Jedno oko znacznie utrudniło Gnimnyrowi szybkie rozeznanie się w sytuacji. Dopiero po dłuższej chwili spostrzegł, kto wylazł z jaskini. Zielone gówno! Nim zrobił cokolwiek innego, krasnolud splunął z pogardą gęstą śliną. Dopiero potem szpetnie zaklął. Pogardę i nienawiść do zielonej pod-rasy miał we krwi. To byli odwieczni wrogowie krasnoludów i Gnimnyr miał wpojone do swojego zakutego, khazadzkiego łba, że należy ich tępić jak szkodniki. Mimo, że jemu samemu ani nikomu z jego rodu nigdy nic złego nie zrobili.
Kiedy Rusłan wystrzelił, patrzył na lecącą strzałę i trzymał kciuki, żeby któremuś z zielonoskórych wbiła się wprost w oko, rozchlapując gałkę oczną, świdrując kość czaszki i ugrzęzła w mózgu, powodując chwilowy acz nieznośny ból, prowadzący do śmierci. A potem zsunął się z muła, chwycił tarczę, wyciągnął pałasz i lekko skulony, truchtem ruszył w stronę kopalni, aby wypełnić odwieczną Wolę Przodków.