Kocur
- Trzy, dwa jeden – Kocur schował się za sąsiednim budynkiem, zatkał uszy. Ładunki założone przez saperów Aw wybuchły i tunel przy podstawówce na Zajchowskiego poszedł w cholerę, razem z budynkiem przy nim. 50 metrów na północ dopalały się szczątki Uberczekisty. Fragmenty pancerza leżały na dystansie kilku metrów, krew i inne substancje brudziły jeszcze większy teren.
W sumie kogo to obchodzi.
Kocur oddelegował żołnierzy AW do osłony obu pojazdów bojowych, reszta operowała pod jego i pod dowództwem „Łysego” z Czerwonych beretów. Śmigłowiec pół godziny temu odleciał na kolejne uzupełnienie amunicji i paliwa, powinien zaraz tu być. Nie stracił żadnego ze swoich i z ludzi Beboka, łysy odesłał kilku na tyły. W czarnych workach.
Przejechał ręką po głowie, posypał się kurz. Cały był w kurzu, podobnie jak reszta jego ludzi. Siedzieli w starych pozycjach Czeki na osiedlu Traugutta, tuż przy parku. Kolejna porcja stymulantów robiła swoje, sierżant specjalsów czuł się jak na niezłym haju.
Gapił się w wyświetlaną mapę taktyczną, pociągając kolejne łyki kompletnie nietaktycznej bezcukrowej coli. Czuł się, jakby miał lagi na łączach, jak na razie połączenie z bronią niwelowało to. Aktualizacja pozycji, klęska na Łasztowni była oczywista. Polecą na śródmieście. Napływały kolejne meldunki, w rejonie była niezła koncentracja oddziałów specjalnych, była szansa na skuteczne uderzenie. Powiększył cel, na zachód od Placu Konstytucji.
Poleci na Urząd miejski oraz okoliczne budynki i następnie postara się zdobyć kompleks byłego aresztu miejskiego.
Huk wybuchu, wszyscy automatycznie się skulili, na hełmy poleciał tynk z sufitu. Bomba albo rakieta. Strząsnął gips z naramienników pancerza, jakby to był pyłek. Poszedł rozkaz, poszła informacja w wewnętrznego Matrixa, do koordynacji. Nadlatywał śmigłowiec. Żołnierze rozbiegli się, zajmując pozycje wyjściowe.
Naprzód.