Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 22:04   #418
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Pięknie… - skwitowała tylko krótko Abigail. Teraz nie miała ochoty rozmawiać już z żadnym z nich. Z Thomasem z oczywistych względów, a z Arthurem, z powodu tego, że miał trochę racji. Oboje z Thomasem zachowywali się nieodpowiedzialnie, dając ponieść emocjom, ale czasem trudno było nad sobą zapanować, zwłaszcza mając w tle tak rosnący stres. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że zaledwie miesiąc temu wszyscy świetnie się dogadywali. To ona szkoliła ich obu i pomagała im opanować swoje zdolności, czy podstawowe techniki samoobrony. Mieszkali sami we trójkę w górskim domku. Celowo, by nic nikogo nie rozpraszało. A teraz? Teraz każde z nich miało jakieś wyrzuty do drugiego… Można było aż tak zmienić się w ciągu dwóch miesięcy?
Abby zawsze śmiała się jak uczucia mogą poróżnić najlepszych kumpli na tych głupich filmach romantycznych, ale niestety, coś w tym było… Nie, żeby uważała się za wielką przyjaciółkę obu Douglasów, ale kolegowali się i może nawet lubili… A teraz siedzieli od przeszło dwudziestu minut i obrażali się, zamiast planować potencjalne możliwości rozwiązania swojej sytuacji.
Zrezygnowała. Wyszła z tej gry. Przestała się odzywać i już nie miała zamiaru. Było jej po prostu przykro, była zła, była przerażona. Szarpało nią tyle, że aż dziw, że nie trzęsły jej się ręce…
- Pff… - Thomas wydał z siebie taki dźwięk.
Wiedział, że Arthur mówił racjonalnie, jednak to nic nie znaczyło. Thomas nie chciał był racjonalny. Zrobił się czerwony na twarzy i to bynajmniej nie ze wstydu. Znajdowali się w wygasłym wulkanie, jednak on czuł, że zaraz wybuchnie. Krew zacznie płynąć z każdego otworu w jego ciele niczym lawa.
“Pieprzony pan profesor”, pomyślał. “Uczciwa nauczycielka, traktująca wszystkich po równo”. Tak nie powinno być. Byli braćmi, znali się od dziecka. To, że obydwoje byli mężczyznami, nie miało pewnie większego znaczenia. Jednak Thomas oczekiwał jakiejkolwiek solidarności. I nie polegającej na tym, że Arthur zajmie miejsce pośrodku i wszystkim wytknie błędy.
Oddychał przez usta, i to na dodatek płytko.
Tak było zawsze. Kiedy w przedszkolu spodobała mu się dziewczyna i dał jej nawet kwiatka, przeprowadziła się od razu do innego miasta. Oczywiście nie z własnej woli, ale to niewiele zmieniało. Potem w liceum spodobała mu się dziewczyna. Poszedł na ślub jej i swojego najlepszego kumpla. Na studiach przed dwa miesiące chodził z inteligentną i atrakcyjną dziewczyną z Puerto Rico. Umarła na ulicach Bostonu podczas zamieszek gangowych. W pracy w FBI chodził przez chwilę z nieco starszą od niego kobietą, która miała małego syna. Pewnego dnia rozpłakała się, że to się nie uda, gdyż jej dziecko go nie lubiło. To był koniec związku, choć sam związek był zdrowy i dobry. Dobrze się dogadywali i uzupełniali. Następnym razem pomyślał, że spróbuje czegoś niestandardowego. Dziewczyna okazała się jego ukrytą siostrą przyrodnią. Jaka była na to szansa? Jeden na ile miliardów? Thomas przez jakiś czas pomyślał sobie, że odpuści. Najwyraźniej związek nie był mu pisany. Tylko ciężko było wytrwać w takim postanowieniu, bo naturalnie marzył o dzieleniu życia z drugą osobą. Przez długi czas nieśmiało zerkał w stronę Bee. Minęło kilka miesięcy, dosłownie kil-ka mie-się-cy zanim zdecydował, żeby pomyśleć o tym nieco poważniej. Skończyło się tak, że przypadkowa laska podjebała mu ją sprzed nosa. Tak w ostatniej chwili pomyślała sobie, że w sumie to ją chce. I ją wzięła.
Thomasowi trochę jednak chciało się płakać. Bo powoli zaczynał się czuć kompletnie bezradny. To, że był więźniem zamkniętym w celi, rzecz jasna nie pomagało na tę bezradność. Może samotność była mu po prostu pisana. Teraz nawet nie chciał mieć brata. Było mu wszystko jedno… przynajmniej tak sobie powtarzał. Po części to było prawdą, ale z drugiej strony wszystkim okropnie się przejmował i zadręczał.
- Może dobrze się złożyło - powiedział sarkastycznie. Jego głos okazał się twardy i mocny. O dziwo. - Nienawiść jest blisko miłości. Przyda się, jeśli mamy się pieprzyć.
Rzekł to głównie po to, żeby ich zranić.
Abigail mocniej zacisnęła pięści i uderzyła jedną w ścianę. Ręka ją zabolała, ale były cienkie… Arthur pewnie to usłyszał. Nie do niego skierowany był ten cios gniewu i frustracji. Thomas zastosował cios poniżej pasa. Nie powinien tak tego przytaczać. Pokręciła głową. Dalej milczała.
Arthur usłyszał cios Abigail. Uznał, że Thomas przesadził z tym zdaniem. Trochę się jednak nim podniecił, choć w ogóle nie był z tego powodu dumny. Tak właściwie nawet się nad tym nie zastanawiał, zepchnął ten fakt na sam skraj świadomości.
“To już chyba nie ma sensu prosić ich obydwoje, żeby się przeprosili”, pomyślał Arthur.
Jednak takie smutne rozważania wprawiały go w zbyt mocny dyskomfort.
- Proszę was… - zaczął powoli. - Przekujmy tę nieszczęsną sytuację w coś… znośnego. Ważne jest, że jesteście... jesteśmy dla siebie szczerzy. Tylko na tym można budować jaki…
- Zamknij się, kurwa - Thomas przerwał mu szybko. - Teraz z ciebie taki pieprzony guru, syn samego Buddy, ale postawić przed tobą pięciolitrówkę denaturatu, wszystko wychlejesz.
Arthur zamrugał przez chwilę, jak gdyby słowa uderzyły w niego obuchem. Nie wiedział, co powiedzieć albo myśleć. Thomas osiągnął to, co chciał. Kompletnie go zamknął.
- Jesteś okropny… Gardzę tobą… Jak mogłeś powiedzieć coś takiego do brata… Nigdy nie miałam rodzeństwa… Oddałabym wszystko, żeby mieć tu kogoś bliskiego, a ty? Ty gnido… - przełamała swoje milczenie, bo ją wkurwił. Abigail wiedziała jak bardzo Arthur się teraz starał i zwalczał swoje zapędy do picia. Przestał, dzięki temu, że mu pomogli, Alice i sam Thomas i ta sytuacja na Mauritiusie. Jak więc ten bezczelny gbur mógł wykorzystać to jako argument do ciągnięcia tej bezsensownej kłótni.
Thomasowi również zrobiło się głupio. Jednak nie mógł przeprosić. Męska duma mu na to nie pozwalała. Z drugiej strony wiedział, że przesadził. Po prostu nie mógł znieść tego tonu świątobliwego, kiedy Arthur wcale nie miał prawa pouczać innych. Tyle że Thomas sam był nadmiernie opryskliwy i Abigail to od razu wykorzystała, żeby wbić klin między nim i bratem. Piegowata kurwa.
- Chcesz uderzać we wszystkich? Najwyraźniej już nie starczy ci lania samego siebie, więc zaczynasz walić dookoła. Jesteś… Brak mi słów na ciebie… Po prostu się zamknij Thomasie. Nie odzywaj się, ani do mnie, ani do Arthura. Nie widzisz, że oboje chcieliśmy już przestać, a ty tylko nakręcasz? Zamknij wreszcie ryj… Zwal sobie, nie wiem. Przywal w zęby. Albo odgryź sobie język i oszczędź mi słuchania cię, choćby przez kolejną minutę - powiedziała, ale przez łzy. Strasznie bolało słuchanie go.
Zapadła cisza, której Thomas nie mógł znieść.
- Jeśli chcecie, to możecie mnie nienawidzić - rzekł. - Obydwoje. Droga wolna. Jeśli naprawdę jestem taki zły - skrzywił się. - Pewnie tego właśnie chce Z. Żebyśmy się pokłócili. Może dlatego zostawił nas w takich warunkach. Niby sami, w oddzielnych pokojach, a jednak możemy rozmawiać i dzielić się niepokojem. Nie mamy tu nic prócz butelki wody. Nawet kromki chleba. Nie możemy też skorzystać z toalety. Nieludzkie warunki…
- Cudownie, chcesz odciągnąć uwagę z siebie na większego wroga - rzekł Arthur chłodniejszym, bardziej wyobcowanym tonem.
“Większego wroga? Wroga?”, pomyślał Thomas. “Jestem twoim wrogiem?”
- No i cóż… masz rację, mamy większe zmartwienia - powiedział Arthur. - Dlatego wnioskuję za tym, żebyśmy złożyli zawieszenie broni. Przynajmniej na czas walki z nim - rzekł ponurym głosem.
“Jaki to ma sens, że staram się nie pić? Skoro i tak jestem traktowany jak alkoholik”, myślał jednocześnie. “Jak już mam być traktowany w ten sposób, to czy nie byłoby lepiej się upić i coś z tego mieć? Przecież i tak będę ciągnął za sobą tą okropną… stigmę.”
Abby tymczasem znowu zamilkła. Podeszła do drzwi od swojego pokoju i kopnęła w nie. Nie sądziła, by to dało cokolwiek, ale nie mogła już znieść dłuższego siedzenia tu. Musiała się wydostać. Oddalić od Thomasa. Jeśli spędzi w jego towarzystwie jeszcze chwilę, załamie się. Już i tak miała wszystkie emocje w kompletnym chaosie.

- Już, już, spokojnie…. - w oddali rozległ się głos. - Nie potrzeba łomotać, żeby miał miejsce bis. Chciałem pojawić się tak czy tak! - Zola radośnie rzucił, idąc niespiesznie w ich stronę korytarzem. Serce Abigail zdawało się na moment stanąć.
Był w takim dobrym nastroju. Kiedy wynurzył się z czarnej wody, czuł się jak nowo narodzony. Wszystkie obrażenia odniesione podczas walki z Grylą zaleczyły się kompletnie. Co więcej, czuł się tak usatysfakcjonowany seksualnie… Jennifer jeszcze tkwiła w kokonie. Na szczęście dzięki zamontowanej kamerze w łaźniach mógł ją dowolnie obserwować, nawet teraz. Gdyby zdarzyło się coś niepokojącego, mógłby w miarę szybko zareagować.
Nawet nie zauważył, kiedy zaczął gwizdać radośnie.
Roux cofnęła się od drzwi najdalej jak mogła. Wręcz oparła się plecami o ścianę, chcąc znaleźć mysią dziurę, w którą mogłaby wejść. Zdołała zmęczyć się stagnacją, ale kiedy wreszcie Zaira się pojawił, ogarnęło ją nowe, nieproszone doznanie… Silny strach, przed nadchodzącym.
Zażartowała o Disneylandzie, obiecał jej taki. Wkurzyła go. Nie chciała, by się zbliżał. Konsekwencje… Każdy człowiek się ich bał. Abby potrafiła być silna, grać silną, ale i ona od czasu do czasu się ich obawiała. Dokładnie tak, jak teraz.

Thomas po części ucieszył się trochę. Oczywiście nie przyznałby się do tego... Jednak wolał już towarzystwo Zairy, niż brata i Abigail. Przynajmniej przy czarnoskórym nie czuł potrzeby udawania wielkich przyjaźni i więzi. Wiedział, czego się spodziewać… najgorszego, to prawda… Jednak mógł czuć się z tego powodu wkurwiony i to bez wyrzutów sumienia. Bo wiedział, że nie powinien kłócić się z bratem i ranić. Rozumiał, że Abigail była jego koleżanką z sekty… jakkolwiek by to nie brzmiało… razem współpracowali. Co więcej, pomogła mu oswoić się z mocą w tym domku w górach. To nie tak, że Thomas nagle o wszystkim zapomniał.
Zolę Zairę mógł nienawidzić z całego serca. I tego właśnie pragnął. Nienawidzić. Był jedną wielką nienawiścią. To, że mógł spojrzeć na kogoś z tym czystym uczuciem i nie mieć najmniejszych zahamowań… to było cudowne.

Arthur natomiast poczuł chęć wymiotowania. Pragnął zgiąć się w pół i zacząć zwracać. To chyba ze stresu. Wolałby już sam stawić czoła Z’owi. Wcześniejsza kłótnia go tylko zestresowała i przygnębiła. Poza tym obawiał się o ich życie i zdrowie. Nie tylko fizyczne, również psychiczne. Sam był wrakiem. Nie chciał, żeby inni poczuli, jak to jest. Kościół Konsumentów, Alice i poszukiwanie celu dodawało mu sił. To nie zmieniało faktu, że gdyby zobaczył go jakiś dawny znajomy, nie rozpoznałby w nim tego pełnego życia, wyprostowanego, dumnego i wesołego Arthura.
- Uwolnij nas - westchnął. - Mnie, Thomasa i Abigail. Oddaj nam Jennifer. I zapomnijmy. Przekonamy Alice, żeby opuściła to miejsce. Nie będziemy szukać zemsty… Możemy to wszystko jeszcze cofnąć…
- Nic nie możemy cofnąć - odparł Zola. - Nie boję się waszej zemsty - rzekł, otwierając drzwi Abigail. - Nie oddam też na pewno Jennifer. Poza tym muszę spotkać się z Alice. Przykro mi. No cóż, nie jest mi przykro. Ale wiem, że powinno.
Abigail z przestrachem popatrzyła jak drzwi do jej celi otwierają się. Spojrzała na mężczyznę który w nich stał. Czy miał coś ze sobą? Zamierzał coś jej zrobić? Czy po prostu nakaże jej stąd wyjść, ponownie celując do niej z pistoletu. Każe jej zostać tutaj? Czy wyprowadzi ich dokądś.
- Nie chcę… - powiedziała ściśniętym w gardle głosem. Postarała się nie bać, ale nie była w stanie. Naprawdę się teraz bała. Nie miała już Bee, o którą musiała walczyć. Miała siebie, ale Roux nie miała takiego szacunku do siebie, jaki miała do osób, które szanowała. Nie każdy o tym wiedział, a tak właściwie… Niemal nikt. Trudno jej więc było w tej chwili myśleć racjonalnie, o tym by zachować się godnie i z uniesioną głową przyjąć wszystko co jej zrobi. Emocje wzięły górę. Kłótnia z Thomasem i cięta prawda Arthura nie pomogły, tylko pogorszyły jej stan.
- Nie chcę… Nie podchodź… - jej głos załamał się bardzo słyszalnie.
- Spokojnie, to ty wyjdziesz - rzekł Z. - Więc wychodź. Mam coś dla ciebie… coś, dzięki czemu będziesz mogła niczego się nie obawiać - powiedział, wyciągając z kieszeni spodni pudełko jakichś tabletek.
Rzucił nim w stronę Abigail. Przeczytała nazwę leku. Escapelle.
W drugiej ręce Z trzymał wycelowany w nią pistolet.
Nie złapała. Pudełko upadło i podniosła je. Spojrzała na napisy i zaczęła czytać… Tabletki do stosowania 72 godziny po stosunku… Antykoncepcja… Wstrząsnął nią dreszcz. Nie uprawiała seksu z mężczyzną… Nie chciała. Nie w takich warunkach. Sapnęła zestresowana…
- Proszę… Nie… - powiedziała tylko i spojrzała na Zolę. Wiedziała, że to nie ma sensu, ale nie mogła zapanować nad sobą w tej chwili. Ściskała pudełko tabletek. Miała butelkę, którą mogłaby je popić, ale jaki był tego sens, skoro to stosowało się po seksie, a nie przed? A może i przed? Tego nie napisali. Ręka jej się trzęsła. Spojrzała na broń Zairy i podeszła do butelki wody. Wzięła ją. Spojrzała na pudełko… Po czym wyjęła tabletkę i połknęła ją. Czemu nie mogło ich być więcej? Może gdyby wzięła więcej zadziałałyby lepiej… Albo może straciłaby przytomność… A tak… Nie… Odstawiła butelkę i spojrzała znów na pistolet, po czym bardzo powoli zaczęła iść w stronę wyjścia. Nie chciała wychodzić, ale jeszcze bardziej, nie chciała umrzeć. Była beznadziejna.
- Grzeczna dziewczynka. Niech tak też pozostanie - powiedział Zola.
Nieco odsunął się i spojrzał na dwa pozostałe pokoje.
- Jeżeli ktoś z was będzie nie będzie posłuszny, to zabiję najpierw pozostałą dwójkę, a potem właśnie go - rzekł. - Myślicie, że tego nie zrobię? Czemu miałbym was nie zabić? Moim celem jest załamanie Alice. Jeśli zobaczy waszą śmierć, poczuje się tylko gorzej. Więc w sumie sprzeciwiajcie się ile chcecie - powiedział. - Wtedy was po prostu zabiję i oszczędzicie mi czasu.
Otworzył drzwi Arthura, a potem Thomasa. Abby nie patrzyła na nich. Wbiła a wzrok w podłogę.
- Czy ktoś z was nie czuje się na siłach do uczestniczenia w kręceniu filmu? - zapytał z uśmiechem.
Thomas planował zaatakować go, kiedy tylko otworzy drzwi. Jednak jeśli miał zabić tym Arthura i Abigail… Nie wybaczyliby mu tego. Choć to niewybaczenie pewnie nie trwałoby długo. Arthur natomiast nawet nie myślał o walce z półbogiem. Widział Zolę w akcji. Gryla wytrzymała kilka uderzeń jego lasera. Nie miał wątpliwości, że na niego wystarczyłoby tylko jedno.
Powoli obydwoje wystąpili na korytarz.
Abigail nic nie odpowiedziała. Była zdjęta stresem. W tym stanie nie widział jej jeszcze żaden z Douglasów. Wiedzieli jaka jest złośliwa, jaka jest uparta, jaka jest opiekuńcza i silna. Nie raz dała im popalić podczas treningów, potrafiła się z nimi zakolegować jak równy z równymi… A teraz? Teraz wyglądała wątle. Jakby zbyt głośny hałas wystarczył, żeby się roztrzaskała. Napięcie ją wykańczało. Nadal na nich nie patrzyła, jej wzrok z podłogi, kierował się tylko na rękę Zoli z wyciągniętą bronią. Miała rozpięty płaszcz, bo wcześniej zrobiło jej się gorąco. Teraz jednak było jej tak zimno z nerwów, że niemal nie czuła palców u rąk i stóp.
- Jeśli chcesz, to weź sobie mnie - powiedział Thomas.
- Jaki chętny… - Z zdawał się rzeczywiście zaskoczony.
- Nie jestem chętny - westchnął Douglas. - Nigdy nie uprawiałem seksu z mężczyzną i też nie chcę tego zmie…
- Uuu… - Zola uśmiechnął się. - Ktoś chce czarnego ku…
- Nie kończ - szepnął Thomas. - Proszę, nie kończ.
Był zaczerwieniony i patrzył na podłogę.
- Tylko ich zostaw - powiedział jeszcze.
Zola przez chwilę udawał, że się zastanawia.
- Hmm… a dlaczego nie miałbym wziąć sobie was po prostu wszystkich po kolei? Dlaczego chciałbym się układać? - zapytał niby uprzejmie.
Abigail skrzyżowała ramiona…
- Bo… Bo to gra… - powiedziała próbując uspokoić swój ton. Wiedziała, co chce przekazać. Miała nadzieję, że Zola się na to złapie. Niech weźmie Thomasa… Szczerze, nie życzyła mu tego, ale jeszcze bardziej nie chciała, aby którykolwiek z nich trzech dotykał jej ciała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline