Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2019, 22:17   #113
Gladin
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

 Przedpołudnie; trakt do Lenkster



Poranek przeszedł tą pośrednią porę między późnym porankiem i wczesnym południem. Kołaczące się po ostlandzkim szlaku wozy przemierzały krok za krokiem, w rytm chlapiący odgłos kopyt kuców jakie je ciągnęły. W międzyczasie, wraz porankiem odeszła mżawka. Jednak nie przerodziła się w pełnoprawny deszcz tylko się wypadało co się miało wypadać i teraz Tall i Rhya okazali podróżnym swoje łagodniejsze oblicze. Na nieboskłonie chmury stopniowo rzedniały pokazując coraz bardziej błękitne niebo.

Gdy pogoda się rozpogodziła, takoż się stało i z licem Fimbursona. Odrzucili mokre płaszcze, aby trochę podeschły i w końcu zaczęli rozmawiać. Staremu khazadowi okolice przywodziły na myśl wiele historii i zaczął je opowiadać. Tladin z kolei odwdzięczał się opowieściami ze swego najemniczego życia.

Okazję wykorzystali podróżni. I tak sobie jechali. W pierwszej dwukółce jechały dwa krasnoludy, starszy, z opaską na oku i młodszy chociaż postawniejszy. Jechało im się dobrze i wesoło do akompaniamentu gry w kości albo karty. Dwaj khazadzi i wiarusi wielu walk i wojen szybko nawiązali nić porozumienia. Karl ze swoimi podwładnymi miał jeszcze lepiej, bo udało mu się skleić powiekę do tego nieregularnego rytmu skrzypiących wozów. To spał sobie w błogiej nieświadomości próbując odespać nocne przygody w “Odyńcu”.

Wozy wjechały w dziką okolicę ledwo mury Risted zniknęły za pierwszym zakrętem za zasłoną lasu. A i sam trakt był typowo ostlandzki. Czyli kiepski. Droga przypominała rozjeżdżoną przesiekę a przy tej wczesnej jesieni i po tak wielu opadach wszędzie było błoto i kałuże. Można było tylko się cieszyć, że nie trzeba przez to wszystko maszerować. Za to ściana lasu przypominała mroczny tunel. Między gałęziami nad głowami podróżnych widać było jednak kawałki nieba to dodawało otuchy i rozjaśniało ten wąski horyzont zdarzeń. Pradawny, mroczny bór zdawał się napierać z obu stron drogi jakby chciał ją zdusić a wraz z nią wszelkie oznaki cywilizacji.

Więc gdy dziki skrzek z wielu gardeł nie stworzonych przez dobrych bogów wzniósł się tuż obok drogi dla wszystkich było to kompletnym zaskoczeniem. Ani ludzie, ani khazadzi nie mogli się zorientować o co chodzi poza tym, że chyba jest to jakaś zasadzka w jaką właśnie wpadli. I rzeczywiście dał się słyszeć tętent kopyt łamiących gałęzie i rozchlapujących błoto poszycia, szczęk broni i ten złowrogi ryk od jakiego przechodziły ciarki na skórze.

Widać już było rogate sylwetki na poboczu. I to z obu stron! Gdy woźnica pierwszego wozu desperacko sięgnął po lagę jaką miał przymocowaną gdzieś w pobliżu. Podobnie Ragnis sięgnął po swój oręż. Również drugi woźnica postąpił podobnie jak jego kolega po fachu. Karl zdołał się obudzić gdzieś w tym momencie widząc nadbiegające sylwetki. Jego ochroniarze byli zbyt zaskoczeni tym nagłym atakiem aby zdążyć zareagować. A potem już natarła na wóz dzika, rogata fala z toporami i maczugami więc nie było czasu na nic więcej niż desperacka walka o przetrwanie.

Prawie każdy z obsady wozów został zaatakowany przez rogatego przeciwnika. Kopytni atakowali z furią nie oszczędzając nawet kuców. Dwa rogate monstra zaatakowały kuce okładając je swoją bronią. Zwierzęta, uwięzione przy dyszlu, rżały przeraźliwie nie mając gdzie uciec i stając się łatwym łupem napastników. Podobnie zostali zaatakowani woźnice na swoich kozłach. Każdy z nich próbował stawiać opór broniąc się swoją improwizowaną bronią. Ten który prowadził pierwszy wóz został trafiony i zachwiał się gdy zwierzoczłowiek zepchnął go do defensywy. Za to jego kolega nawet trafił przeciwnika ale nie wyglądało na to by zrobiło to na nim jakieś wrażenie.

Znacznie lepiej szło pasażerom wozów. Tladin, który co prawda został całkowicie zaskoczony tą niespodziewaną nawałą, w ostatniej chwili zdołał sięgnąć po topór i stanąć u boku Ragnisa. Wskoczenie na wóz dla zwierzoczłowieka okazało się dziecinną igraszką. Ale gdy już był gotów do ataku, rozprawienie się z dwójką khazadów poszło napastnikom dużo gorzej. Tladin w kilku ciosach trafił mocarnymi ciosami w przeciwnika i kozłogłowy zaryczał boleśnie i widać było, że ma dość. Jego pół zwierzęcy kolega mierzył się z Ragnisem, z drugiej strony chyboczącego się wozu. Starszy khazad również wyprowadził jeden udany cios który trafił kopytnego ale to chyba nie zniechęciło żadnego z nich do walki.

Na drugim wozie sytuacja wyglądała podobnie. Przez ten nagły atak, żaden z łuczników nie miał czasu nawet sięgnąć po swoją zasięgową broń więc musieli dobyć tej do bezpośredniej walki i odpierać ataki napastników. Jeden z rogaczy o baraniej głowie, zaatakował Karla. Młodemu Ostlandczykowi udało się jednak zbić jego ataki a nawet wyprowadzić skuteczny atak który sprawił, że zwierzoczłowiek ryknął wściekle ale nie miał jeszcze dość. Znów zamachnął się maczugą aby spróbować nią zmiażdżyć człowieka. W tym czasie Dieter zmagał się z podobnym przeciwnikiem i z podobnym efektem, również udało mu się zranić rogatego ale to wydawało się go tylko rozjuszać jeszcze bardziej. Jedynie Manfred chwilowo znalazł się poza zasięgiem ataku i miał swobodę manewru co robić dalej.

A pamiętając, dla kogo pracuje, zaatakował zwierzoczłeka, z którym walczył Karl.
Skuteczny atak zachęcił szlachcica do powtórzenia działania. Miał nadzieję, że wzięty w dwa ognie przeciwnik ulegnie, a wtedy łatwiej się będzie dobrać do skóry pozostałym.

- A mówiłem, że będzie rozrywka? - ryknął Tladin nie obracając się do Ragnisa. - Wystarczyło wyjechać kawałek za miasto!

Nie martwił się o przeciwnika, z którym walczył. Sami bogowie musieliby być mu nieprzychylni, żeby sobie nie miał poradzić. Bardziej martwiło go, że atakują zwierzęta. I woźnicę. Jeszcze jeden cios, i z przeciwnika powinny zostać dogorywające resztki. Wtedy rzuci się na to bydlę, które próbuje zabić im kuca. Przez moment się wahał, czy powinien opuścić Ragnisa i odsłonić mu plecy, ale szybki rzut oka na okolicę powiedział mu, że przeciwnik nie ma przewagi liczebnej. Nikt nie powinien zajść starego z nienacka.
Bogowie nie mieli dzisiaj złego humoru. Dobił swego przeciwnika i ruszył ratować kuca, który odnosił kolejne rany, rżał i wierzgał. Kątem oka zauważył, że ich woźnica, jak mu tam było na imię? No, w każdym bądź razie ten człowiek ledwo się trzyma. Ot i zagwozdka, ratować kuca czy woźnicę. Woźnica mógł sam się bronić pomyślał w końcu khazad i nie zmienił swojej szarży.

Wielu zwierzoludzi zrezygnowało z dalszej walki, gdy odnieśli rany. Ten, który walczył z Ragnisem też nie należał do odważnych. Stary krasnolud nie miał zamiaru go gonić - ani jego krótkie nogi, ani długi wiek nie zachęcały do takich zabaw. Obrócił się więc szukając kolejnego celu. Znalazł go - to bydlę, które już prawie uśmierciło ich woźnicę.

Tymczasem przy drugim wozie Karl z Manfredem zmusili do ucieczki kolejnego mutanta. Ale ich kuc leżał w śmiertelnej agonii, a woźnica bronił się zaciekle. Dieter też był związany w walce, ale chyba miał ją pod kontrolą.

Szlachcic trzeźwo ocenił, że głównym priorytetem jest teraz uratowanie jedynego żyjącego kuca. Sięgnął po łuk i wycelował, starając się nie myśleć o wszystkich sprzymierzeńcach, którzy akurat są na linii strzału.

Manfred nie odważył się na taki manewr. Rzucił się biegiem w stronę wozu krasnoludów, by stanąć u boku woźnicy.

Znowu walka! Krew krąży w żyłach szybciej! Na Grimnira!

 
Gladin jest offline