Kolejna bariera uległa zniszczeniu, chmara napierających na
Shimodę słabszych
Oni zbliżyła się ku centrum miasta. Spoglądając w górę na wielozębną i wielopazurzastą zagładę unoszącą się nad miastem
Leiko miała świadomość, że czas jej się kończył.
Ileż to czasu już straciła na walkę z Ptaszkiem? Na ratowanie
Kirisu?
Nie żałowała tego co prawda, ale wiedziała że nie ma już więcej czasu do stracenia.
Nie wiadomo jak daleko posunęli się mnisi w swoim plugawym rytuale. Nie wiadomo też ile im jeszcze zostało do zrobienia. A łowczyni zdawała sobie sprawę, że nie może dać im wygrać. Musiała się spieszyć, na szczęście nie była sama…
Wspierała ją
Sakusei, wspierał ją
Sasaki, wspierał ją wreszcie...
Daikun, choć jaki mógł być pożytek z rachitycznego staruszka, który wydawał się wręcz stać nad grobem?
Maruiken nie miała jednak czasu na szukanie sojuszników, tym bardziej że
Shimoda stała się polem bitwy.
Pomniejsze
Oni nadal nie mogły przebić się przez
kekkai, ale sporo takich dużych już się przebiło i ścierało z przeciwnikami. Leiko wraz towarzyszami natknęli się na takie
Oni. Olbrzymi ogr o czarnej skórze.
[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/76/31/f8/7631f8b7467b2012e7c5473dcd15e37b.jpg [/MEDIA]
Uzbrojony w olbrzymie płonące ostrze z zadziorami, zabijał jednym celnym ciosem przemieniając organy wewnętrzne w krwawą papkę jednym uderzeniem ciosu. Tak ginęli walczący samuraje, a łowcy… cóż.. łowcy wiedzieli, że nie mogą dać się trafić.
Leiko i jej pomocnicy nie tracili jednak czasu na oglądanie owej potyczki. Nie miało dla nich znaczenia, kto wygra. Ważniejsze było, by się przemknąć niezauważonym. I w tej kwestii nieocenione usługi oddawał
Daikun. Starzec wynajdywał przejścia i zaułki, których inni nie zauważali. Tak jakby znał całą osadę na pamięć. Dzięki temu omijali strażników i przemierzali niepostrzeżenie osadę. I to mimo narastającego zgiełku bitewnego w całej
Shimodzie i blasku lokalnych pożarów.
W ten sposób natknęli się na kolejną niespodziankę. Bo z dala od łowców i samurajów inni strażnicy pełnili wartę. Spętane czarami lub stworzone przez mnichów potężne ogry, które to już Leiko spotkała w swoich podróżach.
Wtedy osobista ochrona
Kasana, a teraz zabójczy strażnicy walczyli z
Oni próbującymi dotrzeć do tego samego miejsce, do którego zmierzała
Maruiken i jej sojusznicy. Potężne krwiożercze bestie toczyły zaciekły bój z podobnymi im potworami. A łowczyni… cóż… mogła uśmiechać z satysfakcją, bo tam gdzie wołu nie przepuszczą, mysz może się prześlizgnąć. A tym właśnie
Maruiken była w tej chwili. Myszką… Cała bowiem obrona osady była nastawiona na duże potężne i hałaśliwe stworzenia takie jak ogry. Nie na cichych złodziejaszków przemykających bezszelestnie. Nieważne ile rogatych bestii z toporami mnisi postawią na jej drodze, skoro żaden nie dostrzeże jej obecności. Droga do świątyni więc stała otworem…
… było to złudzenie. Przed samą świątynią był placyk. Na nim trzy ciała ogrów, całe w czarnej krwi. Ich głowy zostały gładko oddzielone od szyi. Ich pyski zastygły w grymasie bólu i niedowierzania. Duże masywne ciała, potężne miecze i olbrzymie
kanabō, zbyt ciężkie by mógł je unieść człowiek, leżały nieruchomo na ziemi. Nie pomogły swoim właścicielom zwyciężyć.
Przed samym wejściem do świątyni siedział jeden człowiek. Leiko ledwie dostrzegła jego sylwetkę, już wiedziała kim jest. Bo kto inny mógł być tutaj, jeśli nie on? Komu Chińczycy mogli zaufać swoje bezpieczeństwo, jesli nie tej bestii?
Jasnowłosy Oni… wstał, gdy się zbliżyli do placyku nadal ukryci przed jego spojrzeniem za ścianą budynku. Wstał.
Wiedział.
Jakimś cudem wiedział o ich obecności.
Leiko zresztą nie zdziwiła się tak bardzo. Czyż jej oko nie ostrzegało o zagrożeniach? Możliwe, więc że jasnowłosa bestia Chińczyków posiadała podobny talent. Że potrafił wyczuć zagrożenia. W końcu, choć wydawało się to absurdalne, byli w pewien sposób “spokrewnieni”. Obdarzeni tym samym nadnaturalnym talentem.
Jasnowłosy mężczyzna, leniwie wyciągnął miecz z pochwy. Stanął i czekał cierpliwie w milczeniu.
W ciszy i bez pośpiechu przyjął odpowiednią postawę. Milczał gotowy do walki i blokując im wejście do świątyni. Jedyne wejście… jak twierdził
Daikun.
-Wiem, że tam jesteście… czuję krew na waszych ubraniach, strach w waszym pocie, niepewność w powietrzu.- odezwał się w końcu jasnowłosy ogr głośno.-
Nie myślcie, że zdołacie mnie zaskoczyć, więc wyjdźcie i walczcie. I okażcie się jakimś wyzwaniem. Jak dotąd większość walk w tym małym kraiku okazała się być nudna. A przeciwnicy rozczarowujący. Czy nie ma tu nikogo, kto mógłby zmusić mnie do wysiłku ?