Gnimnyr, wciąż zamroczony po ciosie leżącego obok trolla, potrzepał głową i wolno podniósł się na nogi. W polu widzenia miał wirujące, małe plamki i świadomość tego, że nie były to przypadkowo przelatujące pszczoły. Aby poprawić ostrość widzenia, palnął się kilka razy w czoło. Kurwa, jak jakiś przeklęty czubaty zabójca – pomyślał, ocierając krew z twarzy.
Mrugnął zakrwawionym okiem, rozglądając się po pobojowisku. Ciekawe gdzie podziała się zielona zaraza, zadał sobie w myślach pytanie, ale nim udzielił sobie samemu na nie odpowiedzi, zawył, zupełnie ignorując poobijane ciało zerwał się na nogi. W kilku krokach był przy Yarislavie.
- Stój! Oszalałeś? – wrzasnął, wytrącając mu z rąk chrust. – Chcesz go spalić? Po moim trupie! Czy wiesz, że trollus sanguis to niezwykle cenna ingrediencja… Nie wiesz! To już wiesz. Wara mi od niego! Pilnować wyjścia z jaskini, żeby się tamte gnidy nie przyplątały.
Sam miał zamiar upuścić nieco krwi trollowi. W skrzynce przytroczonej do muła miał zapas szkła laboratoryjnego. W sam raz na takie okazje.