Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2019, 22:40   #131
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
-... nie mogę niestety odebrać telefonu, ale jeżeli jesteś piękną kobietą to zostaw wiadomość po sygnale. Na pewno odd...
Patricia zakończyła połączenie, ucinając głos Mike'a nagrany na sekretarkę.
"Dupek" - zdążyła jeszcze pomyśleć, zanim schowała telefon do tylnej kieszeni dżinsów. Ani jej partner ani ojciec nie odbierali telefonu. Temu drugiemu zostawiła jednak wiadomość na skrzynce, żeby go uspokoić, a jednocześnie poprosić o kontakt. Oczywiście bez zdradzania szczegółów. Na komisariacie oczywiście panował Sajgon, co nie było aż tak zaskakujące. Niestety nie uzyska w tym miejscu żadnych informacji. Jak tylko komisarz zauważy ją na chodzie to pewnie czym prędzej zaprzęgnie ją do jakiejś roboty. A teraz potrzebowała akurat tych kilku dni wolnego. Pozostawało liczyć na kontakt ojca i samemu pomyszkować.
Już miała przekazać tę informację Adamowi, ignorując namolne krzyki z korytarza, gdy rozległ się dźwięk łomotania do drzwi. Nim zdążyła zareagować, stał w nich mężczyzna ubrany w zabytkowy strój Milicji Obywatelskiej. Spojrzała zdezorientowana w kierunku Adama, ale ten zdawał się mieć równie mało pomysłów aby to wytłumaczyć co i ona. A jakby tego było mało to staruszka, również znajdująca się na korytarzu, nagle odleciała. NA KSIĄŻCE!
Milicjant krzyczał za nią
Adam się darł
Mężczyzna w drzwiach naprzeciwko znikał właśnie w czeluściach własnego mieszkania. KTÓREGO NIE POWINNO TAM BYĆ.
Naprzeciwko mieszkania Patrici znajdowała się bowiem balustrada i schody prowadzące na wyższe i niższe kondygnacje. Nie ściana, niepasująca nie tylko wystrojem ale i kolorem do bloku w którym przeżyła większość swojego życia.
- Ej! - usłyszała głos mężczyzny z naprzeciwka - Pod jakim wy mieszkacie adresem?! Jaka ulica?!
- Osiedle "Brunatne" przy ul gen. Maczka 15, blok D - odkrzyknęła bez namysłu dziewczyna. Zaczynała powoli rozumieć. Przestawianie się na abstrakcyjne myślenie "po-Zagórskie" przychodziło jej coraz sprawniej. - W dzielnicy Hałcnów... ADAM, CO TY WYPRAWIASZ DO CHOLERY!?
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 27-10-2019, 22:29   #132
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Adam Sosnowski, Patricia Phoenix, Witold Bury

Witold natychmiast dobył broni innego kalibru. Telefon. Wymierzył go w UFO wiszące nad stadionem, a potem przeniósł na podnoszącego się milicjanta i korytarz.

Z naprzeciwka Patricia podawała adres, który nijak nie zgadzał się z jego adresem zamieszkania. Choćby bardzo chciał naciągnąć fakty, nijak nie mógłby stwierdzić, iż mieszkają blisko. Były to inne części metropolii.

Tymczasem Adam wyciągnął rękę starając się mocą umysłu, podobnie do mitycznego Thora lub znacznie mniej mitycznego Christophera Hemswortha w roli Thora przywołać młot. Te njednak nie chciał się ani zjawić, ani przylecieć.

Na ekranie smarthone'a wszystko wyglądało dla Burego naturalnie. Przynajmniej z grubsza. UFO nie zniknęło. Milicjant powstał na nogi, a korytarz wciąż był tym samym korytarzem. Mniej więcej. Obraz widziany na komórce wglądał nieco inaczej od tego, który widział przed chwilą. Dla pewności spojrzał jeszcze na niego nieuzbrojonym okiem. Widział to samo na wyświetlaczu.

- Precz z komuną! - wrzasnął Sosnowski podejmując szaleńczy rajd w kierunku przeciwnika.

- Obywatelu...! - zdążył krzyknąć milicjant nim wózek wpadł na niego z impetem i... przejechał po nim na drugą stronę. Koła zostawiły na podłodze płonące ślady.

Milicjant wyglądał natomiast jak postać z kreskówki - płaski w miejscach, w których przejechały po nim koła, choć płomienie częściowo maskowały ten efekt, i wypukły w pozostałych. Podobnie jak rozgnieciony przez Jerry'ego Tom, uniósł kciuk do ust i dmuchnął w niego kilkukrotnie. Płaskie elementy unosiły się się z każdym dmuchnięciem aż w końcu wyrównały się z resztą ciała.
Zaczął się powoli podnosić w skrajnie nienaturalny sposób. Był wyprostowany jak belka, a jakaś niewidzialna siła zdawała się go wypychać do pionu z poziomu podłogi. Kiedy stanął o własnych siłach, z kręgosłupa wystrzeliły mu pasy metalu z trzaskiem zamykając się na jego ciele podobnie do ciasnej zbroi. Opancerzony podobnie do Colossusa z komiksów Marvela odwrócił się do nich prezentując jedyną słuszną twarz Związku Radzieckiego.

Wąsate Słońce, Józef Stalin prawie we własnej osobie, patrzyło na nich ze ściągniętymi srogo brwiami. Na sercu znajdował się czerwony symbol skrzyżowanych sierpa i młota.

- Klęknijcie przed świętym wizerunkiem pancerza Żelaznego Sowiety albo złamie was sprawiedliwość!

Na parapecie za oknem siedział Pikachu. Obserwował wszystko z zaciekawieniem manifestującym się poprzez przekrzywiony lekko łebek.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 27-10-2019 o 22:31.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 30-10-2019, 20:04   #133
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Witold obserwował całe zajście z rozdziawioną gębą. Pamiętał doskonale Toma i Jerrego czy Zwariowane Melodie - wiedział, że właśnie w kreskówkach odwalały się takie akcje. Pikachu za parapetem również świadczył o tym, że najwyraźniej jakieś dziecko zamknęło ich w stworzonym przez siebie świecie. Tylko skąd te motywy sowieckie? Najpierw milicjant z czasów PRL-u, a teraz ten osobliwy "Iron Man" w wersji komunistycznej.

Buremu powoli kończyły się pomysły. W przypływie chwili, adrenaliny i kompletnego rozbrojenia, zrobił coś absurdalnego.
- Synku, chodź do kuchni! - zaczął nawoływać, siląc się na wysoki, żeński głos. Krępa sylwetka ochroniarza tylko dodawała groteskowości. - Deserek czeka! Chodź zjedz! Mamusia zrobiła!
Mężczyzna zaczął się krztusić. Nie mógł naśladować żeńskiego głosu zbyt długo. W zasadzie w ogóle nie mógł. To co z siebie wydobył przypominało raczej wilka przebranego za babcię.

Czuł, że to co robi jest idiotyczne, ale może bawiący się nimi szczeniak pomyśli, iż się przesłyszał. Wtedy pójdzie na chwilę sprawdzić czy w kuchni nic na niego nie czeka.
 
Bardiel jest offline  
Stary 02-11-2019, 19:33   #134
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Angie nigdy nie przyznałaby tego otwarcie, ale przez krótki okres czasu czuła się bezpiecznie. Gdy dodać do tego fakt, że bezpieczeństwo to łączyło się z osobą bokora, owe niemożliwe dla niej połączenie uderzyło w nią tym mocniej, gdy prysło niczym bańka mydlana. Po raz kolejny zmuszona była uciekać. Gdyby jeszcze chodziło tu o odcinki czasu mierzone miesiącami, czy nawet tygodniami to mogłaby jakoś dojść do ładu z zaistniałą sytuacją. Niestety, tym razem zmiany w jej życiu następowały wręcz w minutowych interwałach. Było to coś, do czego nie była przyzwyczajona. Coś, do czego raczej nikt nie był.

Biegnąc wraz z babką, która zdawała się znać rozkład domostwa Papy niczym wnętrze kieszeni swojego fartucha, próbowała doszukać się znaczenia owych zmian. Odłożyć niepokój o Mitrasa, odsunąć od siebie strach o jej własne życie i życie najdroższej osoby jaka pozostała jej na tym świecie i znaleźć sens w czymś, co na pierwszy rzut oka zdawało się go nie posiadać. Niestety, zadanie to okazało się być ponad jej siły. Nie była w stanie odnaleźć w tym wszystkim żadnego sensu. Dlaczego? Po prostu dlaczego? Do tego dochodziło pytanie skąd? Do niego zaś…

Potrząsnęła głową przez co o mały włos nie potknęła się o własne nogi. Umysł działał obecnie na jej niekorzyść. Zamiast na chłodno przeanalizować sytuację i dojść do logicznego jej wyjaśnienia, lub chociażby do podsunięcią racjonalnie brzmiącego planu, skupiał się na chaotycznej plątaninie myśli, która prowadziła do nikąd. Niczym chomik w swoim kole. Nigdy szczególnie nie przepadała za tymi gryzoniami…

Nim dotarli do drzwi garażu, czoło Babette rosiły ciężkie krople potu, a oddech wyraźnie sugerował że starsza pani nie nawykła do takowych przebieżek. Wnuczka jednak nie miała czasu na sprawdzanie stanu babki. Jej spojrzenie skupiło się na stojących przed nią dwóch mercedesach. Raczej wątpiła w to by były one kuloodporne, stanowiły jednak lepszą ochronę niż ubranie czy skóra, tym bardziej że o ile jej było wiadome jej własna nie wykazywała pancernych właściwości. O towarzyszącej jej Babette nie wspominając.

Dość szybko słońce zostało przykryte chmurami. Samochody były, w przeciwieństwie do kluczy. Angie poświęciła kilka cennych sekund na przeszukanie garażu, które to sekundy nie przyniosły jednak oczekiwanego efektu.
Co teraz? Wracać? Szukać schronienia we wnętrzu budynku? Próbować ucieczki o własnych siłach? Nie miała za grosz pojęcia. Jej bezradne spojrzenie spoczęło na babce.
- Wiem gdzie je można znaleźć - poinformowała ją głowa rodu, ponownie wprawiając swoje ciało w ruch, tym razem mający ją zaprowadzić z powrotem do wnętrza rezydencji. - Ukryj się gdzieś i zaczekaj tu na mnie - dodała stanowczo, wykluczając jakąkolwiek próbę, którą jej wnuczka mogłaby podjąć w celu towarzyszenia jej w tej nader niebezpiecznej wyprawie.

Ukryj się… Łatwiej było te słowa wypowiedzieć niż wprowadzić je do działania. Garaż może i nie był najmniejszy, w końcu były w stanie pomieścić się w nim dwa samochody i zwyczajowy grajdoł jaki przeważnie tego typu pomieszczenie ozdabiał, to jednak o kryjówkę, do tego dobrą kryjówkę, nie było łatwo. Co prawda mogła się na upartego wcisnąć między szafki z narzędziami, miejsce to jednak nie przypadło Angie szczególnie do gustu. Nie dość że nie było w stanie ukryć jej całej to jeszcze zmuszało do trwania w nader niewygodnej pozycji. W końcu, usilnie przy tym starając się nie skupiać za bardzo na odczuwanym niepokoju o Babette, wślizgnęła się pod jeden z samochodów. Drobna sylwetka, którą została obdarzona, miała swoje plusy. O ile napastnicy, którzy mieliby ewentualnie dotrzeć do garażu przed babcią, nie nabiorą ochoty na to by zerknąć pod nadwozie, mogła się czuć względnie bezpieczna. No, chyba że zawali się sufit albo cały budynek zostanie wysadzony w powietrze, względnie potraktowany napalmem, ewentualnie… Cóż, umysł potrafił być niekiedy niezłą suką. Szczególnie gdy czyjeś życie wisiało na włosku, a tak właśnie teraz się czuła. Na dobrą sprawę nie pamiętała już kiedy ostatnio nie miała tego zimnego dotyku na swoim karku. Świat oszalał. Była to jedna z naprawdę niewielu rzeczy, co do której Angie była w obecnej chwili przekonana. Pytanie tylko czy miała poddać się temu szaleństwu czy wyjść mu naprzeciw. Był to dobry temat do rozmyślania, a już z pewnością znacznie lepszy niż nasłuchiwanie każdego odgłosu z niezachwianym przekonaniem, że oto nadeszła jej chwila.

Ochota by w coś walnąć naszła ją nagle i niespodziewanie, o mały włos nie wyrywając z jej ust panicznego śmiechu. Przełknęła go jednak szybko, przymknęła oczy i skupiła na stabilizowaniu własnego oddechu. Gdy nieco ucichł szum krwi w uszach, zaczęła nasłuchiwać, próbując ocenić gdzie trwają walki i czy ktoś zbliżał się do jej kryjówki. Na spokojnie tym razem…

Wyglądało na to, że na zewnątrz trwała pełnoprawna wojna. Utwierdzały ją w tym przekonaniu głośne wybuchy, raz za razem rozdzierające “ciszę” poranka. Wybuchom towarzyszyły szybkie serie z karabinów, dodatkowo podkreślając zaistnienie stanu wojennego na terenie posiadłości bokora. Najwyraźniej wszyscy nagle zapomnieli o zwyczajnym i jakże dobrze do niedawna się mającym zwyczaju dzwonienia przed wpadnięciem z wizytą. Teraz w modzie były materiały wybuchowe i broń palna.
Angie nie była do końca pewna czy gniew, który w niej nagle rozgorzał był objawem przekroczenia pewnej granicy strachu czy też wręcz przeciwnie, znakiem świadczącym o tym że przypomniała sobie o czymś takim jak odwaga. Na dobrą sprawę, jedno i drugie oddzielała doprawdy niewielka granica, o ile w ogóle można było tu mówić o takowej. Te zagadnienia jednak nadawały się w sam raz na debatę naukową, na którą ona osobiście nie miała najmniejszej ochoty.

Ochota ta zmniejszyła się dodatkowo gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i kroki na betonowej podłodze, której część sama zajmowała. Wstrzymując oddech i starając się nie narobić hałasu, podjęła próbę odwrócenia się tak by móc zobaczyć buty “swojego” gościa. Po cichu liczyła na to że zobaczy dobrze sobie znany rąbek sukni i wystające spod niej czubki mokasynów, które należały do ulubionego obuwia jej babci. Starała się jednak nie poddawać zbytnio nadziei. Ta bowiem ostatnimi czasy jakoś nieszczególnie jej sprzyjała.

Nastawienie okazało się właściwe bowiem zamiast mokasynów zobaczyła białe adidasy, które z pewnością nie należały do Babette. Na dodatek, biorąc pod uwagę to, że starsza pani poszła po klucze, nie wydawało się prawdopodobne by po powrocie, pierwszą rzeczą którą zaczęła robić, było majstrowanie przy zamku jednego ze znajdujących się w środku pojazdów. Osoba zaś, która zawitała do garaży, właśnie za tą czynność się zabrała. Z tego też powodu Angie dość szybko skreśliła go z listy potencjalnych napastników. No właśnie, jego, adidasy bowiem jak nic kryły w sobie męskie stopy. Może i nie zawracała sobie głowy modą, tyle jednak była w stanie rozpoznać. Pytanie, na która musiała sobie odpowiedzieć nie miało wiele wspólnego z modą, za to wiele z bezpieczeństwem i jej szansą na wyjście z sytuacji w jednym kawałku. Kimkolwiek był ów nieznajomy, jak nic wpadł on na ten sam pomysł co Babette. Musiał także być mniej więcej zorientowany w rozłożeniu pomieszczeń w rezydencji, a co za tym szło, zapewne należał do ludzi Papy. Tu jednak atak podjęły wątpliwości. Nikt, kto należał do bokora, nie odważyłby się podjąć próby ucieczki na własną rękę, chyba że zabrakłoby młota nad jego głową. W tej roli, oczywiście, obsadzony został sam właściciel posiadłości. Idąc zaś za tym tokiem myślenia, musiałaby założyć że jej gospodarz pożegnał się z życiem. Ku jej zdziwieniu myśl ta nie wywołała fali radości i zadowolenia. Nie wywołała nawet ulgi…

Należało coś zrobić, a przynajmniej taką decyzję podjęła. Ostrożnie, chociaż biorąc pod uwagę wybuchy i strzały, cichy szelest materiału przesuwanego po podłodze nie powinien w sposób zauważalny zaatakować narząd słuchu nieznajomego, zaczęła wycofywać się spod samochodu. Gdyby tamtemu udało się dostać do wnętrza mercedesa i go odpalić to, zakładając że udałoby się jej przekonać go do pomocy i że babcia… No tak, pozostawała jeszcze Babette, która miała wrócić z kluczami. Angie nie zamierzała zostawić jej tutaj, a co za tym szło opcja ucieczki z nieznajomym także nie wchodziła w grę. Nie zaszkodziłoby jednak wiedzieć, kim on jest.

I w miarę szybko jej ciekawość została zaspokojona. Zdecydowanie mężczyzna, który ukazał się jej oczom ani trochę nie przypominał Niemców, którzy porwali ją i Mitrasa, a których obraz obecnie stanowił wzorzec dla wszystkich napastników. Czarnoskóry, ubrany jakby właśnie wybierał się by spróbować swoich możliwości na rampie. Co prawda posiadał karabin i wydawał się dość zdeterminowany do tego by dostać się do wnętrza samochodu, to jednak nie wzbudzał w niej poczucia zagrożenia. Być może dlatego, że już nieraz zdarzyło się jej natknąć na podobne widoki. No, może pomijając obecność dość wyraźnie rzucającego się w oczy karabinu. Zwykle takowe dodatki były raczej mniejszych rozmiarów i ukryte za paskiem spodni.

Nadal pozostawała jednak kwestia co dalej. Czy zdradzić się ze swoją obecnością i liczyć na dobrego samarytanina czy czekać cierpliwie aż szczęście samo w końcu się do niej odwróci i ukaże swe zęby w radosnym uśmiechu. Tyle tylko, że jej własne doświadczenie podpowiadało, że tego typu uśmiechu wolałaby raczej nie widzieć…
Dobranie się do samochodu zajmowało mężczyźnie więcej czasu niż sądziła że zajmie. Widocznie nie był tak doświadczony jakby na to wskazywał jego wygląd względnie jej postrzeganie czasu szwankowało. W końcu jednak, po jakby się zdawało kilku godzinach, drzwi stanęły otworem. Lada chwila mercedes miał ożyć, a później? No właśnie… Plan, który powstał w głowie nieznajomego, kolidował poniekąd z jej własnym. Jeżeli pozwoliłaby mu wyjechać pierwszemu, cały element zaskoczenia diabli brali. W takim wypadku należałoby wykombinować coś innego, na co szczerze mówiąc nie miała ochoty. Nie mogła jednak wyskoczyć nagle zza samochodu niczym nakręcana pacynka z pudełka. Biorąc pod uwagę to poziom stresu w jakim wszyscy obecnie się znajdowali najpewniej zaliczyłaby kulkę, lub nawet całą ich serię. Jakoś nieszczególnie spieszyło jej się do tego by w taki głupi sposób dołączyć do duchów przodków. Musiała jednak działać i to działać szybko.

Ponownie zanurkowała pod samochód po to by wyłonić się pod drugiej stronie. W ten sposób znalazła się pomiędzy dwoma mercedesami, od strony pasażera tego, przy którym właśnie majstrowano. Na jej logikę było to najbezpieczniejsze obecnie miejsce z którego można było zdradzić się ze swoją obecnością. Podobno najprostsze sposoby bywają także najlepszymi. Mając nadzieję, że także i tym razem okaże się to prawdą, ostrożnie się wyprostowała i zapukała w szybę. Starała się nie pukać zbyt głośno czy natarczywie, ale też nie za cicho bo przy całym hałasie dobiegającym z zewnątrz mógłby jej zwyczajnie nie usłyszeć. Była też gotowa w każdej chwili dać nura w dół. Przygotowany zawsze ubezpieczony, czy jakoś tak…

Zaskoczony włamywacz został nagle wyrwany ze skupienia. Szarpnął trzymanymi kablami i uderzył się w głowę przy wyskakiwaniu z samochodu. Silnik samochodowy zawarczał, a syrena alarmowa zawyła. Garaż przeszył huk wystrzałów. Posypała się szyba samochodowa.
- Ktoś tu jest, ziom! Sam sobie “nie rozjeb bryk”! - wrzasnął zaczynając omijać samochód.

Przez głowę Angie przebiegła myśl o konieczności sięgnięcia po telefon i skorzystania z opcji google translator. Niestety, biorąc pod uwagę idiotę z karabinem w dłoni raczej nie powinna marnować czasu na próby zrozumienia co też takiego chciał przekazać, a bardziej powinna skupić się na tym by nie skończyć jak ta szyba. Niewiele myśląc ponownie padła na podłogę i wślizgnęła się pod samochód, z tą różnicą że tym razem był to drugi samochód, ten który w obecnej chwili przyjemnie mruczał zachęcając do tego by skorzystać ze świeżo zwolnionego miejsca za kierownicą. Niestety, nie było mowy o tym by opuściła to miejsce bez Babette, a co za tym idzie owa nader sprzyjająca okazja musiała przejść jej koło nosa. Nie znaczyło to jednak że zamierzała tkwić pod podwoziem w nieskończoność, wręcz przeciwnie. Jej celem było jak najszybsze wydostanie się po drugiej stronie, a dalej…? Aż tak daleko póki co nie planowała. Gdyby nieznajomy okazał się chętny do dalszego marnowania naboi to musiała wziąć pod uwagę konieczność ruszenia w ślad za babcią. Gdyby jednak okazał się rozsądniejszy niż go o to podejrzewała, można było podjąć jakieś wstępne mediacje. Ewentualnie wskoczyć za kierownice i może spróbować staranować gdyby znalazł się w odpowiednim ku temu miejscu. Na razie Angie postanowiła zadowolić się samym zajęciem pozycji z boku maski mercedesa i nasłuchiwać odgłosów które wydawały adidasy złodziejaszka. Czasami najlepszą opcją było podejmowanie decyzji w miarę rozwoju sytuacji, a nie wybieganie nimi do przodu.

Przeczołganie się zajęło jej wieki. W sumie to możliwe że nawet stulecia. Z pewnością zaś dość czasu by jej potencjalny przeciwnik znalazł się w miejscu, z którego wystartowała, przez co teraz zmuszona była “stanąć” z nim oko w oko. W sumie to w trzy oczy bo i lufa karabinu spoglądała w jej stronę. Na szczęście nie miał czystego pola do strzału co jednak nie mogło się utrzymać wiecznie, a przynajmniej Angie nie sądziła że tak długo się utrzyma. Musiała coś wykombinować i to szybko. Najlepszym wyjściem byłoby zapewne wślizgnięcie się za kierownicę ale… No właśnie, zawsze było jakieś ale i tym razem nie mogło też być wyjątku od tej reguły. Babette nadal nie wróciła, w dodatku nieznajomy wcale nie znajdował się w najlepszej pozycji do tego by go stratować. Co prawda mogłaby podjąć próbę tylko czy jej się to aby na pewno opłacało? Nie, chyba nie. Po pierwsze człowiek ów najprawdopodobniej należał do ludzi Papy, a co za tym szło na chwilę obecną był bardziej jej sojusznikiem niż wrogiem. Przynajmniej gdy się założyło, że światem rządziła jakakolwiek logika. Tylko jak przekazać mu, że stoją po tej samej stronie? Nie żeby ona sama wyglądała jak zawodowy zabójca ale kto wie co takiemu może strzelić do głowy. Jedno było pewne, nie mogła teraz wykonywać żadnych gwałtownych ruchów żeby go nie prowokować. Nie znaczyło to oczywiście że wyjdzie do niego z otwartymi rękami czy coś równie głupiego. Zamiast tego wycofała się bardziej tak by koło jeszcze bardziej ją zasłaniało i poczeka na jego reakcję.

Niestety, wbrew jej nadziei facet nie rozpoczął negocjacji tylko rzucił się biegiem by okrążyć samochód zmuszając ją do podjęcia natychmiastowej decyzji. Opcje, które widziała, były dwie. Albo wsiąść do samochodu i wyrwać się z garażu albo wybrać drzwi i ruszyć z powrotem w głąb rezydencji. Opcja pierwsza, bez względu na to jak bardzo była kusząca, nie wchodziła w grę. Nie zostawi babki, a to właśnie z tym się ta droga ucieczki wiązała. Jej lojalność względem starszej kobiety była bezwarunkowa. Nie było mowy by przełożyła dobro własne nad dobro Babette. Nie pozostawało zatem nic innego jak zerwanie się do biegu i wpadnięcie z powrotem w korytarz, którym tu przybyła.

Kondycję miała dobrą, wytrenowaną codziennymi przebieżkami, więc wysforowanie się do przodu nie sprawiło jej dużej trudności. Starała się podążać tą samą drogą, którą wraz z Babette dotarły do garażu. Nie było to łatwe, nie znała układu pomieszczeń posiadłości, nie miała pojęcia czy za zakrętami które mijała nie czekały na nią lepsze opcje uratowania własnej skóry ale mając na karku faceta z karabinem, który wcale nie próbował oszczędzać na kulach, nie chciała ryzykować. Liczyła trochę na to, że po drodze natknie się na babcię, na Papę, luk któregoś z jego ludzi, który by ją rozpoznał i jej pomógł. W końcu była ograniczona ilość rzeczy, które mogła zrobić samotna kobieta w starciu z uzbrojonym w karabin przeciwnikiem.
Jednego tylko się nie spodziewała, mianowicie tego, że wpadając w kolejny zakręt natknie się na przystojniaczka z bejsbolem i…



Płonącą kulą w dłoni. PŁONĄCĄ… I w sumie tyle by było jeżeli chodzi o logikę tego świata. Względnie, o kwestię jej obecnego stanu psychicznego. Ewentualnie jedno i drugie. Biorąc pod uwagę stan, w którym znajdowały się ściany za kolejnym przeciwnikiem, nie miała zamiaru doświadczyć pieszczot owego płomiennego bejsbolisty na własnej skórze. Szybki zwrot o 180 stopni i ruszyła w stronę, z której przybyła. Można było rzec iż akcję tą wykonała w ostatniej chwili o czym dobitnie świadczył podmuch gorąca powstały w efekcie eksplozji, do jakiej doszło za jej plecami. Oberwanie kulą nagle stało się mniejszym złem gdy brało się pod uwagę możliwość rozpadnięcia na setki dobrze przypieczonych kawałków.
Stan ścian wyraźnie wskazywał na to że wkrótce można się było spodziewać iż niewiele zostanie z dumy Papy. Głębokie pęknięcia, jak nic powstałe wskutek działalności “Fireball’a”, dodatkowo ponaglały do opuszczenia atakowanego domostwa. Łatwiej jednak było powiedzieć niż zrobić, babci bowiem nadal nigdzie nie było widać, a bez niej…

Gonitwę myśli przerwało pojawienie się w zasięgu wzroku kolesia z karabinem. Nie ma to jak trafić między młot i kowadło i chyba właśnie zdała sobie sprawę z tego jak osoby w takich sytuacjach się czują. Co prawda w zasięgu wzroku miała także przejście do kolejnego korytarza, to jednak znajdowało się ono zdecydowanie bliżej jego niż jej. Za plecami raz po raz rozlegały się wybuchy, przed nią gość właśnie przymierzał się do strzału i nigdzie nie widać było nikogo kto byłby w stanie w jakikolwiek sposób obrócić tą sytuację na jej korzyść.

“Morbi, babciu, potrzebuję pomocy” spróbowała jedynego sposobu, jaki najwyraźniej jej pozostał, jednocześnie zwalniając i unosząc ręce w górę, jednak nadal idąc w stronę uzbrojonego gościa, tyle że powoli. Jednocześnie starała się przesłać jedynym dwóm osobom które mogły ją uratować, namiary na miejsce gdzie się znajdowała. Nie miała pojęcia czy to zadziała, w końcu nie mieli czasu na ćwiczenia, a ona na dobrą sprawę nadal nie miała pojęcia jak ta jej moc działa. Wiedziała jednak że czasami udawało się dzięki niej dotrzeć zarówno do Papy jak i Babette.

Gość z karabinem jakoś nieszczególnie wydawał się chętny do tego by złożyć broń i wziąć zakładnika. Wręcz przeciwnie, najwyraźniej miał zamiar strzelić. Za plecami usłyszała zbliżające się do niej kroki drugiego z przeciwników. Niemal była w stanie poczuć żar palącej się kuli chociaż mogła to być równie dobrze tylko jej wyobraźnia.
” Zastrzel go” - z braku lepszych opcji wysłała ku temu, którego miała przed sobą, myślowy nakaz. Nie miała na dobrą sprawę pojęcia co robi ale dopóki coś robiła, mogła udawać że nie jest bezbronną ofiarą. Naszpikowała ów nakaz taką dozą perswazji na jaką ją było w tej chwili stać, jednocześnie szykując się na to by paść na podłogę. Raczej nie mogło to zwiększyć jej szans w sposób szczególnie wyraźny ale… Coś robiła…

I chyba robiła coś dobrze bowiem gdy tylko znalazła się na podłodze, poczuła jak nad jej ciałem przemyka fala gorąca, która następnie wybuchła gdzieś z przodu. Jednocześnie padły strzały. Nie czuła bólu, więc chyba żadna z kul nie tkwiła obecnie w jej ciele. Napastnicy jednakże zdecydowanie nie byli zadowoleni. Wiązanki jakie dotarły do jej uszu wyraźnie o tym świadczyły. Angie nie miała jednak zamiaru czekać na to, aż tamci dojdą do siebie i wznowią próby. Nie miała też zamiaru sprawdzać jakich obrażeń doznali i czy miała tyle szczęścia żeby jakieś sobie zadali. Jej priorytetem było wydostać się stąd i odnaleźć babcię. To pragnienie dodawało jej sił do tego by zerwać się ponownie na nogi i podjąć próbę wydostania z pułapki. Za cel obrała wejście do korytarza.

Idiota z karabinem rozpoczął strzelaninę, celując we wszystko co się ruszało lub i nie, czyli zwyczajnie nie celując. Angie natychmiast przywarła bliżej do podłogi. Czołganie może i nie było najszybszym sposobem poruszania się, ale w tej sytuacji było zdecydowanie lepsze niż bieganie i zbieranie kulek. Za jej plecami bejsbolista zaczął nawoływać do wstrzymania ognia. Tak, zdecydowanie byłoby to dobre i w normalnych warunkach nawet by się z tym nawoływaniem zgodziła, gdyby nie to że gdy tamten strzelał, Fireball nie mógł ruszyć w ślad za nią. A przynajmniej nie mógł o ile miał nieco oleju w głowie i odrobinę instynktu samozachowawczego.

Szybko się jednak okazało, że jej chwilowa “przewaga” była dokładnie taka, chwilowa. Gość z karabinem przestał strzelać i skończył się zbierać z podłogi, a ten drugi jak nic gotował się do puszczenia kolejnej płonącej kuli. A ona znajdowała się niemal dokładnie pośrodku z dokładnie zerową szansą na przeżycie. Nie miała już żadnego pomysłu na to co zrobić poza zwinięciem się w kłębek i zaczęciem krzyczeć. To, że nie była w stanie wydobyć z siebie głosu jakoś mało ją w tej chwili obchodziło. Nie miała już nic do stracenia…

I nie stało się zupełnie nic. Żaden dźwięk nie opuścił jej gardła, zaś dwaj mężczyźni wciąż gotowali się do zdmuchnięcia jej z powierzchni ziemi. A mimo wszystko nie mogła przestać bezgłośnie krzyczeć na przekór wszystkiemu w tym powietrzu w płucach. Minął zaledwie ułamek sekundy, lecz jej wydawało się, że krzyczy od wielu minut.
W ścianach ożyły setki mrowisk tynku. Białe mrówki podrygiwały coraz mocniej i wzbijały w obłoki sypiąc ze ścian.
Nie widziała już napastników. Nie było nic poza jednym, wyrywającym się z gardła wrzaskiem wychodzącym jak wielki, niekończący się stwór przez jej gardło. Ściany drżały coraz silniej. Coraz silniejsze trzaski przeszywały powietrze zwiastując rychły rumor odpadających ze ścian kamiennych bloków. Kawałek sufitu spadł obok jej głowy. Ze ścian spadały obrazy, lecz wciąż głos nie mógł się wydostać… A może… Ktoś jednak wrzeszczał. To ona? Nie. Bestia wewnątrz narastała i Angela czuła, że jej głos jest blisko. Pociemniało jej w oczach z braku tlenu, lecz nie mogła przestać. Czuła jak coś się zbliża.
Wszystko wkoło się waliło z ogłuszającym hukiem, a ona wciąż bezgłośnie krzyczała z napiętym do granic możliwości ciałem i żyłami próbującymi uciec na przekór barierze skóry. Przestała cokolwiek widzieć. Brakowało jej tlenu, którego nijak nie mogła zaczerpnąć. Choć wydawało się to niemożliwe jej krtań zdobyła się na ostatni, rozrywający przełyk, potężny wybuch.
Tuż przed tym jak straciła przytomność mogłaby przysiąc, że słyszała swój jęk, po którym nie było już nic.

***


Z dołu dobiegały hałasy. Nieproszone wciskały się w jej głowę wytrącając z błogiej nicości. Nie chciała się nimi zajmować. Wystarczyło tylko obrócić się na drugi bok i ponownie zasnąć. Prawda?
Niechętnie odkryła, że to nie jest takie proste. Krzyki wciąż trwały. Otworzyła oczy i zobaczyła, iż leży na podłodze. Najwyraźniej wciąż była w posiadłości Papy. Powoli, niechętnie dźwignęła się opierając na łokciach. Coś tu było jednak nie tak.
Była przekonana, że wokół zastanie gruzowisko. W zasadzie to gruzowisko powinno być też na niej. Korytarz tymczasem był całkiem pusty. I zawierał okno, którego definitywnie nie powinno tu być. I schody w miejscu, do którego usilnie próbowała się dostać, by wydostać się z kleszczy napastników. Tych też nie było.
- Lolololololololololololololololololololololo.
Nagle ze schodów wystrzeliła staruszka nie będąca jej babcią. Wrzeszcząc i machając rękami leciała na książce wprost w kierunku okna. Przeleciała przez nie bezpardonowo, po czym… spadła jak kamień razem z wehikułem. Krzyki z dołu ani myślały osłabnąć. Przeciwnie, jakby się wzmogły. Jakiś facet cienkim głosem wołał dziecko na deser.

Usiadła. Tyle mogła zrobić, bo na więcej zwyczajnie nie miała ochoty, podobnie jak nie miała ochoty na dalsze leżenie na podłodze. Coś jej tu nie grało… Rozejrzała się wokoło. Raz i kolejny i jeszcze kilka. Pomijając latającą staruszkę… Tak, miejsce, w którym się znajdowała, zdecydowanie nie było tym samym, w którym przebywała jeszcze chwilę temu. Nie miała pojęcia jakim cudem ale bez wątpienia nie była to posiadłość Papy, a co za tym szło, ktoś musiał ją tu przetransportować. Mitras? On pewnie by mógł, skoro raz mu się to udało ale jego przecież nie było przy niej w trakcie walki. I jakim cudem, po tym wszystkim co się działo w domostwie bokora, nie miała na ciele ani jednego zadrapania i czuła się całkiem dobrze? Dotknęła dłonią szyi. Ten krzyk… Niemy krzyk… Zupełnie jakby przejął władanie nad jej ciałem. Jak to było możliwe? Nie miała zielonego pojęcia, pamiętała jednak że na samym końcu…
- Szaleństwo - słowo opuściło jej gardło i przemknęło pomiędzy wargami, rozbrzmiewając w pustym korytarzu całkiem zwyczajnie. Nie było chrypki, nie było ciszy, nie było w nim niczego niesamowitego. Ot, po prostu jej głos, taki jakim był odkąd pamiętała.
- Co do cholery? - zapytała samą siebie, ciesząc się przy tym dźwiękiem jaki rozbrzmiewał w jej uszach. Nigdy nie sądziła że ucieszy się do tego stopnia z prostego faktu możliwości wypowiadania słów na głos. Niestety, radość tą przykrywał cień. Nie wiedziała w jaki sposób odzyskała głos, ani gdzie się znajduje, ani gdzie jest Babette… W sumie to nie wiedziała o całkiem sporej ilości rzeczy i nie miała w tej chwili opcji zdobycia odpowiedzi. Przynajmniej dopóki nie zdecyduje się zejść na dół i zobaczyć o co chodzi z tymi wszystkimi krzykami. Przynajmniej nikt nie strzelał, ani nic nie wybuchało. Jeszcze…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 02-11-2019, 20:46   #135
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Adam wybuchnął śmiechem - Wygląda na to, że mamy jakieś wpływ na świat, ale tylko taki, jaki życzy sobie osoba tworząca tą iluzje przynajmniej dobry gust, co do klasycznych kreskówek Texa Averego - W kalece obudził się nagle konferansjer, co poniekąd było pokrewne zawodowi DJa.

Nagle spłaszczony milicjant "ewoluował " w wariacie na temat Mecha Stalina - Przesadziłeś dzieciaku bawisz się w remiksy na temat szaleńca i mordercy... Przyznam, że jesteś pomysłowe, ale ta twoja zabawa jest głupia oraz nudna - Zaczął prowokować robotycznego dyktatora a raczej dzieciaka lub mentalne dziecko pociągające za sznurki.

- Nie wiemy czy osoba stojąca za tym szaleństwem nas uśpiła, tworzy iluzje, czy też stosuje zlokalizowane zakrzywienie rzeczywistości jak syn Profesora X Proteus z tej starej kreskówki z lat 90tych - Zignorował wąsacza i ponownie zaczął dzielić się swoimi przemyśleniami z Patrycją, która przed chwilą bardzo chciała się dowiedzieć, „co ty wyprawiasz do CHOLERY”, więc jej odpowiadał tamten facet z innej ulicy zaczął bawić się w babcie w sumie nie taki zły pomysł chyba?

- Oczywiście mógłbym się bawić w Mecha Stalinem może nawet bym wygrał i zostałbym wypuszczony? Jestem DJ ŁOM umiem bawić się w wojny memetyczno - retoryczne, ale obawiam się, że jeżeli spiszę się za dobrze dzieciak mnie nigdy nie wypuści stąd zamierzam podejść do sprawy inaczej - Oznajmił policjantce następnie spojrzał się w oczy uosobieniu Stalinowatości.

- Twój pomysł jest bezsensowny i wtórny! Małpujesz Hitlera z Wolfenstaina 3 D tylko podmieniłeś Dyktatorów! Komunizm w wersji Stalinowskiej w ogóle nie ma sensu, bo reszta świata gniecie go pod względem ekonomicznym! Teoretycznie wersja Trockiego miałaby szanse na sukces gdyby w latach dwudziestych udało im się dotrzeć do Niemiec i przestawić cały świat na model komunistyczny, ale wątpię żeby nawet w tym scenariuszu byłoby to możliwe, bo ludzie zawsze się lubią buntować... Może gdyby poszli drogą Nowaja ekonomiczeskaja politika lub Nowej Polityki Gospodarczej to by coś z tego było? Oczywiście, jełop Józio musiał zabić Nikołaj Iwanowi cza Bucharina za to, że wymyślił coś, co miało szanse na sukces! Prawdziwą trzecią drogę! - Miał nadzieje, że znudzi Smarka, który pójdzie na ciasteczka albo wykopie go z "sennego serwera".

- Mogłeś, chociaż wybrać Marksa był idiotą, ale miał dobre intencje i nie był pieprzonym mordercą, ale widzę, że co najwyżej grałeś w Command & Conquer i nie masz zielonego pojęcia, jakim kretynem był Gruzin Josif Wissarionowicz Dżugaszwili, niedoszły ksiądz, hipokryta, zabójca milionów ludzi niezdiagnozowany schizofrenik i niszczyciel interesujących idei lewicowych, dlatego dzieciaku z łaski swojej spierdalaj z tymi swoimi zabawami i wypuść mnie stąd bo mam ciekawsze rzeczy do roboty niż dawać dzieciakom lekcje historii! WYPUŚĆ MNIE STĄD! NIE CHCE SIĘ Z TOBĄ BAWIĆ! - Miał nadzieje, że ten roast zdenerwuje przeciwnika.

Nie wiedział czy teraz zostanie zabity i obudzi się w świecie normalnym czy też stanie mu się jakaś inna krzywda czekał w napięciu.
 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 02-11-2019 o 22:08.
Brilchan jest offline  
Stary 04-11-2019, 20:58   #136
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Witold Bury

Kiedy Bury się odezwał, Żelazny Sowieta z chrzęstem metalu ocierającego o metal odwrócił głowę. Twarz Józefa Stalina ze zmarszczonymi groźnie brwiami spoglądała na byłego żołnierza.

- Deser? Kapitalista...

Sowieta niemalże wypluł to słowo z obrzydzeniem. Nagle rzucił się w kierunku Witolda. Jego prędkość była oszałamiająca. Żaden człowiek nie zdążyłby nawet zareagować. Ale Witold nie był każdym. Natychmiast rzucił się w bok, by uniknąć rozłożonych szeroko rąk i... spóźnił się o ułamek sekundy.

Siła przeciwnika była jeszcze większa niż jego prędkość. Złapał Burego lewą ręką, przyciągnął jak szmacianą lalkę i zacisnął obie ręce nie przestając pędzić. Ryk wypełniał uszy żołnierza poderwanego z podłogi, ale nie zwracał na niego uwagi. Umysł pracował błyskawicznie, a czas wydawał się zwolnić. Witold doskonale znał to uczucie - zupełnie jakby rzeczywistość miejscowo naginała prawa fizyki, by jego mózg zdążył naprędce wybrać najkorzystniejszą opcję. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, iż to nie prawa fizyki wyrządziły mu tą uprzejmość. To gwałtowny wyrzut adrenaliny, kortyzolu i innych eliksirów produkowanych przez jego organizm.

To wszystko jednak było tkwiło gdzieś głęboko nawet nie będąc bliskim ujrzenia światła dziennego.

Okno się zbliżało. Nie wiedział które to jest piętro. Jeśli było wysoko, nie miało to znaczenia jak upadnie. W najlepszym wypadku skończy połamany. Jeśli było względnie nisko, nie mógł przyjąć na siebie impetu uderzenia.

W ułamku sekundy od oderwania go od podłogi przez Żelaznego Sowietę z całą mocą, precyzyjnie uderzył czołem w opancerzony nos. Głowa przeciwnika odskoczyła, choć sam czuł jakby uderzył głową w drzwi pancerne. Napastnik zmylił krok.
Witold niemal w ostatniej chwili wyciągnął rękę i złapał framugę chwilę przed wybiciem szyby własnymi plecami. Wydawało mu się, że ledwie chwycił okno, a już je puszczał czując ból w stawach. Świat zawirował w locie nie mającym końca.

Jednak było wysoko.

Z potężnym łupnięciem wylądowali. Całe ciało Witolda zaprotestowało kolejną falą bólu, lecz tym razem był on wszędzie. Świat wirował dalej nawet kiedy leżał na plecach. Coś w jego umyśle wrzeszczało, że ma się natychmiast podnieść, ale obecnie rzeczywistość rozciągnęła się. Zupełnie jakby chciała wyrównać premię, którą uzyskał na górze.

Z trudem dźwignął się na nogi. Znajdował się nieco ponad pięć metrów od Żelaznego Sowiety. Stał o własnych siłach i wydawało się, iż nawet niczego sobie nie złamał. Choć pewności mieć nie mógł. Doskonale wiedział jak działa adrenalina.

Błyskawicznie ocenił otoczenie, podczas gdy metalowy przeciwnik dopiero gramolił się na nogi.

Ziemia. Trawa. Pogniecione kwiaty. Nieogrodzony ogródek przyblokowy. Drzewa i chodnik nieco dalej.
Jedno wgniecenie w podłożu - to, z którego właśnie podnosił się Sowieta. Nad nim wybite okno na drugim piętrze. Jednak nie było tak wysoko.

Działanie najwyraźniej się udało. Z pewną dozą szczęścia. Resztę wykonała pamięć mięśniowa. Niemal widział jak metalowy przyjemniaczek uderza plecami o ziemię i częściowo, pomimo metalowego pancerza, amortyzuje zderzenie, ręce rozwierają się. Mgliście pamiętał odruchowy, dodatkowo amortyzujący wydech i najwyraźniej skuteczną próbę przekierowania energii potencjalnej w kinetyczną przez poprawnie wykonanie odturlanie się. Świadczyły o tym ręce - podrapane, w szczególności lewa poraniona szklanymi odłamkami. Wolno ściekała z niej krew. Ale obie były całe.

Tymczasem Sowieta stał już na nogach. Zaryczał wściekle i ponownie z niemal nadludzką prędkością rzucił się na Burego. Tym razem jednak nie miał przewagi zaskoczenia.




Angela, Lavelle, Adam Sosnowski, Patricia Phoenix

Wszystko działo się zbyt szybko. Stojąca od niedawna na szczycie schodów Angela ani drgnęła, nie wspominając o Adamie. Jedynie Patricia zdołała postawić kilka kroków nim było po wszystkim.

Nieznajomy zamknięty w śmiercionośnym uścisku wyleciał przez okno, a już krótką chwilę później słychać było uderzenie o ziemię.

Na niebie przybierającym barwę czerwieni przeleciał niewielki punkcik - staruszka z rękami przyległymi do ciała pędziła na książce jak odrzutowiec bez napędu. Mknęła na swym wehikule na północ zmniejszając się stopniowo i stając coraz mniej widoczna. W końcu zniknęła, ale wkrótce zaczęła się pojawiać ponownie. Ostatecznie wraz ze wzrostem odległości stała się jedynie niewielką kropką.

Na dole rozległ się ryk Żelaznego Sowiety.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 05-11-2019, 09:54   #137
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Adam westchnął a miał taką fajną przemowę przygotowaną. Może dziecko wyczuło jego niechęć zanim się odezwał więc znalazło sobie nowego towarzysza zabaw ? Z drugiej strony może to i lepiej? Zdecydowanie nie chciał zostać wywalony przez okno nawet, jeżeli to był tylko sen a skoro koncepcja deseru tak zdenerwowała radzieckiego iron mana to Sosnowski za swoje twierdzenia pewnie oberwałby atomówką po spastycznym tyłku.

Nie mając nic lepszego do roboty postanowił zabawić się w Kosę wjechał z powrotem do mieszkania Patrycji, wziął swojego tableta i ustawiwszy się przy oknie zaczął nagrywać konflikt.

Pewnie nic z tego nie będzie, ale jeżeli jakimś cudem to nie jest sen a zakrzywienie rzeczywistości i nagranie zadziała w realnym świecie to zdobędzie sporo kliknięć.

Gdyby udało się utrwalić obraz to dzieciak z tą mocą mógłby zarobić niezłą kasę zastępując CGI w filmach pozbawiając tym samym miliony specjalistów pracy Zagórski z pewnością zmienił świat, choć nie tak jak zamierzał.


 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 05-11-2019 o 10:02.
Brilchan jest offline  
Stary 07-11-2019, 15:41   #138
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Nie miała pojęcia co się działo. Tak w ogóle i w szczegółach. Nie powinna żyć, a przynajmniej nikt normalny nie powinien móc przeżyć zawalenia się na niego całej posiadłości. Być może lekko przesadziła w skalowaniu problemu ale… ZAWALIŁA SIĘ NA NIĄ PRZYNAJMNIEJ CZĘŚĆ POSIADŁOŚCI a to już było coś, co raczej usprawiedliwiało pewne naciągnięcia. Bynajmniej nie czuła się winna z ich powodów.

Nasłuchując hałasów docierających do niej z dołu, zebrała się w sobie i ruszyła na spotkanie… Czego? Nie miała zielonego pojęcia. Nadal sprawiało jej problem samo otrząśnięcie się z tego co przeżywała. To, że znalazła się w obcym otoczeniu, które z każdą chwilą poświęconą na jego obserwację robiło się coraz bardziej obce, wcale nie pomagał. Była pewna, że nigdy wcześniej nie przebywała w tym budynku. W podobnych, jasne, ale nie w tym konkretnym. Nie żeby miała zamiar szczycić się pamięcią doskonałą czy specjalnie wyczulonym okiem do szczegółów, to jednak wszystko w niej wręcz krzyczało, że miejsce to jest jej obce. Podobnie jak słyszała w sobie krzyki, które otrzegały przed zbytnią wiarą w to co widziała. Prawda bowiem była taka, że nic tu nie trzymało się kupy. Nic, tak po prostu. Skoro zaś nie było spójności nie można było także mówić o realności. Nie, po prostu nie. Zbyt wiele przydarzyło się jej w ostatnich dniach. Zbyt wiele w ostatnich godzinach. Gdy dodać do tego to, że na co dzień miała do czynienia z rzeczami, które większość wciska między karty opowieści którymi straszy się dzieci, to… Cóż, śmiało mogła chyba uznać, że jej przeczucie, jej wewnętrzne trzecie oko, jej kobieca intuicja czy co to do diabła było, miało rację.

To jednak, że wszystko co ją otaczało wcale nie musiało być rzeczywiste, nie znaczyło, że nie mogło jej skrzywdzić. Angie widziała i doświadczyła w swoim życiu wiele tych rzeczy, które dla innych były nierzeczywiste, które nie miały prawa istnieć, a jednak istniały. Rzeczy te, chociaż bardziej należało uznać je za zjawiska, istniały i potrafiły robić to o co je oskarżano, a nawet więcej. Bycie tym kim była poszerzało horyzonty, u innych zamknięte w ramach cywilizowanego społeczeństwa. Była za to zarówno wdzięczna jak i czasami pełna żalu. Jakże przyjemnym, bezpiecznym i niewinnym byłoby życie bez tej wiedzy. Nie oddałaby jej jednak bez względu na cenę…

Stopień po stopniu, zeszła niżej aż ujrzała przyczynę zamieszania. Przystanęła i po prostu patrzyła. Jej umysł bombardował ją wiedzą, którą zdobywał korzystając z jej szeroko otwartych oczu. Wiedzą, która nie miała podstaw, a jednak istniała. Ruszyła się dopiero w chwili, w której w miarę normalnie wyglądający mężczyzna i …. Coś, opuścili korytarz przez okno. Nie rozwodziła się zbyt wiele nad szczegółami zachowania, stroju czy samego faktu istniania pozostałych. Wychodząc z założenia, że centrum, a być może i przyczyna tego szaleństwa znajdować się mogą tam, gdzie jego największe skupienie, ruszyła biegiem w dół schodów.
Nie był to zapewne najlepszy pomysł pod względem bezpieczeństwa ale pozostawianie na górze też jej chyba wiele nie dawało. Na dodatek istniała szansa, że jeden z nich lub obaj przeżyją upadek i będa potrzebowac pomocy. Marna z niej była samarytanka ale co nieco wiedziała. Poza tym… W sumie nie miała już ochoty na wynajdywanie powodów takiego, a nie innego postępowania…

Na parterze minęła wejście do windy i zwalniając tylko trochę, dopadła do drzwi wejściowych. Te, na szczęście, były otwarte dzięki czemu nie musiała mordować się z zamkiem. Widok, który ją powitał, w końcu zmusił jej nogi do zatrzymania się. Okolica wyglądała jak typowe osiedle składające się z niemal identycznych bloków. Angie nie rozpoznawała tego konkretnego ale też przecież nie znała ich wszystkich. Poza tym okolica nie była powodem, dla którego stopy mulatki wrosły w ziemię.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 10-11-2019, 03:12   #139
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Wyjaśnienie Adama, zamiast coś naprostować, to jeszcze bardziej nagmatwało. Kluczowe słowa jednak wyłapała. Iluzja, sen, dzieciak. No i steampunkowy obrońca komunizmu walczący pod budynkiem z bogu ducha winnym miejscowym. Zdecydowanie zawitała w Animkowie. Behemot pod oknem raczej nie zdawał się być skory do rozmów. Potrzebowała solidniejszych argumentów niż słowa. Wróciła pędem do mieszkania, ignorując słowa Adama o kwiatku.
W sypialni rodziców od razu odnalazła sejf. Za drugą próbą poprawnie wbiła kod i dorwała się do schowanego tam prywatnego glocka. Błyskawicznie sprawdziła większość elementów, zgarnęła 3 zapasowe magazynki i założyła kaburę na ramiona. Kiedy skończyła 15 lat przeszła dokładne szkolenie z obsługi prywatnej broni ojca. Potrafiła by ją rozłożyć i złożyć wyrwana w środku nocy ze snu. Kiedyś uważała to za przesadną paranoje, teraz była za to wdzięczna. Ściskając czarny plastik w dłoni, poczuła się momentalnie pewniej. Wtedy też zaczęły ruszać się trybiki w głowie.
"Skoro to iluzja, to musi mieć ograniczenia. To nie jest zabawa jakiegoś gówniarza. Prędzej sfrustrowanego seksualnie nastolatka, obwiniającego wszystkich dookoła o to, że nie potrafi się dostosować i szukający zbawienia w przestarzałej ideologii. Nie może być jednak wszechwiedzący i wszechwładny bo wtedy byli by juz kupkami popiołu. Nie może też zmieniać tego o czym nie wie."
Schowała pistolet do kabury i wykonała zanurzenie.

Nie wiedziała ile czasu spędziła w tym miejscu. Brakowało jej punktu odniesienia. Z pewnością było tego więcej niż "chwilka" bo zdążyła oblecieć chyba cały blok, całkowicie ignorując wydarzenia w rzeczywistości. O ile to faktycznie mogła być rzeczywistość. Uznała, że jeżeli doszło do iluzji to nie byłoby cienia do którego mogła by się przenieść. Jednak bez przeszkód wychodziła, wchodziła i poruszała się w każdym. Była to częsta praktyka, ponieważ wiele cieni nie miało punktów stycznych. Czasami w pomniejsze po prostu wkładała ręce. Odczucie było identyczne w każdym przypadku i dłoń zagłębiała się w cieniu. Nawet wtedy, gdy pomieszczenie lub korytarz uległy zmianie, struktura nowych cieni była spójna z nową rzeczywistością w "świecie fizycznym".

***

Kiedy wróciła do swoich trzech wymiarów, miała trochę większe rozeznanie. Nie miała jednak sposobność tego głębiej rozważać. Na korytarzu rozległy się strzały. Ruszyła więc ze wsparciem.
Nim jednak zdążyła postawić drugi krok odezwał się jej telefon. Jedenaście nieodebranych połączeń od nieznanego numeru i sms: "Pilne!"
Po odczytaniu natychmiast odezwał się dzwonek smartphone'a zwiastujący przychodzącą wideorozmowę. Ta odebrała się sama, zaś na ekranie pojawiła się twarz nieznajomej osoby.


Szeroko uśmiechnięty facet o przyprószonych stalą włosach i ciemnobrązowych oczach wylegiwał się w jacuzzi ze szklanką mojito w dłoni. Wzniósł ją w geście pozdrowienia.
- Pamiętaj - zawsze jest nadzieja. Nawet jeśli sytuacja wydaje się beznadziejna.
Wydawało się, że zaraz się rozłączy. W drzwiach do mieszkania Adam zaczął coś krzyczeć. Nagle nieznajomy ze śmiechem uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Zapomniałbym! Jeśli zgubicie drogę, spójrzcie na Dom Boży. On wskaże wam kierunek.
- Czekaj, co? - zapytała odruchowo. Podobnie automatycznie wykonała szybki zrzut ekranu. Praktyki tej nabrała odkąd zainstalowała sobie Snapchata.
Uwagę Patricii odwrócił Żelazny Sowieta wpadający do mieszkania z Witoldem i Angelą. Złapała się za głowę chroniąc przed szczątkami ścian. Adam wystrzelił w górę i spadł. Dwójka walczących z metalowym Stalinem została rzucona o ścianę. Sam przeciwnik wyglądał zupełnie inaczej niż wtedy, gdy widziała go pierwszy raz. Był większy, zamiast nóg z bioder wyrastały pajęcze odnóża, zaś oczy były czerwone jak rozgrzany metal. Nie wyszedł jednak z potyczek bez szwanku. Wydawał się jakby złamany i krzywo zrośnięty na wysokości ramion. Prawa ręka była wyraźnie mniej mobilna, a jedno oko, to, w które Bury miał wrazić pałkę, było wyraźnie wklęśnięte. Ponadto ociekał najprawdopodobniej Mocnym Fullem wylewającym się obecnie na podłogę.

W mieszkaniu zapanował chaos.
- Odejdź od okna - mrugnął nieznajomy, a ekran zgasł.
Usłyszała cichy stuk dobiegający ze strony, przed którą została ostrzeżona. Lina wbiła się w ścianę tuż nad górną częścią framugi. Chwilę później do środka wpadł granat. Nie widziała jeszcze takiego, ale mimo wszystko wiedziała czego może się spodziewać. Granat dymny lub błyskowy. Eksplodował niemal natychmiast po zderzeniu z podłogą, zaś mieszkanie błyskawicznie zaczął wypełniać gryzący, gęsty dym, w którym nie widać było zupełnie niczego. Coś wpadło oknem. Była tego pewna ze względu na zawirowania dymu, ale zupełnie nie była w stanie powiedzieć kto lub co to było.

Szaleńcy poranek rozwijał się niczym karuzela w której ktoś zapomniał zamontować ograniczniki i wyłącznik bezpieczeństwa. Dopiero kiedy znalazła się w czarnym pojeździe mknącym przez miasto, zorientowała się że tym kto ich uratował był między innymi Batman...
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 14-11-2019 o 00:20. Powód: edycja w toku
Noraku jest offline  
Stary 10-11-2019, 10:20   #140
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację

Kiedy Witek przeturlał się z dala od Żelaznego Sowiety, dziękował własnej przezorności. Gdyby jednak nie założył szelek z porządną kaburą, niechybnie rozstałby się z pistoletem. Broń z pewnością nie utrzymałaby się na gumce od dresów przy upadku z drugiego piętra. A to wszystko w miłym towarzystwie pokrytego metalem dziwoląga o przerażającej sile i szybkości!
Jednakże mężczyzna nie spieszył się, by sięgać po spluwę. Strzelanie w taką warstwę stali wiązało się ze sporym ryzykiem rykoszetów… Bury poważnie obawiał się, że podczas oddawania serii sam może oberwać odłamkiem, a przy tym nawet nie zranić osobliwego adwersarza. Musiał wpierw rozejrzeć się za jakimiś słabymi punktami.
- Pierdolić deser… - mruknął ochroniarz, siarczyście spluwając na trawę. Nie chciał poddawać się tej chorej grze, ale nie miał już wyjścia. Nie kiedy szarżował na niego Iron Man w wersji komunistycznej!
Witek złożył ręce w gardę bokserską i szykował się do starcia. Nie zamierzał jednak uderzać pięściami w metal. Znał aż za dobrze stare porzekadło, aby w miękkie rzeczy uderzać twardym, a w twarde miękkim. Tylko udawał, iż zamierza przyjąć szarżę potwora “na klatę”. Jednakże w ostatniej chwili usunął się lekko z toru Żelaznego Sowiety, by opleść ręce wokół bioder przeciwnika i wskoczyć mu za plecy. Skoro nie mógł uderzać w stal, aby nie połamać rąk, postanowił próbować zapasów. Liczył na to, że siła oraz umiejętności pozwolą mu wykonać brutalny rzut - suplex.

Bury ledwie przemknął pod metalową łapą. Zareagował błyskawicznie, a jednak ledwie zdążył. Czuł jak palce Sowiety wbijają mu się w plecy w próbie pochwycenia go. Gdyby miał koszulkę, rozdarłaby się albo zostałby złapany. Natychmiast zacisnął ręce i… został pociągnięty. Jego pięty zaryły się w ziemi, a Sowieta w pierwszym odruchu odwrócił się. To był odpowiedni moment. Witold natychmiast wyprostował nogi i szarpnął. Czuł się tak, jakby próbował wyrwać z ziemi całe drzewo. Wszystkie jego mięśnie zapiekły alarmującym bólem. Ta wielka kupa złomu była potwornie ciężka. Ale przechylał się, zaś chwilę później wylądował na ziemi odruchowo robiąc wydech. Usłyszał za sobą przeraźliwy trzask.
Bez najmniejszej zwłoki poderwał się na nogi i odsunął z zasięgu nóg Sowiety. Ten jednak się nie ruszał. Wyglądał jakby był częściowo złożony na wysokości klatki piersiowej. W absolutnie nienaturalny sposób. Musiał upaść na górną część pleców z całym impetem własnej wagi.
Sowieta poruszył się lekko. Wsparł ciężko jedną rękę na trawie, a potem kolejną. Z większą werwą. Z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej wracać do siebie.

Wykonanie rzutu tą kupą złomu wymagało od Burego wszystkich sił, na jakie mógł zdobyć się wytrenowany i napędzany adrenaliną organizm. Jednakże to nadal było za mało, aby zneutralizować półboskiego wojownika Armii Czerwonej. A mówią, że im są więksi, tym ciężej upadają… Żelazny Sowieta wprawdzie upadł BARDZO ciężko, ale najwyraźniej nie przeszkadzało mu to w dalszej walce. Walce, w której Witold nie wróżył sobie sukcesu.
Po tym jak mężczyzna przeturlał się tak, by znaleźć się kilka metrów od pancernego mocarza, natychmiast dobył broni. Owszem, wcześniej przysiągł sobie, iż zastanowi się trzy razy zanim wystrzeli. Jednakże wtedy jeszcze nie wiedział z czym przyjdzie mu się dziś mierzyć. Bury złożył się w pozycję do strzału i błyskawicznie oddał po dwa strzały w rejon łokci Żelaznego Sowiety. Wiedział jak skonstruowane były zbroje płytowe średniowiecznych rycerz - pancerz zawsze najsłabszy jest tam, gdzie ciało musi się zginać. Liczył, że w ten sposób powstrzyma przeciwnika przed dźwignięciem się z ziemi.

Adam przypomniał sobie opowieść koleżanki studiującej prawo która opowiadała zabawne kazusy ze swoich zajęć gdy dwie osoby się biją jest to klasyfikowane jako bijatyka jednak gdy uczestników jest trzech wtedy mamy do czynienia z innym przepisem. Okazuję się że starczy aby trzecia osoba dopingowała z balkonu żeby zmienić kwalifikację prawną do czego Sosna zamierzał się przysłużyć. Postawił wciąż nagrywającego tableta na podkładce chwycił szklaną doniczkę z petunią i rzucił nią w kierunku Sowiety chcąc trafić w odkrytą głowę choć szczerze wątpił w celność swoich spastycznych rąk. Krzyknął do walczącego:
- Zamiast strzelać spróbuj trzepnąć go w łeb rączką pistoletu! Nie wiemy czy to konstrukt czy jakiś niewinny człowiek. Postaraj się żeby stracił przytomność to może się to wszystko skończy! - Krzyknął poradę.
- Jeżeli jesteśmy w realnym świecie a nie we śnie odkupię ci kwiatka - Powiadomił Patrycje.

Rozległ się huk następujących po sobie dwóch szybkich wystrzałów. Bury nie mógł chybić. Nie w takim przypadku. Jeden pocisk zgodnie z wcześniejszymi obawami zrykoszetował, ale już drugi przebił cieńszy metal. Fizyki nie dało się oszukać. Metalowe pancerze musiały działać w taki sposób albo nie byłyby mobilne.
Chwilę później na wygięte plecy spadła doniczka, a głowa Sowiety obróciła się w kierunku okna na drugim piętrze.
Nagle nogi sowiety rozszczepiły się w udach. Każda na trzy części tworzące karykaturalne odnóża. Żelazny komunista podniósł się na nich do pozycji wyprostowanej… lub prawie wyprostowanej. Wyglądał jak skrzyżowanie Stalina z Quasimodo i pająkiem cierpiącym na przeprost kończyn. Prawa ręka wisiała mu bezwładnie przy tułowiu. Ponownie, z wyraźnym trudem spowodowanym zgięciem pleców niemal pod kątem prostym na wysokości klatki piersiowej, spojrzał na Adama. Jego oczy stały się czerwone jak rozgrzane żelazo.
- Kapitalista - warknął pod wąsem i ponownie zwrócił spojrzenie w kierunku Burego. Odnóża poruszyły się. Tym razem znacznie wolniej, co mogło być w pewnym sensie bardziej niepokojące niż szarża. Był bardziej uważny.
Niebo przybrało barwę cynobru.
 
Bardiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172