Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 00:48   #177
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Zawada posłała ich praktycznie do ostatniego boju w tej operacji. Ostatniego który miał permanentnie rozwiązać kwestię Projektu Vaselego. Dała Alkomancie zezwolenie na zaanektowanie każdego źródła tajemnej mocy, którą ten spotka na drodze (nie żeby jak dotąd tego nie robił).
Kocięba skinął głową. Co prawda nie czuł się tak na siłach jak jeszcze czterdzieści lat temu aby wywoływać ogólnomiejskie i ogólnokrajowe holocausty, ale chuj tam. Jak się odpowiednio “zaprawi” to i dawna moc powróci. Jego ciało może i dostało ostry Wpierdol, ale jego duch był silny. Poprawił bandaże, odział się w strasznie sponiewierany żołnierski płaszcz, zawadiacko przekrzywił beret i odpowiednio zaopatrzony w promile ruszył z pozostałymi do boju.

***

Tak naprawdę to nie brał udziału w walkach aż do dotarcia do Światowida i okolic. Przemykał chyłkiem gromadząc zapasy. Pojedyncze flaszki pozostawione w mieszkaniach, piersiówki poległych, jakieś niedopitki w sklepach. Czego nie mógł zabrać - wypijał lub wchłaniał przez szkło.
To była ciekawa kwestia, że czarownik mógł absorbować napitki przez skórę, ale tylko jeżeli między nią, a płynem było szkło. “Prawdziwy twardziel pije ze szkła. Prawdziwsi, przez szkło” odpowiedział na pytanie Rychu cytując mądrość Księgi Win.

W samym Śródmieściu Kocięba zdał sobie sprawę, że sytuacja jest więcej niż krytyczna. Rozwalenie machin międzywymiarowych spowodowało szalenie astralu i wszelcy Przebudzeni tacy jak Sylwestranie i Druidzi nie śmieli podejść. Z odległości starali się narzucić pęta i wyciszyć powłokę magicznego wymiaru, który tu i ównie przebijał się, manifestując na moment swoje wyładowania. Kocięba patrzył jak magowie dwoją się i troją. Widział też jak jeden z nich pada zdjęty kulą snajpera. Widok ten wkurwił nieziemsko Alkomantę. Postawił jedną z flaszek spirytusu i przywołał jednego ze znanych mu duchów z rozkazem “zrobienia porządku”. Astral szalał, ale Duch był posłuszny. Jego rację bytu w tym wymiarze wyznaczała powoli samoistnie opróżniająca się flaszka spirytusu.

***

Andrzej Młot zwany Ajejem dziwnie się czuł znów w materialnym świecie. Ale Pan Ryszard był jego Panem, a rozkazy Pana to rzecz święta. Kotwica wymiarowa zarzucona w postaci flaszki spirytusu sprawiła, że Ajej nie musiał się przejmować astralem o ile zdoła wrócić do Pana Rysia zanim spirytus się wyczerpie. Dlatego pognał pod swoją dzinowo-żulową postacią przez chmury dymu i odłamków w stronę dachów gdzie czaili się snajperzy.

Pierwszego z nich dopadł natychmiast i spuścił mu elegancki Wpierdol. Żadne tam kurwa czary, żadne zianie ogniem. Po prostu cios w pysk i poprawka z buta. Snajperski Kutafon nawet nie oderwał twarzy od tego swojego karabinku. Ajej - weteran wojen między Panem Ryszardem a Pedofilską Mafią, skojarzył to z jakimiś lubieżnymi praktykami pederastów że pomimo Wpierdolu pedał jeden nie chciał się oderwać od karabinu. Kiedy z nim skończył snajper, teraz już świętej pamięci, wisiał nabity na lufę swojej broni.
Młot nie miał wiele czasu. Na tego zboka dość go zmarnował a miał jeszcze dwóch do zajebania. Poczuł, że jakaś magiczna siła próbuje go przystopować, ale on był zbyt twardy i zdeterminowany już za życia by takimi pierdołami się przejmować. Teraz tym bardziej. Pognał na kolejny dach kamienicy, gdzie orczy strzelec oddawał strzał raz za razem. Okazał się jednak czujniejszy i gdy Ajej wylądował na dachu ten stanął naprzeciw niego z nożem. Szybki cios i ostrze zagłębiło się w półmaterialnym ciele Andrzeja, ale ten nie przejmował się tym, bo przecież już nie czuł bólu. Więc po chuj ma się przejmować? Za to bez wahania szybkimi dwoma ciosami przystopował orka, a potem wedle doktryny Wpierdolu - napierdalał. Napierdalał jakby nic innego za życia nie robił (co było w sumie prawdą, bo Wpierdol był jego wielką pasją).
Niestety po raz kolejny się zapomniał w walce i kiedy przyszło już do zajęcia się trzecim i ostatnim wyznaczonym mu celem Andrzej poczuł, że jego czas się kończy. Tylko interwencja Pana Rysia i poświęcenie małpki z Żytnią pozwoliła zdobyć potrzebne do ukończenia zadania sekundy. Ostatni znajper siedział na wieży katedralnej. Ajej wyrwał kawałek elewacji i całą mocą przypierdolił nią cwaniakowi dokumentnie rozkutaszając jego scybernetyzowany łeb. Potem zadziałało przyciąganie i Ajej ekspresem popędził do Pana Ryszarda by uniknąć perturbacji związanych z szalejącym Astralem.

Dobrze było tak sobie z powrotem ponapierdalać, pomyślał zanim jego materialna postać się rozwiała i wrócił tam skąd go ściągnięto, do rzeczy które mu przerwano.

***

Kierując się dalej w kierunku Światowida Rysiek zaczął się zastanawiać jak w tym wszystkim poradzą sobie Czerwoni Magowie. Szalejący astral utrudniał znacząco czarowanie, a kilkudziesięciu Przebudzonych już próbowało go uspokajać od zewnątrz tej popieprzonej zony magicznej niestabilności. Jak więc do sprawy podejdą sowieci?

Ano jak Powstańcy zaczęli się zbliżać do centrum dowodzenia zagadka sama się rozwiązała. Nijak. Rysiek wyczuł kilka “baniek spokojnego astralu”, które przemieszczały się po okolicy, zwykle w towarzystwie zcybernetyzowanych istot. Cześć w ogóle olała temat i starali się walczyć poprzez wywoływanie manifestacji astralu. Ryszard doszedł do wniosku, że poważniejszymi celami będą ci którzy posiadają dość mocy by wytłumiać astral wokół siebie. Alkomanta namierzył jedną z wytłumionych sfer przemieszczającą się pod ziemią. Ktoś chciał ewidentnie spierdolić.

***

Powstańcy zdołali wypędzić wroga z katedry pod wezwaniem św. Mikołaja. Niestety oddziałek zabezpieczający został w moment skasowany przez pojawienie się znikąd Czerwonego Maga i jego obstawy z dwóch cyber-trolli. Czarownik dzięki sferze spokojnego astralu mógł spokojnie zarzucić zaklęciami, które unicestwiły dzielnych żołnierzy i teraz szukał wejścia do kolejnego tunelu, którym mógłby się oddalić poza strefę działań wojennych.
Zejście do interesującego go tunelu znajdowało się pod jedną z ław pośrodku nawy. Jednak kiedy zbliżył się do niej, zarówno jego jak i towarzyszące mu cyborgi ogarnęły ogniste sfery. Czarodziej w porę się cofnął, jednak cyborgi przyjęły na siebie pełnię siły magicznego kombo. Po chwili bioniczna tkanka która trzymała wszystko w kupie została spopielona i czarociopyłowa bionika opadła na posadzkę.

Pan Ryszard odrzucił dwa zwoje z których uleciała magiczna formuła i związana z nią mana. Pewniej chwycił antycznego kałacha. Miał przewagę, będąc na tym terenie. Święty Mikołaj miał u niego dług, wszak w 2013 zajebał zwyrola, który w przebraniu Świętego gwałcił i mordował dzieci.

- Dokąd to aparatczyku. - rzucił patrząc wyniośle na Czerwonego Maga, a nie było to łatwe, bo alkomanta wyraźnie chwiał się na nogach.

Czerwony Mag którego śledził wyglądał niczym stary profesor z magicznego uniwersytetu. Łysa głowa. Krótko przycięta biała broda. Grube okulary naszpikowane elektroniką. Miał na sobie czerwony laboratoryjny kitel, pod spodem zaś, już trochę sfatygowany przez ostatnie wydarzenia, skrojony na miarę garnitur. Spoglądał na Kociębę chłodno, wręcz lodowato.

- Nie mam czasu dla wioskowych kuglarzy. - rzucił i machnął ręką składając palce w specyficzny sposób.

Strumień magicznej energii pomknął z ręki Czerwonego w Kociębę lecz ten zakrzyknął tylko głośno.

LIBERUM VETO!

I pocisk się rozwiał. Tak po prostu. Alkomanta sapnął od nagłego odpływu promili. Bez patyczkowania się wycelował i wypalił bezceremonialnie w czarownika. Ten kolejnym gestem wzniósł tarczę i zatrzymał całą serię dopalonych magią kul. Ryszard poczuł ukłucie respektu wobec przeciwnika. Tamten nie tylko podtrzymywał spokojny astral, ale jednocześnie rzucał naprawdę mocne czary.

- Przeklęty guślarz! - warknął Czerwony Profesor.

Wyrzucił ręce w górę i machnął nimi ku ziemi. Momentalnie bańka astralnej stabilności skurczyła obejmując tylko Czarownika. Pan Rysiu czując nagłe falowanie magicznego wymiaru natychmiast puścił kałacha, który gwałtownie rozgrzał się.

- Łaskawie umrzyj! - dodał sowieta i wskazał alkomantę reką.

Ryszard poczuł jak rzeczywistość w punkcie w którym stał gwałtownie rwie się na strzępy. Spróbował zrobić unik, ale nadmiar promili we krwi sprawił, że zrobił zaledwie chwiejny krok w bok zanim astral przerwał osnowę rzeczywistości i wlał swoją surową energię do wnętrza Katedry. Rysiek nabrał powietrza i zionął ogniem. Zgromadzona w jego wnętrznościach moc gwałtownie odchodziła tworząc ognistą zaporę przed lejącą się na niego nieuporządkowaną maną.

- Przygłupie! Jestem ich przywódcą! Najświetlejszym umysłem! - krzyczał Profesor idąc ku Kociębie i dobywając z rękawa antycznie wyglądający samopał, który aż jarzył się od run i zgromadzonym w niej mocy - Profesorem pięciu fakultetów taumatologii! Całe życie studiowałem zasady rządzące rzeczywistością! I ty… prostacki uliczny chaosyta napędzany etanolem staje naprzeciw mnie?

Monolog starego naukowca zaczynał być męczący. Co gorsza dziadyga nie podszedł dość blisko by go chwycić, ani aby ta jego aura wyciszająca zablokowała wyrwę. Ale ognisty wyziem pożarł dość promili by Kocięba odzyskał koordynację ruchową. Dał nura za ławę, pozwalając by mana zaczęła się wtłaczać do rzeczywistości paląc i rozwiewając wszystko czego się dotknęła.
W reakcji na nagły ruch Czerwony wypalił z samopału. Naładowana kula straciła stabilność poza aurą wytłumienia i trafiając w wyrwę spowodowała eksplozję, która rozrzuciła niczym zabawki zarówno czarowników jak i kościelne ławy.

Kocięba padł pod jedną z kolumn. Nie do końca ogarniając co właściwie się stało wsparł się o filar i podniósł do pionu.

Przeciwnik też już wstał na nogi, jednak wyglądał dużo gorzej niż alkomanta. Treningi fizyczne i utwardzanie w górach przyniosły rezultaty z których Ryszard teraz był bardzo zadowolony. Nie tracąc czasu ruszył na Profesora wznosząc obie ręce i zionąc.

Lecz z jego ust nie wydobył się płomień.

Strumień nasyconego promilami powietrza uderzył w Czerwonego Maga, który właśnie próbował rzucić kolejny czar. Biorąc wdech wciągnął posłaną mu dawkę promili. Coś w czarowanej formule chyba się pod wpływem tego wypaczyło, bo śmiercionośne zaklęcie, którego miał użyć po prostu… nie wypaliło. Wściekły dobył zza pazuchy prosty rytualny sztylet. Kocięba widząc to chwycił ostygniętego kałacha, szykując się do zakończenia sprawy przy pomocy jego kolby. Lecz Czerwony zamiast rzucić się na Ryszarda przesunął ostrzem po swojej dłoni i chlapnął krwią w alkomantę. Ten nie zdołał się uchylić i krople padły na jego pokrytą pierś, by po chwili eksplodować.

***

Ryszard leżał na posadzce. Eksplozja przytłumiła jego słuch. Resztki promili dostarczały jego ciału energii, więc nie stracił przytomności, tylko go zamroczyło. Widział jednak zbliżającą się sylwetkę Profesora. Jego twarz wyrażała wściekłość, niepokój… ekscytację... coś jeszcze… była cała czerwona… Rysiek uniósł bez energii karabin, ale Profesor stanowczo odtrącił broń i chwycił Ryszarda za rękę.

- Delirium… Tremens… - wyszeptał Kocięba.

Sztuczka którą zastosował poprzednim razem zadziałała. W sensie odpływ promili oznaczał, że klątwa została rzucona poprawnie. Jednak Profesor zadrżał tylko, zarzucił głową i wlepił w alkomantę rozgniewane spojrzenie.

- Głupcze! Twoje klątwy są żałosne, tak jak ty! Radziecka elita intelektualna nie takie problemy rozpijała! - rzucił podcinając Ryśkowi żyły na nadgarstku.

Jego słowa przeszły w jakiś plugawy bełkot. Również bełkot, ale zdecydowanie mniej plugawy, a bardziej bezpośredni wydobył się z ust Ryszarda.

- Rozpij to…

Ogłuszający huk wystrzału rozsadzał bębenki. Szkarłatny bryzg ozdobił kawał katedry, a Czerwonym Magiem rzuciło przez nawę jakby dostał cios od cybertrolla.
Trzy pociski śrutowe naładowane magią znajdując się w strefie uporządkowanego astralu zadziałały tak jak powinny dodając broni dodatkowego - potężnego kopa.
Alkomanta odrzucił na bok obrzyn i się natychmiast sięgnął po jedną z flaszeczek. Krwawił z nadgarstka obficie. Niestety wszystkie flakony i manierki były pobite lub puste, a wchłonięte wcześniej promile i spiryt zużył na moce, czary i klątwy. Nie było tego ostatniego uzdrawiającego napoju, którego teraz potrzebował.
Jego wzrok padł na resztki pozostałe po przywódcy Czerwonych Magów. Spojrzał potem na zrobioną przez niego ranę. Nie wiedział jakiej krwawej magii ten chciał użyć i co osiągnąć i czemu nie wbił mu tego sztyletu w twarz. Nieważne.
Ryszard nabrał powietrza i zionął.
Ostatnie promile we krwii przeznaczył na przypalenie głębokiej rany na nadgarstku. Nie wiedział czy zda to egzamin. Ból wytrzymał tylko przez moment po czym odpłynął oddając się pod opiekę Świętego Mikołaja, patrona katedry.

 
Stalowy jest offline