Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2019, 17:27   #11
Seachmall
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
NARADA 1: Część 1



Natura najwyraźniej była sprzężona z nastrojem Vincenta, bo pokazywała tym deszczem jego uczucia. Przygnębienie, rezygnację i całkowity brak entuzjazmu.
Tarot tego nie ułatwiał. Dyndająca na linie w rytm podmuchów wiatrów zmumifikowana główka dziecka przebita trzema długimi szpilami. Forma której nie zmieniał od kilku godzin.

Zderzenie nastąpiło nagle i było zaskoczeniem dla Vincenta, który spoglądał na brata w nieszczęściu...


… z odrobiną zmieszania i lekkiej irytacji. Niespecjalnie zainteresowany skarbem owego mężczyzny. Miał wszak bowiem na głowie o wiele ważniejsze sprawy. Westchnął ciężko, czekając aż ów człowiek pozbiera swoje rzeczy i pójdzie w swoją stronę.
Tarot zaś obrócił pozbawioną oczy twarz w kierunku owego mężczyzny, puste oczodoły obserwowały go, a usta próbowały coś powiedzieć. Niemniej były całkowicie zaszyte. Poza tym… Vinc wiedział, że Tarot nie mówi. Nigdy.
Jego tamatebako, Katami no hako, jego skrzyneczka ze skarbem w środku. Zdobyta niecałą godzinę temu od cwanego japońskiego handlarza starzyzną. Oczywiście nie żaden oryginał, ale bardzo dobra podróbka...
...była nim ten...ten...niecnota, nie wpadł na niego jak baran na ceglaną ścianę.
Domino najchętniej opieprzyłby faceta od góry do dołu, ale zwrócił uwagę, że on też ucierpiał w tym zderzeniu urody z godnym szacunku wiekiem.
- Hej, kolego. Żyjesz? Nic sobie nie złamałeś? - Dominik pozbierał się z bruku podając tamtemu rękę.
- Żyję, nic sobie nie złamałem. Do widzenia.- rzekł uprzejmie, acz bez entuzjazmu Amerykanin ściskając pospiesznie dłoń drugiego mężczyzny. Po czym ruszył do magazynu, mając dość pogody, jak i tego miasta.
To było jak włożenie palca do kontaktu. Lekki, umiarkowanie przyjemny, wstrząs.
Przebudzony.
Gabriel wahał się może sekundę.
- Zaczekaj. Nie znamy się, ale miałbym do ciebie pytanie. Jak tam w Fundacji?
- Nie jestem stąd.- stwierdził krótko Vincent ruszając ku celowi i poświęcając drugiemu magowi/adeptowi/uczniowi większej uwagi.
- Jasne -mruknął Domino - No nic, Powodzenia w życiu...zaraz moment. Ty też przyszedłeś tu na wezwanie Odysa?
Vincent zatrzymał się i spojrzał na drugiego maga. Wzruszył ramionami i rzekł ruszając.- Tak. Ale pogadamy w drodze. Po co mamy stać w deszczu, skoro obaj idziemy do magazynu.
- Dobrze - ucieszył się Domino - Tak przy okazji, jestem Gabriel.
- Vincent LaCroix… miło mi.- odparł krótko Hermetyk nie wdając się w szczegóły. Przyspieszył kroku, bo bez parasola zaczął moknąć. - Więc… ile nasz dzielny i nieustraszony przywódca ci powiedział?
- W sumie nic. Usłyszałem tylko garść frazesów o wielkiej misji dla nowej fundacji, o szansie na odpuszczenie win, o tym że mogę być przydatny jeśli tylko popiszę pięcioletnią lojalkę - Domino machnął dłonią - Ale teraz przysięgam, wydobędę z niego więcej.
- To samo usłyszałem… - westchnął Vincent i wzruszył ramionami. - Z jakiego powodu cię wybrano, jak nabroiłeś?
- Długo by mówić, jestem bardzo niegrzecznym magiem. Ty pewnie też. Ale oto i nasz cel.
- Nie. Ja popełniłem straszniejszą zbrodnię. Miałem pecha.- stwierdził z enigmatycznym uśmieszkiem Vincent.
- Od kiedy pech to zbrodnia? - uśmiechnął się Gabriel - Równie dobrze mógłbyś powiedzieć, że zapuszkowali cię za niewinność. Jak dziewięćdziesiąt procent zbrodniarzy. Ech, bycie niewinnym ssie.
- Pech jest zawsze zbrodnią wśród magów. Bo co robimy zawsze wiąże się z ryzykiem.- odparł enigmatycznie Vinc.

***
Po posprzątaniu miejsca narady Ulisses postanowił wyjść przed budynek. Stał pod drzwiami wsłuchując się w miarowy stukot kropel o zadaszenie w postaci zardzewiałej, krzywo pomalowanej blachy. Ręce trzymał w kieszeniach, spoglądał gdzieś w dal i chyba myślał. Trudno było dwójce hermetyków stwierdzić czy czekał na nich, czy też wyszedł się przewietrzyć.
Może nie było między tym różnicy.
Vincent podszedł do niego i spojrzał na budynek magazynu, a potem na Odysa.
- Uroczo. - rzekł sarkastycznie, po czym wszedł do środka gdzie… było równie obskurnie, ale przynajmniej sucho. W miarę…
- Byleby nie było to uroczysko - Odys rzucił pod nosem wpatrzony w dal. Poinstruował Vinca gdzie spotka Morrisa.
- Przeżyję bez spotykania tego… typka.- mruknął krótko Vincent przez ramię.

***
Nie. To nie mogła być prawda.
Jules zamrugała próbując wyostrzyć wzrok. Liczyła, że ułamek sekundy potrzebny na to, sprawi, że widok przed nią ulegnie zmianie.
Jej ciało było jedną, wielką wibracją, w jaką wbijały je napięte do ostateczności mięśnie.
Strach i zaskoczenie przemieniły się w gniew już po trzecim mrugnięciu.
Gorąca krew jej przodków pchnęła skołowaną i naćpaną kobietę do działania.
Ile razy musi go zabić, by poczuć się bezpieczna?
-Ty… - krzyk uwiązł brunetce w gardle, gdy prawa dłoń nabrawszy własnego rozumu macała w poszukiwaniu broni. Zacisnęła się na czymś chłodnym… Jules nawet nie zauważyła, że to butelka. Szepty… szepty wokół narastały gorączkowo. Czuła ich radość, podniecenie. Ruszyła do biegu, nie mogąc znieść zadowolonego z siebie uśmieszku na twarzy Chrisa - Ty nie żyjesz! Nie żyjesz, ty gnoju!
Chciała wydrapać oczy temu, który przysporzył jej cierpienia.
Atak Jules był gwałtowny i całkowicie zaskoczył Alexa, który jedynie zdążył się lekko odsunąć... nie zmieniło to jednak faktu, iż butelka trzymana przez kobietę uderzyła go w bok głowy. Chociaż cios nie był okrutnie silny, to samo uderzenie spowodowało, że ekstatyk spadł z krzesła, a potężny ból głowy wirował mroczkami.
Zanim zrobiła to butelka, burza myśli przeleciała przez głowę Alexandra. Czyżby zbrzuchacił tą dziewuchę? Nie był w tym mieście dostatecznie długo. Jakaś członkini jego kultu? Nie kojarzył jej. Jedna z jego…? Wtedy mniej więcej poczuł ból głowy spowodowany atakiem butelki. Ekstatyk spadł łapiąc się za głowę, czując drobną wilgoć i wyciągnął do kobiety rękę w obronnym geście.
- Spokojnie! Spokojnie, proszę!
Strąciła go z kamiennego tronu!
Jules ledwo łapała powietrze zaszokowana, że znowu spadł.
W ułamku sekundy stało się jednak krystalicznie jasnym to, że przecież poprzednim razem upadek skończył się jego powrotem.
Nie da mu szansy teraz.
Jules skoczyła na leżącego, sięgając ku jego szyi. Nie pozwoli mu nawiedzać siebie. Zetrze ten pewien siebie uśmiech.
-Zamknijcie się! - z jej ust dobiegł niemal warkot gdy siedząc okrakiem pochylała się nad mentorem - To wszystko przez Ciebie skurwielu… - wycharczała mu w twarz.
Wiedział, że nie miał co się kłócić z oszalała kobietą. Na razie starał się upewnić, że nie zrobi mu więcej krzywdy.
- Przepraszam!
Pub zamilkł, wyraźnie zainteresowany tym zajściem... jednak nikt z bywalców wyraźnie nie zamierzał reagować. Nawet obsługa wydawała się ostrożna, acz poniekąd rozbawiona.
- Przepraszasz? Teraz? Za co konkretnie? Co?! - Jules żałowała, że nie jest jak Roberta. Ten jeden raz chciałaby móc po prostu odrzucić swe człowieczeństwo. Na chwilę. Szarpnęła Christophera z widocznym wysiłkiem - Za to, że mnie zdradziłeś? Czy za to, że chciałeś zabić? Za co?! - krzyczała mu prosto w twarz.
- Za to. - z całych sił odepchnął kobietę od siebie i z całą prędkością tchórza wybiegł z pubu. Na zewnątrz, szybko oddalił się i jeszcze raz sprawdził swoją głowę, starając się oszacować zniszczenie.
- Stój! - wysapała Jules łapiąc głębokie hausty powietrza i zbierając spomiędzy krzeseł na czworakach.
Nie widziała tłumu, jedynie cienie. Głosy wokół niej przekrzykiwały się za to głośno i wyraźnie. Część zachęcała do pościgu. Część kpiła a część podrzucała pomysły na załatwienie mentora.
Jules wypadła z pubu rozgarniając cienie ramionami. Ustępowały chętnie.
Ruszyła za Chrisem na pełnym biegu, choć serce kołatało w piersi. Tyle dobrego, że pompowana adrenalina szumiała już w uszach i tłumiła wszystko inne.
Dopaść, powalić, unicestwić. Zniszczyć jak on zniszczył ją.
Gnała ile starczało jej sił w kruchym i nafaszerowanym dragami ciele.
Skręcił tutaj?
Słyszała go niedaleko przed sobą?
Biegła póki nie poczuła kłucia w okolicach serca a białe mroczki nie zaczęły wirować przed oczyma.
Zamrugała by się ich pozbyć. Łapała powietrze spierzchniętymi ustami.
Gdy znowu wyostrzyła wzrok, mentor zniknął. Zamiast niego gdzieś w oddali znikał jakiś facet zupełnie do Chrisa niepodobny.
Jules przejęło lodowate zimno.
Przywidział się jej?
Tak realnie? Przecież czuła go, rozbiła… mu…
Jules objęła się ramionami i skuliła w pół rozglądając wokół nerwowo.
Jeśli to zwidy, to komu zrobiła krzywdę?!
Kogo goniła? Adrenalina opadła a high odszedł w niepamięć. Brunetka zaczęła trząść się i szczękać zębami przerażona. Ruszyła na nowo. Kierowała się na miejsce wyznaczonego spotkania.
Odys. Musi powiedzieć Odysowi. Że oni mieli rację. Była niebezpieczna…

***

Alexowi chyba udało się zgubić wariatkę, jeżeli go goniła. Zdjął na razie szalik i przyłożył go do rany na głowie. Miał nadzieję, że nie przyklei się do skóry, Ciągły ból, stres i adrenalina sprawiały, że ekstatykowi zrobiło się trochę słabo. Oparł się o ścianę jednego z budynków, aby złapać powietrze. Musi się dostać do tego cholernego magazynu, to jego jedyna szansa na jakąś pomoc medyczną. Trochę się zataczając Ekstatyk dotarł pod właściwy adres i wbiegł do środka.

***

Vincent poszukał sobie jakiegoś wygodnego pudła by na nim usiąść i zabrał się do tasowania kart, dla zabicia czasu.
W tym momencie do pomieszczenia wbiegł Alex, chociaż lepszym określeniem by było, że odbił się od Odysa, z gracją słonia lądując na zadku i zasłaniając się obronnie.
- Nie po twarzy!
- Spokojnie - chórzysta spojrzał na wcześniej rozpędzony obiekt który zjawił się w obszarze jego percepcji, identyfikując kształty siedzącego człowieka ze znanym sobie przebudzonym. Uśmiechnął się lekko wyciągając rękę ku ziemi aby pomóc mu wstać.
- Szalona kochanka czy jej mąż?
Trochę wstrząśnięty ekstatyk wstał przy pomocy Odysa, ewidentnie wstrząśnięty.
- Jakaś baba złapała mnie w barze i zdzieliła butelką. - odłożył szalik, który robił mu za prowizoryczny bandaż - Wygląda jak?
- Co się tu wyprawia? - Morris wyszedł z miejsca biurowego rozglądając się po zebranych - A temu na ziemi co? - zapytał Odysa.
- Też chciałbym wiedzieć - chórzysta powiedział spokojnie - dobrze, że jesteś. Poczekasz na ewentualnych przybyszy. Chodź - spojrzał na ekstatyka - trzeba cię opatrzyć.
Drzwi do magazynu otworzyły się z rozmachem jakby do środka miała wkroczyć armia a nie chuda, rozczochrana i nieco rozhisteryzowana Jules.
- Odys?! Morris?! - wrzasnęła jakby nie mogła się usłyszeć. Była ewidentnie przerażona. Zapadnięte w sobie spojrzenie wskazywało na to, że nie była w pełni ‘tutaj’.
Alex wydał z siebie przerażony krzyk i schował się za Odysem.
- To ona!
Wkraczającym, najpierw mężczyżnie a potem kobiecie… Vinc przyglądał się bacznie, aż beznamiętnie.
Jego awatar zawirował zmieniając się w czarną plamę… pojawić się obok kobiety jako
zamaskowana czarna postać idąca po linie i żonglująca siedmioma ostrymi sztyletami.
LaCroix skupił swój wzrok na dziewczynie odruchowo przetasowując karty. Mag któremu dziewuszka rozkwasiła czoło, był mniej interesujący.
Chórzysta podszedł do kobiety powoli, nieśpiesznie. Położył jej rękę na ramieniu, prosty gest, niemal pierwotny, a tak wielu o nim zapomniało. To dotyk życie wyrywał z objęcia snów, mar, delirium czy po prostu strachu. Przybliża to co odległe do sfery profanum. Nie trzeba było magy, zwykli ludzie też posługiwali się tą mocą.
- Miło, że dotarłaś na zebranie - uśmiechnął się spokojnie - to członkini naszej fundacji - przedstawił ją reszcie - chodźmy do środka, w przejściu strasznie wieje.
Na dotyk Odysa, Julka wzdrygnęła się i spojrzała nieprzytomnie w górę. Zamrugała i westchnęła po to by uchwycić maga za ubranie na piersi i przylgnąć do niego kurczowo:
- Odysie… Oni mieli rację! Mieli rację! - mówiła gorączkowo lecz poddała się, dając wprowadzić dalej.
