Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2019, 08:49   #17
Phil
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Grossheim przemieszczał się pewnie przez podwórze i korytarze zamku. Był tu dość częstym gościem i choć nie czuł się jak u siebie w domu, to dobrze znał rozmieszczenie komnat. Odgłos kroków odbijał się od ścian i stropów. Kiwał lekko głową mijanym zakonnikom, którzy odwzajemniali gest przywitania. Stanął w końcu przed drzwiami celi Marcusa i zapukał w nie.

- Wejść - suchy głos pasował bardziej do żołnierza, niż kapłana.

Harald wszedł, zamknął za sobą drzwi i stanął sztywno z rękami założonymi za plecy.

- Bracie. Chciałeś mnie widzieć. Chętnych do wyprawy jest więcej, niż planowana dziesiątka.

- Wiele więcej?

- Jedenaścioro.


Dowódca przytaknął. Nie miał jednak zamiaru przeciągać rozmowy.

- Jutro wszystko się okaże. Pozostaje kwestia Twojego zaprzysiężenia.

- Odpowiedziałem już opatowi na to pytanie, bracie. Wydawał się przyjąć moją odpowiedź ze zrozumieniem.

- Pozwól, że coś ci wyjaśnię
- odparł Marcus bez cienia groźby ni życzliwości. - Opat dostał dokładnie to, czego oczekiwał. Zakon od kilkunastu lat zarzucił wiele obyczajów i tradycji. Wizją opata jest, by Zakon był zgromadzeniem wolnych ludzi. Nikogo w tych murach nie trzyma żadna przysięga. Wykonujemy wolę opata bo się z nią zgadzamy. Tak jak uczyniłeś ty, zgłaszając się na wyprawę. Tylko i aż to czyni nas - w opinii opata - braćmi. Nie zżymaj się więcej o to słowo, zwłaszcza publicznie.

Grossheim ponownie schylił głowę, tym razem w geście zgody.

- Nie czas na rozmowy o teologii i oceny, prawda.

- Jaki mamy plan działań?

- Chcę was poprowadzić nieuczęszczanym szlakiem, południowym skrajem lasu. Nie ma tam miejsca na wozy i to zaopatrzenie może być głównym problemem w podróży. Żeby mówić coś więcej musimy najpierw dotrzeć do wzgórz. To jakieś osiemdziesiąt kilometrów, połowa drogi.

- Kawał drogi.


Harald analizował w myślach mapę regionu. Ruiny zamku Vanhalden znajdowały się gdzieś na wschód od Siegriedhoffu, po drugiej stronie Lasu Głodu.

- Elfy chyba mogły by nas przeprowadzić przez puszczę, co może skróci podróż i osłoni nas przed oczami postronnych. Przyznam jednak, że nie znam tego lasu i nie wiem, czy to możliwe.

- Zapytaj ich wobec tego o tę ewentualność. Na skraju wzgórz mimo wszystko będziemy musieli się pojawić, mamy tam towarzyszy do odwiedzenia.

- Skoro mus nam na południe ruszyć, droga przez puszczę nic nam nie da. A ten niziołek, który ma być naszym zwiadowcą? Nie jest ochotnikiem, prawda?

- Prawda. To pokutnik. Nie taki, jak my wszyscy
- uśmiechnął się.- Ciąży na nim wyrok śmierci za zlekceważenie wyroku banicji. Wydany tu, w Siegfriedhofie.

- Pokutnik...
- Grossheim domyślał się, że pokuta nie była dobrowolna. - Ciężko będzie spodziewać się wielkiej lojalności z jego strony. Wygląda jednak na zaradnego, może przydać się w różnych warunkach.

- Nie spodziewam się, że przysłuży się bardziej niż mięso armatnie. Być może nie doceniam jednak jego możliwości. Opat rozkazał dać szansę trzem skazańcom. Tylko on dał radę dotrzeć tu, na płaskowyż.


Harald nie martwił się tym, czy halfling da radę, tylko tym, czy nie ucieknie przy pierwszej sposobności.

- Czy jestem ci jeszcze potrzebny, bracie? Jeśli nie, pójdę już do miasteczka przygotować się.

Marcus zaprzeczył ruchem głowy.

- Zobaczymy się zatem rano, u wrót twierdzy.

* * *


- Horrson! – Karczmarz giął się w pół słysząc swoje nazwisko. – Mój koń ma być gotowy do jazdy o wschodzie słońca. Powiedz stajennemu, że czeka go nagroda, jeśli się dobrze spisze.

Grossheim wszedł na piętro Uśmiechu Morra, do zajmowanego przez siebie pokoju na końcu korytarza. Miał tu wszystko, co było mu potrzebne. Swój czarny pancerz na specjalnie przygotowanym dla niego stojaku. Skrzynię z zawiniętymi w skóry broniami. Wiedział, że standardowy ekwipunek jak liny czy latarnie zapewni zakon i miał nadzieję, że w zaopatrzeniu wyprawy znajdzie się też coś, co pomoże w walce z nieumarłymi.

Tej nocy, po raz pierwszy od dawna, spał spokojnie, bez żadnych mar i koszmarów. O wschodzie słońca jechał już powoli ulicami Siegfriedhoffu, w pełni przygotowany i wyposażony. Ciężki zimowy płaszcz z futrzanym kołnierzem sięgał aż na zad konia. Na placu targowym gromadziły się już nie tylko przekupki oferujące resztki obitych owoców i podejrzanie wyglądającego mięsa. Harold zostawił wierzchowca pod opieką nowicjuszy Zakonu przygotowujących juki na wyprawę i ruszył w stronę zamku.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline