- Oliwander czy madam Malkin?-zapytała go matka.
Trudne pytanie. Nie znosił wizyt u krawca nawet magicznego. Zaś różdżka... od dawna na nią czekał. Z bólem serca postanowił jednak pomęczyć się najpierw u madam Maklin by przyjemność była jeszcze większa. -Niech będzie madame... miejmy już to za sobą-odparł. MADAME MAKLINE-SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE
Joshua wszedł do sklepu razem z matką. Przysadzista kobieta ubrana na fiołkoworóżowo podeszła do nich z uśmiechem na twarzy. -Witam Panią a Ty chłopcze zapewne wybierasz się do szkoły. Jeśli szukasz mundurku to trafiłeś we właściwe miejsce-powiedziała po czym wskazała mu stołek, na którym miał stanąć.
Wszedł na niego posłusznie a kobieta włożyła mu szatę przez głowę. Szpilkami zaznaczała jaką ma mieć długość i szerokość. Nie było nawet tak źle wszystko minęło dość szybko. W czasie gdy on był zajęty przymiarkami mama skoczyła po pomniejsze zakupy. Przyrządy i składniki do alchemii dostanie z jej sklepu ale pergamin czy też teleskop musiała kupić gdzie indziej. Wreszcie był gotowy na wizytę u Olivandera wytwórcy różdżek. Wraz z otwarciem się drzwi usłyszał dźwięk dzwonka gdzieś w głębi sklepu. Wewnątrz było jedynie jedno krzesło i sterty pudełek. -A witaj Susane-zwrócił się do matki chłopca, na pokątnej wielu ją znało-A Ty musisz być Joshua... Joshua Hellsing... spodziewałem się że mnie odwiedzisz...-powiedział po czym ruszył do jednej z kolumn pudełek.
Wyciągnął długie i niebieskie pudło po czym podał je chłopcu. -Dąb... dwadzieściasiedem centymetrów...rdzeń z serca smoka. Duża moc. Idealna do zaklęć-mężczyzna znał się na rzeczy.
Joshua od razu chwycił różdżkę i poczuł energię płynącą przez palce. Z różdżki trysnęła fontanna złotych iskier. -Dziękuję Panu... Bardzo dziękuję-mówił chłopak wychądząc z szerokim uśmiechem na twarzy.
Chyba nigdy nie czuł się tak szczęśliwy jak teraz. A to był dopiero początek przyjemności. -No synku to zakupy już chyba z głowy został tylko jeden mały szczegół... chyba chciałeś dostać sowę? A może to była ropucha...-matka udawała że nie pamięta. -Mamo nie żartuj... przecież ropucha to obciach... Dobrze wiesz że chcę sowę.-
Matka odpowiedziała na to śmiechem i zaprowadziła go do sklepu ze zwierzętami. Mrowie klatek z sowami ustawione na półkach, podłodze i wiszące pod sufitem. Długo zastanawiał się nad wyborem. Sporo zamarudził przy klatce z piękną samiczką sowy śnieżnej ale stwierdził że to nie dla niego. Wreszcie zauważył młodego puszczyka łypiącego na niego okiem. -Hey mały... od dziś będziemy kumplami. Ja jestem Joshua a Ty będziesz Gawin...-rzekł do sowy a w chwile później szedł już z mamą w kierunku sklepu z trudem dźwigając ciężką klatkę. -Zabierz swoje pakunki do domu książki i kociołek czekają już przy kominku. Szatę przyniosę po pracy bo to dla Ciebie mniej istotne.-powiedziała mama.
Gdy dotarli na miejsce przytuliła go i ucałowała. -Nawet nie wiem kiedy tak wyrosłeś.-rozczuliła się i zapatrzyła w jego czuprynę-Ale czesanie idzie Ci tak samo kiepsko mimo upływu lat -Mamo daj spokój przecież nie jestem stary czy coś...-rzekł na co mama zareagowała wybuchem śmiechu. -Idealna kopia swojego ojca no leć i nie baw się różdżką
Obładowany pakunkami wskoczył do kominka. Już po kilku chwilach znalazł się w swoim domu. Zaniósł wszystko na górę. Różdżki wolał nie ruszać w obawie przed przysporzeniem sobie i rodzicom kłopotów kłopotów. Zresztą i tak nie wiedział jak rzucać zaklęcia. Sowa przysnęła w klatce, w końcu był dzień. Chłopak postanowił przejrzeć księgę z zaklęciami. Szybko zapamiętał kilka zaklęć ale bez wiedzy o odpowiedniej wymowie i ruchach ręką trzymającą różdżkę na niewiele się to zdało.
__________________ To była dłuuuga przerwa... przepraszam wszystkich i ogłaszam oficjalnie... wróciłem !!! |