Kerian zaraz po zejściu z trapu rozejrzał się zdezorientowany, dawno nie był w tak gwarnym miejscu. Własna planeta uderzyła go mnogością wspomnień. Nie przez przypadek został rycerzem poszukującym, był jednym ze spadkobierców małej fortuny, ale też i kurczącej się rodziny. Żona z dobrego domu wymaga utrzymania i odpowiedniego statusu męża. No i jeszcze listy od wuja, ciekawe co się stało w rodzinie, że wymagało jego pilnego powrotu na planetę. Miał przecież swoje obowiązki które starał się wykonywać jak najlepiej. Walczył o pozycję wśród pobratymców. Zastanawiał się czy dałoby się pogodzić stałą służbę na planecie z uzyskaniem wygodnego usytuowania. Te i inne drobniejsze problemy zaprzątały mu myśli. Jednak rozchmurzył się widząc swoich dawnych przyjaciół. Zarzadce dworu i lekarza.To byli dobrzy rzemieslnicy w swoim fachu, a przede wszystkim znał ich od dziecka. Ufał, że rozjaśnia nieco sytuację i pomogą przetrwać ten trudny czas.
Młody szlachcic ignorując kłótliwy tłum ruszył do wyjścia z hangaru. Słońce prażyło niemiłosiernie, okrągłe mury okalające port kosmiczny rzucały półksiężycowy cień na asfalt ogromnej płyty lądowiska. Robotnicy gildii nie spodziewali się tego, że ktoś w tak oczywisty sposób ich zignoruje i kłótnia przycichła, aby po chwili dał się słyszeć głos kapitana frachtowca, nawołujący prowodyrów obu grup.
Kerian podszedł do świty usmiechajac sie pogodnie i podał ochroniarzom torby niewiele na nich zwracając uwagi.
- Witajcie! Miło mi was widzieć. Przybyłem najszybciej jak mogłem, ale wuj jest dość enigmatyczny w swojej sprawie. Liczę, że mi to wyjaśnicie. Mam nadzieję, że dom nadal stoi. Widzę, że na planecie sporo się pozmieniało i są drobne problemy z akomodacja.
Ochroniarze byli widocznie spięci, gdy Kerian mijał tłum robotników, jednak gdy nic się nie stało, trochę się rozluźnili. Dr. Kynes i zarządca Gilliam przywitali go zmęczonymi uśmiechami.
Pierwszy odezwał się zarządca.
- Witajcie, panie Kerianie. Macie rację, uchodźców jest coraz więcej, a miejsca nadal mało.
- A choć hrabia Sharn robi co może, to sytuacja się nie poprawia. - wtrącił się doktor.
- Z baronem niestety nie jest najlepiej. Trzyma się, ale jest coraz słabszy, coraz mniej wytrzymuje ciężar swoich obowiązków. - kontynuował lekarz.
- Nie mogliśmy zabrać żadnego łazika czy chociaż powozu. Za duży tłum na ulicach, a po ostatnich zamieszkach w slumsach w Południowo-wschodniej Ćwiartce, ludzie są podenerwowani. Mogliby źle zareagować na pojazdy. Będziemy musieli iść pieszo. - zarządca spojrzał na ochroniarzy.
- Większa grupa zwracałaby niepotrzebną uwagę. - dodał.
Rezydencja barona Gilgara znajdowała się tuż obok posiadłości Decadosów, niedaleko Centrum Danych Węzła. Pieszo to około 30 minut spaceru. |