Wiódł ślepy kulawego...
Tak mniej więcej wyglądał powrót do Ristedt. Tak, czyli nad wyraz żałośnie. Cudem tylko żaden z wozów się nie wywrócił, cudem jakimś liczne wstrząsy, podskoki i kołysania nie dobiły rannych.
Podobnie jak i wniesienie na piętro. Z tym, że tutaj było paru chętnych do pomocy. Zapewne niejeden z pomagających pomyślał o tym, że i on mógł znaleźć się w podobnej sytuacji.
Całe szczęście, że Ragnis znał się na opatrywaniu ran, bo medyka trudno było w miasteczku doszukać. A kolejnym szczęściem było to, że karczmarz zawiadomił świątynię Shallyi, a jej kapłanka nawiedziła "Odyńca".
Z drugiej strony trudno było uznać jej słowa za optymistyczne. Manfred i Dieter balansowali na granicy życia i śmierci i trzeba było zrobić wszystko, co w ludzkiej mocy, by pozostali po tej stronie wąskiej linii.
Karl wstał, gdy kapłanka podeszła do ich stołu.
-
Karl von Schatzberg - przedstawił się. -
Ci dwaj ranni, Manfred i Dieter, to moi ludzie. Zrobię co się da, by wrócili do pełni zdrowia. Na szczęście nasz towarzysz, Ragnis - spojrzał na krasnoluda -
umiejętnie opatrzył im rany, bo inaczej moglibyśmy ich nie dowieźć żywych. Do rana pozostaną tutaj, w gospodzie - dodał -
a jutro, jeśli ich stan się poprawi, przywieziemy ich do świątyni Pani Miłosierdzia.
Kapłanka powiedziała co wiedziała i poszła, a Karl wrócił do przerwanego obiadu.
Z apetytem niewielkim, ale jeść trzeba było, by żywi i zdrowi mogli pomagać tym, co w potrzebie.
* * *
Po obiedzie nie zamierzał ruszać się z gospody. Miał na głowie dwóch rannych, a ktoś powinien do nich zaglądać. Wszak nie można było ich zostawić na głowie karczmarza czy służących z "Odyńca".
No ale i tak musiał znaleźć nieco czasu, by odwiedzić świątynię Shallyi. Kapłanka miała rację - modlitwa mogła zdziałać wiele dobrego, a bogowie lubili, gdy ludzie się do nich modlili.
No i wypadało złożyć ofiarę.
Faktem było, iż kapłanki nie żądały srebra ni złota, ale one też musiały z czegoś żyć i za co karmić chorych.
Z drugiej strony... wiele Karl dać nie mógł. Von Schatzbergowie od paru pokoleń nie należeli do najbogatszych. Co prawda bieda i głód w oczy im nie zaglądały, ale siać złotem na prawo i lewo nie mogli.
Pożegnawszy się z Tladinem i Ragnisem, którzy mieli swoje własne plany, wszedł na piętro, by sprawdzić, jak się czują jego ludzie.