Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 22:18   #424
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Abigail słuchała opowieści. Zamknęła oczy i wyobrażała sobie kolejne sceny. Nim jednak nastał koniec opowieści, dziewczyna zasnęła. Była bardzo zmęczona, zresztą tak jak i zapewne obaj Douglasowie, o ile nie bardziej. Przekręciła się nieco, opierając czołem o ramię Thomasa. Zgięła się nieco, jakby jej było chłodno i tak spała nogami oparta o Arthura, a dłonią i głową o jego brata. Ponownie jakby była łącznikiem i jakby potrzebowała obecności obu Douglasów. Zasnęła mocnym, potrzebnym jej ciału snem.
Żeby choć na te kilka godzin przestać myśleć o czymkolwiek…

***

Bee Barnett wzleciała nad Hverfjall. Zaczęła się oddalać, trzymając na kolanach dziewczynkę. Zamknęła mocno oczy. Nigdy wcześniej nie podejrzewałaby sie o lęk wysokości. Z drugiej strony jeśli znajdowała się w obiekcie latającym, będącym saniami… i to jeszcze niezaprzężonymi… Gdyby przynajmniej jeden renifer przebierał po powietrzu kopytami. A tu nic. Zamknęła mocno oczy, mając nadzieję, że wnet dolecą do celu. Na razie nawet nie martwiła się tym, co było tym celem…
- Ile masz latek? - przecięła ciszę, pytając małą Emmę. - Mówiłaś już…? - szepnęła, nie mogąc sobie przypomnieć. Ale zdawało jej się, że chyba nie.
Emma była niemal całkowicie skupiona na osobie starszego, nieprzytomnego mężczyzny. Co więcej, zdawała się mniej zaniepokojona tym, że wznosili się i lecieli gdzieś bez żadnych pasów bezpieczeństwa.
- Dziesięć… - powiedziała Emma i zerknęła na Bee.
- Boisz się wysokości? - zapytała. Tamta druga kobieta zdawała jej się bardzo pogodna i pełna energii, ta natomiast, była mięciutka jak wata cukrowa… Tylko że nie różowa, tylko czarna… Czarna wata cukrowa… A jaki miała smak? Jak porzeczki? Zaczęła się zastanawiać. Spojrzała na goblina, który pilotował sanie. Tak właściwie, dokąd teraz lecieli?
- Dokąd lecimy? - zapytała.
- Do domu - odpowiedział. - Do domu - powtórzył, po czym skupił się na prowadzeniu. I tak to właśnie wyglądało. Przymknął oczy i skupił się, odpowiednio kierując saniami siłą woli.
- To mnie wcale nie uspokaja - westchnęła Bee i zerknęła na małą. - Na pewno tylko dziesięć? Wyglądasz mi co najmniej na dwanaście. Przynajmniej jeśli chodzi o pewność siebie.
Jaka była różnica między dziesięciolatką i dwunastolatką? Prawie żadna. Bee uznała, że strach odebrał jej również nieco intelektu.
- Masz rodzeństwo? - zapytała. Uznała, że rozmową zapełni czas lotu i zanim zauważy, wylądują na ziemi…
Emma popatrzyła na kobietę, zwaną Bee. Oczywiście, że nie wiedziała, dlatego pewnie nie zadała tego pytania, by zrobić jej przykrość… Tak sobie powiedziała.
- Nie żyją. Cała moja rodzina umarła - powiedziała i spojrzała na starszego mężczyznę. - Teraz opiekuje się mną pan Jenkins - oznajmiła dumnie, ale trochę smutno, zapewne ze względu na obecny stan zdrowia mężczyzny.
Wzięła jeden z długich blond loków, które zdobiły jej głowę i zaczęła się nim bawić.
- Gdzie jest twój dom? - zapytała tak, by goblin usłyszał. - A możesz nas zabrać w jakieś miejsce gdzie są ludzie? Ja nie chcę na biegun... - zapytała i oznajmiła. Skoro rozdawali prezenty, to chyba pracowali z Mikołajem, no nie?
- O to tam…! - odpowiedziało stworzenie, wskazując palcem.
Bee zmusiła się do otworzenia oczu. Lecieli na południowy wschód. Hverfjall zostawili za plecami, natomiast zbliżali się do innej, ośnieżonej góry. Zdawało się, że było ich tutaj mnóstwo…! Barnett uznała, że najpewniej dystans wynosił trzy, może cztery kilometry w linii prostej. Jedną zajmował Zola, drugą Gryla. Każdy punkt posiadał swojego własnego osobistego potwora.


Bee pamiętała, że znajdowała się tam jaskinia lodowa Lofthellir. Prowadziły tam również wycieczki turystyczne, ale najwyraźniej nie zapuszczały się do miejsca zamieszkałego przez Grylę. To miejsce było reklamowane jako “mistyczny świat ciemności i lodu, naturalna jaskinia lawy, szczycąca się największymi naturalnymi rzeźbami lodowymi obecnie znanymi w Islandii.” Barnett miała pamięć do niepotrzebnych liczb, toteż kojarzyła, że obiekty był długi na 370 metrów i liczył sobie 3500 lat.
- Tam? Ale to nie jest Biegun… To jest góra… Mikołaj mieszka w górze na Islandii? - zapytała zaskoczona Emma. Temat jej się nie zgadzał. Dziewczynka popatrzyła na Bee, szukając wyjaśnień.
- Czy w górze jest szpital? Tam się wszyscy obudzą? - dopytywała, lekko wydymając usta.
- A co to je spital? - zapytał goblin. - Hę? - zerknął na nią, po czym pospieszył przed siebie, koncentrując się wybitnie nad utrzymaniem kontroli nad saniami.
Wyglądało na to, że nie zamierzał zaprowadzić ich w żadne miejsce choć trochę przypominające cywilizację. Poza tym może nie był szczególnie inteligentny, ale osobiste doświadczenie mówiło mu jasno, że nie powinien uwalniać ludzi bez wyraźnego polecenia matki. Ta przybliżała się również do Lofthellir. Czuł jej obecność w dole. Jej długie skoki były wspaniałe. Za każdym razem, kiedy dotykała ziemi, drżała cała planeta. Przynajmniej jemu tak się wydawało.
- Ja nie znam Mikołaja, ale może Obcasik będzie go znał. Obcasik zna dosłownie każdą osobę na całą planecie. A zwłaszcza dzieci, bo to jego zadanie. Dawać nam ich adresy.
- To też ktoś, kto nam pomoże? Tamta pani mówiła, że jest więcej osób, które mają nam pomóc… - zauważyła Emma, spoglądając pytająco na Bee, która zdawała jej się strasznie małomówna. Blondyneczka oparła rękę na ręce Barnett.
- Pani Bee, też śpi? - zapytała zaniepokojona.
Barnett nie chciała nic mówić, ale walczyła ze łzami. Trochę słuchała goblina i tej małej, ale najbardziej wspominała ostatnie wydarzenia na Hverfjall. Jakże przyjemny był pocałunek Abigail… i jak zadręczająca mina Thomasa! On na pewno zrobi jej jakąś krzywdę! Bee martwiła się nie tylko zagrożeniem ze strony Zairy, ale także tym czyhającym wewnątrz ich grupy. Cieszyła się tylko, że Douglas nie posiadał broni palnej ani noża. Na dodatek jakieś pieprzone skrzaty wyprowadziły ją jeszcze dalej od Alice i w ogóle ludzkości. Jak stamtąd wróci? Przecież nie miała w kieszeni skutera śnieżnego. Na dodatek czuła się odpowiedzialna za tę dziewczynkę i nieprzytomnych detektywów. Nie wiedziała, czy będzie w stanie ich opuścić, gdy nadarzy się okazja. I czy w ogóle powinna to uczynić. Jak powinna postąpić, żeby było najbardziej moralnie? Jakie kroki natomiast zdawały się najmądrzejsze? Uznała, że będzie robiła dobrą minę do złej gry. Z drugiej strony miała pewność, że przy najdrobniejszej próbie uśmiechu się rozpłacze. Ona była tylko cichą dziewczyną z Portland, która pracowała z mamą w kwiaciarni. Po godzinach miała oko na przystojnego Muzułmanina pracującego w barze. Jak jej życie skomplikowało się aż tak bardzo, że teraz leciała na saniach z Grinchem i znikąd pomocy…? Uświadomiła sobie, że najpewniej nie tylko nie będzie w stanie pomóc tym w Hverfjall, ale ją też trzeba będzie ratować. I nikt, dosłownie nikt nie miał pojęcia, gdzie leciała. Gdyby tylko mogła zostawić za sobą jakieś okruszki, to może ktoś po ich szlaku doszedłby do Lofthellir. Uświadomiła sobie to, co pomyślała i doszła do wniosku, że chyba już kompletnie zwariowała.
- Co mówiłaś, skarbie? - zapytała Bee słabym głosem. - Mam lęk wysokości i odległości i zimna i… w sumie to boję się wszystkiego.
Emma przyglądała jej się chwilę uważnie, po czym zmarszczyła lekko brwi i wzięła rękę Bee. Zaczęła coś na niej rysować.
- Proszę. To jest znak przyjaciół Pani Jednorożec. To jest super-duper-hiper wyjątkowe odznaczenie. Pani Jednorożec jest bardzo silna i zawsze mi pomaga, kiedy trzeba, choć jest trochę nieśmiały i czasem nie chce się pokazać. Teraz, jak masz ten znak, będzie bronić też ciebie, więc się nie bój - powiedziała poważnym tonem.
- Ma pani telefon? Zadzwonimy do kogoś? Może ktoś nas zabierze z tej góry… - zaproponowała.
“Super, Beatrix”, usłyszała z tyłu głowy głos swojej starej ciotki, z którą mieszkała przez pewien czas w dzieciństwie. Była bardzo surowa i chłodna. “Jesteś tak beznadziejna, że już nawet małe dziewczynki mają więcej opanowania i przejmują kontrolę w sytuacjach kryzysowych.” Następnie rozległo się uderzenie i Bee prawie poczuła, jak zapiekło jej ramię.
- Nie, mój skarbie. Nie działają tutaj telefony. Być może nawet gdyby sieć funkcjonowała, to nie byłoby zasięgu na takim odludziu. I bardzo miło za znak przyjaciół Pani Jednorożec. Przypominasz mi trochę mojego dobrego kolegę - powiedziała. - On by wiedział, co zrobić.
Totalnie widziała, jak Kit robi trzy salta na tylnym siedzeniu tych sań i wyciąga z dupy super nieprawdopodobny, ale jakoś działający plan. Ona jednak nie była Kaiserem. Emma również nie. Skojarzyła jej się z nim głównie ze względu na podobne zainteresowania tej dwójki. Kit na pewno też kochał jednorożce, a Emma mogła lubić Księżniczkę Barbie.
“O nie…”, otworzyła szeroko oczy. Przypomniała sobie, że pokłóciła się z mamą przed wyjazdem do Islandii i pewnie tu umrze i nigdy więcej jej nie zobaczy i się nie pogodzą i tak to się skończy. Bee panikowała coraz bardziej, ale na zewnątrz wcale nie zdawała się aż tak oszalała.
- Może mi coś zaśpiewasz? Masz jakąś ulubioną piosenkę ze szkoły?
Chciała dać Emmie zajęcie. W tym czasie mogłaby spokojnie odchodzić od zmysłów i nie rozpraszałaby jej rozmowa.
Emma zastanawiała się chwilę.
- Lubię bajki Disneya - oznajmiła dziewczynka i zastanawiała się chwilę.
- Podoba mi się ‘Tangled’, bo też ma długie, złote włosy jak ja… Ale moje jeszcze nie są takie długie, ale może kiedyś będą… - oznajmiła dumnie Emma.
