Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2019, 20:03   #12
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
NARADA 1: Część 2

- Dość ciekawe.. przypominanie.- stwierdził cierpko Vincent i skupił spojrzenie na Odysie.- Poznamy więc coś więcej na temat owej Fundacji, którą mamy założyć, czy może nadal będziemy prowadzeni na ślepo?
- Na początek, zapoznajcie się ze sobą - chórzysta odpowiedział zimno - to też część fundacji. W tym czasie skończę z pacjentem i pójdziemy do biur.
- Vincent La Croix. Eks - bani Fortunae… tytuły sobie daruję, bo nie wiem czy jakieś zostaną mi zachowane do procesu. A i tak zawsze uważałem je za marnowanie papieru na wizytówkach.- Vinc uznał, że powinien zacząć od siebie. - Człowiek od Public Relations… zazwyczaj.
- Jules Walker, kobieta od snów i dusz. - Brunetka podchwyciła styl wypowiedzi Vinca. Odsunęła się nieco od Amerykanina, a jej krwiste trampki zapiszczały przeraźliwie na podłodze.
- Alex Dubois… wieszcz, Guru Kultu Zamkniętych Oczu, mówca przyszłości, przewodnik szczęścia. - powiedział dość dumnie francuz, chociaż nie uśmiechał się zbytnio,
- Gabriel bani Criamon - Domino wstał by ukłonić się uprzejmie, acz z godnością - Handlarz antykami z Warszawy. Wiecie, Warszawa, białe niedźwiedzie.
Walker zachichotała pod nosem, patrząc z ukosa na Gabriela.
Morris natomiast milczał.
Jules zanuciła pod nosem łypiąc na Morrisa z krzywym uśmieszkiem:


“The time to hesitate it through
No time to wallow in the mire
Try now we can only lose
And our love become a funeral pyre

Come on baby light my fire
Come on baby light my fire
Try to set the night on fire”

Przyglądając się temu wszystkiemu Vinc ćmił markowego papierosa i zastanawiał się kiedy zaczną wstawać i przemawiać o swoich problemach z używkami. Bo obecnie ich kółko wzajemnej adoracji tak właśnie wyglądało. Jak spotkanie klubu AA wprost z amerykańskich filmów. Miał nadzieję, że mimo obecności “guru” w ich szeregach nie będzie zmuszony do uczestnictwa w jakichś głupawych ćwiczenia grupowych mających wzmocnić więź w drużynie. W końcu byli Tradycją i raczej nie powinni praktykować korporacyjno-sekciarskich metod Technokracji.
Hermetyk, do którego śpiewała Jules spojrzał na nią z wyraźnym brakiem zainteresowania.
- Wybacz Jules, nie jesteś w moim typie. - mruknął.
- Ty w moim też nie. - odparła brunetka z szerokim uśmiechem gibając się na piętach i krzywiąc się na prozaiczność rozmowy. Musiała pamiętać o tym, że inni żyją w innych wymiarach. Jak stała, tak przykucnęła nadal nucąc pod nosem.
- Skoro mamy przeprowadzić wieczorek zapoznawczy to, jak przystało na wyrzutków społeczeństwa, podzielmy się naszymi grzeszkami - Domino wciąż stał - Ja zacznę. Zamiast czytać kolorowanki i książki dla dzieci zdobyłem parę tekstów Nephandi. Żeby było ciekawiej wrobiono mnie też w morderstwo poprzedniego właściciela jednego z tych nośników informacji. Żeby wszystko było jasne, nie uważam siebie za niewiniątko, ale nigdy nikogo nie zabiłem, nie okradłem, nawet nie przejechałem autobusem bez biletu. Przy okazji podziękuję też Odysowi za okazję do współpracy z interesującymi ludźmi. W naszym stadzie mogę zajmować się śledztwem, podróżą do Umbry, a w ostateczności robić za kontakt z mediami. Tyle - Gabriel ponownie usiadł na skrzynce w magazynie.

Odys skończył pracę nad głową Alexa, w tak zwanym międzyczasie przysłuchując się wypowiedziom. Prawdę mówiąc nie musiałby wcale opatrywać głowy kultysty, rany nie były poważne, a po prostu jak zwykle w takich wypadkach wyglądają gorzej i zalewają krwią twarz. Jednak miało to dwie poważne zalety - uspokojenie kultysty oraz zapewnienie spokoju ducha kobiecie. Wiedział, iż poczuje się lepiej gdy ktoś zajmie się jej “ofiarą”.
- Zaszczep się na tężec - polecił magowi chłodno.
Po chwili rozejrzał się po wszystkich.
- Mnie mieliście już niewątpliwą przyjemność poznać. Morrisa trochę gorzej - spojrzał na hermetyka przelotnie - to Morris Conway bani Flambeau, na obecną chwilę stanowi w hierarchii dowodzenia drugą osobę po mnie. Warto zatem aby wykazał więcej ogłady.
Chórzysta wstał.
- Chodźmy do biura, jest tam trochę cieplej, woda i normalne stoły. Tam dokończymy.
Chórzysta poprowadził grupę między skrzyniami w stronę korytarzy. Gdy weszli do środka, zajął miejsce u szczytu stołu powstałego z mniejszych, zsuniętych ze sobą.
Zaczął gdy wszyscy zajęli miejsca.
- Jeśli nie chcecie mówić z jakiś przyczyn się tutaj znaleźliście, nie ma takiej potrzeby. To nie jest terapia grupowa, a w ostatecznym rozrachunku nie uważam aby była takowa potrzebna komukolwiek w stopniu większym niż typowym dla fundacji wojennych.
Zrobił małą przerwę. Pozwolił im przeanalizować ostatnie słowa.
- Tak, fundacji wojennych. Jeśli ktoś liczył na jasno zdefiniowane cele, podcele, wymagania, obszary działania oraz teczki pełne informacji, to muszę zabić te nadzieje. Nie jest to najważniejszy punkt dla Tradycji, do ważnego przebudzeni sami garnęli się. Jesteśmy w sytuacji gdy jeśli chcemy mieć krzesło, to musimy na nie zarobić, kupić i samemu złożyć. Analogia z krzesłem tyczy każdego aspektu, zdobycia informacji, wywiadu w mieście, wpływów i dróg do celu głównego: wyspy Man. Tutaj należy zbudować przyczółek Tradycji.
Złożył ręce na stole, zaplatając palce. Wyprostował się na krześle.
- W okolicy aż roi się od Technokracji. Wiem o możliwym występowaniu nieumarłych w mieście oraz zmiennokształtnych na granicach, jednak, co oczywiste w takim środowisku nie wychylają się jeszcze bardziej niż zwykle. Ze względu na te warunki, ogłaszam ciszę radiową. Żadnych poufnych informacji drogami elektronicznymi w surowej postaci. Dopóki nie nabierzecie pewności, iż ktoś konkretnie was inwigiluje, można zwoływać mniej ważne spotkania, magyczne metody szyfrowania lub kody językowe, języki czy inne symbole są dozwolone. W przypadku podejrzeń, przechodzimy na komunikację dyskretną, począwszy od skrytek pocztowych, a skończywszy na w pełni magycznych metod komunikacji. Zanim przejdę dalej, czy ma ktoś pytania i uwagi do tego punktu?
- Co jest takiego szczególnego w tej akurat wysepce? - zapytał beznamiętnym tonem Vincent. - Co wiemy o miejscowej Technokracji? Czy w ogóle coś wiemy, poza tym że jest? Czy może to wysublimowany sposób na wybicie nas rzucając naszą grupkę gołą i wesołą wprost na bagnety wroga? Swoją drogą nie jestem może generałem, wojsk nigdy nie prowadziłem… ale rozsądnym podejściem do tego problemu, będzie sobie założenie wpierw bazy na pobliskim terenie nie należącym do Technokracji i stamtąd ostrożne zapoznawanie się z terenem działań, infiltrowanie i subtelne podbijanie terenu. Kroczek po kroczku.
- Rada jest w tym względzie dość enigmatyczna - Odys powiedział szczerze - nie będę was okłamywał, jeśli zrobimy dokładnie to czego pragnie Rada, wszyscy przegramy. Mówiąc wszyscy, mam na myśli i nas, i Radę, i Dziewięć Tradycji. To jest temat na później. Działanie od zewnątrz i subtelność zazwyczaj źle się kończy. Może miałeś na myśli walkę podjazdową, ale ona ma sens tylko gdy przeciwnik jest zajęty innym aspektem. W innym wypadku działania dyskretne są efektywne wyłącznie od wewnątrz. Oczywiście, nie całkiem od wewnątrz, temu też przyczółek zakładamy tutaj, a nie na wyspie.
Vinc zaciągnął się papierosem uśmiechając krzywo. - Misja samobójcza. No cóż… nie żebym był zaskoczony.
- Nieszablonowe działania, tak? - Julia wyprostowała się z westchnieniem jak po długim śnie.
- I tak najlepsze za co zwariowana siostra tu jest. - odezwał się Morris.
- Nie określiłbym tego misją samobójczą - Odys powiedział chłodno - Gabriel dobrze zaczął od tego w czym czuje się mocny. Proszę, nie krępujcie się podzielić swymi specjalnościami oraz tym na jaką rolę się zapatrujecie.
Jules zapatrywała się głównie w swoje paznokcie. Cała ta gadka o tym w czym czują się mocni, specjalności… wyjść i tak wszystko wyjdzie w praniu.
Przekrzywiła głowę.
Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć i… zamknęła je na powrót.
- Śnienie, duchy, myśli, emocje - zamamrotała ostatecznie rozmarzonym tonem - opętanie, albo tworzenie przydatnych zabawek. Jaka moja rola? - spojrzała bystrzej na Alexa.
Alex się chwilę zamyślił.
- Nie posiadam zbytnich zastosowań bitewnych. - zaczął ekstatyk - Do tej pory… oszukiwałem świat śniących i przebudzonych, że niby wielki prorok ze mnie, ale to po prostu fart i gra aktorska. Mógłbym znaleźć nam poparcie w lokalnej populacji… albo uwieść technokratkę, aby wyciągnąć informacje.
- Najlepiej będzie - odezwał się w końcu Morris - jeżeli zajmę się sprawami bojowymi i przygotowywaniem Fundacji do walki. Widzę, że tu raczej na wiele liczyć nie mogę... od razu.
- Tak - Odys potwierdził - docelowo chciałbym aby każdy chociaż minimalnie obchodził się z bronią palną i taką posiadał. Dla mniej zorientowanych, wyjaśnię, iż zaklinanie amunicji jest jedną z lepszych rzeczy jakie możecie zrobić przygotowując obronę osobistą.
- Tylko może bez bycia trigger happy. Prędzej postrzelicie siebie niż zabijecie Hit-Marka. - dodał Morris trochę bardziej jak nauczyciel niż było to spodziewane.
Chórzysta darował sobie komentarz o autoironii “trigger happy” i tylko spojrzał wyczekująco na Vinca.
- Mogę zaklinać broń i amunicję, bo trochę biegły jestem w … Pierwszej. Moim królestwem jest jednak umysł i przypadek. Acz i na sferze ducha trochę się znam. Poza tym…- Vincent puścił kółko dymu. - My w Fortunae zajmowaliśmy kontaktami z Śmiertelnymi i związanymi z tym sprawami. Mam swoje kontakty, ale na jakieś tam wysepce raczej są nieprzydatne. Poza tym jestem w miarę biegły w kwestii, architektury… szeroko rozumianej sztuki i okultyzmu. Biegle władam łaciną i arabskim, więc jeśli trafią się nam jakieś księgi, będę w stanie je przetłumaczyć.
Ulisses uśmiechnął się pod nosem przysłuchując się przemowie hermetyka. Trudno było wyczuć czy to w sympatii, zadowoleniu czy może jakimś dziwnym rozbawieniu. Westchnął ciężko.
- Taaaak - rozejrzał się po zgromadzonych - tutaj znajdziecie mnie pod paszportem Jackob Fouquet. Nie przywiązujcie się do tego miana, lecz w razie kontaktu ze śpiącymi, pod tym łatwiej mnie szukać.
Położył na stole kartkę.
- Aby nie robić zbędnego zamieszania, tutaj macie numer telefonu do mnie, wpiszcie też swoje. Przy okazji wymieńcie się numerami. Obostrzenia komunikacyjne w dalszym ciągu obowiązują. Mam pewien zamysł co do każdego z was, na początek. Są tematy które chcecie poruszyć nim przedstawię wam naszego gościa?
- Zasoby jakimi dysponujemy? Pojazdy? Gotówka? Budynki na miejscu? Broń? Bo póki co mam rewolwer przemycony jako niedziałający zabytek z wojny secesyjnej.- zapytał Vinc cierpko. Więc trudno było stwierdzić, czy mówił prawdę w kwestii tej broni.
A Tarot unosił się nad Vincentem będąc jego lustrzanym odbiciem, pomijając takie detale jak rewolwer w każdej dłoni, pas z nabojami wzorem dawnych rewolwerowców. I siedem monet krążącym wokół niego jak stado wściekłych os.
- Moje prywatne zasoby- Odys wyjaśnił krótko - uważasz, że potrzebujemy fundacyjnej floty aut? Załóż fałszywą firmę, fundację, organizację charytatywną i je nam skombinuj. Będą problemy z bronią? Kto nie wyposaży się we własnym zakresie, pomożemy. Jak wspominałem - podkreślił ostro - analogia z krzesłem. Zarób, kup, skręć.

- Czyli ta twoja dyplomatyczna przemowa oznacza ni mniej ni więcej, że… gówno dostaliśmy na tę misję? Ten jeden…- hermetyk Fortunae wskazał dłonią pomieszczenie.- … magazyn ? Odysie… Zebrałeś tutaj ekipę magów pokrzywdzonych przez Tradycje. Nie musisz cukrzyć… możesz powiedzieć wprost.
- Gdybym chciał, mogę na tygodnie zablokować tutejsze porty - spojrzał na Vincenta łagodnie - bez magy. Jestem ja, jesteśmy my. Ktoś jeszcze ma zamiar beczeć jak mało wsparcia tradycji dostaliśmy? To powiem mu, że Tradycje to też on. Tradycje nie mają niczego ponad to czego nie zdobędą magowie w nich zrzeszeni. Mam nadzieję, że rozumiecie.
Kobieta nie rozumiała ani celu ani powodu z jakiego się tu znalazła. Coś mieli robić jak Ikea? Zasłuchała się w głosy szepczące wokół niej.
Odys wstał i ruszył do pokoju obok. Zniknął w nim na kilka chwil, wracając z Joycem u boku, prowadząc go pod rękę, bardziej po przyjacielsku niż kontrolując ruchy. Podsunął technokracie krzesło po swej prawicy. Pozwolił mu usiąść, sam zrobił to po nim.
- Spokojnie Joyce.
Zwrócił się do technokraty myśląc “chociaż wolałbym abyś miał więcej ludzkich emocji”. Po chwili odwrócił się do zebranych.
- Rada jako uosobienie mądrości Tradycji, postanowiła sprezentować nam jeńca. To jest Joyce, technokrata, cyborg, członek Iteracji X. Ale też istota ludzka za której życie jesteśmy odpowiedzialni. Rada wszystkich nas wrobiła w ten ponury żart. Twierdzą, że Joyce może być przydatny, ja twierdzę, iż już wszystko co przydatne z niego wyciśnięto. Więc jesteśmy w sytuacji gdy na obecną chwilę wypuścić go nie możemy, chociaż byłoby to najmniejsze zło w idealnym świecie. Bez możliwości jest jednak dużym złem dla wszystkich, kwestia implikacji. Co zatem jest możliwe? Niestety, przetrzymywanie. Nie będziemy prowadzić przesłuchań, torturować, badać, nic z tych rzeczy.
Zrobił krótką przerwę, którą wykorzystała brunetka na wyjście. Zupełnie nie po angielsku.
- Zasady są proste, pilnujemy Joyce'a w dyżurach dwanaście godzin. W tym czasie możecie zająć się bardziej statyczną pracą czy badaniami. Jeśli Joyce zacznie czynić magye lub w jakikolwiek inny sposób doprowadzi do dekonspiracji fundacji, macie prawo przeciwdziałać temu najskuteczniej jak potraficie. Jeśli czujecie się na siłach, używacie kontramagy. Jeśli w danej sytuacji jest to zbyt ryzykowne, w grę wchodzi fizyczne ogłuszenie lub dekoncentracja. Joyce też wie o tych zasadach.
Odys położył dłonie wysunięte do przodu na stole, zaplatając dziwnie palce.
- Jednocześnie, jeśli ktokolwiek fizycznie skrzywdzi Joyce'a, włączą się wam stare vendetty czy chęć fizycznej dominacji, delikwentowi złamię rękę w pięćdziesięciu dwóch miejscach. Nie będzie to kara lecz cena. Jesteśmy w warunkach wojny, zatem cenę za tego typu aktu stanowi wasze cierpienie, rehabilitacja oraz możliwe niedotrzymanie warunków naszej umowy. Ale więcej konsekwencji nie wyciągnę. Joyce… może mieć ohydne poglądy, na pewno dla wielu z was, lecz za poglądy nie karzemy. Powiem więcej, nie jesteśmy tutaj aby go sądzić. Wykorzystajcie tą okazję aby się wzajemnie poznać. Jak myśli unia, jak myślimy my. Pamiętajcie, każdy nasz ruch jest jak kropla, generująca kręgi na wodzie. Za chwilę wybierzecie kolejność dyżurów.
Odys spojrzał na wychodząca mówczynię.
- Joyce, możesz powiedzieć coś o sobie - dodał wstając - Morris, poprowadź dalej zebranie.
Powoli, nie śpiesząc się zbytnio wyszedł za Jules na korytarz.
Joyce spojrzał niechętnie na magów, ale nie odezwał się do nich ani słowem.
- Przyjemna konserwa, co? - zakpił lekko Morris.
Vinc wpatrywał się z odrazą, przerażeniem i niedowierzaniem na technokratę. Na szalę przeznaczenia pochylającą się w dół, na szczurze truchło pękające tuż za nim. Olbrzymie szczurze truchło z którego wyłaniała się sylwetka w czarnej szacie z kosą w metalicznych łapkach, spod kaptura wynurzyła się szczurza czaszka ze stali, a oczodoły świeciły punktowym czerwonym światłem… jak u terminatora. Tarot ulegał wypaczeniu… wymykał się własnym regułom szepcząc coś do ucha Joyce’a.
Papieros upadł na podłogę. Vinc sięgnął nerwowo po kolejnego mówiąc urywanymi kwestiami.
- Jaja sobie robicie… też mi mądrość Tradycji… też mi wojenna wyprawa… z piątą kolumną za plecami.
Dopiero kiedy zapalił odzyskał nieco spokoju… ale nadal przyglądał się nieufnie temu osobnikowi.
- Dobrze, że nie spodziewałem się po Fortunae odwagi... jak i ciężko się spodziewać po całym tym zawszonym Porządku. - sarknął Morris - Boisz się go tak bardzo?
- Jego nie… tego co widzę poprzez niego.- odrzekł enigmatycznie Vincent zupełnie ignorując obelgi Morissa. Spłynęły po nim jak woda po kaczce.
- Jaka jest jego… kooperacja w tym wszystkim? - zapytał Alex - To "uciekinier", wobec którego mamy wątpliwości,czy jeniec?
- Jeniec. - odparł Morris - Magowie z góry już go przemaglowali... Zabawiali się tak kilka miesięcy. - spojrzał na Joyce'a, który chyba delikatnie pobladł na wspomnienie.
- Więc? Po kiego on nam? Bez urazy. - rzucił do technokraty - Ale jeżeli toster ciągle wierzy w to co mówi Wielki Brat, to czy… nie wiem… nie stanowi realnego zagrożenia dla naszej "misji"?
- Zostawmy to - zaproponował Gabriel - Trochę wiary w Odysa. Proszę, tu są moje wizytówki, imię, nazwisko i numer telefonu. Zwróćcie uwagę, że w kontaktach ze Śpiącymi używam aliasu Dominik Starzyński. A jeśli chodzi o naszego podopiecznego, to zgłaszam się do pierwszej tury dwunastogodzinnego czuwania. Ustalcie, proszę, kto mnie zmieni. Joyce, będziesz spokojny, prawda?
Joyce wciąż milczał, najwyraźniej zbyt zmęczony i niechętny do podejmowania dialogu.
- Temu będziemy go pilnować. A co do kwestii jego użyteczności... Zapytajcie Rady. - Morris wzruszył ramionami.
- Mogę ja…- odparł Vinc biorąc jedną z wizytówek Gabriela i wykładając niczym karty porcję swoich.
- Więc ty trzeci. - Morris odezwał się do Alexa zgarniając dwie wizytówki hermetyków i samemu na karteczkach zapisując swój numer, naprawdę starannym krojem pisma.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline