Zbliżające się do obozu istoty okazały się być trzema masywnymi , owłosionymi humanoidami, mierzącymi sobie dobre dziesięć stóp wzrostu i mającymi niewiele mniej w barkach. Ubrani byli w proste skórzane tuniki, a w sięgających kolan łapskach dzierżyły porządnie wykonane toporzyska wielkości dorosłego mężczyzny, Przypominały trochę ogry, jednak podobieństwa kończyły się powyżej szyi - te stwory posiadały jedno centralne, wyłupiaste oko na okolonej grzywą ciemnych włosów gębie. Jeden z nich miał ją wyraźnie obitą, zapewne jako efekt zadawania głupich pytań.
Czyżby cyklopy? To byłoby najprostsze wyjaśnienie, ale krasnoludowi coś nie pasowało. Cyklopów praktycznie nie widywano w Fangwood, a po zauważeniu w ich włosach pojedynczych, grubych strąków o śnieżnobiałej barwie, druid miał pewność - ohancanu. Wędrowne feye, lubujące się w prostych rozrywkach: bójkach, mordach i niszczeniu dla samej radości niszczenia. Pamiętał opowieści o tym, że zdarza im się blokować nurty strumieni i ścinać zdrowie drzewa tylko po to, by patrzeć, jak coś umiera.
Ta trójka wydawała się zmierzać w stronę fortu Ristin, a ich trasa przebiegała bardzo blisko obozowiska drużyny.
Tymczasem w obozowisku, mimo chwilowo spokojnej sytuacji, panował szum aktywności. Lawina niespokojnie kręciła się na jego skraju, jakby zaniepokojona nagłym odejściem swojego pana. Brzęk nakładanych pancerzy i zbieranego ekwipunku obudził śpiącego dotąd twardo Cirieo.
- Uch, co się dzieje? Korredy nas gonią? Dajcie mi jakąś kuszę czy procę, nie pobiegam, ale oko wciąż mam niezłe - niziołek zaczął gramolić się, szukając czegoś do podparcia, by się podnieść.