Następnie odchrząknęła i zaczęła śpiewać.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=PajmO2MhLAc[/media]

Nie była śpiewaczka operową, ale łapała melodię i szło jej całkiem w porządku. Nie fałszowała zbytnio. Starała się jak mogła najlepiej i miała nadzieję, że to rozweseli tę panią Bee. Piosenka była trochę wesoła, a trochę rzewna. Na pewno bardzo ładna i dodająca otuchy. Emma nie radziła sobie tylko trochę na wyższych tonach melodii. Barnett stłumiła śmiech, słysząc kilka fałszywych tonów. To było zabawne, bo to była taka powolna i ładna, romantyczna melodia. Gdyby śpiewała Asereje nieczysto, byłoby to co najwyżej irytujące. W tym jednak przypadku Emma rzeczywiście zdołała ją rozśmieszyć.
Tymczasem sanie zniżyły lot. Już dotarli do celu.
- Jak pięknie śpiewasz! - powiedziała Bee. - Powinnaś poznać Alice! To moja koleżanka, była śpiewaczką operową. Jednak bez wątpienia mogłaby się jeszcze wiele od ciebie nauczyć!
Barnett znowu stłumiła śmiech. Uważała to za bardzo zabawne. Cieszyła się jednak, że Harper nie mogła tego usłyszeć. Inaczej Bee musiałaby popełnić samobójstwo.
- Hej ho! Jesteśmy na miejscu! - zakrzyknął goblin.


Bee zajęło chwilę, żeby dostrzec dziurę w ziemi. Znajdowała się tam metalowa, bez wątpienia wyglądająca nowocześnie drabinka.
- Czy to jest zejście ludzi? - zapytała niepewnie, wychodząc na zewnątrz. Następnie wystawiła ręce w stronę dziewczynki, aby postawić ją na śniegu. Choć dziesięciolatka nie ważyła wcale tak mało i mogło to być trudne zadanie.
- Zostawili jakąś metalową drabinę, to prawda! Jednak jaskinia jest nasza! I ta dziura też!
- Ale nie zniesiemy tam wszystkich detektywów, nie mamy tyle siły… A nie mogą tu zostać… Co zrobimy… Panie Guziczku? - zapytała Emma, zerkając na goblina. Miała zatroskaną minę. Oczywiście, że martwiła się o wszystkich detektywów, którzy im tu towarzyszyli. Czy kiedyś się obudzą? Miała nadzieję, że tak i że już niedługo.
- Czy ta Alice jest na Islandii? Może ona nas zabierze? - zapytała Emma, zerkając na Bee.
- To wtedy ją pouczę - dodała i uśmiechnęła się lekko.
- Alice była na Islandii, kiedy widziałam ją ostatnim razem. I to niedaleko - powiedziała Barnett. - Na pewno jeszcze będziecie miały okazję się poznać.
Bee czuła się jak pomoc kapitańska na Titanicu, zapewniająca gości, że ten lodowiec przed nimi to tylko makieta. Nie miała wątpliwości, że wszyscy stracą życie tam na dole w Lofthellir. Nie można było napisać tego słowa, nie używając kolejno po sobie liter układających się w “hell”. To coś jednak znaczyło.
- Ale mam nadzieję, że poszła po rozum do głowy, opuściła nas i jest gdzieś daleko - Bee szepnęła cichutko, ocierając samotną łezkę. Wpadała ze skrajności w skrajność. Wcześniej drżała z przerażenia, potem walczyła z rozbawieniem i teraz znów wracała na skraj paranoi. Patrzyła na tę dziurę. Naprawdę mogła prowadzić prosto do piekła. Co znajdowało się w Zbiorze Legend? Że Szatan tu wylądował? Na pewno pierwszym jego przystankiem na drodze po ziemi było Lofthellir.
- Zawołam braci i oni ich zniosą - powiedział Guziczek. - Wy się nie martwcie o to. Zaprowadzem ja was do naszej najbardziej luksusywnej kwatery w całej tej górze! - powiedział, wymachując rękami.
Następnie obrócił się i zaczął kicać w stronę drobiny.
- Oj laba daba da - śpiewał. - Laba daba dab dab.
Emma zerknęła na Bee.
- Poczekamy z nimi? Aż ci bracia pana Guziczka przyjdą? - poprosiła. - Możemy poczekać panie Guziczku? - zawołała do goblina. - A potem nas pan zaprowadzi - poprosiła jeszcze, wyraźnie nie chcąc opuszczać detektywów.
- No ale skąd bendom wiedzieli, że majom przyjść? - zapytał. - Muszę pójść i im powiedzieć. Ale nie mogę was zostawić samych, me drogie panny wy dwie piękne - powiedział. - To co, czekamy na tym mrozie mrozisku i czekamy, aż któryś sam wyjdzie? Albo możemy też poczekać na mają najdroższą matulę, której to powabnom figurę wszyscy trolle chwalom.
- A czemu nie może pan pójść, a my poczekamy? - zapytała Emma z zaskoczoną miną. Nie wiedziała, czemu nie mógłby ich tu na chwilę zostawić, aby ruszyć po braci. Przecież i tak nie mogłyby nic zrobić… Zrobić… Oh… Emma wpadła na pewien dziwny pomysł.
- Bowim na terenie tym roi się od troli i ogrów i innych stworzeń nicnych. Usiądziecie wy mi pannice na tym oto kamieniu, a on siem poruszy i wystawi głowę bo okaże się, że to mój druh dobry Kamołyk.
Jedna z okolicznych skał rzeczywiście drgnęła. Wpierw Bee uznała, że zaczęła lewitować, lecz ona bardziej się podniosła, dźwigana na szyi z kamienia. Wnet ujrzała twarde, mocno ciosane rysy twarzy. Postać zamrugała, co pociągnęło za sobą nieprzyjemny zgrzyt.
- Jam Kamołyk - głos był gruby, basowy i zdawał się pochodzić z wnętrza ziemi. - Jam lubim dwie dziewice.
Bee pokryła się rumieńcem. Przystawiła w ciszy dłonie do twarzy. Skąd on wiedział…?
- M-może pójdźmy? - zapytała cichutko Emmy.
Emma popatrzyła na sanie… Latały… Może mogłaby polatać nimi jak pan Guziczek…
- Pan Kamołyk, dzień dobry… - powitała kamorzastego stwora.
- A pan Kamołyk nie może mieć na nas oka? Na pewno jest dzielny i by nas obronił - zauważyła dziewczynka.
Guziczek pacnął się w czoło.
- Kamołku mój drogi, Kamołyczku kamołkowy - powiedział. - Czy nie mógłbyś przenieść tych oto dzielnych, śpiących ludziaków tam na dół do domu pani mojej matki drogiej?
Kamołyk wydobył się z ziemi. Mierzył trzy metry i był skonstruowany jedynie z kamienia. Miał grube nogi przypominające kolumny, a jego tułów nie miał żadnego kształtu. Ręce wnet otrząsnęły się, ukazując grube palce.
- Kamołyk pomoże! Pomoże pomoże! - zaczął skakać.
Ziemia zaczęła się trząść wokoło. Guziczek przestraszył się.
- Kamołyku, przestań mój przystojny - powiedział. - Twoja pomoc nieoceniona dobra i oczekiwana - rzekł.
- Hip hip hurra! - klasnął Kamołykowy stwór.
- Hip hip hurra hippu hip hip! - Guziczek przyklasnął, momentalnie rozpromieniając się.
Kamołyk podszedł do sań i chwycił je delikatnie. Ruszył z nimi w stronę dziury.
Bee tymczasem zmrużyła oczy i spojrzała na horyzont. Sunęła przez fałdy śniegu burza śnieżna… prosto w ich stronę…
- Moja pani matka tu biegnie! - klasnął Guziczek. - Raz dwa hip hop do dziury!
“Ciekawe, czy spodobałby mu się hip hop”, umysł Bee był w nieco innym stanie skupienia. Bała się Gryli, bała się Kamołyka i tych wszystkich Młodzieńców Julu. To że byli radośni i jakby wyrwani z bajki było tylko dodatkowo psychodeliczne, kiedy przypomniała się o wszystkich dzieciach, które zginęły za ich sprawą.
Emma wzięła Barnett za rękę, zupełnie naturalnym ruchem.
- No to chyba musimy pójść na dół… - powiedziała i uścisnęła jej dłoń.
- Może Felicia do nas dołączy? Wcześniej nie chciała… Nie wiem dlaczego… - westchnęła cichutko i pociągnęła nieco Bee. Nie chciała zostać śniegowym bałwanem, kiedy ta burza dotrze na miejsce.
- Bo… Bo to wszystko taki park rozrywki. Taki Disneyland - zaczęła Barnett.
Uznała, że ona sama również powinna zacząć być wsparciem dla dziewczynki. Przypomniało jej się, że Z to samo powiedział i to ją nieco speszyło, ale kontynuowała.
- To miłe skrzaty i nic nam tu nie grozi, nie martw się - powiedziała. - Kojarzysz bajkę o Królewnie Śnieżce? To są właśnie takie krasnoludki. Jest miła i przyjemna atmosfera - poinformowała ją o tym. Samą siebie też.


Teraz już Emma wiedziała, dlaczego Felicia nie pokazywała się. Jeżeli nie znajdowali się w niebezpieczeństwie, to pewnie nie budziła się ze snu… Zeszli na dół po metalowych schodach. Zewnętrzny świat skurczył się do niewielkiej, okrągłej dziury w sklepieniu. Kamołyk zeskoczył na dół. Był wielki i ociężały, ale poruszał się z dziwną, nadnaturalną gracją. Żadnemu z detektywów kompletnie nic się nie stało.
To uspokoiło dziewczynkę.
- No to pewnie dlatego Pani Jednorożec nie wychodzi… Bo nic nam nie grozi - powiedziała do Bee i uścisnęła jej dłoń uśmiechając się lekko. Poprowadziła ją do schodków, po których wkrótce zaczeły schodzić na dół. Była bardzo ciekawa, czy dostaną ciasteczka i coś do picia.
- Panie Guziczku? Macie może ciasteczka? Zjadłabym ciasteczko, albo sześć - powiedziała.
- Mamy placek mięsny - powiedział Guziczek. - Jest najlepszy na całym świecie. A może i jeszcze lepszy! Z takim słodziutkim tłuszczykiem, pysznymi skwarkami i aromatyczną słoninką - oblizał usta. - Dam ci go spróbować, jeśli jesteś głodna. Mamy go całkiem dużo.
“Boże, to na pewno z dzieci”, pomyślała Bee.
- Jesteś głodna, Emmo? - zapytała. - Nie wolałabyś poczekać z tym do Wigilii? To piękna tradycja, żeby pościć do tego czasu. Każdy to wie.
Barnett nie wiedziała. Nie była pewna, czy wymyśliła to, czy może rzeczywiście poszczono przed dwudziestym czwartym grudnia. Nie sądziła jednak, żeby post obejmował dziesięcioletnie dziewczynki tak czy tak. Emma jednak nie musiała o tym wiedzieć.
- Nieee…. Nie chcę mięsa. Na pewno jest bardzo smaczne, ale jak chcę ciastka… Takie jak ze sklepu w mieście… Z mąki i z cukru… I takie kruchutkie… - wyjaśniała Guziczkowi.
- Można je kupić, albo zrobić samemu… Nie macie ciastek? Ummmm - mruknęła trochę smutno. Emma po części była rozczarowana, a po części szukała jakiegoś dobrego powodu, by spróbować namówić Guziczka i zapewne jego rodzinę, by pozwolili jej zabrać tych biednych, dorosłych ludzi do miasta. Pan Jenkins na pewno wolałby się obudzić w czystym łóżku, a nie w dziwnej grocie ze skrzatami.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline