Mądre rady, by zdobyć odpowiednie błogosławieństwa, zostały zlekceważone, a że Gharth nie chciał się spierać ani rozbijać drużyny, to pozostał razem z innymi i wziął czynny udział w przygotowaniach.
A te, jak się później okazały, zdały się psy na budę. Przynajmniej w większości. Zatkanie uszu na szczęście przyniosło pożądany efekt i wrzaski banshee nie zrobiły na nikim wrażenia, ale ogniska... To była porażka. Ich światło przygasło, a zimno, jakie zapanowało, mroziło do szpiku kości.
Nie dość jednak na tym, że wszystko poszło nie tak, jak się tego Gharth spodziewał, to jeszcze wyglądało na to, że w całą sprawę wmieszał się ktoś trzeci, ktoś, kto zamierzał unicestwić, lub może nawet porwać banshee, której sylwetka zdawała się blednąć... co mogło być tylko złudzeniem, spowodowanym stopniem jaskrawości snopu światła, w którym tkwiła elfka-upiór.
A Gharth był przekonany, że światło to, dziwnie zimne, jakby źródło panującego dokoła chłodu, nie jest dziełem dziewczyn, które wybiegły z lasu.
Rzucił w stronę światła wykrycie magii, a potem zaczął się rozglądać dokoła, usiłując wypatrzyć innych uczestników tego zdarzenia. Wyglądało na to, że banshee jest chwilowo bezbronna, ale to nie znaczyło, że nagle zrobiło się bezpiecznie.
- Czy tam ktoś jest? - spytał, gdy zdało mu się, że widzi jakieś błyski. - Koło bramy? |