Chórzysta wziął mówczynię pod rękę - nie chciał aby w tym stanie sama jeszcze na coś wpadła, miał dość pielęgniarskiej roboty już z jednym magiem. W trakcie krótkiego spaceru w stronę sali narad rzucił tylko cicho.
- Wszyscy jesteśmy niebezpieczni, to bardzo przydatna cecha.
- Ale… On był niewinny… - zamruczała Jules z niejakim zaskoczeniem. - Przydatna?
- Każdy z ludzi którzy zmienili świat był niebezpieczny - chórzysta wyjaśnił krótko wchodząc do sali i podsuwając kobiecie krzesło - powinnaś raczej martwić się nie o to, że jesteś niebezpieczna, lecz to z jaką mądrością kierujesz to niebezpieczeństwo.
Zostawił ją samą i zniknął za rogiem idąc w stronę apteczki.
- Kto jest niebezpieczny, ten jest niebezpieczny…. - mruknął Vincent chowając karty do kieszeni i wyciągając papierosy. On sam się za groźnego nie uważał. Nie używał wszak przemocy… bez potrzeby. I nie zabijał… za często.
Zapach fajek wyrwał brunetkę z zamyślenia w jakie popadła po słowach Odysa.
- Daj fajka. - raczej stwierdziła niż poprosiła patrząc jakby przez Vinca.
Amerykanin spojrzał na dziewczynę w milczeniu, na tańczące wokół jej głowy sztylety… jakby aureolę. Wyciągnął jednego papierosa, zapalił od tego który tkwił w jego ustach. I podał go jej bez słowa. Jules przyjęła fajkę również w milczeniu ale zaciągnęła się mocno spierzchniętymi ustami.
Odys wrócił z kilkoma przedmiotami wyciągniętymi ze starej apteczki. Poza tym posiadał kubek wody i zwilżony opatrunek. Bez słowa przysiadł się do kultysty ekstazy siadając bokiem do stołu.
- Nie ruszaj się - polecił, po chwili odezwał się do reszty - miło powitać całe grono. Wybaczcie brak oficjalnego przywitania, zaczynamy od chrztu krwi. Jak możecie, przedstawcie się sobie.
Zaczął przemywać brzegi rany, a następnie przeszedł do wstępnej dezynfekcji i zakładania opatrunku w sposób, w jaki nie powstyciłaby się etatowa pielęgniarka czy lekarz. To pierwsze skojarzenie było silniejsze i… zabawniejsze.
- To już chyba wszyscy, siostro? - Morris odezwał się do Odysa.
- Owszem - chórzysta uśmiechnął się krzywo.
- Więc ona też jest częścią naszej dysfunkcyjnej rodziny? - zwrócił się Alex wskazując na Jules - Uroczo, a tamten? - tu wskazał na Vincenta.
- Tak, siostra i Jules są częścią. Tak samo jak LaCroissant. - dodał niedbale Morris.
- I Moryc.- odgryzł się bez entuzjazmu Vinc.
Walker wstała raptownie zaciskając palce na papierosie w ustach. Podeszła z wyciągniętą ręką do rannego wbijając w niego wzrok.
Alex podskoczył wydając z siebie bolesny syk.
- Już się poznaliśmy. Przyznam nikt mnie jeszcze nie przywitał butelką w ten sposób.
- Nie. Nie opowiadaj. - stwierdziła z poważną miną po czym nagle uśmiechnęła się szeroko ukazując zęby. Przypominało to raczej wilczy grymas niż kobiecy uśmiech. - Wybacz. Ja… Pomyliło mi się…
Czekała na reakcję Alexa.
Ekstatyk trochę niespokojnie podał kobiecie rękę w niepewnym uścisku.
- Cokolwiek bierzesz, powinnaś odstawić. Nie zgadza się z tobą.
Jules nie odpowiedziała ale uścisk był mocny i rzeczowy, może nawet stanowił wyzwanie? Kompletnie odwrotny do wrażenia jakie sprawiała.


 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline