Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2019, 12:03   #23
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Nad oszronionym bagniskiem unosiła się mgła. Szron siadał na twarzach wędrowców, gałęziach i wszystkim dookoła. Droga wiodła ich groblą wprost do kolejnej leśnej gęstwiny. Wilgotność dawała się we znaki od kilku dni. Zima była tuż za progiem. Młoda magini ponuro rozglądała się lekko dygocąc. Powinna pomyśleć o dodatkowych ubraniach na chłod. Póki co koc zdawał egzamin, ale jak dotrze do miasta będzie musiała zakupić coś cieplejszego. Nie rozmawiała za wiele z towarzyszami jej obecnej podróży. Wolała się poświęcić studiowaniu swojej księgi.
Wieczorem znów popasali w lesie. Według prowadzącego ku Siegfriedhof rycerza mieli przed sobą jeszcze dwa dni drogi. Właścicielka dużego, czarnego psa sprawnie skrzesała ogień. Nie zawodził wiatr, a wałęsające się na horyzoncie wzroku, bladozielone dusze. Róża posyłała im nienawistne spojrzenia. Nie było jednak jeszcze czas. Potrzebowała zebrać więcej sił nim będzie mogła cokolwiek zrobić z takimi elementami… Choć równie dobrze kapłani Morra powinni być w stanie odprawić egzorcyzmy. Było w pewien sposób zastanawiające, że tak blisko ich placówki znajdował się przeklęty las. Z drugiej strony bliskość Sylwanii była równie niepokojąca i wszystko można było jakoś wytłumaczyć. Chcąc zrozumieć lepiej fenomen nawiedzonego lasu dziewczyna skoncentrowałą się na wiatrach jakie przepływały przez to miejsce. Ciepło ogniska ułatwiało zapanowanie nad ciałem co by umysł był wolny od fizycznych ograniczeń. Na wpoły słuchała o czym rozmawiają jej tymczasowi towarzysze. Ne chciała co prawda być niegrzeczna, ale zdawali się być na tyle zajęci sobą aby nie zawracać im głowy.
Obserwowała więc w milczeniu przemieszczające się w przestrzeni mgiełki Ghur i Ghyran, ale też Ulgu, Azyr i Shyish. Tego ostatniego najwięcej było w miejscu, do którego zmierzali.

***

Wieczorem drugiego dnia orszak stanął w Siegfriedhofie. Osada wyglądała na częściowo opuszczoną, a charakterystyczny odór śmierci krył się niemal wszędzie.
Mimo to ludzie byli na ulicach. Większość z nich bardzo już szczupła. Zajmowali się swoimi sprawami jakby ich położenie nie wywierało na nich większego wrażenia. Powód takiego zachowania był prosty: już dawno przestali się bać panicznie. Ich strach miał charakter permanentny i wyniszczający, jego miejsce na piedestale zajęły jednak inne potrzeby: ciepła i zaspokojenia głodu.
Od zachodniej bramy skierowali się za rycerzem do zajazdu “Uśmiech Morra” Na miejscu okazało się, że wolna obecnie była jedna izba, którą zajął von Risen. Część orszaku do oberży nie dotarła, rozpierzchli się po okolicy w drodze. Kobieta z psem sprawnie postanowiła znaleźć miejsce do spania w jednym z opuszczonych domów. Róża również musiała podjąć jakąś decyzję.
Po ogrzaniu się przy kominku i spożyciu ciepłego posiłku, który stanowiła cienka zupa, dziewczyna odzyskała klarowność myśli. Dostrzegła spojrzenia kierowane w jej stronę, nierzadko przeskakujące między jej twarzą, a księgą zawieszona u pasa. Pozostawiła je bez odzewu. Spodziewała się podobnych reakcji. W szczególności po mieście w takim stanie. W mroku co prawda nie przyszło jej dostrzec wszystkiego dokładnie, ale po tym co słyszała nie spodziewała się nad ranem ujrzeć wesołych twarzy.
Odbyła z karczmarzem długą dysputę o tym aby pozwolił jej przenocować w głównej izbie przy kominku. Zobowiązała się, że przypilnuje ognia. Pochowała swoje rzeczy do plecaka układając go sobie na brzuchu tak aby miała szansę zauważyć gdyby komuś przyszło do głowy grzebać w jej rzeczach. Zamknęła oczy jak ostatnia osoba zniknęła z głównej izby. Poranek przywitał ją dogasającym ogniem. W nocy dołożyła ze dwa razy. W kolegium zdarzało jej się podobne rzeczy robić to i tu nie miała z tym problemu. Ponownie wrzuciła kolejne kłody drewna do paleniska. Jak tylko karczmarz się pojawił zamówiła proste śniadanie i wybyła na wymizerniałe miasto. Chciała się dostać do siedziby zakonu. Pytając przechodniów szybko dowiedziała się, że to miejsce jest nie dość, że oddalone to przede wszystkim mało dostępne. Nie zniechęciła się. Pytała dalej słysząc coraz to dziwniejsze opowieści. Nic tylko samemu sprawdzić! Było to pewnego rodzaju wyzwanie, które chciała podjąć. Najpierw jednak musiała, zgodnie z tradycją i wymogami zaanonsować komukolwiek z obecnych w mieście praworządców swoją obecność. Być może jest tutaj jeszcze jeden mag? Z nim również musiała się przywitać.
Na początek udała się do strażnicy. Tam mało rozgarnięty kapitan straży, młody człowiek o aparycji bandyty, przywitał ją oraz wyraził nadzieję, że nikt nie raczy jej się narzucać. To jedno miała za sobą.
Drugiego maga zlokalizowała z łatwością. Niemal każdy w Siegfriedhofie był w stanie wskazać mogiłę gromowładnego elfa, którego gawiedź okrzyknęła Panem Chorągiewką. Horrson, oberżysta, wszystko Róży wyjaśnił i polecił pachołkowi, by zaprowadził ją na cmentarz. Według miejscowych zginął podczas jesiennych walk. Teraz na jego grobie, otoczonym okrągłymi, rzecznymi skałami ziemia była całkowicie gładko zasklepiona.
Maginię przez moment korciło sprawdzić swoje umiejętności i wykorzystać jeden ze znanych jej czarów. Zaraz jednak wspomniała słowa swojego mistrza. Czar był trudny i choć shyish przytłaczał wręcz, to brakowało jej zwyczajnie pytania. Mogłaby zadać tylko jedno, a miała ich wiele. Spojrzała na pachołka, który ją przyprowadził.
- Do zakonu też dalibyście radę mnie zaprowadzić? Przynajmniej część drogi.
- Noo… może lepiej nie…
- A kto mógłby mnie zaprowadzić?
- Noo...
- Dobrze popytam - odparła nie mając cierpliwości dla człowieka. Tak czy tak musiała trafić do klasztoru. Wracając do miasta pytała każdego kogo spotkała. Jedni odsyłali ją dalej inni wzbraniali się. Już myślała, że będzie musiała sama sobie poradzić z nieznanym kiedy dostrzegła kogoś w szatach Morrytów. Akolita. Dziękując w duchu Panu Śmierci zaczepiła go i po grzecznej wymianie słów namówiła do zaprowadzenia do Zakonu. Jedynym przystankiem po drodze jaki chciała zrobić był zakup cieplejszej odzieży. Garść monet i jedną rzewną historię straty bliskiej osoby później magini mogła zmierzyć się z legendarną już w jej mniemaniu droga do zakonu.
Nowicjusz sprawnie poprowadził Różę do rozpadliny. Tam, po kamiennych stopniach wędrowali długo w górę, aż dotarli do przepaści, którą należało przeskoczyć korzystając z drewnianego podestu.
- Bogowie… - mruknęła magini oglądając podest i przepaść. Od razu przypomniała sobie ten jeden raz, który przyszło jej odwiedzić piramidę światła w Altdorfie. Jeśli to wejście będzie bardziej problematyczne od tamtego będzie mogła pogratulować kapłanom szczytu kombinowania. Odwiedzanie jej własnego kolegium było obarczone iluzją dla niewprawionych gości. Porzucając rozmyślania zebrała się na odwagę i rozbiegła się aby przeskoczyć rozpadlinę.
Wylądowała na kolanie, boleśnie je obijając. Nowicjusz z troską pochylił się, by pomóc jej wstać. Gdy podniosła wzrok ujrzała spodziewaną iluzję - skrzętnie utkany z magii czarny całun miał za zadanie zapewne zniechęcić gości. Na pewno wystawiał ich na próbę. Róża przejrzała zaklęcie i dostrzegła to, co iluzja kryła - w skalnej ścianie błyszczały setki minerałów, od których biło blade światło.
Jej przewodnik poprosił ja, by dalej podążyła za nim. Na końcu korytarza z minerałami znajdowały się drzwi, a za nimi spiralne schody prowadzące w górę. Po kilku minutach wspinaczki dotarli do kolejnych drzwi. Tam nowicjusz zapukał dwa razy a drzwi uchyliły się umożliwiając przejście.
Znaleźli się w praktycznie urządzonej jaskini. Jej centralny punkt stanowiły kolejne schody, tym razem szerokie i pozbawione barierek. Z pomieszczenia powyżej wiał chłód i dobiegało blace światło dnia. W uchwytach na ścianach płonęły pochodnie. Tutaj nowicjusz zostawił Róże z furtianem, obiecując, że niezwłocznie powiadomi opata o jej przybyciu.
W suchej jaskini czas nie ciągnął się jak na wilgotnej powierzchni. Choć zdecydowanie nie było tam ciepło dziewczynie udało się chwilę odprężyć bo wyczerpującej wspinaczce i ochłonąć przed spotkaniem. Rozmasowała potłuczone kolano i rzuciła spojrzeniem na furtiana.
- Nie masz zbyt wiele do roboty, prawda? - zagaiła do niego chcąc pozbyć się niezręczności jaka ją ogarnęła.
- Niespokojne są czasy, więc i tu musi być czyjeś czujne oko - odparł młody mężczyzna.
- Kim jeste…
Jego pytanie jakby wygasło, bowiem do sali wszedł właśnie opat. Nie był chudy ani gruby. Ani wysoki ani niski. Z całą pewnością był niemal zupełnie łysy. Proste siwe włosy ostały mu się jedynie z tyłu głowy.
- Olaf Sehz, opiekuję się Zakonem i jego włościami. W niedługim czasie jesteś pani już drugim magiem w naszych progach.
- Róża z Altdorfu przybyła w mury waszego miasta. Miło mi poznać ojcze. - dziewczyna oficjalnie się przedstawiła delikatnie się kłaniając. - Miałam okazję poznać poprzednika. Wygodnie mu się leży - na twarzy Róży pojawił się drobny uśmiech. - Przybyłam tu jednak aby wspomóc was w problemach jakie doszły do mych uszu. Jako przedstawicielka kolegium ametystu nie mogłam pozwolić sobie na ich zignorowanie. Prawdą jest, że zostaliście zaatakowani przez wampira?
Opat kulturalnie przerywał i słuchał młodej adeptki.
- Walka na jesieni spadła na nas niezapowiedziana. Wampir tworzył oddziały nieumarłych w lesie i wieczorem przystąpił do ataku. Okazał się bardzo silnym przeciwnikiem, bowiem plugawym rytuałem ściągnął wprost na miejski rynek mściwe zjawy by siały zamęt wśród obrońców.
Zakonnikom udało się uniemożliwić wampirowi splugawienie miejscowego cmentarza i powołanie kolejnych zastępów martwych ciał. Wielu naszych przy tym zginęło. Przeżył jedynie Harald von Grossheim, z którego relacji znamy to wydarzenie.
- Gdzie on teraz jest? Mogę z nim porozmawiać?
- Mieszka w oberży w miasteczku. Nie wiem, czy będzie skłonny do rozmowy. Poślę kogoś po niego -
to mówiąc skinął na nowicjusza u szczytu schodów.
- Wiecie coś bliżej o tym wampirze?
- Jeszcze nie. Niedługo ma do nas dotrzeć oddział zwiadowczy, niosący raporty z Sylvanii, być może w nich znajdziemy odpowiedź. Wtedy przygotujemy odwet.

- Rozumiem. Istnieje w takim razie możliwość abyście udzielili mi noclegu do czasu wyprawy? Będę mogła wtedy pomóc w jakichkolwiek przygotowaniach.
Opat po krótkim namyśle kiwnął głową. Zdawało się, że jeszcze coś mu ciąży.
- Czy coś was trapi opacie? - magini postanowiła nie udawać, że nie widzi.
- Zbyt wiele, by być radosnym i zbyt mało, by obciążać innych tym ciężarem - odpowiedział wielebny Olaf nie uśmiechając się.
- Oczywiście przeznaczymy dla pani pokój w nadziei, że nasze surowe warunki okażą się wystarczające. Możemy udać się tam od razu - dodał wskazując ręką na schody.
Ruszyli. Po wyjściu nadmurówką na świeże powietrze owiał ich znajomy, zimny wiatr. Kilkadziesiąt metrów dalej, na zupełnie płaskim wierchu wysoczyzny stał zamek z matowego, czarnego kamienia. Podążali wprost w jego kierunku ścieżką stąpając po rozrzuconych kamieniach. Minęli z lewej kamienną mogiłę z ziejącym zimnem wejściem, obłożoną dookoła niskim ogrodzeniem z białych skał.
- Nie znajdzie się tu obecnie praca godna czarodzieja. Mamy tu natomiast krasnoludzki mechanizm, ciekawą formację geologiczną oraz skupisko wiatrów magii, które od wielu lat Zakon pilnuje przed czarnoksiężnikami. Wszystko to można obejrzeć.
- Z wielką chęcią. Proszę mnie jednak nie traktować tylko jako maga. Jestem dodatkową parą rąk do pracy. Nie obca jest mi praca fizyczna nawet jeśli nie stanowiła ona podstaw mojego wykształcenia.
Róża w towarzystwie opata przekroczyła bramę twierdzy. Dalej korytarze udali się na piętro, gdzie Olaf wskazał jej kwaterę.
- To tu. Kuchnia jest na dziedzińcu od północy.
Już miał się żegnać, gdy po schodach wbiegł nowicjusz.
- A gdzie rycerz? - zapytał opat.
- Zmilczał. Chyba nie przyjdzie - odpowiedział akolita, na co jego przełożony tylko rozłożył ręce.
- Być może innym razem będzie w nastroju - podsumował i odszedł.

***

Tydzień później Róża z balkonu nad salą zgromadzeń przyglądała się radzie Zakonu. Był tam również oczekiwany rycerz.
Przyniesiony raport pozwolił na zaplanowanie zemsty, co zapaliło żar nieznanego pochodzenia w tych zwykle spokojnych ludziach.
Zgodnie z planem, następnego dnia mieli wyruszyć. Róża, razem z bratem Marcusem miała udać się Vanhalden tropem wampira, Haralda O’Reid.
Dziewczyna była bardziej niż gotowa wyruszyć. Choć zakonnicy traktowali ją jak gościa, a ascetyczne cele nie dokuczały zanadto był już czas aby zacząć działać. Shyish wołał aby zakończyć sprawę z wampirem, aby umarł i odszedł w zapomnienie. Tak to przynajmniej interpretowała młoda magini. Ilości sprzyjającego jej wiatru sprawiały, że chciała z niego zaczerpnąć garściami. Jego natura jednak przynosiła rozsądek. Mogła sobie nie poradzić z taką ilością mocy na raz. Bez problemu wiatr mógłby wymknąć się spod jej kontroli i poczynić więcej szkód niż dobra. Tego zaś nie chciała. Miejscowym było, aż nadto trudności. Zapewne bardziej ucieszyliby się gdyby ktokolwiek z jadeitowych się pojawił. Pytaniem było tylko czy przy takiej ilości ametystowego wiatru cokolwiek by zdziałał.
Róża kilkukrotnie pomagała zakonnikom w najprostszych pracach. Na polowaniu i roli znała się nijak, ale przy odpowiedniej instrukcji cokolwiek była w stanie zrobić. Wieczory najczęściej spędzała na rozmowach z co bardziej wyedukowanymi mnichami aby uzupełnić swoją wiedzę o nieumarłych. Młody umysł chłonął każdą wiedzę, nawet jeśli brzmiały zbyt jak wioskowe powiedzenia. O świcie ćwiczyła kontrolę nad shyish. Drobne czary splatała próbując sprawdzić jaki efekt będzie na nie miała przytłaczająca ilość wiatru. Czy w ogóle da radę nad tym zapanować. Jeden wieczór poświęciła na napisanie listu do swojego byłego już mistrza. Zaskakująco tym razem serce jej nie zabiło, poliki nie zarumieniły, a oddech był równy. Zrzuciła to na wiatr. Ostatni dzień przed wyprawą poświęciła na przygotowanie się do wyprawy. Sprawdziła ekwipunek, dokupiła nieco zapasów (z niemałym trudem) oraz przygotowała się mentalnie na długi czas spędzony z dala od miast. Szła na polowanie. Pierwsze w jej życiu polowanie na wampira - oby nie ostatnie. Słusznie się denerwowała. Miała pewne wątpliwości czy nieznającym się w ogóle ludziom uda się stworzyć na tyle zgrany zespół aby wypełnić misję. Pomodliła się o to do Morra. Czas nadszedł aby poznać pozostałych uczestników wyprawy.
 
Asderuki jest offline