Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 11:08   #178
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Podjazd pod Światowid był tragiczny z taktycznego punktu widzenia. Otwarte podejście, gdzie siedziało się jak na strzelnicy. Na zewnątrz i dachu siedziała zresztą cała menażeria. Przywitały ich pociski HEAT z bezodrzutowego SPG-9 Kopye, głównie skupiając się na Armacie 3A1. Po chwili dał też znać o sobie oddział obsługujący ppk Kornet, zmuszając Leoparda do ostrego manewrowania. Ten nie miał zamiaru być bierny i odstrzeliwywał się ciągle, orając pozycje obrońców Światowida. To jednak był dopiero początek kłopotów, bo swój udział zaczęły zaznaczać też BMP-5, który zamiast być antykiem, pamiętał ledwo Euro Wars, razem z mocnym desantem. Ariete C4, kto Boxer FRES i gdybybtego było mało, gniazdo z wyrzutnią ppk Ares Demonfire. Dym i wybuchy zagęściły przedporanny mrok.
Było głośno i brutalnie, Zbyszkowe Leopardy solidnie sadziły po obronie, ale mimo to, któraś z Kopyi rozsadziła gąsiennicę Leoparda 3A1, co było niestety jego gwoździem do trumny. Udało mu się jeszcze zdjąć gniazdo z Demonfire, zanim zoatał rozpruty do cna i zamienił się w płonący wrak. Mimo koncentracji wrogiego ognia, punkty oporu powoli znikały. Po SPG-9, w płomieniach stanął czołg Ariete, rozpruty przez pozostałe na chodzie Leopardy. Neosoviecka obsługa Korneta, padła od dobrze wstrzelonego pocisku z granatnika, chociaż tu mleko już dawno było rozlane. Na szczęście Vindicator na jednym z Leosiów skosił desant z BMP-5, nim ten zdążył się dobrze ustawić, dezintegrując dwie wyrzutnie Aztechnology. Wtórny wybuch z zapasu rakiet musiał pójść po wnętrzu, bo cholerstwo zamilkło, by po chwili zostać dobite Strikerem i strzałem z którejś z armat, nie pomogło nowe wyposażenie, które obecnie było usmażone od środka.. Nie było jednak lekko, wrogi ostrzał zbierał dość solidne żniwo wśród piechoty. Na koniec poszedł kto Boxer FRES, bronił się dzielnie i zajadle, ale był tylko transporterem opancerzonym, więc w końcu musiał się rozpaść z satysfakcjonującym hukiem pod nawałą ołowiu i stali. Wejście do Światowida stało dla Zbyszka i tego, co zostało z jego oddziału otworem.

W środku nie było sielankowo. Od razu przy wejściu, przywitał ich deszcz odłamków z AGS-30 Frag i jakid erkaem. Przynajmniej to dało się wyraźnie oddzielić od serii z AK-74, które nieco ginęły w tej nawale ognia. Okazało się, że sześcioosobowy oddział Morskaya Pekhota rozłożył się centralnie na ich podejściu. Kowalik nie miał pojęcia jak długo zajęło wzajemne ostrzeliwanie się, zanim Misiek zdjął snajperką granatnik, a Zbyszek odłamkowym snajpera z KSVK, ale zanim byli w stanie ruszyć dalej, miał kolejnych pięciu wyeliminowanych po swojej stronie. Miał tylko nadzieję, że skończą w lazarecie a nie czarnych workach, ale nie mieli czasu się upewnić. Ktoś pruł do nich z innego miejsca z kolejnej snajperki, w doatku półautomatycznej. Rozłożył się na jednej z galeryjek i pruł bezustannie. Jego bonanza skończyła się, kiedy rozwścieczony troll sztuk jeden wbiegł po filarze i rzucił go z impetem na podłogę na dole. W czasie, kiedy on zajmował się właścicielem Walthera MA-2100, resztę oddziału na dole zajmowały bardziej dwa drony Dobermany, jeden siejący serią z peema, drugi częstując ludzi Kowalik porcjami ołowiu z Roomsweepera. To na szczęście byłybtylko drony i padły pod granatami i seriami z kaemów.

Kowalik z kolei wszedł do kabiny kinooperatora, której wcześniej strzegł snajper i poczuł się, jakby spadał w otchłań pełną gwiazd. Wszystkie włoski stanęły mu na ciele i padł na ziemię, jednocześnie otwierając swoje astralne oczy. Padł w ostatniej chwili, ognisty pocisk przysmolił mu tyłek. Nim się zebrał, wypalił krótką serię z pistoletu w miejsce, gdzie dostrzegał astralną postać maga. Zbyszek może nie miał możliwości dorwania go w astralu, ale sztuczki czerwonego maga gdy próbował się chować za warstwami rzeczywistości, paliły na panewce. Z kolei pociski, które swobodnie z tej odległości rozbiłyby pancerne płyty. Klamka powędrowała do kabury, zwłaszcza, że w astralnej przestrzeni pojawił się przyzwany duch, który rzucił się w kierunku podnoszącego się właśnie trolla. Ich walka była brutalna i kontaktowa, jedynym co ratowało Zbyszka, było to, że jego dłonie były równie zabójcze dla duchów jak i metaludzi. Z drugiej strony magiczny pancerz, jaki miał na sobie, nie był dla astralnego stwora wielkim wyzwaniem. Wkrótce obaj krwawili, mimo błyskawicznej wymiany ciosów, zwłascza że czerwona zaraza utrudniała życie kolejnymi ognistymi pociskami. Zbyszek nie był pewien w którym momencie jego świat zalała krwawa czerwień, ale stało soę nieuchronne. Zasiadł jako widz, w swoim własnym ciele. Całkowicie stracił kontrolę nad własnym ciałem. Nie był do końca pewien co się wydarzyło, ale ocknął się ledwo żywy, poprzypalany, z ranami, których nie widać było niemagicznym okiem, z dwoma ochłapami mięsa w dłoniach. Dopiero po chwili doszło do niego, że musiały być to resztki czerwonego maga.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline