Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 20:19   #413
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Ćśś… Najpierw musimy ich zabrać - powiedziała Barnett i sama ruszyła do następnego boksu. A z nią Thomas i Arthur.

Tymczasem walka między Zolą i Grylą nie kończyła się.
- Ty mały sukinkocie! - warknęła olbrzymka. - Oddawaj mi maczugę!
- SSSSS! - Buziaczek syczał bez opamiętania. Może też nie spodobało mu się, że jego pani nazwała wroga “sukinkotem”.
Silniki odrzutowe na maczudze zaczęły się przesuwać do przodu. Gryla rzuciła maczugą na bok, żeby nie dostać laserem po twarzy. W ten sposób zginął pierwszy z detektywów. Jego cela została roztrzaskana, a sama maczuga wbiła się w jego leżące ciało.
- Dalej, pakujcie zakładników! - krzyknęła Gryla, oglądając się za siebie.
Abigail nie pozostało nic innego, jak pomagać goblinom i Douglasom w przenoszeniu detektywów do sań. Czy ktoś im za to podziękuje? Miała szczerą nadzieję, że dostaną jakiś medal, ze złotymi skrzydełkami… To było trochę nawet ponad jej siły, zmuszała się jednak i siłowała z nieprzytomnymi ciałami.

Tymczasem ze szklanych odłamków wysunęła się maczuga. Miała pod sobą jeden pistolet, umieszczony w rączce. Wirowała wokół własnej osi. Drugi pistolet znajdował się na jej głównej części. Zola wykorzystał jedną broń do poruszania orężem i latania. Druga natomiast miała atakować.
Niezidentyfikowany obiekt latający natarł na Grylę. Strzelał raz za razem. Olbrzymka okazywała się całkiem zwinna i unikała strzałów. Teraz było ich dwa razy mniej, gdyż tylko jeden pistolet w nią celował.
- Ty pierdolcu! - wrzasnęła.
Chwyciła czop woskowinowy z podłogi i cisnęła nim w maczugę. Trafiła bezbłędnie, strącając ją i przykuwając do kolejnej ściany, która pękła. Wnet jednak Zola zaczął się wyswobadzać z lepkiego więzienia…

- Drugie sanie już lecą… - powiedział Urwisek. - Musimy wytrzymać… - szepnął.
Tymczasem pierwsze sanie mogły pomieścić jednego goblina, Emmę, Jeremy’ego… Thomas i Arthur przenosili właśnie odpiętą od kroplówki Katherine.
- Abby, chodź mi pomóż! - Bee krzyknęła z kolejnego boksu, w którym znajdował się Edmund.
Abby nie ociągała się. Pobiegła do Barnett, żeby pomóc jej przenieść mężczyznę. Czy naprawde zdołają stąd uciec i w ten sposób dać popalić Zoli? Miała nadzieję. Pot ściekał jej po policzkach, ale spięła się w sobie, żeby pomóc Bee.
- Bee, proszę cię, weź Emmę na kolana i odleć tymi pierwszymi saniami… - poleciła jej Abby.
- Ty jedna wiesz gdzie będzie można znaleźć Alice. A jesteś drobniutka, zmieścisz się z Emmą - próbowała przemówić do jej logiki.
- Oni sami mogą jej nie znaleźć - dodała.
- Nie mogę was zostawić - szepnęła do Abby. - Jak mogłabym to zrobić…? - rozpłakała się, kiedy przenosiły Edmunda. - Ciebie zostawić? Thomasa… Ty poleć…!
- Bee… Błagam… On się za to zemści. Proszę cię… Jeśli to cokolwiek dla ciebie znaczy… Ja i Thomas i Arthur… Będziemy wdzięczni jeśli sprowadzisz Alice. Damy radę… Ale pęknę, jeśli zobaczę, że Zola robi ci krzywdę. Błagam cię, poleć. Ona została tam sama z dwójką detektywów i wesołą Jenny… Zostawiliśmy ją wszyscy… Bee… Z tymi detektywami jak się zbudzą, będziecie mieć ogromną szansę nas znaleźć. Poza tym, przylecimy drugimi saniami - powiedziała Abby.
- Jednak lepiej, żeby ktoś z nas też wybrał się pierwszymi. Leć Bee - nakazała jej, po czym pocałowała ją w policzek.
Bee spojrzała w jej oczy tak, jak gdyby miały się już nigdy więcej nie zobaczyć.
“Powiedz, że ją kochasz. Powiedz, że ją kochasz. Powiedz, że ją kochasz”.
Zamiast tego nachyliła się i pocałowała ją w usta.
Tymczasem Arthur i Thomas wyprowadzali właśnie Lotte z kolejnego boksu. Nieprzytomna kobieta miała srebrne włosy. Zdawała się kompletnie nie wiedzieć, gdzie się znajduje i z jakiego powodu… no cóż, jak każda nieprzytomna osoba. Thomasa zamurowało, kiedy zobaczył tę scenę. Puścił Lotte. Arthur nie spodziewał się tego i kobieta wymsknęła mu się z rąk i załomotała o podłogę. To jednak jej nie obudziło.
- Co…? - lekarz spojrzał na swojego brata… i zaniemówił. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział, żeby jego oczy tak się szkliły… Żeby tak walczył z emocjami…
Może ostatni raz, kiedy dowiedzieli się co spotkało Natalie…

Abigail tymczasem odsunęła nieco Bee. Odgarnęła jej kosmyk i wskazała na sanie.
- Poproszę ciąg dalszy tego pocałunku, gdy zobaczymy się na zewnątrz Bee… Wsiadaj do sań - powiedziała i pomogła dodźwigać mężczyznę. Westchnęła i rozejrzała się, a widząc Arthura i Thomasa… Szczególnie minę Thomasa… Sama na moment zamarła. Zaraz jednak mruknęła i spojrzała na Barnett.
- Wsiadaj… - ponagliła ją.
- Emmo, Bee weźmie cię na kolana, bo ona wie gdzie jest ktoś, kto też nam pomoże - wyjaśniła dziewczynce.
- D-dobrze…
Barnett spojrzała na minę Thomasa i sama się rozpłakała. Chciała przepraszać, ale nie mogła, bo tym uraziłaby Abby. Z drugiej strony już uraziła Douglasa, a tego nie chciała. Wiedziała, że ją lubił i chciał być jej przyjacielem. Pewnie uznał, że Abby będzie ją namawiać do zaprzestania rozmów z nim. To zerwania ich przyjaźni. Jednak ona nie mogła na to pozwolić…
- Zawsze będziemy przyjaciółmi! - krzyknęła do niego z oczami pełnymi łez. Pomogła z Arthurem załadować Lotte i sama usiadła obok niej. Wyciągnęła dłonie do Emmy i ułożyła ją na kolanach.
Urwisek wskoczył do środka i sanie zaczęły się wnet podnosić…
Tymczasem Thomas obrócił się plecami.
“Zawsze będziemy przyjaciółmi” dźwięczało w uszach.
“Zawsze będziemy tylko przyjaciółmi…”
Po jego policzkach lały się łzy…
Abigail popatrzyła na Bee. Poczuła jednocześnie ulgę i ucisk w żołądku. Bała się, czy uda im się naprawdę stąd uciec i cieszyła się… Bo Bee na pewno sprowadzi Alice. Wierzyła w to. Spojrzała na pozostałe osoby, na Douglasów. Widziała, że Thomas płakał… Spojrzała w stronę walczącego Zoli i Gryli. Miała nadzieję, że drugie sanie dotrą, zanim skończą.
Bee jeszcze im pomachała, po czym zniknęła w otworze w suficie wraz z Detektywami - w większości nieprzytomnymi oraz Urwiskiem.

Tymczasem Zola już wyzwolił się. Latająca maczuga strzelała w Grylę raz za razem. Wnet trzeci strzał ją dosięgnął… potem czwarty… następnie piąty… Zaczęła jęczeć i dyszeć z bólu i odniesionych ran. To było tak upokarzające. Skurwysyn przejął kontrolę nad jej orężem! Nad jej maczugą! Latała wokół niej jak mucha i strzelała do niej, a ona nie mogła nic uczynić…
- To jest maczuga mojej matki! - zaryczała. - Która dostała ją od swojej matki! Wykuta w ogniu wulkanu, ostygła w krwi największego wroga, ogra Hustaffa!
Wydała z siebie ogromny, donośny ryk.
- To moja maczuga! TO MOJA MACZUGA!
Zola jeszcze przez chwilę leciał wokół niej i strzelał, ale wnet materiał, na którym się opierał… zaczął promieniować… Był coraz cieplejszy… Jarzył się… Aż nastąpił wybuch światła…!
BUM!
Skrawki czerni i zieleni wzleciały i opadły na przypadkowych miejscach.
- Dałaś radę, mamuniu! - Guziczek podskoczył. - Hip hip hurra! Hip hip hurra!
Abigail patrzyła na tę scenę, po czym potrząsnęła głową i spojrzała w stronę dziury, czy może czasem nie było w niej widać kolejnych sań. To był najlepszy moment by się stąd wynieść. Czy Zola umarł? Czy nie? Tego nie wiedzieli, ale najważniejsze było teraz wydostać się stąd i przegrupować. Obawiała się, że gość zadziała jak ten specjalny Terminator w drugiej części i zleje się z powrotem w siebie za jakiś czas…
- Za ile nadlecą sanie? Twoja mama da radę się wydostać sama? - zapytała, zwracając się do Guziczka.
Gryla chwyciła maczugę i podbiegła do nich ciężko.
- Moje rany… musimy stąd uciekać… - szepnęła.
Abby miała niestety rację. Zola zaczął znów zlewać się w całość. Gryla to widziała. Odwróciła spojrzenie od Zairy i spojrzała na swoje dziecko.
- To silny prze… przeciwnik - wydyszała. - A my naruszyli… śmy jego przestrzeń, to prawda… - mówiła ociężale.
- Mamuniu… nie umieraj… - w oczach Guziczka pojawiły się łzy. - Najpierw Gryzmołek, teraz t-ty… Przepraszam z-za…
- Za nic mnie nie przepraszaj, a-ale.. czas już na nas - powiedziała i spojrzała na wyrwę w suficie.
Abigail również na nią patrzyła. Miała nadzieję, że za kilka sekund, parę chwil pojawią się te sanie i będą mogli stąd wszyscy zwiać… Przynajmniej uratowali tyle osób, ile mogli… To było najważniejsze. Jednak ostatnie czego pragnęła, to by ona, lub bracia Alice znaleźli się po tym wszystkim w rękach Zoli…
- Hop - szepnęła Gryla i postawiła Guziczka na drugim ramieniu.
- Sss - Buziaczek zasyczał, że miał drugiego kompana na kobiecie.
- Życzę wam powodzenia - jęknęła olbrzymka. Zmobilizowała mięśnie i skoczyła. Z trudem, ale uczepiła się wyrwy. Zaczęła przez nią przechodzić. Musiała dotrzeć do swojej kryjówki, do swoich leczniczych maści, inaczej będzie z nią kiepsko… Spieszyła się, bo wiedziała o tym.
Arthur spojrzał na Abby, a potem na Thomasa.
- Zostaliśmy sami - szepnął.
A Zola zaczął już powoli formułować się na kształt człowieka.
Abigail wyśledziła wzrokiem dłoń Anny.
- Panowie… Mamy… Zajebiście mało czasu… Biegiem za mną… I to już - powiedziała i ruszyła w stronę dłoni, która była po drodze do wyjścia. Miała nadzieję, że i Thomas i Arthur zmobilizują się na tyle, by ruszyć wraz z nią. Jedyna opcja jaką mieli to spróbować uciec tą samą drogą, jaką zostali tu na górę zabrani…
- Nie tak… szybko… moi drodzy… - mruknął Zola, kształtując się na swoje podobieństwo.
Oddychał jednak ciężko. Nie mógł przyjąć takich obrażeń kompletnie bez żadnych rezultatów. Regenerował się, jednak w tej właśnie chwili… Trzymał jeden z dwóch pistoletów. Jak każdy normalny człowiek. Nie korzystał ze swoich zdolności… - Troszkę mnie zawiedliście dzisiaj… - powiedział.
Abigail zatrzymała się i wyprostowała. Spojrzała na broń Zoli, po czym na niego samego i znów na broń.
To był problem…
To był ogromny problem…
Przełknęła ślinę. Miała nadzieję, że żaden z Douglasów się nie odezwie, bo mogłoby to tylko bardziej wkurzyć mężczyznę przed nimi. Abby cofnęła się do równej linii z braćmi Alice i serce jej łomotało ze strachu. Martwiła się, co teraz z nimi będzie. Zabije ich? To każdy normalny zwyrol by zrobił… Ale to był psychopata… Nie miała pojęcia czego się po nim spodziewać.
- Rób co chcesz - powiedział Thomas. - Masz nas.
Jego twarz nie wyrażała już niczego. Zupełnie jakby było mu wszystko jedno i nie miał już o co walczyć. Co nie było prawdą, bo tuż przy sobie miał przecież swojego brata. Na Abby co prawda mogło mu aż tak nie zależeć - chociaż powinno przynajmniej trochę - jednak na Arthurze… bez wątpienia.
- Nie uciekniemy ci - rzekł. - Gdybyś chciał nas zabić, to byś już nas zabił - dodał. - A nie porywał. Abigail strzelała w Thomasa wzrokiem.
Zola spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko, ale nic nie powiedział. Potem zerknął na Arthura. Na samym końcu na Abby. Dopiero wtedy się odezwał.
- Masz coś do dodania? - zapytał.
Roux zerknęła na niego…
- Nie odpowiedziałeś na moje wcześniejsze pytania… - przypomniała tylko. Zwinęła obie ręce za siebie, bo dłonie jej nieco drżały.
- Bo nie mam takiego obowiązku? - Zaira zerknął na nią. - Ale co to były za pytania? Może przespałaś wszystko, ale ostatnio dużo się działo. Mogło mi wypaść z głowy. Nawet mimo fotograficznej pamięci.
- Czego chcesz od Alice… Czego szukał twój dziadek… A drugie, to co podawałeś tym detektywom - przypomniała ostrożnie Roux.
- Nie chce mi się odpowiadać na twoje pytania. Zasmuciłaś mnie. Co kazałaś Gryli zrobić? Ile moich cennych zdobyczy oddałaś w jej ręce? Ona chciała tylko dać dziewczynce sukienkę. Tylko po to tu przyszła. Ty zaaranżowałaś tę walkę. Ty i ta mała, ale została podbuntowana przez ciebie. Kiedy ostatnim razem ją widziałem, jedynie płakała. Chcę od Alice, żeby się załamała. Tyle wam powiem. I chociaż nie mam już Beatrix, to wciąż posiadam jej obu braci oraz ciebie. Na korytarz - rzekł i podniósł wyżej pistolet.
Abigail wiedziała…
Miała świadomość, że ze wszystkich obecnych w tym pomieszczeniu, to ona miała najbardziej przesrane… Westchnęła nerwowo. Najważniejsze że… Najważniejsze że Bee stąd uciekła…
Abby spojrzała w podłogę, a potem pozbierała się i wyprostowała i ruszyła w stronę wyjścia na korytarz.
- Nie martw się - powiedział Zola. - Odpocznę i będziesz miała swój wyśniony Disneyland.
Zaprowadził ich do końca korytarza. Tam znajdował się hol oraz przejście do innych korytarzy przy których stały pokoje.
- Jeden dla ciebie - rzekł Zaira, wprowadzając do niego Thomasa. - Jeden dla ciebie - umieścił w nim Arthura. - I jeden… dla ciebie - dokończył i zaprosił Abigail do trzeciego.
Arthur spojrzał ze smutkiem na Thomasa i zerknął też na Roux. Jego brat nie patrzył na nic, a jedynie na to, co przed nim się znajdowało, po czym zniknął za drzwiami.
Abigail patrzyła na nich obu, aż wreszcie podeszła do drzwi i zajrzała do środka. Poprzednie pomieszczenia, które widzieli były celami… Czym więc były te? Rozejrzała się. Wizja późniejszego Disneylandu potwornie ją zatrwożyła. Przeszedł ją nawet dreszcz niepokoju.
Pokój był pusty. To pewnie było jedno z porzuconych przez IBPI biur. Zostały tu białe ściany i zakurzone podłogi.
- Rozgość się - rzekł Zola. - I odpocznij. Ja też odpocznę. Mamy do nakręcenia porno dla Alice. Ja i moje trzy zabawki - mruknął.
Odsunął się i zamknął drzwi. Ale Roux mogła jeszcze coś odpowiedzieć, pewnie by usłyszał.
- Chuj ci w dupę - odpowiedziała tylko Roux, chyba łapiąc co zamierzał zrobić. Oni na pewno się nie zgodzą… Prawda? Nie dadzą rady… To tylko ludzie, nie podniecą się… W takich okolicznościach. To było wbrew działaniu fizjologii… Ale i tak, sama wizja wkurwiła ją. Przecież to by chyba załamało…
Załamało Alice…
Tak…
A przecież właśnie o to mu chodziło…
- Raczej nie - odparł Zola.
Ruszył przed siebie korytarzem.
- A teraz… czas odwiedzić matkę mojego dziecka - mruknął do siebie. - Ale najpierw…!
Skierował się do kuchni. IBPI zawsze miało schowki z alkoholem. Jakiś znajdował się na pewno i tu. Potrzebował weny… potrzebował się uspokoić… zregenerować…
...i napalić.
 
Ombrose jest offline