Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2019, 19:33   #134
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Angie nigdy nie przyznałaby tego otwarcie, ale przez krótki okres czasu czuła się bezpiecznie. Gdy dodać do tego fakt, że bezpieczeństwo to łączyło się z osobą bokora, owe niemożliwe dla niej połączenie uderzyło w nią tym mocniej, gdy prysło niczym bańka mydlana. Po raz kolejny zmuszona była uciekać. Gdyby jeszcze chodziło tu o odcinki czasu mierzone miesiącami, czy nawet tygodniami to mogłaby jakoś dojść do ładu z zaistniałą sytuacją. Niestety, tym razem zmiany w jej życiu następowały wręcz w minutowych interwałach. Było to coś, do czego nie była przyzwyczajona. Coś, do czego raczej nikt nie był.

Biegnąc wraz z babką, która zdawała się znać rozkład domostwa Papy niczym wnętrze kieszeni swojego fartucha, próbowała doszukać się znaczenia owych zmian. Odłożyć niepokój o Mitrasa, odsunąć od siebie strach o jej własne życie i życie najdroższej osoby jaka pozostała jej na tym świecie i znaleźć sens w czymś, co na pierwszy rzut oka zdawało się go nie posiadać. Niestety, zadanie to okazało się być ponad jej siły. Nie była w stanie odnaleźć w tym wszystkim żadnego sensu. Dlaczego? Po prostu dlaczego? Do tego dochodziło pytanie skąd? Do niego zaś…

Potrząsnęła głową przez co o mały włos nie potknęła się o własne nogi. Umysł działał obecnie na jej niekorzyść. Zamiast na chłodno przeanalizować sytuację i dojść do logicznego jej wyjaśnienia, lub chociażby do podsunięcią racjonalnie brzmiącego planu, skupiał się na chaotycznej plątaninie myśli, która prowadziła do nikąd. Niczym chomik w swoim kole. Nigdy szczególnie nie przepadała za tymi gryzoniami…

Nim dotarli do drzwi garażu, czoło Babette rosiły ciężkie krople potu, a oddech wyraźnie sugerował że starsza pani nie nawykła do takowych przebieżek. Wnuczka jednak nie miała czasu na sprawdzanie stanu babki. Jej spojrzenie skupiło się na stojących przed nią dwóch mercedesach. Raczej wątpiła w to by były one kuloodporne, stanowiły jednak lepszą ochronę niż ubranie czy skóra, tym bardziej że o ile jej było wiadome jej własna nie wykazywała pancernych właściwości. O towarzyszącej jej Babette nie wspominając.

Dość szybko słońce zostało przykryte chmurami. Samochody były, w przeciwieństwie do kluczy. Angie poświęciła kilka cennych sekund na przeszukanie garażu, które to sekundy nie przyniosły jednak oczekiwanego efektu.
Co teraz? Wracać? Szukać schronienia we wnętrzu budynku? Próbować ucieczki o własnych siłach? Nie miała za grosz pojęcia. Jej bezradne spojrzenie spoczęło na babce.
- Wiem gdzie je można znaleźć - poinformowała ją głowa rodu, ponownie wprawiając swoje ciało w ruch, tym razem mający ją zaprowadzić z powrotem do wnętrza rezydencji. - Ukryj się gdzieś i zaczekaj tu na mnie - dodała stanowczo, wykluczając jakąkolwiek próbę, którą jej wnuczka mogłaby podjąć w celu towarzyszenia jej w tej nader niebezpiecznej wyprawie.

Ukryj się… Łatwiej było te słowa wypowiedzieć niż wprowadzić je do działania. Garaż może i nie był najmniejszy, w końcu były w stanie pomieścić się w nim dwa samochody i zwyczajowy grajdoł jaki przeważnie tego typu pomieszczenie ozdabiał, to jednak o kryjówkę, do tego dobrą kryjówkę, nie było łatwo. Co prawda mogła się na upartego wcisnąć między szafki z narzędziami, miejsce to jednak nie przypadło Angie szczególnie do gustu. Nie dość że nie było w stanie ukryć jej całej to jeszcze zmuszało do trwania w nader niewygodnej pozycji. W końcu, usilnie przy tym starając się nie skupiać za bardzo na odczuwanym niepokoju o Babette, wślizgnęła się pod jeden z samochodów. Drobna sylwetka, którą została obdarzona, miała swoje plusy. O ile napastnicy, którzy mieliby ewentualnie dotrzeć do garażu przed babcią, nie nabiorą ochoty na to by zerknąć pod nadwozie, mogła się czuć względnie bezpieczna. No, chyba że zawali się sufit albo cały budynek zostanie wysadzony w powietrze, względnie potraktowany napalmem, ewentualnie… Cóż, umysł potrafił być niekiedy niezłą suką. Szczególnie gdy czyjeś życie wisiało na włosku, a tak właśnie teraz się czuła. Na dobrą sprawę nie pamiętała już kiedy ostatnio nie miała tego zimnego dotyku na swoim karku. Świat oszalał. Była to jedna z naprawdę niewielu rzeczy, co do której Angie była w obecnej chwili przekonana. Pytanie tylko czy miała poddać się temu szaleństwu czy wyjść mu naprzeciw. Był to dobry temat do rozmyślania, a już z pewnością znacznie lepszy niż nasłuchiwanie każdego odgłosu z niezachwianym przekonaniem, że oto nadeszła jej chwila.

Ochota by w coś walnąć naszła ją nagle i niespodziewanie, o mały włos nie wyrywając z jej ust panicznego śmiechu. Przełknęła go jednak szybko, przymknęła oczy i skupiła na stabilizowaniu własnego oddechu. Gdy nieco ucichł szum krwi w uszach, zaczęła nasłuchiwać, próbując ocenić gdzie trwają walki i czy ktoś zbliżał się do jej kryjówki. Na spokojnie tym razem…

Wyglądało na to, że na zewnątrz trwała pełnoprawna wojna. Utwierdzały ją w tym przekonaniu głośne wybuchy, raz za razem rozdzierające “ciszę” poranka. Wybuchom towarzyszyły szybkie serie z karabinów, dodatkowo podkreślając zaistnienie stanu wojennego na terenie posiadłości bokora. Najwyraźniej wszyscy nagle zapomnieli o zwyczajnym i jakże dobrze do niedawna się mającym zwyczaju dzwonienia przed wpadnięciem z wizytą. Teraz w modzie były materiały wybuchowe i broń palna.
Angie nie była do końca pewna czy gniew, który w niej nagle rozgorzał był objawem przekroczenia pewnej granicy strachu czy też wręcz przeciwnie, znakiem świadczącym o tym że przypomniała sobie o czymś takim jak odwaga. Na dobrą sprawę, jedno i drugie oddzielała doprawdy niewielka granica, o ile w ogóle można było tu mówić o takowej. Te zagadnienia jednak nadawały się w sam raz na debatę naukową, na którą ona osobiście nie miała najmniejszej ochoty.

Ochota ta zmniejszyła się dodatkowo gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i kroki na betonowej podłodze, której część sama zajmowała. Wstrzymując oddech i starając się nie narobić hałasu, podjęła próbę odwrócenia się tak by móc zobaczyć buty “swojego” gościa. Po cichu liczyła na to że zobaczy dobrze sobie znany rąbek sukni i wystające spod niej czubki mokasynów, które należały do ulubionego obuwia jej babci. Starała się jednak nie poddawać zbytnio nadziei. Ta bowiem ostatnimi czasy jakoś nieszczególnie jej sprzyjała.

Nastawienie okazało się właściwe bowiem zamiast mokasynów zobaczyła białe adidasy, które z pewnością nie należały do Babette. Na dodatek, biorąc pod uwagę to, że starsza pani poszła po klucze, nie wydawało się prawdopodobne by po powrocie, pierwszą rzeczą którą zaczęła robić, było majstrowanie przy zamku jednego ze znajdujących się w środku pojazdów. Osoba zaś, która zawitała do garaży, właśnie za tą czynność się zabrała. Z tego też powodu Angie dość szybko skreśliła go z listy potencjalnych napastników. No właśnie, jego, adidasy bowiem jak nic kryły w sobie męskie stopy. Może i nie zawracała sobie głowy modą, tyle jednak była w stanie rozpoznać. Pytanie, na która musiała sobie odpowiedzieć nie miało wiele wspólnego z modą, za to wiele z bezpieczeństwem i jej szansą na wyjście z sytuacji w jednym kawałku. Kimkolwiek był ów nieznajomy, jak nic wpadł on na ten sam pomysł co Babette. Musiał także być mniej więcej zorientowany w rozłożeniu pomieszczeń w rezydencji, a co za tym szło, zapewne należał do ludzi Papy. Tu jednak atak podjęły wątpliwości. Nikt, kto należał do bokora, nie odważyłby się podjąć próby ucieczki na własną rękę, chyba że zabrakłoby młota nad jego głową. W tej roli, oczywiście, obsadzony został sam właściciel posiadłości. Idąc zaś za tym tokiem myślenia, musiałaby założyć że jej gospodarz pożegnał się z życiem. Ku jej zdziwieniu myśl ta nie wywołała fali radości i zadowolenia. Nie wywołała nawet ulgi…

Należało coś zrobić, a przynajmniej taką decyzję podjęła. Ostrożnie, chociaż biorąc pod uwagę wybuchy i strzały, cichy szelest materiału przesuwanego po podłodze nie powinien w sposób zauważalny zaatakować narząd słuchu nieznajomego, zaczęła wycofywać się spod samochodu. Gdyby tamtemu udało się dostać do wnętrza mercedesa i go odpalić to, zakładając że udałoby się jej przekonać go do pomocy i że babcia… No tak, pozostawała jeszcze Babette, która miała wrócić z kluczami. Angie nie zamierzała zostawić jej tutaj, a co za tym szło opcja ucieczki z nieznajomym także nie wchodziła w grę. Nie zaszkodziłoby jednak wiedzieć, kim on jest.

I w miarę szybko jej ciekawość została zaspokojona. Zdecydowanie mężczyzna, który ukazał się jej oczom ani trochę nie przypominał Niemców, którzy porwali ją i Mitrasa, a których obraz obecnie stanowił wzorzec dla wszystkich napastników. Czarnoskóry, ubrany jakby właśnie wybierał się by spróbować swoich możliwości na rampie. Co prawda posiadał karabin i wydawał się dość zdeterminowany do tego by dostać się do wnętrza samochodu, to jednak nie wzbudzał w niej poczucia zagrożenia. Być może dlatego, że już nieraz zdarzyło się jej natknąć na podobne widoki. No, może pomijając obecność dość wyraźnie rzucającego się w oczy karabinu. Zwykle takowe dodatki były raczej mniejszych rozmiarów i ukryte za paskiem spodni.

Nadal pozostawała jednak kwestia co dalej. Czy zdradzić się ze swoją obecnością i liczyć na dobrego samarytanina czy czekać cierpliwie aż szczęście samo w końcu się do niej odwróci i ukaże swe zęby w radosnym uśmiechu. Tyle tylko, że jej własne doświadczenie podpowiadało, że tego typu uśmiechu wolałaby raczej nie widzieć…
Dobranie się do samochodu zajmowało mężczyźnie więcej czasu niż sądziła że zajmie. Widocznie nie był tak doświadczony jakby na to wskazywał jego wygląd względnie jej postrzeganie czasu szwankowało. W końcu jednak, po jakby się zdawało kilku godzinach, drzwi stanęły otworem. Lada chwila mercedes miał ożyć, a później? No właśnie… Plan, który powstał w głowie nieznajomego, kolidował poniekąd z jej własnym. Jeżeli pozwoliłaby mu wyjechać pierwszemu, cały element zaskoczenia diabli brali. W takim wypadku należałoby wykombinować coś innego, na co szczerze mówiąc nie miała ochoty. Nie mogła jednak wyskoczyć nagle zza samochodu niczym nakręcana pacynka z pudełka. Biorąc pod uwagę to poziom stresu w jakim wszyscy obecnie się znajdowali najpewniej zaliczyłaby kulkę, lub nawet całą ich serię. Jakoś nieszczególnie spieszyło jej się do tego by w taki głupi sposób dołączyć do duchów przodków. Musiała jednak działać i to działać szybko.

Ponownie zanurkowała pod samochód po to by wyłonić się pod drugiej stronie. W ten sposób znalazła się pomiędzy dwoma mercedesami, od strony pasażera tego, przy którym właśnie majstrowano. Na jej logikę było to najbezpieczniejsze obecnie miejsce z którego można było zdradzić się ze swoją obecnością. Podobno najprostsze sposoby bywają także najlepszymi. Mając nadzieję, że także i tym razem okaże się to prawdą, ostrożnie się wyprostowała i zapukała w szybę. Starała się nie pukać zbyt głośno czy natarczywie, ale też nie za cicho bo przy całym hałasie dobiegającym z zewnątrz mógłby jej zwyczajnie nie usłyszeć. Była też gotowa w każdej chwili dać nura w dół. Przygotowany zawsze ubezpieczony, czy jakoś tak…

Zaskoczony włamywacz został nagle wyrwany ze skupienia. Szarpnął trzymanymi kablami i uderzył się w głowę przy wyskakiwaniu z samochodu. Silnik samochodowy zawarczał, a syrena alarmowa zawyła. Garaż przeszył huk wystrzałów. Posypała się szyba samochodowa.
- Ktoś tu jest, ziom! Sam sobie “nie rozjeb bryk”! - wrzasnął zaczynając omijać samochód.

Przez głowę Angie przebiegła myśl o konieczności sięgnięcia po telefon i skorzystania z opcji google translator. Niestety, biorąc pod uwagę idiotę z karabinem w dłoni raczej nie powinna marnować czasu na próby zrozumienia co też takiego chciał przekazać, a bardziej powinna skupić się na tym by nie skończyć jak ta szyba. Niewiele myśląc ponownie padła na podłogę i wślizgnęła się pod samochód, z tą różnicą że tym razem był to drugi samochód, ten który w obecnej chwili przyjemnie mruczał zachęcając do tego by skorzystać ze świeżo zwolnionego miejsca za kierownicą. Niestety, nie było mowy o tym by opuściła to miejsce bez Babette, a co za tym idzie owa nader sprzyjająca okazja musiała przejść jej koło nosa. Nie znaczyło to jednak że zamierzała tkwić pod podwoziem w nieskończoność, wręcz przeciwnie. Jej celem było jak najszybsze wydostanie się po drugiej stronie, a dalej…? Aż tak daleko póki co nie planowała. Gdyby nieznajomy okazał się chętny do dalszego marnowania naboi to musiała wziąć pod uwagę konieczność ruszenia w ślad za babcią. Gdyby jednak okazał się rozsądniejszy niż go o to podejrzewała, można było podjąć jakieś wstępne mediacje. Ewentualnie wskoczyć za kierownice i może spróbować staranować gdyby znalazł się w odpowiednim ku temu miejscu. Na razie Angie postanowiła zadowolić się samym zajęciem pozycji z boku maski mercedesa i nasłuchiwać odgłosów które wydawały adidasy złodziejaszka. Czasami najlepszą opcją było podejmowanie decyzji w miarę rozwoju sytuacji, a nie wybieganie nimi do przodu.

Przeczołganie się zajęło jej wieki. W sumie to możliwe że nawet stulecia. Z pewnością zaś dość czasu by jej potencjalny przeciwnik znalazł się w miejscu, z którego wystartowała, przez co teraz zmuszona była “stanąć” z nim oko w oko. W sumie to w trzy oczy bo i lufa karabinu spoglądała w jej stronę. Na szczęście nie miał czystego pola do strzału co jednak nie mogło się utrzymać wiecznie, a przynajmniej Angie nie sądziła że tak długo się utrzyma. Musiała coś wykombinować i to szybko. Najlepszym wyjściem byłoby zapewne wślizgnięcie się za kierownicę ale… No właśnie, zawsze było jakieś ale i tym razem nie mogło też być wyjątku od tej reguły. Babette nadal nie wróciła, w dodatku nieznajomy wcale nie znajdował się w najlepszej pozycji do tego by go stratować. Co prawda mogłaby podjąć próbę tylko czy jej się to aby na pewno opłacało? Nie, chyba nie. Po pierwsze człowiek ów najprawdopodobniej należał do ludzi Papy, a co za tym szło na chwilę obecną był bardziej jej sojusznikiem niż wrogiem. Przynajmniej gdy się założyło, że światem rządziła jakakolwiek logika. Tylko jak przekazać mu, że stoją po tej samej stronie? Nie żeby ona sama wyglądała jak zawodowy zabójca ale kto wie co takiemu może strzelić do głowy. Jedno było pewne, nie mogła teraz wykonywać żadnych gwałtownych ruchów żeby go nie prowokować. Nie znaczyło to oczywiście że wyjdzie do niego z otwartymi rękami czy coś równie głupiego. Zamiast tego wycofała się bardziej tak by koło jeszcze bardziej ją zasłaniało i poczeka na jego reakcję.

Niestety, wbrew jej nadziei facet nie rozpoczął negocjacji tylko rzucił się biegiem by okrążyć samochód zmuszając ją do podjęcia natychmiastowej decyzji. Opcje, które widziała, były dwie. Albo wsiąść do samochodu i wyrwać się z garażu albo wybrać drzwi i ruszyć z powrotem w głąb rezydencji. Opcja pierwsza, bez względu na to jak bardzo była kusząca, nie wchodziła w grę. Nie zostawi babki, a to właśnie z tym się ta droga ucieczki wiązała. Jej lojalność względem starszej kobiety była bezwarunkowa. Nie było mowy by przełożyła dobro własne nad dobro Babette. Nie pozostawało zatem nic innego jak zerwanie się do biegu i wpadnięcie z powrotem w korytarz, którym tu przybyła.

Kondycję miała dobrą, wytrenowaną codziennymi przebieżkami, więc wysforowanie się do przodu nie sprawiło jej dużej trudności. Starała się podążać tą samą drogą, którą wraz z Babette dotarły do garażu. Nie było to łatwe, nie znała układu pomieszczeń posiadłości, nie miała pojęcia czy za zakrętami które mijała nie czekały na nią lepsze opcje uratowania własnej skóry ale mając na karku faceta z karabinem, który wcale nie próbował oszczędzać na kulach, nie chciała ryzykować. Liczyła trochę na to, że po drodze natknie się na babcię, na Papę, luk któregoś z jego ludzi, który by ją rozpoznał i jej pomógł. W końcu była ograniczona ilość rzeczy, które mogła zrobić samotna kobieta w starciu z uzbrojonym w karabin przeciwnikiem.
Jednego tylko się nie spodziewała, mianowicie tego, że wpadając w kolejny zakręt natknie się na przystojniaczka z bejsbolem i…



Płonącą kulą w dłoni. PŁONĄCĄ… I w sumie tyle by było jeżeli chodzi o logikę tego świata. Względnie, o kwestię jej obecnego stanu psychicznego. Ewentualnie jedno i drugie. Biorąc pod uwagę stan, w którym znajdowały się ściany za kolejnym przeciwnikiem, nie miała zamiaru doświadczyć pieszczot owego płomiennego bejsbolisty na własnej skórze. Szybki zwrot o 180 stopni i ruszyła w stronę, z której przybyła. Można było rzec iż akcję tą wykonała w ostatniej chwili o czym dobitnie świadczył podmuch gorąca powstały w efekcie eksplozji, do jakiej doszło za jej plecami. Oberwanie kulą nagle stało się mniejszym złem gdy brało się pod uwagę możliwość rozpadnięcia na setki dobrze przypieczonych kawałków.
Stan ścian wyraźnie wskazywał na to że wkrótce można się było spodziewać iż niewiele zostanie z dumy Papy. Głębokie pęknięcia, jak nic powstałe wskutek działalności “Fireball’a”, dodatkowo ponaglały do opuszczenia atakowanego domostwa. Łatwiej jednak było powiedzieć niż zrobić, babci bowiem nadal nigdzie nie było widać, a bez niej…

Gonitwę myśli przerwało pojawienie się w zasięgu wzroku kolesia z karabinem. Nie ma to jak trafić między młot i kowadło i chyba właśnie zdała sobie sprawę z tego jak osoby w takich sytuacjach się czują. Co prawda w zasięgu wzroku miała także przejście do kolejnego korytarza, to jednak znajdowało się ono zdecydowanie bliżej jego niż jej. Za plecami raz po raz rozlegały się wybuchy, przed nią gość właśnie przymierzał się do strzału i nigdzie nie widać było nikogo kto byłby w stanie w jakikolwiek sposób obrócić tą sytuację na jej korzyść.

“Morbi, babciu, potrzebuję pomocy” spróbowała jedynego sposobu, jaki najwyraźniej jej pozostał, jednocześnie zwalniając i unosząc ręce w górę, jednak nadal idąc w stronę uzbrojonego gościa, tyle że powoli. Jednocześnie starała się przesłać jedynym dwóm osobom które mogły ją uratować, namiary na miejsce gdzie się znajdowała. Nie miała pojęcia czy to zadziała, w końcu nie mieli czasu na ćwiczenia, a ona na dobrą sprawę nadal nie miała pojęcia jak ta jej moc działa. Wiedziała jednak że czasami udawało się dzięki niej dotrzeć zarówno do Papy jak i Babette.

Gość z karabinem jakoś nieszczególnie wydawał się chętny do tego by złożyć broń i wziąć zakładnika. Wręcz przeciwnie, najwyraźniej miał zamiar strzelić. Za plecami usłyszała zbliżające się do niej kroki drugiego z przeciwników. Niemal była w stanie poczuć żar palącej się kuli chociaż mogła to być równie dobrze tylko jej wyobraźnia.
” Zastrzel go” - z braku lepszych opcji wysłała ku temu, którego miała przed sobą, myślowy nakaz. Nie miała na dobrą sprawę pojęcia co robi ale dopóki coś robiła, mogła udawać że nie jest bezbronną ofiarą. Naszpikowała ów nakaz taką dozą perswazji na jaką ją było w tej chwili stać, jednocześnie szykując się na to by paść na podłogę. Raczej nie mogło to zwiększyć jej szans w sposób szczególnie wyraźny ale… Coś robiła…

I chyba robiła coś dobrze bowiem gdy tylko znalazła się na podłodze, poczuła jak nad jej ciałem przemyka fala gorąca, która następnie wybuchła gdzieś z przodu. Jednocześnie padły strzały. Nie czuła bólu, więc chyba żadna z kul nie tkwiła obecnie w jej ciele. Napastnicy jednakże zdecydowanie nie byli zadowoleni. Wiązanki jakie dotarły do jej uszu wyraźnie o tym świadczyły. Angie nie miała jednak zamiaru czekać na to, aż tamci dojdą do siebie i wznowią próby. Nie miała też zamiaru sprawdzać jakich obrażeń doznali i czy miała tyle szczęścia żeby jakieś sobie zadali. Jej priorytetem było wydostać się stąd i odnaleźć babcię. To pragnienie dodawało jej sił do tego by zerwać się ponownie na nogi i podjąć próbę wydostania z pułapki. Za cel obrała wejście do korytarza.

Idiota z karabinem rozpoczął strzelaninę, celując we wszystko co się ruszało lub i nie, czyli zwyczajnie nie celując. Angie natychmiast przywarła bliżej do podłogi. Czołganie może i nie było najszybszym sposobem poruszania się, ale w tej sytuacji było zdecydowanie lepsze niż bieganie i zbieranie kulek. Za jej plecami bejsbolista zaczął nawoływać do wstrzymania ognia. Tak, zdecydowanie byłoby to dobre i w normalnych warunkach nawet by się z tym nawoływaniem zgodziła, gdyby nie to że gdy tamten strzelał, Fireball nie mógł ruszyć w ślad za nią. A przynajmniej nie mógł o ile miał nieco oleju w głowie i odrobinę instynktu samozachowawczego.

Szybko się jednak okazało, że jej chwilowa “przewaga” była dokładnie taka, chwilowa. Gość z karabinem przestał strzelać i skończył się zbierać z podłogi, a ten drugi jak nic gotował się do puszczenia kolejnej płonącej kuli. A ona znajdowała się niemal dokładnie pośrodku z dokładnie zerową szansą na przeżycie. Nie miała już żadnego pomysłu na to co zrobić poza zwinięciem się w kłębek i zaczęciem krzyczeć. To, że nie była w stanie wydobyć z siebie głosu jakoś mało ją w tej chwili obchodziło. Nie miała już nic do stracenia…

I nie stało się zupełnie nic. Żaden dźwięk nie opuścił jej gardła, zaś dwaj mężczyźni wciąż gotowali się do zdmuchnięcia jej z powierzchni ziemi. A mimo wszystko nie mogła przestać bezgłośnie krzyczeć na przekór wszystkiemu w tym powietrzu w płucach. Minął zaledwie ułamek sekundy, lecz jej wydawało się, że krzyczy od wielu minut.
W ścianach ożyły setki mrowisk tynku. Białe mrówki podrygiwały coraz mocniej i wzbijały w obłoki sypiąc ze ścian.
Nie widziała już napastników. Nie było nic poza jednym, wyrywającym się z gardła wrzaskiem wychodzącym jak wielki, niekończący się stwór przez jej gardło. Ściany drżały coraz silniej. Coraz silniejsze trzaski przeszywały powietrze zwiastując rychły rumor odpadających ze ścian kamiennych bloków. Kawałek sufitu spadł obok jej głowy. Ze ścian spadały obrazy, lecz wciąż głos nie mógł się wydostać… A może… Ktoś jednak wrzeszczał. To ona? Nie. Bestia wewnątrz narastała i Angela czuła, że jej głos jest blisko. Pociemniało jej w oczach z braku tlenu, lecz nie mogła przestać. Czuła jak coś się zbliża.
Wszystko wkoło się waliło z ogłuszającym hukiem, a ona wciąż bezgłośnie krzyczała z napiętym do granic możliwości ciałem i żyłami próbującymi uciec na przekór barierze skóry. Przestała cokolwiek widzieć. Brakowało jej tlenu, którego nijak nie mogła zaczerpnąć. Choć wydawało się to niemożliwe jej krtań zdobyła się na ostatni, rozrywający przełyk, potężny wybuch.
Tuż przed tym jak straciła przytomność mogłaby przysiąc, że słyszała swój jęk, po którym nie było już nic.

***


Z dołu dobiegały hałasy. Nieproszone wciskały się w jej głowę wytrącając z błogiej nicości. Nie chciała się nimi zajmować. Wystarczyło tylko obrócić się na drugi bok i ponownie zasnąć. Prawda?
Niechętnie odkryła, że to nie jest takie proste. Krzyki wciąż trwały. Otworzyła oczy i zobaczyła, iż leży na podłodze. Najwyraźniej wciąż była w posiadłości Papy. Powoli, niechętnie dźwignęła się opierając na łokciach. Coś tu było jednak nie tak.
Była przekonana, że wokół zastanie gruzowisko. W zasadzie to gruzowisko powinno być też na niej. Korytarz tymczasem był całkiem pusty. I zawierał okno, którego definitywnie nie powinno tu być. I schody w miejscu, do którego usilnie próbowała się dostać, by wydostać się z kleszczy napastników. Tych też nie było.
- Lolololololololololololololololololololololo.
Nagle ze schodów wystrzeliła staruszka nie będąca jej babcią. Wrzeszcząc i machając rękami leciała na książce wprost w kierunku okna. Przeleciała przez nie bezpardonowo, po czym… spadła jak kamień razem z wehikułem. Krzyki z dołu ani myślały osłabnąć. Przeciwnie, jakby się wzmogły. Jakiś facet cienkim głosem wołał dziecko na deser.

Usiadła. Tyle mogła zrobić, bo na więcej zwyczajnie nie miała ochoty, podobnie jak nie miała ochoty na dalsze leżenie na podłodze. Coś jej tu nie grało… Rozejrzała się wokoło. Raz i kolejny i jeszcze kilka. Pomijając latającą staruszkę… Tak, miejsce, w którym się znajdowała, zdecydowanie nie było tym samym, w którym przebywała jeszcze chwilę temu. Nie miała pojęcia jakim cudem ale bez wątpienia nie była to posiadłość Papy, a co za tym szło, ktoś musiał ją tu przetransportować. Mitras? On pewnie by mógł, skoro raz mu się to udało ale jego przecież nie było przy niej w trakcie walki. I jakim cudem, po tym wszystkim co się działo w domostwie bokora, nie miała na ciele ani jednego zadrapania i czuła się całkiem dobrze? Dotknęła dłonią szyi. Ten krzyk… Niemy krzyk… Zupełnie jakby przejął władanie nad jej ciałem. Jak to było możliwe? Nie miała zielonego pojęcia, pamiętała jednak że na samym końcu…
- Szaleństwo - słowo opuściło jej gardło i przemknęło pomiędzy wargami, rozbrzmiewając w pustym korytarzu całkiem zwyczajnie. Nie było chrypki, nie było ciszy, nie było w nim niczego niesamowitego. Ot, po prostu jej głos, taki jakim był odkąd pamiętała.
- Co do cholery? - zapytała samą siebie, ciesząc się przy tym dźwiękiem jaki rozbrzmiewał w jej uszach. Nigdy nie sądziła że ucieszy się do tego stopnia z prostego faktu możliwości wypowiadania słów na głos. Niestety, radość tą przykrywał cień. Nie wiedziała w jaki sposób odzyskała głos, ani gdzie się znajduje, ani gdzie jest Babette… W sumie to nie wiedziała o całkiem sporej ilości rzeczy i nie miała w tej chwili opcji zdobycia odpowiedzi. Przynajmniej dopóki nie zdecyduje się zejść na dół i zobaczyć o co chodzi z tymi wszystkimi krzykami. Przynajmniej nikt nie strzelał, ani nic nie wybuchało. Jeszcze…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline