Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-10-2019, 16:52   #31
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
+MG, dzięki! :)

Uwijała się jak w ukropie, by pomóc gasić pożar, lejąc wodę na tańczące jęzory ognia w towarzystwie nie byle kogo, tylko samej księżniczki. Niestety, ich wysiłki okazały się niewystarczające, bo choć wóz udało się ugasić, to nie udało się uratować mężczyzny, który go zajmował. Vathra ocierała pot z czoła, kiedy Almah zawołała Garavela i ich osobliwą drużynę do siebie. Mieli przeprowadzić śledztwo na temat tego, co wydarzyło się w obozie, a Kayalka zdawała sobie sprawę, że ten wypadek nie był przypadkowy. Ktoś chciał zaszkodzić księżniczce, bo tacy ludzie jak ona mieli wielu wrogów, często nawet we własnym otoczeniu. Sama Almah zdawała się Vathrze dobrą osobą, która powoli nie radziła sobie z problemami (chociaż próbowała pokazać, że jest inaczej), dlatego należało mieć oczy i uszy szeroko otwarte.

Garavel oprowadził ich przy okazji po obozie, pokazując najważniejszych członków karawany. Ninja w czasie spaceru rozmyślała trochę o tym, co księżniczka mówiła o Kelmarane - przypuściła atak, ale przeciwnicy byli przygotowani. Całkiem możliwe więc, że ktoś ich o tym ostrzegł i wróg czaił się w tym obozie. Próbowała zapamiętać twarze i imiona przedstawianych ludzi, bo zawsze miała z tym problem, a teraz mogło się to przydać w dalszej fazie ich śledztwa. Po wysłuchaniu Garavela, Vathra skinęła mu głową.
- Tak jest, szefie. Idę więc rozmówić się z księżniczką. Gasiłyśmy pożar niemal ramię w ramię, więc może uda mi się czegoś od niej dowiedzieć. Do zobaczenia później. - Machnęła towarzyszom na odchodne i skierowała się do namiotu zajmowanego przez szlachetnie urodzoną kobietę.

Trafiła oczywiście na stojącą przed namiotem Straż Nadzorczą. Czterech mężczyzn patrzyło na nią z góry, a ich twarze były niewzruszone.
- Moglibyście trochę wyluzować, poważni ludzie szybciej umierają - rzuciła wesoło, uśmiechając się lekko. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho. - Chciałabym zobaczyć się z księżniczką, to ważne. Wpuścicie mnie, czy mam ją zawołać na zewnątrz? Myślę, że nie będzie zachwycona, jeśli trzeba ją będzie do mnie fatygować. - Vathra zwiesiła dłonie na biodrach, czekając na odpowiedź strażników.
- Broń - odparł prosto jeden ze strażników, wyciągając dłoń. Pozostali uważnie przyglądali się jej ruchom, jakby gotowi w każdej chwili skoczyć na nią.
- Wiedziałam - odparła Vathra, westchnąwszy nieco teatralnie i przewracając oczyma. W sumie tego się spodziewała; co to by byli za strażnicy, jeśli nie kazaliby oddać jej oręża. Przecież mogła by tam wejść i zabić księżniczkę bez mrugnięcia okiem. Ściągnęła katanę, oddała też wakizashi i kunai. - Tylko miejcie na to oko, to nie są tanie rzeczy. I lepiej, żeby nic się nie zgubiło. - Pouczyła ich, a przemykając obok jednego ze strażników, objęła dłonią jego twarde bicepsy, naciskając na nie delikatnie. - Świetne mięśnie, tak trzymaj.
Na co strażnik zareagował zwykłym prychnięciem.

Zaglądając do przestrzennego namiotu Vathra ujrzała kilka mniejszych mebli - niewielki, okrągły stoliczek, na którym znajdowały się jakieś stosy pergaminów, kosmetyczną toaletkę, na której ustawione były drogocenne perfumy oraz półotwarta szkatułka, z której wystawała złota biżuteria. Poza tym były tu dwie kanapy z niskim oparciem, które zapewne służyły również jako łóżko. Na jednej z nich siedziała księżniczka, z głową zwieszoną w dół, wyraźnie pogrążona w myślach. Dopiero głos strażnika wyrwał ją z zamyślenia:
- Masz gościa.
- A ty już możesz stąd iść.
- Popatrzyła strażnikowi prosto w oczy. - To prywatna rozmowa. Sio!
Strażnik stał nieruchomo, niepomny na rozkazy młodej dziewczyny. Dopiero niedbały gest ręki księżniczki, nakazujący mu wyjść, doprowadził do tego, że strażnik usunął się z pola widzenia Vathry. Wiedziała jednak, że stoi on blisko wejścia do namiotu, gotów wparować tam w każdej chwili.
Kayalka zmarszczyła brwi, odprowadzając strażnika i podeszła do księżniczki.
- Wybacz, pani, może jestem za głupia na takie rzeczy, ale dlaczego on nie traktuje cię z szacunkiem? Przecież jesteś księżniczką. - Co prawda Garavel coś na ten temat wspominał, ale dobrze było zacząć rozmowę od delikatnej próby wkupienia się w jej łaski.

Almah podniosła wzrok, przez chwilę spoglądając prosto w oczy nieznajomej. Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, po czym cicho westchnęła, jednocześnie wzruszając ramionami.
- Dotąd traktowano mnie z należytym szacunkiem, ale wydaje mi się, że na przedpolach Kelmarane wszystko to się zmieniło. Straż nadzorcza wie, że powoli kończą mi się możliwości, a mają też rozkaz, aby w razie mojego niepowodzenia dostarczyć mnie żywą do Katapesh, przed oblicze Nadzorców. Strzegą mnie już nie tylko dla mojego bezpieczeństwa, ale też abym im nie uciekła - dodała, a jej głos pod koniec uległ lekkiemu załamaniu.
- No właśnie, pani. Przedpola Kel… - Vathra na moment urwała. - Kelmarane? Wybacz, ale nie jestem stąd i ciężko mi przychodzi zapamiętywanie różnych dziwnych nazw. Mówiłaś wcześniej, że gdy tam wkroczyliście, twoi przeciwnicy byli przygotowani. Czy mogli mieć pomoc z twojego obozu? Może jest tu ktoś, kto mocno chce ci zaszkodzić? - Zapytała, po czym skłoniła się lekko. - I wybacz moje maniery, nazywam się Vathra, nie przedstawiłam się wcześniej.
- Miło mi cię poznać, w takim razie - odparła księżniczka, trochę siląc się na uśmiech. - Mojego imienia raczej nie muszę zdradzać. A co do twojego pytania, to podejrzewam taką możliwość, dlatego poprosiłam też Garavela, aby zajął się tym śledztwem. Możliwe, że ktoś chce nas opóźnić i dodatkowo osłabić, dlatego wzniecił pożar.
- Też tak uważam, nic nie dzieje się przypadkiem
- powiedziała Vathra. - A ten biedak z wozu? Kto to był? Możesz mi, pani, powiedzieć coś więcej na jego temat? Może sam miał wrogów w twoim obozie?

- Elaois… był mi bliskim towarzyszem. Poznałam go w Solku, na drodze do Kelmarane i choć pozostali członkowie wyprawy odradzali mi angażowanie jasnowidza w tę wyprawę, postrzegając to jako niepotrzebny wydatek, to podświadomie wydawało mi się to za właściwe, aby mieć go u swojego boku - odparła księżniczka, przez chwilę zastanawiając się nad dalszą częścią odpowiedzi. - Kelmarane i okoliczne ziemie, leżące u podnóża Bladej Góry, należały przed wieloma laty do mojej rodziny i pomyślałam, że pomoc jasnowidza może okazać się przydatna… - kobieta zarumieniła się lekko, sprawiając wrażenie, że sama pogubiła się w swoich słowach. - Nie wiem jak to inaczej uargumentować. Wiem, że to głupio brzmi, ale… po prostu czułam potrzebę sprawowania pieczy nad własnym losem.
- Rozumiem, pani. Najwyraźniej ktoś uważał go za zagrożenie i postanowił dzisiaj zakończyć jego życie, inaczej tego nie widzę, skoro był jasnowidzem - powiedziała Vathra, dość niefortunnie splatając słowa. - Powiedz mi, pani, czy… czy między wami coś było? Bo dostrzegłam rumieńce na twoich policzkach, gdy o nim mówiłaś. Może to tylko przypadek, ale wiem, że kobiety czasami tak reagują. - Miała w myślach inne słowa, ale nie chciała jej urazić, dlatego obrała jak najbardziej dyplomatyczne podejście.
- Elaois i ja… - księżniczka długo myślała nad odpowiednimi słowami - spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, ale nie był to romans. Przynajmniej nie byliśmy jeszcze na tym etapie, jeśli w ogóle miał być on nam dany. Elaois specjalizował się w przepowiadaniu z kart, a jego przepowiednie z czasem stawały się coraz bardziej ponure. Jego ostatnia przepowiednia wskazała ognisty cyklon, który odczytał jako śmierć w płomieniach oraz “konszachty wielkiego zła”. Przynajmniej z tym jednym się nie pomylił - powiedziała na głos, choć zaraz po tym skarciła się w myślach. W obliczu aktualnej sytuacji był to żart wysoce nie na miejscu.

- Wiązał przepowiednie z Kelmarane, ale mówił też, że wioska jest częścią czegoś większego, czegoś co nazywał… Dziedzictwem Ognia.
- Dziedzictwo Ognia.
- Vathra powtórzyła za księżniczką, zamyślając się na moment, po czym spojrzała na nią. - Czy Elaois mówił o tym komuś, oprócz ciebie? Czy miał w obozie jakichś wrogów? Może na coś lub kogoś się skarżył? - Ninja pytała, próbując łapać się wszystkiego, co mogłoby nieco bardziej rozjaśnić sytuację.
- Nie wiem, raczej nie - zaprzeczyła Almah. - Na nikogo też mi się nie skarż… - urwała, jakby sobie coś przypomniała. - Wspominał, że Dashki często mu się przygląda i na pewno nie było to miłe spojrzenie. Raz próbował z nim porozmawiać, ale tropiciel nie należy do zbyt rozmownych, a go chyba szczególnie nie lubił. Nie wiem czemu; nigdy nic mu nie zrobił, ani nic o nim publicznie Elaois nie mówił takiego, co by mogło go rozgniewać. Wiem, że Dashki od początku był samotnikiem i zawsze trochę na uboczu się trzymał. Z nikim nie rozmawiał. Jego również najęliśmy w Solku, bo potrzebowaliśmy kogoś kto zna się na gnollach i zna okoliczne tereny.
- Garavel wspominał, że to dziwny człowiek, ale to jeszcze nie znaczy, że on zabił Elaoisa
- powiedziała Vathra. - Bo chyba obie wiemy, że to raczej wypadek nie był. Niemniej porozmawiam z moimi towarzyszami o tym tropicielu, może oni będą mieć jakieś inne informacje. A jeszcze zapytam, czy może jest ktoś z twojej rodziny, pani, kto życzy ci źle?

- Z rodziny?
- Almah wyglądała na zaskoczoną pytaniem. - Nie. W zasadzie to po śmierci matki nie mam już bliskiej rodziny. Majątek spieniężyłam, dostałam finansowanie od Nadzorców i w zasadzie wszystko przeznaczyłam na tę wyprawę. To moja jedyna szansa, aby odbudować dawną chwałę mojego rodu i nie zamierzam zawieść swoich przodków.
- Rozumiem, to chyba wszystko na teraz. Dziękuję za poświęcony czas, pani.
- Kayalka skłoniła się, po czym ruszyła do wyjścia z namiotu, jednak w połowie drogi coś ją tknęło. Skoro Dashki wyjątkowo nie lubił Elaoisa, a ten był całkiem blisko księżniczki... Vathra odwróciła się nagle w stronę Almah. - Czy jest możliwość, że Dashki widział ciebie i wróżbitę razem... w, że tak powiem, różnych dziwnych okolicznościach, które mogły pozwolić mu stwierdzić, że darzysz pani Elaoisa jakimś uczuciem?
Ludzie zabijali się od wieków z dużo bardziej błahych powodów, niż zazdrość, więc wolała się dowiedzieć, czy coś było na rzeczy.
- Uhm… - Księżniczka raz jeszcze się zarumieniła. - Doszły mnie wieści, że często mnie szpiegował, ale nie przywiązywałam do tego większej uwagi. Myślę, że mógł sobie wyrobić taką opinię o Elaoisie i być przez to zazdrosnym.
- Czyli trzeba go będzie o to wypytać. Dziękuję za poświęcony czas, pani i nie zabieram ci go więcej.
- Vathra ukłoniła się raz jeszcze, po czym wyszła z namiotu. Odebrała od sztywnych strażników swoją broń i ruszyła, by podzielić się z towarzyszami zdobytymi informacjami. Trzeba było mieć oko na tego Dashkiego, bo mógł mieć coś wspólnego ze śmiercią Elaoisa. Miała nadzieję, że ktoś z drużyny już zdążył z nim porozmawiać i że tropiciel był cokolwiek rozmowny.
 
Tabasa jest offline  
Stary 16-10-2019, 11:37   #32
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
- Tak, już idę… - odparła Isabela na słowa Kayna, wciąż jeszcze wpatrując się w płomienie. Świadomością jednak wróciła już do rzeczywistości i w końcu rozejrzała się dookoła, dostrzegając biegających w popłochu ludzi z wiadrami wody.
Kayn wspominał coś o zwierzętach. Zorientowała się, że należało pomóc w ich zagonieniu, jednak nie czuła się zbyt komfortowo z takim zadaniem. Nie miała żadnego doświadczenia ze zwierzętami i prędzej by zaszkodziła, niż pomogła.

Nim jednak zdążyła się całkowicie zdecydować na wzięcie udziału w ratowaniu obozowiska, cała sytuacja została opanowana. Ogień został ugaszony, zwierzęta zagonione, ktoś uratował jakiś wóz, a ktoś inny pomógł w leczeniu poparzonych obozowiczów.
Isabela rozejrzała się bezradnie, po czym wzruszyła jedynie ramionami i krzyżując ręce na piersi zaczęła przechadzać się po terenie obozu, czasami pomagając coś podnieść lub komuś coś podając - nic szczególnego.

W końcu dołączyła do reszty, których Garavel oprowadzał po obozie, opowiadając jednocześnie o przebywających w nim osobach.
Jak się okazało, na ich barkach spoczął obowiązek przeprowadzenia śledztwa dotyczącego pożaru i śmierci wróżbity. Cóż, bardzo szybko z domniemanych niewolników-uciekinierów stali się detektywami. Isabela, tak samo jak ze zwierzętami, tak i o prowadzeniu śledztwa nie miała bladego pojęcia. Dodatkowo mieli się nie zdradzać ze swoimi zamiarami, bo mogło to wzbudzić podejrzenia.
Na szczęście nie była jedyną przydzieloną do tego zadania, a najwidoczniej pozostali byli bardziej pewni swoich umiejętności, bo od razu zabrali się do działania. Rozpierzchli się na wszystkie strony obozu i Isabela została sama, znowu nie bardzo wiedząc za co się zabrać.

Postanowiła więc pójść w miejsce, do którego nie udał się nikt z pozostałych, a o którym sam Garavel stwierdził, że raczej nie będzie za bardzo pomocne. Był to wagon, który zamieszkiwał niejaki Ojciec Zastoran.
Isabela już miała zapukać i poprosić o możliwość wejścia, kiedy w ostatniej chwili zawahała się i cofnęła rękę. A co jeśli ten cały kapłan wyczuje, że ona posługuje się magią i jej kłamstwo wyjdzie na jaw? Nikt jej wtedy już nie zaufa. Isabela cofnęła się o kilka kroków, a potem już całkowicie odwróciła się i udała w przeciwnym kierunku. Bała się zaryzykować, choć gdzieś w głębi siebie wiedziała, że im dłużej ukrywa tę tajemnicę, tym konsekwencje jej wyjawienia będą gorsze.

Ostatecznie wróciła do miejsca, w którym mieli swoją własną część obozu. Przechodząc obok ogniska usłyszała obcy głos. Co dziwne, odniosła wrażenie, że ten głos mówił w jej głowie, nie gdzieś obok. Isabela rozejrzała się dookoła z niemałym zaskoczeniem. Nie przypominała sobie, by posiadła umiejętność czytania w myślach. Wzdrygnęła się. Może to ktoś wdarł się do jej umysłu? Co dziwniejsze, była pewna, że ten głos brzmiał znajomo…
Wtedy spostrzegła Jasara siedzącego nieopodal ogniska. Czarodziej przyglądał się jakiemuś przedmiotowi, który przypominał pierścień z czerwonym kamieniem. Czy to było możliwe?
Isabela spojrzała na swoją prawą dłoń i pierścień z rubinem, który znajdował się na palcu wskazującym. Potem spojrzała znów w stronę Jasara. Z tej odległości nie była w stanie stwierdzić czy rzeczywiście bawił się takim samym pierścieniem, ale miała przeczucie, że tak właśnie było. Czy to jego myśli słyszała w głowie? Z jej ust prawie wydobył się cichy okrzyk zdumienia, jednak w ostatniej chwili zakryła je dłonią. Co jeśli i on potrafił czytać w jej myślach?
 
Pan Elf jest offline  
Stary 16-10-2019, 17:15   #33
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Śmierć jednego z ludzi w płomieniach niezbyt zrobiła na Ozrarze wrażenie i tylko obrzucił zniszczony wóz umiarkowanie zainteresowanym spojrzeniem. Sądząc z chaosu gaszenia ognia i całej towarzyszącej temu bieganiny na jakiekolwiek ślady nie było co liczyć. Przynajmniej nie na ziemi wokoło, ale oględziny pojazdu postanowił na razie zostawić innym.


Gnoll podążył za Garavelem notując w pamięci poszczególnych mieszkańców nad wyraz skromnego obozowiska, jednak bardziej będąc zainteresowanym niedawną bitwą na równinie i siłami wroga. Idealnym źródłem informacji wydawał się niesławny Dashki, a jeśli nie idealnym to z pewnością najlepszym. Ozrara ciekawiło jak tutejszy tropiciel na niego zareaguje, więc uważnie zaczął się za nim rozglądać i w końcu dostrzegł go w pobliżu szponiastego drzewa. Tropiciel siedział oparty o pień i brudnymi łapami wpychał sobie do ust kawałki suszonego mięsa, jedząc z otwartą gębą i głośno przy tym mlaszcząc. Był wyjątkowo nieokrzesany, ale gnollowi to nie przeszkadzało ani trochę. Widywał gorszych.

Ozrar pewnym krokiem podszedł w stronę mężczyzny i zatrzymał sie parę kroków od niego. Nawet z tej odległości był w stanie wyczuć bijący od niego odór niemytego ciała. - Dashki. - Bardziej stwierdził niż zapytał. - Ponoć potrafisz cośtam wytropić. Z jakim plemieniem walczyliście? Barwy? Imie wodza? Dużo kurwiów zostało? - Bezceremonialnie zarzucił go pytaniami.

Dashki przez chwilę patrzył się na Ozrara z otwartą gębą, w której wciąż znajdowały się nieprzeżute kawałki mięsa. Po chwili zamknął japę i głośno przełknął, ale nie przestał przypatrywać się gnollowi z nieufnością.
- Ja nie walczył - odparł gburowato. - Almah walczyła i jej straż też walczyła - kontynuował. - Ja nie.

- Wiec chuja wiesz. Choć jakie to plemie? - Zapytał i natychmiast dodał jakby do siebie. - Widac jednak z tą całą Almah trzeba gadać. -

- Klan Trzech Paszczy, Klan Kulldis... - odparł, ale nie patrzył przy tym na Ozrara. Jego wzrok pobłądził gdzieś w stronę namiotu, z którego wychodziła właśnie Vathra. - I kilka innych.

- Hmph… - Odparł Gnoll gdy na myśl nie przyszły mu żadne skojarzenia. - Duże siły straciła Almah? Dawno?

- Kilka dni temu. Tak, sporo ludzi zginęło - odpowiedział, po czym zmierzył gnolla podejrzliwym spojrzeniem. - A ty czemu mnie pytasz?

- Bo wyglądasz jakbyś mógł wiedzieć i ponoć znasz nasze zwyczaje. - Ozrar odpowiedział we wspólnej mowie, ale dość płynnie przeszedł na swój ojczysty, gardłowy język. - Bo znasz, człowieku. - Pomimo zwrócenia uwagi na rasę Dashkiego nie było w jego głosie wrogości, a przynajmniej nie więcej niż zwykle można by odczytać.

- Ano, znam, ale takie informację przekazuję jedynie księżniczce i na jej życzenie - odparł. - A ty jesteś gnoll na terytorium gnolli po stronie ludzi, którzy chcą ich zaatakować. To ja powinienem zadawać pytania tobie - wskazał go brudnym paluchem. - Z jakiegoś klanu i co tu robisz?

- Klanu Onzrurr. - Odparł dumnie gnoll. - Ale on już dawno rozbity i starty na proch. Tropiłem swego czasu Klan Mohzath. Jednak zdaje sie jakby to wieki temu było. Teraz jestem tu i spłacam dług. - Odparł nie mijając się z prawdą, a przynajmniej jej częścią.

- Klanów tych nie znam. Z Katapesh? - Pytał Dashki, choć nie brzmiał na szczególnie zainteresowanego.

- Obrzeży. Mój zniszczono dawno, a przecie wszystkich nie idzie znać. W miastach Katapeshu za to spędziłem swoje. - Odparł gnoll i nie widząc sensu dalszego kontynuowania rozmowy, odwrócił się od tropiciela i ruszył w stronę namiotu przywódczyni tej wyprawy.

- Jesteś tu, bo kazali mnie śledzić, prawda? - Rzucił za nim Dashki. - Słyszałem co mówił o mnie Garavel. Nie mam z tym nic wspólnego!

Ozrar zatrzymał się wpół kroku. - Nikt mi nie kazał. Jeszcze. Ale jakby mieli kogoś obwiniać to pewnie ciebie. - Zwrócił się ponownie do tropiciela. - Widziałeś coś? Masz jakiś pomysł?

- Ten idiota palił dziesiątki świec w swoim wozie - odparł Dashki. - Nie wiem, może miał po prostu pecha? Jesteśmy w kraju gnolli. To pewnie sprawka pugwampi…

- Że też te małe kurwie po prostu nie wyginą - Ozrar warknął i splunął na ziemie. - No i musiałbyś być porządnym tłukiem, żeby kogoś zabijac tu ze swoją reputacją, a na głupiego nie wyglądasz. Brudnego tak, ale nie głupiego. Rozejrze się za śladami. Upolowanie takiego kurwia dałoby jakieś twardsze dowody. - Gnoll ponownie odwrócił się kończąc rozmowe i jak wcześniej zamierzył, ruszył do namiotu Almah.




Przed wejściem natknął się na niezawodną straż, która nie dość, że zagrodziła mu drogę to kładąc dłonie na broni i poprawiając chwyty na rękojeściach, sprawiali wrażenie jakby mieli się na gnolla rzucić przy pierwszym, gwałtowniejszym ruchu.

- Nie zesrajcie sie. - Warknął Ozrar spoglądając na nich spode łba. - Przyszedłem rozmawiać z Almah.

- Nie ma mowy, kundlu - warknął jeden z nich, wyciągając błyszczące w słońcu ostrze na kilka centymetrów z pochwy. - Spróbujesz przekroczyć namiot, to zaraz wylądujesz u wrót Pharasmy!

- Pytałem cie o zdanie psie? - Gnoll warknął i znacznie głośniej dodał. - No chyba, ze sami już wiecie jak spłonął ten jebany wóz. No! Na co czekacie!? Idźcie przekazać wasze odkrycia, a nie stoicie jakbysta z chujami po prośbie przyszli. - Liczył, że ich przywódczyni go usłyszy i ułatwi całą sprawe.

- Przestań szczekać głupi psie, bo obetnę ci ten pierdolony jęzor przy samym gardle! - Zagroził strażnik tym razem wyciągając całkowicie ostrze z pochwy. Pozostali trzej wartownicy zbiegali się przed wejście do namiotu. - Jeszcze jeden krok… - mruknął jeden z nich, ale nim zdążył cokolwiek zrobić, czy dopowiedzieć, to odezwał się głos księżniczki, która wyjrzała przez próg:
- Co tu się dzieje? Co to za awantura?
- Moja pani, ta bestia zechciała wedrzeć się siłą do twojego namiotu. Co mamy z nim zrobić? -
Odpowiedział najwyższy z nich.

- Siłą. Nie wiem czyś ślepy, ale nie ruszyłem się nawet o krok odkąd tu stoje. Nie histeryzuj bo ponoć szkodzi. - Skomentował Ozrar i już spokojniej zwrócił się do Almah. - Moge coś wiedzieć o tym pożarze i mam pare pytań, ale zawsze moge iść szukać jakiejś kozy jak nie chcecie...

- Dobrze, przepuście go - odezwała się Almah na co strażnicy zareagowali podejrzliwym spojrzeniem, ale mimo to rozsunęli się za wyjątkiem jednego - tego, który wciąż trzymał nagi miecz w ręku.
- Najpierw broń - warknął.

Ozrar bez słowa oddał całą broń jaką miał ze sobą, na koniec jedynie, niby odruchowo oblizując kły.

- Właź - Mruknął strażnik, po czym pchnął gnolla rękojeścią miecza do wnętrza namiotu, na co jedyną odpowiedzią był gardłowy pomruk. Szedł tuż za nim trzymając go na ostrzu miecza.
- Keldon, to nie jest potrzebne. Poradzę sobie - odparła księżniczka, na co strażnik pokiwał przecząco głową. - Nalegam. Jestem tu dla twojego bezpieczeństwa.

Kiedy gnoll oddawał swój topór w ręce strażników, podszedł do nich Cyriccus Casfar. Pokłonił się nieprzesadnym gestem księżniczce Almah i wymienił spojrzenia z Ozrarem na chwilę przed tym jak ten wszedł do namiotu.
- Jeśli pani pozwoli towarzyszyć i mnie. - odpiął od pasa sztylet wraz z pochwą. Reszty broni nie miał przy sobie.

Kobieta skinęła głową w odpowiedzi, na co strażnicy odebrali broń i przepuścili mężczyznę. Tym razem obyło się bez epitetów i jawnej wrogości, ale dwaj kolejni strażnicy weszli za Kyrikosem do wnętrza rozległego namiotu, stając u wyjścia.

- Co was tu sprowadza? - Zwróciła się do przybyszy księżniczka.

- Mogłem wpaść na jakiś trop. Czy ten wróż co to zginał używał dużych ilości świec do robienia co tam robił z kartami i wszystkim? - Gnoll bez ceremoniałów przeszedł do rzeczy.

Korsarz splótł ramiona i z zainteresowaniem nastawił uszu. To co mówił Ozrar łączyło się z tym, o co chciał zapytać. Wciąż to było tylko podejrzenie, lecz…

- Tak, to prawda. Myślicie, że to był zwykły wypadek? - Zapytała Almah. - Doszły mnie słuchy, że to Dashki mógł za tym wszystkim stać, choć nie potrafię zrozumieć dlaczego.

- Wątpie. Może jest brudny, ale nie aż tak głupi. Z tego com widział i słyszał to jak kto się tu potknie to jego pierwszego obwinia. Ukręcił by na siebie tylko bat. Ja bym stawiał na pugwampi. To ziemie gnolli. Te małe szkodniki czczą nas jak bogów albo inną cholerę, a najgorsze jest to, że są przeklęte, parchata ich rasa. Wokół nich dochodzi do wypadków. Cięciwy pękają w złych chwilach, zwierz zbyt szybko dosłyszy myśliwego. Jeśli kręcą się w pobliżu to mogły to spowodować. Mogły. Mam zamiar wyprawić się na zwiad. Poszukać, może zapolować. Ale mam jeszcze dwa czy trzy pytania. - Powiedział jednym ciągiem nie dając wejść sobie w słowo.

- W takim razie, jeśli mój ekspert od gnolli i również ty, mówicie, że stoi za tym wszystkim jakaś dziwna mała bestia, to okoliczne wzgórza muszą się od nich roić, albo przynajmniej być domem jednego z nich - odparła Almah, wstając ze swojej kanapy. Przeszła się wzdłuż namiotu aż stanęła przed stolikiem pełnym map i innych pergaminów.
- Wierzę wam, ale musicie udowodnić jeszcze jego niewinność. Przekażcie to Dashkiemu, bo chcę aby poszedł z wami, bo to najbardziej jest w jego jest interesie, aby oczyścić swoje imię z zarzutów. Miejcie jednak na niego oko… Może skorzystać z okazji i uciec - powiedziała księżniczka.

- Na wszystkich mam oko. -
Odparł gnoll unosząc głowę. - Ale bardziej ciekawi mnie co innego, niż jego niewinność. Jaka siła ludzi poległa i ile zadaliście strat? Bo jakbym to ja dowodził gnollami, to zebrałbym paru najlepszych wojowników i jeszcze pierwszej nocy przypuścił atak. Wybił wszystkich, a tobie wyrwał serce. Więc albo mocno dostali po dupach, albo nie wiedzą jeszcze ilu zostało.

- Straciliśmy dziesiątki ludzi, ciężko zliczyć… Uciekliśmy jak najdalej na wzgórza, aby właśnie uniknąć zwiadowców. Myślę… myślę, że w bitewnej zawierusze nie spostrzegli nas uciekających na wzgórza. Reszta tych bestii… - Kobieta spojrzała na Ozrara i szybko się poprawiła. - Przepraszam, ale to co widziałam wstrząsło mną. Rzucili się na otoczonych żołnierzy jak psy na mięso. Nie tylko ich siekali mieczami, ale żywcem rozszarpywali i pożerali. Gnolle w tym kraju są wyjątkowo prymitywne i bezduszne, co trochę dziwi, bowiem w Katapesh często zatrudniają się jako łowcy niewolników - księżniczka chwyciła do ręki starą mapę okolicy, po czym dodała:
- Nie zamierzam jednak spędzać tu więcej niż jedną noc. Nieopodal jest zrujnowany klasztor, który chciałabym zabezpieczyć jako schronienie dla nas i zwierząt. Można by zrobić bazę operacyjną i stamtąd prowadzić zwiad.

- Więc nie dość, że dokarmieni to jeszcze dozbrojeni… - Powiedział jakby do siebie Ozrar po czym ponownie spojrzał na Almah. - Widziałem coś takiego. To przez Yeenoghu - Gnoll niemal splunął pod nogi, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się ze słyszalnym mlaśnięciem. - Demona przy którym najsilniejsi trzymają reszte. Te wściekłe psy trzeba zniszczyć. Będzie to z pożytkiem dla wszystkich. - W jego głosie słychać było niemal namacalną nutę wrogości, której w żaden sposób nie starał się ukrywać, co dodatkowo akcentował niski, ostrzegawczy pomruk.

- Księżniczko - Kyrikos ponownie lekko się ukłonił - jak brzmiała ostatnia wróżba Elaoisa?

- Cyklon ognia… Karta zwiastująca śmierć w płomieniach i konszachty wielkiego zła. Mówił też coś o jakimś Dziedzictwie Ognia, ale nie bardzo go zrozumiałam - odparła kobieta.

Mężczyzna uniósł brew w zaciekawieniu.
- Księgi. Czy wróżbita posiadał jakieś księgi magiczne, które nie do końca pasowały do jego profesji? - pytał dalej, krótko.

- Miał księgi, ale nie zaglądałam do nich. Zdaje mi się jednak, że znał się na magii. W końcu był wróżbitą… - odpowiedziała Almah.

Kyrikos przytaknął Almah, na znak że rozumie brak jej rozeznania w tym co czytywał wróżbita.
- Czy stwierdziłaś, Pani, ostatnimi dni jakąś zmianę w zachowaniu wróżbity? Oczywiście pamiętam klęskę jaka dotknęła wasz oddział. Zamykał się częściej niż zwykle? Co do świec, o których zaczęliśmy rozmowę... czy korzystał z nich więcej niż na początku podróży?

- No tak. Jego wróżby stawały się coraz mroczniejsze, co zaczęło mnie niepokoić. Poniekąd pchnęło mnie to do tego otwartego ataku, bowiem chciałam spróbować odmienić ponury los… widać ten błąd mi właśnie wywróżył, a co do świec… - kobieta zamyśliła się. - Raczej nie. Korzystał tak samo często jak zawsze. W jego wozie jest ciemno, a w zasadzie było…

- Ostatnie pytanie. Czy kreślił znaki, które przypominałyby... Chwila - Kyrikos przygotował kilka szkiców, które przedstawił księżniczce. Były to znaki wykorzystywane podczas magii przywoływań.

- Chyba… Nie, na pewno nic takiego nie widziałam - odparła księżniczka.

Kyrikos ponownie pokłonił się.
- To wszystko. Czy mogę, Pani odejść?

- Tak, jeśli nie masz już więcej pytań - odparła Almah, siląc się na delikatny uśmiech.

Gdy Kyrikos skończył, Ozrar wyraźnie już się uspokoił. Zupełnie nie zwracając uwagi na strażnika za nim, powoli ruszył w stronę stołu z mapami, a strażnik z mieczem podążył jego śladem. Z pleców ściągnął tobołek i wyciągnął z niego zwiniętą w rulon mapę.
- Jeśli ruszymy dzisiaj to nikt na nas nie będzie czekał. Głupota. Gdzie jest ten klasztor? - Wpatrzył się w pergaminy, porównując je ze sobą i starając się zapamiętać nowe kierunki i punkty orientacyjne. - Kyri, dawaj tu ten rysik. - Zażądał.

- Zbliża się noc. Ledwo co zapanowaliśmy nad pożarem i ludzie są już wykończeni - powiedziała Almah, spoglądając na stos map przed gnollem. - To jest ta na samej górze - dodała wskazując stosunkowo niewielki pergamin z jakimiś malunkami. Wyglądał na wiekowy.
- Szponiaste drzewo to nasza aktualna lokalizacja. Klasztor znajduje się na północny wschód stąd. Rozumiem, że się palicie do roboty i jestem pełna podziwu, ale najpierw jednak chciałabym zająć się sprawą wróżbity. Nie traćcie więcej czasu, zmierzch nadejdzie lada moment.

- Więc mamy ruszać o świcie, a reszta będzie tu czekać? - Zdziwił się Ozrar.

- Jeszcze nie podjęłam decyzji. Wzgórze, na którym się znajdujemy, pozwala nam dostrzec wroga nim on do nas podejdzie, a wolałabym nie pchać się na ślepo całą karawaną do klasztoru. Już raz popełniłam ten błąd - odpowiedziała.

- W sumie trudno się nie zgodzić. - Odparł gnoll i jeszcze raz wpatrzył się w mapy. - Więc rano ruszymy na zwiad. Poszukamy śladów, może trafimy ta zaginioną koze jak nic jej przez noc nie wpierdoli i po powrocie, na szpicy karawany sprawdzimy klasztor. Brzmi jak plan. - Odebranym Kyrikosowi rysikiem zaznaczył na swojej mapie najważniejsze miejsca ze starego planu Almah. Gdy po dłuższej chwili był już gotów, zwinął pergamin w rulon i po zarzuceniu plecaka na ramię ruszył do wyjścia.

- Powodzenia - rzuciła za odchodzącym gnollem księżniczka.




Gdy Ozrar odbył już dwie przydługie rozmowy, postanowił przekazać reszcie nowo nabytą wiedzę. Z obozowiska odłowił Jasara, wcześniej zdradzającego chęć szybkich poszukiwań jakiejś kozy i polecił mu zebrać ich grupę. Jakoś nie chciał mieszać w to reszty najemników karawany. Dodatkowo człowiek zbierający towarzyszy będzie zwracał na siebie mniejszą uwagę. Sam mając chwile czasu, ponownie skierował kroki do Daskhiego, aby poinformować go polowaniu na pugwampi na które go z nimi posłano. Dodatkowo jeśli zwiad nie znajdzie dowodów na obecność małych szkodników, to najprawdopodobniej obwinią jego. Pierwszy, krótki zwiad Oz chciał zrobić jeszcze przed zmierzchem, a jeśli nic nie trafią, mieli ruszyć na polowanie skoro świt.


- Nie jest, kurwa, dobrze. - Zaczął gdy już jego kompani z przypadku zeszli się na skraj obozu, gdzie przykucnął po krótkiej rozmowie z Daskhim. - To nie była wojna, a pierdolona rzeź. Okoliczne gnolle nie dość, że są teraz dokarmione to jeszcze dozbrojone i nie poniosły wielkich strat. Liczyłem wcześniej, że jakakolwiek porażka podkopie władze ich wodza i ten zacznie popełniać błędy, ale chuj. Nawet dobrej walki nie było. Almah uciekła stamtąd tylko dzięki szczęściu i dobrze, że gnolle nie wiedzą tego, bo już dawno rozszarpałyby nas na pierdolone strzępy. Po kolei. - Przerwał zbierając flegmę i spluwając pod nogi.

- Daskhiego obwiniają za ten pożar, ale jakoś mi to nie pasuje. On twierdzi, że to przez pierdolone, przeklęte, szkodniki zwane pugwampi, albo małymi kurwiami jak kto woli. W pobliżu kurwiów wszystko zaczyna się pierdolić, zasrana ich rasa, więc jeśli kręciły się wokół obozu, to wóz pełen pergaminów, papieru i zapalonych świec aż prosił się o pójście z dymem. Jak nikt nie znajdzie dowodów na obecność małych szkodników to najpewniej obwinią swojego tropiciela i upierdolą mu łeb. Mnie w sumie za jedno, ale dodatkowy traper w tym miejscu może się przydać. - Wyjaśnił i kontynuował.

- Jasar, chciałeś szukać jakiejś kozy. Możemy w trójkę z Daskhim rozejrzeć się z nia jeszcze przed zmrokiem i przy okazji poszukać sladów pugwampi. Spokojnie, w kryzysowej sytuacji zjemy cie pierwszego, więc nie będziesz się długo męczył. - Ozrar zaśmiał się swoim podniesionym i zupelnie innym od normalnego głosem. - Jak kto umie tropić i ma dobre oko może iść z nami. Jeśli nic nie upolujemy teraz to jutro z rana trzeba będzie ruszyć raz jeszcze, zanim karawana pojedzie do pobliskich ruin klasztoru. - Ozrar odchrząknął na zakończenie. - No kurwa. Tośmy popierdolili, a teraz trza do roboty się brać, a nie tylko lizać po dupach w zaciszu obozu.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 16-10-2019 o 17:19.
Cattus jest offline  
Stary 16-10-2019, 19:17   #34
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację


Prędko wyjaśniło się jaki charakter będzie miała służba u Garavela. Wykonywania rozkazów. Najróżniejszych. Dopóki dotyczyło to rzeczy godnych oraz rozsądnych, nie mógł narzekać.

Jako, że zdążył już poznać się z parszywą szóstką najemników i wiedział jak, a może z czym należy dogadać się z ludźmi tego pokroju, postanowił zmarnować czas na rozmowie z nimi. Praktycznie nic ona nie wniosła, może prócz jednej, szybkiej myśli. Ich "herszt", Kallien sam zasugerował, że śmierć wróżbity nie była przypadkiem, zaś jeden z najemników - Dullen od razu, gdy ten temat wypłynął na powierzchnię, zaczął rzucać oskarżenia na człowieka imieniem Dashki. Samo w sobie nie znaczyło to nic, ale być może w obliczu przyszłych informacji wskaże prawdziwego mordercę. O ile taki w ogóle istniał.



- Ach!... pozwolicie, że się dosiądę? - Kyrikos przysiadł na klepisku, chwilę grzebał w swoich tobołkach, by wciągnąć butelkę grogu. Odkorkował ją. - wkupne - wyjaśnił i uśmiechnął się do najemników zgromadzonych wokół ogniska. Wziął łyk i podał butelkę na lewo od siebie.
- Słyszałem od Majordomusa, że zwerbowaliście się w Katapesh. Mnie zwerbował w Solku. Znaliście się wcześniej?

Trevvis jako pierwszy podszedł i odebrał butelkę grogu od nieznajomego. Stanął na chwilę przed ogniskiem, spoglądając w trunek, a następnie przenosząc wzrok na siedzącego obok korsarza.
- Słyszałem, że pomogłeś naszym uratować wóz przed płomieniami. To dobrze, bo były tam nasze zapasy żywności - powiedział, po czym wziął głębszy łyk i podał dalej.

- Garavel nas zwerbował, aye, ale w Katapesh go pożegnaliśmy i ruszyliśmy z resztą wyprawy. Mieliśmy chronić karawany, więc to robimy. A wy? W jakim celu was najął? - Zapytał.

- Jeszcze nie wiem, jeśli miałbym być szczery. Garavel chce odzyskać dla księżniczki ziemię, ale w obliczu tego co tu zastaliśmy nie wiem czy dalej tak jest. Z tą liczebnością… Co myślicie o nim? Garavelu, porządny z niego człowiek? Można mu ufać?

- Tego to my ci nie powiemy, najemniku. Skoroś z nim podróżował, to pewnie wiesz o nim więcej od nas - odparł Trevvis. - No, ale hajsy oraz wdzięki księżniczkunia ma, a że on ją reprezentuje, to bym się tym nie przejmował na waszym miejscu. Nie bardziej niż każdym innym bogaczem.

Cyriccus Casfar przejął znacznie lżejszą butelkę, która zatoczyła koło i trzymając ją wskazał na Trevvis’a na znak, że w zupełności się z nim zgadza.
- Racja to. Jeśli płaci, to najważniejsze. Byle tylko jak najmniej takich wypadków, jak z tym nieszczęśnikiem.

- Ano, dziwny przypadek - odezwała się Kallien, która po swojej przygodzie z płomieniami miała teraz kilka nieładnych plam na twarzy i dłoniach.

- Na pewno ktoś chciał się typa pozbyć. Dziwakiem był, ale przepowiadać przyszłość umiał, a tacy są niebezpieczni.

- Obstawiam, że to Dashki jest temu winny - odezwał się Dullen. - Widziałem jak się krył za drzewem, patrząc w stronę namiotu. Mówię wam, ten typ ma obsesję na punkcie księżniczki!

- Obrzydliwa bestia - skomentowała Yesper z wyraźnym obrzydzeniem malującym się na twarzy. - Aż mnie ciarki przeszły na samą myśl co ten brudas mógłby jej uczynić, gdyby miał ku temu stosowniejszą okazję. Elaois dużo spędzał czasu z nią, więc Dashki pozbył się w ten sposób konkurencji. Nie mógł znieść, że ktoś inny niż on bałamuci Almę po nocach, ha ha ha - zaśmiała się głośno i wszyscy pozostali najemnicy jej zawtórowali równie głośnym rechotem.

- Tja… - Odezwał się znowu Trevvis. - Zakochana była z nich parka. Aż mi niedobrze się robiło… Zamykali się razem w tej szopie wróżbity, a biedny Dashki musiał to obserwować i znosić. Nic dziwnego, że chłopa w końcu popierdoliło i nie wytrzymał…

- Dashki to wasz zwiadowca? - upewnił się Kyrikos - to on pełnił rozpoznanie, gdy zostaliście napadnięci na równinach?

- Dashki siedział z nami. My jesteśmy częścią mniejszego oddziału stanowiącego zaopatrzenie tego większego, który został wybity. Mamy zapasy żywności, wody oraz zaplecze eksperckie w postaci kapłana, tropiciela oraz świętej pamięci wróżbity - odpowiedział Tervvis.

- Tak tylko myślałem, skoro nikt go tu nie dzierży, to może ma więcej na sumieniu, ale skoro był z wami, to nietrafiona myśl. - Kyrikos podrapał się po brodzie i chwilę popijał z nimi w milczeniu, przysłuchując się rozmowie między najemnikami.

- Tak się zastanawiam, to co mówiliście o Dashki nie daje mi spokoju... - wtrącił się po jakiejś chwili korsarz - ktoś z was wie jak doszło do zapłonu?

- No… - Dullen spojrzał po twarzach pozostałych. - No nikt z nas tego nie widział. Hadrath, żona woźnicy, jako pierwsza zobaczyła ogień i nas zaalarmowała.

- Gdyby to był zwykły pożar, chyba zdążyłby wyjść?
Dullen wzruszył ramionami. - Może... No, ale mógł też spać. Wieczór przecie jest.

Kyrikos uśmiechnął się
- … i pewnie był po spotkaniu ze swoją księżniczką, bo bardzo zmęczony skoro się nie przebudził palony żywcem.

- Haha, no cóż… Taka ładniutka chudzinka mogłaby rozpalić niejednego faceta - odparł Dullen, szczerząc zęby, a raczej liczne braki w uzębieniu.

- A więc mamy naszą winowajczynię - pojednawczo odrzekł rozbawiony słowami Dullena Kyrikos.

- A ta szaroskóra dziunia, co z wami przyszła, kim ona jest? - Zapytał się Trevvis uśmiechając się szeroko. - Zajęta?

- Jeszcze nie - Kyrikos uśmiechnął się porozumiewawczo do Trevvisa - Uważaj jednak na nią. Ponoć już jeden stracił klejnoty przy próbie kradzieży, jeśli wiesz co mam na myśli… Wiem, że bardzo interesuje się sprawą śmierci wróżbity. Trudno mi rzec dlaczego. Jeśli wiesz coś, czego nie wiedza inni, to z pewnością ją tym zainteresujesz. Zawsze to jakiś początek.

- Zawsze mogę coś wymyślić na poczekaniu… Fajniutka taka, brałbym - dodał już bardziej pod nosem.

- Hah, Trevvis, ty to zawsze jakieś dziwadła lubiłeś - odezwał się Dullen. - Ta ich druga laseczka jest niczego sobie. Ładnie pachnie i nie wygląda na groźną. Może też bogata?

- Ta... “nie wygląda na groźną”. Tak samo mówiłeś o Yesper zanim ugniotła ci jajca, he he he - przy ognisku znów odezwał się głośny rechot.

- Tylko lekko go dotknęłam i chłop sam się złożył - zaśmiała się Yesper. - Jakieś te facety przereklamowane, co nie? - Zwróciła się do pozostałych kobiet, które skinęły głową w odpowiedzi i głośno zachichotały.

- Ta druga laseczka nie jest do wzięcia - wtrącił nagle Kayn, który podszedł bliżej ogniska. W odpowiedzi Dullen posłał mu groźne spojrzenie, ale nic nie powiedział, a jedynie zmrużył oczy.

Kayn nie przysłuchiwał się rozmowom od początku, tylko dopiero od pewnego czasu, więc nie miał też pełnego obrazu dyskusji, jaka była prowadzona między najemnikami. Niestety, mężczyzna nie czuł się osobą, która do tej grupy pasuje, mimo iż sam był wojownikiem, wychowany został w zupełnie innej kulturze i nie stosował słownictwa używanego przez obecnych, ani nawet nie spoglądał na świat w sposób, jaki oni właśnie mu pokazali. Obawiał się, że ciężko mu będzie się z nimi dogadać, ale postanowił spróbować. Imiona swoje zdążyli już poznać podczas pracy w ciężkich warunkach, gdzie płomienie ognia nikogo nie traktowały ulgowo. Formalności więc mógł już sobie darować.

- Ciekawe, że jasnowidz nie przewidział pożaru i własnej śmierci - zagaił Aasimar całkiem luźno z uśmiechem na ustach i usadowił się wśród innych zebranych wokół ogniska. Miał nadzieję, że rzucony niezobowiązująco żart nawiąże do tematu umarłego, a przy okazji nie zabrzmi jak próba przepytywania.

Ta z pozoru nic nie znacząca uwaga, sprawiła, że Kyrikos przez chwilę patrzył na Kayna, jakby badając, czy pod tymi słowami wojownik nie chciał przekazać jakiejś wiadomości. Zamyślił się wyraźnie, praktycznie nie zwracając uwagi na kolejne wypowiadane słowa.



Dość nagle, zakończył rozmowę z grupą Kalliena. Słowa Kayna o tym, że wróżbita nie przewidział własnej śmierci zaowocowały pewnym pomysłem.
Chciał dowiedzieć się, jak faktycznie brzmiała ostatnia jego przepowiednia.

Podejrzanym też wydawało mu się, że Wrózbita nie zdążył wyjść z wozu. Nawet jeśli był zamknięty od wewnątrz, powinno być to wykonalne. Zwłaszcza, że ogień najpewniej miał swoje zarzewie w miejscu gdzie stały świece. Jedyne sensowne wytłumaczenie wiązało się z jakąś chwilową lub ostateczną niemocą wróżbity i Kyrikos nie sądził, aby tą niemocą był sen. To było niedorzeczne. Od Hadrath dowiedział się, że nawet nie słyszała krzyków. To znaczyło, że mógł być martwy zanim strawił go ogień. Jeśli to był mord to kto zdołał następnie zamknąć wóz od środka?

W głowie kiełkował mu pewien pomysł, mało prawdopodobny, ale mieli do czynienia z wróżbitą. Niemniej nierozsądnym byłoby dzielenie się tym przemyśleniem teraz.


Kyrikos odszedł od ogniska do namiotu księżniczki, gdzie razem z Ozarem mieli sposobność zadać kilka pytań.

~ Cyklon ognia, karta zwiastująca śmierć w płomieniach i konszachty wielkiego zła. Dziedzictwo Ognia. ~ Kyrikos jak mantrę powtarzał słowa księżniczki dotyczące ostatniej przepowiedni wróżbity. Chciał je zapamiętać. ~ Czy na pewno wróżbita nie przewidział własnej śmierci?

Prócz słów proroctwa, z rozmowy z wysoko urodzoną Kyrikos nie wyciągnął wiele. To co usłyszał sprawiło, że musiał odrzucić wersję, w której wróżbita nieumiejętnie zabrał się za magię przywoływań. Coś ciekawego zasugerował jednak Ozrar.

Wyszedłszy z namiotu zaczekał na gnolla, by zapytać jakich rozmiarów są owe pugwampi. Czy to możliwe, że zabiły wróżbitę, podpaliły wnętrze, a następnie wydostały się niewielkim okienkiem, które zdobiło kabinę wozu?

- To małe... jakby gryzonie. - odparł zapytany Ozrar. - Nieco większe od łasicy, piaskowo paskowate, stadne. I nie. Nie one podpaliły. Po prostu przynoszą pecha wszystkim i wszystkiemu. Wystarczy, że te przeklęte kurwie kręcą się po okolicy i nawet nie trzeba prosić się o nieszczęście. - Wyjaśnił bardziej niż dotąd skupiony Ozrar. - Ale chuj wie. I tak nikt tu nie ma lepszego pomysłu, więc warto to sprawdzić.

- Rozumiem. - powiedział w zastanowieniu brodaty mężczyzna - Sam błądzę w pomysłach, nawet tych absurdalnych. Jeśli ktoś go zabił, to według mojego rozsądku musiał uciec z wozu zamkniętego od środka, a podpalił go dla zatarcia poszlak. Nie planuję ruszać z wami. Muszę wszystko przemyśleć. Chcę wybrać się jeszcze dziś lub nazajutrz do kapłana oraz ponownie obejrzeć wóz, gdy znów będzie jasno.

Ozrar tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi. Rozeszli się bez dalszych zbędnych słów.


 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 16-10-2019 o 19:22.
Rewik jest offline  
Stary 16-10-2019, 20:38   #35
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Gdy zbliżył się wieczór, Kayn postanowił zabrać się za rozkładanie namiotu, aby Isabel mogła poukładać swoje rzeczy i poczuć się w miarę spokojnie. Niestety nie mógł jej zapewnić warunków takich, jakie miała księżniczka, ale starał się by ta podróż była dla niej mniej męcząca. Sam nie bardzo wiedział dlaczego to robi, nie chodziło o żadne bliskie uczucia, nie zauroczył się w niej, ani nawet nie próbował się nigdy do niej zbliżyć. Mimo to w jakiś dziwny sposób czuł obowiązek zajęcia się nią w tej trudnej dla nich wszystkich sytuacji.

Wojownik od dziecka miał więcej kontaktu z płcią żeńską. W sierocińcu, w którym się wychował, przyjaźnił się z dwoma dziewczynkami, które tak jak on były pochodzenia z krwi niebiańskiej. Traktowali siebie jak rodzeństwo, a przynajmniej zawsze tak mu się wydawało. Nie był nigdy dobry w odczytywaniu kobiecych intencji i być może z tego właśnie powodu Lakashymi zawsze tak bardzo się na niego złościła i często po rozmowie z nim wznosiła się na skrzydłach i przesiadywała na dachu sierocińca, gdzie nikt nieopierzony nie miał możliwości się dostać. Zaczął zastanawiać się, jak teraz kobieta sobie radzi, a raczej - jak sobie radziła, gdy był w odpowiedniej czasoprzestrzeni. Wciąż ciężko było mu się przyzwyczaić do utraty wszystkiego, co znał, ale nigdy nie dał innym tego odczuć.

Kayn miał duszę przywódcy-opiekuna. Był pewny siebie głównie po to, aby dawać innym wsparcie, żeby mieli w kogo wierzyć. Potrafił jednak mierzyć siły na zamiary i nigdy nie porywał się z motyką na słońce. Jego pewność siebie nie graniczyła z głupotą, dzięki czemu nie narażał nikogo swymi wygórowanymi decyzjami. Zawsze zwracał uwagę na oddział, ludzie byli dla niego ważni i teraz nic się nie zmieniło. Choć wciąż nie potrafił potraktować Gnolla jak jednego z nich, postanowił dać mu szansę wykazania się, ponieważ to nie w jego kompetencji będzie ocena czy trafi do Nirvany. Każdy musiał wykuć swój własny los.

Po rozłożeniu namiotu Kayn odszukał Bellę, aby poinformować ją o umiejscowieniu ich noclegowni. Poprosił kobietę, aby w wolnej chwili poukładała ich posłania, ponieważ sam nie miał już do tego głowy, a i wierzył, że sama Isa na pewno miała ochotę coś zrobić. Nie chciał znowuż, aby ta poczuła się bezużyteczna.
- Jeśli będziesz chciała z kimś porozmawiać, możemy wieczorem zamienić parę słów. Widzę, że chyba coś cię gryzie. Albo to zmęczenie - powiedział spokojnie i posłał jej delikatny uśmiech.

W pewien sposób Kayn był szarmancki i troskliwy. Ze względu na niebiańskie pochodzenie, nie było można odmówić mu urody. Tak urodziwi mężczyźni trafiali się tylko w arystokratycznych domach, gdzie dbanie o wygląd był niemal jak wizytówka całej familii. Kayn był na tyle przystojny, że łatwiej było mu dogadać się z innymi, swym wyglądem wzbudzał zaufanie, które podtrzymywał kulturą sposobu bycia. Często inni wojownicy początkowo traktowali go z dystansem, nie wierząc że siła idzie w parze z wyglądem, jednak dla wojownika nie było to ciężkim zadaniem, aby udowodnić swoją przydatność.

Kiedy przechodził obok ogniska, wokół którego zebrali się najemnicy, usłyszał niewybredne komentarze na temat kobiet, z którymi podróżował. Nie spodobało mu się to i choć nie zdążył w porę zareagował na to, jak wyrażali się o Kayalce, swoje pojawienie zakomunikował dołączając od razu do toczącej się rozmowy i rozmywając marzenia pozbawionych ogłady wojaków.

- Ta druga laseczka nie jest do wzięcia - wtrącił nagle Kayn, który podszedł bliżej ogniska. W odpowiedzi Dullen posłał mu groźne spojrzenie, ale nic nie powiedział, a jedynie zmrużył oczy.

Kayn nie przysłuchiwał się rozmowom od początku, tylko dopiero od pewnego czasu, więc nie miał też pełnego obrazu dyskusji, jaka była prowadzona między najemnikami. Niestety, mężczyzna nie czuł się osobą, która do tej grupy pasuje, mimo iż sam był wojownikiem, wychowany został w zupełnie innej kulturze i nie stosował słownictwa używanego przez obecnych, ani nawet nie spoglądał na świat w sposób, jaki oni właśnie mu pokazali. Obawiał się, że ciężko mu będzie się z nimi dogadać, ale postanowił spróbować. Imiona swoje zdążyli już poznać podczas pracy w ciężkich warunkach, gdzie płomienie ognia nikogo nie traktowały ulgowo. Formalności więc mógł już sobie darować.

- Ciekawe, że jasnowidz nie przewidział pożaru i własnej śmierci - zagaił Aasimar całkiem luźno z uśmiechem na ustach i usadowił się wśród innych zebranych wokół ogniska. Miał nadzieję, że rzucony niezobowiązująco żart nawiąże do tematu umarłego, a przy okazji nie zabrzmi jak próba przepytywania.

Ta z pozoru nic nie znacząca uwaga, sprawiła, że Kyrikos przez chwilę patrzył na Kayna, jakby badając, czy pod tymi słowami wojownik nie chciał przekazać jakiejś wiadomości. Zamyślił się wyraźnie, praktycznie nie zwracając uwagi na kolejne wypowiadane słowa.

- Zwykły oszust, pewnie - odparł Trevvis. - Żerował na bogatych, a swoimi “magicznymi” sztuczkami rozkochał w sobie księżniczkę. Dziwi mnie to, że nie wyglądała na zbyt przejętą jego śmiercią. W takim nastroju jest już od paru ładnych dni. A ty skąd jesteś? - zapytał Kayna.

- Z innego planu, jestem Aasimarem - odpowiedział mu zgodnie z prawdą, a przynajmniej półprawdą, nie chcąc wdawać się w dyskusje na temat nieistniejącego już od tysiącleci Imperium - Mówisz o nim trochę tak jakby cię oszukał. Być może oszukiwał więcej osób? - Kayn spróbował podejść najemnika udając, że od razu przyjmuje winę jasnowidza za pewnik - A księżniczka, cóż… Może ona woli jednak silnych mężczyzn, a nie chuchro pucujące swoje kule. - parsknął krótko. Nie był to tekst w jego stylu, ale próbował dopasować się do najemników kulturą ich słowa.

- W tych czasach trudno o silnych mężczyzn - wtrąciła się Yesper. - Trzeba brać co dają.
- Aasimar?
- Odezwał się Trevvis. - Coraz więcej tu dziwolągów lgnie. A co z wami robi ten gnoll? Jak zobaczyłem go pochylającego się nad Kallien, tom myślał, że to wróg i zaraz zeżre biedną kobitkę.

- Nie jestem dziwolągiem. Gdybym ci nie zdradził niebiańskiego pochodzenia, nawet byś o nim nie wiedział, a to już o czymś świadczy
- odparł mu Kayn ze spokojem, po czym wzrokiem poszukał Ozrara. Na szczęście nie było go w pobliżu.
- Taa, też mnie nie cieszy towarzystwo tego psa - odparł westchnąwszy z niezadowolenia - I nawet mnie dziwi, że nikt go jeszcze nie obił, a za chudego jasnowidza się biorą. - wzruszył ramionami - No ale cóż, szkoda człowieka. Chyba już nie poznamy naszej przyszłości, co nie? Próbował ktoś z was chociaż? Tak dla zabawy, między piciem a walką. - dorzucił jeszcze zapytanie widząc, że Trevv niektóre jego pytania po prostu puszcza bokiem. Kayn miał wrażenie, że po prostu jakaś wróżba się nie spodobała, doszło do szarpaniny i pożar wybuchł nie do końca celowo. Nie był jednak detektywem, a zwykłym wojownikiem, nie mógł mieć więc pewności.

- Taaa… - odezwał się Dullen. - Bełkotał mi coś o śmierci, ale to chyba nie mi ją wywróżył - zarechotał cicho, a mimo to nikt przy ognisku nie podzielił jego humoru. - No co? - Rzucił do pozostałych. - I tak nikt z was za nim nie zatęskni…

- Wybaczcie muszę z kimś pomówić.
- Kyrikos wstał z zamiarem rozmówienia się z kimś, kto mógłby wiedzieć jaka była ostatnia przepowiednia jasnowidza. - Zatrzymajcie - rzucił na odchodne, mając na myśli jeszcze nie do końca pustą butelkę grogu.

- Wróżył ci śmierć? Drogo kosztuje dowiedzieć się, kiedy się umrze? - dopytał Kayn, a na odchodzącego Kyrikosa kiwnął głową w geście pożegnania.

- Nie, robił to za darmo. Zwykły oszust to był, jakich wielu. Nie wiem czemu bogacze zawsze się na to nabierają? Na wróżby i seanse ze zmarłymi, toć to kicz i obraza bogów! - Mruknął niezadowolony Dullen.

Kayn kiwnął głową na znak, że rozumie. Ciekaw był tylko czy była to wróżba przyjacielska, czy raczej groźba i ostrzeżenie, dane intruzowi.
- Oszuści chyba wolą złoto w zamian za swe łgarstwa. - skwitował mężczyzna ze spokojem w głosie - Jeśli robił to nieodpłatnie, to w sumie nie był groźny. Tym bardziej dziwne, że komukolwiek przeszkadzała jego obecność - wojownik rozłożył bezradnie ręce, nie mając chyba wiele więcej do powiedzenia. Sami najemnicy nie wydali mu się zbyt chętni do rozmów o zmarłym. - Szkoda, że nie zdążyłem na darmowe usługi - zaśmiał się na koniec krótko, zaciekawiony czy jeszcze ktoś podejmie temat - Wam wszystkich wróżył, ot tak? - dopytał obejmując wszystkich zebranych wzrokiem.

- Wszystkim? - Odezwała się Yesper lekko kpiącym tonem. - Tylko zabobonnym głupcom pokroju Dullena, ale zobacz jak szybko wyleczył go z tych głupot swoją przepowiednią - zaśmiała się. - Nie zdziwiłabym się, gdyby Dashki był winien tego morderstwa. On jedyny ma dobry motyw. Ślini się na widok księżniczki jak hiena na mięso, brudas chędożony. A wszyscy przecie wiedzą, że Elaois pukał ją co noc, więc raczej nie ominęło to Dashkiego, zwłaszcza, że szpieguje ją w każdej wolnej chwili. Dziwak, naprawdę... - powiedziała z obrzydzeniem.

- Chyba musicie go naprawdę nie lubić. Wydawało mi się, że jesteście grupą najemników, mój błąd widocznie. Wynajęto was każdego z osobna? - Kayn zarzucił dygresją, żeby uniknąć podejrzeń dotyczących ewentualnego przepytywania

- Dashki nie był jednym z nas. Najęli go z osobna. Nikt go tu w obozie nie lubi, bo ani nie pije, ani z nikim nie gada… W dodatku zachowuje się jak te bestie, z którymi się wychował. No jak można lubić kogoś takiego? - Zapytała na głos Yesper i wszyscy skinęli głową w potwierdzeniu.
- Cuchnie tak, że najpierw się go wyczuje niż zobaczy i obrzydza innych swoim sposobem bycia. W dodatku poczułam się do obowiązku solidaryzowania z innymi kobietami w obozie, bo mamy trudniej i nie podoba mi się to jak spogląda na jedną z nas - księżniczkę Almę.

- Ha, to podobnie jak z Gnollem
- zaczął Aasimar - Niby najęto nas razem, ale to był zwykły przypadek. Gdyby się dało, to już dawno bym go posłał gdzie demony bytują, ale kundel póki co się pilnuje. - Kayn zmrużył groźnie oczy, grając niechęć większą, niż w rzeczywistości posiadał. Fakt faktem, nie przepadał za Ozrarem, ale daleko mu było do nienawiści porównywalnej z tą, jaką najemnicy darzyli Dashkiego. W tym momencie zaczął robić Gnollu nieco nieprzychylny grunt, ale wierzył, że później wszystko wróci do normy.

- Nic zarzucić psu nie można, prócz tego, że głośno szczeka i się ślini. W ogóle zauważcie, jak się tutaj panoszy. Pomógł Kallien i myśli, że się wkupił w łaski wszystkich w obozie. Może powinni z tym Dashkim zawrzeć sojusz, bo chyba w ostateczności zostaną sami. Pasują do siebie. Nie sądzisz, Kallien? - przy ostatnim zdaniu Kayn spojrzał na kobietę, prostując się i unosząc nieco głowę. Zawiesił na niej dłuższe spojrzenie.

Kobieta z poparzeniami na twarzy i dłoniach wzdrygnęła się czując na sobie spojrzenie wojownika. - J-jestem mu wdzięczna, że ocalił mi życie. Nie sądziłam, że gnolle potrafią być… ludzkie. Chyba ma więcej w sobie z człowieka niż ten cały Dashki - odparła, choć widać było po niej poczucie dyskomfortu.

- No to koniec, koleżanka polubiła Gnolla - Kayn rozłożył bezradnie ręce zdejmując z niej swoje spojrzenie - Zapłacili mu za to, aby pomagał. Gdyby nie to, wciąż by mu obroża koło dupy fruwała, zamiast na karku gdzie jego miejsce. Dziwne trochę ufać bardziej komuś, kto ma psyk, niż człowiekowi, który śmierdzi podobnie do kundla, ale raczej cię nie zagryzie w nocy - rzucił jedynie komentarzem, nie zadając więcej pytań. Jakby chcieli rozmowy, sami by ją też pociągnęli. Póki co jedyne co robili, to bronili dupy kolegi, obwiniając tego, kogo nie lubią.

- Koleś ma rację - odezwał się Trevvis, wskazując Kayna zabrudzonym od jedzenia kozikiem. - Nie ma co ufać jakiemuś kundlowi. Pewnie sam Garavel mu kazał się tobą zająć i ten go posłuchał, bo obiecał mu po tym wszystkim kość - zarechotał, po czym wyciągnął butelkę grogu i ją odkorkował. - Komuś polać?

Aasimar zgodził się i spędził jeszcze nieco czasu z najemnikami, nie poruszając już tematu śmierci wróżbity. Nie chciał wyjść na szpiega, poza tym nie lubił takich podchodów i nie odpowiadał mu styl roboty, jaką mu przydzielili. Nie zabawił nadmiernie długo i nie wypił zbyt wiele, aby czuć się trzeźwym o poranku. Przeszedł się jeszcze po obozowisku, wymieniając informacjami i przemyśleniami z innymi, po czym wrócił do namiotu, zastanawiając się czy Isabel będzie chciała z nim porozmawiać o tym, co sprawia, że na jej twarzy pojawia się zmartwienie.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 17-10-2019, 18:50   #36
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Szpon Sułtana, Katapesh
4709 AR, 10-ty Desnus,
Zmierzch

- A zatem powiadacie, że winnym owego incydentu niekoniecznie jest tropiciel, lecz jakaś bestia z krwi i kości? Hmm... - Idący przez obóz Garavel głęboko zamyślił się po wysłuchaniu opowieści Ozrara i Kyrikosa. Choć ufał osądowi najemników, to jednak cała historia o gremlinopodobnych stworzeniach wydawała mu się zmyślonym knowaniem głównego podejrzanego, który chciał w ten sposób oczyścić swoje imię. Na całe szczęście istniał prosty sposób na to, aby zweryfikować zeznania tropiciela.
- Mówiliście, że jak się to zwie? Pugwampi? Jakaż to niedorzeczna nazwa, podobnie jak te opowieści o przynoszeniu pecha, Ozrarze! No, ale niech będzie, że wierzę temu Dashkiemu. Zezwolę wam wszystkim na opuszczenie obozu, skoro taka wola księżniczki. Miejcie jednak oko na niego i weźcie ze sobą zapas pochodni, bowiem noc na pustyni jest czarna nawet w świetle gwiazd - pouczał Garavel, kiedy przechodzili obok obozowiska roześmianych i już wyraźnie podpitych najemników.
- Ejże! Kayn! - Wyłapał w tłumie umięśnionego wojownika, który akurat w tamtym momencie wychodził z namiotu wraz z towarzyszącą mu Isabelą. - Weźże zwołaj resztę. Czas na nocną przechadzkę po pustyni!

Najemnicy zebrali się na szczycie wzgórza, pod szponiastym drzewem, gdzie czekał już na nich Dashki wraz z Garavelem. Ponury tropiciel trzymał w dłoni rozpaloną żagiew i sądząc po jego minie, urządził sobie niedawno krótką i niezbyt przyjemną rozmowę z majordomusem. Już na pierwszy rzut oka widać było po obu mężczyznach, że wyjątkowo nie przepadają za sobą, szczególnie po tym jak rozeszły się po obozie plotki o szpiegowaniu księżniczki, wobec której majordomus był szczególnie protekcjonalny.
- Wziąłem z taboru tuzin pochodni, czyli po dwie na głowę, choć podejrzewam, że magowie ich nie potrzebują. Niech zatem będą dla was wyznacznikiem czasu, jaki został wam na znalezienie jakichkolwiek niezbitych dowodów na udział tych przeklętych stworzeń w pożarze - powiedział Garavel, wskazując stertę pod swoimi nogami, po czym zwrócił się do stojącego obok tropiciela:
- A ty pamiętaj, że mają ciebie na oku. Nie oddalaj się sam i nie czyń podobnych głupot, bo może źle się to dla ciebie skończyć, zrozumiano? - W jego głosie i słowach zawarta była wyraźna groźba.
W odpowiedzi Dashki jedynie mruknął coś niewyraźnie pod nosem, co równie dobrze mogło być “udław się”, co “zrozumiano”. Po chwili jednak dodał z nadzieją w głosie, patrząc tym razem na najemników jak skarcony pies:
- Możemy iść?


Z rozpalonymi pochodniami ruszyli północnym podejściem o zmroku, gonieni przez ostatnie promienie krwistoczerwonego słońca, które przebijały zza horyzontu, niczym gasnąca iskra nadziei. Teren w tym miejscu był wyboisty, pełen porozrzucanych głazów, kaktusów oraz ostrokrzewów, na które w ciemnościach stosunkowo łatwo można było wpaść. Jeszcze przed zejściem ze wzgórza, Dashki opowiedział najemnikom, że kreatura, którą poszukują, jest mniejsza od niziołka, z krótkim owłosieniem na całym ciele, niczym u jamnika i głową szakala. Z samego opisu trudno im było jednak wyobrazić sobie takie stworzenie żyjące pośrodku pustkowi, aczkolwiek sama determinacja głównego podejrzanego były zdumiewająco przekonywująca i dodatkowo motywowała do poszukiwań.
Tropiciel szedł na samym przodzie, a tuż obok niego podążał gnoll Ozrar. Spojrzenia obu skierowane były jednak ku ziemi z dość oczywistych względów. Szukali małych krecich śladów, jakie mogłyby zostawić te poruszające się na dwóch nogach stworzenia, o ile zamieszkiwały okoliczne tereny. Poważną przeszkodę stanowiły jednak ciemności, które mimo wielu źródeł światła i wrodzonych umiejętności co niektórych, skutecznie utrudniały znalezienie właściwego tropu. Szybko okazało się też, że śladów różnych stworzeń było w okolicy zdumiewająco wiele, co wskazywało na to, że region ten nie był tak opustoszały, jak wszyscy początkowo sądzili. Co gorsza; nocą wszystkie one wychodziły na żer i niejeden raz szeleszczące krzaki, czy odbijające blask płomieni ślepia w ciemności postawiły najemników w stan gotowości. Na szczęście dla nich, widzący doskonale w mroku Kayn potrafił zachować zimną krew i był w stanie przywołać swoją bandę do porządku.

Mijały kolejne cenne minuty spędzone na usilnych poszukiwaniach. Pierwsze pochodnie zdążyły już się wypalić, co świadczyło o rychło zbliżającej się potrzebie zakończenia śledztwa. Dowodów na istnienie pugwampi nie było żadnych, zaś prowadzący ich w objęcia ciemności tropiciel wyglądał z każdą chwilą na coraz bardziej zdesperowanego. Obskurny mężczyzna, którego odór dało się wyczuć z kilku metrów, przeskakiwał między zaroślami, sprawdzając w pośpiechu każdy jeden krzak. Co jakiś czas klękał, a nawet kładł się plackiem na piaszczystej ziemi, węsząc i nasłuchując, jednakże wszelkie jego starania okazywały się nieskuteczne. Pugwampi, o ile zamieszkiwało okolicę, sprawnie zacierało po sobie ślady.

Kolejny zestaw pochodni ulegał właśnie wypaleniu i zostały już tylko te, których nie musieli stosować magowie oraz widzący w całkowitym mroku członkowie wyprawy.
- Zgodnie z umową, powinniśmy już wracać - odezwał się Kayn, spoglądając w stronę wzgórza, z którego zeszli, lecz poza okalającą ich ciemnością, którą postrzegał w perspektywach szarości, nie widział już kompletnie nic. Obóz musiał znajdować się kilka mil stąd.
- Czekajże! Chyba coś mam! - Odpowiedział mu donośny i charczący głos Ozrara. Gnoll pochylony był nad grubą warstwą piachu, na której odciśnięte zostały niewielkie ślady kopyt. Istniało więc spore prawdopodobieństwo, że przeszedł tędy ulubiony kozioł woźnicy - Rombart.
- Szkoda na to czasu - odezwał się Dashki, który stracił już całą nadzieję. Był już niemalże pewien, że cały ten pomysł z nocną wyprawą miał na celu zrzucenie całej winy na niego, bo jakże mieli w tym ciemnościach znaleźć cokolwiek, co będzie starało się ich unikać za wszelką cenę?
- Nie ty o tym decydujesz - powiedział gnoll nawet na niego nie patrząc. Jego wzrok skupiony był na tropie, który prowadził w stronę ściany ostrokrzewów i kaktusów, która wyrosła przed nimi i mogła się ciągnąc na wiele długich mil. - Skoro już tu jesteśmy, to lepiej nie wracać z pustymi rękoma.
- Jeśli kozioł wbiegł do tego buszu, to z całą pewnością jest już martwy - nie dawał za wygraną Dashki. - A już na pewno nie uda się nam go znaleźć. Co prawda ten pas cierni ma zaledwie kilkaset metrów grubości, to jednocześnie ciągnie się wzdłuż położonego w jego wnętrzu wąwozu przez dziesiątki kilometrów. Jeden niewłaściwy krok i wpadasz w przepaść, której dno zdobią kolce długie jak moje ramię. To podróż w jedną stronę…

Dashki chciał coś jeszcze dopowiedzieć, jednakże nim wydobył się jakikolwiek dźwięk z jego ust, wszyscy zebrani pod ścianą z cierni usłyszeli krzyk lub płacz ludzkiego dziecka, który dobiegał z wnętrza buszu. Wśród gęstych cierni coś się nagle poruszyło, choć trudno było trzeźwo stwierdzić jak duże było poruszające się przez zarośla stworzenie, które szybko oddalało się od najemników i najwyraźniej zmierzało w stronę przerażonego dziecka. Nocą i w ciemnościach człowiek łatwo wyolbrzymiał sobie wszelkie niezidentyfikowane doznania wzrokowo-słuchowe, o czym mogli już się przekonać najemnicy podczas nocnej przechadzki po wzgórzach. Nie mniej jednak tym razem po raz pierwszy przeszedł ich dreszcz po plecach.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 17-10-2019, 20:23   #37
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Zarządzona przez Garavela wyprawa całej bandy niezbyt się Ozrarowi podobała, ale szkoda mu było tego wieczoru więcej mielić ozorem i wyrażać tym swoje niezadowolenie. Więc tylko wysłuchał pomysłu ich przewodnika, wywrócił oczami na wspomnienie pochodni i poczekał, aż reszta zapali swoje. Sam oczywiście wziął je na wszelki wypadek, ale tylko spakował do plecaka jak resztę skromnego dobytku.

Podczas marszu, gnoll trzymał się w niewielkim oddaleniu od oświetlonych ludzi, a przynajmniej od kręgów światła, które rzucały ich pochodnie. Sam dobrze widział w nocy i nie chciał odzwyczajać wzroku od ciemności, bezsensownym wpatrywaniem się w światło. Dodatkowo, grupka "świetlików" była doskonałą przynętą i odwracała uwagę od gnolla przemykającego w mroku.




Przez kolejne godziny na nic konkretnego nie udało im się trafić. Ot zwykłe, nocne życie pustyni, której mieszkańcy dopiero teraz wychodzili na żer. Rosnąca i wyczuwalna desperacja Dashkiego też nie robiły na Ozrarze większego wrażenia. Znalazł się w złym miejscu o złym czasie, do czego Oz zdążył się już chyba przyzwyczaić.

Po długim marszu w końcu dotarli do jakiejś odmiany w krajobrazie. Ściana powykręcanych cierniokrzewów nie wyglądała zbyt zachęcająco, ale Ozrarowi zdawała się nader ciekawym miejscem na tym jałowym pustkowiu.

Gdy Dashki zaczął się opierać przed dalszą drogą pośród cierni po tym jak Ozrar w końcu natrafił na jakieś interesujące ich ślady, gnoll stłumił zdenerwowane warknięcie, wbił wzrok w tropiciela i zaczął mówić przyciszonym głosem.

- Chuj mnie w sumie obchodzi co z tobą zrobią, ale dodatkowy tropiciel to przydatna rzecz, wiec pomyśl chwile. Te szkodniki też muszą jeść, a właśnie napatoczyła im sie tłusta koza. Są małe i tchórzliwe, więc gdzie zrobiły by gniazdo? Na równinie, gdzie może je dopaść cokolwiek, czy w jakimś niedostępnym, bezpiecznym miejscu? -

W tej też chwili do ich uszu doszedł krzyk ludzkiego bachora. Nie, zaraz... Gnoll nadstawił uszu i po chwili położył je po sobie.

- Nasza koza. Przynęta złapała, więc teraz albo nigdy. Ide przodem, bo najlepiej widze w ciemności. Dash ty za mną. - Zarządził patrząc w oczy tropicielowi. - Kayn trzeci. - Na chwile przeniósł wzrok na niesamowicie wkurwiającego wojownika i szybko omiótł resztę spojrzeniem. - Reszta jak chce. Byle ostrożnie i cicho. - Zakończył i nie czekając zbytnio na jakiekolwiek odzewy ruszył w gąszcz. Starał się wybrać jak najlepszą i najbezpieczniejszą ścieżkę do źródła dźwięku, zanim koza go wydająca stanie się czyimś posiłkiem. Ślady zwierzęcia były niezłą pomocą, choć czworonóg czasem przeciskał się zbyt ciasnymi dla dwunogów przejściami.

W lewej ręce Ozrar niósł topór, a prawą złapał dla odmiany oszczep, dotąd przewieszony przez ramie. Drzewce idealnie nadawało się do pomocy we w miarę cichym przejściu przez ciernie i w razie dostrzeżenia celu powinno z powodzeniem przyszpilić go do ziemi, albo przynajmniej utrudnić ucieczkę przez plątaninę suchych roślin.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 17-10-2019 o 20:25.
Cattus jest offline  
Stary 20-10-2019, 13:33   #38
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
z asystą MG



Początkowo nie odbierał słów księżniczki Almah jako polecenia do wyprawy aż siedmiu osób, w tym i jego, ale najwyraźniej się mylił. Garaviel rozwiał jego wątpliwości.

Nie kwapił się do tej nocnej podróży. Chciał za dnia jeszcze raz obejrzeć wóz, bowiem ciągle miał przeczucie, że podpalenie było tylko zatarciem śladów. Skarcił się w myślach, że tak otwarcie rozmawiał z kapłanem jakiś czas wcześniej. Dziedziną kapłana była magia. Spośród wszystkich on jeden mógł mieć sztuczki w zanadrzu, które pozwoliłyby mu opuścić zamknięty od środka wóz. Kyrikos przeklął na tę myśl i wspomniał przebieg rozmowy.


Były korsarz przybył do wozu Zastorana zaraz po odwiedzinach u Almah. Światło, które oświetlało kapłański wóz było już ostatnim spojrzeniem kładącego się do snu słońca.
- Kapłanie? - mężczyzna uchylił zasłony w drzwiach po odczekaniu kilku chwil. - Moje imię to Kyrikos. Przybyłem wraz z Garavielem. Przyznam, że Twe imię nie zapadło mi w pamięć, słyszałem jednak, że jest ojciec kapłanem Nethysa, boga magii.

- Mówią do mnie ojciec Zastoran - przedstawił się kapłan, zaznaczając kawałkiem jedwabnego materiału miejsce gdzie skończył czytać i odłożył księgę.

- Magia nie jest całkiem obca mojej osobie. - Kyrikos pozwolił sobie wejść do wnętrza wozu i usiąść naprzeciw kapłana. Jego masywne ciało kontrastowało z niewielkim siedziskiem oraz drobną posturą podeszłego wiekiem człowieka. - Jednak wszystko co wiem i potrafię w jej arkanach zawdzięczam jednej tylko osobie. Druhowi, który pływał ze mną pod jednym żaglem wiele długich lat. Dlatego chciałbym usłyszeć co o ostatniej przepowiedni wróżbity Elaoisa uważa osoba lepiej zaznajomiona w magii.

Kapłan ocenił wzrokiem mężczyznę, lecz nie ujawnił swych spostrzeżeń.
- Elaois potrafił zręcznie manipulować. Wierzyła mu nie tylko księżniczka Almah. Był pospolitym szarlatanem, choć przynajmniej on jeden potrafił docenić poezję Bellianais, czy muzykę odległego Absalomu. Był oczytany i zwiedził wiele miejsc. Będzie mi go brakować.

- Zastanawia mnie czy wróżbita narzekał na zdrowie? - zapytał niespodziewanie Kyrikos

- Nie przypominam sobie, ale bywa i tak, że nawet najsilniejszy człowiek pada ofiarą nagłej niemocy, do czego zmierzasz, przyjacielu?

- Najwiarygodniejsze wytłumaczenie dlaczego nie zdołał opuścić wozu, nim było za późno i dlaczego nie słyszano jego krzyków łączy się z jego stanem zdrowia. - wyjaśnił, po czym znów wrócił do tematu wróżby - Elaois używał słów dziedzictwo ognia, cyklon ognia oraz konszachty wielkiego zła.

- Nie wiem o czym jest owo dziedzictwo, czy cyklon. - kapłan wydawał się niecierpliwić - Elaois używał słów, których nie dało się zrozumieć dosłownie. W ten sposób unikał porażek. Jego wróżby były tak ogólne, że do wszystkiego można było je dopasować, szczególnie kiedy jest się na wyprawie wojennej. Nawet pomijając ten fakt, nie znałem go na tyle długo, by przypomnieć sobie choćby jedną wróżbę, która się sprawdziła.

- Nie pytałbym o te rzeczy, gdyby nie pewne wydarzenie z przeszłości. Miałem sen, który współdzieliło ze mną kilka innych osób. Stwierdzenie cyklon ognia idealnie pasuje do obrazu jaki jawił się nam wtedy przed oczyma. - Kyrikos widząc, że kapłan nie zamierza wtrącić się do jego wypowiedzi, kontynuował:

- To była walka pomiędzy dwoma istotami spoza tego świata. Silnego, gorzejącego ognistym blaskiem ifryta oraz jaśniejącego błękitem pięknego dżinna. Lewitowali naprzeciw siebie, ponad wydmami, tocząc pojedynek zacięty, aż ziemia drżała od wyzwolonej przez nich mocy. Pustynne powietrze gotowało się od ognia i przelatujących ze świstem zaklęć o bezgranicznej mocy. Wyzwolona przez oba demony potęga wzrastała z każdą chwilą. Przeistaczała wszystko wokół nas w wirującą, pustynną burzę, którą przecinały jęzory ognia, lodu i błyskawic. Ich moc spiętrzała się, tworząc niebotycznych rozmiarów cyklon ognia...



Z rozmyślań wyrwało go kwilenie dziecka, lub raczej meczenie przerażonej kozy oraz ruch w zaroślach, czegoś co najwyraźniej tylko czekało by rzucić się na uwięzioną w pnączach ofiarę.
W pierwszej chwili myślał, że to rzeczywiście krzyk dziecka, lecz z błędu wyprowadził go Ozrar.

Kiedy śladem Ozrara ruszył Dashki oraz Kayn Kyrikos stał twarzą w stronę zarośli. Nie widział za wiele, więc zdał się na słuch, by śledzić poczynania trójki, która zawędrowała w głąb gęstych zarośli. Nie potrafiłby po ciemku poruszać się tak cicho. Jeśli prócz kozy był tam plugwampi, to tak naprawdę wystarczyłby sam Ozrar. Gorzej, jeśli było to coś innego.

Odwrócił na chwilę głowę w stronę Jasara i Isabeli. Zdawało mu się, że ta właśnie odwróciła wzrok od niego. Kobieta obracała w dłoni pierścień, który przykuł jego wzrok. Choć w nikłym świetle trudno było orzec na pewno, wyglądał identycznie jak ten Jasara.

~ Musimy przyjrzeć się im dokładniej ~ pomyślał, po czym dobył broń i nasłuchiwał, by w razie zawiązania się walki podjąć najlepszą decyzję.

 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 20-10-2019 o 20:17.
Rewik jest offline  
Stary 20-10-2019, 14:48   #39
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Kayn wrócił do namiotu, gdy księżyc wzniósł się wysoko. Nie dziwił się brakiem obecności Isabeli, bo i nie był jej nadzorcą, aby kontrolować każdy krok i ruch. Uśmiechnął się jednak widząc, że dziewczyna rozłożyła ich posłania, to przynajmniej oznaczała, że tutaj była i już się rozgościła. Wojownik zgarnął swój tobół z kąta namiotu i jak zawsze umieścił go między posłaniami na wysokości miednicy. Uważał, że było to dobre odgrodzenie, które dawało dziewczynie choć odrobinę komfortu i bezpieczeństwa podczas snu. Nigdy co prawda nie poznał jej opinii na ten temat, ale miał nadzieję, że robi dobrze i takim ruchem nie sprawia jej przykrości.

W jego oczach Isabel był po prostu pozytywną i dobrą kobietą, która być może miała w sobie zbyt wiele pokładów zaufania. Według niego była też zbyt otwarta na innych i nie potrafiła utrzymać dystansu, który by sprawił, że chociażby uniknęłaby oceniania przez mężczyzn jako kurtyzana. Kayn skrzywił się na samo wspomnienie zasłyszanej wtedy opinii na temat dyplomatki i prychnął pod nosem, odpinając pasy od swojej zbroi. Mimo iż rozumiał czemu tak ją odebrali, nie mógł sobie darować, że nie zwrócił im wtedy uwagi. Bella zdecydowanie nie zasłużyła na to, aby tak o niej myślano, właściwie to nikt na to nie zasłużył.

Angelkin rozmyślając odpinał niespiesznie sprzączki, aby w ostateczności ściągnąć z siebie ciężką zbroję, która krępowała jego ruchy. Zatoczył kilka kółek ręką, prawą jak i lewą, chcąc rozruszać swoje stawy. Kayn był umięśnionym mężczyzną, co wyraźnie rysowało się na jego sylwetce. Jego bruzdy i odznaczenia tworzyły kształty, eksponując wytrenowane przez lata mięśnie. Rzeźbiarze mogli brać go za przykład dla swoich posągów, gdyby tylko chcieli oddać każdy szczegół siły, jaki mógł wymalować się na męskiej sylwetce. Mężczyzna westchnął zmęczony i przejechał dłonią po ciemnych włosach, a następnie poruszał szyją na boki i w tył, wyzwalając tym samym głośne strzyknięcie w kościach.

Poły namiotu rozsunęły się i w świetle księżyca ukazała się sylwetka Isabeli, która zaraz potem weszła do środka i usiadła na swoim posłaniu.
- Chyba trochę się zasiedziałam przy ognisku - zagadnęła, kładąc się na boku i podpierając głowę ręką, by przed pójściem spać móc jeszcze porozmawiać ze swoim współlokatorem.
Choć nie znali się jakoś wybitnie długo, to Isabela zdążyła polubić Kayna. Spędzała z nim całkiem dużo czasu, więcej niż z pozostałymi (głównie dlatego, że dzielili jeden namiot), więc przez te kilka dni zdążyła przywyknąć do jego obecności. Polubiła jego prostolinijność i szczerość. Wiedziała także, że mogła na niego liczyć, choć nie do końca pojmowała dlaczego tak było. W końcu jeszcze niedawno byli dla siebie zupełnie obcymi osobami - a może nawet dalej takimi pozostawali, mimo kilkudniowej znajomości?

- Ale mi się pić chce. Jakoś zupełnie o tym zapomniałam przez tą całą sprawę z pożarem i śledztwem.
Isabela podniosła się, dzwoniąc przy tym cicho bransoletkami, i sięgnęła po bukłak z wodą oraz swój kubek, do którego nalała wody. Napiła się, a kilka kilka kropel spłynęło z kącika jej ust po brodzie i szyi, znikając gdzieś w dekolcie.
- Chcesz też? - spytała, wyciągając rękę z bukłakiem w stronę Kayna.

Ten uśmiechnął się lekko i pokręcił przecząco głową.
- Piłem z najemnikami, póki co mnie nie suszy. Zobaczymy o świcie - odpowiedział odkładając swój rynsztunek u swojego boku po czym położył się na plecach, zakładając ręce z tyłu głowy.
- Nie widziałem cię niemal cały dzień - stwierdził po chwili, zerknąwszy na kobietę - Dowiadywałaś się w sprawie tej śmierci? Kiepska robota, co? Rozmowy. Choć może ty lubisz rozmawiać - zagaił miłym i pełnym spokoju tonem.

Isabela odłożyła bukłak na miejsce i wróciła do swojej poprzedniej pozycji.
- Zupełnie nie miałam szczęścia - odparła ponuro, nie zamierzając się przyznać, że tak naprawdę to z nikim nie rozmawiała i wcale nie przyczyniła się do rozwoju śledztwa. - A ty? Dowiedziałeś się czegoś interesującego? Masz jakąś teorię?

Kącik ust Kayna uniósł się delikatnie kiedy na nią patrzył, jednak po chwili zwrócił swój wzrok w kierunku szmat namiotu, które robiły im za dach.
- Trochę, ale za wcześnie aby wysnuwać wnioski. Jedyny, do jakiego dojdziesz od razu to ten, że mają tutaj pewnego człowieka imieniem Dashki i chyba nikt go tutaj nie lubi. Nawet mi się go żal zrobiło, bo jedynymi powodami są, że jest dziwny, śmierdzi, z nikim nie gada i nie pije - wojownik pokręcił nieznacznie głową i skrzywił się ledwo zauważalnie, zatapiając się niemal na parę sekund we własnych przemyśleniach, aby po tym czasie znów zerknąć na Bell.
- Ciężko mi zrozumieć taką niechęć do kogoś, kogo nawet nie próbują zrozumieć. W sensie, rozumiem utrzymywać dystans, ale ta nienawiść do niego jest przesadzona. Nie poznałem nic konkretnego, co by im mógł zrobić, żadnej krzywdy. Po prostu istnieje, rozumiesz? Jeśli gdzieś setki kilometrów stąd załamie się bariera międzyplanarna i wypełzną z niej demony z Hellu, to na pewno winą obarczą Dashkiego. Nie lubię czegoś takiego, aż miałem ochotę go poznać i zrozumieć. Być może jestem za dobry, cóż. Taki się już urodziłem, niebiańsko banalny - zaśmiał się bardzo krótko i na tyle subtelnie, że można by nazwać to po prostu uśmiechem.

Isabela podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na Kayna, mrużąc lekko oczy.
- Naprawdę? To jak nazwiesz tę relację między tobą a Ozrarem? - spytała, przechylając lekko głowę i unosząc lekko brwi. - Bo mam wrażenie, że sam byś chętnie obarczył go za coś winą.
Mimo tego, Isabela uśmiechnęła się do Kayna. Owszem, był to przytyk, ale raczej nie miała nic złego na myśli. Po prostu chciała zrozumieć, co takiego zrobił Ozrar, że zasłużył sobie na tak nieprzyjemne traktowanie ze strony Kayna - i na odwrót, ale o to musiała już wypytać gnolla, o ile nadarzy się ku temu okazja.

- Obwinianie tego całego Dashkiego wydaje mi się pójściem na wielkie skróty. Coś mi mówi, że to nie był on - stwierdziła Isabela, wzruszając ramionami.

- Nie siedzisz w moich myślach, więc pewnie nie wiesz, ale ja nie nienawidzę Azora - Kayn użył małej złośliwości - Otóż oddaję osąd Pharasmie i wcale nie wyświadczam Boginii przysługi - zaczął ze spokojem, nie ruszając się z miejsca - Nie jestem mu przychylny ani miły, bo nie muszę. Ta bestia nosi w sobie chaos, mimo iż go lubisz, taka jest prawda. Niebiańskie istoty potrafią to wyczuć. Nie obwiniłem go nigdy o sytuację, w jakiej się znaleźliśmy, ani o nic innego. Nie będę jednak ułatwiał mu życia, niech sam się wykaże. Urodził się w takiej postaci z jakiegoś powodu, być może na jednym z planów jego duszy dano szansę na naprawę krzywd i oto i ona. Szansa z kłodami pod nogami na start - wojownik wzruszył nieznacznie ramionami zachowując pełne opanowanie. - I też nie wierzę w winę Dashkiego, ale nie dlatego, że to takie proste. On raczej jest świadomy wrogości jaka go otacza i nie podjąłby takiego ryzyka.

Isabela lekko skrzywiła się na wzmiankę o czytaniu w myślach. Odruchowo zaczęła bawić się pierścieniem na palcu, ale kiedy się zorientowała, że to robi - od razu przestała i ukryła dłoń za plecami.
- Hm… To bardzo wygodne podejście. Oddać wszystko ocenie bogini i nawet nie przychylić się do tego, by innemu było łatwiej. Może i nie rozumiem twojego podejścia, to na pewno je szanuję. Niemniej, mógłbyś być mniej złośliwy dla Ozrara, chociażby nie nazywając go psem na każdym kroku - oznajmiła Isabela, spoglądając w stronę wejścia do namiotu. - Chociaż przyznaję, ciągle mam ochotę spróbować go podrapać za uchem - dodała, śmiejąc się pod nosem.

- Problem w tym, że wywodzi się z psowatej rasy
- Kayn westchnął bardzo głęboko i ciężko, no ale nie mógł się sprzeciwić Isabeli, jeśli takie małe ustępstwo miało sprawić, że będzie czuła się lepiej.
- Mogę zrobić to dla ciebie. - uśmiechnął się lekko - I nie mam za złe, że nie rozumiesz mojej ideologii. Gdybyś kiedyś chciała poznać bliżej Pharasmę bez potrzeby wybierania się do stóp jej wrót, chętnie opowiem. A póki co zdradź mi, cóż to za dżentelmen dał ci ten pierścionek? Chyba nie zauważyłem go wcześniej, a coś często nim obracasz - jego uśmiech nieco poszerzył się, a kiedy podniósł się do pozycji wpół siedzącej, podpierając się łokciami z tyłu, jego mięśnie brzucha wyraźnie się napięły i odznaczyły, podobnie jak mięśnie ramion na których się wsparł.

Isabela powstrzymała parsknięcie śmiechem, co spowodowało, że zamiast śmiechu wydobyła z siebie niezbyt eleganckie prychnięcie.
- To? - spytała, wyciągając przed siebie rękę. Cóż, skoro Kayn zauważył jej pierścień, nie było sensu w udawaniu, że go nie było. - Będziemy musieli dołączyć to do ciągle rosnącej listy zagadek. Zauważyłam go dopiero podczas kąpieli w łaźni. Podejrzewam, że obudziłam się już z nim na pustyni. I wydaje mi się, że Jasar ma podobny…

- Jeśli prawdą są twoje podejrzenia, powinnaś koniecznie zamienić z Jasarem parę słów na ten temat. Niewiele wiemy o sobie samych, a przedmioty, które jakimś cudem przetrwały wraz z nami, są… Równie tajemnicze, co nasze bycie tutaj
. - Kayn zerknął na swój miecz, który jako jedyny ocalał u jego boku - Mam wrażenie, że to ważna część nas samych. I są to artefakty których moc przekracza nasze wyobrażenie. - mężczyzna zamyślił się na chwilę, a potem spojrzał na przejętą Isabelę, która znowu zaczęła bawić się pierścionkiem. Wojownik uśmiechnął się już szerzej, aby zbić ponurą atmosferę i wlać w kobiece serce nieco nadziei.

- Wiesz co? Chodź, spytasz go o to teraz. To dobry moment, idealny. Nawet obiecuję, że nie będę wam w tym towarzyszył ani podsłuchiwał - Kayn zaśmiał się szczerze - Ach, chyba za bardzo staram się o ciebie zadbać, wybacz mi jeśli jest to nachalne. Wychowałem się w sierocińcu z dwoma siostrami i zawsze się nimi opiekowałem, gdy zaś dostałem się do wojska, często byłem gościem w rodzinnym domu kuzyna Imperatora, takiego z niższego pokolenia, a on miał bardzo pokaźną rodzinę, dużo dzieciaków i w jego linii większość urodzonych to kobiety. Stąd moje nastawienie - wytłumaczył się po czym zachęcając Isabelę wypełzł z namiotu i wyprostował się, ukazując obnażony tułów, który był wyraźnie umięśniony i wyrzeźbiony, jak mało kogo w tych czasach. Takie sylwetki miewali gladiatorzy, bo musieli się pokazywać publiczności, wojownicy mimo iż dbali o siłę i kondycję, nie budowali swojego ciała w sposób, w jaki zbudowany był Kayn.

Wojownik dość szybko został zaczepiony przez Garavela i cały jego plan poszedł się kochać. Nie o to mu chodziło, gdy wychylił łeb z namiotu, stąd też pojawiło się głośne westchnięcie. Ponownie zanurzył się w namiocie wydobywając z niego pancerz i miecz, gdyż - skoro już musieli gdzieś iść - lepiej było się przygotować na ewentualne kłopoty. Nocne wyprawy zazwyczaj to zwiastowały.

Ponieważ Kayn doskonale widział w ciemnościach, nie potrzebował nawet promyka światła. Nie oddalał się jednak tak bardzo od grupy jak Ozrar, ponieważ czuł się w obowiązku być dla nich wsparciem. Jako były dowódca oddziału, był razem z innymi, nie odsuwając się tylko dlatego, że nie posiadali takich samych jak on zdolności. To była jego grupa i musiał być dla nich wsparciem, uspokajać, trzymać w ryzach w razie gdyby coś niespodziewanie zaburzyło ich spokój na tyle, że ciężko byłoby im się opanować.

Do krytycznych sytuacji jednak nie doszło. Bardzo długo przemierzali pustynne ostępy i kilkakrotnie Kayn musiał uspokajać innych, że nic się nie dzieje, to tylko wiatr, to tylko szelest, może i coś przebiegło, ale już tego nie ma i się na nas nie czai. Wojownik przez całą podróż zachowywał spokój i opanowanie, ciemność nie wzbudzało w nim lęku ani nie grała na jego wyobraźni, ponieważ widział bez światła tak samo, jak i z jego pomocą.

Kiedy mieli się już poddawać i usłyszeli coś, co przypominało płacz dziecka, Kayn dostrzegł również ślady małych łapek. Oczywiście podzielił się tym spostrzeżeniem, chociażby dlatego, aby Dashki znowu poczuł determinację. Oczywiście głównym powodem było to, że działali grupowo, byli jak jeden Oddział i spostrzeżenie jednej osoby powinno być jak spostrzeżenie całej grupy.

Isabel, Jasar jak i Kyrikoss postanowili nie zagłębiać się w cierniowe krzewy. Kayn to rozumiał i podziękował Jasarowi, że Bella nie będzie musiała zostawać sama. Wiedząc jednak, jak bardzo kobietę zastanawia podobieństwo pierścieni jakie posiadali razem z Zaklinaczem, poprosił aby wstrzymali się od ewentualnych rozmów i milczeli podczas swojego postoju - głównie dla dobra tych, co postanowili wślizgnąć się do niebezpiecznej części pustynni. Mężczyźni stąpali ostrożnie, w szyku który niby został nakazany przez Gnolla, a i tak powstał samoistnie, bo sam Kayn po prostu wszedł między pnącza jako ostatni. Nie miał jednak zamiaru unosić się dumą i wykłócać o rozkazy, bo dla niego nie było to wcale istotne. Aktualnie mieli naprawdę poważniejszą sytuację, niż idiotyczne sprzeczki o dumę.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 20-10-2019, 16:46   #40
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pugwampi?
Jasar nigdy nie słyszał tego określenia, a do barwnego opisu, przedstawionego przez Dashki, zaklinacz nie bardzo potrafił dopasować jakiegokolwiek znanego sobie stwora.
Z drugiej strony - sam przed sobą musiał przyznać, że aż tak się drobną magiczną menażerią nie zajmował, bardziej się interesując większymi okazami.
No ale skoro Ozrar twierdził, że takie stwory istnieją... W końcu nie mogli być w zmowie.


Z woli księżniczki mała, dwu-trzy osobowa wyprawa przemieniła się w wielką wyprawę, którą musiałby zauważyć nawet średnio bystry obserwator.
Czy w takiej sytuacji poszukiwanie jakiegoś niewielkiego stworka miało jakiś sens? Jasar wątpił, ale przecież zazwyczaj nie odmawia się księżniczce. Przynajmniej nikt rozsądny nie odmawia, nawet jeśli księżniczka jest, hmmm, "mniejszego kalibru".
Poza tym - nie dość, że Almah była ich pracodawczynią, to jeszcze podpadała pod kategorię 'dama w opałach'. Innymi słowy - wypadało zrobić wszystko, by jej pomóc. Nawet jeśli to "wszystko" oznaczało włóczenie się po nocy po terenie, który zdecydowanie różnił się od miejskiego parku.


Jakimś cudem (Jasar uznał to za złośliwość ze strony bogów) natrafili wreszcie na ślady, które mogły (acz nie musiały) być śladami nie poszukiwanych pugwapi, ale nieco mniej poszukiwanego kozła. A złośliwość na tym polegała, iż ślady prowadziły w prawdziwy gąszcz krzewów, których kolce były dużo za długie jak na gust Jasara. Zdecydowanie był za mało gruboskórny jak na takie eskapady.
No i okazało się, że nie tylko on ma pewne wątpliwości związane z buszowaniem po krzewach.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172