Cicha pieśń wypełniała Sanktuarium melodią splecioną z kilku współgrających harmonijnie głosów. Przeplatały się one i uzupełniały wzajemnie, tworząc kompozycję o smutnym, choć pięknym brzmieniu. Klęczącej na podłodze Alecto modlitwa zwykle wystarczyła, aby uspokoić myśli i wprawić umysł w stan medytacji… lecz dziś miała z tym problem.
Dziś modlitwa śpiewana przez sługi gotujące ją do podróży przepływała gdzieś obok, gdy Nawigator błądziła myślami wokół martwego statku. Podczas całej ceremonii patrzyła na siebie gdzieś z boku, jak jej ciało zostaje umyte w odżywczej kąpieli, a żyły wypełniają kolejne porcje farmaceutyków, mających wspomóc śmiertelnika w wyprawie przez Morze Dusz.
Sylwetki noszące szaty z symbolem Domu Xan’Tai kręciły się wokół niej, modląc się o łaskę powodzenia, bezpiecznego rejsu i wstawiennictwa Boga Imperatora w tym nie najbezpieczniejszym ze sposobów podróżowania. Ona zaś nie umiała pozbyć się gorzkiej myśli, że los bywał przewrotny.
Nie znała Cymbry z Domu Modar, lecz ponoć znaleziono jej ciało - martwą, pustą i zimną skorupę ogrodnika, który już nigdy nie będzie przemierzał ogrodu Pustki. Myśl ta wywoływała smutek na bladej, spiętej twarzy trójokiej. Kiedyś jako dziecko chciała, aby po śmierci spalono ją, a popioły rozsypano w kosmosie… niestety dość szybko wybito naiwnemu smarkowi podobnie nieprzystojne myśli. Rytuały wszak stanowiły istotny element kultury każdej nacji, należało je szanować. Nieważne czy osobiście się je popierało, czy nie. Chodziło wszak o tradycje.
Kobieta otworzyła oczy, wieszając pusty wzrok na kombinezonie leżącym tuż obok. Jeszcze chwila, parę dźwięcznych wersetów i sługi ubiorą ją, aby zaprowadzić do kokonu. Bóg-Imperator pozwoli, uda się bez przeszkód dotrzeć na miejsce docelowe… o ile nie napotkają w ogrodzie na Burzę… bądź inne zakłócenia będące śmiertelnym niebezpieczeństwem.
Tym bardziej w tej sytuacji Alecto powinna się wyciszyć, lecz szło opornie. Przeszkadzała w tym jeszcze jedna osoba, której obraz raz po raz pojawiał się w jej myślach. Osoba zapewne siedząca teraz w swoich komnatach i usilnie próbująca wymyślić sposób na obrócenie znaleziska w postaci martwego nawigatora na korzyść rodu Corax.
Chociaż wielce prawdopodobne, że seneszal skakał teraz wokół zawiniętego w całun trupa, sprawdzając czas i powód zgonu, aby w liście kondolencyjnym móc ułożyć odpowiednio kwieciste zdania, motające rzeczywistość pod jego dyktando. Taki właśnie był największy problem kontaktów z Christo Barcą: jedno myślał, drugie mówił, trzecie robił, czwarte zlecał za plecami… taką miał fuchę, jednak ilość paranoi drzemiąca w jego ciele czasem zdawała się wystarczyć do obdzielenia nią całego Błysku wraz z jego pasażerami.
Ciche westchnienie wyrwało się z piersi mutantki, gdy delikatne ręce stanowczo ujęły jej przedramię, wbijając w nie igłę. Powieki zjechały nisko, zamykając ponownie oczy, a oddech się ustabilizował. Za dużo ostatnio myślała o sprawach, na jakie nie miała wpływu. Winna pilnować własnych obowiązków, na nich się skupić… choć nie umiała nic poradzić na to, że lubiła obecność pięknych przedmiotów. I ludzi.
Modlitwa sług powoli cichła, któreś sięgnęło ku uniformowi Nawigatora. Alecto z Domu Xan’Tai wstała, pozwalając się ubrać. Zbędne rozważania uleciały w bok, niknąc pod natłokiem aktualnych obowiązków. Nie wiadomo kiedy Nawigator zaczęła powtarzać niemo modlitwy, gotując się do żeglugi już bez rozpraszania uwagi.