Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2019, 23:57   #17
PeeWee
 
PeeWee's Avatar
 
Reputacja: 1 PeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputacjęPeeWee ma wspaniałą reputację
Brody Mocy
Słoneczny poranek zapowiadał bardzo ciepły i przyjemny dzień. Przy takiej pogodzie, to można wędrować. Dzielna drużyna bohaterów wstała skoro świt. Po szybkim śniadaniu wszyscy udali się jeszcze na targ, żeby dokonać ostatnich zakupów. Woda święcona, lusterka, nici, igły, świece, prowiant i jeszcze kilka innych drobiazgów wylądowało w plecakach.

Brody Mocy opuściły Hillash i wbrew pozorom i może oczekiwaniu, co poniektórych członków drużyny nikt nie żegnał ich ze łzami na rogatkach miasteczka. Nie było dzieci z kwiatami, ani posyłających całusy i życzących bohaterom powodzenia kobiet. Nawet halifinka Lidlile, nie raczyła się zjawić, aby pożegnać swego kochanka.
No cóż… bywa i tak. Życie jest ciężkie, a pączków nikt nie obiecywał.

Bohaterowie maszerowali wolno, wszak nie mieli się gdzie śpieszyć. Banshee nie ucieknie, a i tak nie ma co liczyć na jej pojawienie się wcześniej niż po zmroku.
W drodze, jak to w drodze toczono rozmowy wszelakie. Wspominano o tym, co kto zjadł na śniadanie, o wrażeniach z wczorajszego pokazu, a nawet o pogodzie.
Dziwny jednak trafem nikt nie zająknął się choćby o planie na walkę z banshee. Najwyraźniej wszystko zostało już powiedziane, a drużyna była pewna swego.
Co bohaterowie, to bohaterowie. Bez dwóch zdań.

***
Droga do cmentarza wiodła przez liczne wzgórza. Wąska ścieżka to wznosiła się, to znów opadała. Czasami też kluczyła pomiędzy większymi wzniesieniami. Ciepły wiatr muskał twarze bohaterów, a ptasie trele tworzyły sielankowy akompaniament do ich wędrówki.
Tuż przed południem zapadła decyzja, że należy zrobić popas. Nie można się przecież cały dzień iść o suchym pysku, a i śpieszyć się, jak już wspomniano, nie było dokąd.

Wdrapawszy się na jedno z większych wzgórz Brody Mocy zatrzymały się, aby uzupełnić płyny i przegryźć coś pożywnego. Szczyt wzgórza usiany był niewielkimi kamieniami, które jakby ktoś rozrzucił tutaj specjalnie, coby strudzeni wędrowcy mieli na czym usiąść. Posiłek na popasie był skromny, ale smaczny i treściwy. Razowy chleb z jakimś ziarnem oraz delikatny brie z ziołami, a do tego elfie czerwone wino. “Chateau de Sarbalar” jak głosiła etykieta.
Wszyscy członkowie drużyny siedzieli na kamieniach i w milczeniu konsumowali posiłek. Jedynie Draugdin nie mógł usiedzieć na miejscu. Krążył pośród niewielkich głazów, ni to obserwując okolicę, ni to przyglądając się kamieniom. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że rozmieszczenie skał nie było przypadkowe. Na dodatek on i Gharth wyczuli tutaj śladową obecność magii. Był on bardzo znikomy, ledwie wyczuwalny obecny, gdzieś na granicy postrzegania, ale sugerował, że miejsce to w przeszłości mogło pełnić jakąś rytualną funkcję.

W pewnym momencie Draugdin omal się nie zakrztusił się kawałkiem chleb. Stanął, jak wryty, a oczy wyszły mu na wierzch. Kompani niemal jednocześnie podnieśli się z miejsc, aby ruszyć mu na ratunek. Nim jednak ktokolwiek zdążył dobiec, aby wykonać przeciwzadławieniowe klepniecie, Draugdin odzyskał normalne kolory na twarzy
- O kuźwa, patrzcie! - zdołał powiedzieć lekko zachrypniętym głosem.

Kompani zbliżyli się do miejsce, gdzie stał paladyn. Ich oczom ukazał się widok przykry i łapiący za serce. W niewielkim zagłębieniu w ziemi siedziała skulona, kilkuletnia dziewczynka. Patrzyła na bohaterów błagalnym i jednocześnie przerażonym wzrokiem.
- Co ty tu robisz, dziecko? - zapytał Malcolm.
- Wracam od babci - odparła dziewczynka - Zmęczyłam się i zdrzemnęłam się na chwilkę.
Dziewczynka ubrana była w białą lniana sukienkę i skórzane ciżmy. Na głowie przewiązana miała karmazynową chustkę, a u jej stóp leżał wiklinowy koszyk.

Babcia, kapturek, koszyk - ciąg znaczeń i wyobrażeń ożywiły umysły członków drużyny.

- Mieszkam w Hillash z mamą - wyjaśniała dalej dziewczynka - To niedaleko stąd. Chciałam tylko chwilę odpocząć i mi się usnęło. Pić mi się chce. Macie panowie trochę wody?
Draugdin sięgnął po manierkę i podał dziecku. Dziewczynka piła szybko i łapczywie. W końcu oddała manierkę i otarła usta wierzchem dłoni.
- Dziękuję.
Po tych słowach wstała. Ukłoniła się i rzekła:
- To ja już pójdę. Mam na mnie czeka. Dziękuję. Dobrzy z panów ludzie.

***
Incydent z małą dziewczynką był dziwny i świadczył o tym, że rodzic w dzisiejszych czasach są bardzo nieodpowiedzialni. Kto wie, co mogło się stać gdyby dziewczynka trafiła na kogoś innego niż Brody Mocy.

Drużyna ruszyła jednak na przód i po dwóch godzinach dotarła do celu swej wędrówki.

***
Cmentarz zgodnie z opisem elfiego maga, faktycznie był wiekowy. Niewielki pół metrowy murek otaczał cały jego teren. W wielu miejscach był on podziurawiony lub przewrócony. Większą jego część porastał gęsty mech. Główne wejście zabezpieczone w przeszłości stanowiła żelazna bramka, która teraz leżała pordzewiała i wrośnięta w ziemię, kilka metrów dalej. Znaczna część nagrobków uległa zniszczeniu wskutek działań sił natury. Słabej jakości kamień obsypywał i ulegał szybkiej erozji. Jedynie cztery płyty nagrobne nadal stały w pionie, ale i one zdawały się być mocno przechylone. Wszystko porastała gęsta i wysoka trawa, kujące pnącza oraz mech.

Grób mistrza ich zleceniodawcy, Brody Mocy znalazły bez trudu. Masywna budowla wznosiła się pośrodku cmentarza. Wykonano ją z czarnego marmury, który nie tylko ostał się erozji, ale i wszechobecne siły natury nie zdołały wedrzeć się na jego teren. Trudno było stwierdzić, czy to to dzięki doskonałej robocie kamieniarzy, regularnemu dbaniu ucznia, czy dzięki magii. Magii, której wokół panoszyło się od groma. Żeby znaleźć jej źródła należało przeprowadzić bardziej dogłębną analizę.

Grobowiec maga miał ponad trzy metry wysokości, a na jego rogach umieszczono artystycznie żłobione kolumny. Do środka prowadziły potężne kamienne drzwi z żelazną kołatką.
Co dziwne inskrypcji zdobiącej fronton, nie dało się odczytać. Wyglądało to tak, jakby ktoś usunął ją za pomocą nieporadnych ruchów dłutem.

Bohaterowie mieli jeszcze jakieś dwie godziny do zmierzchu. Dość czasu, aby zaplanować i przygotować się na spotkanie z banshee.

Sathara
Gdy Sathara obudziła się rano, nie było śladu po tajemniczej kobiecie. Dzikuska zrobiła szybki obchód wokół swego obozowiska, ale nie zauważyła żadnych śladów. było to dziwne i niepokojące. Zaczynała wątpić w swoje zmysły. Od tak wielu dni wędrowała sama z dala od jakichkolwiek siedzib ludzkich, że faktycznie mogła mieć zwidy. Wszystko wydawało się takie realne i takie prawdziwe. Sathara pamiętała każde słowo wypowiedziane przez Imrę. W jej pamięci pozostało także jej zapach i aura jaką wokół siebie ona roztaczała. Fizycznych śladów jednak nie zostawiła po sobie żadnych.

Sathata spakowała rzeczy do plecaka i sięgnęła po swoją wierną i ulubioną glewię. I w tym momencie poczuła pieczenie w prawej dłoni. Spojrzała na nią i na jej środku ujrzała dość dużą wypaloną dziurę, jakby wczorajszej nocy wyciągała gorące kamienie z ogniska. Nic takie przecież nie miało miejsca.

Wydarzyło się za co coś innego i to wspomnienie ożyło w umyśle dzikuski.

Irma splunęła na swą dłoń, po czym wyciągnęła ją w kierunku Sathary.
- Klnę się na krew mojej matki, że nasza umowa jest uczciwa. Dobrze, że dobiłyśmy targu. Nie pożałujesz. Zapewniam cię.
Dzikuska powtórzyła ten ruch, potwierdzając tym samym zawarcie paktu. Przyszłość pokaże czy zrobiła dobrze.
- Niech będzie. Sama nie wiem czemu, ale niech będzie.

Kim była Irma i co to za ohydne zwyczaje, żeby w taki sposób zawierać umowy. Doprawdy dziwne to wszystko i niepokojące.
Umowa jednak była umową i Sathara zamierzała jej dotrzymać. Zarzuciłą plecak na ramię i ruszyła na północ.

Z każdym kolejnym krokiem las stawał się gęstszy i trudniejszy do przebycia. Słowa Irmy mówiły jednak wyraźnie, że musi podążać cały czas na północ. Nie zamierzała, więc zawracać. Szła naprzód wybierając możliwie najbardziej dostępną drogę.

Popołudniu pogoda się załamała i zaczął padać intensywny deszcz. Na szczęście gęste korony drzew stanowiły doskonały parasol i tylko nieliczne krople zdołały się przez nie przedrzeć. Sathara szła naprzód z nadzieją, że albo wkrótce dotrze do zapowiadanego mostu, albo znajdzie jakieś suche miejsce na popas.

Dzień chylił się powoli ku końcowi i świat wokół zaczął pogrążać się w mroku. Nie było sensu wędrować dalej. Sathara zaczęła rozglądać się jakimś dobrym miejscem na obóz, gdy po prawej stronie usłyszała wyraźny szum wody. Uśmiechnęła się sama do siebie i przyspieszywszy kroku ruszyła w tamtym kierunku. Po niecałych dwustu metrach dotarła nad brzeg rwącej rzeki. Szczęście jej nie opuszczało, a przepowiednia Irmy sprawdzała się w każdym calu. Brzegi rzeki połączone były wąskim mostem linowy,

Cała okolica wokół rzeki spowita była snującymi się oparami mgły. Sathara poprawiła plecak i ruszyła na drugi brzeg. Zdawało jej się, że z każdym kolejnym krokiem mgła gęstniała, a snujące się opary jakby wyciągały ku niej swe lepkie dłonie.

Ledwo Sathara postawiła nogę na drugim brzegu rzeki, usłyszała kobiecy krzyk. Ewidentne wołanie o pomoc, przepełnione lękiem i bólem. Dzikuska instynktownie rzuciłą się w kierunku z którego dobiegały coraz donioślejsze piski i wrzaski. Czyjeś życie było zagrożone.

Po kilkudziesięciu metrach biegu, Sathara dotarła na skraj polany. To, co ujrzała na jej środku zmroziło jej krew w żyłach. Serce podeszło do gardła, a całe ciało znieruchomiało. Pięć ponad dwumetrowych, pokrytych gęstym futrem kreatur. Stworzenia poruszały się na dwóch nogach, niczym ludzie, ale na pewno nimi nie byli. Ich muskularne sylwetki i błyskawiczne ruchy dosłownie sparaliżowały dzikuskę. Bała się poruszyć, czy głośniej odetchnąć, żeby nie zdradzić swojej obecności. Widziała jednak, że to nie ona jest w tym momencie najbardziej zagrożona. Na środku polaki stalą przerażona młoda kobieta. Jej długie blond włosy pełne były drobnych gałązek i zeszłorocznych liści, jakby wielokrotnie w trakcie ucieczki upadała. Teraz kobieta stała na polanie, a pięć potężnych wilkołaków osadzało ja niczym wylęknioną łanię.
 
__________________
>>> Wstań i walcz z Koronasocjalizmem <<<
Nie wierzę w ani jedno hasło na ich barykadach
Illuminati! You're never take control! You can take my heartbeat, but you can't break my soul!

Ostatnio edytowane przez PeeWee : 23-10-2019 o 23:02.
PeeWee jest offline