Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2019, 09:27   #24
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Bose stopy klapnęły o posadzkę celi. Niziołek przetarł oczy pozbawiając się resztek snu z powiek. Wstał z siennika i przeciągnął się. Stawy chrupnęły, jak to miały w zwyczaju od bez mała pięciu lat. Zaraz też wraził sobie kułak w lędźwie raz z jednej strony a raz z drugiej, chcąc rozmasować miejsca pulsującego bólu. Zdecydowanie gdyby miał co do powiedzenia to dobierał by sobie lepiej miejsca na nocleg, ale los nie zawsze były szczodry pod względem wyboru. Przeszedł się kilka kroków po kwaterunku. Miał jakieś 35 stóp powierzchni do zagospodarowania. 35 stóp i nic na czym można by zawiesić oko. Spróbował więc zerknięcia na zewnątrz. Widok rozpościerał się wprost na rzekę i znajdującą się przy niej przystań. A w oddali widać było zbliżającą się kabinówkę, pełną jego krajan.
Cholera, to już?

Szykował się na przybycie tej łodzi odkąd praktycznie wrócił do miasta. Wiedział, że przybędzie, jak co roku zresztą. Wiedział też, że przywiozą odrobinę towaru na handel, ale przede wszystkim brzęczące monety, które chętnie wymienią na przewodnika i historię o szlachetnych czynach ich przodków. Niklas nie wiedział wiele o jednym ani o drugim, ale wiedział jak opowiadać, żeby ludziom powyłaziły węże z kieszeni i gdzie szukać mogił o mniejszych rozmiarach. Liczył, że trochę wzbogaci się na naiwności przyjezdnych, zgodnie z wielowiekową tradycją. Teraz mógł co najwyżej pocałować klamkę, bo jego „ochotnicze zaprzysiężenie” raczej nie będzie czekać. Z chęcią jednak poszedłby na przystań i poobserwował łódź. Tak jak to robił gdy był małym, wesołym i rezolutnym szkrabem. W końcu to w taki właśnie sposób jego rodzice przywędrowali do tego miasta, zakładając rodzinę oraz prowadząc wyrób pasztecików z mięsa. Każdego roku, odkąd mógł i dopóki nie uciekł z miasta, stał razem z ojcem i witał przybyłych dobrą nowiną oraz pachnącymi pasztecikami. Była to więc pewnego rodzaju tradycja.
Zerwał się od okna i przypadł do drzwi, tupiąc w nie nogą. Chciał zwrócić na siebie uwagę pilnującego go akolity, żeby może wypuścił go wcześniej. Jakim więc jego zdziwieniem było, gdy okazało się że żadnego strażnika nie ma, a drzwi nie były zamknięte.
A niech to kozioł ślepy kopnie!

Przemierzał puste korytarze z rękoma założonymi nad głową. Nie było słychać nic więcej niż jego własne kroki i tlące się knoty świec. Nie można powiedzieć, że rozświetlały one mroczne korytarze opactwa, ale jemu to niezbyt przeszkadzało. Z ciekawością obserwował ściany korytarzy. Był wcześniej na terenie świątyni dwa razy w swoim życiu, z czego kapłani zapewne wiedzieli tylko o jednym z nich. Ochoty by tutaj zaglądać częściej nie miał, bo chłód i posępność panoszące się po korytarzach przyprawiały go o ciarki.
Wędrował tak przez dobrych kilka chwil, próbując wydobyć z pamięci drogę na zewnątrz. Przez ten cały czas nie spotkał żywej duszy. Martwej zresztą też, co raczej poprawiło mu humor. Burczący brzuch zaczynał coraz bardziej domagać się strawy, więc Niklas rozważył zmianę celu z zewnątrz na świątynną kuchnię. Zagłębił się więc ponownie w mroczne korytarza, polegając teraz bardziej na węchu. Wkrótce też, niczym pies tropiciel, podchwycił znajomy zapach i podążył za nim niepowstrzymywany przez nikogo.
Do czasu aż zza rogu nie wyłoniła się dwójka podobnie ubranych mężczyzn z podobną golenizną na czubku głowy, nie wiedzieć czy z przyczyn naturalnych czy jako tonsura. Obie strony zatrzymały się równie zaskoczone. Burza myśli w głowie niziołka przypominała jego barwną, kędzierzawą czuprynę znajdującą się po drugiej stronie czaszki. Najwyraźniej jego zmysł do improwizacji działał szybciej niż orientacja kapłanów.
- Zanim cokolwiek zrobicie - powiedział głośno, unosząc przy tym obie ręce w pokojowym geście. - To wiedzcie, że ja wcale nie uciekam. Pokój i tak był otwarty a ja po prostu zgłodniałem.
Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami.

Kilkanaście mgnień oczu później siedział już na zydlu i zajadał się dobrami dostępnymi w refektarzu. Nie było tego wiele, a na jego niziołczy apetyt było wręcz zdecydowanie za mało, ale po kilku dniach więziennych racji nie narzekałby na nic. No chyba że na racje szpitalne.
- Więc mówicie, że mogłem sobie wyjść w każdej chwili - zapytał przegryzając pajdę chleba i siorbiąc zupę cebulową. Nitki tego wspaniałego warzywa zwisały mu na brodzie. - I nikt by się nawet nie zająknął?
Mężczyźni zrobili niepewną minę, co jasno wskazywało, że nie wiedzą. Niklas westchnął, czemu akurat trafili mu się tak małomówni.
- Dobra, ale teraz wyjść mogę? Nikt mnie nie powstrzyma, tylko mam się pojawić na wyznaczonym miejscu w południe?
Tutaj nastąpiło już zgodne pokiwanie głowami. Niklas przechylił miskę i wylizał ją do czysta.
- A…
- Pan ich już nie indaguje dalej - wtrącił się kuchmistrz, zabierajac od niego miski i kubek z resztą cienkiego wina.
Niziołek spojrzał na niego wyraźnie zaskoczony takim tytułowaniem.
- Toż widać, że ci niewiele powiedzą bo i sami niewiele wiedzą. A wyjść możecie, aczkolwiek radzę nie mitrężyć się z przygotowaniami bo ojciec Markus srogi jest. Nie rzuca też słów na wiatr, więc wielkich rzeczy po nim można się spodziewać. Zarówno jako nagród jak i kar.
- Ty zaś wyglądasz raczej na takiego co wie więcej, niż można by się spodziewać.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami.
- Gdy ma się sposobność do słyszenia rozmów tyle co ja, to dowieduje się tego czy owego. Tylko, że pokonwersować o tym zbytnio nie ma z kim.
- No to w takim razie, przyjacielu - Niklas zrobił miejsce przy stole i uśmiechnął się szeroko - jestem twoim wybawicielem.

***

Ponad godzinę później Niklas otwierał drzwi do swojego wynajętego pokoju, bogatszy nie tylko w wiedzę na temat wyprawy, ale również w przekonanie co należy zrobić. Przemyślał też dokładnie co może mu się przydać i co będzie mógł zabrać. Ilość tego pierwszego znacznie przekraczała jego skromne możliwości. Musiał więc dokonać odpowiedniego doboru ekwipunku na wyprawę. Rozkładał to sobie wszystko na łóżku, zanim przystąpił do pakowania swojego wyświechtanego plecaka. Ten sam nie nadawał się zbytnio na takie wyprawy. Był zbyt sztywny i nieporęczny, bo w końcu musiał zabezpieczyć jego “magiczne” mikstury, ale nie miał wyboru. Musiał go zabrać. Obok trafiły najpotrzebniejsze rzeczy. Strój podróżny, skórzana kurta, zapas suszonego mięsa i owoców na tydzień, w końcu nigdy nie wiadomo ile tak naprawdę potrwa wyprawa i czego można się spodziewać na szlaku, proca z zapasem 15 kul jako amunicji, hubka i krzesiwo; zestaw sztucćów z napełnioną manierką oraz amulet z wyrytym symbolem komety z dwoma ogonami. Spojrzał ze smutkiem na to co musiał zostawić w mieście, przede wszystkim miecz oraz swój ukochany imbryczek. Raczej nie będzie w trakcie drogi czasu na herbatkę o piątej.
Decyzja o pozostawieniu miecza, była chyba najcięższą. Co prawda nie potrafił nim władać, ale zawsze jest to jakaś obrona. Musiał jednak jakoś zredukować obciążenie. Liczył więc, że reszta drużyny dzielnie będzie stawać w bezpośrednim boju, nie narażając go zbytnio. A w najgorszym wypadku miał zawsze sztylet ukryty za paskiem. Szybko założył kurtę i amulet pod strój, procę oraz kilka kul przymocował do paska, a resztę sprzętu zapakował do plecaka. Wydobył jeszcze z szafy kapelusz z szerokim rondem i opaskę na oko. Poczuł jakby odjęło mu kilkanaście lat, gdy obracał oba te przedmioty w dłoniach. Na koniec zapłacił jeszcze jego gospodarzowi solidny zadatek, żeby po powrocie móc znaleźć pozostawiony sprzęt nieruszony, a resztę pieniędzy, poza kilkoma monetami w schowanej sakiewce, ukrył. Dopiero wtedy zdecydował się ruszyć na targ.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline