Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 20:15   #411
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Głupie - Barnett szeptała. - Głupie łzy - powtarzała, wycierając oczy.
Nie potrafiła mówić o swoich uczuciach. Chciała zapaść się pod ziemię. Miała problemy, żeby przed sobą samą przyznawać pewne fakty. A co dopiero tak po prostu akceptować je i o nich opowiadać.
- Nie zrobiłaś mi krzywdy… jeszcze nie… - mruknęła cicho.
Bee spodziewała się, że Abby rozkocha ją w sobie, ale za chwilę kompletnie o niej zapomni. Barnett już raz przeżywała złamane serce i nie mogła pozwolić na to, żeby pękło w kolejnym punkcie. Chyba nawet nie zabliźniło się po poprzednim uderzeniu. Może miało już nigdy się nie zabliźnić. Była bardzo wrażliwa i wszystko brała do siebie.
- N-nic się nie stało, przepraszam, nie chciałam cię zranić płaczem… Jestem taka głupia… Uhm…
Abigail stała i próbowała zrozumieć Bee. Jeśli nie płakała, bo została zraniona… To… Czemu płakała? Były kobietami, Abigail powinna ją rozumieć, ale… Miała problemy…
- To… Czemu płaczesz Bee…? - zapytała. Zrobiła to, co mężczyznom nie przychodziło do głowy, kiedy próbowali sami bez instrukcji rozwiązać każdy problem i złożyć każdą szafę z Ikei. Podeszła do Barnett i przytuliła ją. Zaczęła ją głaskać po głowie.
- A bo jestem głupia - rzekła. - Może jeśli mnie znowu pocałujesz, to przestanę - spłonęła rumieńcem.
DLACZEGO TO POWIEDZIAŁA?
Odsunęła się stanowczo od Abby.
- Przepraszam - powiedziała i spuściła wzrok. Patrzyła na buty. - Ja… nie jestem taka prosta. Czasami… mam problemy… w głowie… Jestem nienormalna… Nie wiem, jak zachowywać się w takich sytuacjach…
Nawet w dzieciństwie koledzy i koleżanki nazywali ją dziwną i śmiali się z niej. Z jakiegoś powodu Bee wydawało się, że wróciła do tego okresu. Czuła się bezwolna i że nie posiadała żadnej władzy nad niczym. Czasami to nie było złe uczucie, ale czasami sprawiało, że sama czuła się niczym.
- Lepiej ci będzie, jeśli nie będziesz się ze mną zadawać - powiedziała. - Oszczędzi ci to wiele dziwnych, niezrozumiałych zgryzot… ech… i pewnie tez mi…
Bee zszokował fakt, że tak po prostu zaakceptowała to, że podobały jej się również kobiety. Oczywiście do tej pory była w stanie docenić piękno tej aktorki, albo tamtej modelki, ale nigdy nie myślała o tym, żeby pójść z jakąś do… nawet nie potrafiła dokończyć tej myśli. Natomiast teraz naprawdę pragnęła, żeby Abby ją znowu pocałowała. Czy naprawdę lubiła kobiety? A może po prostu była zdesperowana i złakniona jakiejkolwiek czułości, której tak jej brakowało…?
Nie zawiodła się. Abigail nic nie odpowiedziała. Odrzuciła na podłogę dłoń Anny. Ściągnęła rękawiczki i dotknęła policzków Bee palcami, po czym przysunęła do niej blisko, znów dopychając ją do ściany i pocałowała po raz drugi. Tym razem mocniej i dłużej. Natarła jezykiem na jej usta, chcąc, by Barnett poddała jej się. Pragnęła tego już od dłuższego czasu. Zeszłej nocy nie mogła spać, bo słuchała jej oddechu i wyobrażała sobie jakie rzeczy mogłyby robić… Może to stres i panika skłaniały je do takich reakcji, ale Roux po prostu całowała teraz Bee i na razie nie miała zamiaru przestać. Jej także było gorąco i najchętniej rozebrałaby siebie i ją, ale… Nie mogły. Bo to nie było bezpieczne miejsce do tego, co chciałaby z nią robić przez najbliższe godziny.
Bee czuła się dziwnie. Z jednej strony jej mózg wypluwał endorfiny, przez co czuła się wniebowzięta. Ciepłe, mięsiste wargi Abby atakowały ją. Kiedy poczuła jej język, miała ochotę krzyknąć. Jej serce biło szybko niczym serce królika. Pozwoliła jej wedrzeć się do środka. Jej nogi zrobiły się słabe, z drugiej strony nie chciała zwalić się jak kłoda do przodu. Ta myśl nie była seksowna i zaczęła się stresować tym, że w takiej sytuacji nie oddaje się chwili i produkuje nieodpowiednie myśli. Miała do siebie wyrzuty. Czemu nie była jak jedna z tych legendarnych kochanek ze starych filmów? Czuła się jak dziecko… Chodź Abigail sprawiała również, że coraz bardziej czuła się jak kobieta… Pozwoliła jej na głęboki pocałunek, bo nie mogłaby jej go odmówić. Stresowała się też wizją tego, że za chwilę przyjdzie Z i zacznie się z nich śmiać. To, że mogą zostać przyłapane, wcale nie było dla niej podniecające, wręcz przeciwnie. Z drugiej strony… jej dłonie drgnęły dziwnie. Chciała dotknąć nimi Roux, ale z drugiej strony bała się tego uczynić. Bo byłoby to jakąś deklaracją? A może obawiała się, że jej dotyk nie spodoba się Abigail? Albo…
Z jakiegoś powodu zaczęła też nagle myśleć o Sharifie. Odganiała go rozpaczliwie, ale odbijał jej się czkawką. Był jej pierwszą, rozpaczliwą i bezkresną miłością, mimo że nigdy jej nawet nie pocałował. Po prostu jej się podobał. Bardzo. Nawet odrzucił ją na Wyspie Zoo, całkiem boleśnie. Czemu więc czuła się, jakby go zdradzała? Jeżeli pozwoli na romans z Abby, to jakby zaakceptowała, że nie będzie żadnego happy endu z nim. Świadomie Barnett nienawidziła go i nie znosiła, ale podświadomie fantazjowała, że pewnego razu pojawi się w nocy… obudzi ją… ona będzie w lekkiej, nocnej koszuli… przytuli ją i powie, że bardzo się mylił, popełnił wielki błąd… że tęsknił za nią każdej nocy, każdego dnia…
To była - no właśnie - jedynie głupia fantazja.
Czy jednak Bee była w stanie pozwolić jej odejść?
Z drugiej strony… Właśnie całował ją ktoś… Kto tę fantazję, choćby na kilka minut, mógłby urzeczywistnić… Przecież Roux potrafiła zmieniać wygląd…
Ta myśl przeszła przez myśl Bee, jednak szybko się z niej wycofała. Jakże toksycznym byłoby to elementem związku… Jakże… cholernie… podniecającym… Coraz rozpaczliwiej czerpała hausty powietrza przez nos. Usta miała zatkane.

Tymczasem Abby dała im w końcu odetchnąć. Sapnęła i oblizała usta. Przechyliła głowę i pocałowała jeden i drugi policzek Bee. Scałowała z nich łzy.
- Nie płacz… Jesteś już mądra… Bardzo pragnę całować cię dalej… Żeby zmądrzał każdy kawałek twojego ciała ukryty pod tym płaszczem… Ale nie jesteśmy u siebie… Musimy iść dalej Bee… - przemówiła w końcu, ale jeszcze się od niej nie odsunęła.
- Namieszałaś mi w głowie… - Bee powiedziała. - Ale… jeśli nas zabije… jeśli umrzemy w tej zapomnianej przez Boga krainie… - spojrzała na ściany z metalu. - To cieszę się, że dałaś mi choć trochę czułości.
Brzęczało to “choć trochę”. Jakby dla Barnett to było o wiele za mało. Sama nie uświadomiła sobie nawet, że się z tym zdradziła, inaczej spłonęłaby znowu rumieńcem. Abigail była taka atrakcyjna… na pewno znała mnóstwo innych równie atrakcyjnych kobiet i mężczyzn. Dlaczego więc pocałowała akurat ją? Może właśnie bała się, że zaraz umrze. Zrobiła to ze strachu. Gdyby nie Z i gdyby nie były same, nigdy nie wpadłaby na szalony pomysł, żeby pocałować kogoś takiego, jak ona.
- Nie mam pojęcia, jak teraz skoncentruję się na czymkolwiek… Ach...! - krzyknęła, potykając się o nierówność w podłodze i upadając do przodu.
Abigail złapała ją jednak, nim Bee całkiem grzmotnęła na podłogę. Postawiła ją zaskakująco zręcznie na nogi. Obejmowała ją w talii i trzymała za rękę.
- Jeśli tu umrzemy… To cieszę się, że powiedziałam ci… Co do ciebie czuję… Bo kocham cię Bee… Dlatego będę cię bronić - powiedziała jej prosto do ucha, po czym pocałowała ją jeszcze w kącik ust. Dopiero wtedy pozwoliła jej w pełni stanąć o własnych siłach.
Barnett ciężko było znaleźć te siły. “Ona wypowiedziała słowo na K…”, pomyślała z przestrachem.
- Cieszę się, że przestałaś się bać… - dodała, delikatnie żartując, apropo tego, że Barnett nie będzie teraz w stanie na niczym się skoncentrować.
- Ach… rzeczywiście. Znaczy… ja jestem w stanie ciągłego strachu. Ale wolę martwić się przyjemniejszymi tematami, niż tymi naprawdę przerażającymi - zażartowała nieporadnie.
Nie wiedziała, czy powinna jakoś zareagować na to “kocham cię”. Nie słyszała tego dosłownie od nikogo i nigdy. To znaczy nie licząc tatę, mamę i w ogóle rodzinę. Jednak to było zupełnie inne “kocham cię”. Czuła się bardziej szczęśliwa, niż może kiedykolwiek wcześniej. Z drugiej strony była zakłopotana, bo nie znała reguły tej gry i nie wiedziała, co powinna mówić lub robić. Na przykład… czy powinna odpowiedzieć, że też ją kocha? Czy ona tego oczekuje?
- Ja… - zamilkła. Szły przed siebie. Echo ich kroków napominało Bee, że milczy i robi z siebie idiotkę.
“Trzeba było sobie przygotować zdanie, zanim się odezwałaś”, napomniała się.
- Ja… Powinnaś wiedzieć i pamiętać, że wcale nie odrzuciłam twoich zalotów.
Miała ochotę przystanąć i uderzać głową w ten metalowy mur. Był do tego idealny. Kto mówił w ten sposób? Jej babcia? “Zaloty…?” Bee znów chciało się płakać. A wypowiedziała to dlatego, bo przypomniała sobie, jak zdewastowana się czuła, kiedy jej… zaloty… odrzucił Sharif. Nie mogła pozwolić na to, żeby Abby przeżywała to samo, co ona wtedy. Ale mogła to jakoś szczęśliwiej ubrać w słowa.
“Z, wróć i mnie uratuj…”, Bee zaczęła modlić się niczym wariatka.
Abigail uśmiechnęła się.
- Cieszę się… Bałam się, że cię wystraszę… Jesteś zawsze taka delikatna i dziewczęca i kochana… Że chciałabym cię owinąć poduszkami i związać i tak turlać, żeby nic ci się nie stało… Znaczy… To chyba dziwne, co powiedziałam, no nie? Tak… - Abigail zaśmiała się nieco zestresowana.
- Ja uważam, że to piękne - Bee odpowiedziała o pół tonu wyższym głosem.
- Wybacz… Najwyraźniej każdy konsument jest trochę szalony… Mówisz że piękne? Hmm… I wiesz co. Jesteśmy tu razem… Damy radę… A Alice i reszta na pewno nas znajdą i wyciągną… - powiedziała i przechyliła się. Podniosła porzucone rękawiczki, a potem założyła je by wziąć rękę Anny. Potrzebowały jej… Niestety.
- Jesteś najmilszą, najsłodszą dziewczyną jaką w życiu poznałam… Jeśli stąd wyjdziemy… A wyjdziemy na pewno… Czy zrobisz mi ten zaszczyt i dasz się zaprosić na kolację? - zapytała Abby.
Bee zatrzęsła się. Jak gdyby pocałunkami Roux wprowadziła do jej ciała jakiegoś szczególnie złośliwego wirusa, który mącił jej w ciele i umyśle.
- O-oczywiście. Zjadłabym coś smacznego… - powiedziała.
Roux posłała jej zadowolony, szczęśliwy uśmiech. Była mega zadowolona z siebie, że jednak… Jednak to zrobiła. ‘Ha! Pobij to… Douglas’ - pomyślała.
Barnett bała się, że jednak jak wyjdą na zewnątrz, to Abby o wszystkim zapomni. Więcej się nie odezwie, miną miesiące, a ona znowu będzie czuła się jak porzucona wariatka. Choć nie mogłaby jej winić, gdyby nie chciała pójść z nią na kolację.
Weszły przez kolejne drzwi do okrągłego pomieszczenia. Wyglądało to jak recepcja… ale nie tylko. Na pewno łatwiej byłoby ocenić, do czego ten pokój służył, gdyby znajdowały się w nim jakiekolwiek obiekty. Jednak wszystko, co cenne, IBPI wyniosło i przetransportowało do nowszej jednostki. Choć ta wyglądała i tak niezwykle nowocześnie. Na pewno zbudowanie jej kosztowało spore miliony, może nawet miliardy… Bee ciężko było szacować takie kwoty. I tak były niedostępne dla zwykłego człowieka.
Co rusz zerkała delikatnie na Abby. Głównie po to, żeby spojrzeć na to, jak pięknie wyglądała. I przypominała sobie też, jak ładnie pachniała… Bee nigdy wcześniej nie myślała o niej w ten sposób. Nawet kiedy spały przy sobie. To była zamknięta, choć atrakcyjna szuflada… która została nagle i niespodziewanie otwarta. Barnett bała się spojrzeć na jej zawartość. Czy to mogła być miłość? Czy może raczej kolejne rozczarowanie? Na chwilę przestała o tym myśleć, gdyż znów się potknęła.
- O… może tam pójdziemy - wskazała jeden z korytarzy.
Abigail była nieco rozkojarzona swoimi myślami. Zerknęła w stronę, którą wskazywała Barnett.
- Hmm… Cóż… I tak nie mamy żadnej wskazówki, nigdzie niestety nie jest napisane ‘Tędy do wyjścia awaryjnego’, więc… Chodźmy tam - zgodziła się i ruszyła wraz z Bee w zaproponowany przez Barnett kierunek. Skoro i tak był tu zamknięte, równie dobrze mogły pozwiedzać otoczenie.
Znalazły się w długim, kolejnym korytarzu. Z jakiegoś niewyraźnego powodu w głowie Bee pojawiło się określenie “promenada”. Może dlatego, bo po obu stronach nie znajdowały się metalowe ściany, ale zamiast tego szklane pomieszczenia. I to szkło z obu stron nadawało miejscu nieco bardziej prestiżowego wyglądu. Co ciekawe… w każdym z tych pokojów znajdował się jeden człowiek. Chyba byli żywi… Bee widziała przy każdym z nich jakieś urządzenia monitorujące pracę serca, ciśnienie, tętno… W ich nadgarstkach znajdowały się wkłucia. Rurki prowadziły do pomp, które w każdej minucie wtłaczały do żył taką samą wartość bliżej niesprecyzowanej substancji.
Abigail rozglądała się, a widząc ludzi za szybami, podłączonych do aparatury wtłaczającej dziwną substancję, zmarszczyła brwi. Podeszła bliżej jednej z szyb i przyjrzała się ekranom. Co za dane przedstawiały. W końcu miała w szkole pielęgniarskiej zajęcia z tematu opieki pacjentami. Wtedy nie były jej przydatne, a przynajmniej tak myślała, bo przecież miała się zajmować matkami i ich dziećmi, a nie bawić w złożone dane na temat stanu zdrowia osób starych, mężczyzn i tym podobne… Ale jednak coś do głowy jej wbito. Oparła dłonie o szybę i zaczęła czytać… A właściwie próbowała.
Patrzyła na następne monitory. Wszyscy mieli przyspieszone tempo oraz bardzo dziwne, wysokie ciśnienie. Saturacja natomiast pozostawała w normie. Zapisu EKG nie potrafiła rozczytać, jednak przynajmniej na pierwszy rzut oka zdawał się prawidłowy.
- Jest… jest tu kto…? - z samego końca korytarza dobiegł cichutki głosik dziewczynki. - P-pomocy…!
Abigail otworzyła szerzej oczy. Po czym ruszyła w stronę głosu dziecka.
- Tak, jestem ja! I jest Bee! - odezwała się na głos do dziewczynki.
- Już idziemy! - dodała, zaczynając właściwie truchtać i biec.
Na samym końcu znaleźli celę z małą dziewczynką. Miała blond włosy. Na szczęście nie była jeszcze podpięta do aparatury.
- B-boję się - mruknęła.
Siedziała oparta o szklaną ścianę. Miała podkurczone nogi i obejmowała je.
- Pan Jeremy nie odzywa się… - płakała.
Abigail spróbowała przyłożyć rękę Anny do panelu przy drzwiach do szklanej celi dziewczynki. Niestety nic to nie dało. Najwyraźniej Anna nie miała dostępu do tych pomieszczeń. Albo Z specjalnie je tak zaprogramował.
Abigail rozejrzała się.
- Nie martw się… Wyciągniemy was stąd… A jeśli nie ja i Bee… To na pewno Alice… Powiedz mi, pan Jeremy gdzieś tu jest? - zapytała. Podeszła do celi obok i rozejrzała się po niej. Walnęła ręką w szybę, jak mocne bylo to szkło? Przyszło jej do głowy, że może ci ludzie…
- Bee, możesz policzyć ile tu jest osób? - poprosiła.
- Trzynaście - szepnęła Barnett. - Z czego do pompy podłączona jest dziewiątka… Widzę tutaj dziewczynkę, młodego mężczyznę, kobietę i starszego nieco pana, którzy…
- Jeremy! To pan Jeremy! - mała wstała i podbiegła do szklanej ściany. Zaczęła w nią tłuc pięściami.
- Którzy są podłączeni do kroplówki… chyba ich uśpiła. Ale jeszcze nie do pompy… A nie, czekaj… jest jeszcze jedna niepodłączona kobieta. Czyli razem jest ich tutaj czternastka - powiedziała Bee.
- Czyli… Jest tutaj czternaście osób… z czego dziewięcioro jest podłączonych do pompy, a ci pozostali, poza dziewczynką, śpią? - zagadnęła do Barnett. Przykucnęła przed szybą blondynki z burzą kręconych włosów i intensywnie niebieskimi oczami.
- Tak - odparła Bee. - Dwóch mężczyzn i dwie kobiety.
- Słyszysz? Pan Jeremy śpi… Ten zły pan sprawił, że nie może się na razie obudzić, ale żyje… Jak masz na imię? Ja jestem Abigail - przedstawiła się, starając uspokoić dziecko. Nie miała pojęcia co było wtłaczane pompą w tych ludzi, ale cokolwiek to było, nie brzmiało dobrze… Cokolwiek wtłaczane w takim tempie do ciała nie mogło pomagać, w żaden sposób. Zerknęła na Bee. Wyciągnęła do niej rękę, by podeszła. Szybko to uczyniła. Roux momentalnie stwierdziła po jej minie, że była przerażona. Nie bez powodu. To, że nie wiedziały, co się tutaj działo, wcale ich nie uspokajało.
- Jestem Emma Walker. Ja nie chcę, żeby przydarzyło im się to samo, co tatusiowi! - łkała. - I Carlosowi. I Dylanowi. I cioci Danielle. I Vanessie… No i zabrał moje kredki! Oraz mój blok rysunkowy… Dlaczego to się dzieje? - zaczęła kręcić głową. - Chcę, żeby przestało! Żeby to wszystko przestało…!
Bee spojrzała na Abby.
- Nie zdążył tamtych podłączyć. Może zaczęło brakować mu środka… - zawiesiła głos.
- Albo czasu? Nie mam pojęcia… Posłuchaj Emmo. To się wkrótce skończy. Przyjechaliśmy tutaj, żeby was uratować… Trochę mamy problem, bo zły pan zabrał mnie i Bee tutaj, ale są inni ludzie, tam na zewnątrz… I oni tutaj dotrą i nas uratują… - wyjaśniła jej Roux, starając się mówić jak najbardziej przekonująco. Rozejrzała się kątem oka, czy poza tymi czternastoma celami… Były tu jeszcze jakieś wolne. Miała bardzo złe przeczucia.
Znajdowało się tu więcej wolnych, ale na razie były puste.
- Ja nie chcę, żeby oni zamknęli oczy i ich już nie otworzyli! - Emma opisała bardzo straszne słowo, “umieranie”. - On jest straszny. Jak Cień. Czy to Cień? Cień wrócił? Jest taki straszny… i cały czarny…! - otworzyła usta szeroko. - Tak jak stara pani Aaliyah, która była naszą sąsiadką i miała wielki nos!
 
Ombrose jest offline