Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-11-2019, 20:15   #411
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Głupie - Barnett szeptała. - Głupie łzy - powtarzała, wycierając oczy.
Nie potrafiła mówić o swoich uczuciach. Chciała zapaść się pod ziemię. Miała problemy, żeby przed sobą samą przyznawać pewne fakty. A co dopiero tak po prostu akceptować je i o nich opowiadać.
- Nie zrobiłaś mi krzywdy… jeszcze nie… - mruknęła cicho.
Bee spodziewała się, że Abby rozkocha ją w sobie, ale za chwilę kompletnie o niej zapomni. Barnett już raz przeżywała złamane serce i nie mogła pozwolić na to, żeby pękło w kolejnym punkcie. Chyba nawet nie zabliźniło się po poprzednim uderzeniu. Może miało już nigdy się nie zabliźnić. Była bardzo wrażliwa i wszystko brała do siebie.
- N-nic się nie stało, przepraszam, nie chciałam cię zranić płaczem… Jestem taka głupia… Uhm…
Abigail stała i próbowała zrozumieć Bee. Jeśli nie płakała, bo została zraniona… To… Czemu płakała? Były kobietami, Abigail powinna ją rozumieć, ale… Miała problemy…
- To… Czemu płaczesz Bee…? - zapytała. Zrobiła to, co mężczyznom nie przychodziło do głowy, kiedy próbowali sami bez instrukcji rozwiązać każdy problem i złożyć każdą szafę z Ikei. Podeszła do Barnett i przytuliła ją. Zaczęła ją głaskać po głowie.
- A bo jestem głupia - rzekła. - Może jeśli mnie znowu pocałujesz, to przestanę - spłonęła rumieńcem.
DLACZEGO TO POWIEDZIAŁA?
Odsunęła się stanowczo od Abby.
- Przepraszam - powiedziała i spuściła wzrok. Patrzyła na buty. - Ja… nie jestem taka prosta. Czasami… mam problemy… w głowie… Jestem nienormalna… Nie wiem, jak zachowywać się w takich sytuacjach…
Nawet w dzieciństwie koledzy i koleżanki nazywali ją dziwną i śmiali się z niej. Z jakiegoś powodu Bee wydawało się, że wróciła do tego okresu. Czuła się bezwolna i że nie posiadała żadnej władzy nad niczym. Czasami to nie było złe uczucie, ale czasami sprawiało, że sama czuła się niczym.
- Lepiej ci będzie, jeśli nie będziesz się ze mną zadawać - powiedziała. - Oszczędzi ci to wiele dziwnych, niezrozumiałych zgryzot… ech… i pewnie tez mi…
Bee zszokował fakt, że tak po prostu zaakceptowała to, że podobały jej się również kobiety. Oczywiście do tej pory była w stanie docenić piękno tej aktorki, albo tamtej modelki, ale nigdy nie myślała o tym, żeby pójść z jakąś do… nawet nie potrafiła dokończyć tej myśli. Natomiast teraz naprawdę pragnęła, żeby Abby ją znowu pocałowała. Czy naprawdę lubiła kobiety? A może po prostu była zdesperowana i złakniona jakiejkolwiek czułości, której tak jej brakowało…?
Nie zawiodła się. Abigail nic nie odpowiedziała. Odrzuciła na podłogę dłoń Anny. Ściągnęła rękawiczki i dotknęła policzków Bee palcami, po czym przysunęła do niej blisko, znów dopychając ją do ściany i pocałowała po raz drugi. Tym razem mocniej i dłużej. Natarła jezykiem na jej usta, chcąc, by Barnett poddała jej się. Pragnęła tego już od dłuższego czasu. Zeszłej nocy nie mogła spać, bo słuchała jej oddechu i wyobrażała sobie jakie rzeczy mogłyby robić… Może to stres i panika skłaniały je do takich reakcji, ale Roux po prostu całowała teraz Bee i na razie nie miała zamiaru przestać. Jej także było gorąco i najchętniej rozebrałaby siebie i ją, ale… Nie mogły. Bo to nie było bezpieczne miejsce do tego, co chciałaby z nią robić przez najbliższe godziny.
Bee czuła się dziwnie. Z jednej strony jej mózg wypluwał endorfiny, przez co czuła się wniebowzięta. Ciepłe, mięsiste wargi Abby atakowały ją. Kiedy poczuła jej język, miała ochotę krzyknąć. Jej serce biło szybko niczym serce królika. Pozwoliła jej wedrzeć się do środka. Jej nogi zrobiły się słabe, z drugiej strony nie chciała zwalić się jak kłoda do przodu. Ta myśl nie była seksowna i zaczęła się stresować tym, że w takiej sytuacji nie oddaje się chwili i produkuje nieodpowiednie myśli. Miała do siebie wyrzuty. Czemu nie była jak jedna z tych legendarnych kochanek ze starych filmów? Czuła się jak dziecko… Chodź Abigail sprawiała również, że coraz bardziej czuła się jak kobieta… Pozwoliła jej na głęboki pocałunek, bo nie mogłaby jej go odmówić. Stresowała się też wizją tego, że za chwilę przyjdzie Z i zacznie się z nich śmiać. To, że mogą zostać przyłapane, wcale nie było dla niej podniecające, wręcz przeciwnie. Z drugiej strony… jej dłonie drgnęły dziwnie. Chciała dotknąć nimi Roux, ale z drugiej strony bała się tego uczynić. Bo byłoby to jakąś deklaracją? A może obawiała się, że jej dotyk nie spodoba się Abigail? Albo…
Z jakiegoś powodu zaczęła też nagle myśleć o Sharifie. Odganiała go rozpaczliwie, ale odbijał jej się czkawką. Był jej pierwszą, rozpaczliwą i bezkresną miłością, mimo że nigdy jej nawet nie pocałował. Po prostu jej się podobał. Bardzo. Nawet odrzucił ją na Wyspie Zoo, całkiem boleśnie. Czemu więc czuła się, jakby go zdradzała? Jeżeli pozwoli na romans z Abby, to jakby zaakceptowała, że nie będzie żadnego happy endu z nim. Świadomie Barnett nienawidziła go i nie znosiła, ale podświadomie fantazjowała, że pewnego razu pojawi się w nocy… obudzi ją… ona będzie w lekkiej, nocnej koszuli… przytuli ją i powie, że bardzo się mylił, popełnił wielki błąd… że tęsknił za nią każdej nocy, każdego dnia…
To była - no właśnie - jedynie głupia fantazja.
Czy jednak Bee była w stanie pozwolić jej odejść?
Z drugiej strony… Właśnie całował ją ktoś… Kto tę fantazję, choćby na kilka minut, mógłby urzeczywistnić… Przecież Roux potrafiła zmieniać wygląd…
Ta myśl przeszła przez myśl Bee, jednak szybko się z niej wycofała. Jakże toksycznym byłoby to elementem związku… Jakże… cholernie… podniecającym… Coraz rozpaczliwiej czerpała hausty powietrza przez nos. Usta miała zatkane.

Tymczasem Abby dała im w końcu odetchnąć. Sapnęła i oblizała usta. Przechyliła głowę i pocałowała jeden i drugi policzek Bee. Scałowała z nich łzy.
- Nie płacz… Jesteś już mądra… Bardzo pragnę całować cię dalej… Żeby zmądrzał każdy kawałek twojego ciała ukryty pod tym płaszczem… Ale nie jesteśmy u siebie… Musimy iść dalej Bee… - przemówiła w końcu, ale jeszcze się od niej nie odsunęła.
- Namieszałaś mi w głowie… - Bee powiedziała. - Ale… jeśli nas zabije… jeśli umrzemy w tej zapomnianej przez Boga krainie… - spojrzała na ściany z metalu. - To cieszę się, że dałaś mi choć trochę czułości.
Brzęczało to “choć trochę”. Jakby dla Barnett to było o wiele za mało. Sama nie uświadomiła sobie nawet, że się z tym zdradziła, inaczej spłonęłaby znowu rumieńcem. Abigail była taka atrakcyjna… na pewno znała mnóstwo innych równie atrakcyjnych kobiet i mężczyzn. Dlaczego więc pocałowała akurat ją? Może właśnie bała się, że zaraz umrze. Zrobiła to ze strachu. Gdyby nie Z i gdyby nie były same, nigdy nie wpadłaby na szalony pomysł, żeby pocałować kogoś takiego, jak ona.
- Nie mam pojęcia, jak teraz skoncentruję się na czymkolwiek… Ach...! - krzyknęła, potykając się o nierówność w podłodze i upadając do przodu.
Abigail złapała ją jednak, nim Bee całkiem grzmotnęła na podłogę. Postawiła ją zaskakująco zręcznie na nogi. Obejmowała ją w talii i trzymała za rękę.
- Jeśli tu umrzemy… To cieszę się, że powiedziałam ci… Co do ciebie czuję… Bo kocham cię Bee… Dlatego będę cię bronić - powiedziała jej prosto do ucha, po czym pocałowała ją jeszcze w kącik ust. Dopiero wtedy pozwoliła jej w pełni stanąć o własnych siłach.
Barnett ciężko było znaleźć te siły. “Ona wypowiedziała słowo na K…”, pomyślała z przestrachem.
- Cieszę się, że przestałaś się bać… - dodała, delikatnie żartując, apropo tego, że Barnett nie będzie teraz w stanie na niczym się skoncentrować.
- Ach… rzeczywiście. Znaczy… ja jestem w stanie ciągłego strachu. Ale wolę martwić się przyjemniejszymi tematami, niż tymi naprawdę przerażającymi - zażartowała nieporadnie.
Nie wiedziała, czy powinna jakoś zareagować na to “kocham cię”. Nie słyszała tego dosłownie od nikogo i nigdy. To znaczy nie licząc tatę, mamę i w ogóle rodzinę. Jednak to było zupełnie inne “kocham cię”. Czuła się bardziej szczęśliwa, niż może kiedykolwiek wcześniej. Z drugiej strony była zakłopotana, bo nie znała reguły tej gry i nie wiedziała, co powinna mówić lub robić. Na przykład… czy powinna odpowiedzieć, że też ją kocha? Czy ona tego oczekuje?
- Ja… - zamilkła. Szły przed siebie. Echo ich kroków napominało Bee, że milczy i robi z siebie idiotkę.
“Trzeba było sobie przygotować zdanie, zanim się odezwałaś”, napomniała się.
- Ja… Powinnaś wiedzieć i pamiętać, że wcale nie odrzuciłam twoich zalotów.
Miała ochotę przystanąć i uderzać głową w ten metalowy mur. Był do tego idealny. Kto mówił w ten sposób? Jej babcia? “Zaloty…?” Bee znów chciało się płakać. A wypowiedziała to dlatego, bo przypomniała sobie, jak zdewastowana się czuła, kiedy jej… zaloty… odrzucił Sharif. Nie mogła pozwolić na to, żeby Abby przeżywała to samo, co ona wtedy. Ale mogła to jakoś szczęśliwiej ubrać w słowa.
“Z, wróć i mnie uratuj…”, Bee zaczęła modlić się niczym wariatka.
Abigail uśmiechnęła się.
- Cieszę się… Bałam się, że cię wystraszę… Jesteś zawsze taka delikatna i dziewczęca i kochana… Że chciałabym cię owinąć poduszkami i związać i tak turlać, żeby nic ci się nie stało… Znaczy… To chyba dziwne, co powiedziałam, no nie? Tak… - Abigail zaśmiała się nieco zestresowana.
- Ja uważam, że to piękne - Bee odpowiedziała o pół tonu wyższym głosem.
- Wybacz… Najwyraźniej każdy konsument jest trochę szalony… Mówisz że piękne? Hmm… I wiesz co. Jesteśmy tu razem… Damy radę… A Alice i reszta na pewno nas znajdą i wyciągną… - powiedziała i przechyliła się. Podniosła porzucone rękawiczki, a potem założyła je by wziąć rękę Anny. Potrzebowały jej… Niestety.
- Jesteś najmilszą, najsłodszą dziewczyną jaką w życiu poznałam… Jeśli stąd wyjdziemy… A wyjdziemy na pewno… Czy zrobisz mi ten zaszczyt i dasz się zaprosić na kolację? - zapytała Abby.
Bee zatrzęsła się. Jak gdyby pocałunkami Roux wprowadziła do jej ciała jakiegoś szczególnie złośliwego wirusa, który mącił jej w ciele i umyśle.
- O-oczywiście. Zjadłabym coś smacznego… - powiedziała.
Roux posłała jej zadowolony, szczęśliwy uśmiech. Była mega zadowolona z siebie, że jednak… Jednak to zrobiła. ‘Ha! Pobij to… Douglas’ - pomyślała.
Barnett bała się, że jednak jak wyjdą na zewnątrz, to Abby o wszystkim zapomni. Więcej się nie odezwie, miną miesiące, a ona znowu będzie czuła się jak porzucona wariatka. Choć nie mogłaby jej winić, gdyby nie chciała pójść z nią na kolację.
Weszły przez kolejne drzwi do okrągłego pomieszczenia. Wyglądało to jak recepcja… ale nie tylko. Na pewno łatwiej byłoby ocenić, do czego ten pokój służył, gdyby znajdowały się w nim jakiekolwiek obiekty. Jednak wszystko, co cenne, IBPI wyniosło i przetransportowało do nowszej jednostki. Choć ta wyglądała i tak niezwykle nowocześnie. Na pewno zbudowanie jej kosztowało spore miliony, może nawet miliardy… Bee ciężko było szacować takie kwoty. I tak były niedostępne dla zwykłego człowieka.
Co rusz zerkała delikatnie na Abby. Głównie po to, żeby spojrzeć na to, jak pięknie wyglądała. I przypominała sobie też, jak ładnie pachniała… Bee nigdy wcześniej nie myślała o niej w ten sposób. Nawet kiedy spały przy sobie. To była zamknięta, choć atrakcyjna szuflada… która została nagle i niespodziewanie otwarta. Barnett bała się spojrzeć na jej zawartość. Czy to mogła być miłość? Czy może raczej kolejne rozczarowanie? Na chwilę przestała o tym myśleć, gdyż znów się potknęła.
- O… może tam pójdziemy - wskazała jeden z korytarzy.
Abigail była nieco rozkojarzona swoimi myślami. Zerknęła w stronę, którą wskazywała Barnett.
- Hmm… Cóż… I tak nie mamy żadnej wskazówki, nigdzie niestety nie jest napisane ‘Tędy do wyjścia awaryjnego’, więc… Chodźmy tam - zgodziła się i ruszyła wraz z Bee w zaproponowany przez Barnett kierunek. Skoro i tak był tu zamknięte, równie dobrze mogły pozwiedzać otoczenie.
Znalazły się w długim, kolejnym korytarzu. Z jakiegoś niewyraźnego powodu w głowie Bee pojawiło się określenie “promenada”. Może dlatego, bo po obu stronach nie znajdowały się metalowe ściany, ale zamiast tego szklane pomieszczenia. I to szkło z obu stron nadawało miejscu nieco bardziej prestiżowego wyglądu. Co ciekawe… w każdym z tych pokojów znajdował się jeden człowiek. Chyba byli żywi… Bee widziała przy każdym z nich jakieś urządzenia monitorujące pracę serca, ciśnienie, tętno… W ich nadgarstkach znajdowały się wkłucia. Rurki prowadziły do pomp, które w każdej minucie wtłaczały do żył taką samą wartość bliżej niesprecyzowanej substancji.
Abigail rozglądała się, a widząc ludzi za szybami, podłączonych do aparatury wtłaczającej dziwną substancję, zmarszczyła brwi. Podeszła bliżej jednej z szyb i przyjrzała się ekranom. Co za dane przedstawiały. W końcu miała w szkole pielęgniarskiej zajęcia z tematu opieki pacjentami. Wtedy nie były jej przydatne, a przynajmniej tak myślała, bo przecież miała się zajmować matkami i ich dziećmi, a nie bawić w złożone dane na temat stanu zdrowia osób starych, mężczyzn i tym podobne… Ale jednak coś do głowy jej wbito. Oparła dłonie o szybę i zaczęła czytać… A właściwie próbowała.
Patrzyła na następne monitory. Wszyscy mieli przyspieszone tempo oraz bardzo dziwne, wysokie ciśnienie. Saturacja natomiast pozostawała w normie. Zapisu EKG nie potrafiła rozczytać, jednak przynajmniej na pierwszy rzut oka zdawał się prawidłowy.
- Jest… jest tu kto…? - z samego końca korytarza dobiegł cichutki głosik dziewczynki. - P-pomocy…!
Abigail otworzyła szerzej oczy. Po czym ruszyła w stronę głosu dziecka.
- Tak, jestem ja! I jest Bee! - odezwała się na głos do dziewczynki.
- Już idziemy! - dodała, zaczynając właściwie truchtać i biec.
Na samym końcu znaleźli celę z małą dziewczynką. Miała blond włosy. Na szczęście nie była jeszcze podpięta do aparatury.
- B-boję się - mruknęła.
Siedziała oparta o szklaną ścianę. Miała podkurczone nogi i obejmowała je.
- Pan Jeremy nie odzywa się… - płakała.
Abigail spróbowała przyłożyć rękę Anny do panelu przy drzwiach do szklanej celi dziewczynki. Niestety nic to nie dało. Najwyraźniej Anna nie miała dostępu do tych pomieszczeń. Albo Z specjalnie je tak zaprogramował.
Abigail rozejrzała się.
- Nie martw się… Wyciągniemy was stąd… A jeśli nie ja i Bee… To na pewno Alice… Powiedz mi, pan Jeremy gdzieś tu jest? - zapytała. Podeszła do celi obok i rozejrzała się po niej. Walnęła ręką w szybę, jak mocne bylo to szkło? Przyszło jej do głowy, że może ci ludzie…
- Bee, możesz policzyć ile tu jest osób? - poprosiła.
- Trzynaście - szepnęła Barnett. - Z czego do pompy podłączona jest dziewiątka… Widzę tutaj dziewczynkę, młodego mężczyznę, kobietę i starszego nieco pana, którzy…
- Jeremy! To pan Jeremy! - mała wstała i podbiegła do szklanej ściany. Zaczęła w nią tłuc pięściami.
- Którzy są podłączeni do kroplówki… chyba ich uśpiła. Ale jeszcze nie do pompy… A nie, czekaj… jest jeszcze jedna niepodłączona kobieta. Czyli razem jest ich tutaj czternastka - powiedziała Bee.
- Czyli… Jest tutaj czternaście osób… z czego dziewięcioro jest podłączonych do pompy, a ci pozostali, poza dziewczynką, śpią? - zagadnęła do Barnett. Przykucnęła przed szybą blondynki z burzą kręconych włosów i intensywnie niebieskimi oczami.
- Tak - odparła Bee. - Dwóch mężczyzn i dwie kobiety.
- Słyszysz? Pan Jeremy śpi… Ten zły pan sprawił, że nie może się na razie obudzić, ale żyje… Jak masz na imię? Ja jestem Abigail - przedstawiła się, starając uspokoić dziecko. Nie miała pojęcia co było wtłaczane pompą w tych ludzi, ale cokolwiek to było, nie brzmiało dobrze… Cokolwiek wtłaczane w takim tempie do ciała nie mogło pomagać, w żaden sposób. Zerknęła na Bee. Wyciągnęła do niej rękę, by podeszła. Szybko to uczyniła. Roux momentalnie stwierdziła po jej minie, że była przerażona. Nie bez powodu. To, że nie wiedziały, co się tutaj działo, wcale ich nie uspokajało.
- Jestem Emma Walker. Ja nie chcę, żeby przydarzyło im się to samo, co tatusiowi! - łkała. - I Carlosowi. I Dylanowi. I cioci Danielle. I Vanessie… No i zabrał moje kredki! Oraz mój blok rysunkowy… Dlaczego to się dzieje? - zaczęła kręcić głową. - Chcę, żeby przestało! Żeby to wszystko przestało…!
Bee spojrzała na Abby.
- Nie zdążył tamtych podłączyć. Może zaczęło brakować mu środka… - zawiesiła głos.
- Albo czasu? Nie mam pojęcia… Posłuchaj Emmo. To się wkrótce skończy. Przyjechaliśmy tutaj, żeby was uratować… Trochę mamy problem, bo zły pan zabrał mnie i Bee tutaj, ale są inni ludzie, tam na zewnątrz… I oni tutaj dotrą i nas uratują… - wyjaśniła jej Roux, starając się mówić jak najbardziej przekonująco. Rozejrzała się kątem oka, czy poza tymi czternastoma celami… Były tu jeszcze jakieś wolne. Miała bardzo złe przeczucia.
Znajdowało się tu więcej wolnych, ale na razie były puste.
- Ja nie chcę, żeby oni zamknęli oczy i ich już nie otworzyli! - Emma opisała bardzo straszne słowo, “umieranie”. - On jest straszny. Jak Cień. Czy to Cień? Cień wrócił? Jest taki straszny… i cały czarny…! - otworzyła usta szeroko. - Tak jak stara pani Aaliyah, która była naszą sąsiadką i miała wielki nos!
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 20:18   #412
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Mhmmm… wiem… Jest straszny… Ale wiesz co? Zaufaj mi… Te osoby, które przyjdą nas uratować, bardzo nie lubią, jak ktoś krzywdzi innych i zobaczysz. Dadzą mu popalić… - powiedziała.
- Bee, zostaniesz chwilę z Emmą? Muszę na coś rzucić okiem - powiedziała i wstała. Podeszła do wolnych pomieszczeń. Zaczęła je liczyć i sprawdzać jaka aparatura była w pomieszczeniach. Szukała, czy były otwarte. chciała zsabotować działanie pomp w tamtym miejscu… Obawiała się, że Zola zamierzał podpiąć ją i Barnett do tego czegoś… Nie chciała tego ani dla siebie, ani zwłaszcza dla Bee.
Zostało sześć wolnych pomieszczeń. Razem było po dziesięć po prawej i dziesięć po lewej. Abby była pewna, że wybudowano je na długo przed Zairą. Były całkowicie puste, nie miała czego sabotować. Może Z nie zdążył jeszcze zainstalować nowego sprzętu, lub go w ogóle przywieźć. Musiałaby sprawdzić w innych pomieszczeniach, czy nie były magazynowane gdzieś indziej.
Tymczasem… gdzieś nad jej głową rozległ się huk. Potem następny i… kolejny. Były głośne i dość straszne. Emma zaczęła krzyczeć. Natomiast metalowy sufit stopniowo wybrzuszał się… jak gdyby coś z góry go mocno atakowało… Ale przecież znajdowali się głęboko pod ziemią…!
Abigail podliczyła i szybko zrachowała, że pomieszczeń starczyło dokładnie na wszystkich towarzyszy Alice… Brakowało tu Jennifer i miejsca dla samej Harper… kiedy coś zaczęło łomotać w sufit. Roux spojrzała na wybrzuszenia i nie poruszała się, opierając o ścianę. Co to do cholery było?! Wątpiła, by należało do zaplanowanych przez Zolę atrakcji… Przynajmniej miała taką nadzieję… wolała jednak, by nie były to jakieś radioaktywne krety, Wojownicze Żółwie Ninja, albo… Godzilla… Krzyk Emmy nie pomagał. Abigail ruszyła się w stronę jej celi i przytuliła do siebie Bee.
- Udajemy nieprzytomne - szepnęła Barnett i od razu zamknęła oczy, jak gdyby już teraz obserwowali ją wrogowie.
Tymczasem sufit w końcu nie wytrzymał. Na sam środek promenady zwaliła się ogromna, czterometrowa olbrzymka. Była paskudna niczym noc. Jej skóra wyglądała na grubą, jak u słonia. Była też zielona. Miał rude, niezbyt gęste włosy, kompletnie poczochrane. W rękach trzymała maczugę. Miała brzydki nos przekłuty kością - była chyba ozdobą. Skóry otulały jej ciało, więc było jej bez wątpienia ciepło. Jej oczy były wąskie i czerwone. Przez duży zgryz na zewnątrz wystawał szereg jej zębów.
- Urwisku, Guziczku! Wy dwie niecnoty! Złaźcie mi no tu na dół…!
Dwóch zielonych goblinów spojrzało niepewnie z góry.
- Ale to wysoko…! - Urwisek szepnął.
- Och, jak wysoko…! - zawtórował Guziczek.
- Pomooooc! - ucieszyła się Emma. - Pani o was mówiła!
Jednak ani Gryla, ani Młodzieńce Julu jej nie słuchali.
- Mój kotunio tak się denerwuje - westchnęła Gryla, gładząc czubkiem palca zwyczajnego kota, który spoczywał na jej ramieniu.
Syczał, patrząc na szklane powierzchnie. I metaliczne. Bardzo nie lubił sztucznych zabudowań. Preferował naturę.
- Złaźcie mi no tu, bo dam was zjeść Buziaczkowi!
Urwisek chwycił się talii Guziczka, potem puścił go i znowu chwycił go za stopy. Zawisł nad przepaścią. Był już bliżej podłogi, ale wciąż daleko…
Abigail mrugała, gapiąc na olbrzymkę i gobliny. Jej mózg próbował to przetworzyć…
W końcu załapał.
- Ah…! - zawołała.
- Pani jest ta olbrzymką… Tą ze Zbioru Legend… Matką Młodzieńców Julu… - rzuciła. Przypomniała sobie dalszy ciąg rozmowy na ten temat i fakt, że Alice dodała informację, że Jenny wyjebała jej w kosmos głowę syna… Abigail przestała się cieszyć, na zwrot akcji… Zaczęła się obawiać, że to przybyły tylko większe tarapaty. Wstrzymała oddech. Kompletnie zapomniała o udawaniu nieprzytomnej. Zerknęła na gobliny i ile im brakowało do zejścia na dół… Może mogłaby im pomóc? Ale nie wiedziała po co tu schodzą, więc… Na razie tylko stała obok Bee.
Barnett miała mocno zaciśnięte oczy. Teraz jeszcze bardziej niż wcześniej. Nawet nie otworzyła ust, a i tak zdołała wyszeptać słowa.
- Zabiję cię - zabrzmiało to jak słodka obietnica.
- Co…? Kto mnie woła? - Gryla zaczęła się rozglądać. Włożyła palce do uszu i wydłubała z nich dwa kilkukilogramowe czopy woskowinowe. - O, teraz lepiej - powiedziała, rzucając je na podłogę.
- Mamo! Mamuuniu! - Urwisek zaczął łkać. - Ja się boję… - mówił, kołysząc się w powietrzu.
- Mamo, on mi oderwie stopy! - Guziczek na to też się rozpłakał.
- Ja was nie znam, nie wiem, czy was lubię! - krzyknęła Emma i też się rozpłakała.
- Ssss… - gniewnie zasyczał Buziaczek.

Gryla pokręciła głową. Podniosła dłoń i najpierw postawiła na ziemi Urwiska, a potem Guziczka.
- Że mnie tu we dwoje fatygujecie! - krzyknęła. - Byłam w trakcie ważnych biznesów! To wasza robota…!
- Bo mnie zaswędział pośladek… - zaczął Urwisek.
- Jesteśmy tu dlatego, bo zaswędział cię pośladek? - zapytał Guziczek.
- Jak w pobliżu grzeczne dziecko nie dostanie ubrania przed świętami, to zawsze swędzi mnie pośladek!
Rozległa się chwila ciszy.
Gryla, Urwisek, Guziczek i Buziaczek razem spojrzeli na Emmę.
- Oooooch…. - westchnęli chóralnie.
Abigail w międzyczasie przymrużyła oczy… Jakby to naprawdę miało zadziałać… I jakby serio mieli pomyśleć, że jest nieprzytomna… Może olbrzymka nie słyszała jej, bo miała zatkane uszy. Roux milczała. Zastanawiała się co teraz nastąpi… Uwolnią Emmę, dadzą jej ubranko i sobie pójdą? To by było… Komiczne…
Gryla warknęła.
- Nie wiem, czemu wdaliście się w waszego ojca z tą swoją mizerną posturą - warknęła. - Gdybym miała choć jedną córkę, to może by się wami zaopiekowała. A tu najmniejsza robota i muszę sama się fatygować! Na moje stare lata!
Uderzyła pięścią, roztrzaskując ścianę celi Emmy.
- Jednak was lubię…! - szepnęła dziewczynka, uśmiechając się delikatnie.
Urwisek wyciągnął z kieszeni kufajki szarą, brzydką sukienkę w czerwone plamy.
- Jako że myłaś zęby rano i wieczorem… - zaczął.
- Nie wiem, po co ludzie to robią - szepnął Guziczek.
- I jako że mówiłaś “proszę, dziękuję i przepraszam”...
- Mam nadzieję, że nie naraz, to byłoby dziwne - mruknął Guziczek.
- I jako że poczęstowałaś ulubioną czekoladą starszą panię na przystanku, mimo że sama byłaś głodna…
- ...wtrącimy cię do psychiatryka - dokończył Guziczek.
- OBDARUJEMY CIĘ TYM WIELKIM DAREM! - Urwisek krzyknął, dobrze zagłuszając drugiego Młodzieńca Julu. Następnie podbiegł do Emmy, podskakując i dał jej sukienkę.
- Och… dziękuję - powiedziała dziewczynka niepewnie.
Wolałaby kredki, albo słodycze, albo…
- Bo pan Jeremy jest zamknięty i umrze….! - rozpłakała się nagle. - Ja nie chcę, żeby umierał! Jesteście dobrymi ludźmi, którzy zostali obiecani mi w psepo… psepo… wiedni…
Najwyraźniej Abby stała się nagle wieszczką.
- I musicie dopełnić przeznaczenia…! - Emma załkała znowu.
- Przeznaczenia?! - Urwisek i Guziczek spojrzeli po sobie z szeroko rozwartymi ustami w szoku.
- Ssss… - nienawistnie syknął Buziaczek.
Abigail nie ruszała się. Starała nie zwracać na siebie uwagi i nawet nie oddychać zbyt głęboko. Miała nadzieję, że to wystarczająco, by zapomniano o niej… Bee była zaskakująco dobra… W znikaniu bez wykorzystywania swojej zdolności.
- Mamo, mamo, uratuj pana Jeremy’ego! - Młodzieńcy rozkrzyczeli się, podskakując. - Przepowiednia powiedziała, że…
- Ale ja nie lubię angażować się w sprawy śmiertelników - Gryla skrzywiła się. - Mam dość śmiertelników od czasu waszego durnego ojca - dodała. - Zostawimy ich tak, jak…
- Mamo, mamo…!
- Mamo, mamuniu…!
- Mamusiu kochana, proszę, prosimy…!
Gryla warknęła i stłukła ścianę celi Jeremy’ego Jenkinsa.
Emma wyskoczyła na korytarz.
- To jeszcze pani Katherine...
Gryla stłukła.
- Pan Edmund…
Gryla stłukła.
- Pani Lotte…
Gryla stłukła.
- Pani Herme…

Emma zamilkła… gdyż usłyszała powolne kroki.
Do promenady weszło trzech mężczyzn.
Thomas, Arthur i… Zola Zaira.
Abigail dostrzegła ich kątem oka. Mimo woli poruszyła głową i otworzyła oczy odrobinę szerzej, po czym odnalazła dłoń Bee i lekko ją ścisnęła. Thomas i Arthur… Wpadli w ręce Zoli… Alice została sama z detektywami i tą drugą Jenny… To się zaczynało robić… Niepokojące i problematyczne…

- Kogo ja tu widzę… stara przyjaciółka… - Zola przybliżył się nieco z wyciągniętymi w jej stronę rękami, jakby chciał ją przytulić. - Co ty tu robisz…?
- Biznes - powiedziała Gryla. - Jak zawsze Byznes.
Nieco mocniej ścisnęła maczugę.
- Och… jaką piękną sukienkę dostałaś, droga Emmo - Zola nachylił się nieco i przemówił tonem dobrego wujka. Następnie wyprostował się i spojrzał na Grylę. - Po co się fatygowaliście… czy nie lepiej byłoby wysłać sukienkę kurierem? Takim ludzkim? Przekazałbym ją cudownej Emmie.
- Słuchaj no, przystojniaku - powiedziała Gryla. - Jeżeli coś ci się nie podoba, to powiedz i rozwiążemy to jak najlepiej sprawy się rozwiązuje.
- Hmm… - mruknął Zaira.
Zerknął w bok na Abby i Bee.
- Swoją drogą widzę was - powiedział. - Jak miło, że już ustawiłyście się w swoich celach - uśmiechnął się. - Wy to jesteście pomocne…
- Abby! - krzyknął Arthur.
- BEE! - wrzasnął Thomas i już zerwał się do biegu, kiedy Zola złapał go za koszulę, przytrzymując w miejscu.
- Co ty podajesz tym detektywom Zola? - zapytała Abigail. Skoro już były ‘widzialne’, co było oczywiste od samego początku, uznała, że można o to zapytać.
- Do czego potrzebujesz Alice?! - zadała ponownie wcześniejsze pytanie.
- A mi nie zadacie żadnych pytań? - zagrzmiała Gryla.
- Co, myślicie, że on jest lepszy od matuli?! - zaskrzeczał Urwisek.
- Że to taka wielka Gwiazda, a wielce szanowna reporterka mamusię kompletnie przeoczy! - Guziczek potuptał w miejscu.
- SsSsSs - zasyczał Buziaczek, ale tak jakby inaczej niż poprzednio. Z większą złośliwością.
Abby zerknęła na nich.
- Przepraszam… Do was też mam pytania… Na przykład… Jak się tu dostaliście i czy możecie nas stąd wyciągnąć… Albo przekazać Alice gdzie jesteśmy? To by na pewno uszczęśliwiło Emmę najbardziej - dodała i wskazała ręką blondynkę…
- W końcu przepowiednia powiedziała, że pomożecie - dodała, licząc na to, że łykną ten haczyk, bo zadała im więcej pytań niż mężczyźnie i że Zola… Za próbowanie czegoś takiego, za moment jej nie udusi.

- Dziękuję - mruknął Zola, gdyż Abby skutecznie przykuła uwagę Gryli i jej synów.
Wyjął z kieszeni dwa pistolety. Podrzucił je, po czym złapał, wsuwając palce wskazujące w otwory spustu. Był bardzo zręczny, skoro mu się to udało. Następnie jego ręce zmieniły się w bezkształtną plazmę, która objęła obydwie bronie. Wnet wkomponowały się idealnie w jego nadgarstki. Lufy wydłużyły się i powiększyły. Wyglądały strasznie. Czarne i z jasnymi, zielonymi pasami. Zaira wyciągnął przed siebie dłonie i strzelił. Z pistoletów wystrzeliły nie kule, lecz zielone lasery.
- Aua! - krzyknęła Gryla, kiedy przepaliły się przez sześć warstw grubej na dziesięć centymetrów skórzanej kapoty i raniły ją.
- Wrr… - Buziaczek wydał nowy dźwięk.
Abigail była w szoku. Prawie pomogła Zoli… Zabić ogrzycę… A może pomogła. Ranił ją śmiertelnie? Spojrzała na Grylę i oceniła w co potencjalnie mógł wcelować i czy przebił ją na wylot…
- To bolało! - krzyknęła Gryla.
Chwyciła mocniej maczugę, po czym rzuciła się z nią przed siebie. Zola nie przestraszył. Celował w nią i strzelał raz za razem laserami. Jednak Gryla była w stanie odbić wszystkie te strzały maczugą - która swoją drogą musiała być co najmniej tytanowa, skoro nie uległa przy tym zniszczeniu. Jedynie jeden strzał dosięgnął ją i ranił, lecz Zola musiał jeszcze dużo więcej razy trafić, aby ją powalić.
Gryla w trzech susach znalazła się przed nim, Thomasem i Arthurem. Podniosła wysoko maczugę, aby wgnieść trzech mężczyzn w ziemię…
- THOMAS, ARTHUR, NA BOKI! - wrzasnęła Abigail, mając nadzieję, że to zdoła uratować braci Alice. Oby zdążyli… Chociaż Thomas ją wkurzał, nie chciała, żeby tu zginął w tak durny sposób… To by potwornie zabolało Alice.
- THOMASIE, BŁAGAM, NIE! - Bee rozpłakała się, kompletnie zapominając o udawaniu martwej.
- Heh… - Zola uśmiechnął się delikatnie.
Podniósł do góry dłonie i podskoczył. Zaczął oplatać maczugę. Błyskawicznie cała pokryła się czarnym kolorem i zielonymi, świecącymi pasami. Sam Zola stracił kompletnie postać człowieka, teraz koncentrując całe swoje ciało na orężu Gryli. Pistolety wcale nie zniknęły. Znalazły się na spodniej warstwie maczugi, lecz w tej chwili pełniły rolę dwóch silników odrzutowych. Maczuga zawisła w impasie pomiędzy mocą olbrzymki i mocą Zairy. Psychopata celowo uratował obu Douglasów. Mógłby pozwolić, żeby maczuga wbiła się w ich ciała. To, że ulepszył pistolety do silników miało na celu jedynie ochronę obu braci…
...a może po prostu pragnął posiłować się z Grylą.
Abigail spojrzała na Guziczka i Urwiska.
- No co tak stoicie… Weźcie jej pomóżcie, to wasza mama! - huknęła na dwa gobliny.
Młodzieńcy Julu nie wiedzieli jednak, co mieli robić. Walczyć z maczugą? Jak można było walczyć z maczugą? Zdawali się wcale nie dysponować w tej sytuacji większą mocą, niż Bee i Abby, a obie kobiety też nie włączały się do starcia obu tytanów.
- Przeżyli - Barnett załkała, przytulając się do Roux.
Zaczęli uciekać w stronę znajomych Konsumentek.
Krzyk Abigail jednak obudził nieco Młodzieńców. Guziczek przyłożył palce do ust i zaświstał. Wnet z dziury nad ich głowami wyleciały sanie.
- W końcu doleciały! - ucieszył się Urwisek.
Ułożyły się na podłodze.
- Tędy - Guziczek wprowadził na pokład Emmę drżącą ze strachu.
- J-jer… - zaczęła Walker.
- Dobra - szepnął Urwisek i pobiegł do następnego w kolejności Jeremy’ego.
- Pomóżmy im - szepnęła Bee.
Czy powinny? Czy Gryla i jej dzieci byli na pewno lepsi od Zoli?
Według Abigail wszystko było teraz lepsze od Zoli. Ruszyła, żeby pomóc przenieść Jeremy’ego. Umiejętnie odpięła go od aparatury ze środkiem nasennym. Arthur też mógł to zrobić, ale jakoś o tym nie pomyślała. Zabrali mężczyznę do sań. Oceniła ile było w nich jeszcze miejsca.
- Zabierzcie też Bee - nakazała… Ale w jej ton wkradło się błaganie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-11-2019, 20:19   #413
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Ćśś… Najpierw musimy ich zabrać - powiedziała Barnett i sama ruszyła do następnego boksu. A z nią Thomas i Arthur.

Tymczasem walka między Zolą i Grylą nie kończyła się.
- Ty mały sukinkocie! - warknęła olbrzymka. - Oddawaj mi maczugę!
- SSSSS! - Buziaczek syczał bez opamiętania. Może też nie spodobało mu się, że jego pani nazwała wroga “sukinkotem”.
Silniki odrzutowe na maczudze zaczęły się przesuwać do przodu. Gryla rzuciła maczugą na bok, żeby nie dostać laserem po twarzy. W ten sposób zginął pierwszy z detektywów. Jego cela została roztrzaskana, a sama maczuga wbiła się w jego leżące ciało.
- Dalej, pakujcie zakładników! - krzyknęła Gryla, oglądając się za siebie.
Abigail nie pozostało nic innego, jak pomagać goblinom i Douglasom w przenoszeniu detektywów do sań. Czy ktoś im za to podziękuje? Miała szczerą nadzieję, że dostaną jakiś medal, ze złotymi skrzydełkami… To było trochę nawet ponad jej siły, zmuszała się jednak i siłowała z nieprzytomnymi ciałami.

Tymczasem ze szklanych odłamków wysunęła się maczuga. Miała pod sobą jeden pistolet, umieszczony w rączce. Wirowała wokół własnej osi. Drugi pistolet znajdował się na jej głównej części. Zola wykorzystał jedną broń do poruszania orężem i latania. Druga natomiast miała atakować.
Niezidentyfikowany obiekt latający natarł na Grylę. Strzelał raz za razem. Olbrzymka okazywała się całkiem zwinna i unikała strzałów. Teraz było ich dwa razy mniej, gdyż tylko jeden pistolet w nią celował.
- Ty pierdolcu! - wrzasnęła.
Chwyciła czop woskowinowy z podłogi i cisnęła nim w maczugę. Trafiła bezbłędnie, strącając ją i przykuwając do kolejnej ściany, która pękła. Wnet jednak Zola zaczął się wyswobadzać z lepkiego więzienia…

- Drugie sanie już lecą… - powiedział Urwisek. - Musimy wytrzymać… - szepnął.
Tymczasem pierwsze sanie mogły pomieścić jednego goblina, Emmę, Jeremy’ego… Thomas i Arthur przenosili właśnie odpiętą od kroplówki Katherine.
- Abby, chodź mi pomóż! - Bee krzyknęła z kolejnego boksu, w którym znajdował się Edmund.
Abby nie ociągała się. Pobiegła do Barnett, żeby pomóc jej przenieść mężczyznę. Czy naprawde zdołają stąd uciec i w ten sposób dać popalić Zoli? Miała nadzieję. Pot ściekał jej po policzkach, ale spięła się w sobie, żeby pomóc Bee.
- Bee, proszę cię, weź Emmę na kolana i odleć tymi pierwszymi saniami… - poleciła jej Abby.
- Ty jedna wiesz gdzie będzie można znaleźć Alice. A jesteś drobniutka, zmieścisz się z Emmą - próbowała przemówić do jej logiki.
- Oni sami mogą jej nie znaleźć - dodała.
- Nie mogę was zostawić - szepnęła do Abby. - Jak mogłabym to zrobić…? - rozpłakała się, kiedy przenosiły Edmunda. - Ciebie zostawić? Thomasa… Ty poleć…!
- Bee… Błagam… On się za to zemści. Proszę cię… Jeśli to cokolwiek dla ciebie znaczy… Ja i Thomas i Arthur… Będziemy wdzięczni jeśli sprowadzisz Alice. Damy radę… Ale pęknę, jeśli zobaczę, że Zola robi ci krzywdę. Błagam cię, poleć. Ona została tam sama z dwójką detektywów i wesołą Jenny… Zostawiliśmy ją wszyscy… Bee… Z tymi detektywami jak się zbudzą, będziecie mieć ogromną szansę nas znaleźć. Poza tym, przylecimy drugimi saniami - powiedziała Abby.
- Jednak lepiej, żeby ktoś z nas też wybrał się pierwszymi. Leć Bee - nakazała jej, po czym pocałowała ją w policzek.
Bee spojrzała w jej oczy tak, jak gdyby miały się już nigdy więcej nie zobaczyć.
“Powiedz, że ją kochasz. Powiedz, że ją kochasz. Powiedz, że ją kochasz”.
Zamiast tego nachyliła się i pocałowała ją w usta.
Tymczasem Arthur i Thomas wyprowadzali właśnie Lotte z kolejnego boksu. Nieprzytomna kobieta miała srebrne włosy. Zdawała się kompletnie nie wiedzieć, gdzie się znajduje i z jakiego powodu… no cóż, jak każda nieprzytomna osoba. Thomasa zamurowało, kiedy zobaczył tę scenę. Puścił Lotte. Arthur nie spodziewał się tego i kobieta wymsknęła mu się z rąk i załomotała o podłogę. To jednak jej nie obudziło.
- Co…? - lekarz spojrzał na swojego brata… i zaniemówił. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział, żeby jego oczy tak się szkliły… Żeby tak walczył z emocjami…
Może ostatni raz, kiedy dowiedzieli się co spotkało Natalie…

Abigail tymczasem odsunęła nieco Bee. Odgarnęła jej kosmyk i wskazała na sanie.
- Poproszę ciąg dalszy tego pocałunku, gdy zobaczymy się na zewnątrz Bee… Wsiadaj do sań - powiedziała i pomogła dodźwigać mężczyznę. Westchnęła i rozejrzała się, a widząc Arthura i Thomasa… Szczególnie minę Thomasa… Sama na moment zamarła. Zaraz jednak mruknęła i spojrzała na Barnett.
- Wsiadaj… - ponagliła ją.
- Emmo, Bee weźmie cię na kolana, bo ona wie gdzie jest ktoś, kto też nam pomoże - wyjaśniła dziewczynce.
- D-dobrze…
Barnett spojrzała na minę Thomasa i sama się rozpłakała. Chciała przepraszać, ale nie mogła, bo tym uraziłaby Abby. Z drugiej strony już uraziła Douglasa, a tego nie chciała. Wiedziała, że ją lubił i chciał być jej przyjacielem. Pewnie uznał, że Abby będzie ją namawiać do zaprzestania rozmów z nim. To zerwania ich przyjaźni. Jednak ona nie mogła na to pozwolić…
- Zawsze będziemy przyjaciółmi! - krzyknęła do niego z oczami pełnymi łez. Pomogła z Arthurem załadować Lotte i sama usiadła obok niej. Wyciągnęła dłonie do Emmy i ułożyła ją na kolanach.
Urwisek wskoczył do środka i sanie zaczęły się wnet podnosić…
Tymczasem Thomas obrócił się plecami.
“Zawsze będziemy przyjaciółmi” dźwięczało w uszach.
“Zawsze będziemy tylko przyjaciółmi…”
Po jego policzkach lały się łzy…
Abigail popatrzyła na Bee. Poczuła jednocześnie ulgę i ucisk w żołądku. Bała się, czy uda im się naprawdę stąd uciec i cieszyła się… Bo Bee na pewno sprowadzi Alice. Wierzyła w to. Spojrzała na pozostałe osoby, na Douglasów. Widziała, że Thomas płakał… Spojrzała w stronę walczącego Zoli i Gryli. Miała nadzieję, że drugie sanie dotrą, zanim skończą.
Bee jeszcze im pomachała, po czym zniknęła w otworze w suficie wraz z Detektywami - w większości nieprzytomnymi oraz Urwiskiem.

Tymczasem Zola już wyzwolił się. Latająca maczuga strzelała w Grylę raz za razem. Wnet trzeci strzał ją dosięgnął… potem czwarty… następnie piąty… Zaczęła jęczeć i dyszeć z bólu i odniesionych ran. To było tak upokarzające. Skurwysyn przejął kontrolę nad jej orężem! Nad jej maczugą! Latała wokół niej jak mucha i strzelała do niej, a ona nie mogła nic uczynić…
- To jest maczuga mojej matki! - zaryczała. - Która dostała ją od swojej matki! Wykuta w ogniu wulkanu, ostygła w krwi największego wroga, ogra Hustaffa!
Wydała z siebie ogromny, donośny ryk.
- To moja maczuga! TO MOJA MACZUGA!
Zola jeszcze przez chwilę leciał wokół niej i strzelał, ale wnet materiał, na którym się opierał… zaczął promieniować… Był coraz cieplejszy… Jarzył się… Aż nastąpił wybuch światła…!
BUM!
Skrawki czerni i zieleni wzleciały i opadły na przypadkowych miejscach.
- Dałaś radę, mamuniu! - Guziczek podskoczył. - Hip hip hurra! Hip hip hurra!
Abigail patrzyła na tę scenę, po czym potrząsnęła głową i spojrzała w stronę dziury, czy może czasem nie było w niej widać kolejnych sań. To był najlepszy moment by się stąd wynieść. Czy Zola umarł? Czy nie? Tego nie wiedzieli, ale najważniejsze było teraz wydostać się stąd i przegrupować. Obawiała się, że gość zadziała jak ten specjalny Terminator w drugiej części i zleje się z powrotem w siebie za jakiś czas…
- Za ile nadlecą sanie? Twoja mama da radę się wydostać sama? - zapytała, zwracając się do Guziczka.
Gryla chwyciła maczugę i podbiegła do nich ciężko.
- Moje rany… musimy stąd uciekać… - szepnęła.
Abby miała niestety rację. Zola zaczął znów zlewać się w całość. Gryla to widziała. Odwróciła spojrzenie od Zairy i spojrzała na swoje dziecko.
- To silny prze… przeciwnik - wydyszała. - A my naruszyli… śmy jego przestrzeń, to prawda… - mówiła ociężale.
- Mamuniu… nie umieraj… - w oczach Guziczka pojawiły się łzy. - Najpierw Gryzmołek, teraz t-ty… Przepraszam z-za…
- Za nic mnie nie przepraszaj, a-ale.. czas już na nas - powiedziała i spojrzała na wyrwę w suficie.
Abigail również na nią patrzyła. Miała nadzieję, że za kilka sekund, parę chwil pojawią się te sanie i będą mogli stąd wszyscy zwiać… Przynajmniej uratowali tyle osób, ile mogli… To było najważniejsze. Jednak ostatnie czego pragnęła, to by ona, lub bracia Alice znaleźli się po tym wszystkim w rękach Zoli…
- Hop - szepnęła Gryla i postawiła Guziczka na drugim ramieniu.
- Sss - Buziaczek zasyczał, że miał drugiego kompana na kobiecie.
- Życzę wam powodzenia - jęknęła olbrzymka. Zmobilizowała mięśnie i skoczyła. Z trudem, ale uczepiła się wyrwy. Zaczęła przez nią przechodzić. Musiała dotrzeć do swojej kryjówki, do swoich leczniczych maści, inaczej będzie z nią kiepsko… Spieszyła się, bo wiedziała o tym.
Arthur spojrzał na Abby, a potem na Thomasa.
- Zostaliśmy sami - szepnął.
A Zola zaczął już powoli formułować się na kształt człowieka.
Abigail wyśledziła wzrokiem dłoń Anny.
- Panowie… Mamy… Zajebiście mało czasu… Biegiem za mną… I to już - powiedziała i ruszyła w stronę dłoni, która była po drodze do wyjścia. Miała nadzieję, że i Thomas i Arthur zmobilizują się na tyle, by ruszyć wraz z nią. Jedyna opcja jaką mieli to spróbować uciec tą samą drogą, jaką zostali tu na górę zabrani…
- Nie tak… szybko… moi drodzy… - mruknął Zola, kształtując się na swoje podobieństwo.
Oddychał jednak ciężko. Nie mógł przyjąć takich obrażeń kompletnie bez żadnych rezultatów. Regenerował się, jednak w tej właśnie chwili… Trzymał jeden z dwóch pistoletów. Jak każdy normalny człowiek. Nie korzystał ze swoich zdolności… - Troszkę mnie zawiedliście dzisiaj… - powiedział.
Abigail zatrzymała się i wyprostowała. Spojrzała na broń Zoli, po czym na niego samego i znów na broń.
To był problem…
To był ogromny problem…
Przełknęła ślinę. Miała nadzieję, że żaden z Douglasów się nie odezwie, bo mogłoby to tylko bardziej wkurzyć mężczyznę przed nimi. Abby cofnęła się do równej linii z braćmi Alice i serce jej łomotało ze strachu. Martwiła się, co teraz z nimi będzie. Zabije ich? To każdy normalny zwyrol by zrobił… Ale to był psychopata… Nie miała pojęcia czego się po nim spodziewać.
- Rób co chcesz - powiedział Thomas. - Masz nas.
Jego twarz nie wyrażała już niczego. Zupełnie jakby było mu wszystko jedno i nie miał już o co walczyć. Co nie było prawdą, bo tuż przy sobie miał przecież swojego brata. Na Abby co prawda mogło mu aż tak nie zależeć - chociaż powinno przynajmniej trochę - jednak na Arthurze… bez wątpienia.
- Nie uciekniemy ci - rzekł. - Gdybyś chciał nas zabić, to byś już nas zabił - dodał. - A nie porywał. Abigail strzelała w Thomasa wzrokiem.
Zola spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko, ale nic nie powiedział. Potem zerknął na Arthura. Na samym końcu na Abby. Dopiero wtedy się odezwał.
- Masz coś do dodania? - zapytał.
Roux zerknęła na niego…
- Nie odpowiedziałeś na moje wcześniejsze pytania… - przypomniała tylko. Zwinęła obie ręce za siebie, bo dłonie jej nieco drżały.
- Bo nie mam takiego obowiązku? - Zaira zerknął na nią. - Ale co to były za pytania? Może przespałaś wszystko, ale ostatnio dużo się działo. Mogło mi wypaść z głowy. Nawet mimo fotograficznej pamięci.
- Czego chcesz od Alice… Czego szukał twój dziadek… A drugie, to co podawałeś tym detektywom - przypomniała ostrożnie Roux.
- Nie chce mi się odpowiadać na twoje pytania. Zasmuciłaś mnie. Co kazałaś Gryli zrobić? Ile moich cennych zdobyczy oddałaś w jej ręce? Ona chciała tylko dać dziewczynce sukienkę. Tylko po to tu przyszła. Ty zaaranżowałaś tę walkę. Ty i ta mała, ale została podbuntowana przez ciebie. Kiedy ostatnim razem ją widziałem, jedynie płakała. Chcę od Alice, żeby się załamała. Tyle wam powiem. I chociaż nie mam już Beatrix, to wciąż posiadam jej obu braci oraz ciebie. Na korytarz - rzekł i podniósł wyżej pistolet.
Abigail wiedziała…
Miała świadomość, że ze wszystkich obecnych w tym pomieszczeniu, to ona miała najbardziej przesrane… Westchnęła nerwowo. Najważniejsze że… Najważniejsze że Bee stąd uciekła…
Abby spojrzała w podłogę, a potem pozbierała się i wyprostowała i ruszyła w stronę wyjścia na korytarz.
- Nie martw się - powiedział Zola. - Odpocznę i będziesz miała swój wyśniony Disneyland.
Zaprowadził ich do końca korytarza. Tam znajdował się hol oraz przejście do innych korytarzy przy których stały pokoje.
- Jeden dla ciebie - rzekł Zaira, wprowadzając do niego Thomasa. - Jeden dla ciebie - umieścił w nim Arthura. - I jeden… dla ciebie - dokończył i zaprosił Abigail do trzeciego.
Arthur spojrzał ze smutkiem na Thomasa i zerknął też na Roux. Jego brat nie patrzył na nic, a jedynie na to, co przed nim się znajdowało, po czym zniknął za drzwiami.
Abigail patrzyła na nich obu, aż wreszcie podeszła do drzwi i zajrzała do środka. Poprzednie pomieszczenia, które widzieli były celami… Czym więc były te? Rozejrzała się. Wizja późniejszego Disneylandu potwornie ją zatrwożyła. Przeszedł ją nawet dreszcz niepokoju.
Pokój był pusty. To pewnie było jedno z porzuconych przez IBPI biur. Zostały tu białe ściany i zakurzone podłogi.
- Rozgość się - rzekł Zola. - I odpocznij. Ja też odpocznę. Mamy do nakręcenia porno dla Alice. Ja i moje trzy zabawki - mruknął.
Odsunął się i zamknął drzwi. Ale Roux mogła jeszcze coś odpowiedzieć, pewnie by usłyszał.
- Chuj ci w dupę - odpowiedziała tylko Roux, chyba łapiąc co zamierzał zrobić. Oni na pewno się nie zgodzą… Prawda? Nie dadzą rady… To tylko ludzie, nie podniecą się… W takich okolicznościach. To było wbrew działaniu fizjologii… Ale i tak, sama wizja wkurwiła ją. Przecież to by chyba załamało…
Załamało Alice…
Tak…
A przecież właśnie o to mu chodziło…
- Raczej nie - odparł Zola.
Ruszył przed siebie korytarzem.
- A teraz… czas odwiedzić matkę mojego dziecka - mruknął do siebie. - Ale najpierw…!
Skierował się do kuchni. IBPI zawsze miało schowki z alkoholem. Jakiś znajdował się na pewno i tu. Potrzebował weny… potrzebował się uspokoić… zregenerować…
...i napalić.
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 20:20   #414
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
***

Jennifer stała przed monitorem i opierała ręce o ściany po obu jego stronach. Palce jej pulsowały. Chciała niszczyć. Chciała wysadzić wszystko… Oglądała jak Arthur, Thomas i Abigail zostali wyprowadzeni z sali z celami przez Zolę.

Od kilku dobrych godzin była tu sama. Nie było jej zimno, choć miała na sobie tylko ręcznik, którym się owinęła. Był w łazience. Z nie zostawił jej żadnych ubrań, nie były jej w końcu potrzebne, kiedy do niej przychodził. Jej ciało nadal było jeszcze nieco obolałe. Jej piersi były poznaczone od ssania, kąsania i drażnienia. Jej szyja i ramiona nosiły ślady. Mogła się umyć i dobrą godzinę spędziła dziś pod wodą.
Była wkurwiona. Wpakowała się w kolejny szajs. Ledwo miesiąc temu skończył się jeden… chciała się upić. Chciała stracić przytomność… Ten gnojek nie dawał jej jednak alkoholu. To tylko dodatkowo ją denerwowało i doprowadzało do furii. Nie mogła jednak nic rozwalić… Żadnych kamer. Żadnego monitora… Próby ucieczki oznaczały potencjalną śmierć dla zakładników… Pomyślałby kto od kiedy zaczęli ją interesować…
Ale Alice by nie chciała ich śmierci… Pewnie starała się tam za wszelką cenę ją odnaleźć. Wyczuła ją. Tamtej nocy… Próbowała dać jej wskazówki, ale była zbyt zdekoncentrowana przez to co się działo… To był cholernie zajebisty seks… Aż za bardzo. Nie powinno jej się tak podobać.
Wszystko było ułożone… Do czasu jak na monitorze nie pojawił się wzmożony ruch. Poszła popatrzeć i rozpoznała Abigail Roux i Bee Barnett. W pierwszej chwili ucieszyła się, bo pomyślała, że może i reszta też tu dotarła. Po chwili jednak dostrzegła, że były tu zupełnie same… Szybko dodała dwa do dwóch i załapała, że Zola musiał je porwać… Potem sytuacja stała się tylko bardziej pojebana. Widok na salę zawaliła jakaś potworzyca… Następnie Zola i bracia Alice pojawili się w sali… Zrobiło się gównianie. A tak dobrze szło, już uwalniali detektywów…
Widziała, jak nieprzytomni ludzie zapakowani zostali do sań i dopingowała Konsumentów w tym działaniu. Zajebiście ucieszyło ją też, że jedno z nich poleciało. Bo to oznaczało, że zgadają się z Alice i tamtą resztą detektywów… Gorzej jednak, że ta grubaska nie zabrała Abby, Thomasa i Arthura. Mogła im pozwolić wejść sobie na plecy, albo na tę grubą dupę… A nie po prostu ich tu zostawiła. To wkurwiło Jennifer maksymalnie. Małe zwycięstwo i taka klęska. Miała nadzieję, że zabrani detektywi nie odwrócą się i pomogą, bo za taki numer… de Trafford obawiała się, że Abigail może dostać srogo po łbie… A Thomas i Arthur? Przecież byli cennymi braćmi Alice. To nadawało im dużej wartości, nie sądziła, że ich zabije, ale mógł na przykład jakoś zacząć ich torturować… Odciąć rękę, albo nogę.
I choć bardzo chciała wysadzić swoje tymczasowe lokum w pizdu… Postanowiła, że jednak tego nie zrobi. Dla dobra, kurwa, Douglasów i Roux…

Dlatego właśnie stała pod tą ścianą i patrzyła pusto w ekran, choć nikogo w sali już od paru minut nie było. Dokąd ich zabrał? Co im zrobił? Miała nadzieję, że jeszcze nic… Spróbowała nad sobą zapanować. Poszła wziąć kolejny długi, gorący prysznic.
Nie do końca nad sobą zapanowała, ale pod prysznic poszła. Czuła zimny, rozsadzający od środka gniew. Gdyby był gorący, to mogłaby walić w ściany, płakać, wrzeszczeć, wydzierać się… Ale zdawał się kompletnie innego rodzaju. Cichy. Zaprzątający cały umysł. Wypełniający ją. Miała nad sobą kompletną kontrolę, jednak nie potrafiła się na niczym skoncentrować. Jej wzrok przesuwał się od punktu do punktu, jak gdyby była obłąkana. Puściła na siebie strumień letniej wody. Chciała zmyć z siebie… co takiego? Pot? Przecież z potu już się obmyła. Łzy? Przecież wcale nie płakała. Gniew? Gniewu nie mogła się nigdy pozbyć. Towarzyszył jej jak cień. Odkąd umarł Terry. A nawet wcześniej. Odkąd dowiedziała się, że była adoptowana. Nie… jeszcze wcześniej… Gniew był naturalną częścią jej samej. Nie było w tym nic wyjątkowego. Wyjątkowe było natomiast to, że potrafiła koncentrować go w dłoniach. To sprawiało, że rzeczy przestawały istnieć…

Usłyszała, że drzwi do łazienki nieco uchyliły się.
- Mój skarb przygotowuje się dla mnie?
We framudze drzwi ujrzała cień wysokiego mężczyzny. Światło biło zza niego, więc widziała go jedynie jako czarną sylwetkę. Zrelaksowaną, wyluzowaną… Na pewno myślał, że był taki fajny. Nie był. Terrorysta psychopata. Ona sama również była pojebana, bo wystarczyło, że wymówiła w myślach te dwa słowa i już się nieco podnieciła. Zawsze ciągnęło ją do tych złych. Tych najgorszych. Ostatnim razem za kochanka wzięła sobie Shane’a Hastingsa. Nie wybrała tym razem Z, to on wybrał ją. Czy gdyby mogła uciec, uciekłaby? Oczywiście, że tak. Czy gdyby uciekła, wspominałaby to miejsce jak najgorszy koszmar i nabawiłaby się PTSD? Otóż nie. I o to miała do siebie pretensje.
- Możesz, jak najbardziej, ale nie musisz. Odkryłem bardzo zabawny pokój w tej starej bazie IBPI i naprawiłem go. Oraz zasiliłem. Zabiorę cię dzisiaj do niego…
Widziała, że był zmęczony i obolały. Czy to znaczyło, że mogła go zaatakować…?
Blondynka odgarnęła włosy i odwróciła się do niego plecami. Nie bała się go i w przyrodzie to byłby najczystszy pokaz tego, że kompletnie jej nie ruszał… Ruszał ją, ale inaczej. Nie truchlała na jego widok. Owszem, był silniejszy, bo był pojebany… Ale mogła dać mu popalić, a może była ku temu okazja.
- Jaki pokój… - powiedziała trochę naburmuszonym tonem. Zaraz skończyła się myć. Zakręciła włosy na ręce, wyciskając z nich wodę, po czym wzięła swój ręcznik i zaczęła się nim ocierać. Na koniec owinęła się nim jak poprzednio. Dopiero wtedy obróciła się i spojrzała ponownie na Zairę.
- Dlaczego ich tu ściągnąłeś? - zapytała jakby od niechcenia. Chciała wybadać sytuację. Nie podchodziła do niego jeszcze. Nie chciała wzbudzić jego podejrzeń. Dłoń już ją świerzbiła, by użyć mocy.
- Tak naprawdę? - Z zawiesił głos. Zagryzł dolną wargę, jak gdyby naprawdę wnikliwie się zastanawiał. - Myślę, że to wszystko dla ciebie. Czy może raczej w związku z tobą. Gdybyś zaczęła walczyć ze mną… i tym samym walczyć z sobą… mogłabyś spróbować znowu wyrządzić mi krzywdę. Ale teraz będziesz wiedziała, że to uwolni toksyczny gaz nad głowami Abigail, Thomasa i Arthura. A więc możesz wyzbyć się wszystkich zahamowań. I z czystym sumieniem paść mi w ramiona - uśmiechnął się zuchwale i wyciągnął do niej ręce, jak gdyby spodziewał się, że Jennifer dosłownie się na niego rzuci w miłości.
- Chyba żartujesz… - powiedziała tylko i skrzyżowała ręce. Wkurwił ją bardzo… Dużo bardziej. Gniew pulsował blaskiem, żywym ogniem w jej spojrzeniu. Nie było go widać, tak jak energii Z’a, czy manifestacji zdolności Alice Harper, ale każdy obserwator dostrzegłby go tam. Tlił się. Esencja jestestwa Jennifer de Trafford. Paląca, niszczycielska siła, zamknięta w tym zgrabnym, wysportowanym ciele. Och jak bardzo chciała go jej teraz przedstawić… Podejść, objąć i wysadzić go w drobny mak. A potem wysadzić to co zostanie. Aż rozbryzgałby się w kropelki, które mogłaby po prostu spuścić w kiblu…
Przełknęła ślinę.
Teraz jednak nad głowami Roux i Douglasów wisiał zabójczy gaz… Nie było już detektywów, którymi mógłby ją szantażować, byli za to konsumenci… Jeszcze gorzej.
Skapitulowała i podeszła do niego, ale nie wpadła mu w ramiona. Po prostu się przed nim zatrzymała. Wiedziała, że nie przyszedł tylko pogadać i ustalić nowych zasad. To też, ale domyślała się, że o ile nie zamierzał jej znowu jebać, to miał inne plany… Czekała, aż jej je przedstawi.
Wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał nieco materiału. Chyba wydarł to z czyjejś koszuli.
- Zawiąż sobie tym oczy - polecił.
Uśmiechnął się do niej zachęcająco.
- Wiesz, czemu jest ci ze mną dobrze? Bo jesteśmy podobni. Nie tacy sami, w żadnym wypadku. Ale i ciebie, i mnie rozsadza gniew. Ja czuję go względem detektywów, którzy uczynili mnie tym, czym jestem. Konsumentów, bo zazdroszczę wam tak wielkiej mocy, za którą nie zapłaciliście tak, jak ja. A także złoszczę się na resztę świata, szybko jestem w stanie wymyślić dobry powód. Ty również złościsz się, obecnie na mnie, bo jestem dobrym obiektem gniewu. Jednak agresję masz w naturze. Ja niegdyś jej nie miałem, ale moja natura zmieniła się i teraz również kocham krew i zabijanie. Jesteśmy drapieżnikami, Jennifer. Najszczęśliwsza byłabyś u mojego boku. Pilibyśmy, kochali się i zabijali. I nawet więcej. Robilibyśmy wszystko, na co mamy ochotę. Powinnaś przestać być dziewczynką pod okiem ojca, który i tak nie żyje. Zacznij być kobietą, która nie boi się mieć mężczyzny - rzekł. Podniósł dłoń z opaską na oczy.
- Ja się niczego nie boję… I może masz rację, może byłoby nam ze sobą zajebiście… Ale wszystko spierdoliłeś w momencie, kiedy zagroziłeś bezpieczeństwem tych osób, które mają dla mnie znaczenie… - powiedziała, ale zgarnęła opaskę. Podniosła ręce do góry i zawiązała ją sobie na oczach, posyłając mu jeszcze jedno ogniście zeźlone spojrzenie, nim jej oczy zostały całkowicie przysłonięte materiałem. Ponownie skrzyżowała ręce. Zamierzał podarować jej kwiaty? Zabrać na wykwintną kolację w sali pełnej usadzonych przy stolikach zwłok? To jej jakoś do niego pasowało… Nie powiedział jej jaki pokój znalazł, więc najwyraźniej był częścią niespodzianki.
Poczuła na swojej piersi dłoń czarnoskórego mężczyzny. Chwycił ją i ścisnął. Zrobił to nie pierwszy raz. Jak przeczuwała, również nie ostatni. Przybliżył się i złożył na jej ustach zadziwiająco słodki pocałunek. Nie widziała niczego z powodu opaski. Była na tyle gruba, że nie przebijało się przez nią nawet trochę światła.
- Pomyślałem, że gdybym cię po prostu zaprosił na randkę, nie zgodziłabyś się - uśmiechnął się. - Zresztą po co o nich rozmawiamy… Czy lwy plotkują na temat antylop w trakcie godów? Nie sądzę…
Przeszedł za jej plecy i objął ją od tyłu.
- Poprowadzę cię do celu. Na razie idź do przodu, musimy wyjść z łazienki - nachylił się i pocałował jej szyję.
Jenny poprawiła ręcznik, który nieco odwinął się, gdy Z sięgnął po jej pierś, jakby należała do niego. A następnie wedle jego wskazówki, ruszyła do przodu. Odruchowo wyciągnęła nieco przed siebie jedną dłoń, szukając palcami framugi, do której wiedziała, że się powoli zbliża. Wyjście z łazienki było prostym zadaniem. Tak samo przejście pustego pokoju do drzwi. Nie wiedziała jednak dokąd mieliby iść dalej i szczerze nie lubiła takich niespodzianek z zawiązywaniem oczu, chyba że miała w rękach kij baseballowy, a przed nią wisiała Piniata… De Trafford jednak nie opierała się i po prostu szła.
Z trzymał dłonie na jej biodrach i delikatnie popychał ją przed siebie. Wystarczyło, że poddawała się jego ruchom. Kierował ją do celu. Na razie szli długim korytarzem. Chociaż tyle wiedziała, nawet jeśli niczego nie widziała.
- Mam ochotę powalić cię i wziąć już teraz, na tej podłodze - Z szepnął. - Jednak lepiej poczekać z przyjemnością, czyż nie? Nie martw się, ja też nie chcę długo czekać. Obydwoje nie mamy zbyt wielkiej cierpliwości.
- Fakt… Jestem pod wrażeniem, że nawet coś zaplanowałeś… Ostatnio wystarczył ci pokój i podłoga… - zauważyła trochę z przekąsem. Jennifer odpychała od siebie fakt, że wyobraziła sobie, jak złapał ją za kark, wepchnął na ścianę, a potem po prostu wylądowali na podłodze. To byłby kontrast, zimno metalu i gorąco jego skóry. Włosy na karku zjeżyły jej się od dreszczu, który ją przeszedł. Jednak nie. Szli dokądś. Kusiło ją już ósmy raz w ciągu tych kilku, może kilkunastu minut by go wysadzić, ale nie mogła. Pozostało jej dać się prowadzić dalej. To ją irytowało do białości.
- A teraz poczekaj chwilę - mruknął Z.
Chyba coś nacisnął w ścianie przed sobą. Potem popchnął ją do przodu, znowu delikatnie. Z doświadczenia wiedziała jednak, że względem jej ciała najbardziej lubił być agresywny… I pewnie tak to się skończy.
- Francois Dubois, witaj - rozległ się głos.
To była winda, bo zaczęli opuszczać się w dół.
- Hmm… Francois Dubois… - mruknął Z. - W sumie warto, żebym się przedstawił.
“Byłoby źle, gdyby dziecko nie poznało nawet imienia ojca”, pomyślał. Nie powiedział tego, bo wcale jego celem nie było denerwowanie jej.
- Zola Zaira. Urodziłem się w Republice Południowej Afryki… - rzekł i roześmiał się. - To mnie najbardziej podniecało na samym początku. Co by powiedział Terrence, gdyby zobaczył córkę z Niewolnikiem? Słyszałem, że nie lubił nawet Francuzów, a co dopiero czarnoskórych… To teraz będzie… byłby… dziadkiem mulata.
“Cholera, chyba jednak ją zdenerwuję tym”.
Nie pomylił się… Bo Jennifer zareagowała niczym torpeda. Obróciła się. Jej ręcznik spadł w tym ruchu, ale miała to gdzieś. Stanęła nieco szerzej i rzuciła się na niego z rękami do przodu, próbując złapać go za jakąkolwiek powierzchnię ciała. Ewidentnie pragnęła go wysadzić. Zauważył nawet że miała rozchylone usta i gdyby miała lwie uzębienie, obnażałaby na niego kły i zapewne ryknęła wściekle. Zamiast tego warknęła tylko i sięgała po niego na ślepo. Nie ściągnęła opaski w impecie kurwicy, która ją w tej chwili przejęła.
Zola zareagował błyskawicznie i rzucił się do przodu. Przygniótł jej ciało do zimnej powierzchni windy. Jennifer próbowała dosięgnąć jego ciała, jednak nie widziała go, natomiast on ją doskonale. Chwycił ją za nadgarstki. Była wysportowana i silna jak na kobietę, jednak on był jeszcze bardziej wysportowany i silniejszy. Poczuła, że jego klatkę piersiową nie osłaniał żaden materiał. Chyba miał tylko na sobie spodnie. Czuła jego ciepło oraz twardość mięśni… Jak mogła z tym walczyć? Kiedy nawet nie powinna, choćby ze względu na trójkę Konsumentów. Przybliżył się i przegryzł jej szyję. Nie na tyle, by mogło to wyrządzić jej krzywdę. Jednak bez wątpienia mu sprawiło przyjemność.
- Przez ten twój atak tylko zrobiłem się twardy… - jęknął.
Winda stanęła.
- Francois Dubois, życzymy ci miłej zabawy! - rozległ się głos.
- Miłej… bardzo miłej - mruknął Zaira.
Jennifer oddychała płytko. Po części z powodu tej złości, która jeszcze w niej pulsowała, a po części dlatego, że był blisko i dzieliły ich tylko jego spodnie, bo ona swój ręcznik straciła w trakcie ataku. Napięła mięśnie nadgarstków, chcąc walczyć z nim, by ją puścił. Wiedziała jednak, że w zwykłym pojedynku na siłę mięśni to on wygrywał, więc póki sam nie zdecyduje, że ją puści, to będzie tak stała pod tą ścianą… Zastanawiała się, czy zostawił jej też kolejny ślad na szyi. Już wcześniej narobił jej ich mnóstwo… Najwyraźniej lubił ten rejon jej ciała.
- Gdybyś miała być słodyczą… - zastanowił się. - Byłabyś słonym karmelem - rzekł. - Wpierw chciałem powiedzieć, że czekoladą z chili, ale to chyba bardziej pasuje do mnie - uśmiechnął się, choć tego nie zobaczyła. - Zjadłbym takie rzeczy. Przez siedem lat nie żywili mnie niczym tak dobrym… - mruknął i zaczął ugniatać jej sutek. Usłyszała, jak jego oddech się zmienił. Już myślała, że wejdzie w nią, w tej właśnie chwili. Ale on zdołał nad sobą zapanować. - Czy jak odsunę się, to zrobisz coś głupiego? - zapytał.
- Sprawdź - powiedziała Jennifer, oddychając dalej płytko. Jej głos rzucał mu wyzwanie. Musiał zdecydować, czy opanowała się już i da mu dalej grzecznie prowadzić? Czy też nie i gdy tylko ją puści, wysadzi mu głowę?
- Przecież lubisz takie gierki - dodała wyzywająco. Uśmiechnęła się nawet drapieżnie.
- Hmm… Jeśli coś mi się złego stanie, to koniec końców skrzywdzisz tym tylko Alice. Bo ja będę martwy, czyż nie? Tak jak połowa jej rodziny, no i Roux… - mruknął i odsunął się nieco. Jenny złapała go za gardło.
- Nie będę cierpiał, jeśli będę leżał trupem. Ale wy… wy możecie cierpieć. Ale po co? Skoro można zamiast tego radować się rozkoszą? - rzucił zupełnie innym tonem, tym razem radosnym. Co było dziwne, bo jakby bardziej uspokoił się z jej dłonią na jego gardle. - Pocałuj mnie jakkolwiek chcesz. Albo ustami, albo tą dłonią na mojej szyi. Koniec końców ja wygram tak czy tak. Pytanie, czy ty chcesz być zwycięzcą razem ze mną.
Jennifer milczała. Nie wysadzała go jednak i to był chyba jakiś znak. Syknęła jak zirytowana kotka i puściła go.
- Wolę zwyciężać sama. Wtedy lepiej smakuje - powiedziała i odsunęła się. Nie widziała nic przez opaskę, więc przeszła tylko kilka kroków. Nie szukała ręcznika, bo miała go gdzieś i tak pewnie nie będzie jej już potrzebny…
- Samotne zwycięstwo to masturbacja. Wspólne to seks - powiedział Zola i ustawił się obok niej. Przestawił ją tak, że znalazła się przed nim. Następnie ją lekko popchnął do przodu.
Przeszli kilka kroków… aż Jennifer poczuła, że powierzchnia przestaje być równa. Teraz wydawała się pochyła. Zrobiła jeszcze jeden krok… po czym poczuła ciepłą, wręcz gorącą wodę czubkiem palców…
- Jeżeli będziesz w miarę grzeczna, to obydwoje napijemy się dobrego alkoholu - rzekł. - Znalazłem zapasy IBPI. Dzisiaj chcę się nimi podzielić z tobą. Mimo wszystko odniosłem zwycięstwo. Straciłem czwórkę detektywów i dziecko, ale zyskałem trójkę ważnych Konsumentów. To dobra zamiana - mruknął. - Dalej, wchodzimy do wody…
- Basen? - zapytała, ale ruszyła do przodu. Jenny ucieszyła się na wizję alkoholu. To było to, czego bardzo potrzebowała. Zalać się… Nie będzie prosić o niego i stawać na głowie, ale skoro chciał jej go dać sam, było dobrze.
- Mogę ściągnąć opaskę? To już koniec niespodzianki? - zapytała. Woda była gorąca jak na basen. Czuła dreszcze, bo chwile temu szli chłodnymi korytarzami. Czuła jak od kontrastu temperatur nieco stanęły jej sutki, ale nie zwracała na to szczególnej uwagi. Zastanawiała się jak głęboko tu było.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-11-2019, 20:21   #415
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Całkiem głęboko. Woda zaczęła sięgać jej do szyi w nagłębszym punkcie.
- Nie, jeszcze nie. W sumie ta opaska zaraz straci znaczenie - mruknął. - Bez obaw, zaraz się jej pozbędziemy.
Zrobili kilka kroków do przodu, potem nieco skręcili… Jennifer lekko zakręciło się w głowie. Wtem poczuła pod stopami schodki. Ich pojawienie było dla niej mocno niespodziewane i boleśnie przygrzmociła palcami o najniższy z nich. Syknęła tylko na krótkotrwały, przeszywający ból.
- Wchodzimy… i za chwilę obrócę cię do siebie - rzekł.
- Aha… - powiedziała tylko. Strasznie długo ją prowadził. Co to mogło być. Jaccuzzi? Zaczęła wchodzić po schodkach. Była więc znowu cała mokra, choć zaledwie niedawno brała prysznic. Jennifer niecierpliwiła się, chyba najgorsze było to, że nic nie widziała już od dłuższej chwili, nie wiedziała na co ma się przygotować, skoro cały czas nic nie widziała. Słuch nie dawał jej tyle informacji co wzrok.
- O tak. Dobrze - rzekł.
Wnet Jennifer poczuła za plecami zimną ścianę. To ją lekko zdekoncentrowało i nawet nie zareagowała, kiedy Zola chwycił ją za prawą dłoń i ją umieścił w górze. Wnet poczuła coś zimnego i metalicznego wokół nadgarstka. Rozległ się klik. Kiedy już jej uwaga była w pełni skoncentrowana na Zairze, ten już przetrzymywał ją za nadgarstek drugiej ręki.
- Spokojnie, to tylko kajdanki - powiedział tak, jak gdyby miało to ją uspokoić.
- Tylko kajdanki… Metalowe… Na tyle wysoko na ścianie, bym nie mogła ruszać rękami, które są moją główną bronią - zauważyła z przekąsem Jennifer. Spróbowała wyszarpnąć mu swoją drugą rękę. Może i obiecał jej alkohol za grzeczność, ale nie lubiła tego uczucia, kiedy tak się obezwładniało. Jej organizm naturalnie i instynktownie próbował się przed tym bronić, nawet jeśli ją to podniecało.
Jednak jedna jego ręka była silniejsza od jednej jej ręki… a drugą założył jej kajdanki.
- Świetnie - rzekł. - Jesteśmy na miejscu - powiedział.
Odwiązał jej przepaskę z oczu.

To było piękne pomieszczenie… system pomieszczeń… W nieskończoność ciągnęły się w każdą stronę metaliczne korytarze. Miały nieco niebieskawy, a nieco stalowy i zielony odcień. Znajdowało się tutaj wiele źródeł światła, ale każde z nich było słabe i dyskretne. Sama woda jednak zdawała się bardzo dziwna… Po pierwsze dlatego, bo była czarna. Wcale nie uznała ją za bardziej gęstą lub rzadszą od takiej zwykłej. Czy to po prostu jakaś naturalna mieszanka? Na przykład borowina? Była kiedyś w jednym ośrodku SPA na Węgrzech, w którym cała woda w całym basenie miała czarny kolor właśnie z powodu dodatku borowiny. Wygrzewały się w niej głównie stare babcie. Nastoletnia Jennifer robiła okrążenia tam i z powrotem na basenie olimpijskim. Jej tata pił drinki z najlepszym przyjacielem w barze na zewnątrz. Jak wiele zmieniło się od tamtego czasu… De Trafford posiadała wiele szcześliwych wspomnień, choć w tamtych czasach wcale nie czuła się szczęśliwa. Być może potrafiła dostrzec szczęście i docenić wiele rzeczy dopiero z upływem czasu.


Widziała plecy oddalającego się Zairy.
Zostawiał ją tutaj? Pierwsze co, Jenny zrobiła, to spojrzała na ścianę, do której była przyczepiona. Miała na rękach kajdanki, które przyczepiono do dwóch rur wystających ze ściany.
- Dokąd idziesz? - zapytała zaskoczona. Myślała, że ją chciał…
- Nie mam nastroju na jebanie - powiedział tak brutalnie, jak tylko mógł. - Będę pożerać cię wzrokiem - rzekł.
Przeszedł jeszcze jakieś dziesięć metrów. Doszedł w ten sposób do przeciwległej ściany. Woda musiała być tam płytsza, bo po prostu usiadł i wygodnie oparł się. Pewnie niegdyś wielu detektywów w ten sposób spędzało czas. Jennifer dostrzegła, że niedaleko Zoli znajdowała się wnęka. W środku stały dwa kieliszki, butelka coli, butelka whiskey oraz trzy miski różnych ciastek.
- Raj, czyż nie? - zapytał.
Jennifer spojrzała na niego. Na początku wydawał jej się brzydki, ale z biegiem czasu oswoiła się z jego oryginalną urodą. Uważała go za co najmniej interesującego pod względem fizycznym. Gdyby miała go jakoś opisać lub scharakteryzować… przypominał jej tych nowoczesnych modeli, którzy zostali dostrzeżeni ze względu na charakterystyczną, uderzającą urodę. Inną od wszystkich innych. Tak trafiali do vogue’a, albo na listę rankingową Nowych Twarzy na models.com. Zola bez wątpienia byłby w stanie ubrać najprostszą, białą koszulkę i sprawić, żeby zdawała się inna od wszystkich innych. Jednak Zaira w ogóle nie myślał o modelingu. Bardziej oddawał się gwałceniu, zabijaniu i innym tego typu uciechom. Był czarny i woda wokół niego była czarna. Wręcz zdawał się z niej wyrastać, zanurzony do pasa.
- Raj… - mruknął, uśmiechając się lekko.
- Fajnie… Że w twoim raju do ścian łaźni przyczepiane są blondynki, ale w moim raju można spotkać trochę inne atrakcje… Przecież ci nic nie zrobiłam, to jakaś kara? - zapytała lekko skonsternowana i zeźlona. On będzie pił whiskey i siedział w ciepłej wodzie, wcinając ciasteczka, niewiadomo ile, a ona będzie tu stać przykuta? Nie była transmisją telewizyjną z meczu piłki nożnej…
- Kara? W ogóle o tym nie pomyślałem… - mruknął Zola. Zagryzł wargę. - Naprawdę jest ci niewygodnie? Przecież tylko stoisz… z rękami w górze…
Zamilkł na chwilę.
- Mogłoby ci być dużo bardziej niewygodnie! - rzekł. - Znajdujemy się w podziemnych termach IBPI. To woda pochodząca prosto z geotermalnego źródła. Z samego serca Islandii. Gdybym nie rozcieńczył ją z zimną, pewnie by cię piekła. Widzisz, jak o ciebie dbam? - zapytał. - Bo sam jestem niewrażliwy na skrajnie zimne lub gorące temperatury - mruknął, nalewając whiskey do dwóch szklanek.
- Nie, że mi niewygodnie… Tylko ty sobie siedzisz rozjebany jak Włoski mafiozo w Rzymskiej łaźni, a ja stoję i patrzę jak wcinasz ciasteczka i popijasz alkohol… Nie żeby stanie było niewygodne… Wolałabym jednak też dostać ciasteczko… - powiedziała rozdrażniona, że zmuszał ją do mówienia czego chciała. Jennifer nie prosiła. Informowała o swoich potrzebach, a to i tak już uwłaczało jej. Ona sobie brała czego chciała, a nie musiała o tym mówić, żeby dostać. Znów się trochę bardziej gotowała.
- Jaka rozpuszczona królewna - Zola uśmiechnął się. - W porządku, księżniczko, dostaniesz ciasteczko. Prosisz, mimo że ja sam jeszcze nawet niczego nie spróbowałem… Po prostu stój i bądź piękna… - westchnął, zanurzając się głębiej. - To woda z domieszką Plazmy. Zregenerowałbym się nawet podczas normalnego odpoczynku, ale dzięki tej mieszance dojdę do siebie znacznie prędzej… - mruknął. - Wyobraź sobie, że przeżyłem wybuch pierwotnej, runicznej energii. Rozwalił mnie na milion kawałeczków. Ale dla mnie i tak boleśniejszy był twój wybuch. Zdawał się znacznie, znacznie gorętszy… - mruknął. - Gorący… Zdaje się, że jaki wybuch, taka jego sprawczyni - rzekł, pożerając wzrokiem jej piersi i biodra.
Jennifer poruszyła nadgarstkami. Sprawdzała, czy kajdanki serio dobrze utrzymywały jej ręce. Potem po prostu przestała się odzywać. Skoro miała stać i ładnie wyglądać… To po prostu stała. Nie była nigdy za bardzo zainteresowana tą częścią szkolenia z dobrych manier, które dotyczyły wszelkich zasad cudownego, wymuskanego wyglądu. Uważała, że wygląda spoko. Skoro on uważał, że była piękna… To nie musiała robić nic… I tak nie mogła. Widziała jego spojrzenie. Nie miał ochoty na jebanie… Tak powiedział, a wyraźnie widziała jak jego wzrok niemal odciskał ślady na jej ciele. Na swój pokręcony sposób… było to dla niej podniecające na tyle, że złączyła nieco uda. Była nieświadoma takiego odruchu.
- Nie rozumiem, czemu ci ludzie walczą i opierają się - Zola mruknął chyba bardziej do siebie. Wypił duszkiem prawie całą szklankę whiskey i dopiero odetchnął głębiej i zanurzył się aż po podbródek, obserwując Jennifer. Odniosła wrażenie, że patrzenie na nią skrępowaną jest dla niego dziwnie kojące i łagodzące wszelkie rany. - Czemu nie mogą po prostu umierać? Przecież po to się rodzą - mruknął pod nosem.
Jenny jeszcze raz poruszyła nadgarstkami, ale to sprawiło, że te ją tylko zapiekły. To były dobre, prawdziwe, policyjne kajdanki. Z metalu. Nie żadne puszkowe gówno zakupione przez internet. Jeśli się nie wierciła, to nie sprawiały jej bólu, ale jak wywijała kończynami górnymi, to wciskały się w jej skórę.
- Ja o to nie prosiłem…? - z jakiegoś powodu to zabrzmiało jak pytanie. - Chciałem tylko, żeby szybciej zbili mi PWF. Tamten facet powiedział, że to takie proste… zbiją mi PWF tak, jak tabletkami zbija się gorączkę. A potem nie powiedzieli mi, że to nic nie daje… a potem było już za późno… - ziewnął. Chyba alkohol i ciepło wody z leczniczą Plazmą wołały go do snu.
Jenny lekko zmarszczyła brwi. Zebrało mu się na zwierzanie? De Trafford nie przerywała więc i słuchała, choć szczerze, nie chciało jej się… Ale może… Jeśli zaśnie… Może zdołałaby się wtedy uwolnić? To był jakiś plan. Cierpliwie więc stała i czekała. Obserwowała go i czy Zaira zapadnie w drzemkę. Był zmęczony po walce, tak powiedział… Na pewno chciał spać… Czekała na to.
- To nasze przeżycia i otoczenie… nasz kształtują… - mruknął Zola. - My możemy jedynie postępować… zgodnie… z tym, kim jesteśmy…
Dokończył i zasnął.
Na serio zasnął. Chyba tego nie udawał, o ile to nie była jakaś chora gra, ale odniosła wrażenie, że nie. Mieszanka alkoholu, zmęczenia po walce, bezpieczeństwo podziemnych łaźni, o których prawie nikt nie wiedział… a może na serio nikt… Lecznicza, czarna woda, ciepło i spokój… To wszystko sprawiło, że Zaira zasnął. Ale Jennifer pozostawała związana kajdankami…
Jenny poczekała jeszcze kilka chwil, po czym spróbowała znowu obrócić nadgarstek, mimo bólu i dotknąć metalu chociaż palcami. Jeśli zdoła wysadzić choćby kawałek tych kajdanek, uwolni się. Szukała więc pozycji dla ręki, w której zdoła dostać się do metalu.
Próbowała to uczynić przez jakieś pięć minut… kiedy usłyszała dziwny, podejrzany dźwięk. Dochodził z wody… kątem oka ujrzała kilka bąbelków powietrza na środku czarnego basenu…
Zerknęła na wodę. Potem zerknęła na Zolę, czy nadal spał. Przestała się wiercić i obserwowała salę chwilę w ciszy. Dopiero kiedy upewniła się, że nic się nie dzieje, znów wróciła do walki z metalem.
Zaira cały czas spał. Jednak jakiś dźwięk dochodził spod tafli czarnej wody… Jennifer próbowała… jej palec wskazujący był tak blisko metalu! Trzy milimetry, może cztery… a jednak nie mógł przekroczyć tej granicy, bez względu na to, jak silna jej wola by nie była. Patrzyła na lśniący metal… kiedy nagle poczuła lepki, ciepły ciężar na stopie. Przypominał nieco koniuszek języka… dużego, bardzo ogromnego ozora…
Jenny to zaskoczyło i rzecz jasna zwyczajnym odruchem zaskoczonej osoby było szarpnąć się i poderwać ‘zaatakowaną’ nogę do góry. Spojrzała w dół, co też wywołało to dziwne doznanie. Przecież nie widziała wcześniej na ziemi nic tak lepkiego…
Spostrzegła, że z czarnej wody wyrósł jakiś kształt… który rzeczywiście nieco przypominał język, jednak był bardziej okrągły w przekroju… Dotykał jej stopy… Wysunął się nieco… i wtedy zrozumiała, że to była… macka? Skąd… Zaczęła owijać się wokół jej kostki, powoli pnąc do góry… Kiedy miała już mniej więcej dziesięć centymetrów długości, Jennifer ujrzała pierwsze limonkowe prążki…
Skojarzyła… Tak wyglądała zdolność Zoli, kiedy używał swoich mocy… Czarna w limonkowe linie… Przełknęła ślinę i spojrzała na niego.
- Hej! Zola?! Obudź się… - zawołała do niego, mając nadzieję, że to po prostu sen mu się wymknął spod kontroli i zaraz jak go zbudzi to Zaira pozbiera się do siebie… Drugą nogą spróbowała zsunąć z tej pierwszej mackę.
Udało jej się to… przynajmniej przez chwilę tak myślała. Wtem jednak macka uczepiła się jej drugiej nogi. Wytwarzała chyba jakąś lepką substancję, która pomagała jej przywierać do celu. A celem w tym przypadku była bez wątpienia Jennifer.
Zola nie odpowiedział, pogrążony we śnie. Nawet za bardzo się nie poruszał. Lekko rozwarł usta, oddychając przez nie. Gdyby kompletnie go nie znała i miała nieco inną naturę, pomyślałaby nawet, że wyglądał dość słodko i niewinnie.
Macka owijała się wokół nogi niczym pnącze. Im wyżej dochodziła, tym u podstawy wydawała się coraz grubsza i grubsza… Zdawała się silna i wytrzymała, a jednocześnie elastyczna i miękka. Bez wątpienia najbardziej jednak była chciwa. Wnet cała kończyna dolna de Trafford, mimo jej wyraźnych i uporczywych starań, została opleciona. Jednocześnie przy tym unieruchomiła ją. Macka była kompletnie czarna, nie licząc tych zielonych, świecących prążków. Kurczyła się w sobie i rozprężała. Była śliska, ale nie ześlizgiwała się z jej ciała… Jedna noga Jennifer była więc wolna, a druga przytwierdzona do podłoża. Jenny próbowała poderwać nogę, ale teraz sprawiało jej to nawet ból, tak solidnie przywarła do jej ciała ta macka.
Wnet ujrzała, że z wody zaczęła wyrastać druga…
- No chyba kurwa jakiś… Jakiś żart. ZOLA?! Zola! Obudź się! - zawołała, próbując go obudzić. Jej głos odbijał się echem od pomieszczeń. Nie bała się. Po prostu to było dziwne. Nie wiedziała z czego były te macki, a przede wszystkim, widziała dość słabej jakości porno w sieci, żeby wiedzieć, że coś takiego może próbować się do niej dobrać… A ona nie była fanką tego działu na Porn Hubie…
- Zola weź je! - zawołała i nim dotarła do niej druga macka już próbowała walnąć jej kopa, broniąc się przed nią.
- Mmm… - Zaira mruknął przez sen. Bez wątpienia śniły mu się same miłe rzeczy…
Kiedy druga macka zaczęła wspinać się po jej wolnej nodze, ta pierwsza zbłądziła w stronę jej odsłoniętego krocza. Nie było kompletnie niczym zakryte i nie musiała pokonywać żadnej bariery, żeby do niego dotrzeć. Lekko przesunęła kończynę Jenny w bok. Druga macka zaczęła to samo robić po przejęciu władzy nad jej kostką. Obie nogi de Trafford rozwarły się, a ona z trudem utrzymała równowagę. Gdyby poleciała, być może macki by ją przetrzymały… a być może nie. Byłoby to naprawdę bolesne dla jej rąk, gdyby to kajdanki zaczęły ją przetrzymywać bez udziału stóp blondynki.
Już teraz przez zmianę pozycji i rozchylenie nóg jej ciężar nieco bardziej oparł się na jej rękach i to zabolało otarte wcześniej nadgarstki. Syknęła. Poczuła, że jedna z macek znalazła sobie jej płeć i choć jeszcze nic nie zrobiła, to była niebezpiecznie za blisko. Jenny starała się uwolnić jeszcze nie przejętą nogę, albo chociaż złączyć uda. wierciła też biodrami.
- Puszczaj mnie… - nakazała mackom.
- Zola! Obudź się do cholery! - wołała dalej.
- Bo cię ominie cała zabawa! - próbowała wszystkiego. Zerknęła też na wodę. Miała nadzieję, że nie zobaczy tam nic więcej.
A… a jednak…
Kiedy obie nogi Jennifer zostały oplecione, rozwarte i kompletnie unieruchomione, pojawiła się trzecia macka. Wyrosła w linii pośrodkowej jej ciała. Pięła się po ścianie coraz wyżej i wyżej… na chwilę odgięła się… De Trafford ujrzała, jak jej końcówka zaczęła się przebudowywać. Jak gdyby te wszystkie macki nie były wcale organicznymi wytworami, a technologicznymi… choć przecież rozumiała, że były tym i tym jednocześnie… a jednak jej umysł nie mógł tego w pełni pojąć. Końcówka macki zrobiła się nieco grubsza i pojawił się w niej otwór. Wypłynęło przez niego nieco białej subtancji. Miała w sobie czarne pasemka Plazmy, a także zielone drobinki… Już wcześniej ją widziała. To była sperma Zoli. Przestała lecieć. Macka kontynuowała wspinaczkę ku górze w poszukiwaniu jej płci…
Jennifer przełknęła ślinę. Czyli to rzeczywiście pochodziło od niego… Próbowała poruszyć nogami, unieść biodra w górę… Zrobić cokolwiek, żeby ta trzecia macka nie znalazła jej ciała. Głównie dlatego, bo nie chciała być pojemnikiem na spermę dla jakiejś pokręconej macki. Nawet jeśli pochodziła od Zairy… Zresztą, nie podobało jej się bycie pojemnikiem i na jego spermę. Wolałaby, żeby używał gumek, ale gnój tego nie robił…
- ZOLA! - zawołała znowu, pochylając się nawet nieco w przód, napinając mięśnie rąk. W ten sposób nieco odsunęła się od ściany, kupując trochę czasu nim macka ją dosięgnie.
- ...mmm… nie uciekaj, moja droga, spójrz na mój motor… - Zoli śniły się różne rzeczy. - Harley… uhmm… mmm… Davi….
Nie dokończył, tylko powrócił do mocniejszego, regenerującego snu.
Trzecia macka zdawała się bardzo skoncentrowana na swoim celu. Powoli, ale bez przerwy, przybliżała się do jej ciała. Wreszcie znalazła się między jej udami. Wspięła się jeszcze trochę, szukając jej kobiecości. Otarła się o nią raz… i jeszcze… próbując wejść do środka. Była lepka, śliska i miękka… miła w dotyku. Przypominała jej nieco galaretę, ale dużo bardziej zwięzłą i o bardziej określonym kształcie. Wtem… wsunęła się między jej wargi sromowe, znajdując w środku… Jenny aż zatkało i jęknęła na ten śliski ruch do środka.
- Tak… - szepnął Zola i jęknął z seksualnej przyjemności. Choć nie obudził się.
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 21:40   #416
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Jennifer zawisła na moment na swoich rękach, po czym pokręciła głową i spróbowała unieść biodra, by wysunąć mackę z siebie, nim zagłębi się dalej. Czuła ją w sobie. Jej gorąco i miękkość. Czuła jak sama zrobiła się podniecona na jej obecność w środku jej ciała. Wkurwiało ja, że ciało reagowało jak chciało. Nie wiedziała, czy jest bardziej mokra od śluzu macki, czy od własnych soków. Zasapała, siłując się i nawet napinając mięśnie wewnątrz pochwy by spróbować ją wypchnąć.

To jednak było niemożliwe…
Macka wsuwała się głębiej. Była bardzo elastyczna i wnet dotarła aż do samego końca jej pochwy. Jennifer czuła rozpierający ją kształt. Walczył z jej mięśniami, rozpychając je. Macka chciała, żeby jak największa jej objętość znalazła się w blondynce. Najgrubsza była tuż przy wejściu do jej pochwy. Jennifer balansowała na skraju bólu. Potwór zdawał się wyczuwać jej emocje i kiedy tylko zaczynała odczuwać zbyt duży dyskomfort, przestawał się powiększać. Czekał, aż przyzwyczai się…
Kiedy to nastąpiło… zaczął się przebudowywać…
Poszczególne elementy zmieniały swoją wzajemną konfigurację w ciele kobiety. Poczuła drżenia, przypominające drżenia wibratora. Jednak dużo mocniejsze…
- Oh...Oh… WOW O… - powiedziała Jenny zaskoczona tym nowym doświadczeniem. Tego się nie spodziewała. Była już rozgrzana, zdążyła trochę ostygnąć od zimnej ściany, ale teraz to było jej aż nazbyt gorąco. Czuła drżenie we wnętrzu i miała wrażenie, że traci siłę w nogach z każdą kolejną minutą jego trwania. Sapała i nie mogła skupić się na myśleniu.
- Zol...A - znów spróbowała zawołać go, ale wyszło to bardziej jak jęk. Jennifer zawisła całkiem na rękach i rozchyliła usta. Było tu gorąco, a ona potrzebowała teraz dużo tlenu. Dyszała i czuła jak mięśnie jej drżą. Jak jej wnętrze stawało się wręcz znieczulone od przyjemności i jak powoli same te drżenia wyprowadzają ją pod orgazm. Znowu stanęły jej sutki i kręciło jej się aż w głowie. A mimo to spróbowała się szarpnąć.

Kiedy to zrobiła, drżenie ustąpiło. Nawet przez chwilę pomyślała, że może zepsuła mackę.
Ale nie. Ona już skończyła się przebudowywać.
Wypełniała całe wnętrze Jennifer do granic możliwości, nie przekraczając przy tym progu bólu. Na jej powierzchni pojawiło się wiele okrągłych wypustek. Każda z nich drżała, jakby wewnątrz niej został zamontowany maleńki silniczek. Wszystkie kuleczki zaczęły tańczyć, poruszać się po powierzchni macki w najróżniejszych konfiguracjach, kierunkach i prędkościach. Co więcej, w samej macce pojawiło się w pewnym punkcie większe, owalne zgrubienie. Pierścień zaczął wędrować wzdłuż macki aż do jej końca… a więc końca pochwy Jennifer… po czym wracał na samą powierzchnię… żeby znowu się zagłębić do środka… Okrągłe wypustki przy tym cały czas się poruszały. Na spodniej stronie macki pojawił się drobny kanał, który miał później umożliwić wypływanie nasienia.
- Aaah - to był punkt w którym zupełnie inny rodzaj krzyku Jennifer przebiegł echem po łaźniach geotermalnych. Była tak mocno i intensywnie pieszczona w środku, że zapomniała, że miała obudzić Zairę, żeby powstrzymał to co się działo… Tak właściwie, z każdą chwilą chciała jeszcze więcej doznań. Czuła jak jej nadgarstki zaczynają ją coraz mocniej boleć, bo nie była w stanie utrzymać się prosto na swoich nogach. Najchętniej położyłaby się i pozwoliła temu czemuś robić te przyjemne rzeczy… Dopiero kiedy zwiesiła głowę i zauważyła kanalik w macce, przypomniało jej się, że miała w nią pompować spermę… Trochę ją to ostudziło. Przełknęła ślinę, oblizała spierzchnięte usta od sapania z otwartą buzią i zawołała.
- ZOLAAA! - znowu starała się do niego dotrzeć, ale głos jej się nieco załamał, czuła że jeszcze kilka sekund i po prostu… Dojdzie.
Ten lekko rozwarł oczy.
- Jennifer…? - zapytał.
De Trafford patrzyła jednak na środkową mackę. W miejscu, w którym wyrastała z wody pojawił się pęcherz… zgrubienie, które zaczęło wędrować w górę. Za nim pojawiło się następne… i następne… Bez końca.
Kiedy to pierwsze dotarło wreszcie do końca macki, do jej wnętrza została wstrzyknięta pierwsza seria spermy Zoli… potem druga… i trzecia… Nasienie bez końca było w nią pompowane. Uciekało kanalikiem pod spodem. Spływało po macce i następnie ściekało do czarnej wody.
Tymczasem macka nie przestawała się ulepszać. Teraz posiadała dodatkową, wibrującą wypustkę, która przylegała do jej łechtaczki, mocno ją pobudzając.
Z wody wystrzeliły trzy kolejne macki, również pragnąc posmakować ciała Jennifer.
Jenny krzyknęła, kiedy osiągnęła pierwszy orgazm i w tym samym czasie wpompowano w nią nasienie Zairy. Tylko że jej orgazm przyszedł, trwał chwilę i przeminął, a pompowanie nie… To teraz trwało i współgrało ze wszystkimi doznaniami w jej ciele. Jenny zajęczała głośno, kiedy jej pobudzona orgazmem łechtaczka, została teraz dołączona do zabawy. Oddychała płytko i szybko. Drżała i zamknęła mocno oczy. Było jej gorąco i przyjemnie. Bolało, ale w ten sposób, że była w stanie to znieść. Zauważyła trzy macki i szarpnęła się lekko, nie wiedząc co te chciały zrobić. Na jej nadgarstkach pojawiła się już odrobina krwi od otarć.
Macki pięły się po jej nogach. Dwie z nich zawędrowały do jej tułowia i zaczęły go oplatać. Owinęły się miękko dookoła piersi, jakby były wężami. Potem przeszły na obydwa ramiona, a potem przedramiona… Unieruchomiały jej kończyny górne, ale przy tym końcówki przekształciły się w jakiś inny sposób… Oplotły się wokół kajdanek i zaczęły je przeżerać…
Trzecia macka natomiast zaatakowała pośladki de Trafford. Podsadziła je nieco do góry, przyjmując na siebie cały jej ciężar, kiedy stopy Jennifer uniosły się z podłoża. Dwie pozostałe macki wygięły się tak, że jej kolana zgięły się. Ostatnia nie przestawała jej zadowalać i pompować nasienia. Czuła ciepłe strugi, które bez końca trafiały do jej wnętrza i z niego wypływały. Organizm Zoli bez wątpienia bardzo chciał ją zapłodnić…
- Nie… nie chcę już… To dużo… - wysapała. Uświadomiła sobie bowiem, że takie ilości nasienia… To potencjalnie za duże prawdopodobieństwo, że zajdzie. I to jeszcze tak potwornie głęboko w jej ciele. Kiedy kajdanki zostały przeżarte, spróbowała wyszarpnąć ręce i znów zawalczyć z mackami o swoją wolność…
- Już niee - zajęczała w rozkoszy doznań i aż cała zadrżała, bo czuła, że zbliża się do kolejnego orgazmu.

Wnet kajdanki odpadły. Teraz Jennifer była przetrzymywana w powietrzu przez sześć macek. Owijały się i stale zmieniały swoje położenie. De Trafford czuła na całym swoim cieple ich wilgoć… sprężystość… śluz, jaki zostawiały na jej skórze… Ciągle się przesuwały, miejscami łaskotały ją, gdzie indziej masowały. Pierścień zmieniał prędkość i sposób, w jakim przesuwał się w jej wnętrzu. Wypustki wibrowały i wirowały.
- Cholera… - szepnął Zola. Wydawał się naprawdę zaskoczony. Spojrzał na jej ciało, teraz już kompletnie przebudzony. - Na początku… - jęknął. - Myślałem, że zakradłaś się jakoś i chcesz obudzić mnie, robiąc mi loda. Uznałem, że to byłoby bardzo nie w twoim stylu… Czy ty… mnie w ogóle… słuchasz? - zapytał, zagryzając wargę. To chyba był najseksowniejszy widok, jaki widział w całym swoim życiu.
- Weź… Weź… Ja już… Nie… - wysapała Jenny, ledwo mogąc mówić. Jedynie jej piersi i usta pozosotały wolne od kompletnego zadręczenia i cieszyła się, że porzucono też wizję dewastowania jej analnie, ale powoli zaczynała być zmęczona rozkoszą i nie miała siły już walczyć i opierać się.
Nadszedł jej drugi orgazm, który był jękiem i drżeniem. Wtedy już po prostu jej mięśnie się poddały całkowicie. Przestała być w stanie się skupiać. Była tylko ona i odczucie nieprzerwanej przyjemności. Jęczała przy każdym przesunięciu się pierścienia w jej wnętrzu.
- Mam cię wziąć…? - Zola otworzył szerzej oczy.
Próbował wstać, jednak… nie mógł. Nie spodziewał się tego. Rękami wycofał się do tyłu, do najpłytszej części basenu. Ujrzał, że jego nogi zamieniły się w sześć macek. Były długie i sięgały na wiele metrów aż do Jennifer… Na szczęście, jak prędko odkrył, jego penis nie zniknął. Był w wzwodzie przełożony kilkoma mackami. Bez otoczenia dwóch nóg wydawał się dziwnie wyglądać. Choć nadal był duży, twardy i pękaty. Zola zamrugał oczami, widząc swoje jądra. Nieco zmieniły położenie i teraz znajdowały się przy jednej z macek. Były dużo, dużo większe. Wibrowały, intensywnie pracując i produkując dodatkowe porcje plemników.
- To wszystko tylko przez szklankę whiskey? Nic dziwnego, że tak odradzają picie - zażartował lekko, jednak on sam czuł się lekko przestraszony. Choć nie chciał tego dawać po sobie poznać. Jego ciało miewało niekiedy własną inteligencję i wciąż je poznawał…
Macki zaczęły się skracać, ciągnąc Jennifer w stronę Zoli. Nie przestawały funkcjonować. Oplatały ją na tyle szczelnie, że nie mogła spaść do wody. Powoli sunęła po tafli, zbliżając się do Zairy.
W jej oczach przygasła ta cała złość, którą widział wcześniej. Teraz było zmęczenie i coś w pobliżu obłędu z rozkoszy. Jennifer nie mówiła już tylko jęczała i sapała. Odczuwała ogromną przyjemność i choć jej ciało było wyćwiczone, to nie miała nigdy styczności z tak ogromną ilością przyjemnych doznań. Gdy znalazła się wreszcie przed Zolą, spojrzała na niego. Potem jej wzrok przesunął się na whiskey. Chciało jej się pić… Zaschło jej kompletnie w ustach. Jednak szykował się jej trzeci orgazm i aż nieco szarpnęła biodrami, bo ten był trochę bardziej bolesny, niż obezwładniająco rozkoszny. Zabawki i maszyny technicznie nie miały limitów, ciała ludzkie owszem.
Wnet znajdowała się już przy czarnoskórym mężczyźnie… o ile rzeczywiście można go było nazwać mężczyzną. Ten termin zdawał się zarezerwowany dla ludzi, a on człowiekiem bez wątpienia nie był. Macki już stanowczo skróciły się. Położyły Jennifer na torsie Zoli. Ten chwycił szklankę z nalaną whiskey.
- Pij, moja droga - szepnął i przystawił jej szkło do ust.
Ujrzał, że dwie macki wykręciły jej ręce do tyłu i złączyły je z sobą, oplatając od nadgarstków w stronę ramion. Kolejne dwie natomiast zmieniły końcówkę… i wbiły się do jej piersi. Najpierw podały środek znieczulający, a potem - czego nie wiedziała ani Jennifer, ani Zola - środek hormonalny, mający zmienić strukturę gruczołów jej piersi. Z sutków po chwili pociekło czarne mleko, po czym przestało. Wszystko po to, aby przygotować organizm de Trafford do opieki nad specjalnym potomstwem...
Piąta macka wciąż pompowała w nią nasienie i sprawiała nieludzką przyjemność. Szósta natomiast zaczęła delikatnie masować odbyt kobiety.
- Pij, pij… - Zola zachęcił trochę bardziej gorączkowo.
De Trafford nie mogła pojąć, czemu jej piersi teraz tak ją łaskotały i były wrażliwe. Owszem, dotykały ich macki, ale nie robiły nic takiego. Nie mogła spojrzeć w tamtą stronę, bo leżała na Zoli i podstawiał jej szklankę. Blondynka łapczywie odchyliła głowę i zaczęła połykać alkohol. W jej oczach były łzy. Ze zmęczenia i z przyjemności. Nie płakała ze strachu, czy bólu. Było jej zbyt kurewsko dobrze.
Szósta macka wnet weszła do jej odbytu. Rozluźniła go nieco, pomimo sąsiedniej obecności piątej, bardzo obszernej. Zola zagryzł wargę. Położył dłonie na tułowiu Jennifer i nieco podsadził ją do góry. Macki przesunęły się w miejscu, w którym łączyły się z jego ciałem, odsłaniając penisa mężczyzny. Żołądź wnet zaczęła nacierać na odbyt kobiety, aż wreszcie kompletnie w niego weszła. Z trudem nadziewał ją dalej. Piąta macka inteligentnie zmniejszyła swoją objętość, pozwalając grubemu penisowi Zairy na penetrację ciała Jennifer. Jednocześnie, będąc w jej pochwie, zaczęła przekształcać swoją końcówkę. Bardzo delikatne wrzeciono wsunęło się przez szyjkę macicy do jej trzonu. Jej ostry koniec delikatnie nakłuwał endometrium, wstrzykując specjalną substancję. Dzięki niej i macica miała zmienić swoje właściwości. Bez tego pękłaby w trakcie ciąży, należało ją wzmocnić…
Zola nie miał pojęcia o tym, że jego ciało inteligentnie przystosowywało Jennifer do doniesienia ciąży i dlatego zainicjowało to wszystko w trakcie jego snu. Zaczął ją w trakcie tego wszystkiego penetrować. Czuł teraz podwójną przyjemność - jedną ze stymulacji macki wewnątrz pochwy de Trafford, a drugą dużo bardziej standardową, pochodzącą z penisa.
- Gor..ąco… Jak… Jak mi… Strasznie gorąco… Wewnątrz - wysapała Jenny dysząc ciężko. Była na takim poziomie uderzenia przyjemności, że kiedy w szklance skończył się alkohol do picia, pochyliła się do szyi Zairy i zaczęła zlizywać z niej wilgoć wody, w której siedział, była tak spragniona. Otarła się o jego klatkę piersiową nabrzmiałym teraz biustem. Bez wątpienia Zola musiał zauważyć, że był większy niż wcześniej i gorący. Całe ciało Jennifer zdawało się być rozpalone od rozkoszy.
- Chyba… Oszaleję - wyszeptała sapiąc mu niemal do ucha.
Zaira oddychał głośno przez usta. Pośród tego wszystkiego poczuł emocję tak bardzo przypominającą miłość, jak to tylko było możliwe w jego przypadku. Jego organizm i dziwne, kosmiczne instynkty kazały mu opiekować się samicą, żeby pozwolić jej na urodzenie potomka. Z drugiej strony kłóciło się to ze stanem umysłu, w którym, odkąd tylko doszedł do krytycznego podwyższenia PWF II stopnia. Przybliżył się i pocałował Jennifer. Jeśli była spragniona, niech syci się jego śliną.
Tymczasem jedna macka przestała związywać jej nadgarstki. Druga mogła sama poradzić sobie bardzo dobrze z tym zadaniem. Przybliżyła się do warg Jennifer. Wtedy Zola przerwał pocałunek. Końcówka wsunęła się do jej ust i zaczęła pompować do nich nasienie Zairy. Choć było słone… tylko ono syciło to pragnienie…
W rzeczywistości całe ciało potrzebowało drobnych przebudowań, tak jak i jej narządy wewnętrzne. Jelita musiały nauczyć się wydobywać z pokarmu inne, bardzo konkretne składniki. Serce musiało przygotować się na wzmożoną pracę zarówno w trakcie ciąży, jak i porodu. Nerki musiały nauczyć się wyłapywać z krwi toksyczne metabolity płodu i umieć je usuwać… Dlatego też Jennifer musiała połknąć wiele, wiele łyków nasienia Zoli, które odmieniłyby ją od środka.
- Och… - jęknął mężczyzna, teraz jeszcze mocniej penetrując odbyt Jennifer. Pośród tego wszystkiego jako człowiek pragnął również tego…
Pojawiło się picie i to wreszcie zaczęło pomagać na gorąco. Zaczęła więc ssać łapczywie i spijać wszystko co podawała jej macka w ustach. Sapała przez nos. Cały czas była podniecona i teraz penetrowana we wszystkie otwory jej organizmu, które można było brać. Przestała się zastanawiać nad czymkolwiek. Nad tym kim był Zaira. Nad tym co robiły macki. Nad tym ile nasienia zostało wlane do jej ciała… Chciała czuć przyjemność i odczuwała ją. W pewnym momencie uniosła się odrobinę przechylając plecy w łuk i jako że Zola nie mógł jej całować, bo miała zajęte usta. Podetknęła mu swój biust. Chciała, by ją pieścił językiem. Robił to wcześniej do bólu, aż jej sutki były niemal sine. Chciała go jeszcze. Potrzebowała by ją brał. Tak podpowiadał jej organizm… Albo to, co właśnie z nim robiono.
Zola nie miał pojęcia, że tak jak niegdyś trzy metalowe szczypce transformowały go w IRDW, tak samo teraz on zmieniał Jennifer. Jego macki przypominały urządzenia, którymi go traktowano, były jednak dużo przyjemniejsze. Zaira ssał piersi de Trafford tak, jak tego chciała. Przeżyła już tyle orgazmów, a wciąż czuła to narzędzie wewnątrz siebie… Na dodatek cały czas zmieniało tryby i rodzaj pieszczenia. Tak, że nie była w stanie przyzwyczaić się. Zola pchnął kilka razy i poczuł intensywny, roztrzaskujący umysł orgazm. Wpompował do odbytu Jennifer strugi swojego nasienia. Odchylił głowę, pozostawiając sutek de Trafford. Oddychał głośno i rozpaczliwie przez usta. Zazwyczaj nawet nie potrzebował za bardzo tlenu, żeby żyć. Teraz jednak dusił się od rozkoszy i intensywności tego wszystkiego…
Macki powoli zaczęły się cofać… Nasienie lało się coraz mniejszymi strumieniami, a wibracje wewnątrz Jennifer również ulegały stopniowemu wyciszeniu…
De Trafford była tak wypieszczona, że gdy tylko wszystko zaczęło ustawać, nie miała nawet siły sama ułożyć się na Zairze. Tam gdzie przesunęła się bezwładnie po jego ciele, pozostawiona przez macki, tam została. Musiał ją wręcz podtrzymać, bo pewnie zsunęłaby się pod powierzchnię wody, gdyby tego nie uczynił. Była na skraju przytomności. Oddychała, ale nie reagowała. Była zmęczona, a jej ciało parzyło. Oddychała równo, ale bardzo szybko. Jej oczy były ledwo rozchylone i bardzo delikatnie połyskiwały, znajomym Zoli kolorem.
- Nie mam nic… do dodania… - jęknął Zola.
Nie miał pojęcia, jak wyjdą z tego miejsca. Sam nie miał siły na nic. Jego ciało było wykończone po transformowaniu kobiety. Nawet nie zauważył, kiedy ta zasnęła na jego piersi. Macki wycofały się z jej ciała i zaczęły transformować w nogi mężczyzny. Złączyły się i zespoiły z sześciu w dwie kończyny. Tymczasem z porów na skórze Jennifer zaczęła sączyć się czarna ciecz… Wnet pokryła jej ciało. Zaira obserwował to w zdziwieniu i niepokoju. Plazma otulała kobietę, aż przykryła ją całkiem. Stwardniała, tworząc kokon. Jennifer potrzebowała nieco czasu, żeby jej ciało mogło przeprowadzić zmiany. Miała przez ten czas tkwić w bardzo głębokim śnie. Ześlizgnęła się do mieszanki wody geotermalnej i plazmy. To ciepło odpowiadało zmianom, które miały się dokonać.
- Tak właściwie… to dobry pomysł - mruknął Zola.
Sam z trudem wpłynął do basenu i opadł na dno. Zamknął oczy, czekając, aż przyjdzie drugi sen. Tym razem… regenerujący.


***

Abigail siedziała pod ścianą. Nie wiedziała ile czasu minęło. Początkowo była nabuzowana adrenaliną, ale kiedy ta osiadła. Zaczęła się niepokoić.
Czy Bee udało się spokojnie uciec na zewnątrz?
Czy dotarli do Alice?
Czy Zola Zaira naprawdę zamierzał zmusić ją do uprawiania seksu z Douglasami? Czy może miał na myśli co innego, kiedy użył słów ‘porno z trzema zabawkami’?
Nie miała pojęcia…
- Jesteście tam nadal? - zapytała w końcu, przełamując ciszę. Było jej trochę dziwnie mówić do ścian, ale może Arthur i Thomas usłyszą? Nie zastanawiała się nad tym wcześniej…
- Słyszy mnie ktoś… - zapytała trochę ciszej. Denerwowała się, a jak się denerwowała, to zaczynała się robić gadatliwa.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-11-2019, 21:58   #417
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wpierw rozbrzmiewało milczenie. Roux ciężko było stwierdzić, jak grube były te ściany. Może naprawdę jej nie słyszeli. Wtem jednak rozległ się cichy, zmęczony głos.
- Słyszę cię, Abby, słyszę… - powiedział Arthur. - Walczę z sobą. Bo zdaje mi się, że jak stąd wyjdę, to mam wszelkie prawo się upić. Z drugiej strony wiem, że nie powinienem - zaśmiał się niezręcznie.
To, prawda, że myślał o tym. Jednak miało to miejsce w kontekście perspektywy uprawiania seksu z bratem i Abigail. Boże… jak bardzo złe i spaczone miało to być według wizji Z’a? Uznał, że jeszcze mógłby zrobić to z Roux. Długo nie miał kobiety, a uważał Abby za atrakcyjną. Jednak patrzeć na nagie ciało Thomasa? Na jego penisa wsuwającego się w to samo ciało, które on brał? Stanowczo odrzucał choćby perspektywę myślania o tym, że obydwoje mieliby zaangażować się w coś bezpośrednio.
- Słyszysz mnie, Thomas? - zawołał.
Ten jednak nie odpowiedział. Choć skoro Abigail go słyszała, to on również powinien. Pokój Arthura znajdował się pomiędzy pokojami tej dwójki.
- Mam takie przeczucie… Że… Że Thomas jest obrzydliwie załamany… - powiedziała Abby. Była tego pewna bez wątpienia.
- Jest mi z tego powodu przykro, bo choć wkurzał mnie ostatnio, to ciężko patrzeć na czyjeś załamanie, zwłaszcza jeśli jest się częścią powodu. Nie będę jednak przepraszać… Bee wybrała mnie uczciwie… - powiedziała tylko i objęła kolana rękami. Starała się skupić na Barnett, to pomagało jej nie myśleć o tym co potencjalnie miało nastąpić gdy Zola do nich powróci.
- Nie jestem kurwa załamany! - wrzasnął Thomas.
Arthur drgnął. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem słyszał swojego brata tak bardzo zdenerwowanego. Sam poczuł się przez to gorzej. Spojrzał na ścianę, jak gdyby mógł zobaczyć przez nią mężczyznę, choć tak rzecz jasna nie było. Lekarz westchnął, usiadł na podłodze i spojrzał tępym wzrokiem przed siebie na drzwi. To było jakieś piekło.
- Nie jestem kurwa, załamany, ale jeśli nie przestaniesz się wydzierać… - Thomas nie dokończył, wreszcie odzyskując kontrolę nad sobą.
Arthur uznał, że nawet jeśli rzeczywiście Abigail miała dobre zamiary, to tak dobrała słowa, jak gdyby chciała go podburzyć. Zarzuciła mu pośrednio słaby charakter i bardzo bezpośrednio opisała coś, co było do tej pory nienazwane… zainteresowanie Bee jej osobą. Równie dobrze mogłaby rzucić solą prosto w oczy Thomasa.
Roux westchnęła ciężko i przestała się odzywać. Nie było sensu. Załapała, że cokolwiek by nie powiedziała, Thomas zareaguje agresją. Nie dziwiła mu się, pewnie też by się zachowywała jak dziecko na jego miejscu. Rozejrzała się po raz setny po pomieszczeniu w którym była.
- Macie w swoich pokojach cokolwiek poza ścianami i kamerą? - zapytała.
- Mam butelkę wody mineralnej - powiedział Arthur.
Abby również ją dostała.
- Ale już nie ma w niej wody.
To nie znaczy, że butelka była pusta, jednak Douglas, nie zamierzał się chwalić pęcherzem… teraz już pustym. Najgorsze, że nie mógł jakoś schować tej butelki. Uznał jednak, że to zawsze lepiej, niż jak gdyby oddał mocz na podłogę w rogu pokoju.
- Jak… się czujesz…? Czujecie? - Arthur nie spodziewał się odpowiedzi ze strony brata, jednak uprzejmie było go również zapytać.
- Trudno czuć się dobrze będąc w naszym położeniu… Ale miło, że pytasz - odpowiedziała Abby. Potarła kark dłonią. Szerokim łukiem omijała temat Zoli. Najwyraźniej to samo robili obaj Douglasowie… A przynajmniej Arthur. Thomas w ogóle był tak chętny do rozmowy jak kot do kąpieli.
- Ta Gryla… szkoda, że nie wykończyła go - rzucił Arthur. - Było tak blisko. Na szczęścia zabrała chociaż Bee. Być może Alice już tutaj zmierza z…
...z kim…? Co mogła zrobić sama Alice? Była z tą dwójką detektywów, ale skoro czterometrowa olbrzymka nie dała sobie z nim rady, to czy trójka ludzi mogła zdziałać więcej? Chyba że mocą Fanny było tworzenie i wysyłanie siłą woli bomb atomowych. Nie stawiał jednak na to.
- Czy jesteśmy w nastroju na wymyślenie jakiegoś planu? Czy chcemy zaakceptować absolutną niemoc? - zapytał Arthur. Smutno kręcił palcem wskazującym kółka po podłodze.
- A mamy jakieś opcje? Skoro Gryla nie zdołała go pokonać? Mogę zmienić postać w dowolną osobę, ale nie mogę zmienić się w mrówkę, żeby przejść pod tymi drzwiami… Oczywiście, że nie chcę się zgadzać na niemoc… Ale o ile któryś z was nie ma przy sobie lasera, którym można ciąć metal… No to mamy przewalone - powiedziała ciężkim tonem. Wstała i zaczęła chodzić po pomieszczeniu, trochę nerwowo. Pośladki już ją bolały od siedzenia tyle czasu na podłodze.
Arthur myślał.
- A gdyby tak… - zawiesił głos.
Milczał, rozważając, czy to mogło się udać. Doszedł do wniosku, że nie. Poza tym nawet nie był w stanie wypowiedzieć swojego planu. Był tak… tragicznie paskudny. Zagryzł wargę.
- Ech… - westchnął.
- Hm? - zapytała Abby, zatrzymując się. Każdy plan był jakimś planem, a lepszy był jakiś, niż żaden. Jej niestety chwilowo brakowało pomysłów.
- Na coś wpadłeś? - zapytała.
- Tak i nie - odparł Arthur. - Pomyślałem, że może udałoby ci się odgryźć jego penisa - wreszcie rzekł. - A my musielibyśmy dopuścić do tego, żeby taka sytuacja w ogóle mogła mieć miejsce. Nie wiem, jestem zdesperowany. Tak sobie myślę, że naszą jedyną szansą jest zaatakowanie go wtedy, kiedy nie będzie mógł wcielić się w żaden przedmiot. O ile nie przyniesie pudełka wibratorów, to może właśnie w trakcie… to znaczy na samym początku, przed… seksem… - westchnął. - Ale wydaje mi się, że on może nawet nie chcieć uczestniczyć w… - połknął język. - To by trzeba było go zachęcić… ale pewnie nie dość, że by się nie udało, to jeszcze mielibyśmy go… na karku.
“Ty byś go miała, w przełyku”, sprostował po cichu.
- Ach, i jak coś mówicie, to stójcie tyłem do kamer. Mam nadzieję, że nie ma dyktafonów. A znając skurwysyna, pewnie potrafi czytać z ruchu warg.
Plan Arthura trochę zamurował Abigail. Cóż, był… No mógł zadziałać, jeśli rzeczywiście Z nie przyniesie żadnych przedmiotów, no i jeśli rzeczywiście zechce wziąć udział… Przełknęła ciężko ślinę. Pudełko wibratorów brzmiało jak niepokojąco za dużo.
- Ta… Może… Zobaczymy… - odpowiedziała trochę sztywno. Znowu zaczęła chodzić nerwowo po pomieszczeniu.
- Jeżeli będzie tego chciał ode mnie, to ja to zrobię - rzekł Arthur, ale nie spodziewał się wcale, żeby był obiektem erotycznych fantazji czarnoskórego. Głównie dlatego wypowiedział to zdanie. - Ale największą szansę powodzenia masz ty - mruknął. - Być może jest psychopatą z nadludzkimi mocami, ale to wciąż mężczyzna. A każdy mężczyzna ma jeden słaby punkt.
Wypowiedział to, po czym zgiął się w pół i zaczął histerycznie chichotać. Położył się bokiem na podłodze, próbując powstrzymać śmiech. Gdyby mieli wygrać w ten właśnie sposób… cholera, poprosi Alice o oficjalny tytuł Naczelnego Stratega Kościoła Konsumentów.
- Zamknijcie się…! - Thomas warknął. - Nie mogę, po prostu nie mogę was słuchać…!
Zamknął oczy i przytknął dłonie do twarzy. Gdyby mógł, to by płakał. Jednak łzy nie chciały lecieć. Jego pięści świerzbiły go. Gdyby mogły, to by zabijały. Jednak nie posiadały wystarczającej mocy. Potrafił leczyć ludzi. Dostał tę moc chyba jako żart ze względu na to, że oczywiście to Arthur jako lekarz powinien ją otrzymać. Talent Thomasa był pozornie przydatny, lecz w rzeczywistości… co z tego, że mógł wspierać, skoro nie miał kogo? Zresztą jego zdolności leczenia wcale nie były szczególnie zjawiskowe. Może gdyby zaczął nieco więcej Konsumować…
Konsumować…
W jego głowie zapaliła się lampka.
- Tak! Arthur, jesteś genialny! - rzekł. - Zaskoczymy go seksem, a potem oblejemy naszą krwią!
Jego brat parsknął śmiechem.
- Jednak nie możemy go tak po prostu skonsumować. Żeby coś skonsumować, trzeba to najpierw pokonać…
Abigail wiedziała jednak, że to powszechna informacja, ale nie była kompletna. Tu nie chodziło tyle o pokonanie kogoś w walce, co użycie mocy, kiedy wszelkie bariery umysłowe przestają istnieć. Zazwyczaj ma to miejsce, kiedy Paranormalium leży pobite i nieprzytomne. Ale szczególnie satysfakcjonujący orgazm… przynajmniej w teorii mógłby kompletnie zrelaksować czarnoskórego… Czy to mogło wystarczyć…?
- Zobaczymy… Żaden z pomysłów nie jest zły… Pytanie tylko, czy się skusi… - powiedziała cierpko. Abigail była ładna w dość charakterystyczny sposób. Miała gęste, kręcone, czarne włosy, mocno zarysowane brwi, bladą cerę o różanych policzkach i piegi. Jej pełne usta komponowały się z prostym lekko zadartym nosem, a całość dopełniały jasne oczy. Nie była tak wysportowana jak Jennifer, nie miała tak pełnych kształtów jak Alice. Nie była tak drobna jak Bee. Miała dość kobiecą figurę, a jej głównym atutem były długie, zgrabne nogi i całkiem równe piersi. Ona sama średnio przepadała za swoją figurą i dlatego często nosiła się bardziej po męsku - w spodniach i koszuli, niż w podkreślających kobiece walory sukienkach. Umiała być bezpośrednia, potrafiła uwieść i zadowolić kobietę… Nigdy jednak Nie próbowała być ponętna i seksowna w stosunku do mężczyzny. Kiedyś miała chłopaka, to nie tak, że w ogóle nie podobali jej się faceci, ale po prostu bardziej kręciły ją kobiety i wiedziała lepiej jak z nimi obcować. Abigail w końcu znowu usiadła. Męczyła ją ta bezczynność. Czekanie na coś, czego nie chciała, było najgorsze.
- Szczerze mówiąc już wolę uprawiać seks z nim, niż z własnym bratem lub tą pizdą - Thomas rzekł oschle. - Jeżeli będzie mnie chciał… to spróbuję…
- Nie chcę o tym słyszeć - Arthur rzekł prędko, przerywając mu. - To taki typ bardzo hetero - zakończył temat. Przynajmniej chciał go zakończyć.
Nie chciał wyobrażać sobie tego pojebańca posuwającego jego brata. Z dwojga złego niech bierze Abigail. Być może to była seksistowska myśl… ale ona przynajmniej była kobietą.
Abigail ugryzła się w język, żeby nie odszczeknąć Thomasowi.
- Sam jesteś pizdą… - szepnęła tylko maksymalnie cicho. Gnojek. Nawet zaczęła mu współczuć, a ten zachowywał się jak wielce ranne, smutne zwierzątko. Zamiast jak facet przyjąć porażkę. Westchnęła ciężko. Podparła głowę rękami i zamknęła oczy. Może mogłaby spróbować się zdrzemnąć? Choć było raczej mało prawdopodobne, że zdołałaby choćby przyciąć komara… Denerwowała się i to sprawiało, że tylko wzrastał w niej niepokój.
- Jesteś okropna i perfidna - Thomas rzekł głośno, aby usłyszała przez drugi pokój. On nie mógł usłyszeć jej wcześniejszych słów, ale tak jakby na nie zareagował. - Wiem, że mnie nie znosisz, ale żeby z tego powodu grać na uczuciach biednej Bee? Przecież ja to wiem i ty to wiesz, że interesujesz się nią tylko dlatego, bo ja się nią zainteresowałem - powiedział. - I wykorzystałaś sytuację, narzucając się jej, a ona jest taka miła i grzeczna, że nie mogła cię odrzucić, choć kurwa powinna. Tyle że namieszasz jej w głowie i koniec końców to ona najbardziej będzie cierpiała - zamilkł na moment, dysząc ze złości.
“Pieprzona lesba”, pomyślał. Nie powiedziałby tego na głos, bo tylko siebie podkopałby, rzucając takimi określeniami. Jednak nie był to pierwszy epitet, który kierował względem Roux i sądził, że również nie ostatni.
- Nazwij mnie kapusiem - warknął. - Ale jeśli skrzywdzisz ją i Bee poleje się choć jedna łza z oczu, to pójdę z tym prosto do Alice i poproszę o eksterminację ze względu na próby wewnętrznej destabilizacji Kościoła i jego członków.
Nie myślał jasno, po prostu wylewała się z niego nienawiść, podsycana stresem i strachem. A także zazdrością.
- A jak sobie przez ciebie coś zrobi, to własnoręcznie cię uduszę. Tymi rękami - powiedział, choć Abby rzecz jasna nie mogła ich zobaczyć.
To ją wkurzyło…
- Ty… Ty jesteś głupi, czy tylko ułomny? Nigdy nie zrobiłabym niczego Bee, po to, żeby zranić ciebie. Nie jesteś wart aż takich środków. Jak w ogóle… Jakim prawem… Uważasz się za cudownego paladyna na białym koniu i że to niby ja jestem ta zła wiedźma, co to porywa ci królewnę? Sorki Douglas, żyjemy w XXI wieku. Dziewczynom też podobają się dziewczyny. Nie wykorzystałam sytuacji. Po prostu odważyłam się i powiedziałam jej o tym co do niej naprawdę czuję. Najwyraźniej miałam większe jaja niż ty, żeby to zrobić i jak widać… Zostałam nagrodzona i zechciała okazać mi jakieś uczucia. Owszem, widziałam, że ci się podoba i głównie dlatego tak mnie wkurwiasz… - odpowiedziała zeźlonym tonem.
- Będę o nią walczyć - zapowiedział Thomas. - Możemy żyć w XXI wieku, jednak nie zmienisz tego, że przy mnie będzie szczęśliwsza. Ze mną ma szansę na piękną i satysfakcjonującą przyszłość. Ze mną będzie mogła mieć dzieci, jeśli będzie tego chciała. Natomiast we dwie jedynie będziecie starzeć się w samotności i wyczekiwać we dwie nadchodzącej śmierci.
- Thomas… - Arthur odchodził od zmysłów, jednak dopiero teraz był w stanie cokolwiek z siebie wydusić. - Przestań.
- Nie uciszysz mnie. Jesteś po jej stronie?
- Nie...
- Wiesz co Thomas? Jesteś kutasem… Zasłaniasz się jak każdy mężczyzna… Swoim penisem i płodnością… Jak Bee będzie chciała mieć dziecko, to znajdę dla niej kogoś, kto będzie się nadawał na ojca i może nawet pozwolę mu spędzać z nami więcej czasu. A jak mi się żaden nie spodoba, kupię jej dwadzieścia kotów. Mogę ją uszczęśliwić równie dobrze co ty. A nawet lepiej. Wielki, kurwa rycerz ze złamanym serduszkiem się znalazł… Już wolałabym, żebyś rzeczywiście, chociaż umiał się zachować jak prawdziwy facet i spróbował o nią dżentelmeńsko zawalczyć, a nie… Podszczekujesz mi tu jak jakiś… Amerykański gnój… - warknęła teraz Roux. Wstała. Zrobiło jej się gorąco, więc rozpięła swój płaszcz, który do tej pory miała na sobie.
- Dobra - powiedział Thomas. - To w takim razie odrzućmy kompletnie wartość prawdziwej, normalnej i pełnej rodziny, jaką tylko ja mógłbym jej dać. Porozmawiajmy o czymś innym. Na przykład o tym, jak bardzo egocentryczną jesteś suką, Abigail. W ogóle zwróć uwagę na to, co mówisz i jak mówisz. “Znajdziesz TY dla niej ojca”. “MOŻE NAWET TY pozwolisz spędzać mu czas z wami”. “Jak TOBIE żaden się nie spodoba”, to pozbawisz ją możliwości posiadania dziecka i nasrasz kotami w całym waszym domu. Przyznaj, że interesuje cię Bee dlatego, bo zwietrzyłaś w niej miękkość i słaby charakter. Ja nie twierdzę, że taka jest… - zasłonił się szybko. - Ale bez wątpienia ty tak o niej sądzisz. Myślisz, że natrafiłaś na kogoś, kto pozwoli ci dosłownie na wszystko. Chcesz wejść jej kompletnie na głowę, przytłoczyć i zniewolić… - warknął.
- Nie wiesz czego chcę. Oceniasz mnie tylko po trzech zdaniach? To jesteś płytszy niż myślałam - odpowiedziała Abigail. Thomas wkurzał ją. Chciała mu nawtykać.
- Czasem trzy wysta… - zaczął Douglas, ale mężczyzna jej przerwał.
- Wiesz co? Z szacunku do twojego brata, nie będę się do ciebie już odzywać - dodała jeszcze i zamilkła. Arthur na pewno czuł się niekomfortowo w obecnej sytuacji. Skoro Thomas o tym nie myślał, był naprawdę gównianym bratem. Abby znów usiadła pod ścianą. Spróbowała ułożyć jakoś swoje pokręcone włosy. Po czym oparła tył głowy o ścianę i westchnęła smutno.

Przez chwilę rozbrzmiewała cisza.
- Znaleźliście sobie kurwa najgorszy moment - Arthur odezwał się nieco niższym, bardziej zirytowanym tonem. - Irytujecie mnie obydwoje od samego początku. Zachowujecie się, jakbyście byli gówniarzami na wakacjach, a my to musimy znosić. Thomas, naucz się oddzielać życie prywatne z zawodowym. Mi się to nie udało i skończyłem na dnie - warknął. - Abby, powiedziałaś, że wiedziałaś o uczuciach mojego brata do Bee. Czy w takim razie naprawdę musiałaś całować się z nią na jego oczach? To i tak był kurewsko nieodpowiedni moment. Świadomie go sprowokowałaś, natomiast twoja wina, Thomasie, że dałeś się sprowokować. Myślę, że ani ty, ani ona nie zasługujecie na Bee. Nie dlatego, bo ona jest aż taka wspaniała. Tylko wy jesteście wyraźnie niedojrzali, a więc najpewniej nie doroślicie do jakiegokolwiek związku.
Arthurowi nieco ulżyło. Mógł albo rozpłakać się, albo walić głową w ścianę, albo też samemu dać się uwikłać w ten pożal się boże konflikt. Chciał przyjąć neutralną pozycję Szwajcarii, ale wiedział, że tak to się skończy, że pogorszą się jego relacje i z bratem, i z koleżanką. W tej chwili miał to głęboko w dupie.
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 22:04   #418
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Pięknie… - skwitowała tylko krótko Abigail. Teraz nie miała ochoty rozmawiać już z żadnym z nich. Z Thomasem z oczywistych względów, a z Arthurem, z powodu tego, że miał trochę racji. Oboje z Thomasem zachowywali się nieodpowiedzialnie, dając ponieść emocjom, ale czasem trudno było nad sobą zapanować, zwłaszcza mając w tle tak rosnący stres. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że zaledwie miesiąc temu wszyscy świetnie się dogadywali. To ona szkoliła ich obu i pomagała im opanować swoje zdolności, czy podstawowe techniki samoobrony. Mieszkali sami we trójkę w górskim domku. Celowo, by nic nikogo nie rozpraszało. A teraz? Teraz każde z nich miało jakieś wyrzuty do drugiego… Można było aż tak zmienić się w ciągu dwóch miesięcy?
Abby zawsze śmiała się jak uczucia mogą poróżnić najlepszych kumpli na tych głupich filmach romantycznych, ale niestety, coś w tym było… Nie, żeby uważała się za wielką przyjaciółkę obu Douglasów, ale kolegowali się i może nawet lubili… A teraz siedzieli od przeszło dwudziestu minut i obrażali się, zamiast planować potencjalne możliwości rozwiązania swojej sytuacji.
Zrezygnowała. Wyszła z tej gry. Przestała się odzywać i już nie miała zamiaru. Było jej po prostu przykro, była zła, była przerażona. Szarpało nią tyle, że aż dziw, że nie trzęsły jej się ręce…
- Pff… - Thomas wydał z siebie taki dźwięk.
Wiedział, że Arthur mówił racjonalnie, jednak to nic nie znaczyło. Thomas nie chciał był racjonalny. Zrobił się czerwony na twarzy i to bynajmniej nie ze wstydu. Znajdowali się w wygasłym wulkanie, jednak on czuł, że zaraz wybuchnie. Krew zacznie płynąć z każdego otworu w jego ciele niczym lawa.
“Pieprzony pan profesor”, pomyślał. “Uczciwa nauczycielka, traktująca wszystkich po równo”. Tak nie powinno być. Byli braćmi, znali się od dziecka. To, że obydwoje byli mężczyznami, nie miało pewnie większego znaczenia. Jednak Thomas oczekiwał jakiejkolwiek solidarności. I nie polegającej na tym, że Arthur zajmie miejsce pośrodku i wszystkim wytknie błędy.
Oddychał przez usta, i to na dodatek płytko.
Tak było zawsze. Kiedy w przedszkolu spodobała mu się dziewczyna i dał jej nawet kwiatka, przeprowadziła się od razu do innego miasta. Oczywiście nie z własnej woli, ale to niewiele zmieniało. Potem w liceum spodobała mu się dziewczyna. Poszedł na ślub jej i swojego najlepszego kumpla. Na studiach przed dwa miesiące chodził z inteligentną i atrakcyjną dziewczyną z Puerto Rico. Umarła na ulicach Bostonu podczas zamieszek gangowych. W pracy w FBI chodził przez chwilę z nieco starszą od niego kobietą, która miała małego syna. Pewnego dnia rozpłakała się, że to się nie uda, gdyż jej dziecko go nie lubiło. To był koniec związku, choć sam związek był zdrowy i dobry. Dobrze się dogadywali i uzupełniali. Następnym razem pomyślał, że spróbuje czegoś niestandardowego. Dziewczyna okazała się jego ukrytą siostrą przyrodnią. Jaka była na to szansa? Jeden na ile miliardów? Thomas przez jakiś czas pomyślał sobie, że odpuści. Najwyraźniej związek nie był mu pisany. Tylko ciężko było wytrwać w takim postanowieniu, bo naturalnie marzył o dzieleniu życia z drugą osobą. Przez długi czas nieśmiało zerkał w stronę Bee. Minęło kilka miesięcy, dosłownie kil-ka mie-się-cy zanim zdecydował, żeby pomyśleć o tym nieco poważniej. Skończyło się tak, że przypadkowa laska podjebała mu ją sprzed nosa. Tak w ostatniej chwili pomyślała sobie, że w sumie to ją chce. I ją wzięła.
Thomasowi trochę jednak chciało się płakać. Bo powoli zaczynał się czuć kompletnie bezradny. To, że był więźniem zamkniętym w celi, rzecz jasna nie pomagało na tę bezradność. Może samotność była mu po prostu pisana. Teraz nawet nie chciał mieć brata. Było mu wszystko jedno… przynajmniej tak sobie powtarzał. Po części to było prawdą, ale z drugiej strony wszystkim okropnie się przejmował i zadręczał.
- Może dobrze się złożyło - powiedział sarkastycznie. Jego głos okazał się twardy i mocny. O dziwo. - Nienawiść jest blisko miłości. Przyda się, jeśli mamy się pieprzyć.
Rzekł to głównie po to, żeby ich zranić.
Abigail mocniej zacisnęła pięści i uderzyła jedną w ścianę. Ręka ją zabolała, ale były cienkie… Arthur pewnie to usłyszał. Nie do niego skierowany był ten cios gniewu i frustracji. Thomas zastosował cios poniżej pasa. Nie powinien tak tego przytaczać. Pokręciła głową. Dalej milczała.
Arthur usłyszał cios Abigail. Uznał, że Thomas przesadził z tym zdaniem. Trochę się jednak nim podniecił, choć w ogóle nie był z tego powodu dumny. Tak właściwie nawet się nad tym nie zastanawiał, zepchnął ten fakt na sam skraj świadomości.
“To już chyba nie ma sensu prosić ich obydwoje, żeby się przeprosili”, pomyślał Arthur.
Jednak takie smutne rozważania wprawiały go w zbyt mocny dyskomfort.
- Proszę was… - zaczął powoli. - Przekujmy tę nieszczęsną sytuację w coś… znośnego. Ważne jest, że jesteście... jesteśmy dla siebie szczerzy. Tylko na tym można budować jaki…
- Zamknij się, kurwa - Thomas przerwał mu szybko. - Teraz z ciebie taki pieprzony guru, syn samego Buddy, ale postawić przed tobą pięciolitrówkę denaturatu, wszystko wychlejesz.
Arthur zamrugał przez chwilę, jak gdyby słowa uderzyły w niego obuchem. Nie wiedział, co powiedzieć albo myśleć. Thomas osiągnął to, co chciał. Kompletnie go zamknął.
- Jesteś okropny… Gardzę tobą… Jak mogłeś powiedzieć coś takiego do brata… Nigdy nie miałam rodzeństwa… Oddałabym wszystko, żeby mieć tu kogoś bliskiego, a ty? Ty gnido… - przełamała swoje milczenie, bo ją wkurwił. Abigail wiedziała jak bardzo Arthur się teraz starał i zwalczał swoje zapędy do picia. Przestał, dzięki temu, że mu pomogli, Alice i sam Thomas i ta sytuacja na Mauritiusie. Jak więc ten bezczelny gbur mógł wykorzystać to jako argument do ciągnięcia tej bezsensownej kłótni.
Thomasowi również zrobiło się głupio. Jednak nie mógł przeprosić. Męska duma mu na to nie pozwalała. Z drugiej strony wiedział, że przesadził. Po prostu nie mógł znieść tego tonu świątobliwego, kiedy Arthur wcale nie miał prawa pouczać innych. Tyle że Thomas sam był nadmiernie opryskliwy i Abigail to od razu wykorzystała, żeby wbić klin między nim i bratem. Piegowata kurwa.
- Chcesz uderzać we wszystkich? Najwyraźniej już nie starczy ci lania samego siebie, więc zaczynasz walić dookoła. Jesteś… Brak mi słów na ciebie… Po prostu się zamknij Thomasie. Nie odzywaj się, ani do mnie, ani do Arthura. Nie widzisz, że oboje chcieliśmy już przestać, a ty tylko nakręcasz? Zamknij wreszcie ryj… Zwal sobie, nie wiem. Przywal w zęby. Albo odgryź sobie język i oszczędź mi słuchania cię, choćby przez kolejną minutę - powiedziała, ale przez łzy. Strasznie bolało słuchanie go.
Zapadła cisza, której Thomas nie mógł znieść.
- Jeśli chcecie, to możecie mnie nienawidzić - rzekł. - Obydwoje. Droga wolna. Jeśli naprawdę jestem taki zły - skrzywił się. - Pewnie tego właśnie chce Z. Żebyśmy się pokłócili. Może dlatego zostawił nas w takich warunkach. Niby sami, w oddzielnych pokojach, a jednak możemy rozmawiać i dzielić się niepokojem. Nie mamy tu nic prócz butelki wody. Nawet kromki chleba. Nie możemy też skorzystać z toalety. Nieludzkie warunki…
- Cudownie, chcesz odciągnąć uwagę z siebie na większego wroga - rzekł Arthur chłodniejszym, bardziej wyobcowanym tonem.
“Większego wroga? Wroga?”, pomyślał Thomas. “Jestem twoim wrogiem?”
- No i cóż… masz rację, mamy większe zmartwienia - powiedział Arthur. - Dlatego wnioskuję za tym, żebyśmy złożyli zawieszenie broni. Przynajmniej na czas walki z nim - rzekł ponurym głosem.
“Jaki to ma sens, że staram się nie pić? Skoro i tak jestem traktowany jak alkoholik”, myślał jednocześnie. “Jak już mam być traktowany w ten sposób, to czy nie byłoby lepiej się upić i coś z tego mieć? Przecież i tak będę ciągnął za sobą tą okropną… stigmę.”
Abby tymczasem znowu zamilkła. Podeszła do drzwi od swojego pokoju i kopnęła w nie. Nie sądziła, by to dało cokolwiek, ale nie mogła już znieść dłuższego siedzenia tu. Musiała się wydostać. Oddalić od Thomasa. Jeśli spędzi w jego towarzystwie jeszcze chwilę, załamie się. Już i tak miała wszystkie emocje w kompletnym chaosie.

- Już, już, spokojnie…. - w oddali rozległ się głos. - Nie potrzeba łomotać, żeby miał miejsce bis. Chciałem pojawić się tak czy tak! - Zola radośnie rzucił, idąc niespiesznie w ich stronę korytarzem. Serce Abigail zdawało się na moment stanąć.
Był w takim dobrym nastroju. Kiedy wynurzył się z czarnej wody, czuł się jak nowo narodzony. Wszystkie obrażenia odniesione podczas walki z Grylą zaleczyły się kompletnie. Co więcej, czuł się tak usatysfakcjonowany seksualnie… Jennifer jeszcze tkwiła w kokonie. Na szczęście dzięki zamontowanej kamerze w łaźniach mógł ją dowolnie obserwować, nawet teraz. Gdyby zdarzyło się coś niepokojącego, mógłby w miarę szybko zareagować.
Nawet nie zauważył, kiedy zaczął gwizdać radośnie.
Roux cofnęła się od drzwi najdalej jak mogła. Wręcz oparła się plecami o ścianę, chcąc znaleźć mysią dziurę, w którą mogłaby wejść. Zdołała zmęczyć się stagnacją, ale kiedy wreszcie Zaira się pojawił, ogarnęło ją nowe, nieproszone doznanie… Silny strach, przed nadchodzącym.
Zażartowała o Disneylandzie, obiecał jej taki. Wkurzyła go. Nie chciała, by się zbliżał. Konsekwencje… Każdy człowiek się ich bał. Abby potrafiła być silna, grać silną, ale i ona od czasu do czasu się ich obawiała. Dokładnie tak, jak teraz.

Thomas po części ucieszył się trochę. Oczywiście nie przyznałby się do tego... Jednak wolał już towarzystwo Zairy, niż brata i Abigail. Przynajmniej przy czarnoskórym nie czuł potrzeby udawania wielkich przyjaźni i więzi. Wiedział, czego się spodziewać… najgorszego, to prawda… Jednak mógł czuć się z tego powodu wkurwiony i to bez wyrzutów sumienia. Bo wiedział, że nie powinien kłócić się z bratem i ranić. Rozumiał, że Abigail była jego koleżanką z sekty… jakkolwiek by to nie brzmiało… razem współpracowali. Co więcej, pomogła mu oswoić się z mocą w tym domku w górach. To nie tak, że Thomas nagle o wszystkim zapomniał.
Zolę Zairę mógł nienawidzić z całego serca. I tego właśnie pragnął. Nienawidzić. Był jedną wielką nienawiścią. To, że mógł spojrzeć na kogoś z tym czystym uczuciem i nie mieć najmniejszych zahamowań… to było cudowne.

Arthur natomiast poczuł chęć wymiotowania. Pragnął zgiąć się w pół i zacząć zwracać. To chyba ze stresu. Wolałby już sam stawić czoła Z’owi. Wcześniejsza kłótnia go tylko zestresowała i przygnębiła. Poza tym obawiał się o ich życie i zdrowie. Nie tylko fizyczne, również psychiczne. Sam był wrakiem. Nie chciał, żeby inni poczuli, jak to jest. Kościół Konsumentów, Alice i poszukiwanie celu dodawało mu sił. To nie zmieniało faktu, że gdyby zobaczył go jakiś dawny znajomy, nie rozpoznałby w nim tego pełnego życia, wyprostowanego, dumnego i wesołego Arthura.
- Uwolnij nas - westchnął. - Mnie, Thomasa i Abigail. Oddaj nam Jennifer. I zapomnijmy. Przekonamy Alice, żeby opuściła to miejsce. Nie będziemy szukać zemsty… Możemy to wszystko jeszcze cofnąć…
- Nic nie możemy cofnąć - odparł Zola. - Nie boję się waszej zemsty - rzekł, otwierając drzwi Abigail. - Nie oddam też na pewno Jennifer. Poza tym muszę spotkać się z Alice. Przykro mi. No cóż, nie jest mi przykro. Ale wiem, że powinno.
Abigail z przestrachem popatrzyła jak drzwi do jej celi otwierają się. Spojrzała na mężczyznę który w nich stał. Czy miał coś ze sobą? Zamierzał coś jej zrobić? Czy po prostu nakaże jej stąd wyjść, ponownie celując do niej z pistoletu. Każe jej zostać tutaj? Czy wyprowadzi ich dokądś.
- Nie chcę… - powiedziała ściśniętym w gardle głosem. Postarała się nie bać, ale nie była w stanie. Naprawdę się teraz bała. Nie miała już Bee, o którą musiała walczyć. Miała siebie, ale Roux nie miała takiego szacunku do siebie, jaki miała do osób, które szanowała. Nie każdy o tym wiedział, a tak właściwie… Niemal nikt. Trudno jej więc było w tej chwili myśleć racjonalnie, o tym by zachować się godnie i z uniesioną głową przyjąć wszystko co jej zrobi. Emocje wzięły górę. Kłótnia z Thomasem i cięta prawda Arthura nie pomogły, tylko pogorszyły jej stan.
- Nie chcę… Nie podchodź… - jej głos załamał się bardzo słyszalnie.
- Spokojnie, to ty wyjdziesz - rzekł Z. - Więc wychodź. Mam coś dla ciebie… coś, dzięki czemu będziesz mogła niczego się nie obawiać - powiedział, wyciągając z kieszeni spodni pudełko jakichś tabletek.
Rzucił nim w stronę Abigail. Przeczytała nazwę leku. Escapelle.
W drugiej ręce Z trzymał wycelowany w nią pistolet.
Nie złapała. Pudełko upadło i podniosła je. Spojrzała na napisy i zaczęła czytać… Tabletki do stosowania 72 godziny po stosunku… Antykoncepcja… Wstrząsnął nią dreszcz. Nie uprawiała seksu z mężczyzną… Nie chciała. Nie w takich warunkach. Sapnęła zestresowana…
- Proszę… Nie… - powiedziała tylko i spojrzała na Zolę. Wiedziała, że to nie ma sensu, ale nie mogła zapanować nad sobą w tej chwili. Ściskała pudełko tabletek. Miała butelkę, którą mogłaby je popić, ale jaki był tego sens, skoro to stosowało się po seksie, a nie przed? A może i przed? Tego nie napisali. Ręka jej się trzęsła. Spojrzała na broń Zairy i podeszła do butelki wody. Wzięła ją. Spojrzała na pudełko… Po czym wyjęła tabletkę i połknęła ją. Czemu nie mogło ich być więcej? Może gdyby wzięła więcej zadziałałyby lepiej… Albo może straciłaby przytomność… A tak… Nie… Odstawiła butelkę i spojrzała znów na pistolet, po czym bardzo powoli zaczęła iść w stronę wyjścia. Nie chciała wychodzić, ale jeszcze bardziej, nie chciała umrzeć. Była beznadziejna.
- Grzeczna dziewczynka. Niech tak też pozostanie - powiedział Zola.
Nieco odsunął się i spojrzał na dwa pozostałe pokoje.
- Jeżeli ktoś z was będzie nie będzie posłuszny, to zabiję najpierw pozostałą dwójkę, a potem właśnie go - rzekł. - Myślicie, że tego nie zrobię? Czemu miałbym was nie zabić? Moim celem jest załamanie Alice. Jeśli zobaczy waszą śmierć, poczuje się tylko gorzej. Więc w sumie sprzeciwiajcie się ile chcecie - powiedział. - Wtedy was po prostu zabiję i oszczędzicie mi czasu.
Otworzył drzwi Arthura, a potem Thomasa. Abby nie patrzyła na nich. Wbiła a wzrok w podłogę.
- Czy ktoś z was nie czuje się na siłach do uczestniczenia w kręceniu filmu? - zapytał z uśmiechem.
Thomas planował zaatakować go, kiedy tylko otworzy drzwi. Jednak jeśli miał zabić tym Arthura i Abigail… Nie wybaczyliby mu tego. Choć to niewybaczenie pewnie nie trwałoby długo. Arthur natomiast nawet nie myślał o walce z półbogiem. Widział Zolę w akcji. Gryla wytrzymała kilka uderzeń jego lasera. Nie miał wątpliwości, że na niego wystarczyłoby tylko jedno.
Powoli obydwoje wystąpili na korytarz.
Abigail nic nie odpowiedziała. Była zdjęta stresem. W tym stanie nie widział jej jeszcze żaden z Douglasów. Wiedzieli jaka jest złośliwa, jaka jest uparta, jaka jest opiekuńcza i silna. Nie raz dała im popalić podczas treningów, potrafiła się z nimi zakolegować jak równy z równymi… A teraz? Teraz wyglądała wątle. Jakby zbyt głośny hałas wystarczył, żeby się roztrzaskała. Napięcie ją wykańczało. Nadal na nich nie patrzyła, jej wzrok z podłogi, kierował się tylko na rękę Zoli z wyciągniętą bronią. Miała rozpięty płaszcz, bo wcześniej zrobiło jej się gorąco. Teraz jednak było jej tak zimno z nerwów, że niemal nie czuła palców u rąk i stóp.
- Jeśli chcesz, to weź sobie mnie - powiedział Thomas.
- Jaki chętny… - Z zdawał się rzeczywiście zaskoczony.
- Nie jestem chętny - westchnął Douglas. - Nigdy nie uprawiałem seksu z mężczyzną i też nie chcę tego zmie…
- Uuu… - Zola uśmiechnął się. - Ktoś chce czarnego ku…
- Nie kończ - szepnął Thomas. - Proszę, nie kończ.
Był zaczerwieniony i patrzył na podłogę.
- Tylko ich zostaw - powiedział jeszcze.
Zola przez chwilę udawał, że się zastanawia.
- Hmm… a dlaczego nie miałbym wziąć sobie was po prostu wszystkich po kolei? Dlaczego chciałbym się układać? - zapytał niby uprzejmie.
Abigail skrzyżowała ramiona…
- Bo… Bo to gra… - powiedziała próbując uspokoić swój ton. Wiedziała, co chce przekazać. Miała nadzieję, że Zola się na to złapie. Niech weźmie Thomasa… Szczerze, nie życzyła mu tego, ale jeszcze bardziej nie chciała, aby którykolwiek z nich trzech dotykał jej ciała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-11-2019, 22:06   #419
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Mi to nie gra - odpowiedział Zaira. - Jeśli będę chciał, to z was skorzystam. Jednak jestem w pełni zaspokojony i mówię to z dumą.
Przechadzał się korytarzem kilka kroków w lewo, potem zawracał i znowu szedł do końca. Defilował przed trójką Konsumentów niczym generał przed żołnierzami z okazji zbliżającej się bitwy.
- Ale wy potrzebujecie trochę rozładowania. Trochę potu, trochę radości, trochę ciepła drugiego ciała. Smutne miny widzę - Zola przybrał wysoce zaskoczony ton. - Jakże to dziwne. Dzięki mnie będziecie mogli spełnić swoje fantazje!
- Moją jedyną fantazją w tej chwili jest… Żebyś nas stąd wypuścił - odezwała się Abigail. Nie kłamała. Chciała stąd wyjść i Douglasowie też. Nie to Zaira miał na myśli, ale ona na pewno nie fantazjowała o Douglasach. Byli przystojni i potrafiła to docenić, każdy z nich miał swoje charakterystyczne cechy… Ale bardziej pociągała ją od dłuższego czasu kobieca delikatność. W swoim obecnym położeniu, oczywiście, że piekielnie się denerwowała.
Zola jęknął i załamał ręce.
- To tragicznie… - westchnął i zaczął się prostować. - Ale w sumie… może nie tak źle? Dzięki mnie będziesz w stanie nauczyć się fantazjować nieco lepiej. Rozszerzę ci horyzonty.
“A ty rozszerzysz nogi”, dodał w myślach. Jakże nieeleganckie byłoby, gdyby rzekł to na głos. Abby zdawała się jednak zareagować wzdrygnięciem na samo słowo ‘rozszerzyć’, więc efekt był niemal identyczny, jakby to powiedział. Przynajmniej na niej.
- Chodźcie więc za… a może raczej przede mną. Gdybyście jednak nie szanowali życia swojego i swoich towarzyszy - rzekł.
Wskazał dłonią korytarz.
- Czy to jest naprawdę konieczne…? - zapytał Arthur nieco ciszej. Podszedł do niego. - Nie chcę uprawiać z nimi seksu. Uprawiałem go tylko z moją żoną i…
Zola podniósł dłonie na wysokość uszu. W jednej wciąż trzymał pistolet.
- Rozumiem, rozumiem, nie chwal się! Bez szczegółów z waszego pożycia małżeńskiego - powiedział.
- Nie to…
- Jedna osoba na całe życie to mało. Czyż nie, Abigail? - czarnoskóry uśmiechnął się do kobiety. - Ale nie mi to oceniać. Ja oceniam jedynie prędkość, z jaką przybliżacie się do końca tego korytarza. Czy powinienem uznać to za sprzeciw i niechęć? - zapytał. - Nie zamierzam bawić się z wami cały dzień. Chcę jasnej odpowiedzi. Czy staniesz na wysokości zadania, Arthurze?
- Stanę - rzekł.
Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, jak dwuznacznie to mogło brzmieć. Mruknął pod nosem jakieś przekleństwo i ruszył korytarzem.
- Kto następny? - Z spojrzał na Thomasa i Abigail.
Abigail zadrżała, ale ruszyła za Arthurem bez słowa. Po prostu szła. Czuła się źle… Zaczęła jednak usilnie w głowie wmawiać sobie, że mogło być gorzej… Że mogli to być obcy ludzie. Nieprzyjemni… Że mogliby ją zgwałcić… A tu była w identycznej sytuacji z Thomasem i Arthurem. Wszyscy byli zakładnikami. Jeśli Zola uważał, że to się uda, chyba był szalony… Może Abby nie bywała z mężczyznami, ale wiedziała, że strach normalnie nie pomaga podnieceniu…
Thomas szedł na samym końcu.
- A co będzie z nami, jak skończymy? Po prostu nas zabijesz? - zapytał. - Jeśli masz taką chęć, to zabij nas już teraz.
Roux uświadomiła sobie, że przynajmniej ten Douglas wcale nie wydawał się zbyt przestraszony…
Zola ruszył za nimi.
- Jeśli zostaniecie moimi ulubionymi aktorami porno, to rzecz jasna nie zabiję was. Jak mógłbym? Wolałbym, żebyście żyli ze wspomnieniami i się nimi cieszyli - rzekł radośnie.
Thomas miał ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z pyska, ale przecież nie mógł. Odnosił wrażenie, że jego ciężkie spojrzenia wcale nie działają tak, jak powinny. Zola zdawał się nimi bardziej cieszyć, niż martwić. No cóż, po prostu nie uważał go za jakiekolwiek zagrożenie. Był tylko pionkiem.
- Cudownie - mruknął ołowianym tonem.
Abigail uniosła wreszcie spojrzenie z podłogi. Zerknęła na plecy Arthura, a potem na drogę, którą szli. Dokąd zamierzał zaprowadzić ich tym razem? Martwiła się. Rzecz jasna nie podejrzewała, że Zola mógłby mieć tu pomieszczenie jak w tych słabych filmach o porwanych ludziach, zmuszanych do brania udziału w takich ‘projektach filmowych’. To była dawana baza IBPI, raczej oczekiwała tu pomieszczeń jak te, w których ich trzymał… Mimo to, nadal się stresowała. Jej dłonie drżały, więc skrzyżowała je i zacisnęła pięści.

Doszli do końca korytarza, potem skręcili w prawo. Ruszyli prosto. Drzwi do jednego z pokojów już były otwarte.
- Zapraszam - rzekł Zola.
Pomieszczenie było duże i szare. Metalowe i plastikowe. Tonęło w półcieniach. Jednak łóżko na samym końcu zdawało się aż za dobrze oświetlone. Było wbudowane w ścianę… Wyglądało nowocześnie, ale mało zachęcająco. Zaira przysunął sobie nieco bliżej krzesło, które było w kącie i na nim usiadł.


- Drzwi na prawo. Widzicie? Tam jest łazienka. Możecie z niej skorzystać, osobno. W środku nie ma żadnego szybu wentylacyjnego, okna również nie. Nie uciekniecie. Zechcecie się zatrzasnąć? Uwierzcie mi na słowo, że to nic nie da. W środku znajdują się białe szlafroki. Poza tym znajdziecie w szafie foliowe torebki z waszymi imionami. Nie pytajcie, jak udało mi się to tak szybko przygotować. Jestem bardzo szybkim facetem. Można powiedzieć, że mam wbudowany w siebie silnik odrzutowy - uśmiechnął się lekko.
W ogóle jej to nie bawiło. Abigail rozejrzała się po pomieszczeniu. Było upiorne. Wyglądało jakby je wyrwał z filmu o kosmosie…
- Co jest w torebkach? - zapytała sztywno. Patrzyła na łóżko, a potem na drzwi łazienki, a potem znów na podłogę.
- Dzięki niespodziankom życie jest takie intrygujące! - odpowiedział Z.
Thomas zerknął na Abigail. W obliczu tego wszystkiego nie miał na twarzy ani śladu złości po niedawnej kłótni.
- Idziesz pierwsza? - zapytał. - Czy któryś z nas ma iść?
Arthur zadrżał lekko, spoglądając na łazienkę. Potem spojrzał na brata. Wydawał się stanowczo zbyt opanowany. Natomiast on sam nie miał pojęcia, jak zaraz sam rozbierze się i pokaże nago. To zdawało mu się kompletnie nie do przyjęcia. Już teraz czuł się zawstydzony do granic możliwości. W ogóle nie uważał Thomasa czy jego obecności za pociągające. To był jego brat i znał go od dziecka. Widział go w najróżniejszych sytuacjach, które były więcej, niż zawstydzające i odpychające. No i był mężczyzną, rzecz jasna. Choć Arthurowi bardziej przeszkadzała sama przesłanka kazirodztwa, niż homoseksualizm. Mimo wszystko był dobrej myśli, że do niczego takiego nie dojdzie.
- Pójdę… - powiedziała i ruszyła w stronę łazienki. Chciała chociaż na kilka minut zniknąć im z pola widzenia. W środku była cała spięta, aż bolał ją żołądek. Abby weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Była blada jak ściana.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, czy rzeczywiście nie było tu żadnych dróg ucieczki, a następnie rozejrzała się za tymi torbami. Podeszła, żeby znaleźć tę dla siebie i sprawdzić, co było w środku. Wolała skupić myśli choć na chwilę na ciekawości, niż na tym co miało nastąpić w pokoju obok.

Znalazła pudełko chusteczek, płyn do higieny intymnej, płyn pod prysznic. A także czerwoną szminkę o bardzo intensywnej barwie, czarną kredkę do oczu oraz tusz do rzęs, podkład i róż do policzków. Dostała też własny ręcznik. Oprócz tego… komplet bielizny, której nie chciała otrzymać. Jakby tego było mało, Zola przygotował dla niej uprząż na pośladki. Po łazience przez chwilę rozległ się echem metaliczny brzęk, gdy z niepokojem oglądała przedmiot. Mogła to założyć, choć jej nadgarstki spiąć musiałby już ktoś inny…
To była cała zawartość jej paczki. Łazienka zawierała nowoczesną wannę w połączeniu z prysznicem, umywalkę, lustro oraz ubikację.
Abby czuła się chora. Ręce jej znów zadrżały. Taka uprząż… Podobną nosiło się przy strap-onie, ale to nie było to. Ta miała uwięzić jej ręce. To było coś innego.
Roux sapnęła.
- Ja… Ja mam to wszystko ubrać? - zapytała spiętym, drżącym głosem. Odpowiedź była oczywista, ale miała nadzieję, że może usłyszy ‘nie, wybierz tylko jedno’...
- Wszystko! - Zola krzyknął. - Potem zawołaj mnie. Ja przyjdę i cię skuję.
Arthur i Thomas błyskawicznie wymienili spojrzenia.
- Zapomniałem o szamponie, ale może nie musisz myć włosów? Nie chciałbym, żebyś przygotywywała się zbyt długo - powiedział Zaira. - Na sam koniec przykryjesz się szlafrokiem i tak wyjdziesz, Abigail.
- Ugggh… - brzmiało to jak piśnięcie i jęk przed płaczem. Nie było też niczym innym. Abigail przyłamała się trochę mocniej. Odłożyła rzeczy na półkę i zaczęła oddychać płytko. Następnie potrząsnęła głową, żeby się opanować. Podeszła do wanny i puściła wodę. Nie chciała, by Douglasowie słuchali jej załamania. Płakała kilka chwil, w międzyczasie ściągając z siebie ubrania. Weszła pod strumień wody i zaczęła się myć żelem pod prysznic i tym do higieny intymnej. Drżała i mimo gorącej wody, wciąż było jej zimno. Przestała płakać i dokładnie umyła twarz, by nie było śladów po łzach. Jedyne co zostało, to lekko zaczerwienione, zaszklone oczy. Kąpiel dobiegła końcowi. Abby wyszła i wytarła się ręcznikiem, a następnie założyła bieliznę z czerwonych wstążek. Paski były dość cienkie, strój kompletnie nic nie zasłaniał, a czarny pas na biodrach podkreślał linię jej bioder. Następnie zaczęła się malować. Patrzyła sobie w oczy. Było ciężko, gdyż z lęku trzęsła jej się dłoń, ale zdołała dokończyć makijaż. Wyglądała ładnie… Nie w swoim stylu. Ta czerwień była zbyt intensywna. Nie kojarzyła jej się dobrze, w tym stroju i tak umalowana wyglądała jak prostytutka… Albo piękny prezent dla chłopaka o wygórowanych fantazjach seksualnych. Przełknęła ciężko ślinę. Jej włosy mocniej pokręciły się od pary wodnej, ale nie myła ich. Zerknęła na czarną uprząż. Odpięła pasek i wsunęła ją na siebie znów brzęcząc metalem. To było… Upokarzające. Drżały jej ramiona. Zapięła klamrę uprzęży i wzięła wdech…
- Już… - powiedziała do drzwi. Zdenerwowana. Odwróciła się plecami, nie chciała, by teraz ktokolwiek oglądał jej ciało, choć miała pojęcie, że za moment i tak tego nie uniknie.
Zola wszedł do środka. Uśmiechnął się do niej ciepło.
- Podaj mi proszę tę kredkę do oczu - powiedział i sam ją sobie wziął.
Następnie ją schował do kieszeni. Zapiął jej kajdany. Nie szło mu to aż tak szybko, bo paski były nowe i nie chciały się łatwo zaginać. Jednak udało mu się bez zbytnich przestojów.
- Obróć się do mnie - rzekł. - Trzeba poprawić twój makijaż, piękna.
Schyliła głowę. Abby nie chciała się obrócić. Zadrżała cała, ale po chwili ścisnęła dłonie w pięści i obróciła się. Najpierw patrzyła w dół, na ziemię, ale po chwili podniosła wzrok w górę. Skoro chciał poprawić jej makijaż, to i tak musiała patrzeć prosto na niego. Sprawdziła, czy jest w stanie odpiąć pasy kajdanek. Niestety nie. Może udałoby jej się to, gdyby miała trochę więcej czasu i mogła spokojnie się skoncentrować w samotności. Jednak to kompletnie nie były te warunki.
- Nie przeraź się - rzekł. - Potrzebny ci jest specjalny makijaż.
Zola narysował jej trzecie oko na czole. Od jego środka szła prosta, cienka linia. Schodziła na przestrzeń pomiędzy brwiami, a następnie rozdzielała się na skórze po bokach nosa. Zakręcała delikatnym łukiem i kończyła się spiralą na szyi.
- Szkoda, że nie wziąłem więcej kolorów. Ale nie chcę, żebyś wyglądała na klauna. No i Alice ma cię rozpoznać - mruknął. - Wyglądasz cudownie. Idealnie - uśmiechnął się. - Nie mogę się doczekać.
Oczy jej się zaszkliły. Zerknęła w lustro i obejrzała co narysował.
- Co to ma oznaczać… - zapytała, chcąc zrozumieć znaczenie dzieła Zoli na swojej twarzy i szyi.
- Że jesteś najwyższą kapłanką bogini kosmosu, Dubhe - powiedział Zaira. - Bo akcja toczy się w dalekiej przyszłości. Nie chcę ci za wiele zdradzać. Bardziej wtajemniczę w to braci - uśmiechnął się.
Zdawał się tak cholernie podekscytowany… I to nie w seksualny sposób. Bardziej jak student szkoły filmowej, który miał wkrótce stworzyć wiekopomne dzieło swojego życia.
Abby mrugnęła. Miała być… Dubhe? Nie chwileczkę… Jej kapłanką…? Zerknęła na torebki, które Zola przygotował dla Thomasa i Arthura. Co się w nich kryło? Teraz chciała wiedzieć i żałowała, że nie zajrzała, gdy miała na to okazję…
- Teraz mam wyjść w szlafroku… Tak? - zapytała sztywno, wracając wzrokiem do Zoli.
Zaira chwycił szlafrok z wieszaka i narzucił na jej plecy.
- Tak - powiedział. - Wyjdź, kiedy będziesz gotowa. Czyli najlepiej już teraz ze mną - spojrzał na nią jakby pytająco.
Abby poddała się. Swoje rzeczy zostawiła złożone tam, gdzie wcześniej leżała jej torebka. Spuściła głowę i zerknęła jak wiele zasłaniał, a jak wiele ujawniał szlafrok. Spodziewała się, że jak na razie niewiele, biorąc pod uwagę, że to miała być niespodzianka, zapewne dla Douglasów także.
- Wyjdźmy - powiedziała sztywno i poczekała, aż Zola otworzy drzwi. Sama tego uczynić nie mogła, jej ręce były skute.
Zola poprowadził ją od razu na bok. Znajdowała się tam ławka, która chyba nie była wcale ławką, tylko jakimś pojemnikiem, ale tutaj nie padało za wiele światła, więc nie była pewna.
- Wy dwoje ze mną - rzekł Zaira i ruszył do toalety. - Chyba nie wstydzicie się siebie nawzajem? - zapytał. - Jak tak, to mam dla was złą wiadomość - rzekł. - Szkoda czasu, chcę wam wiele wyjaśnić - powiedział.
Thomas i Arthur spojrzeli po sobie, po czym dołączyli do Zoli. We trzech zniknęli w łazience.
Abigail tymczasem spojrzała na tę ławkę, koło której była. Następnie rozejrzała się po pomieszczeniu, czy coś się zmieniło, kiedy była w łazience, następnie podeszła do drzwi cicho i pospiesznie, chcąc sprawdzić, czy były zamknięte. W ostateczności, chciała sprawdzić, czy koło drzwi łazienki cokolwiek słychać. Nie zamierzała dać się zaskoczyć, Zaira nie nakazał jej ‘siedzieć i czekać grzecznie’, więc nie łamała żadnych zasad.
Drzwi były zamknięte. Co więcej, kiedy podeszła do toalety, akurat rozległ się szum prysznica i w rezultacie nie mogła nic usłyszeć. Zauważyła jednak dużą kamerę na statywie. A potem kolejną… i trzecią… Czwarta wyglądała na podręczną. Zauważyła na nich logo IBPI. Zaira musiał je znaleźć i naprawić. Oczywiście nie potrzebował ich, żeby nagrać całą trójkę. Jednak dzięki tym obiektywom będzie miała pewność, że zostanie nagrana w jakości HD.
Abby aż znowu zadrżała. Wróciła na ławkę. Usiadła na niej i zaczęła kombinować z zapięciami. Nie zostało jej w tej chwili nic innego. Drżały jej dłonie, przez co było tylko ciężej. Szum wody ją rozpraszał, bo co chwile słuchała… Kiedy się skończy…
Minęło jakieś dwadzieścia minut. Wreszcie wyszedł Zola oraz Thomas w szlafroku. Zerknęła na jego minę, ale ta nic nie wyrażała.
- Dobrze - rzekł Zaira. - W łazience jest ustawiony timer. Za pięć minut macie wyjść i zacząć grać. Dalej - mruknął, ruszając w stronę Abby. - Wracaj do łazienki.
Ujrzała, że Arthur w niej został, również owinięty w szlafrok.
Oczy Abigail znów nabiegły na moment łzami, ale potrząsnęła lekko głową. Nie zdążyła się uwolnić, jej dłonie zbyt się spociły i nie mogła wcelować w zapięcia. Podniosła się i na lekko miękkich ze stresu nogach podeszła do drzwi łazienki. Zerknęła na Thomasa, nie patrzyła mu w oczy, za bardzo się bała teraz to uczynić. To samo tyczyło się Arthura. Przyjrzała się tylko, czy dostrzegała cokolwiek, co zdradzało jej kim mieliby być… Bo oni znali scenariusz, ona nie, poza faktem kim miała w nim być.
Zaira zamknął za nimi drzwi.
Arthur i Abby zostali sami.
- P-powiedział, że jak nie posłuchamy go, to wysadzi nam rodziców - szepnął Douglas. Jak gdyby bał się, że jak wypowie to głośniej, to będzie bardziej prawdziwe. - Kurwa… Mieli ich dane w Zbiorze Legend. Pewnie z powodu Mauritiusa… - cały czas mówił tak przerażająco cicho. - Nie spodziewałem się takiej fabuły. Myślałem, że będzie kazał nam się po prostu rżnąć. Natomiast mam linijki to zapamiętania - mruknął i spojrzał na kartkę. - Ty masz być przestraszona, uległa i podporządkowana wszystkiemu, co powiemy - rzekł. - Szczerze mówiąc jestem mu wdzięczny za to. Że wcielamy się w innych ludzi. Może dzięki temu będzie łatwiej. No i zostawił mi to - mruknął.
W jego drugiej dłoni znajdowała się piersiówka. Wziął właśnie kolejny łyk alkoholu.
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 22:08   #420
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Abigail spojrzała na niego, unosząc wzrok za piersiówką do jego twarzy.
- Ar-thurze… Nie rób… - szepnęła. Poczuła się jeszcze gorzej, widząc, że poddał się chęci napicia. To ją zabolało bardzo. Szanowała go za to, że tego nie robił. Dopingowała go w tym… Kąciki jej umalowanych ust opadły w dół i zamrugała, powstrzymując znów łzy. Rozejrzała się za timerem.
- Co to za scenariusz…? Ja, ja nic nie wiem, poza tym kim niby jestem - wyszeptała.
- Będziesz kapłanką Dubhe, najwyższą kapłanką - powiedział Arthur. - Wszystko dzieje się w roku 5223 - rzekł, spoglądając na skrypt. - Thomas będzie największym Padyszachem Władcą Tommasem Dubh’Glasem. Królem całej galaktyki, posiadającym ogromną flotę międzygwiezdną i tak dalej. Ja będę jego bratem, księciem. Poza tym będziesz grała jednocześnie niewierną żonę Tommasa. Bo Abha’Gail jest nie tylko kapłanką, ale również piastunką imperium.
Nagle Arthur parsknął śmiechem.
- Jemu kurwa tak się nudziło przez te siedem lat… - szepnął i przetarł oczy.
Została minuta do wejścia.
- ...Niewierną żoną… Tommasa… I że rozumiem, zdradzałam go z tobą? - zapytała zdezorientowana. Jakie imperium, jaki padyszach, jakie królestwo… To było skomplikowane, pokręcone i stresujące. Abby próbowała cokolwiek załapać, ale dotarło do niej tylko, że ma być wystraszona, a tego grać nie musiała, a także że ma być posłuszna… To trochę ją niepokoiło.
- Tak. Zresztą zobaczysz… - mruknął Arthur.
Odłożył piersiówkę.
- Boże, w tej chwili dopiero czuję się, jakbym żył - szepnął, spoglądając na alkohol.
Teraz najwyraźniej nie tylko Thomas nie czuł strachu, ale Arthur tak samo.
Wstał i zdjął z siebie szlafrok. Miał na sobie brązową szatę z kapturem. Była całkiem prosta. Poza tym posiadał na twarzy zdobienia eyelinerem. Podobne do jej ale też inne. Na jego głowie natomiast znajdowała się prosta złota korona. Przypominała dużą bransoletę wetkniętą na głowę. Tyle że rzeczywiście dobrze wyglądała i nadawała Arthurowi nieco książęcego wyglądu. Zola musiał albo kupić to w jubilerze albo też od jubilera wykraść.
- Musimy iść - szepnął.
Abby nie była pocieszona słowami Arthura. Stresowała się fatalnie. Obejrzała jego szatę. Kompletnie różniła się od tego, co ona sama miała pod swoim szlafrokiem. Przełknęła ślinę. Mieli wyjść. Zaczęła drżeć. Kiwnęła jednak głową i obróciła się do drzwi. Arthur musiał je otworzyć, bo nie miała jak. Była bezwolna…
- Czekaj chwilę - mruknął Douglas. - Prawie zapomniałem - westchnął.
Otworzył szufladę w szafce pod umywalką. Następnie wyjął z niej dwa małe przedmioty. Abigail nie rozpoznała ich tak długo, aż jeden z nich trafił do jej rąk.
- Powinniśmy mieć słuchawki - rzekł Arthur. - Dla każdego po jednej. Bezprzewodowa. Wetkniesz w ucho i będziesz oczekiwać na kolejne słowa… od Zoli. Choć najwięcej powinien mówić mi i Thomasowi, bo mamy najbardziej rozbudowane role - westchnął.
Abigail przełknęła, po czym westchnęła.
- Czy możesz mi ją założyć? Z pewnych względów… Nie jestem w stanie podnieść żadnej dłoni do góry Arthurze… - powiedziała cierpko i spojrzała w bok i w dół. Miała skute dłonie do uprzęży. Nawet jeśli w jedną z nich dał jej słuchawkę, nie mogła z nią zrobić kompletnie nic.
- Och… no tak. Przepraszam - Douglas westchnął.
Chwilę później zarówno on, jak Roux mieli w uszach słuchawkę od Zairy.
- Wychodzimy - westchnął Arthur. - Chcesz usłyszeć dobrą radę? - zapytał, trzymając dłoń na klamce od drzwi.
Abby zerknęła na niego niepewnie.
- Mm? - zapytała mruknięciem. Stresowała się, każda dobra rada na pewno jej się przyda. Miała nadzieję, że powie jej coś, co ześle na nią cudowne objawienie.
- Zapomnij, że jesteś Abigail Roux - powiedział Arthur. - Wciel się w kompletnie inną osobę. Kogoś zupełnie innego. Bo masz przyszykowaną rolę, która ciebie nie przypomina. Ja tak samo zrobię - westchnął. - Będę kimś innym. Już nawet wyglądam jak ktoś inny - mruknął.
Nasstępnie otworzył drzwi i przeszedł przez nie. Gest jego dłoni jednoznacznie wskazywał, że zapraszał Roux do środka.
Być kimś innym… Abby pomyślała, że przecież potrafiła doskonale imitować innych ludzi, niczym kameleon zmieniała postać. Jej charakter też musiał ulegać zmianie, a więc tak właściwie… Zawsze, gdy używała swoich mocy, to grała. Tym razem jednak wyglądała jak Abigail Roux, a miała grać kogoś innego… Wzięła ciężki wdech, patrząc na rękę Arthura, którą zaprosił ją do wyjścia, a następnie ruszyła przed siebie, by opuścić łazienkę. Od razu rozejrzała się ponownie po pomieszczeniu.
To niewiele się zmieniło. W międzyczasie wcale nie przybyło wystroju. Thomas siedział na łóżku. Na twarzy miał makijaż. Jego oczy zostały podkreślone. Poza tym Zola namalował mu linie i trójkąty, które w ogóle nie przypominały niczego znajomego. Jednak według ich oprawcy oznaczały pochodzenie z przyszłości. Thomas miał na sobie szkarłatną szatę wyszywaną złotą nitką. Wyglądała pięknie i dość egzotycznie. Skąd Zaira ją wziął? Mógł ukraść lub kazać wyszyć… Zdawało się, że mógł dosłownie wszystko…
- Ściągnij to - szepnął Arthur.
Abigail zrozumiała, że film się zaczął, kiedy ręce Douglasa zdarły z niej szlafrok. Stanęła przed nimi praktycznie kompletnie naga. Miała na sobie uprząż oraz bieliznę, która zakrywała wszystko, tylko nie intymne części jej ciała. Została właśnie tak skonstruowana…
Abby nawet gdyby chciała, nie mogłaby tego zrobić. Jej ręce nie pozwalały na dowolne ruchy. Teraz i Thomas i Arthur wiedzieli dokładnie dlaczego. Jak bardzo pole manewru jej dłoni było ograniczone i przez co dokładnie. Przełknęła ślinę i spojrzała w dół. Czuła skrępowanie. Wiedziała, że patrzyli na nią teraz obaj, a pewnie i Zaira. Ten ostatni już ją widział, ale Douglasowie jeszcze nie… Zerknęła ostrożnie najpierw na Thomasa, a potem na Arthura. Nie wiedziała co ma robić.
Na samym początku zarówno Thomas, jak i Arthur wpatrzyli się w nią bezmyślnie. Nic nie mówili, tylko podziwiali wyuzdany sposób, w jaki jej ciało zostało przybrane. Szybko jednak Arthur odwrócił wzrok, natomiast Thomas przybrał znudzony wyraz twarzy. Tak właściwie nie wydawał się aż tak bardzo udawany. Arthur pociągnął ją do przodu.
- Mój panie, dobry panie - opadł na jedno kolano. - Znalazłem twoją żonę. Nierządnicę Abha’Gail. Niegdyś wysoką kapłankę Gwiazdy Dubhe. Teraz tę, która okryła swoje imię piętnem prostytucji.
Thomas zerknął na nią.
- Abha’Gail. Niegdyś tak miła mojemu sercu. Zbiegłaś ode mnie. Ale wróciłaś. Rzecz jasna nie z własnej woli - uśmiechnął się krzywo. - Nie chciałem wierzyć kiedy najwyższa Rada Wywiadu przedstawiła mi raport, według którego zdradzasz mnie z nieznanym mężczyzną. Ośmieliłabyś się? No cóż, ośmieliłaś się. Jednak koniec końców i tak trafiłaś przed oblicze swojego męża. Co masz mu do powiedzenia?
Arthur zerknął na nią troskliwie. Obawiał się, że Roux w ogóle nic nie powie. Nie byłoby to aż takie dziwne.
Abigail zastanawiała się. Co miała mu powiedzieć? dlaczego Abha’Gail miałaby zdradzić swojego męża z jego bratem… Co więcej, Tommas nie wiedział o tym z kim to robiła… Jej spojrzenie poszybowało na Arthura. Przyprowadził ją do swego brata, jako schwytaną. To była ich gra? Czy też zdradził ją? Nie miała pojęcia…
- Jest mi przykro… - powiedziała krótko… Jej spojrzenie wyrażało niepokój, napięcie, ale i coś jeszcze.
To było:
‘Jest mi przykro, że cię zdradziłam, mój mężu’, czy ‘Jest mi przykro, że mnie zdradziłeś książę’, a może ‘Jest mi przykro, że mnie schwytano i zdradzono’? Pozwoliła ‘widzom’ wybierać.
- Abha’Gail… - westchnął Thomas. - Z tysiąca dziewcząt na dwudziestu planetach jest wybierana jedna. Kiedy zbierze się tysiąc… z tego tysiąca tylko jedna może dostąpić zaszczytu służenia w Kościele Dubhe. Tylko jedna na tysiąc może zostać kapłanką… a ty zostałaś najwyższą kapłanką… - zawiesił głos. - A jednak potrafiłaś to wszystko zniweczyć w jedną sekundę.
- Mój Panie Bracie… - szepnął Arthur. - Odnalazłem nędzną Abga’Gail. To ona zdradziła cię z nieznajomym mężczyzną. Chciała z nim uciec, ale ja temu zaradziłem. Mój bracie, wielki Padyszachu Władco. Proszę cię, zmiłuj się nad jej nędzną duszą.
- Czy tego chcesz, Abha’Gail? - zapytał Thomas. - Mego zmiłowania?
Abigail widziała, że po części mówili po swojemu, a po części Zaira szeptał im słowa do słuchawek. Siedział niedaleko na swoim krześle i nic nie mówił… ale jego oczy świeciły się na zielono, więc korzystał ze swojej mocy… Bez wątpienia był reżyserem wszystkiego, co miało tu miejsce.
Roux zastanawiała się. Czy chciała ułaskawienia? Zastanawiała się…
- A okażesz mi je? Masz dość miłosierdzia, mój mężu… - zapytała ostrożnie. Zerknęła na Thomasa. Denerwowała się, bo nie miała pojęcia jak grać tę rolę.
- Jesteś dziwką, Abha’Gail. Możesz ubierać się w piękne szaty kapłanki, ale pod spodem jesteś dziwką - rzekł.
Bez wątpienia nazywanie ją epitetami sprawiało przyjemność Thomasowi.
- Jesteś dziwką nie tylko z charakteru. Jesteś dziwką też z ciała. Wystarczy spojrzeć na twój ceremonialny strój… - zawiesił głos. - Mój drogi bracie. Schwytałeś ją. Należy ci się nagroda. Wątpliwa nagroda. Uderz ją w pośladek.
Arthur przybliżył się. Z całej siły uderzył. Tak, jak kazał Arthur. Mocniej chwycił jej nagi pośladek. Trzymał go przez cały czas w dłoni.
- Tak jest, panie - mówił.
Roux wzdrygnęła się zaskoczona. Zmarszczyła lekko brwi. Przełknęła ślinę.
- Wybacz Władco… Ale zdawało mi się zawsze, że dziwka… Się sprzedaje… A ja mam dość, by tego nie robić… To mocne słowa, nazwać mnie w ten sposób - powiedziała powoli, ostrożnie. Wolała go nie obrazić. Lekko odsunęła się też, by Arthur nie trzymał jej pośladka tak mocno.
- Masz dość czego, by tego nie robić? To nie mocne słowa, to fakt. Kiedy więc mój brat cię weźmie, nie dojdzie do niczego niespotykanego.
Arthur poruszył się.
- Ja ją wezmę? Bracie? Przecież to nierządnica.
- Nierządnica dość dobra dla ciebie - rzekł Thomas, poprawiając swoją pozycję wśród tych ceremonialnych szat.
Arthur przybliżył się do Abigail.
- Przykro mi - cicho westchnął.
Wpierw mocno ścisnął oba jej pośladki. Następnie przesunął opuszkami palców po jej odbycie… a następnie ruszył nimi wgłąb jej pochwy. Usłyszała, jak Douglas cicho westchnął z podniecenia, naruszając jej intymne bariery.
Roux wzdrygnęła się na ten dotyk i odsunęła się od niego, cofając o następne dwa kroki od Arthura. Zestresowała się. Spojrzała na Thomasa, potem znów na niego. Miała grać…
- To się nie godzi… To… To jest twój brat mój Panie… - przemówiła do Thomasa. Przełknęła ślinę. Wiedziała, że zdradzała go właśnie z jego bratem, ale skoro miała grać, że tak nie było, bo tak tłumaczył wszystko Arthur. Uznała, że kapłanka byłaby na niego obrażona i nie chciałaby teraz jego dotyku.
Douglas przesunął się za nią, ponownie znajdując się tuż obok. Roux poczuła palce Arthura, które weszły wgłąb jej pochwy. To niby było spodziewane, ale kiedy się wydarzyło… Abigail poczuła się kompletnie dziewiczo. Arthur wsunął wpierw jeden palec, potem dwa… Następnie zaczął naprowadzać swoją męskość. Była sztywna. Jakby nie mogła? Mimo wszystko, była zaskoczona, że był podniecony…
- Rżnij ją, mój dobry bracie - powiedział Thomas. - Jeśli oddaje się obcym niecnotom, to równie dobrze może przysłużyć się członkom rodziny imperatora. Członkom mojej rodziny - mruknął.
Arthur popchnął biodrami naprzód… i w ten sposób wsunął się cały wgłąb Abigail.
Jeszcze chwilę przedtem w celach wizja wspólnego seksu była okropna, dziwna i straszna. Jednak teraz Douglas nie pamiętał, dlaczego tak uważał. Wysunął się i znów popchnął, aż jego lędźwie złączyły się z pośladkami Abigail. To było dziwnie satysfakcjonujące. To, że Abigail uciekała, tylko dodatkowo go podniecało. Niby gdzie miała uciec? Nie mogła nigdzie. I Arthur wiedział, że taki był scenariusz. Zola szeptał mu do ucha przez cały ten czas odpowiednie instrukcje. Jednak nie musiał długo go namawiać. Arthur chwycił Abigail mocniej za łańcuch, który spinał jej dłonie z biodrami. Potem zaczął poruszać biodrami, czując ciepło i wilgoć ciała Roux…
Abigail mimo wszystko starała się uciec od niego biodrami.
- Nie proszę…! - wyrzuciła z siebie trochę desperacko. Kiedy zablokował ją, łapiąc za uprząż postanowiła spróbować kolejnego manewru i zgięła kolana w nogach, lądując na podłodze. Robiła wszystko, by uciec od niego. To jej nie podniecało, była wewnętrznie przerażona. Spojrzała na Thomasa.
- Proszę, Panie rozważ jeszcze swoją decyzję… Proszę - mówiła starając się przekonać Thomasa, choć wiedziała, że to nic nie da… Na pewno jednak dobrze pasowało do jej postaci.
- Nie dotykaj mnie - powiedziała do Arthura, ale zranionym głosem.
- Masz czuć rozkosz - powiedział Zola w jej słuchawce. - Nie obchodzi mnie, co naprawdę ci się roi w głowie. Kamery działają i mają pokazywać, jak dobrze ci jest. Tak jest… w scenariuszu.
Ton, którym posłużył się, pytał… “Czy chcesz walczyć ze scenariuszem?”
Arthur boleśnie również wylądował na podłodze, kiedy Abigail na nią opadła. Był przystojnym mężczyzną. Nie tak, jak jego brat, lecz wciąż… Obydwoje nie posiadali idealnej figury. Arthur miał jeszcze gorszą od Thomasa, choć ten spędził ostatnie miesiące, żywiąc się głównie czipsami. Trochę zrobiło mu się przykro, że Roux wcale mu tego nie ułatwiała i wyraźnie czuła się źle. Przecież sam tego sobie nie wymarzył. Czy jednak musiała z nim walczyć? Tylko mu wszystko utrudniała. Nie Thomasowi, nie Zairze… jedynie mu… Zaczął ją ujeżdżać tuż przy podłodze. Ta intymność go podniecała. Na pewno nie byli na tyle blisko, by uprawiać z sobą seks. A to jednak się działo. Mógł udawać przed całym światem, że to były dla niego tortury. Jednak nie czuł się torturowany. Choć wyraźnie widział, że Roux czuła się źle. Czy to go dziwiło? Oczywiście, że nie. A jednak mimo wszystko… trochę raniło.
Abigail zwiesiła głowę. Słowa Zairy kompletnie nią wstrząsnęły. Nie zgadzały się z jej wewnętrzną potrzebą ucieczki. Przestała się jednak poruszać i przestała prosić. Arthur poruszał się, posuwając ją. Czuła jaki był twardy i gorący. To było dziwne uczucie, był pierwszym mężczyzną, który ją penetrował. Dla Roux to było na swój sposób szokujące.
Miała odczuwać rozkosz… Wewnętrznie było jej nawet nie tak źle, bo była zadziwiająco wilgotna, jakby instynktownie jej ciało wiedziało jak odpowiadać na mężczyznę. To było przerażające. W pewnym momencie jednak zmieniła nieco kąt ułożenia bioder, by było jej przyjemniej. Znała swoje ciało doskonale. Nowy kąt sprawił, że wzdrygnęła się i jęknęła. Pierwszy raz, cicho… Rozkosznie. Jakby poczuła coś dobrego. Mi ała czuć rozkosz, tak nakazywał scenariusz… Niech mu kurwa będzie.
Zaciskała dłonie w pięści, opierała się ramieniem o ziemię i rozchyliła uda nieco bardziej, zapraszająco.
Arthur jęknął z rozkoszy. Nie miał pojęcia, że był pierwszą mężczyzną, z którym uprawiała seks. Uważał Abigail za bardzo atrakcyjną. Na pewno miał co najmniej jednego… trzech… ośmiu… To, że była Konsumentką, wcale nie wskazywało na jej wstrzemięźliwość. Douglas był pewny, że Abigail miała wielu kochanków. Niektórych na pewno spotykała w jakimś klubie… Mógł być jednym z nich…
Ona natomiast była dla niego kimś szczególnym. Jego drugą kobietą w życiu po żonie. Doświadczenie niby było kompletnie inne, ale równocześnie bardzo podobne. Docisnął rękami plecy Abigail do podłogi. Uderzał w jej pośladki. Czuł się pod wpływem jakiegoś narkotyku. Położył się na niej. Ich ciała się złączyły, kiedy on się w nią wsuwał. Wiedział, że nie odczuwała względem niego żadnych szczególnie gorących uczuć. On również ich nie doświadczył względem niej. Seks z tego powodu był trochę płytki… a jednak z kompletnie innych powodów jakby bardziej satysfakcjonujący. Wsuwał się w nią. Widział głowę Abigail opartą o łóżko wbudowane w pokój. Siedział na nim Thomas i na nich patrzył. Sama Roux i on też uprawiali seks na podłodze przed łóżkiem.
- Hmm… - mruknął Thomas. - Przestańcie na chwilę, zwierzęta rozognione w chuci…
Z kącików oczu Abby leciały łzy. Było jej przyjemnie na ciele, w umyśle jednak było jej bardzo dziwnie i źle… Ale jednocześnie przyjemność jej ciała mąciła jej w głowie. Zerknęła na Thomasa. Był kawałek od nich, ale blisko. Co teraz Zola kazał mu zrobić…?
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172