Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2019, 09:15   #214
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wypadek Hany nie zakończył się, na szczęście, śmiercią czy kalectwem i żaden zły omen nie odcisnął się na planach wyremontowania pirackiego statku.

Prace wrzały, robota posuwała się naprzód, a Peter dziękował Bogu, że nie ma lęku wysokości, bowiem to na niego spadła większość obowiązków związanych w bieganiem po masztach.
Ale, na szczęście, nie poszedł w ślady Azjatki i nie opuścił rei w przyspieszonym tempie.


Noc minęła spokojnie, a jedynym gościem nie był krwiożerczy robot (czego Peter nie żałował), a nieco mniej niebezpieczny raptor, którego dzielni obrońcy przerobili na sitko (czego Peter również nie żałował).
Zdecydowanie było to lepsze, niż gdyby żarłoczny dinuś dopadł któregoś z członków wyprawy. Wszak ponieśli już dosyć poważne straty i kolejna ofiara... To by zdecydowanie nie wpłynęło na morale.
Nie mówiąc już o tym, że żal było każdego człowieka.


Wspomniany incydent przerwał odpoczynek, ale i tak rankiem wszyscy ruszyli do pracy.
I, o dziwo, udało się.
Łajba, posztukowana tu i tam, podniosła się wraz z przypływem i ruszyła w podróż.
Do domu.
A Peter (zapewne jak większość 'uciekinierów') za grosz nie zgadzał się z Honzo. Zdecydowanie nie miał ochoty wracać na wyspę. Za dużo wspomnień było nieprzyjemnych, zbyt wielu zdarzeń nie chciałby przeżywać raz jeszcze.


Mglistą barierę, oddzielającą wyspę od normalnego świata, przebyli bez problemu, bez jakichkolwiek sensacji psychiczno-fizycznych.
A potem było słońce i błękitna, niczym nie ograniczona przestrzeń oceanu. Ocean, na którym mogli płynąć w dowolnym kierunku... i na którym nikt na nich nie czekał. Wszędzie panowała cisza, a niepokojące było i to, że cisza panowała także w eterze. A przecież nawet gdyby ich nikt nie wywoływał, to radiowe fale powinny przemierzać powietrze, nawet gdyby zarządzono na całym świecie dzień bez radia i telewizji. Byłoby to równie skuteczne jak dzień bez samochodu czy bez papierosa.
Coś się stało, ale odpowiedź na to pytanie czekała gdzieś za horyzontem.


Jak się okazało, "T" nie doczekała tej odpowiedzi. Jej pogrzeb... był morski i pełen smutku.
Która to już ofiara wyspy? Dziesiąta? Chińskich żołnierzy nie licząc...
Peter ze smutkiem spojrzał w morskie fale, w których zniknęło ciało Cooke.
Otwarte pozostawało pytanie, czy żyjący jeszcze członkowie wyprawy nie skończą swego żywota w morskiej toni. Wszak nie było gwarancji, że pospiesznie połatany piracki bryg nie zacznie przeciekać. Za to było całkiem pewne, że pierwszy sztorm pośle łajbę na dno.


Cywilizacja jednak istniała.
Przynajmniej na pozór, bowiem pasażerski gigant, na jakiego natrafili, wyglądał na ofiarę co najmniej pirackiego napadu. Ewentualnie cywila, który przez przypadek znalazł się na linii frontu... i gorzko tego pożałował.
Bez względu na wszystko liniowiec wyglądał na lepiej utrzymany niż piracka łajba i Peter nie miał nic przeciwko temu, by przenieść się na większą jednostkę.

Dopiero po chwili okazało się, że z przesiadką było jak w znanym powiedzeniu "zamienił stryjek...".
"Viking Star" co prawda utrzymywał się na wodzie, ale okazał się być pływającą trumną, na dodatek niosącą informacje, które sugerowały kłopoty jeśli chodzi o powrót do normalnego życia.
Siedem (prawie) lat?
Z pewnością zostali uznani za zaginionych lub martwych, a udowodnienie że się żyje mogło być kłopotliwe. A korporacja z pewnością nie zechce zapłacić za siedmioletnią wyprawę. A w spór zostaną zaangażowane całe pokolenia prawników...

Sprawa potencjalnej zapłaty przestała istnieć, gdy grupka ocalałych pasażerów przedstawiła szokujące informacje.
Inwazja kosmitów?
To by tłumaczyło ciszę radiową i brak statków na oceanie. I, równocześnie, wywracało do góry nogami wszystkie plany życiowe.

- Może powinniśmy wrócić na wyspę? - zasugerował Peter. - Tam jeszcze nie zawędrowali kosmici.
O tym, że mieli tam własne UFO, które mogliby naprawić i odlecieć nie wspomniał. Na dodatek robot był mniejszym problemem niż parę eskadr latających spodków.
- A może powinniśmy znaleźć jakąś małą wysepkę i się osiedlić... - wysunął kolejną propozycję.

Chyba taka mała kolonia na wyspie (czy w Kosmosie)... Może to by było lepsze, niż wpaść w łapska ufoludków.
 
Kerm jest offline