Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-11-2019, 22:09   #421
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Thomas jeszcze przez chwilę słuchał słów, które były mu przekazywane przez odbiornik w jego uchu. Zola siedział w ciszy w kącie pomieszczenia i spoglądał na nich z uśmiechem. Nie odzywał się. Jednak nie musiał, żeby wedrzeć się do ich umysłów przez te elektroniczne urządzenia.
- Ujrzałem to w waszej pasji! - krzyknął Thomas.
Arthur na chwilę przestał, będąc wewnątrz Abby. Przytulił się do niej.
- Dasz radę… - cicho szepnął. - Damy radę…
Thomas kontynuował.
- W waszej czułości… w waszej wewnętrznej pasji… tej nieposkromionej chuci… i bezkresnemu pożądaniu… To… to ty! To ty byłeś jej kochankiem, mój drogi… niby drogi… bracie Argh’Tuhrze. Widzę to w pasji waszych ciał. To, jak bardzo jesteście z sobą zgrani… - Thomas stanął i otworzył szeroko usta. - Oskarżam ciebie, niegdyś drogi bracie. Za sprowadzenie mojej miłej małżonki Abha’Gail na drogę nierządu! To TY byłeś jej kochankiem. To O TOBIE mówiły mi wywiady, a ja nie miałem pojęcia… Najwyższa kapłanka Dubhe zdradziła mnie właśnie z tobą! Nie ukryjecie tego!
Arthur teatralnie westchnął. Przestał się w niej poruszać. Jakby sam akt seksu był mniej ważny od odgrywania.
- O nie! - krzyknął Arthur. - Nic nie ukryje się przed mym pokornym bratem! - wrzasnął.
Abby westchnęła. Nic nie powiedziała. Nie miała linijki na tę scenę. Nie będzie grała zatrwożonej, zaskoczonej, czy błagającej o litość. Właśnie miała w sobie kutasa Arthura, nawet podczas tego dialogu, cały czas tam był… Świadomość tego była mocno rozpraszająca. Poruszyła się tylko niespokojnie pod nim. Jej policzek był przyciśnięty do łóżka, mogła co najwyżej zerknąć na Thomasa spomiędzy pukli swoich kręconych, ciemnych włosów. Zrobiła to. Uniosła na niego spojrzenie. Co myślał… Wiedziała, że jego brat czerpał z tego przyjemność, gorący i twardy. Ten grzeczny, uprzejmy, rozsądny Arthur. Był w niej twardy… Nie mogła tego pojąć.
Z drugiej strony był samcem. I przeczuwała, że samotnym samcem. To wynikało ze wszelkich wspólnych rozmów. A ona była samicą. Bardzo atrakcyjną. Być może uzmysłowienie sobie tego było przejawem próżności, jednak bez wątpienia mogła podobać się Arthurowi. Ten wysunął się z niej i znowu w nią wszedł. Jakby przeczuwał, że to się zaraz skończy, ale jednak chciał trochę użyć. To doświadczenie było straszne, bo najlepiej byłoby uprawiać seks z kimś bliskim… rzecz jasna. Jednak nie byli wcale wrogami… tak sobie mówił. Mogli z sobą współżyć… właśnie tego coraz bardziej pragnął. Arthur nawet nie tyle pragnął samej Abby, do orgazmu… uspokojenia się i poczucia rozkosznego spokoju i wyciszenia. Orgazm właśnie to gwarantował. Dlatego Arthur zaczął poruszać się nieco szybciej w środku Abby…
- STOP! - krzyknął Thomas. - Bo zawołam straże! Jestem Padyszachem Władcą - rzekł. - I teraz już wszystko wiem. Obydwoje was błyskawicznie stracę, jeśli nie przestaniecie się rżnąć w tej przebrzydłej chuci!
Abigail nie mogła powstrzymać Arthura. To on miał władzę. Kontrolował jej ciało przez to, że trzymały ją łańcuchy. Była między nim, a podłogą i łóżkiem, nie mogła nic…
- Posłuchajmy go może… Argh’Turze… - poprosiła ostrożnie.
Arthur jeszcze trzy razy pchnął. Po czym wysunął się gniewnie. Nie chciał Thomasa ani Zairy… pragnął po prostu dojść i odpocząć… czy to było aż tak wiele? Najwyraźniej tak. Wyszedł.
Thomas spojrzał na nich z mieszanką podniecenia i obrzydzenia. Widział seks swojego własnego brata i koleżanki z pracy. To go trochę podniecało, a trochę brzydziło. Nie wiedział, co z tego było mocniejsze. Usłyszał jednak słowa Zairy i postanowił trzymać się roli. Zszedł łóżka. Chwycił swojego penisa. Wcześniej splunął na dłoń. Zarówno on, jak i Arthur byli Amerykanami. Zostali obrzezani przy urodzeniu. Nie mogli się tak po prostu, swobodnie masturbować. Potrzebowali nieco poślizgu. Z drugiej strony Abigail posiadała bardzo dużo wilgoci. Thomas zszedł z łóżka i ustawił się za Roux, popychając nieco biodrami brata.
- Czyż nie tęsknisz za małżeńską bliskością, małżonko? - zapytał. Chwycił mocniej jej prawy pośladek.
Arthur przesunął się nieco w bok. Z jednej strony czuł się wkurwiony, bo ktoś mu przerwał. A chciał się wyżyć, miał to w genach. Z drugiej strony… patrzył na penisa Thomsa. Swojego brata. W pełnej erekcji. To było… po prostu szokujące…
Abby drgnęła. Spróbowała zerknąć za siebie. Spojrzała na Thomasa.
- Tommasie… - powiedziała tylko krótko. Nie wiedziała, jaki miała stosunek do męża. Skoro go zdradziła, to chyba nie najlepszy? Nie wiedziała, więc tylko patrzyła na niego. Była w takiej pozycji, że obaj mężczyźni mieli doskonały widok na jej pośladki. Spróbowała złączyć uda.
Złączyła.
Jednak w pełni poczuła, jak bardzo to było bezsensowne, kiedy kątem oka ujrzała Zolę. Trzymał w dłoniach kamerę. Był bardzo blisko. Kierował ją prosto na jej pośladki.
- Ty pizdo - szepnął Thomas.
Następnie wszedł w nią.
Zaczął delikatnie poruszać się. Abigail czuła, że mścił się tym za Bee. Poruszał biodrami coraz szybciej i szybciej… Jeszcze przed chwilą nie miała doświadczeń z żadnym mężczyzną. Teraz uprawiała seks z jednym, a chwilę potem z jego bratem. Ile dni spędziła w tej chatce w górach, ucząc ich, jak używać ich mocy. Czasami odczuwała i oni też odczuwali pewne seksualne napięcie. Teraz jednak w pełni się wyzwoliło…
- Ech… - jęknął Thomas.
Było mu tak dobrze. Ona zabrała mu Bee. Wcześniej rżnął ją Arthur. Chciał, żeby przejebali ją tak bardzo, jak to możliwe. Czuł zazdrość i zawiść… a także ogień w lędźwiach… i właśnie teraz wprowadzał je w Abby…
Roux czuła to, wiedziała doskonale, że się mści. Jeśli Arthur po prostu odczuwał co do niej podniecenie, bo mogła mu się po prostu podobać fizycznie, tak Thomas… Po prostu chciał ja pieprzyć, bo wiedział, że nie było to dla niej przyjemne. To mógł być gwałt, albo próba pokazania dominacji. Abigail sapnęła na tak intensywną zmianę tempa. Nie była przyzwyczajona do takiego seksu. To było nowe, dziwne, trochę przyjemne, ale i przygnębiające. Abigail szarpnęła rękami w łańcuchach.
Thomas ujeżdżał ją coraz szybciej, coraz prędzej. Jęknął. To była ta pizda, która ukradła mu Bee. Teraz leżała rozkraczona, a on ją mocno trzymał za ramiona. Przylegając do jej pleców całym ciałem. Miał nadzieję, że ona była tego świadoma tak samo, jak on. Poruszył się znowu. Arthur spojrzał na nią z boku z dziwnie ogłupiałym spojrzeniem. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Thomas też nie. Poruszył kilka razy i spuścił się wgłąb Abigail. Jęknął przeciągle, umieszczając w jej drogach rodnych swoje nasienie. Przed chwilą rżnął ją jego starszy brat i Thomasa tylko dodatkowo to podniecało. Wnet nasienie Douglasa zaczęło wypływać z pochwy Roux…
- Moja cudowna kapłanka - mruknął.
Abigail była wstrząśnięta i w szoku. Czuła ciepłe nasienie w swoim środku. Czuła jak wyciekało. To było dziwne uczucie, denerwujące, bo wiązało się z niepokojem apropo potencjalnej ciąży. Zjadła jednak tabletkę, ale mimo wszystko…
Poza tym, czuła się paskudnie. Doskonale wiedziała, że czuł teraz nad nią władzę, miała nadzieję, że nie będzie się nią upijał, jak Arthur alkoholem. Zadrżała, nic nie mówiąc.
Thomas przez chwilę westchnął. Wyszedł z niej, nieco ukontentowany. Następnie usiadł na łóżku i na nią spojrzał. Milczał przez chwilę. Tak naprawdę słuchał słów Zairy. To samo też robił Arthur. Zola opowiadał o Mii Douglas, która w tej właśnie chwili parkowała samochód. Jak łatwo byłoby ją zabić, kiedy tego najmniej się spodziewała…
- Oczyść mnie, zdradziecki bracie! - Thomas wreszcie krzyknął.
Wcale nie sprawiło mu to radości, ale wiedział, że musiał.
- Jeśli tak głodny jesteś intymności, to nie zwlekaj ni chwili!
Arthur powoli zaczął przybliżać się do Thomasa. Wiedział, że musiał wziąć go w usta i oblizać z całej spermy. Nie wiedział, jak to zrobi. Płakał. Jego łzy ciągnęły się przez policzki. To było takie obrzydliwe… Wyłączył się przed samym początkiem. Wsunął głowę do przodu. Słona męskość brata wypełniła usta Arthura. Zaczął ją ssać. To było straszne. Arthur postanowił, że zapomni, że miał przed sobą brata. I w ogóle mężczyznę. Ssał… palec atrakcyjnej kobiety…


...ale tak naprawdę wcale nie mógł się oszukiwać…
Abby otworzyła szeroko oczy, leżąc na brzuchu. Tak została przez nich pozostawiona i mogła tylko obserwować. Udo Thomasa zasłaniało jej pełny widok, ale domyślała się co się działo między jego nogami. Zadrżała ponownie. Zamknęła oczy. Nie chciała tego oglądać. Miała nadzieję, że gdy Arthur go umyje to to będzie koniec. To Zola skończy nagrywanie tego filmu…

Arthur jeszcze przez chwile czuł w ustach męskość brata. Nie wiedział, co miał robić. Ten delikatnie wypychał biodra, jakby zapomniał, kogo miał przed sobą. Przez chwilę poruszał lędźwiami, rżnąc usta Arthura. A ten mu na to pozwalał, bo nie miał żadnej innej opcji. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Penis Thomasa zdawał mu się bardzo duży, choć tak naprawdę był średniej wielkości.
“To mój brat, to mój brat”, myślał, czując jego ruch w swoich ustach.
Zaczął czuć wyrzuty względem Abigail. Nie zrobiła nic, żeby go od tego uwolnić. Czy nie mogła poczuć w sobie pokładów niespożytej, seksualnej energii? I wszystkich ich obsłużyć…?
Thomas był miękki, ale jeszcze wydobył z siebie nieco nasienia, którego spróbował Arthur. Ten następnie odchylił głowę i zaczął się krztusić. Połknął nieco spermy brata, ale większość wypluł.
- Zbrukałeś moją kapłankę, bracie - powiedział Thomas.- Teraz przynajmniej posmakowałeś, czego jej brakowało.
Arthur przymknął oczy, czekając, aż to się wreszcie skończy.
Abigail tymczasem spróbowała się nieco podnieść. Zsunęła się na podłogę i usiadła na niej, klękając. Nie chciała już uczestniczyć w tym dalej… Widziała, że Arthur też chciał, żeby to był już koniec. Nie spoglądała na Zolę. Spojrzała na Thomasa. Bała się go i była zła i zraniona Mimo to wciąż wypływało z niej jego nasienie. Arthur wreszcie odsunął głowę.
- Jestem jedynie pokornym posłańcem sprawiedliwości. Uczciwym, czarnym niewolnikiem w służbie majestatu - powiedział Zola. Umieścił kamerę w odpowiednim punkcie i przybliżył się. - Wszystko niechcący podsłuchałem. Ale nie mogę ignorować prawa piątego tysiąclecia! - krzyknął. - Mężczyzna może odnieść seksualną korzyść z części monarchii tylko wtedy, kiedy obsłuży całą monarchię! Tak jest w traktatach! A to znaczy, że jeśli brat Padyszacha nie ma umrzeć… to musi przerżnąć także samego Padyszacha! Skoro miał jego żonę. Tylko wtedy wyzbyje się męstwa i stanie jedynie seksualną atrakcją… - zawiesił głos.
Arthur zerknął na Abby.
Prosił ją o pomoc, choć nie wiedział, jak ta pomoc miałaby wyglądać.
Zola kazał mu właśnie rżnąć Thomasa. Jak bardzo wolałby wsunąć się po prostu w nią…
- Pomóż…? - niby zapytał, niby poprosił. - Proszę… jakoś… - jęknął.
Abigail zaczęła szybko myśleć.
- Jest prawo, które pozwala na zatrzymanie tego prawa… - powiedziała powoli.
- Jeśli zostanie zawarty inny rodzaj związku w rodzinie monarszej… - kontynuowała, próbując wymyślić.
- Jeśli obaj bracia zawrą porozumienie poprzez wspólne dzielenie. Nie chcę by doszło tu do tego rodzaju aktu. Padyszach jest najwyższą osobą i jego brat nie powinien móc go mieć… Jednocześnie, książę nie jest winny. To ja… Ja go uwiodłam, więc to ja zasługuję na karę - załapała rytm. Próbowała uratować Arthura i Thomasa z tej problematycznej sytuacji. Chciała im pomóc. Nawet podkładając siebie. Szczerze, miała ciągle pewną opiekuńczą cechę co do nich, w końcu opiekowała się nimi na początku ich kariery w Kościele. Była ich mentorką, póki nie zdołali opanować wszystkiego. Postanowiła, mimo całej nienawiści, złości i waśni, która teraz między nimi panowała, postanowiła jeszcze raz spróbować chociaż zaopiekować się ich skórą w szambie, w którym byli.

Thomas błyskawicznie zareagował. Być może zanim Zola zdołał podszeptać mu cokolwiek innego. Rzucił się na łóżko.
- Dosiądź mnie, grzeszna niewiasto. Spróbujmy choć raz jeszcze odnaleźć boga - powiedział.
Położył się na materacu. Co prawda już doszedł, ale i tak jego penis znów zaczął budzić się do życia. Thomas wolałby, żeby po tym, jak skosztował go Arthur, utkwił w spoczynku przez naprawdę długi czas… ale tak się nie stało.
Arthur również wszedł na łóżko.
- Ty nieczysta kapłanko! - krzyknął. - Że musimy obydwoje wejść w ciebie, abyś poczuła trwogę w związku z tym, że mi uległaś! - westchnął. - Przybliż się, proszę.
Mógł ją ujeżdżać już drugi raz. Nawet poprzez odbyt, jeśli Thomas zajmie pochwę. Arthur czuł się po prostu wdzięczny, że nie musiał poruszać się w bracie. Miał w ustach jego penisa, to prawda, ale to nie znaczyło, że chciał pogłębiać te odczucia w jakikolwiek sposób…
Zola nie sprzeciwił się, więc Abigail miała nadzieję, że to oznaczało iż przystał na ich improwizację. Przełknęła ślinę, ale spojrzała na Thomasa i jego męskość.
- Niech będzie wasza wola… - powiedziała tonem osoby, której było przykro z powodu grzechu i była wdzięczna, że zechcieli okazać jej taką łaskę. Podniosła się. Jej dłonie drżały ze zmęczenia, tak często zaciskała pięści. Wstała i weszła na łóżko, okrakiem znajdując się teraz nad biodrami Thomasa. Douglas miał teraz najlepszy możliwy widok na cały front jej ciała. Na to jak czerwone tasiemki współgrały z kolorem jej ust. Na to jak czarne paski uprzęży komponowały się z jej ciemnymi kreskami na twarzy, ciemną oprawą oczu i kręconymi włosami. Była mieszanką bladości gładkiej skóry, czerwieni ozdób i czerni, która dopełniała wszystko. Abby nie miała rąk, którymi mogłaby sobie dopomóc w dosiadaniu go, musiała więc dużo mocniej rozchylić uda, by móc precyzyjnie nacelować swoją płcią na niego i jeszcze dobrowolnie rozluźnić się i go w siebie przyjąć. Jej spojrzenie wyrażało skupienie, smutek, namiastkę podniecenia i zdezorientowanie. Co więcej, zaraz musiała przechylić się do przodu. Wszystkie jej mięśnie napięły się, kiedy chcąc utrzymać równowagę, pochyliła się w dół, nad klatkę piersiową Thomasa. Niemal dotknęła go swymi piersiami. A to dlatego, że gdy go już dosiadła, musiała udostępnić dla siebie dostęp i Arthurowi. Znała anal z zabaw seksualnych, to nie tak, że będąc z kobietą nie wiedziała i rezygnowała z takich rzeczy, ale posiadanie w sobie dwóch mężczyzn naraz i to braci… Uchodziło za fetysz z górnej półki. Przymknęła oczy i rozchyliła lekko usta. Męczyła się, kiedy póki co żaden z nich jej nie pomagał i musiała uczynić wszystko samodzielnie. Była zarumieniona ze stresu. Miała nadzieję, że Zola nic więcej nie wymyśli.
- Tak - mruknął Thomas.
Nakierował biodra odpowiednio i pozwolił, żeby Abby na niego opadła. To było tak intymne… Czuł swoją męskość wchodzącą w jej ciało. Czuł się okropnie podniecony, a równocześnie przestraszony. Bo wiedział, że to było złe i nie powinno tak wyglądać. Z drugiej strony… już raz się spuścił i w tej właśnie chwili ciepła, wilgotna ciasność sama zaczęła przesuwać się po jego penisie. Zrobił to, co zrobiłby każdy na jego miejscu. Jęknął i odchylił się do tyłu, czerpiąc rozkosz.
Tymczasem Arthur zaczaił się za Abby. Ta ujeżdżała jego brata i żadna chwila nie wydawała się odpowiednia, żeby w nią wejść. Potrzebował przynajmniej kilku sekund. I to zakładając, że odbyt Roux będzie na tyle rozluźniony, aby po prostu móc w nią wejść…
Abby poruszała się na Thomasie chwilę. Słyszała, że Arthur przemieścił się za nią, jednak nie dotknął jej. Przechyliła się więc bardziej, kładąc teraz cała na jego bracie.
- Wejdź… Po prostu wejdź… - poleciła mu, a jej głos nieco zadrżał. Wiedziała, że powinien ją przygotować na to, ale nie mieli za bardzo wyboru. Zaira mógłby wykorzystać moment stagnacji i dodać swoje trzy grosze do scenariusza, który teraz prowadzili. Abigail musiała więc liczyć na to, że zdoła dość rozluźnić mięśnie, by nie bolało aż tak. Zatrzymała ruch bioder, dając do siebie dostęp drugiemu z Douglasów. Zacisnęła mocno oczy. Thomas mógł poczuć na swoim ciele, jak jej drżało w oczekiwaniu i napięciu, z którym walczyła.
Wreszcie… Arthur wsunął się do środka. Pokonał barierę jej zwieraczy dużo łatwiej, niż się tego spodziewała. Poruszał się wewnątrz niej… i to samo robił też Thomas. Mieli ją jednocześnie obydwoje bracia. Nawet nie założyli prezerwatyw, to był czysty i surowy stosunek… Posiadali ją. A ona mogła tylko jęczeć z rozkoszy.
Zarówno Arthur, jak i Thomas czuli się niezręcznie. Przez drobną ściankę obydwoje czuli męskość brata. Przesuwała się po drugiej stronie.To było niezręczne. Thomas widział w internecie filmy o siostrach lub braciach i uważał je za interesujące. Jednak kiedy czuł tak blisko przesuwającego się penisa swojego brata, wcale nie czuł się dodatkowo stymulowany tym faktem. Postanowił to zignorować i skupić się na samej Abigail. Która tak naprawdę go nie chciała i to wszystko było tylko i wyłącznie z powodu Zoli. Ta świadomość sprawiała, że Thomas nie miał ochoty na nic. Po prostu kontynuował…
Tymczasem Arthur wchodził zadziwiająco gładko w odbyt Abby. Obecność brata tak właściwie lekko go podniecała. Poruszał się, czerpiąc rozkosz ze świadomości, że w pochwie tej samej kobiety w tej samej chwili znajdował się Thomas. To było takie sprośne… i po cichu podobało się Arthurowi. Nacierał biodrami na odbytnicę Abby, tymczasem jego brat zgłębiał jej pochwę… Obydwoje czuli się nawzajem poprzez niezwykle cienką przegrodę pomiędzy pochwą i odbytem. To tarcie podniecało ich… Arthura szczególnie, Thomasa też… choć wolałby mniej sobie ten fakt uzmysławiać…
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 22:14   #422
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Abigail nie mogła się skupić. Obaj mężczyźni poruszali się w niej. Każdy w swoim własnym tempie, w indywidualny dla siebie sposób. To jak ją brali kojarzyło jej się z ich charakterami. Poznała ich bardzo dobrze, kiedy ich obu szkoliła.
Im dłużej to tarcie i wypełnianie jej trwało, tym bardziej rozluźniała się i przyjmowała ich obu swobodniej. Jej jęki stały się odrobinę inne. Mniej sztywne, a bardziej, jakby zaczynała się zapominać i poddawała doznaniom. Obaj bracia już wkrótce zaczęli wyraźnie słyszeć jej przyjemność, którą sprawiali Roux poprzez penetrowanie jej tak, jak to wspólnie robili. To już nie ona nimi dyrygowała, tłumaczyła i uczyła, tylko oni dwaj dyktowali jej to co odczuwała. Biust Abigail ocierał się o klatkę piersiową Thomasa przy każdym pchnięciu czy to jednego, czy drugiego Douglasa. Roux dyszała i pojękiwała, kiedy to nie trafiali tak dobrze, że wyciskali z jej płuc i gardła kolejny z tych długich, rozkosznych i donośnych jęków.
- Ja… ja… - powiedziała cicho, tuż przy szyi Thomasa…
- Ja nigdy nie miałam… Tak w sobie żadnego mężczyzny… - powiedziała szeptem, bez tchu. Zestresowanym głosem, który zabrzmiał rozmarzenie, kiedy ostatnia litera jej słowa, przeszła w kolejny przeciągły jęk.
- Zostaw więc ją dla mnie - jęknął Thomas, nieoczekiwanie zmieniając temat. - Dam ci, więcej, niż to czego pragniesz - powiedział.
Nawet nie docierało do niego, jak bardzo to było nielogiczne. Proponował się Abigail w zamian za Bee. No ale jeśli Abby miałaby jego, jak mógłby nawiązać bliższą relację z Barnett? Nie myślał o tym. Pozwalał jej ujeżdżać go. Nienawidził jej. Była jego wrogiem. Jak bardzo się kłócili jeszcze przed dwoma godzinami… Ale teraz sprawiała, że było mu tak dobrze… kiedy tańczyła na jego męskości…
A jednocześnie Arthur wsuwał swojego własnego penisa w jej odbyt. Trzymał ją za łańcuszek jej uprzęży. Zola Zaira był tak blisko… Robił zbliżenie na jej pośladki maltretowane przez dwóch Douglasów. Może powinna jakoś zareagować. Ale nie była w stanie… Kamera nieco wycofała się, biorąc w kadr obu braci i ją pomiędzy nimi…
Najwyraźniej zaproponowany przez nią scenariusz odpowiadał Zairze. Przymknęła oczy.
- Przecież mnie nienawidzisz Thomasie, czemu miałbyś mnie chcieć - powiedziała szeptem. Czuła, że kręciło jej się w głowie od gorąca, przyjemności i doznań, a także emocji. Seks z Douglasami był dziwnie intymny. Nie mogła pozbyć się z głowy myślenia o tym miesiącu w górach. Czemu właśnie to ciągle powracało do jej umysłu. Dobrze spędzali wtedy czas…
- Dojdę… Zaraz przez was obu dojdę… - wysapała znów drżąc. Nie mogła zapanować nad tym co powiedziała w tym momencie, bo aż ją lekko zamroczyło z poziomu ekscytacji jaki doznawała. Jej penetrowane ciało było wrażliwe na to jak intensywnie pieścili ją obaj mężczyźni po prostu biorąc. To nie były zabawki i maszyny, tylko prawdziwi, oddychający ludzie. Do tego mężczyźni.
Zola miał rację w jednej rzeczy. Poszerzył jej horyzonty, w sposób, którego nie chciała przyznać, że wyprowadził ją na poziom ekstazy. Mimo tego, że był to jej pierwszy raz z mężczyzną… Dano jej od razu dwóch, a ona po walce, w końcu zmęczyła się i poddała doznaniom.
- To prawda, że cię nienawidzę - szepnął Thomas do jej ucha. Jej głowa znajdowała się na jego torsie w ten sposób, że usta mężczyzny mogły szeptać co tylko chciały, a Abigail miała i tak wszystko usłyszeć. - Może dlatego tak mi dobrze. Albo… mimo tego. Nie mogę znieść twojej obecności nawet teraz… ale… - jęknął.
Zapomniał, co chciał powiedzieć. Czuł, że to były ruchy prowadzące wprost do drugiego orgazmu. Wyprężył się i rozpostarł wszystkie kończyny. Abigail na nim leżała, młócąc go biodrami. Jednocześnie brał ją Arthur, tyle że z tyłu.
- Nie… - młodszy z braci szepnął.
Spuścił się w nią. Ale jednocześnie spojrzał prosto w obiektyw kamery Zoli. Czarnoskóry przykucnął tuż przy nich, robiąc zbliżenie na twarz Thomasa. Ten nie wiedział, co miał pokazywać. Czuł rozkosz, powoli mijającą. To wpierw uchwycił obiektyw. Potem Douglas zapomniał o Abby. Wysunął się z niej i zerknął na Zairę z wściekłością.
- Tak, prawdziwe emocje. Więcej emocji - mówił Zola w słuchawkach. Chyba mówił jeszcze wcześniej coś do niej, ale dopiero teraz słuchała. - Pokaż siebie, Thomasie. Uderz ją. Albo uderz brata… - zawiesił głos, kiedy Arthur wciąż brał Roux.
Poczuła wyraźnie w sobie, jak Thomas doszedł. Nie mogła się jednak zbyt długo na tym skupiać, bo nadal brał ją Arthur, ale ona sama też już była na skraju swojej wytrzymałości i za kilka chwil, kilka kolejnych ruchów bioder, szarpnęła rękami, bo doszła rozchylając usta szerzej z westchnięciem rozkoszy. Bolały ją już mięśnie. Było jej jednak tak dobrze. Z jednym i z drugim Douglasem. Czemu tak było, nie powinno, a jednak… Opadła policzkiem na Thomasa. Oczywiście, że nawet jeślibyła najbardziej na świecie droczącą się, kumpelską laską i ona, jak każda kobieta, szukała po orgazmie czułości.
Thomas przytulił ją. Jego sperma ściekała po ścianach jej pochwy. Kompletnie już zapomniał o tej całej sprawie z Bee. Bee? Kim była Bee? Na pewno jej tutaj nie było. Tego akurat był pewny każdy. To nie znaczyło, że nie zależało mu nigdy na Barnett. Jednak po drugim orgazmie zdawał się przebywać w trochę innym wymiarze. To, że po drodze jego brat zlizywał nasienie z jego penisa wcale nie pozwalało zakotwiczyć się w rzeczywistości.
Arthur tymczasem pchnął jeszcze dwa razy i doszedł w Roux. Jęknął przeciągle, mocno wciskając kciuki w jej boki. Wręcz boleśnie. To wszystko byłoby całkiem słodkie, gdyby Thomasa tam nie było. Pocałował Abby w policzek i przytulił się do niej. Przywarł do jej pleców.
- Nie wiem, co powiedzieć.
Nikt nie wiedział co powiedzieć. Przynajmniej Thomas zamilkł kompletnie. Nie miał pojęcia, co mówić, czego się spodziewać, co robić…
Oddech Abigail był nadal przyspieszony. Leżała pomiędzy dwoma Douglasami. Byli tacy ciepli. Paradoksalnie, czuła się im potrzebna i zatroszczona i w tej sekundzie bezpieczna. Powoli zaczęła się uspokajać. Pocałunek Arthura był miły. Oparła się o niego plecami i jedną z dłoni pogładziła jego skórę na biodrze, lub brzuchu. Tylko tak mogła jakoś okazać mu sympatię w pozycji, w której się znajdowała. Uniosła głowę odrobinie do góry i tyknęła nosem szczękę Thomasa. Pogłaskała go i znów opuściła lekko głowę, leżąc spokojnie.
Thomas spuścił się w niej dwa razy i to był dla niego limit. Arthur tylko… a może aż… raz i również osiągnął kres swoich możliwości. Zaira był tego świadomy. Jednak był zadowolony z nagrań, które zebrał. Przynajmniej kilka ujęć mogło posłać Alice na dno. Zaczął szeptać do słuchawek poszczególnym osobom.
- Jak dobrze, że mamy to za sobą! - oznajmił Padyszach. - Teraz możemy wrócić do swoich obowiązków. Ale nie łudź się, niewierna żono! Nigdy ci nie zapomnę, że oddałaś się mojemu bratu.
- Oddała mi się, ach, oddała. Jak dobrze, że posmakowałem ten żal, liżąc jedynie krople spermy z prącia mego brata - mówił Arthur. - Mogło skończyć się dużo dużo gorzej.
Pogłaskał ramię Abby. Arthur uznał, że powinna czuć się w miarę spokojnie. To on przeżył najbardziej traumatyczną czynność. Nie chciał pozwolić jej udawać, że to jej doświadczenie było w tym wszystkim najgorsze.
Abigail leżała między nimi. Jej serce biło dalej dość szybko.
- Ile jeszcze razy powinnam ci się oddać mężu, żebyś kiedyś mi wybaczył? - zapytała siedząc w roli żony Padyszacha i kochanki jego brata. Znów musnęła Arthura palcami, by wiedział, że o nim nie zapomniała. Była upita doznaniami i zmęczeniem, fizycznym i psychicznym. Przestała nawet odczuwać złość na Thomasa. Teraz po prostu było jej wszystko obojętne. Czuła jak ich nasienie delikatnie wyciekało z jej ciała.
- Aż sprowadzisz na nas cud. Nie jestem zły na ciebie, że mnie zdradziłaś - powiedział Thomas. - A może jednak? Bo przykro mi, że zechciałaś przeżywać w odosobnieniu od moich własnych pragnień.
Arthur już wyszedł z niej i spojrzał wyczekująco na Zolę.
Ten przybliżył się po chwili i zaczął klaskać.
- Bravo, bravissimo, moi aktorzy! - krzyknął. - Mamy to! Chyba… chyba nie mam o co was prosić. Wszyscy sami tak świetnie oddaliście wszystko po kolei - uśmiechnął się.
Abby opuściła głowę i wcisnęła czoło w klatkę piersiową Thomasa. Włosy zasłoniły jej twarz. Czuła wstyd i skrępowanie. Przyszły do niej intensywna falą. Tak jakby słowa Zairy zdjęły czar. Sztuka się skończyła, znów była Abigail Roux, konsumentką, która teraz leżała pomiędzy dwoma swoimi niedawnymi uczniami. Unieruchomiona, brudna, mokra i w tym potwornie wyuzdanym ubraniu… Obaj mężczyźni poczuli, jak jej zrelaksowane, rozluźnione ciało, zaczęło się napinać.
Zola spojrzał na nich.
- Czy już wcześniej uprawialiście razem seks? Powiedzcie zgodnie z prawdą - rzekł. - Widziałem idealną synergię. Sam się nawet trochę podnieciłem - dodał. - Wróżę wam wielką karierę w tym biznesie.
Ruszył w stronę wyjścia.
- Znajdziecie w swoich pokojach dmuchane materace, jedzenie i picie. Nie ma sensu, żebym was trzymał związanych. Przeprogramowałem drzwi w tej placówce. Wszędzie, gdzie będziecie mogli wejść… to no cóż… będziecie mogli wejść. Tutaj macie łazienkę, z której będziecie mogli skorzystać. W sumie możecie spać też tutaj, zmieścicie się razem na tym łóżku. Ale tego nie muszę wam tłumaczyć - uśmiechnął się pod nosem. - Cudownie. Pozwolicie, że wrócę do swoich obowiązków… - zawiesił głos.
Roux nie miała nic do powiedzenia. Była zmęczona i chciała odpocząć.
- Ar...thurze, odepniesz mi ręce…? - poprosiła tylko bardzo cicho. Nie chciała odpowiadać na pytanie o to, czy kiedyś uprawiała z nimi wcześniej seks. Oczywiście, że nie. Świadomość tego, że tak dobrze się zgrywali była dziwna. Czy to dlatego, że spędzili ze sobą w samotności tak dużo czasu? A może po prostu do nich pasowała? Wolała o tym nie myśleć. Zamknęła oczy.
- Dobrze, poradzicie sobie razem - mruknął Zaira, po czym wyszedł z pokoju.
Arthur odetchnął głęboko, zadowolony z tego, że zostali sami.
- Dobra - mruknął Thomas. - Mamy to za sobą. Nie było tragicznie.
Arthur zerknął na niego. Doszedł do wniosku, że pewnie nie będzie w stanie nigdy więcej spojrzeć mu w oczy. Teraz nie tylko był żłopiącym denaturat alkoholikiem, ale… nawet nie chciał nazywać tego, co zrobił.
- Odepnij Abby - przypomniał.
- Ach tak… - Arthur drgnął i zajął się uwalnianiem Roux z więzów. Thomas odszedł na chwilę, po czym wrócił z dwoma szlafrokami. Trzeci miał na sobie.
- Lepiej poczujemy się, jak się okryjemy - rzekł Thomas.
Nadgarstki Abigail były zaczerwienione, w końcu nieco szarpała rękami. Uwolniona, ostrożnie podniosła się, siadając, po czym wzięła szlafrok i założyła go na siebie. Wstała jednak, ale nogi jej zadrżały. Nie była przyzwyczajona do tak gwałtownego seksu i to z dwoma mężczyznami na raz, jej mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Było to widać, a mimo to ruszyła do łazienki łapiąc się po drodze framugi. Potrzebowała się umyć. Na jej udach nadal były ślady ich nasienia. Tego należącego do Arthura i tego należącego do Thomasa. Roux musiała się umyć. Czuła się też nieco obolała. Zerknęła na obu Douglasów nim weszła do łazienki. Jej mina wyrażała zamyślenie i kompletne zmęczenie. nie była jednak zraniona, zniesmaczona, czy utrapiona. Chyba nie doszła do siebie jeszcze tak do końca.
Zniknęła w łazience, ale nie zamknęła drzwi. Zostawiła je lekko uchylone. Zdjęła z siebie szlafrok, po czym zaczęła ściągać uprząż i bieliznę. Rzuciła to wszystko w kąt i weszła do wanny, puszczając gorącą wodę. Westchnęła cicho.

Tymczasem Thomas spojrzał na Arthura. Przybliżył się do niego i nieoczekiwanie przytulił. Lekarz poczuł się od razu niezręcznie, jako że nie zdążył jeszcze zawiązać sznurka, a jego brat chyba w ogóle nie zamierzał. W rezultacie ich nagie klatki piersiowe złączyły się. Normalnie nie byłoby w tym nic złego, ale nie po tym, co miało miejsce przed chwilą.
- Przepraszam, że to się zdarzyło - powiedział. - I przepraszam za to, co wcześniej ci powiedziałem - westchnął. - Jesteś moim bratem i nic tego nie zmieni.
- Uhm… dobrze, tylko odsuń się - poprosił Arthur.
Thomas rzeczywiście to zrobił. Arthur poczuł się wtedy nieco bardziej komfortowo.
- To miłe, co mówisz - rzekł. - I przyjmuję twoje przeprosiny. Jestem wdzięczny niezwykle Abigail za to, że podłożyła się za ciebie. Po tym pewnie nigdy nie byłbym w stanie osiągnąć erekcji - uśmiechnął się krzywo.
Wciąż czuł słony posmak nasienia brata. Bardzo go rozpraszał i nie mógł w pełni oddać się rozgrzewającym serca, łączącym serca konwersacjom. Ustawił się bokiem do Arthura i spojrzał na drzwi do łazienki.
- Ciekawe, kiedy z niej wyjdzie - mruknął.
- Na razie bardzo mi w niej dobrze… - powiedziała zmęczonym głosem Abby. To nie tak, że nie słyszała ich rozmowy przez uchylone drzwi, nawet mimo szumu wody.
- I trochę nie mam siły się ruszyć… Co jest waszą sprawką - dodała jeszcze. Tym razem zmoczyła swoje kręcone włosy. Ponownie westchnęła.
- Jeśli bardzo potrzebujesz, to wejdź… To już nie tak, że nie widziałam cię nago i będzie to niestosowne… Zwłaszcza w obecnym momencie… - dodała jeszcze.
- Dzięki… - rzekł Arthur.
Być może nieco zbyt pospiesznie ruszył do tej łazienki. Wpierw Thomas pomyślał, że tak bardzo pragnął ujrzeć nagą Abigail raz jeszcze. Potem w jego głowie pojawiła się druga, dużo mniej miła myśl. To od niego uciekał.
Arthur odkręcił strumień wody z kranu i nachylił się. Przepłukał usta. Żałował, że nie posiadali szczoteczek do zębów i pasty. Naprawdę by mu się przydała.
- Jak się czujesz? Nieco lepiej? Woda daje radę nas z ciebie zmyć? - zapytał, zerkając na Abby.
Thomas nie był pewny, czy powinien do nich wejść, ale uznał, że byłoby zbyt tłoczno. Zamiast tego ruszył na łóżko i położył się na nim. Zamknął oczy. Wciąż było tak mocno oświetlone… Pewnie makijaż na twarzy mu się rozmazał. Miał eyeliner wokół oczu, który nadawał głębi jego spojrzeniu. Wyglądał w nim trochę jak pirat, choć dzięki drogim, pięknym szatom rzeczywiście był w stanie przypominać choć trochę władcę imperium. Miał nadzieję, że uda mu się odbudować relacje z bratem i Abby. Pewnie wystarczy, że minie dużo czasu…

- Jak na razie, po prostu czuje się zmęczona… I trochę skołowana… Woda zmywa pot i… - zawiesiła głos na moment. Spojrzała na strumień wody, który obmywał jej skórę.
- Ale to wiesz… Nie jestem chyba w stanie… Zmyć was… Tak do końca… - powiedziała tylko i zamyśliła się, opierając brodę o kolana. Ciepła woda lała jej się na plecy. Kobieta ogrzewała się pod strumieniem. Opłukała się już, ale jeszcze nie zaczęła myć. Zerknęła w stronę drzwi.
- Pewnie wy też chcecie się umyć… Nie powinnam tak monopolizować wanny tylko dla siebie… - stwierdziła. Zerknęła przelotnie na Arthura. Jej policzki były zarumienione. Odwróciła wzrok i zaczęła zmywać makijaż. Serce jej dalej dudniło.
- Dziękuję, że przeszkodziłaś nam… i udaremniłaś ten okropny, kazriodczy seks - rzekł. - Wiem, że to nie mogło być dla ciebie łatwe.
Nie zakręcał kranu. Wziął nieco mydła i zaczął nim pokrywać ręce i ramiona aż do barków. To nie była jego łazienka. Nawet jeśli nieco wody poleci na podłogę, to nic się nie stanie. Nieco głupio było stać tak kompletnie nagim obok kobiety. Zupełnie jak gdyby była jego żoną. Nie czuł wcale wstydu. Było już na to za późno. Poza tym czuł zmęczenie i nieco alkoholu wciąż krążyło w jego żyłach. Zerknął na odwieszony szlafrok. Zaraz i tak się w niego ubierze.
Abigail umyła się, korzystając z płynu, który pozostawiła wcześniej w pobliżu, a następnie wyszła z wanny, wstając i biorąc ręcznik. Owinęła się nim. Wytarła i zarzuciła szlafrok.
- Cudownie. Wygoniłem cię - mruknął Douglas, nagle czując się niezręcznie.
Zerknęła na ręcznik, potem na Arthura, a potem na lecącą wodę z kranu.
- Nie, nie szkodzi. Wejdź do wanny. Będzie ci prościej się umyć… I nie ma za co… Nie chciałam, żebyście obaj cierpieli - powiedziała tylko. Podeszła do umywalki i zaczęła moczyć cały róg swojego ręcznika. Zawinęła się już w szlafrok i zawiązała jego pasek. Była gorąca i umyta, ale jej mięśnie potrzebowały odpoczynku. Zdołała zmyć makijaż, ale wokół jej oczu pozostały jeszcze delikatne, ciemniejsze ślady. Bez odpowiednich kosmetyków, chwilę zajmie, nim cały eyeliner się zmyje. Nieco wycisnęła ręcznik i zerknęła na Arthura. Uśmiechnęła się do niego lekko. Nie zmuszała się do uśmiechu, po prostu chciała, żeby wiedział, że się go nie bała, ani nie było jej źle, ani nic takiego. Po czym wyszła z łazienki. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Podeszła do łóżka i usiadła obok leżącego na nim Thomasa. Wyciągnęła dłoń i rogiem ręcznika zaczęła mu zmywać z twarzy malunki.
Douglas drgnął. W ogóle nie spodziewał się jej. Najpierw chciał się odsunąć, w pierwszym odruchu. Potem jednak uśmiechnął się delikatnie, wciąż zaskoczony.
- Dziękuję - szepnął. - Miło mi, na serio.
Było w tym coś bardzo czułego, nawet intymnego. Abigail ścierała makijaż z jego twarzy. Przymknął powieki. Czuł się dziwnie komfortowo. Doszedł do wniosku, że nie pamiętał, kiedy ostatnim razem kobieta się o niego troszczyła. Nawet w trakcie jego dzieciństwa Mia nie była zbyt ciepłą, kochającą matką. To, że posiadał mnóstwo rodzeństwa wcale nie pomagało. Bliskość Roux koiła go, choć przecież jeszcze przed chwilą składał jawne deklaracje nienawiści względem niej.
- Życie jest dziwne - mruknął.
Abigail nic nie mówiła. Ścierała mu dalej makijaż. Kiedy jedna strona ręcznika była już zbyt brudna, odwróciła go i robiła to drugą. Nie zdołała rzecz jasna całkiem go wyczyścić, ale chociaż usunęła dodatkowe rysunki, zostawiając nieco czarnych linii wokół jego oczu.
- Mm… - powiedziała w odpowiedzi.
- Wybacz - powiedziała krótko.
- Przepraszam cię… - dodała jeszcze. Przyglądała mu się. Było jej przykro, że doprowadziła go do takiej złości. Nie znała całej historii jego niepowodzeń w związkach, wiedziała tylko o tym, że startował do Alice, zanim dowiedzieli się oboje, że są rodzeństwem… To było, bardzo pechowe. Abigail odłożyła ręcznik na bok i przyglądała mu się chwilę, po czym położyła się po prostu obok, zbyt zmęczona żeby robić cokolwiek. Była ciepła po kąpieli, a w pomieszczeniu było chłodno, więc przebywanie obok Thomasa pomogło jej utrzymać nieco temperatury. Zwłaszcza, że przetestowała coś i rzeczywiście, przy obu Douglasach serce jej się nielogicznie tłukło w piersi. Przełknęła ślinę. Zamknęła oczy i leżała, próbując odpocząć.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-11-2019, 22:15   #423
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Ja też przepraszam - odpowiedział Thomas. - Za wszystko.
Teraz leżało mu się komfortowo obok Roux.
- Wcale cię teraz nie cierpię - rzekł. - Wybacz mi, ale nie podziękuję za to Z’owi, że nas do siebie zbliżył - zażartował. - Ale seks rzeczywiście pomógł oczyścić powietrze.
W jego oczach wcale niczego nie komplikował, tylko upraszczał i wygładzał. To było niespodziewane podejście. Zdawało się, że Zaira nie spodziewał się czegoś takiego, inscenizując tę całą sytuację.
- Ale boję się, że Arthur nabawił się kolejnej traumy - szepnął tak, aby myjący się mężczyzna nie usłyszał. - Nie względem ciebie, tylko względem mnie…
- Cóż… Mógł… W końcu… Zmuszono go, by wziął w usta twojego penisa, dla heteroseksualnego mężczyzny to jednak problematyczna kwestia… Tak myślę, ale wiesz… Może się oswoi, za jakiś czas. Tylko też nie traktuj go przez to jak jajka, bo będzie tylko gorzej. Nie jest dzieckiem, trzeba go wesprzeć, ale bez przesady… Tak jak wcześniej, jak tłumaczyłam ci z piciem - powiedziała.
- Teraz mi to też przeszkadza, ale kiedy działo się… i czułem się podniecony… było mi dobrze. To straszne, jak zmienia się myślenia, kiedy gorączka uderza do głowy. Jak wszystko przestaje mieć znaczenie - mruknął do siebie ciszej.
- Czuję się dziwnie Thomasie. Z jednej strony jestem w szoku, z drugiej… Zaira odnotował na głos, że wszyscy byliśmy zadziwiająco zsynchronizowani i próbuję to przełknąć… - oznajmiła mu szczerze.
Douglas zerknął na nią zaciekawiony, do czego zmierzała. Nie przerywał jej i pozwolił mówić.
- Nie wiem co o tym myśleć, ale nie obawiam się was… Ani Arthura, ani ciebie… Chyba po prostu jestem do was jakoś przyzwyczajona. Bardziej niż przypuszczałam… - podsumowała.
- Powinniśmy wszyscy teraz odpocząć. Potrzebujemy siły na później - dodała jeszcze.
- Mogę się trochę o ciebie oprzeć? - zapytała.
- Tak - odpowiedział Thomas.
Znów czuł się zaskoczony.
- Wierzysz w przeznaczenie? Może to po prostu miało się zdarzyć. Czy to był tylko zbieg okoliczności, że ze wszystkich Konsumentów akurat ty zostałaś oddelegowana do uczenia nas posługiwania się mocami? Spędziliśmy trochę czasu tylko w trójkę w tym domku w górach… Może to jedyny sposób, żebym mógł poczuć nieco bliskości. Wszystkie moje związki kończyły się zbyt szybko i to niedosytem. Albo nawet się nie zaczynały… Arthur natomiast po rozwodzie nawet nie śnił o byciu z kobietą. Oboje jesteśmy w pewien sposób uszkodzeni. A ty? Czemu tobie było dobrze? Też należysz do klubu zepsutych kochanków o złamanych sercach??

[media]http://www.youtube.com/watch?v=L5ozF8HuT4k[/media]

Abby zastanawiała się.
- Nie do końca… Po prostu nigdy nie próbowałam wchodzić w taką relację z żadnym mężczyzną i przywykłam już do kobiecych ciał… No i zdaje mi się, że moje własne zrobiło mi psikusa, pokazując, że jednak kontakt fizyczny z mężczyznami może dać mi przyjemność - mówiła z zamkniętymi oczami. W ten sposób oszukiwała swój umysł. Skoro nie widziała Thomasa, to on też nie widział tego, że znów się lekko zarumieniła. Roux tymczasem słuchała, czy Arthur wychodził spod prysznica, nie chciała, by zostawał zbyt długo sam. Żadne chyba nie powinno po tym wszystkim.
Strumień przestał się lać. Arthur pewnie teraz zaczął się wycierać.
- Czyli było ci przyjemnie? - Thomas spojrzał na nią. - Mi też. Arthurowi też, przynajmniej kiedy koncentrował się na tobie. Koniec końców nie okazało się to okropnym ciosem w naszą psychikę. Z tego, co widzę - uśmiechnął się lekko.
Przyszła mu do głowy pewna kwestia…
- Przywykłaś do kobiecych ciał… czyli nie jesteś na antykoncepcji hormonalnej… - pytająco zawiesił głos.
Serce mu na chwilę stanęło. Przecież dwa razy doszedł wewnątrz Abigail. Jego brat również, ale brał Roux od tyłu, więc nie mógł zostać ojcem… po raz drugi.
Konsumentka lekko spięła się.
- Mmm… No… Nie jestem… Ale przed wszystkim. Zola przyniósł mi tabletkę, która powinna zaradzić ewentualnym niespodziankom. Zostawiłam pudełko w swoim pokoju… - powiedziała powoli. Co prawda była to tabletka ‘Po’, ale substancje w niej zawarte krążył w jej organizmie, więc chyba było to bez różnicy, czyż nie? Opierała się o Thomasa i choć szlafrok nie zasłaniał jej od stóp do głów, to momentalnie przez poruszenie tego tematu zrobiło jej się wyjątkowo gorąco.
- A co… miałeś nadzieję, na zostanie ojcem? - zapytała bardzo powoli, nadal na niego nie patrząc.
- Czy byłbym dobrym ojcem? - Thomas zaśmiał się w odpowiedzi. - Czy w ogóle kiedykolwiek jakiś Konsument był dobrym ojcem? Czy to możliwe? Nie sądzę. Czy chciałbym mieć kiedyś dziecko? Nie kręci mnie to, ale też nie razi. Wydaje mi się, że większość facetów ma zbliżone nastawienie. Jeśli jednak już decydują się na potomstwo… to chyba zazwyczaj z kobietą, z którą są razem. Nikt nie chce się począć jako efekt uboczny wymuszonego kręcenia porno - mruknął.
- Trochę masz rację… - przyznała Roux.
Wstał i wziął ręcznik, teraz nieco brudny. Ruszył z nim do łazienki, kiedy Arthur z niej wyszedł. Spojrzał zdezorientowany na Abby i brata.
- Na serio śpimy tutaj we trójkę? - zapytał.
Abigail leżała, ale kiedy zabrakło Thomasa zrobiło jej się chłodniej.
- Wolisz spać w swoim pokoju na materacu sam? - zapytała.
- Myślę, że tak będzie nam trochę cieplej i chociaż podświadomie bezpieczniej… Poza tym, nie wiem. Wolę być obok was, no chyba, że ci to przeszkadza Arthurze… Znaczy no… - Abigail nie brzmiała pretensjonalnie. Było słychać, że jest zmęczona i po prostu chce być z kimś, a nie sama ze sobą.
Arthur przybliżył się. Szczerze mówiąc wolał spać na materacu sam i ten pokój kojarzył mu się głównie z Zairą i jego fantazjami. Z drugiej strony…
- Myślę, że popadnę w depresję w tamtej celi - mruknął. - To tam się pokłóciliśmy. No i tu mamy tak blisko łazienkę… Łóżko jest bardzo szerokie…
- Co najmniej jakbym cię miała ugryźć - skomentowała, próbując go trochę rozluźnić po słowach o szerokim łóżku.
- Bardziej boję się, że przebudzę się w środku nocy i przyłapię cię oraz Thomasa na potajemnym afterparty - Arthur mruknął. Niby żartował, niby nie.
Wszedł na łóżko i przeszedł przez kobietę. Miał na sobie jedynie bieliznę.
- Ale chyba i tak powinniśmy przejść się po czyste ubrania - rzekł. - Ale to może jutro - mruknął. - Ty sama w czym śpisz? - zapytał. Nie widział jej, gdyż kołdra przykrywała jej ciało.
Abigail westchnęła.
- W szlafroku. Uznałam, że zakładanie bielizny mogłoby być problematyczne. Moje ciało musi trochę odpocząć… I nie martw się, nie planuję afterparty… Co to by była za zabawa, bez wszystkich członków imprezy… - powiedziała, próbując znów zażartować. Przełknęła ślinę, bo jednak dobrała słownictwo tak, że można to było zrozumieć dwojako.
Arthura lekko wcięło.
- Thomas to słyszał, ale ty nie… Dzisiaj miałam okazję pierwszy raz uprawiać stosunek z mężczyzną. Tak się złożyło, że dane mi było od razu z dwoma. Czuję się dziwnie, ale nie jest mi źle… I mam nadzieje, że tobie też nie jest źle - powiedziała w miarę spokojnym tonem.
- Ja czuję się dziwnie - rzekł Arthur. - Nie posiadam dużo większego doświadczenia od ciebie, gdyż w swoim życiu uprawiałem seks jedynie z jedną kobietą. Moją żoną. Byłą żoną. Nie rozglądałem się nigdy za innymi kobietami. Byłem zajęty wieloma innymi rzeczami. No i walczyłem z depresją.
“W sumie nadal walczę”, pomyślał.
- Nie było to wcale takie złe - powiedział. - Jednak nie jestem rozwiązły i nigdy nie zgodziłbym się na taką intymność z osobą, z którą nie jestem absolutnie blisko. Czuję się spełniony i było mi dobrze. Przyjemnie. Już nawet zapominam o tym incydencie z Thomasem. Przynajmniej nie był w erekcji, a to mimo wszystko trochę lepiej… - mruknął. - Czuję się zmęczony fizycznie i psychicznie. Zdarzyły się dzisiaj niewyobrażalne rzeczy - zawiesił głos. - Jesteś pewna, że będzie ci wygodnie spać w szlafroku? To taki użytkowy, biały, z grubego materiału. Mający wchłonąć jak najwięcej wilgoci. Nie czarna, seksowna sukieneczka. Nie przypomina koszuli nocnej.
Abby nie odpowiadała przez kilka chwil.
- No, nie jest najwygodniej, ale nie chcę, byście czuli się niekomfortowo, gdybym miała leżeć między wami kompletnie bez ubrań - powiedziała i otworzyła oczy. Zerknęła na Arthura kątem oka. Leżała do tej pory na plecach, bo tak było jej po prostu najwygodniej. Mężczyzna był teraz od strony ściany, co znaczyło, że Thomas mógł spokojnie położyć się po jej drugiej stronie od brzegu. Mieli dość miejsce, we trójkę na pewno będzie im ciepło, a Abigail czerpała jakąś dziwną przyjemność na myśl, że zamierzała z nimi grzecznie teraz spać. Choć nie przyznawała się do tego póki co przed sobą.
Arthur zastanawiał się, czy to, że uprawiała seks z dwójką braci było dla niej fetyszem. Uznał, że jego podnieciłaby perspektywa posiadania dwóch sióstr w łóżku. Możliwe więc, że tak.
- Cieszę się, że tak dobrze to znieśliśmy - rzekł.
Zdawało się, że on i tak najgorzej ze wszystkich. Przeszedł raz jeszcze przez Abby i wstał poza łóżkiem.
- Przejdę się do tych pokoi, są niedaleko - powiedział. - Przyniosę te ubrania. Być może pomyślał o piżamach. Nie chcę, żebyś spała naga, ale też zasługujesz na to, żeby wyspać się w czymś wygodnym - mruknął.
Ruszył do drzwi. Zastygł na chwilę z dłonią na klamce. Uzmysłowił sobie, że planował właśnie udać się w nocy na samotną eksplorację opuszczonej bazy IBPI. To było szaleństwem… Z drugiej strony… co mogło mu się przytrafić? W jego głowie zaczęło odtwarzać się nagranie z Gryli wpadając przez dziurę w suficie. No cóż. Chyba jednak mógł spodziewać się dosłownie wszystkiego po tym miejscu…
- Jesteś pewny? Może po prostu odpocznijmy… - próbowała go zatrzymać. Trochę obawiała się, że jak wyjdzie, to zniknie na dobre. Abby podparła się na łokciu.
- Nie przejmuj się, szlafrok to nie jest szczyt niewygody… - powiedziała i skrzywiła się lekko. ‘Szczytem jak na dziś to była ta uprząż’ - pomyślała do samej siebie.
- Jesteś pewna? - zapytał. Nawet nie zauważył, że zadał jej to samo pytanie, które ona przed chwilą jemu. Wycofał się niepewnie. - No dobra - powiedział i wrócił na łóżko.
Tymczasem z łazienki wyszedł Thomas. On natomiast był nagi.
“Na litość boską”, pomyślał Arthur.
- Czyli na serio tu śpimy - mruknął, widząc brata i Abby pod pościelą. Zaśmiał się. - W porządku. Tylko jak zgasić to światło?
Roux kojarzyła przycisk niedaleko łóżka. Bo głównie światła wokół niego były zapalone. Nie miała pewności, ale może to jego należało przycisnąć, żeby żarówki przestały bić blaskiem.
- Tu jest jakiś przełącznik, ale najpierw wróćcie do łóżka, żebyście się nie pozabijali po ciemku - zasugerowała i oparła na nim dłoń, przekręcając się na brzuch, czekając aż obaj mężczyźni znajdą się w pobliżu łóżka. Dopiero wtedy przycisnęła, chcąc sprawdzić swoją teorię, że był to właśnie wyłącznik.
Wnet Thomas znalazł się po jej prawej stronie. Był najbliżej wyjścia. Leżał płasko, podobnie jak Arthur, tyle że ten znajdował się od ściany. Abby wychyliła się… musiała oprzeć rękę o Thomasa, żeby to zrobić. Nacisnęła przycisk. Światła zgasły… Przez chwilę było ciemno, po czym powierzchnia tuż nad łóżkiem bardzo delikatnie rozświetliła się na granatowo. Na ekranie zamigotały drobne, złote punkciki imitujące gwiazdy. Pojawił się również księżyc. Animacja akurat wygenerowała kometę powoli przebijającą się przez sztuczne niebo…
- Piękne - szepnął Arthur.
Thomas spoglądał na to.
- Dzień dobry - rozległ się cichy, elektroniczny głos. - Nazywam się AHISP-IBPI i jestem Asystentką Snu. Czy życzą sobie państwo kołysankę? A może dźwięki ambient lub muzykę klasyczną? Szum morza, świerszczenie świerszczy…?
Abby zamrugała.
- Macie na coś ochotę? - zapytała zwracając się do Douglasów…
- Och w sumie ja mam pomysł… Dźwięk deszczu, albo strzelanie iskier ognia w kominku… - zaproponowała dwie opcje, które wydawały jej się kojące i zdecydowanie działające na nią nasennie. Opuściła rękę, jednocześnie już nie opierając się o Thomasa i położyła. Fakt, że jeden z braci był nagi, a drugi miał tylko bokserki był… nieco ekscytujący. Ona tymczasem zawinięta w szlafrok, czuła jak przyjemnie ciepło jej było. Może nawet odrobinę za bardzo.
- Jestem za deszczem - powiedział Arthur.
- Ja też - mruknął Thomas.
- Deszcz jest dobry - kontynuował pierwszy z braci. - Kominek może działać na nas trochę moczopędnie.
- Deszcz może też…
- Nie na mnie.
- W porządku, to niech będzie deszcz. Chyba że nalegałabyś na kominek, Abby?
- Jeśli deszcz wam odpowiada… To poprosimy deszcz - powiedziała, stając się głosem ludu i przemawiając do AHISP-IBPI. Istnienie takiej AI zdawało jej się jednocześnie zaskakujące, ale i nie. To było oczywiste, że ich AHISP mogła mieć jakiś odpowiednik w IBPI… Roux ułożyła się wygodnie, starając nie wiercić. Nie chciała szturchnąć łokciem, czy kolanem żadnego z Douglasów. Było jej miło, że w ogóle obok niej leżeli.
Wnet z głośników zaczął lecieć szum deszczu. Zdawał się mieć idealną głośność. Ani zbyt donośny, ani też cichy i niedostrzegalny. W idealnym środku.
- Słodkich snów - szepnął Arthur. - Czuję się prawie bezpieczny w tym rogu - uśmiechnął się, choć nikt tego nie zauważył.
- Nie wierć się, Abby, bo mnie wypchniesz na podłogę - podobnie lekkim tonem rzucił Thomas.
- Postaram się - powiedziała Abigail, trochę biorąc sobie do siebie to co powiedział, a trochę żartując, bo wiedziała, że ona sama się nie za bardzo porusza, gdy śpi. Mimo wszystko, przesunęła się odrobinę bardziej w stronę Arthura, aż wpadła na jego rękę plecami.
Ten drgnął, bo już zasypiał. Machinalnie, a może celowo pogłaskał ją po plecach.
- Śpijmy już - szepnął dość niewyraźnie. Jak gdyby Abby szukała interakcji, a nie przez przypadek styknęła się z nim swoim ciałem.
- Czy mam opowiedzieć bajkę na dobranoc? - zapytała AHISP-CC.
Abigail ułożyła się w bezruchu, teraz tymbardziej nie chcąc szturchnąć żadnego z Douglasów, po tym jak Arthur zwrócił jej uwagę. Na pytanie o bajkę parsknęła cicho.
- Chcecie bajkę na dobranoc? - zapytała obu mężczyzn. Pomysł był tak egzotyczny, że z ciekawości chociaż posłuchałaby tej proponowanej przez AI bajki.
- Ja nie - mruknął Arthur.
Poruszył się na swoim miejscu, po czym chyba zasnął.
- Jeżeli będzie bardzo cicho, to się nie obudzi - Thomas uśmiechnął się lekko. - Arthur ma ekstremalnie mocny sen. Zresztą tak samo jak ja i Finn… to po tacie. A ty chcesz bajki?
- Może być. Opowiedz, ale bardzo cichutko, żeby nie rozbudzić Arthura - poleciła Abigail i ułożyła się znów na plecach. Rozluźniła się i czekała na rozpoczęcie bajki. Wiedziała, że jeśli tylko się w nią wsłucha, nie minie dużo czasu, a zaśnie.
AHISP-IBPI pokazała swoją animowaną twarz pomiędzy gwiazdami na nocnym niebie. Była okrągła, niebieska z blond włosami. W stylu anime.
- To będzie piękna opowieść o czterech przybyszach z kosmosu. Ale zanim z niego przybyli, byli sławnymi celebrytami na swojej planecie. Gitarzysta miał piękne nastroszone, blond włosy, niczym muzycy z ziemskich lat osiemdziesiątych. Basistka była piękną blondynką o długich włosach. Perkusista był konusem o brązowych włosach. Ledwo co było go widać zza perkusji. Klawiszowiec miał kręcone, granatowo-czarne włosy, przypominające nieco afro naszych czarnoskórych. Wszyscy byli wysoce postawionymi szlachcicami, ale jednocześnie posiadali swój zespół. Kiedy jednak zaatakował ich potężny wróg, byli zmuszeni uciekać na ziemię…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=sOS9aOIXPEk[/media]

- To była zimna, deszczowa noc. Ciemne chmury otulały niebo. Przebijał się przez nie księżyc w pełni - ciągnęła AHISP-IBPI. - Jego łuna błyszczała tęczowo pośród wody spadającej nieskończonymi strugami. Światła Tokyo nie gasły. Wysokie wieżowce, też niskie zabudowania… wszystko promieniowało jasnym, ciepłym światłem. Jednak nawet to światło nie mogło poskromić mroku… Po pustych ulicach pędził samochód na złamanie karku. Burzył spokój śpiących naokoło bezdomnych i gangsterów. Jego koła rozchlapywały naokoło strugi spływające bokami ulic. Piękna dama o brązowych włosach oglądała się na nich, jadąc na tylnym siedzeniu. Była smutna i zestresowana. Karzełek u jej boku mający na głowie śmieszny kapelusz pogłaskał ją po ramieniu, chcąc ją uspokoić. Czarnoskóry kierowca ściągnął okulary i odwrócił się na moment, aby uśmiechnąć się do niej i nieco pokrzepić. Puścił jej oko. Przez chwilę nawet miała nadzieję, że może rzeczywiście jej troska była bezpodstawna… Wreszcie dojechali do celu. W ogrodzeniu znajdowała się wyrwa. Ktoś przeciął metalową siatkę, żeby przedostać się na drugą stronę. Tym kimś był cierpiący w bólu Gitarzysta. Jęczał na posłaniu w magazynie C27. Właśnie przed nim nasza trójka zaparkowała samochód. Wyszła z niego i prędko pospieszyła do środka. Ujrzeli wózek widłowy, fioletowy samochód ze zbitą tylną szybą, jak gdyby ktoś ją przestrzelił, a także nieskończone ilości drewnianych pudeł. Gitarzysta odpoczywał na rozprutym, zielonym i brudnym materacu. Połowa zbroi otaczała jego lewe ramię, jednak prawe było odkryte. W barku znajdowała się paskudna rana. Wylewająca pomarańczowa krew wyglądała okropnie. Nawet włosy Gitarzysty utraciły blond, teraz wyglądając normalnie i brunatnie. Pojedynczy Kryształ Holograficzny oświetlał otoczenie błękitnym, surowym światłem. Mężczyzna cierpiał. Po jego twarzy lały się łzy bólu. A jednak uśmiechnął się, choć z trudem, kiedy ujrzał swoich przyjaciół. Dłonie damy zaczęły drżeć. Wiedziała, że będzie źle. Pozostali również byli świadomi ciężkiego stanu, w jakim znajdował się Gitarzysta. Czarnoskóry mężczyzna opadł na kolana i w gniewie uderzył o podłogę. Był bezsilny. Nie mógł pomóc. Podniósł głowę, aby spojrzeć na dłoń Gitarzysty, która z trudem wyciągnęła się w stronę damy. Ta była niepewna, ale po krótkiej chwili wahania podeszła. Opadła na kolana i po chwili wahania uścisnęła dłoń konającego mężczyzny. Spojrzała w zdziwieniu na błękitny blask, który zabłysnął w punkcie ich złączonych rąk. Ludzkie przebranie damy zniknęło. Jej skóra stała się niebieska, a włosy zalśniły blondem. Była ona bowiem piękną Basistką. Spojrzała w oczy Gitarzysty. Wnet obydwoje przenieśli się do innego wymiaru, skrytego wewnątrz ich dusz. Niebo było zielone, a chmury sunęły po nim powoli i spokojnie. To była zadziwiająca kraina pełna ciągnących się naokoło roślinnych, tęczowych łuków. W dole ciągnęła się fioletowo-niebieska puszcza. Gitarzysta i Basistka lecieli nad nią razem. Wnet zanurkowali, pozostając w objęciach. Jeden z wysokim i puszystych dmuchawców złagodził ich upadek. Impet jednak wyzwolił je. Wnet wzlecieli na nim w powietrze. Kręcili się delekatnie, przelatując nad opalizującym jeziorem. Dno dmuchawca nawet przez chwilę przesuwało się po jego tafli… aż wzleciał raz jeszcze w górę, targany wiatrem. Stanęli na nim, tańcząc. Gitarzysta ścisnął mocno dłonie Basistki. Opadli na jezioro. Mężczyzna ściągnął jej fioletowe okulary, chcąc pocałować ją… jednak nie zdołał. Obca siła porwała go w powietrze, z dala od niej. Ich dłonie się rozdzieliły… Gitarzysta oddalał się i oddalał ku niebu, ona natomiast zaczęła opadać na dno… Otworzyła oczy. Spojrzała na swoje dłonie. Już nie ściskały dłoni Gitarzysty. Ukazywały Klejnot. Ostatni prezent dla niej. Zawierał w sobie Wspomnienie. Słoneczny blask zamienił się w scenę, z której podniosły się postaci maleńkich członków Zespołu. Gitarzysta, Basistka, Perkusista, Klawiszowiec… Wszyscy grali na instrumentach. Tańczyli i dobrze się bawili. Ich prawdziwe odpowiedniki nachyliły się nad Wspomnieniem, zadziwieni jego pięknem. Przypominali sobie stare, dobre czasy na Planecie Matce. Kiedy jeszcze byli szczęśliwi… kiedy byli sobą. Zanim uciekli na ziemię przed siłami wroga… Wspomnienie gasło tak samo, jak zgasło życie Gitarzysty...
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 22:18   #424
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Abigail słuchała opowieści. Zamknęła oczy i wyobrażała sobie kolejne sceny. Nim jednak nastał koniec opowieści, dziewczyna zasnęła. Była bardzo zmęczona, zresztą tak jak i zapewne obaj Douglasowie, o ile nie bardziej. Przekręciła się nieco, opierając czołem o ramię Thomasa. Zgięła się nieco, jakby jej było chłodno i tak spała nogami oparta o Arthura, a dłonią i głową o jego brata. Ponownie jakby była łącznikiem i jakby potrzebowała obecności obu Douglasów. Zasnęła mocnym, potrzebnym jej ciału snem.
Żeby choć na te kilka godzin przestać myśleć o czymkolwiek…

***

Bee Barnett wzleciała nad Hverfjall. Zaczęła się oddalać, trzymając na kolanach dziewczynkę. Zamknęła mocno oczy. Nigdy wcześniej nie podejrzewałaby sie o lęk wysokości. Z drugiej strony jeśli znajdowała się w obiekcie latającym, będącym saniami… i to jeszcze niezaprzężonymi… Gdyby przynajmniej jeden renifer przebierał po powietrzu kopytami. A tu nic. Zamknęła mocno oczy, mając nadzieję, że wnet dolecą do celu. Na razie nawet nie martwiła się tym, co było tym celem…
- Ile masz latek? - przecięła ciszę, pytając małą Emmę. - Mówiłaś już…? - szepnęła, nie mogąc sobie przypomnieć. Ale zdawało jej się, że chyba nie.
Emma była niemal całkowicie skupiona na osobie starszego, nieprzytomnego mężczyzny. Co więcej, zdawała się mniej zaniepokojona tym, że wznosili się i lecieli gdzieś bez żadnych pasów bezpieczeństwa.
- Dziesięć… - powiedziała Emma i zerknęła na Bee.
- Boisz się wysokości? - zapytała. Tamta druga kobieta zdawała jej się bardzo pogodna i pełna energii, ta natomiast, była mięciutka jak wata cukrowa… Tylko że nie różowa, tylko czarna… Czarna wata cukrowa… A jaki miała smak? Jak porzeczki? Zaczęła się zastanawiać. Spojrzała na goblina, który pilotował sanie. Tak właściwie, dokąd teraz lecieli?
- Dokąd lecimy? - zapytała.
- Do domu - odpowiedział. - Do domu - powtórzył, po czym skupił się na prowadzeniu. I tak to właśnie wyglądało. Przymknął oczy i skupił się, odpowiednio kierując saniami siłą woli.
- To mnie wcale nie uspokaja - westchnęła Bee i zerknęła na małą. - Na pewno tylko dziesięć? Wyglądasz mi co najmniej na dwanaście. Przynajmniej jeśli chodzi o pewność siebie.
Jaka była różnica między dziesięciolatką i dwunastolatką? Prawie żadna. Bee uznała, że strach odebrał jej również nieco intelektu.
- Masz rodzeństwo? - zapytała. Uznała, że rozmową zapełni czas lotu i zanim zauważy, wylądują na ziemi…
Emma popatrzyła na kobietę, zwaną Bee. Oczywiście, że nie wiedziała, dlatego pewnie nie zadała tego pytania, by zrobić jej przykrość… Tak sobie powiedziała.
- Nie żyją. Cała moja rodzina umarła - powiedziała i spojrzała na starszego mężczyznę. - Teraz opiekuje się mną pan Jenkins - oznajmiła dumnie, ale trochę smutno, zapewne ze względu na obecny stan zdrowia mężczyzny.
Wzięła jeden z długich blond loków, które zdobiły jej głowę i zaczęła się nim bawić.
- Gdzie jest twój dom? - zapytała tak, by goblin usłyszał. - A możesz nas zabrać w jakieś miejsce gdzie są ludzie? Ja nie chcę na biegun... - zapytała i oznajmiła. Skoro rozdawali prezenty, to chyba pracowali z Mikołajem, no nie?
- O to tam…! - odpowiedziało stworzenie, wskazując palcem.
Bee zmusiła się do otworzenia oczu. Lecieli na południowy wschód. Hverfjall zostawili za plecami, natomiast zbliżali się do innej, ośnieżonej góry. Zdawało się, że było ich tutaj mnóstwo…! Barnett uznała, że najpewniej dystans wynosił trzy, może cztery kilometry w linii prostej. Jedną zajmował Zola, drugą Gryla. Każdy punkt posiadał swojego własnego osobistego potwora.


Bee pamiętała, że znajdowała się tam jaskinia lodowa Lofthellir. Prowadziły tam również wycieczki turystyczne, ale najwyraźniej nie zapuszczały się do miejsca zamieszkałego przez Grylę. To miejsce było reklamowane jako “mistyczny świat ciemności i lodu, naturalna jaskinia lawy, szczycąca się największymi naturalnymi rzeźbami lodowymi obecnie znanymi w Islandii.” Barnett miała pamięć do niepotrzebnych liczb, toteż kojarzyła, że obiekty był długi na 370 metrów i liczył sobie 3500 lat.
- Tam? Ale to nie jest Biegun… To jest góra… Mikołaj mieszka w górze na Islandii? - zapytała zaskoczona Emma. Temat jej się nie zgadzał. Dziewczynka popatrzyła na Bee, szukając wyjaśnień.
- Czy w górze jest szpital? Tam się wszyscy obudzą? - dopytywała, lekko wydymając usta.
- A co to je spital? - zapytał goblin. - Hę? - zerknął na nią, po czym pospieszył przed siebie, koncentrując się wybitnie nad utrzymaniem kontroli nad saniami.
Wyglądało na to, że nie zamierzał zaprowadzić ich w żadne miejsce choć trochę przypominające cywilizację. Poza tym może nie był szczególnie inteligentny, ale osobiste doświadczenie mówiło mu jasno, że nie powinien uwalniać ludzi bez wyraźnego polecenia matki. Ta przybliżała się również do Lofthellir. Czuł jej obecność w dole. Jej długie skoki były wspaniałe. Za każdym razem, kiedy dotykała ziemi, drżała cała planeta. Przynajmniej jemu tak się wydawało.
- Ja nie znam Mikołaja, ale może Obcasik będzie go znał. Obcasik zna dosłownie każdą osobę na całą planecie. A zwłaszcza dzieci, bo to jego zadanie. Dawać nam ich adresy.
- To też ktoś, kto nam pomoże? Tamta pani mówiła, że jest więcej osób, które mają nam pomóc… - zauważyła Emma, spoglądając pytająco na Bee, która zdawała jej się strasznie małomówna. Blondyneczka oparła rękę na ręce Barnett.
- Pani Bee, też śpi? - zapytała zaniepokojona.
Barnett nie chciała nic mówić, ale walczyła ze łzami. Trochę słuchała goblina i tej małej, ale najbardziej wspominała ostatnie wydarzenia na Hverfjall. Jakże przyjemny był pocałunek Abigail… i jak zadręczająca mina Thomasa! On na pewno zrobi jej jakąś krzywdę! Bee martwiła się nie tylko zagrożeniem ze strony Zairy, ale także tym czyhającym wewnątrz ich grupy. Cieszyła się tylko, że Douglas nie posiadał broni palnej ani noża. Na dodatek jakieś pieprzone skrzaty wyprowadziły ją jeszcze dalej od Alice i w ogóle ludzkości. Jak stamtąd wróci? Przecież nie miała w kieszeni skutera śnieżnego. Na dodatek czuła się odpowiedzialna za tę dziewczynkę i nieprzytomnych detektywów. Nie wiedziała, czy będzie w stanie ich opuścić, gdy nadarzy się okazja. I czy w ogóle powinna to uczynić. Jak powinna postąpić, żeby było najbardziej moralnie? Jakie kroki natomiast zdawały się najmądrzejsze? Uznała, że będzie robiła dobrą minę do złej gry. Z drugiej strony miała pewność, że przy najdrobniejszej próbie uśmiechu się rozpłacze. Ona była tylko cichą dziewczyną z Portland, która pracowała z mamą w kwiaciarni. Po godzinach miała oko na przystojnego Muzułmanina pracującego w barze. Jak jej życie skomplikowało się aż tak bardzo, że teraz leciała na saniach z Grinchem i znikąd pomocy…? Uświadomiła sobie, że najpewniej nie tylko nie będzie w stanie pomóc tym w Hverfjall, ale ją też trzeba będzie ratować. I nikt, dosłownie nikt nie miał pojęcia, gdzie leciała. Gdyby tylko mogła zostawić za sobą jakieś okruszki, to może ktoś po ich szlaku doszedłby do Lofthellir. Uświadomiła sobie to, co pomyślała i doszła do wniosku, że chyba już kompletnie zwariowała.
- Co mówiłaś, skarbie? - zapytała Bee słabym głosem. - Mam lęk wysokości i odległości i zimna i… w sumie to boję się wszystkiego.
Emma przyglądała jej się chwilę uważnie, po czym zmarszczyła lekko brwi i wzięła rękę Bee. Zaczęła coś na niej rysować.
- Proszę. To jest znak przyjaciół Pani Jednorożec. To jest super-duper-hiper wyjątkowe odznaczenie. Pani Jednorożec jest bardzo silna i zawsze mi pomaga, kiedy trzeba, choć jest trochę nieśmiały i czasem nie chce się pokazać. Teraz, jak masz ten znak, będzie bronić też ciebie, więc się nie bój - powiedziała poważnym tonem.
- Ma pani telefon? Zadzwonimy do kogoś? Może ktoś nas zabierze z tej góry… - zaproponowała.
“Super, Beatrix”, usłyszała z tyłu głowy głos swojej starej ciotki, z którą mieszkała przez pewien czas w dzieciństwie. Była bardzo surowa i chłodna. “Jesteś tak beznadziejna, że już nawet małe dziewczynki mają więcej opanowania i przejmują kontrolę w sytuacjach kryzysowych.” Następnie rozległo się uderzenie i Bee prawie poczuła, jak zapiekło jej ramię.
- Nie, mój skarbie. Nie działają tutaj telefony. Być może nawet gdyby sieć funkcjonowała, to nie byłoby zasięgu na takim odludziu. I bardzo miło za znak przyjaciół Pani Jednorożec. Przypominasz mi trochę mojego dobrego kolegę - powiedziała. - On by wiedział, co zrobić.
Totalnie widziała, jak Kit robi trzy salta na tylnym siedzeniu tych sań i wyciąga z dupy super nieprawdopodobny, ale jakoś działający plan. Ona jednak nie była Kaiserem. Emma również nie. Skojarzyła jej się z nim głównie ze względu na podobne zainteresowania tej dwójki. Kit na pewno też kochał jednorożce, a Emma mogła lubić Księżniczkę Barbie.
“O nie…”, otworzyła szeroko oczy. Przypomniała sobie, że pokłóciła się z mamą przed wyjazdem do Islandii i pewnie tu umrze i nigdy więcej jej nie zobaczy i się nie pogodzą i tak to się skończy. Bee panikowała coraz bardziej, ale na zewnątrz wcale nie zdawała się aż tak oszalała.
- Może mi coś zaśpiewasz? Masz jakąś ulubioną piosenkę ze szkoły?
Chciała dać Emmie zajęcie. W tym czasie mogłaby spokojnie odchodzić od zmysłów i nie rozpraszałaby jej rozmowa.
Emma zastanawiała się chwilę.
- Lubię bajki Disneya - oznajmiła dziewczynka i zastanawiała się chwilę.
- Podoba mi się ‘Tangled’, bo też ma długie, złote włosy jak ja… Ale moje jeszcze nie są takie długie, ale może kiedyś będą… - oznajmiła dumnie Emma.
Następnie odchrząknęła i zaczęła śpiewać.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=PajmO2MhLAc[/media]

Nie była śpiewaczka operową, ale łapała melodię i szło jej całkiem w porządku. Nie fałszowała zbytnio. Starała się jak mogła najlepiej i miała nadzieję, że to rozweseli tę panią Bee. Piosenka była trochę wesoła, a trochę rzewna. Na pewno bardzo ładna i dodająca otuchy. Emma nie radziła sobie tylko trochę na wyższych tonach melodii. Barnett stłumiła śmiech, słysząc kilka fałszywych tonów. To było zabawne, bo to była taka powolna i ładna, romantyczna melodia. Gdyby śpiewała Asereje nieczysto, byłoby to co najwyżej irytujące. W tym jednak przypadku Emma rzeczywiście zdołała ją rozśmieszyć.
Tymczasem sanie zniżyły lot. Już dotarli do celu.
- Jak pięknie śpiewasz! - powiedziała Bee. - Powinnaś poznać Alice! To moja koleżanka, była śpiewaczką operową. Jednak bez wątpienia mogłaby się jeszcze wiele od ciebie nauczyć!
Barnett znowu stłumiła śmiech. Uważała to za bardzo zabawne. Cieszyła się jednak, że Harper nie mogła tego usłyszeć. Inaczej Bee musiałaby popełnić samobójstwo.
- Hej ho! Jesteśmy na miejscu! - zakrzyknął goblin.


Bee zajęło chwilę, żeby dostrzec dziurę w ziemi. Znajdowała się tam metalowa, bez wątpienia wyglądająca nowocześnie drabinka.
- Czy to jest zejście ludzi? - zapytała niepewnie, wychodząc na zewnątrz. Następnie wystawiła ręce w stronę dziewczynki, aby postawić ją na śniegu. Choć dziesięciolatka nie ważyła wcale tak mało i mogło to być trudne zadanie.
- Zostawili jakąś metalową drabinę, to prawda! Jednak jaskinia jest nasza! I ta dziura też!
- Ale nie zniesiemy tam wszystkich detektywów, nie mamy tyle siły… A nie mogą tu zostać… Co zrobimy… Panie Guziczku? - zapytała Emma, zerkając na goblina. Miała zatroskaną minę. Oczywiście, że martwiła się o wszystkich detektywów, którzy im tu towarzyszyli. Czy kiedyś się obudzą? Miała nadzieję, że tak i że już niedługo.
- Czy ta Alice jest na Islandii? Może ona nas zabierze? - zapytała Emma, zerkając na Bee.
- To wtedy ją pouczę - dodała i uśmiechnęła się lekko.
- Alice była na Islandii, kiedy widziałam ją ostatnim razem. I to niedaleko - powiedziała Barnett. - Na pewno jeszcze będziecie miały okazję się poznać.
Bee czuła się jak pomoc kapitańska na Titanicu, zapewniająca gości, że ten lodowiec przed nimi to tylko makieta. Nie miała wątpliwości, że wszyscy stracą życie tam na dole w Lofthellir. Nie można było napisać tego słowa, nie używając kolejno po sobie liter układających się w “hell”. To coś jednak znaczyło.
- Ale mam nadzieję, że poszła po rozum do głowy, opuściła nas i jest gdzieś daleko - Bee szepnęła cichutko, ocierając samotną łezkę. Wpadała ze skrajności w skrajność. Wcześniej drżała z przerażenia, potem walczyła z rozbawieniem i teraz znów wracała na skraj paranoi. Patrzyła na tę dziurę. Naprawdę mogła prowadzić prosto do piekła. Co znajdowało się w Zbiorze Legend? Że Szatan tu wylądował? Na pewno pierwszym jego przystankiem na drodze po ziemi było Lofthellir.
- Zawołam braci i oni ich zniosą - powiedział Guziczek. - Wy się nie martwcie o to. Zaprowadzem ja was do naszej najbardziej luksusywnej kwatery w całej tej górze! - powiedział, wymachując rękami.
Następnie obrócił się i zaczął kicać w stronę drobiny.
- Oj laba daba da - śpiewał. - Laba daba dab dab.
Emma zerknęła na Bee.
- Poczekamy z nimi? Aż ci bracia pana Guziczka przyjdą? - poprosiła. - Możemy poczekać panie Guziczku? - zawołała do goblina. - A potem nas pan zaprowadzi - poprosiła jeszcze, wyraźnie nie chcąc opuszczać detektywów.
- No ale skąd bendom wiedzieli, że majom przyjść? - zapytał. - Muszę pójść i im powiedzieć. Ale nie mogę was zostawić samych, me drogie panny wy dwie piękne - powiedział. - To co, czekamy na tym mrozie mrozisku i czekamy, aż któryś sam wyjdzie? Albo możemy też poczekać na mają najdroższą matulę, której to powabnom figurę wszyscy trolle chwalom.
- A czemu nie może pan pójść, a my poczekamy? - zapytała Emma z zaskoczoną miną. Nie wiedziała, czemu nie mógłby ich tu na chwilę zostawić, aby ruszyć po braci. Przecież i tak nie mogłyby nic zrobić… Zrobić… Oh… Emma wpadła na pewien dziwny pomysł.
- Bowim na terenie tym roi się od troli i ogrów i innych stworzeń nicnych. Usiądziecie wy mi pannice na tym oto kamieniu, a on siem poruszy i wystawi głowę bo okaże się, że to mój druh dobry Kamołyk.
Jedna z okolicznych skał rzeczywiście drgnęła. Wpierw Bee uznała, że zaczęła lewitować, lecz ona bardziej się podniosła, dźwigana na szyi z kamienia. Wnet ujrzała twarde, mocno ciosane rysy twarzy. Postać zamrugała, co pociągnęło za sobą nieprzyjemny zgrzyt.
- Jam Kamołyk - głos był gruby, basowy i zdawał się pochodzić z wnętrza ziemi. - Jam lubim dwie dziewice.
Bee pokryła się rumieńcem. Przystawiła w ciszy dłonie do twarzy. Skąd on wiedział…?
- M-może pójdźmy? - zapytała cichutko Emmy.
Emma popatrzyła na sanie… Latały… Może mogłaby polatać nimi jak pan Guziczek…
- Pan Kamołyk, dzień dobry… - powitała kamorzastego stwora.
- A pan Kamołyk nie może mieć na nas oka? Na pewno jest dzielny i by nas obronił - zauważyła dziewczynka.
Guziczek pacnął się w czoło.
- Kamołku mój drogi, Kamołyczku kamołkowy - powiedział. - Czy nie mógłbyś przenieść tych oto dzielnych, śpiących ludziaków tam na dół do domu pani mojej matki drogiej?
Kamołyk wydobył się z ziemi. Mierzył trzy metry i był skonstruowany jedynie z kamienia. Miał grube nogi przypominające kolumny, a jego tułów nie miał żadnego kształtu. Ręce wnet otrząsnęły się, ukazując grube palce.
- Kamołyk pomoże! Pomoże pomoże! - zaczął skakać.
Ziemia zaczęła się trząść wokoło. Guziczek przestraszył się.
- Kamołyku, przestań mój przystojny - powiedział. - Twoja pomoc nieoceniona dobra i oczekiwana - rzekł.
- Hip hip hurra! - klasnął Kamołykowy stwór.
- Hip hip hurra hippu hip hip! - Guziczek przyklasnął, momentalnie rozpromieniając się.
Kamołyk podszedł do sań i chwycił je delikatnie. Ruszył z nimi w stronę dziury.
Bee tymczasem zmrużyła oczy i spojrzała na horyzont. Sunęła przez fałdy śniegu burza śnieżna… prosto w ich stronę…
- Moja pani matka tu biegnie! - klasnął Guziczek. - Raz dwa hip hop do dziury!
“Ciekawe, czy spodobałby mu się hip hop”, umysł Bee był w nieco innym stanie skupienia. Bała się Gryli, bała się Kamołyka i tych wszystkich Młodzieńców Julu. To że byli radośni i jakby wyrwani z bajki było tylko dodatkowo psychodeliczne, kiedy przypomniała się o wszystkich dzieciach, które zginęły za ich sprawą.
Emma wzięła Barnett za rękę, zupełnie naturalnym ruchem.
- No to chyba musimy pójść na dół… - powiedziała i uścisnęła jej dłoń.
- Może Felicia do nas dołączy? Wcześniej nie chciała… Nie wiem dlaczego… - westchnęła cichutko i pociągnęła nieco Bee. Nie chciała zostać śniegowym bałwanem, kiedy ta burza dotrze na miejsce.
- Bo… Bo to wszystko taki park rozrywki. Taki Disneyland - zaczęła Barnett.
Uznała, że ona sama również powinna zacząć być wsparciem dla dziewczynki. Przypomniało jej się, że Z to samo powiedział i to ją nieco speszyło, ale kontynuowała.
- To miłe skrzaty i nic nam tu nie grozi, nie martw się - powiedziała. - Kojarzysz bajkę o Królewnie Śnieżce? To są właśnie takie krasnoludki. Jest miła i przyjemna atmosfera - poinformowała ją o tym. Samą siebie też.


Teraz już Emma wiedziała, dlaczego Felicia nie pokazywała się. Jeżeli nie znajdowali się w niebezpieczeństwie, to pewnie nie budziła się ze snu… Zeszli na dół po metalowych schodach. Zewnętrzny świat skurczył się do niewielkiej, okrągłej dziury w sklepieniu. Kamołyk zeskoczył na dół. Był wielki i ociężały, ale poruszał się z dziwną, nadnaturalną gracją. Żadnemu z detektywów kompletnie nic się nie stało.
To uspokoiło dziewczynkę.
- No to pewnie dlatego Pani Jednorożec nie wychodzi… Bo nic nam nie grozi - powiedziała do Bee i uścisnęła jej dłoń uśmiechając się lekko. Poprowadziła ją do schodków, po których wkrótce zaczeły schodzić na dół. Była bardzo ciekawa, czy dostaną ciasteczka i coś do picia.
- Panie Guziczku? Macie może ciasteczka? Zjadłabym ciasteczko, albo sześć - powiedziała.
- Mamy placek mięsny - powiedział Guziczek. - Jest najlepszy na całym świecie. A może i jeszcze lepszy! Z takim słodziutkim tłuszczykiem, pysznymi skwarkami i aromatyczną słoninką - oblizał usta. - Dam ci go spróbować, jeśli jesteś głodna. Mamy go całkiem dużo.
“Boże, to na pewno z dzieci”, pomyślała Bee.
- Jesteś głodna, Emmo? - zapytała. - Nie wolałabyś poczekać z tym do Wigilii? To piękna tradycja, żeby pościć do tego czasu. Każdy to wie.
Barnett nie wiedziała. Nie była pewna, czy wymyśliła to, czy może rzeczywiście poszczono przed dwudziestym czwartym grudnia. Nie sądziła jednak, żeby post obejmował dziesięcioletnie dziewczynki tak czy tak. Emma jednak nie musiała o tym wiedzieć.
- Nieee…. Nie chcę mięsa. Na pewno jest bardzo smaczne, ale jak chcę ciastka… Takie jak ze sklepu w mieście… Z mąki i z cukru… I takie kruchutkie… - wyjaśniała Guziczkowi.
- Można je kupić, albo zrobić samemu… Nie macie ciastek? Ummmm - mruknęła trochę smutno. Emma po części była rozczarowana, a po części szukała jakiegoś dobrego powodu, by spróbować namówić Guziczka i zapewne jego rodzinę, by pozwolili jej zabrać tych biednych, dorosłych ludzi do miasta. Pan Jenkins na pewno wolałby się obudzić w czystym łóżku, a nie w dziwnej grocie ze skrzatami.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-11-2019, 22:19   #425
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Ciasteczka są pyszne! Może Emma by je wam narysowała? To moglibyście polecieć do miasta i je kupić - zasugerowała Bee.
- W sumie to ja bym zjadł takie ciastko, skoro jest z męki i cukieru - powiedział Guziczek. - Tak! Wezmę dużo, dużo ciastek! Dla nas wszystkich! Nie, jeszcze wiecej! Ale jak wyglądają?
- Emmo, narysowałabyś? - zapytała Barnett.
Chciała ciągnąć tę bajkę. Wydawało jej się, że w Disneylandzie powinny być ciastka. Bała się, że Emma zdenerwuje się, jeśli ich nie dostanie i będą tylko cały czas w ciemnej, zimnej jaskini. Nie chciała, żeby się rozpłakała. Bee uznała, że mogłaby tego nie wytrzymać i z jej oczu również poleciałby strumień łez.
Emma zastanawiała się.
- Hmmmm, ale ciężko jest narysować ciasteczka, zwłaszcza, że ten zły pan, zabrał mi kredki… Macie tu kredki? Panie Guziczku? - zapytała, odbijając po raz drugi piłeczkę w goblina.
- Mam trochę wungla i a skał tu je i tak dużo do rysowania - rzekł Guziczek.
Najwyraźniej jego pojęcie sztuki utknęło na etapie rysunków na ścian jaskiń z okresu paleolitu.
- Yay! - Bee udała radość. - Ale zabawa, malować po ścianach! Ale to trochę niegrzeczne, nie pasuje do takiej młodej damy, jak ty. Z drugiej strony… jesteśmy w Disneylandzie - ucieszyła się.
- Hip hip hippu hip… - Guziczek zaczął, wyczuwając partnerkę.
- ...hurra! - dokończyła Bee.
Czuła się jak idiotka. Ale też nią była, więc wszystko do siebie pasowało i znajdowało się na miejscu.
Emma zastanawiała się. Z jednej strony była ciekawa jak mieszkały skrzaty, a z drugiej martwiła się o detektywów. Nie była naiwnym, małym dzieckiem, ludzie potrzebowali lekarza, bo to nie było normalne, żeby spać tak długi i mocno, więc na pewno potrzebowali lekarza, bo lekarze się znali na dziwnych dolegliwościach. Z drugiej strony, Disneyland brzmiał fajnie, ale nie była głupia. Nie było tu Myszki Mickey, więc to na pewno nie było to miejsce, więc pani Bee, musiała się kompletnie nie znać, ale Emma Walker była dobrze wychowaną dziewczynką i jej nie powie, że się myli.
- Węgiel… Nie chcę, węgiel jest dla niegrzecznych dzieci… A ja jestem grzeczna i chciałabym kredki i papier… Panie Guziczku… Bardzo proszę, jest pan taki miły, dał mi pan sukienkę… Uratował mnie pan… Da mi pan kredkiiii? - zapytała przeciągle, przesłodzonym tonem.
- Takie małe? Poszukam - powiedział Guziczek. - Tak naprawdę jest ich mało w tym sezonie, ale przynajmniej kilka powinno się znaleźć - powiedział. - Chodźcie.
Bee poszła za nim. Goblin podszedł do jednej ze ścian i w nią zapukał.
- Hasło? - rozbrzmiał głośny odgłos ze skał.
- Niecne Nicponie Do Roboty Hultaje! - krzyknął Guziczek.
Kolega Kamołyka odsunął się, ukazując sekretne przejście w skale. Guziczek wskoczył do środka. Ogromny stwór z kamienia ruszył do przodu, żeby wsunął sanie do wnętrza i też to uczynił. Bee ruszyła niepewnie, wzdychając i zerknęła na Emmę, czy nie będzie szła również naprzód za nią.
Walker zapamiętała sobie hasło, bo było bardzo zabawne. Trochę jak te wszystkie tajne hasła do portretów w Harrym Potterze. Ruszyła do środka, bez zbędnego ociągania. Zerknęła na Barnett.
- Wszystko będzie dobrze… - powiedziała, chcąc zapewnić czarnowłosą istotę, że wszystko naprawdę będzie dobrze. Bee z urody przypominała jej trochę wróżkę, albo Calineczkę. Z drugiej strony, nie była taka odważna jak wróżki i Calineczka, więc może była taką płochliwą, kwiatkową wróżką… Tak… Emma zdecydowanie mogła ją sobie wyobrazić w zielonej, liściowej sukieneczce, ze skrzydełkami i spiczastymi uszkami, chowającą się za płatkami kwiatka, który cały się aż trząsł, bo trzęsła się jego właścicielka. Uśmiechnęła się do niej lekko.
- Nie martw się… Nikt nie zerwie twojego Kwiatka… - obiecała jej jeszcze i mocniej uścisnęła jej dłoń.
Bee bardzo powoli spojrzała na nią. Zaśmiała się bardzo niepewnie. Co w uszach Emmy zabrzmiało jak dzwonienie dzwoneczków, tylko bardziej nadając kobiecie wróżkowego charakteru. Tymczasem Barnett zastanawiała się. Czy to był żart na temat jej dziewictwa? Oczywiście, że żaden goblin go jej nie odbierze… Zamrugała powoli. To była dziesięcioletnia dziewczynka…
- Twojego też nie - powiedziała po chwili wahania. - Bez obaw.
Nieco ołowianym krokiem ruszył przed siebie w stronę przejścia. Seks z Kamołykiem? Nawet jej to nie przyszło do głowy. Na pewno nie powinien mieć problemów z erekcją. Gorzej ze zwiotczeniem po wszystkim.
Emma zamrugała.
- Ja nie mam swojego kwiatka, nie jestem kwiatkową wróżką… - zauważyła.
- Ach… ja też nie - odpowiedziała Bee.
Prawie zapytała ją wprost, czy nie miała na pewno na myśli dziewictwa, ale w porę ugryzła się w język.
- Jesteś, tylko pewnie jeszcze nikt ci tego nie powiedział… Ale nie martw się, ja ci mówię, więc tak jest… Jesteś kwiatkową wróżką… - Emma oznajmiła, zdecydowanym tonem. W uszach Bee jakby dziwnie, lekko zadzwoniło. Miała wrażenie, że zauważyła kolorowy obłok nad głową blondyneczki, ale już po chwili rozpłynął się, kiedy jej uwaga znów spoczęła na Guziczku.
- Ma pan kredki?! To ja narysuję ciasteczka - oznajmiła, przypominając sobie o tym temacie. Choć rzecz jasna wolałaby, żeby nie było kredek, żeby musieli ją zabrać, żeby musieli je kupić, więc… Musieliby polecieć do miasta… Emma myślała intensywnie.

Bee zamrugała. Czy naprawdę to widziała? A może popadła w szaleństwo? Z drugiej strony tuż obok niej kroczył i kamienny ogr. Albo żywiołak ziemi. Czy cokolwiek to było. Powoli szła do przodu.
- Ja się nie zmieszczę - powiedział Kamołyk. - Papa.
Guziczek obrócił się i zaczął mu machać.
- Papa…! - krzyknął.
- Papa - odpowiedział Kamołyk.
- Pa! - Guziczek pożegnał się.
- Pa! - Kamołyk również.
- Papapapaaaaa! - dorzuciła jeszcze Emma, też machając Kamołykowi.
- Papapapa! - Bee też nie milczała. Następnie westchnęła.
- To kto teraz będzie niósł sanie? - zapytała Emma, zerkając na Guziczka.
Goblin zamrugał.
- Cholercia - szepnął. - A już wiem - uśmiechnął się.
Bee zerknęła na niego. Prawie widziała żarówkę, która zapaliła się nad jego głową.
- Teraz możemy pójść do braci i oni ich przeniosą! - Guziczek uśmiechnął się. - Za mną!

Wszystko wokół było skute lodem. Szli naprzód po nierównej powierzchni. Barnett musiała uważać, żeby się nie poślizgnąć. Goblin nie uważał, jednak posiadał pewną komiczną, nadnaturalną grację, która nie pozwoliłaby mu na upadek. Nucił coś pod nosem, idąc przodem.
- Wow… - szepnęła Bee.
To wyglądało tak, jakby przez najbliższą ścianę lodu przebłysła błyskawica błękitnego światła. Wnet korytarze zapaliły się i nie musiały iść w kompletnym mroku. Szli dalej, natomiast przejście za nimi zamknęło się gdzieś w międzyczasie.


- Jak dobrze być już w domu! - krzyknął Guziczek. - Ile ostatnich lat spędziłem w zamknięciu…! A może dekad? Wieków? Tysiącleci? Czas upływa tak nierówno!

- Jak tu ładnie… Tylko zimno… Ale ładnie… Niebiesko… Jak moje oczy - zauważyła Emma, rozbawiona. Podobał jej się widok lodowej rzeźby przestrzeni, przez którą akurat się przedostawali. Co prawda, myślą pozostała przy saniach, bez wątpienia nie pozwoli Guziczkowi zapomnieć o tym, by wysłać braci po detektywów. Skoro nie można się było sprytnie dogadać ze skrzatem, może trzeba było rozmawiać z jego mamą? Mamy zawsze były najmądrzejsze… I wiedziały wszystko. Może ta też taka była, chociaż trochę straszna, no ale nie była ludzką mamą, tylko skrzacio-trolową. Może dla nich była bardzo ładna, nie można było oceniać po wyglądzie, jeśli się nie było tej samej rasy… Tak sobie Emma pomyślała.
Bee natomiast zamilkła. W myślach pielęgnowała róże w Wiszących Ogrodach Barnettów. Przycinała kolce, porządkowała brzydkie, uschnięte liście, ładnie komponowała bukiety.
- Jaką wstążkę? - z uśmiechem na ustach zapytała miłą babunię, która zamówiła u niej bukiet.
- A jakie masz, kochanieńka? - ta odpowiedziała.
Bee obróciła się wokół własnej osi i z sufitu opadły miliony wstążek w najróżniejszych kolorach. Wszystkie były piękne, satynowe i godne rodziny królewskiej.
- Poproszę czerwoną - powiedziała babcia.
- Będzie pięknie komponowała się z kolorem płatków - Bee uśmiechnęła się w odpowiedzi. - A dla kogo to?
- To prezent dla mojej najdroższej żony - rzekła.
Bee oceniła, że staruszka wyglądała nieco jak dużo starsza wersja Abigail.
- Dla mnie? - zapytała.
Abby pokiwała głową z uśmiechem, a Bee rozpromieniła się. Ujrzała w odbiciu okna swoją twarz. Ona również była staruszką.
- ...ż-że co? - zapytała, spoglądając na Emmę, która właśnie coś chyba do niej powiedziała.
- Jaki jest twój ulubiony kolor? - powtórzyła zadane przed sekundą pytanie.
- Kolor…? - Bee zapytała ją tak, jak gdyby dziewczynka co najmniej poprosiła ją o zdradzenie prezydenckich kodów do głowic atomowych Stanów Zjednoczonych.
- Mój niebieski, a twój? Wiem, jaki by ci pasował - oznajmiła Emma i uśmiechnęła się do niej. Chciała się zaprzyjaźnić z kwiatową wróżką. Może jak się ją trochę oswoi, to stanie się odważniejsza? Kwiatowe wróżki miały magiczne moce, ale zachowywały je tylko dla kwiatów. Może, gdyby Pani Bee dostała swój kwiat, to znów byłaby spokojniejsza i mniej przerażona… Emma myślała, a potem kichnęła. Ewidentnie tęczowym dymem, sama zdawała się tego w ogóle nie zauważyć.
Barnett zamrugała oczami, spoglądając na to. Bez wątpienia odchodziła od zmysłów. Nie, to coś związanego z tą jaskinią. Przecież Alice wskazała ją za pomocą swoich mocy. Musiała być paranormalna. W sumie bez wątpienia taka była. Bee miała naokoło pełno dowodów.
- Ja lubię wszystkie kolory, ale najbardziej czerwony - powiedziała Barnett. - Jest intensywny i pełen życia. Pasji, miłości… to kolor serca. I kolor krwi, która krąży w naszych ciałach. Nie ma nic wspólnego z nudą, rutyną i… czy wiesz, co to rutyna? Możesz nie znać tego słowa - uzmysłowiła sobie, że rozmawia przecież z uczennicą szkoły podstawowej. O ile w ogóle do jakiejś chodziła pod opieką IBPI.
- Rutyna to taka jakby nuda, na którą narzekają dorośli ludzie…? - zapytała Emma, upewniając się, czy dobrze kojarzy słowo. Nie używała go, to jednak nie znaczyło, że go nie kojarzyła. Była bystrą dziewczynką.
- Tak - powiedziała Bee. - To też nazwa jakiejś rośliny, chyba zioła a może kwiatka? Nie wiem, ale chyba można to kupić w aptece. Ale ja miałam na myśli nudę.
- Czerwony to ładny kolor. Jak róż… Albo… Maków. Wolisz róże, czy maki? - zapytała teraz, lekko podekscytowanym tonem. Chyba wiedziała, co musiałoby się stać. Pani Bee powinna dostać wspaniały kwiat, w swoim ulubionym kolorze, wtedy zmieni postać wprawdziwą kwiatową wróżkę i uratuje ich wszystkich… Swoją kwiatowo wróżkową mocą… Tak musiało być… Pomyślała mała Emma i znów kichnęła, tym razem… Trzy razy.
Bee nie popatrzyła na nią, gdyż akurat prawie się poślizgnęła i musiała odzyskać równowagę. Dopiero potem zastanowiła się. Maki… odkąd zakazano ich uprawy ze względu na narkotyki, nie widziała tych kwiatków zbyt często, więc nie mogła jakoś specjalnie ich sobie przypodobać. Gdyby nie było to związane z jej zawodem, być może nawet nie pamiętałaby, jak wyglądają. A szkoda, bo były prześliczne. Róże natomiast znała bardzo, bardzo dobrze. Były najpopularniejszymi z kwiatów, jednak Bee uważała, że nie bez powodów. Barnett nigdy nie była osobą, która wzbraniała się przed lubieniem konwencjonalnych i oczywistych rzeczy, takich jak róże.
“No cóż, na pewno nie z tego powodu polubiłam Sharifa”, pomyślała. Nagle pomyślała, że najbardziej uderzyło ją w nim nie to, że był tak oczywiście przystojny. Dostrzegła w nim ten sam rodzaj samotności i smutku, który znajdował się w niej. Pomyślała, że dzięki temu będą się rozumieć i są bratnimi duszami. Koniec końców okazało się, że to wszystko sobie ubzdurała. Kompletnie wymyśliła.
- A czy trzeba wybierać? - zapytała.
Przed oczami stanęli jej Abby i Thomas.
- Nie trzeba. Można lubić maki i róże jednocześnie - powiedziała. - I ja lubię.
Emma zastanawiała się… To jej nie grało…
- A lubisz w takim razie też inne kwiaty? - zapytała, zaciekawiona, bo od razu wpadł jej do głowy kolejny, błyskotliwy pomysł.
- Czy są jakieś kwiaty, których nie lubisz? - zapytała, jeszcze bardziej podekscytowanym tonem, jej głos odbił się echem od ścian jaskini.
To było trudne pytanie. Rzadko kiedy ktoś pytał Bee o to, co lubiła. Zazwyczaj nie musiała wybierać. Z tego powodu… bo nie często dawano jej wybór. Nie narzekała na to.
- Nieczęsto szałwia jest kojarzona ze względu na swoje piękno, jednak według mnie to jedna z najpiękniejszych roślin rabatowych. Firletka to tradycyjny i prosty kwiat. Prosty, ale ładny. Jednak nie przyciąga wzroku. W przeciwieństwie do dalii. To śliczna bylina, ma kwiatki ułożone koncentrycznie i podoba mi się też jej zapach. Nie przepadam za mieczykami. W przeciwieństwie do dalii są takie jakieś niespokojnie, chaotyczne, nieuporządkowane. Podoba mi się łubin, chociaż podstawowy gatunek kwitnie na fioletowo, jednak widziałam także takie o czerwonym zabarwieniu. Jakie są jeszcze czerwone kwiatki… hmm… Nie jestem pewna, ale chyba ostrogowiec i świerzbieniec. Ach i jest jeszcze pięciornik. Ma zabawne kwiatki, przypominają serduszka - uśmiechnęła się. - W sensie płatki, nie same kwiaty. Tylko płatki. Jednak tych płatków składających się na kwiat mogłoby być więcej. No i pelargonia, to taki balkonowy kwiatek. Jednak niektórzy trzymają go również w domach albo w altanach. Czyli najbardziej lubię róże, maki, szałwię i dalię. I może łubin. Oraz ten pięciornik. Nazywa się tak, bo na kwiat składa się pięć lis… Aaaach…!
Rozproszyła się, dzieląc się swoją wiedzą na temat kwiatów. Potknęła się i upadła.
- Jejku jejuniu! - krzyknął Guziczek, łapiąc się dłońmi za policzki.
- Jejku, już wiem! Brakuje jeszcze tylko jednego! Panie Guziczku! Panie Guziczku, to jest zaklęta księżniczka kwiatów! Wróżka kwiatowa, która została zaczarowana w taką postać! Pani Bee… Trochę jak pszczoła, ale to nie pasuje do wróżkowej rodziny królewskiej… Zapewne gdybyśmy poznali prawdziwe imię Pani Bee, to zaklęcie zostałoby zdjęte i znów stałaby się pani prawdziwą księżniczką! - powiedziała Emma i zaklaskała w ręce. Podskoczyła, ale tylko aż sama się poślizgnęła i upadła, zbijając sobie pupę.
Gdyby tylko poznała prawdziwe imię tej zaklętej księżniczki, wróżkowej krainy kwiatów… Musiałoby być eleganckie, z charakterem… Pełne władzy…
- Cholera… moja głowa…
Bee uderzyła głową w lód. Na szczęście nie było krwi, ale pociemniało jej przed oczami. A może to światło promieniujące z lodu zmieniło swoją intensywność?
- Och wy niezdary ślicznoty moje - westchnął Guziczek. - Zaprowadzę was do miejsca, w którym odpoczniecie i zaraz wrócę. No dalej - rzekł, podając rękę Barnett.
Ta jednak stanęła o własnych siłach, więc goblin zaproponował pomoc dziewczynce.
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 22:20   #426
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Emma przyjęła dłoń Guziczka.
- Dziękuję, panie Guziczku. Jest pan naprawde miłym panem - powiedziała komplement goblinowi, po czym znów spojrzała na Bee. Stała przed nią najprawdziwsza, zaklęta wróżkowa królewna i tak niewiele ją dzieliło od zdjęcia z niej czaru! Gdyby tylko znała jej prawdziwe imię!
- Beeeella?! - wystrzeliła Emma, zaczynając poszukiwania.
- Beeernice… Beeernadette? - strzelała, obserwując uważnie Bee. Nie wiedziała, jak wygląda przemiana zaklętej w człowieka wróżki we wróżkę, ale pewnie coś zauważy, jeśli się to zacznie… Więc strzelała dalej…
- O, a może Bellona? - zmrużyła oczy. To było takie kwiatowe imię…
Bee dalej ciemniało w oczach.
- Moje imię to… Be… Bea…
Zamrugała dwa razy powoli. Jej serce natomiast biło aż za szybko. Zemdlała, opadając bezwładnie na lodową podłogę. Tymczasem gdzieś niedaleko rozległ się grzmot. Emma odwróciła się lekko, aby spojrzeć na jego źródło. To była Gryla.
- Co tu się dzieje…? - zapytała.
- Matula…! - Guziczek podbiegł do niej, żeby ją przytulić.
Olbrzymka wyglądała słabo. Była zraniona i jeszcze musiała przebiec ponad trzy kilometry.
- Zaraz przyniosę ci placka mięsnego - zaoferował goblin i uciekł w bok, widząc minę na twarzy Gryli.
- Beatha? - zapytała Emma, ale po chwili jej uwagę rozproszyło dotarcie Gryli i drugiego jej syna. Rozejrzała się. Słyszała coś o drugich saniach. Księżniczka zemdlała, więc Emma uznała, że chyba za mocno uderzyła się w głowę i poczeka, aż ta się zbudzi.
- Czy tamci pozostali, też przybyli? - zapytała Emma.
- Wspaniała, pani mamo pana Guziczka, powinna pani odpocząć po takim boju… - powiedziała Walker.
- Zaraz odpocznę, nie bój się - powiedziała olbrzymka. - Odtąd będziesz opiekować się moim kotem - powiedziała. - Jesteś śliczna i będziesz moją drugą maskotką.
- Sss… - Buziaczek syknął.
- Ty będziesz i tak zawsze najważniejszą i pierwszą - Gryla korzystała ze swojego czułego tonu tylko wobec kota.
- Nazwę cię… hmm… Baryłka - powiedziała. - Nie dlatego, bo jesteś gruba. Lecz twoje włosy są złote jak miód. Buziaczek i Baryłka. To do siebie pasuje.
Pokiwała sobie głową. Następnie spojrzała na Guziczka.
- Zabierz ludzi do szwalni. Moje lata szycia ubranek dla dzieci skończyły się.
To zajmowało bardzo dużo czasu. Cały rok musiała wywijać tą małą igiełką, aby każde dziecko otrzymało ręcznie zrobioną przez nią sukienkę, spodnie lub koszulkę… No i musiała też pleść nitki materiału z roślin, a roboty w przędzalni nie lubiła najbardziej.
- Psich dni koniec - powiedziała, uśmiechając się lekko.. - I nie zapomnij też o tej - powiedziała, wskazując Bee. - Ta będzie wyszywać kwiatki i serduszka na ubraniach dla najgrzeczniejszych dzieci - kiwnęła głową.
- Tajest! - Guziczek krzyknął i popędził wnet po lodzie w poszukiwaniu swoich braci. Chciał przekazać im nowinę na temat Baryłki oraz ludzkich niewolników ubrankowych.
Emma zamrugała…
- Pani wspaniała mamo Guziczka… Chce pani, żeby moi przyjaciele detektywi, wyszywali teraz ubranka? A jak nie umieją? - zapytała blondyneczka. Baryłka… Kompletnie jej się to nie podobało. Już wolałaby być… Mleczykiem, albo Słoneczkiem… Nawet Pszczółką, ale nie Baryłką… Fe…
- No to się nauczą - Gryla powiedziała. - To wielki zaszczyt. Chcę, żebyś to zrozumiała. Na całym świecie, to znaczy na całym naszym świecie… tej części, którą obsługujemy… Żyją dzieci. To wszystko zależy tylko od nas, czy wyrosną na dobrych i grzecznych ludzi, czy też na mordujących, gwałcących i bezrobotnych nierobów alkoholików. Dobre dzieci muszą być wynagradzane, inaczej zaczną się zastanawiać… “A czemu mamy być dobre? Przecież bycie złym to dużo więcej frajdy! Dlaczego mam pogłaskać tego kotka i dać mu mleka skoro mogę rzucić w niego kamieniem?” Otóż muszą wiedzieć, że jak rzucą kamieniem, to przyjdzie Gryla i ich zje. Dzięki temu będą zachowywać się dobrze, nawet jeśli ich wrodzona natura pozostanie paskudna. Lepiej niech żyją w strachu, niż żeby terroryzowały strachem innych - rzekła i przetarła nos. Wyrzuciła ściekające gluty na ścianę obok. Od razu zamarzły. - To dzięki twoim dytektywom… - była całkiem pewna, że przekręciła to słowo, ale i tak kontynuowała. - Kraj ludzi będzie lepszy. Coraz lepszy! Czy chcesz, żeby źli chłopcy rzucali w słodkie kotki kamieniami? No powiedz Baryłko. Powiedz. Jakim dzieckiem jesteś tak naprawdę? Czy zbyt pochopnie cię osądziłam, uważając, że dobrym?
- Ależ skądże, uważam, że złe dzieci powinny się bać, a dobre być nagradzane… Tylko, dlaczego w takim razie ten pan jest taki potwornie zły? Mieszkacie w tym samym miejscu, czy nie powinien się więc bać? - zapytała Emma, zastanawiając się teraz nad tym co miało miejsce w tej dziwnej bazie.
- Czy to dlatego, że jest czarny? Nie jest stąd i nie wie, że powinien? - zapytała.
- Byliśmy zamknięci w czasach, kiedy był dzieckiem. Bo ludzie dążą do zła tak naturalnie, jak rzucona kryształowa waza dąży na dno. Bo chce się sama o nie roztrzaskać i zbić. I zdołali nas pojmać, bo nie rozumieli, że zabijanie złych dzieci to jedyny środek. Oczywiście nie zabijemy wszystkich, inaczej reszta nie mogłaby się nawrócić. Jednak przynajmniej kilku, tych najgorszych i potwornych, musi oddać życie dla przykładu. Działamy zgodnie z kontraktem jedynie w zakresie małych dzieci od czwartego roku życia do piętnastego włącznie. To duże bydle, ten czarny chłop. Poza tym próbowałam dać mu rady, no i nie dałam. Był więźniem wraz ze mną, tyle że on więźniem powinien pozostać - powiedziała. - Baryłko, teraz udasz się do drugiego pokoju. Będziesz tam na mnie oczekiwać. Może zajmie mi odpoczynek kilka godzin, a może kilka dni, ale będziesz dzielnie czekać. Nie martw się, za jedzenie dostaniesz mięsny placek, pić będziesz krople z lodowych iglic, a szczać możesz na podłogę. Zamarza zanim zacznie śmierdzieć. To słodkie życie pełne celu. Bo cel jest w życiu najważniejszy. Kiedy tylko przyjdę do ciebie, będziesz uważnie słuchać, a ja ci będę opowiadać jakie frykasy Buziaczek lubi najbardziej, w które punkty go najlepiej masować i jakie tańce najbardziej lubi oglądać. Oprócz tańca nauczysz się również śpiewać oraz grać na piszczałce, wybrane melodie. Czy zrozumiałaś, Baryłko?
- A mogę jeszcze trochę spędzić czasu z dorosłymi? Bo potem będę już pomagać w opiece Buziaczka? Ale chociaż chwilę? Lubię ich, będę grzeczna - obiecała Emma. Coraz bardziej jednak w środeczku nie lubiła tej pani trolicy, mamy Guziczka. Kompletnie nie tak widziała swoją przyszłość. Była księżniczką, a nie Baryłką. Będzie żyła w pałacu, a nie w pokoju, gdzie siusiać będzie na podłogę, masując i tańcząc dla kota…
- Będziesz, ale najpierw musisz się umyć i przebrać w jakieś boże ubrania - powiedziała Gryla. - Każdy z istniejących bogów lubi skromne, szare szaty. Nie potrzebujesz jaskrawych kurteczek, one jedynie odciągają wzrok od twojego naturalnego piękna. Chciałabym mieć takie włosy jak twoje - westchnęła. - Poza tym skromne szaty pozwalają kultywować piękno wewnętrzne. Zajmowanie się moim kotem Buziaczkiem to najwyższy przywilej szlachecki, jaki można uzyskać na tych ziemiach pod moim panowaniem - powiedziała. - Powinnaś więc posiadać odpowiednie wychowanie, maniery oraz dykcję, moja mała damo - rzekła. - Przyszłaś do mnie w szmatach niczym ludzkie bydlęcie, ale ja uczynię z ciebie księżniczkę. Ktoś będzie musiał zająć się tymi pacanami po mojej śmierci a ostatnie wydarzenia jasno dały mi do zrozumienia, że jestem śmiertelna. Nie obawiaj się, tak szybko nie wyzionę ducha. Zdołam uczynić z ciebie prawdziwą władczynie, o ile jesteś ulepiona z właściwej gliny. Czy jesteś…?
- Jestem księżniczką - oznajmiła dumnie Emma. Podparła biodra rękami.
- Umiem zachowywać się jak księżniczka i będę nosić się jak księżniczka - oznajmiła. Bo tak było. Nie wiedziała tylko, czy jej pojęcie księżniczki pokrywało się z tym Gryli. W końcu może księżniczki skrzatów, goblinów i trolli zachowywały się może jakoś inaczej. A ona wolała być ładną księżniczką w swoim mniemaniu, a nie taką… Pomarszczoną i za dużą.
- O tym to ja zadecyduję, moja droga - powiedziała Gryla. - Po pierwsze. Każda dziewucha, która mówi “że jest księżniczką”, zawsze będzie obśmiana. Nawet żuk gnojak lubi udawać, że toczy czekoladę, a nie gówno. Tak samo nikt nigdy nie uwierzy twoim zapewnieniom, że umiesz się zachowywać, czy też nosić, jak księżniczka. Każda księżniczka pokazuje światu, że jest prawdziwą księżniczką swoim zachowaniem, tonem i wyborami. Ludzie… a także trolle, orki, ogry i inne gatunki… są z natury nieufni i nie wierzą w słowa. Jednak wierzą swoim oczom. Wierzą temu, co widzą. A ja spoglądam na razie na małą dziewuszkę, co prawda ładną, ale przebraną za pajaca i być może nieposłuszną. Zaraz to zobaczymy. Jak zaprowadzę cię do pokoju, to w nim pozostaniesz. Wiesz, dlaczego powinnaś to uczynić, jeśli chcesz być księżniczką?
- Mmm? Dlaczego? - zapytała Emma. Była ciekawa, jaki trollica postawi jej warunek. Powie, że zabije detektywów? Albo że ich zje? Albo, że ją zje? Pani Jednorożec na to nie pozwoli.
- Bo nad każdą księżniczką jest królowa, której księżniczka musi być posłuszna. To nie królowe słuchają księżniczek, tylko księżniczki królowych. Bycie księżniczką to nauka tego, jak władać, odpowiednio się nosić i być uwielbianą. Choć czasami też trzeba umieć siać strach, jeśli władanie miłością nie wystarcza. Bycie księżniczką to nauka tego, jak kiedyś zostać królową. To jest cel bycia księżniczką. Bez niego księżniczka staje się jedynie dobrze wychowaną dziewczyną, odpowiednio odzianą i przystosowaną.
- Hmm… Rozumiem… A ty jesteś królową? - zapytała.
- I księżniczka zostaje królową, kiedy poprzednia królowa odchodzi? Ale najpierw musi się uczyć… No dobrze, rozumiem… - powiedziała Emma. Musiała szybko obudzić zaklętą wróżkę, bo inaczej na zawsze zostanie Baryłką, a detektywi będą robić ubranka dla grzecznych dzieci… Musiała tylko znaleźć to właściwe imię… Ile jeszcze zostało imion na Bea… Otworzyła szerzej oczy. Chyba miała potencjalny wybór, choć strasznie nie lubiła tej postaci w książkach…
- A teraz chodź za mną - powiedziała Gryla.
Ciężkim krokiem ruszyła przed siebie. Wnet minęła Emmę. Nie spoglądała na nią. Oczekiwała, że ta za nią pójdzie. Jeśli tego nie zrobi… to na pewno się nie zatrzyma.
Emma zastanawiała się, po czym ruszyła za Grylą. Powiedziała, że potem, jak już ją ubierze, to da jej się zobaczyć z detektywami.
- A dostanę kredki i ciasteczka? - zapytała.
- Pan Guziczek mi obiecał… - dodała.
- Kredki? Pewnie zrozumiał, że masz na myśli małe krety - mruknęła Gryla. - Może teraz ich szuka w ziemi. O tej porze roku życze mu powodzenia. Co do ciasteczek, to nie mam pojęcia, co miał na myśli. Bo jeśli te specjalne, które je tylko Buziaczek, to ich prędko nie dostaniesz - rzekła.
Wnet stanęła przed jedną z tafli lodu. Ta przesunęła się, jakby przestraszyła się jej odbicia na swojej powierzchni. W środku znajdowała się mała izba ze słomianym łóżkiem, stołem oraz krzesłem.
- Zapraszam - powiedziała Gryla.
- A co mam robić, jak będę czekać? - zapytała Emma. Nie widziała tu żadnego ubranka, ani niczego, co mogłaby porobić w międzyczasie. Poza tym, zdawało jej się, że było tu dość zimno i smutno… I trochę to miejsce przypominało jej tą paskudną celę…
Gryla poszukała w jednej z wielu kieszeni swojej kufajki. Wyjęła z niej gruby tom.
- Tysiąc i jeden krój. Moda dziecięca według Hilgefiory Okrutnej. To świetna lektura. Kiedy byłam w twoim wieku… a miało to miejsce bardzo dawno temu… każdą stronę umiałam recytować na pamięć - powiedziała i przekazała dziewczynce tom.
Ważył z pięć kilogramów. Mała nie spodziewała się ciężaru i upuściła go na podłogę.
- Nic się nie stało - powiedziała Gryla. - Sama nie raz miałam ochotę tym rzucić - źle zinterpretowała to, co się stało. - Ale proszę nie rób tego więcej, to mimo wszystko złe maniery. Zwłaszcza że jeszcze nie otworzyłaś tej lektury.
Emma spostrzegła, że tytuł był zapisany w jakichś dziwnym znaczkach. Do głowy Gryli nie przyszło, że dziewczynka nie znała pisma runicznego.
Walker zamrugała.
- A po jakiemu to jest napisane? Nie znam tego języka - zauważyła, wskazując palcem runy.
Brwi Gryli powędrowały w górę.
- Czyżby dziewczynka nie chodziła do szkoły…? - zawiesiła głos.
- Oczywiście, że chodziłam. Tylko, że ludzie nie uczą się takich znaczków - powiedziała poważnym tonem.
- Jako pierwsza w klasie nauczyłam się najlepiej geometrii i znam całą budowę kwiatka, bez zastanowienia. Umiem też historię… I dużo innych rzeczy, ale nigdy nie widziałam takiego znaczka - powiedziała Walker i skrzyżowała ręce.
Geometria mogła być przydatna. Dobrze, żeby dziewczyna wiedziała, żeby wycinać z materiału prostokąty, a nie trójkąty. Budowa kwiatka była kompletnie bezużyteczna. Natomiast historia…
- Pierwsze Regionalne Wojny Ogrów. Jak miała na imię pani generał sił Hulvensteinów? - zapytała Gryla. - To pierwsza zapisana w historii kobieta generał. Uczą o tym już pierwszego dnia.
- Ludzkich dzieci nie uczą o ograch… Wiem za to, jak nazywał się człowiek, który odkrył Amerykę, ile lat naprawdę trwała wojna stuletnia w Europie, oraz w którym roku zaczęły się Pierwsza i Druga wojna światowa - oznajmiła Emma.
- Na nic ci się to nie przyda nigdy - powiedziała Gryla. - Natomiast bez wiedzy o Velimie Hulvenstein każda ogrzyca cię zabije na miejscu. To największy brak szacunku, jaki możesz okazać. Powtórz to słowo, kiedyś uratuje ci życie. Velima. Velima Hulvenstein.
- Velima Hulvenstein… - powtórzyła Emma. Uznała, że jeśli kiedyś będzie miała wreszcie swój własny komputer, o który tak ostatnio namiętnie na Gwiazdkę prosiła pana Jenkinsa, to takie ustawi do niego hasło… Na pewno kilka razy uratuje jej to życie.
- Dobrze - uśmiechnęła się Gryla na krótki moment. - Zawołam tutaj Ogórka, jest najbardziej łebski z moich chłopaków. On jeden nauczył się czytać. Od tego rozpocznie twoją naukę - powiedziała. - Czekaj tutaj - powiedział ogrzyca, po czym wycofała się na korytarz. - Do zobaczenia, Baryłko. Możesz już teraz zacząć przeglądać obrazki.

Emma kiwnęła głową. Podniosła książkę i wniosła ją do pomieszczenia. Usiadła na krzesełku i położyła ją na stole. Westchnęła. Wolała bajki od książek. Miała nadzieję, że było dużo obrazków. Otworzyła książkę i zaczęła przeglądać. Miała nadzieję, że pani Bee szybko się zbudzi… Bo chyba tylko jej przebudzenie zdoła ich wszystkich stąd uratować.
Ujrzała tu wiele różnych tekstów oraz rzeczywiście - obrazków. Emma rozumiała, że były to instruktaże. Na początku znajdował się rysunek ubranka. Niżej poszczególne etapy, jak go wykonać. Przyszło jej do głowy, że pewnie kilka tysięcy lat temu takie kroje musiały być naprawdę rewolucyjne. Dzisiaj jednak zdawały się okropnie przestarzałe… Otworzyła kolejną stronę i jej wzrok zawiesił się na tytule. Cztery runy poruszyły coś w jej umyśle… jakby wspomnienie… Hmm…


Emma uniosła brew i przechyliła głowę raz w lewo, a raz w prawo. Zastanawiała się z czym jej się to kojarzyło…
- Hmmm… Widły, albo trójząb… R… I i Gwiazdka? Albo Śnieżynka? - powiedziała cicho…
- YRIX… TRIX? ERIK? WRIK? WRIX? Hm… - zamruczała i pokręciła głową. Walker zaczęła kręcić się po pokoju, po czym podeszła jeszcze raz do stołu.
- Trix, to ciekawe… - powiedziała. Usiadła i spojrzała w stronę drzwi.
- Ja już wiem jak masz na imię wróżkowa księżniczko wróżkowych kwiatów… Beatrix… Jak ta straszna pani z Harrego Pottera… Ale mam nadzieję, że ty nie jesteś taka straszna… Ocalisz nas? - zapytała i kichnęła tęczowym dymem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-11-2019, 22:21   #427
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Jednak odpowiedziała jej tylko goła ściana.

Beatrix… Beatrix…
Emma poczuła się nagle bardzo zmęczona. Siły wypływały z niej tak, jak gdyby ktoś naciął jej nadgarstki i krew wylewała się poza jej ciało.
Beatrix.

Beatrix.

***

Bee obudziła się.
Poczuła obcą, a jednak dziwnie znajomą energię. Przepływała przez jej ciało. Budziła jej zmysły i wołała do życia.
Rozejrzała się. Znajdowała się w ogromnym lodowym pokoju, który był wypełniony belami materiału. Na jednym z nich, rozwiniętym, leżeli nieprzytomni detektywi. Ona jednak nie mogła się na nich skoncentrować.
Skąd w niej ta moc? Ruszyła po pokoju, niepewna i zestresowana, co takiego ma uczynić. Obejrzała się. Ujrzała że w miejscach, w których jej stopy dotknęły lodu, wyrastały wysokie róże, maki, szałwie… Zamilkła i otworzyła usta, kompletnie zszokowana.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=3dm_5qWWDV8[/media]

Opadła na kolana.
Kompletnie oszalała.
Przecież to niemożliwe, żeby kwiaty wyrastały na lodzie. To tak, jak przedtem, kiedy widziała Abby kupującą jej kwiaty w Wiszących Ogrodach Barnettów. To wszystko działo się tylko w jej umyśle...
Zaczęła płakać. Jej łzy skapywały na lód. Wyrastały z niego wysokie kwiatostany czerwonego łubinu.

Była sama. Teraz już kompletnie sama. I nie mogła nic na to poradzić. Odchodziła od zmysłów. Tak właściwie dziwiło ją tylko to, że tak późno do tego doszło. Położyła się na lodzie, łkając. Była sama w wielkiej, zapomnianej przez Boga górze śmierci. Łzy płynęły z jej oczu i skapywały na lód. Wnet linie kwiatów zaczęły porastać korytarze Lofthellir. Pięły się i pięły. Wyśnione, wyimaginowane kwiaty, które jednak każdy mógł zobaczyć. Doszły aż do dziury, przez którą tutaj weszli. Pokryły ją…
A następnie zaczęły rozprzestrzeniać po skutej lodem ziemi pod gołym niebem.
Pokryły całą górę.

Maki, szałwie, firletki.
Dalie, łubinny, a także mieczyki.
Ostrogowce, świerzbieńce, pelargonie.
Również pięciorniki o pięciu płatkach w kształcie serc.

One wszystkie wzrastały w mgnieniu oka.
Końcem grudnia.
Na dalekiej północy Islandii.

“Alice, pomóż mi”, płakała Bee, aż znów straciła przytomność.

***

- Dla mnie kawę… Z mlekiem… - zamówiła Harper. Siedziała w hotelowej restauracji, wraz z dwójką detektywów i Jen. Byli już w trakcie posiłku, ale Alice nie była zbyt rozmowna. W przeciwieństwie do Fanny i Brandona, ona właśnie w tej chwili była w kompletnie innym wymiarze w swoim własnym umyśle.
Szukała odpowiedzi.
Co miała teraz zrobić?
Poznała bardzo mroczną stronę IBPI, paskudną, oślizgłą i czarną jak smoła. Dowiedziała się kim był Zola Zaira. Co mu zrobiono. Czemu był jaki był. Odpowiedź była prosta - to wszystko wina cholernego IBPI. Patrzyła na kromkę świeżej bułki, której nie była w stanie w siebie wcisnąć. Nie miała apetytu, choć czuła głód, ciężko jej ten posiłek przechodził przez gardło. Odebrano jej całą rodzinę oraz trzy bliskie przyjaciółki. Kirill leżał nieprzytomny, pewnie w szpitalu, a Wataha? Pewnie załatwiała sprawę samolotu, ale nie mieli jak się z nią skontaktować, bo cholerna sieć leżała martwa. Alice zerknęła na telefon swój i Bee. Oba… Bezużyteczne. Była blada, wyglądała na co najmniej wykończoną, a to była zaledwie połowa dnia. Ile godzin temu porwano jej bliskich? Co się właśnie z nimi działo? Jaką chorą grę przygotuje dla niej Zola w związku z ich zniknięciem? Czy następny punkt programu będzie złożony z ich odrąbanych palców? Czuła się niemal chora.
- Alice… Fanny… - Brandon zaczął szeptem. - Obejrzyjcie się za siebie. Ale za chwilę. I nie obydwie razem.
Harper chwilę odczekała i to zrobiła. Za oknem znajdował się skuter śnieżny. Czerwony, całkiem nowoczesny. Ktoś na nim siedział w kombinezonie. Miał na głowie kask.
- Jest tam już od dwudziestu minut. Może jestem przewrażliwiony, ale… czemu miałby tutaj stać w takiej śnieżycy? Na kogoś czeka? Albo… śledzi nas? To kolejna zagadka… to znaczy chora gra… Zairy? - zapytał z przyciskiem.
- To może zaprośmy go na kawę… Pewnie już mu tyłek odmarzł… - zauważyła Harper. Obserwowała chwilę postać w kombinezonie. Czy Brandon był przewrażliwiony? A może to naprawdę był kolejny punkt programu Zoli? Alice rozejrzała się po restauracji, odrobinę bardziej świadomie. Czy był tu w ogóle ktoś poza nimi? Czy mógł czekać na kogoś innego? Raz już zaatakowała kiedyś człowieka na przystanku, bo myślała, że robił zdjęcia jej, kiedy tak naprawdę był zwykłym turystą…
- Dobra, zaraz wrócę - powiedział Brandon. Wstał i podszedł do stojaka, na którym wisiał jego płaszcz. Zaczął się w niego ubierać. Wnet wyszedł z restauracji. Musiał przejść przez korytarz do drzwi głównych, aby znaleźć się na ulicy.
Alice spostrzegła trzy osoby. Starsza pani czytała gazetę. Zimna kawa czekała na jej pierwszy łyk, jednak serniczek był już zjedzony do połowy. Znudzony dwudziestolatek jadł makaron, spoglądając to na okna, to na stoliki z ludźmi. Znajdował się tu też mężczyzna w starszym wieku, który mieszał kawę i rozmawiał przez telefon z partnerką, jak się spodziewała po kilku podsłuchanych zdaniach.
Rozmawiał przez telefon… Wzdrygnęła się.
Alice złapała swoją komórkę i sprawdziła, czy miała zasięg sieci. Czy to oznaczało, że ta działała już normalnie? Czy nie zauważyła, kiedy została aktywowana? Poczuła gorąco w klatce piersiowej.
Nie, wciąż nie posiadała zasięgu.
Alice podniosła się i ostrożnie podeszła do mężczyzny. Nie zamierzała mu przerywać, ale pojawiła się w zasięgu jego wzroku, uśmiechając się ostrożnie i nieśmiało. Miała nadzieję, że zwróci na siebie jego uwagę, żeby odpowiedział jej na podstawowe pytanie… Jak u licha rozmawiał przez telefon?
- Tak? - zapytał, odkładając na moment aparat.
- Przepraszam najmocniej… Zauważyłam, że rozmawia pan przez telefon… Jak się to panu udało? Moja sieć padła i nie podnosi się już drugi dzień… - wyjaśniła Harper.
- Przepraszam skarbie - powiedział jeszcze do głośnika. - Za chwilę się zobaczymy.
Następnie rozłączył się.
- Rozmawiam z żoną przez komunikator internetowy. Niestety hotel nie ma dostępu do internetu. Padł razem z siecią. Tutaj na takim zadupiu wszyscy łączą się z siecią tylko przez operatora. Jednak samo hotelowe wifi działa i mogę połączyć się z żoną, która również jest do niego podłączona. Jest chora i leży w naszym apartamencie, natomiast ja wyszedłem coś zjeść. Czy zaspokoiłem pani ciekawość? - zapytał.
- Tak… Jeszcze raz przepraszam… Sądziłam, że może pomoże mi pan skontaktować się z kimś, kto zapewne za granicą odchodzi od zmysłów na brak kontaktu ze mną… Życzę zdrowia małżonce - powiedziała Harper. Przypomniała sobie tę starszą kobietę z poprzedniego dnia. Alice wróciła do stolika. Spojrzała na Fanny i Jen, a potem rozejrzała się, czy Brandon wracał. Wróciła do swojego poprzedniego, przygaszonego i oszołomionego stanu bycia.
- Nie ma za co - usłyszała za sobą.
Jen nachyliła się nieco do Alice, kiedy ta usiadła.
- Mam do ciebie cichą prośbę… - zawiesiła głos i wydęła usta.
Tymczasem Harper spostrzegła, że Brandon wciąż rozmawiał z mężczyzną na skuterze. Ten coś pokazywał mu na telefonie w tej właśnie chwili.
Rudowłosa zerknęła przelotnie na Jen.
- Mm? Jaką? - zapytała. Jej większa część uwagi była teraz jednak na Brandonie. Jaką miał minę? Przechyliła się, by może go lepiej zobaczyć.
To była mina Detektywa Brandona. Przez duże “D”. Zadawał mężczyźnie pytania i oczekiwał odpowiedzi. Tymczasem Jen zagryzła wargę.
- Czy ja też mogłabym spróbować takiego ciastka? Takiego, które je ta pani - spojrzała na staruszkę.
Wargi zaczęły jej drżeć. Bez cienia wątpliwości bardzo jej na tym zależało, ale bała się odmowy.
- Jasne… Jeśli masz ochotę… Chyba nie ma w nim związków, które mogłyby ci zaszkodzić, jak alkohol… - stwierdziła. Alice rozejrzała się i poprosiła ręka kelnera, by złożyć zamówienie na ciastko dla Jen. Chciała w ten sposób zabić czas, nim Brandon wróci.
Minął jakiś kwadrans. Wnet blondynka otrzymała porcję ciasta, natomiast Alice otrzymała Brandona.
- Ciekawe - mruknął, zerkając na skuter, którego silnik został zapalony. Mężczyzna mobilizował się do odjazdu. - Mamy kolejnego szaleńca widzącego szalone, nieistniejące rzeczy. To turysta z Irlandii. Tyle że nie spostrzegł wcale czarnej mazi, która sama się poruszała… - zawiesił głos.
- A co? - zapytała Alice, bo skoro miał to nagrane na telefonie, i pokazywał je Brandonowi, to ten suspens, który zbudował detektyw, był tu zbędny i tylko wzbudzał w niej delikatną irytację.
- Robił właśnie okrążenia wokół góry, w której znajduje się lodowa jaskinia Lofthellir. Na niej całej w przeciągu kilku minut rozkwitły czerwone kwiaty. Zrobił zdjęcie, jednak nie widać ich na nim. Pokazywał mi, jakbym potrzebował przekonywania, że na górze nie ma kwiatów. To chyba on sam siebie chciał przekonać. Przyjechał do miasta i kompletnie nie wiedział, co z sobą zrobić. Uważa, że oszalał. Odradziłem mu jazdę do telewizji w Akureyri. Zasugerowałem, że wtrącą go do psychiatryka. Ma mieć gębę zamkniętą na kłódkę. Wrócił do swojego apartamentu. Szaleniec? Czy nad Lofthellir rozkwitły czerwone kwiaty końcem grudnia, które są niewidzialne dla kamer?
Harper zastanawiała się. Góra nie była stąd zbyt daleko… Zaledwie osiem minut drogi, gdyby przejechać w pobliżu uśpionego wulkanu, po prostu go omijając… Czerwone kwiaty… Kolejna anomalia? A może źródło pomocy?
- Cóż… To nie jest daleko, a mamy samochód… - zauważyła. - I tak czekamy na jakiś znak od tego szaleńca, równie dobrze możemy się przejechać i rozejrzeć… - zaproponowała.
Fanny zerknęła Alice, a potem na Brandona.
- Musimy coś zrobić. Jednak jechać prosto w nieznane?
- Czyż to nie esencja bycia detektywem? - Baird uśmiechnął się lekko.
Brice również, jednak nie zdawała się tak naprawdę wcale rozbawiona.
- Czy wiemy, co mogło sprawić, że rozkwitły kwiaty w zimie? Myślę, że to poza Zolą Zairą. Ma inne zdolności. Któryś z detektywów? - zapytała. - Któryś z Konsumentów?
Zastanowiła się.
- Nikt z naszych nie posiada władzy nad naturą.
- To też może być jakieś wydarzenie właściwe tylko i wyłącznie dla Lofthellir, tamtej góry. To Paraspatium. Przynajmniej Alice tak tę górę oznaczyła.
- W każdym razie - Brice spojrzała na Alice. - Co zamierzamy? Jedziemy tam po prostu naszym… w sumie nie naszym… samochodem?
- Mam jeszcze pewien pomysł… Pojedziemy tam, ale najpierw… Zaproszę was do swojego pokoju. Musimy coś sprawdzić… Minęła doba, myślę, że mogę to zrobić już po raz drugi… - powiedziała w zadumie. Detektywi w końcu nie widzieli jak korzystała ze swoich zdolności. Skoro jednak zamierzali pozostać z nią, powinni wiedzieć, co było tak wyjątkowego i specjalnego w Dubhe.
- Cholera… Tylko że pinezki zostały w torbie… Mapę mam, ale nie mam narzędzi… Potrzebujemy pinezek… - powiedziała i cmoknęła, uświadamiając sobie, że jej bagaż pojechał wraz z Arthurem i Thomasem… Czy może bardziej… Poleciał.
- Hmm… ale co chciałabyś tym osiągnąć? - zapytała Fanny. - Masz jakieś przesłanki sugerujące, że trafiłabyś w jakieś inne punkty, niż te, co wcześniej?
- W jakieś nowe? Czy może oczekiwałabyś, że pinezki nie zagłębią się w któreś z wcześniej wytypowanych punktów? - zapytał Brandon.
- Moje wyczuwanie energii pozwala skontrolować miejsca, gdzie jest duże skupisko Fluxu. więc, jeśli w jakimś miejscu z wcześniej, ta energia stała się rzadsza, a pinezek będzie mniej, będziemy mogli zweryfikować, które punkty mają teraz większe znaczenie. Spodziewam się, że wbije się w jezioro, jako zsyp na kosmiczne ekskrementy, w elektrownię, jako główne rury zrzutu, ale dalej? W tym miejscu, gdzie były zlepione ciała, już raczej nic nie ma, więc może tam wygaśnie, a dalej? Kto wie gdzie wbiją się dalej. Może znów w wulkan i w tę górę. Może dlatego, bo jeden z tych obiektów jest wart odwiedzenia. Bo na przykład wypluwa kwiaty pod koniec grudnia… Ostatnim razem, kiedy widziałam kwiaty, których nie łapały aparaty, to było na Isle of Man i zdarzyło mi się spotkać istoty, które były dość pomocne. Może tym razem będzie tak samo? - zaproponowała Alice, chyba chcąc wierzyć, że te kwiaty, był oznaką czegoś dobrego… A nie ogrodu Piekielnego, który sprowadza sam Lucyfer, by zwieść ich na pokusę, w końcu… Ponoć w tamtym obszarze upadł, czyż nie? Czerwone kwiaty by do niego pasowały…
- Ale jeśli wbiją się w te same miejsca, to nie będziemy wiedzieć nic więcej - powiedziała Fanny.
- To swoją drogą - powiedział Brandon. - Bardziej zastanawia mnie coś innego. Bo Alice zakłada, że w miejscach o największym PWF powinniśmy się znaleźć, gdyż najpewniej to tam dzieje się coś ciekawego. Może tak jest rzeczywiście, jednak nie musi być tak naprawdę. Może podzielimy się? Żeby nie marnować już więcej czasu? Ja spróbuję wynająć jakiś skuter i udam się nim w okolice Lofthellir, aby przekonać się, czy naprawdę znajdują się tam czerwone kwiaty. Natomiast ty, Alice, oraz ty, Fanny, zajmiecie się mapą i pinezkami - zaproponował.
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 22:27   #428
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- No i jest jeszcze jeden mały problem, który może się właśnie generować na Islandii… - dodała Alice. - To co prawda czysto Konsumencka sprawa, ale jeśli rozwija się w najgorszym możliwym kierunku, pobudzi sensory bezpieczeństwa IBPI… O ile te już nie są pobudzone tym bałaganem… Otóż… Osoba dysponująca za moim pozwoleniem jednostkami Kościoła, wczorajszego dnia, wysłała mi wiadomość, że jeśli nie odpisze, wyśle na Islandię co najmniej batalion Konsumentów… To się bardzo źle składa, bowiem pisał do mnie również… główny założyciel Kościoła… Na tamten moment piętnaście razy, co jest dla naszych ostatnich kontaktów tak niebotycznie niecodzienne, ze względu na to że pracuje nad czymś gdzieś na świecie… Że jeśli połączyć to i panikę osoby zarządzającej ludźmi… Ja nie wiem, czy za chwilę większość Kościoła nie wyląduje na tej biednej wyspie… A choćbym bardzo chciała, żeby tak nie było, Konsumenci są głodni Fluxu. Bo tak im nakazuje natura daru, który otrzymali… Więc jeśli zaczną wyłapywać miejsca i je konsumować, no rozpęta nam się tu bałagan, z wkurzonymi detektywami, bo w końcu, jak zauważyliście… Islandia równa się Laguna, a Laguna to bardzo ważne miejsce dla IBPI. Dlatego… No nie wiem czy nie mamy mało czasu… Już pomijając licznik, który wyznaczył dla nas Zaira - skończyła długi wywód Harper. To ją trochę niepokoiło od poprzedniego dnia, a że nie miała już swoich przybocznych, postanowiła, że zaufa odrobinę tym detektywom i Jen.
- Czyli…? - zapytała Fanny. - Nie jestem pewna, czy chcesz, żeby ci Konsumenci pojawili się, czy też raczej nie.
- Wolałabym nie, bowiem to miała być prosta, spokojna misja. Znaleźć kilka osób, przekonać je i wrócić… Skomplikowało się to wszystko jednak tak… Że oczywiście obecność pozostałych Konsumentów jest mi mile widziana, ale jeśli potrwa to jeszcze dłużej… Ja nie wiem, czy nie spadnie nam na głowę sam Joakim - dodała, w końcu mówiąc jego imię na głos.
Fanny wzdrygnęła się, jakby usłyszała prawdziwe imię Voldemorta.
- A to już zalążek nadciągającej awarii - podsumowała Alice.
- Więc rozdzielenie się nie jest złym pomysłem, ale nie wiem czy po to, byś ty pojechał do góry, a my po pinezki. Jeśli już się mamy dzielić, czego nie jestem zwolenniczką, to lepiej, żeby ktoś pojechał w jeden potencjalnie istotny punkt, ktoś w kolejny, a kolejna osoba w następny. Tak, zbadalibyśmy od razu większy teren. Tylko że, no cóż to mogłoby oznaczać kłopoty, a nie mamy jak się komunikować, przez brak sieci - westchnęła Alice.
- Musielibyśmy ustalić miejsce, w którym byśmy się spotkali za pół godziny i jeśli ktoś by się nie stawił, to by oznaczało, że wpadł w kłopoty na miejscu gdzie pojechał… Uważam jednak, że nieważne czy jesteśmy razem, czy osobno i tak czekają nas tu kłopoty, więc… Optuję za podjęciem małego ryzyka, skoro ostrożność i tak wychodzi nam chujowo - zakończyła i zerknęła na telefony przed sobą na stoliku.
- Ale w jakie miejsca mielibyśmy pojechać? - zapytała Fanny.
- Czy sugerujesz, że ktoś z nas powinien udać się poza Islandię, żeby nawiązać kontakt z zewnętrznym światem i odwołać konsumentów? W sumie to nie musiałoby być poza Islandię - powiedział Brandon. - Myślę, że już w Akureyri powinien być dostęp do sieci lub internetu. Czy powinienem udać się tam, żeby zawiadomić Konsumentów, że wszystko w…
- Chciałeś powiedzieć, że wszystko w porządku? - Fanny uśmiechnęła się krzywo.
- Jaki pyszny jest ten sernik - powiedziała Jen, już po zjedzeniu połowy deseru.
- Po tym jak stracili ze mną kontakt na właściwie półtorej doby, nie wiem, czy sama nie powinnam tam polecieć… Ale nie mogę powiedzieć, że wszystko jest w porządku, kiedy oczywistym jest, że nie jest… - powiedziała Alice i splotła dłonie.
- Sądzę, że najbardziej wskazanym byłoby rozwiązać to wszystko i albo zginąć próbując, albo pokonać to co stoi nam na drodze. A potem, no cóż… Zaklepać wszystkie inne lawiny, które rozpoczęły się z powodu obecnych niedogodności - powiedziała i podniosła swoja komórkę. Sprawdziła, która była godzina, czy nadal nie było sieci, a także przejrzała wiadomości z poprzedniego dnia, które przesyłał jej ‘J.’
Nie miała na to czasu do tej pory, a potem kiedy miała, nie myślała o tym, ale co tak właściwie do niej pisał w tych wszystkich wiadomościach?
To były krótkie SMSy.
“Jesteś już?”
“Czemu nie odpisujesz? Wszystko w porządku?”
“Martwię się.”
“Daj jakiś znak.”
“To nie wygląda dobrze.”
“Czuję się kurwa bezsilny…”
“Chyba upiję się.”
“Mam nadzieję, że nie odpisujesz dlatego, bo nie żyjesz…?”
“...nie żyjesz?”
“A teraz? Może teraz odpiszesz?”
“I chuj.”
“Z tym wszystkim.”
“Jak przeżyjesz, to przylecę i może zobaczymy się na Nowy Rok. Jeśli napiszesz, że tego chcesz, to mnie zobaczysz. A jak nic nie napiszesz, to mnie nie ujrzysz.”
“Wciąż czekam.”
“Dobra, czuję się teraz lekko urażony.”
“...Alice…?”
- Co tam czytasz? - zapytała Jen.
Alice posmutniała, ale uśmiechnęła się ciepło. Poczuła się, trochę, jakby otuliła się ciepłym kocem w zimny dzień.
- Człowieczeństwo… Czytam człowieczeństwo - powiedziała i westchnęła.
Zaczęła pisać wiadomość.
‘Żyję, chociaż, co to za życie. Chciałabym, żebyś tu był’ - kliknęła wyślij. Oczywiście, sieci nie było i wiadomość najpewniej nie pójdzie, przynajmniej póki ta nie powróci, ale chociaż wysłała ją. Zamknęła oczy i odłożyła telefon.
- Zróbmy coś… Bezczynność mnie wykończy - powiedziała wreszcie.
- Czyli co zarządziłaś? - zapytała Fanny. - Bo mówiłaś dużo teoretycznych rzeczy, ale żadnych konkretnych. Fanny, zrób to. Brandon, zrób to. Jen, zrób to.
Wychodziła z niej Koordynator.
- Jak chcesz, to mogę przejąć kontrolę, ale nie miej do mnie pretensji, jeśli coś pójdzie nie tak - powiedziała.
Baird mimowolnie zagryzł wargę i spojrzał to na Fanny, to na Alice. Milczał, czekając na polecenia. Mimo wszystko w głębi serca był żołnierzem, nie strategiem.
- Cóż, zrobimy więc tak. Zdobędziemy pinezki, ogarniemy mapę. A następnie, każde z nas wybierze jeden punkt i się do niego uda. Jen będzie mogła sama wybrać z kim pojedzie. W ten sposób sprawdzimy więcej miejsc. Spotkamy się o konkretnej godzinie w konkretnym miejscu, które wytyczymy względem wybranych punktów na mapie i tam się spotkamy - oznajmiła i nie czekała na opinie. To był plan, który zarządziła. Najłatwiej byłoby jej oddać kontrolę Fanny, ale co byłaby z niej za szefowa KK, gdyby sama nie umiała wydawać poleceń.
- Dobra - powiedział Brandon.
- Z ilu pinezek zechcesz skorzystać? - zapytała Fanny. - Bo zrozumiałam, że tak chcesz wytypować najbardziej interesujące miejsca. Nie pozwolisz wirować dziesiątkom, ale jakieś małej, konkretne liczbie… czy tak? - zawiesiła głos.
- Gdybyśmy mieli sześć, lub nawet pięć, byłoby najlepiej. W ten sposób moglibyśmy zamknąc się w najbardziej kluczowych punktach - powiedziała Harper.
- Może tyle zdołalibyśmy zdobyć w recepcji? Pewnie mają jakąś tablicę korkową - zauważyła.
Jen wyciągnęła przed siebie dłonie. Zaczęła liczyć coś na palcach.
- Ale po co ci sześć pinezek, skoro nas jest tylko czwórka? I z tego, co zrozumiałam, chciałaś mnie dedykować jako pomoc specjalną, czyli… trzy pinezki? Jedna dla ciebie, druga dla Fanny, trzecia dla Brandona… i ja jako wsparcie - rzekła.
- W sumie rzeczywiście - powiedziała Brice. - Sześć pinezek i nie będziesz wiedziała gdzie kogo posłać.
- A więc trzy. Trzy pinezki, po jednej dla każdej osoby - stwierdziła. Uznała, że sześć, dałoby jej większy podgląd, ale rzeczywiście mieli rację, nie było sensu myśleć o większej ilości punktów, zwłaszcza, jeśli mogli nie wyjść z tych trzech.
- Dobra. Widziałem sklep 1001 drobiazgów za rogiem. Pewnie będą tam pinezki - Brandon wstał, zakładając płaszcz. - Poszukam też mapy, ale jakby nie było, to gdzie ją znajdziemy?
- Jakaś stacja benzynowa? - zasugerowała Fanny. - Może w recepcji będą mieć… - mruknęła.
- Było smaczne - powiedziała Jen, kończąc sernik.
- Ciesze sie Jen. A co do mapy, to druga po portfelu rzecz, która mi została z mojego bagażu w kieszeni płaszcza. Mapa, portfel i telefon. Tyle mam… - powiedziała i potrząsnęła głową.
- Helsinki v.2 - podsumowała cierpko.
Brandon skinął głową, wstał i wyszedł w poszukiwaniu pinezek.
Fanny natomiast zerknęła na nią z zainteresowaniem.
- Czemu? - zapytała. - Co jest takie podobne do Helsinek? Nie będę kłamała… Helsinki urosły do pół mitycznego, pół prawdziwego statusu. Oczywiście przeczytałam wiele w Zbiorze Legend, ale jest milion plotek krążących wokoło… Tak naprawdę chyba żaden detektyw nie wie, co się tam naprawdę zdarzyło. Wydaje mi się, że to zawsze będzie jedna z największych legend IBPI.
- Naprawdę? Legenda? Nigdy nie sądziłam, że zostanę częścią jakiejś legendarnej opowieści… - zagadnęła Alice.
- Dwójka bogów śmierci pragnęła życia. Zamierzała wykorzystać do tego ciało moje i Joakima. Więc… Walczyłam ze śmiercią. Dosłownie, stanęłam na głowie by wrócić się z martwych. Dużo poświęciłam, dużo osób umarło… Za dużo. To nie jest coś, czym powinno się szczycić, albo co powinno być legendarną opowieścią. Helsinki to był naprawdę straszny czas. Wiele wniósł, ale dużo więcej straciliśmy, niż zyskaliśmy - Harper powiedziała i spojrzała na swoją protezę palców.
- Czy nie można tego powiedzieć o wszystkich największych legendach i opowieściach? Okropne rzeczy, które nie powinny zostać opowiadane, jednak może da się z nich czegokolwiek nauczyć. W każdym razie… czemu nazwałaś to miejsce Helsinki v.2? Bo też są tak beznadziejne… ale miejmy nadzieję skończą się dobrze?
Fanny zamrugała.
- O ile… oryginalne Helsinki rzeczywiście skończyły się dobrze.
- Helsinki v.2, ponieważ większość czasu w tamtym czasie spędziłam bez możliwości kontaktu z kimkolwiek, sama, a co więcej stale szpiegowana przez przeciwnika. Luźne skojarzenie. A co do dobrego zakończenia. Żyję, czyż nie? To względnie dobrze… Choć, zależy dla kogo. Zapewne ci, którzy zginęli nie powiedzieliby tego samego - zauważyła.
- A wielu zginęło? - zapytała Fanny. - Z twoich przyjaciół?
- Och! - Jen zasłoniła usta dłonią.
Ten nieco dziwny gest zdołał lekko speszyć Brice.
- Przepraszam, to w sumie pytanie nie na miejscu. Niegrzeczne. Nie odpowiadaj - powiedziała i wyjrzała przez oszklone okno na Brandona, który zniknął za drzwiami sklepu 1001 Drobiazgów.|
- Za dużo - powiedziała tylko krótko Alice i pomyślała o wszystkich tych osobach. Zamilkła i sama też spojrzała przez okno. Po chwili jednak podniosła się.
- Może przejdźmy do lobby i tam poczekajmy na Brandona. W końcu i tak pójdziemy na chwilę do pokoju, gdy wróci - zaproponowała, nie chcąc już siedzieć przy stoliku, skoro posiłek był już za nimi.
Zapłacili jednak najpierw. Dopiero wtedy wyszli na główny hotelowy korytarz. Wtedy akurat do środka wszedł Baird.
- Kupiłem - powiedział oszczędnie. - Chodźmy.
Ruszył w stronę windy. Rozumiał, że Alice będzie chciała skorzystać ze swojej mocy w ustronnym miejscu.
Tymczasem Jen przytuliła się mocno do Harper.
- Jestem z ciebie dumna - powiedziała, uśmiechając się. - Tak dobrze dajesz sobie radę. Jesteś opanowana, samodzielna i inteligentna, mimo że wokół ciebie nie ma ani jednego Konsumenta. Jesteś moją idolką, Alice!
- Dzięki Jen… Pewnie gdyby nie ty, Brandon i Fanny, nie byłoby tak kolorowo - powiedziała jednocześnie obrzucając wdzięcznością nową towarzyszkę i dwójkę detektywów.

Zaprowadziła ich do swojej sypialni, otworzyła drzwi i zaprosiła wszystkich do środka, po czym zamknęła je za nimi na zamek, by na pewno nikt nie wszedł.
- Polecam usiąść - powiedziała i ruszyła w stronę okien. Zaczęła je zasłaniać, a następnie ściągnęła płaszcz, bo w pomieszczeniu było cieplej. Wyciągnęła mapę i poczekała, aż Brandon poda jej pinezki. Potrzebowała trzech i właśnie tyle ułożyła na papierze.

Spojrzała na mapę z góry. Były na niej ślady po poprzednim wbijaniu pinezek. Wzięła wdech i zamknęła oczy. Pozwalając, aż energia Dubhe zacznie przez nią płynąć. Poddała się odczuciu. Mogła korzystać z mapy raz na dobę. Miała nadzieję, że to okaże się przydatne. Potrzebowali kierunków, w które mieliby się udać, a skoro Zola żadnych nie dawał, musiała wytyczyć im je sama.
Wiatr zaszumiał… i jej włosy podniosły się, targane nim. Złota elektryczność błyszała w pasemkach włosów, które zmieniały kolor. Wnet w ogóle nie były rude. Alice lekko podniosła się z podłogi, trzymając w obu dłoniach trzy pinezki. Wreszcie wypuściła je. Zaczęły krążyć wokół niej. Po chwili jednak dość zdecydowanie wbiły się w mapę.
- Już - szepnęła Fanny. - Dokonało się.
Alice otworzyła oczy. Jej włosy jeszcze były złote, podobnie jak jej oczy i skóra. Zerknęła w stronę mapy, a potem na dwójkę detektywów. Kiwnęła głową i westchnęła, powoli uspokajając energię. Teraz dopiero uważnie przyjrzała się mapie. Co wskazały pinezki…?
Po pierwsze, wygasły wulkan Hverfjall.
Po drugie, wzgórze, w którym znajdowała się lodowa jaskinia Lofthellir.
Po trzecie punkt, w który już wcześniej wbiła się pinezka. 65.619254, -16.978012.
Harper obserwowała trzy punkty…
- Więc tak… Teraz, wybieramy kto gdzie chce się wybrać. Jako, iż Brandon jest w mniejszości, proszę, wybierz jako pierwszy - powiedziała Alice i pokazała im mapę. Zerknęła też jak przełknęli jej ‘świetlny pokaz’.
- To ja wybiorę kwieciste wzgórze Lofthellir - powiedział Brandon. - Ciekawi mnie, czy naprawdę znajdują się na nim maki - rzekł.
Fanny spojrzała na nią. Były dwie i zostały dwie lokacje.
- Jesteś starsza Fanny. Wybierz teraz ty - zaproponowała jej, mając nadzieję, że kobieta zrozumie, że to w formie okazania szacunku. Alice zastanawiała się co było w każdym z tych punktów i który był ‘kotem w worku’... Bo któryś musiał być związany z Zolą. Zaira był otoczony przez dużą ilość energii. Miała wrażenie, jakby była na letnim obozie i właśnie ciągnęły z koleżankami zapałki, która będzie zmywać naczynia w kuchni, po obozowym obiedzie.
- Ja Hverfjall - powiedziała Fanny.
- Czyli ja i Alice wybieramy pustkę po środku niczego! - Jen ucieszyła się. Pogładziła ramię Harper. - Nie mogę się doczekać - powiedziała.
Chwilę potem Brandon podniósł telefon. Wyszukał w nim obraz satelitarny z tego obszaru.
- To niedaleko ptasiego muzeum. Jesteś pewna, że chcesz się tam zapuszczać? - zapytał.


Alice pokręciła głową.
- Nie przejmujcie się. Jedyne co, to musimy wynająć jeszcze jeden, lub dwa auta… Żebyśmy mogli każde mobilnie poruszać się po terenie. Ze wszystkich punktów jest względnie blisko tutaj, więc może w takim razie umówimy się za godzinę tutaj? - zaproponowała.
- Zwłaszcza, że dobrze się składa, że wasza dwójka będzie w praktycznie tym samym rejonie - zauważyła.
- Godzina to nie jest trochę mało? - zapytała Fanny. - To znaczy spojrzeć na górę, czy jest pokryta kwiatami… to chyba wystarczy. Jednak dojechać tam i wrócić, to znaczy, że w najlepszym wypadku mielibyśmy kwadrans na miejscu… Chyba że mamy tylko pobieżnie rzucić okiem na to, co się tam dzieje i nawet nie wysiadać z samochodu? - zapytała. - Brak telefonów to bez wątpienia ogromne uciemiężenie.
- Biorąc pod uwagę odległości, stąd w każde z tych miejsc dojazd to zaledwie dziesięć do piętnastu minut. Dlatego proponowałam godzinę, bo nawet jeśli odjąć drogę do i z powrotem to daje nam jeszcze trzydzieści minut rozglądania się na miejscu. Jeśli jednak wolicie więcej, to może półtorej? - zaproponowała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 09-11-2019, 22:28   #429
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Półtorej brzmi dobrze - rzekła Fanny. - Masz rację, tu są nieduże odległości, ale zbiera się śnieżyca i najlepiej byłoby nie pędzić na złamanie karku. Tylko bezpiecznie dojechać na miejsce.
- Wydaje mi się, że w ulotce hotelowej była informacja, że można w recepcji zamówić samochody - mruknął Brandon. - Siedźcie tutaj, ja to załatwię - rzekł, wstał i poszedł.
- Świetnie - rzuciła Fanny.
Następnie spojrzała na Alice.
- Ogólnie… gdybym nie pojawiła się… to rzecz jasna miło by mi było, gdybyście się zaniepokoili. Jednak nie musisz odchodzić od zmysłów. Moja moc… to duża wytrzymałość. Była przydatna, kiedy pracowałam jako detektyw, ale dla Koordynatora to niewielka pomoc. W każdym razie nie odnoszę obrażeń od uderzeń bronią obuchową, natomiast kule odbieram jak uderzenia pięściami. Bolesne, ale od kilku nie umrę. Mogę trochę czasu spędzić w ogniu i udusić mnie też jest trudno. Raz połamał się o mnie nóż, jednak noży akurat boję się najbardziej - mruknęła. - Jeżeli ktoś będzie chciał mnie zabić, to mogę bardzo szybko udać, że mu się to… udało.
Alice uniosła brwi.
- Myślę, że w obecnym czasie to bardzo dobra zdolność… Mam nadzieję, że nie będziesz musiała jej wykorzystać i pewnie i tak zmartwię się, jeśli znikniesz, ale chociaż będę wiedziała, że jesteś silniejsza i wytrzymalsza, niż można sądzić… W końcu po wyglądzie nie widać, że masz akurat taką zdolność - powiedziała i zerknęła w stronę wyjścia.
- To prawda. Tylko proszę nie rzucaj żartów o tym, że jestem gruboskórna. Przez kilka dekad słyszałam je nie raz, nie dwa. Nie tysiąc.
- A jaką moc ma Brandon? - Alice zapytała w celach informacyjnych, plus dla zabicia czasu.
- To prosty mężczyzna, więc ma też prostą moc. Supersiła. Potrafi nieźle przywalić, choć zazwyczaj tego nie robi… gdyż nie posiada mojej struktury. Mógłby połamać sobie rękę. Zapewne jego przeciwnik byłby jednak dużo bardziej połamany. Zazwyczaj stara się mieć pod ręką nóż lub pałkę, bo jakikolwiek oręż znacznie pomaga mu nie naruszyć swojego własnego ciała podczas ataku. Teraz nie ma takich rzeczy, ale na misje zazwyczaj udaje się z rękawicami bokserskimi, łomem i tego typu zabawkami.
- Super siła, super wytrzymałość… Brzmi jakby ten skład był niepełny o kilka innych super cech… Ale nadrabiamy charyzmą i pomysłowością - spróbowała zażartować Harper. Pozbierała pinezki i mapę. Złożyła i schowała ją do płaszcza. W tym pokoju nie pozostało nic z jej bagażu, wszystko zostało zabrane wcześniej. To było męczące, nie mieć świeżych ubrań, w które mogłaby się nazajutrz przebrać. O ile jutro w ogóle miało dla niej nadejść.
- Dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat temu byliśmy naprawdę… interesujący - mruknęła. - Jak już wspomniałam, znam Brandona od dłuższego czasu z powodu kontroli Portali. Tak się złożyło, że byliśmy na dwóch wspólnych misjach. Były trudne i obfitujące w walkę… Mogliby nakręcić o nas jeden z tych seriali lub filmów o superbohaterach - uśmiechnęła się lekko. - Byliśmy naprawdę wyjęci wprost z komiksu Marvela. Jednak takie postacie nigdy się nie starzeją, natomiast my się nieco postarzaliśmy - powiedziała. - Praca za biurkiem również nie poprawiła mojej kondycji. W pewnym wieku każdy człowiek przestaje cieszyć się skakaniem po dachach budynków z pistoletami, bo chce zwolnić i nieco odpocząć. Z odpoczynkiem krucho, będąc Koordynatorem, jednak zamieniłam sztuki walki, pływalnię i bieżnię na ogrodnictwo, gotowanie i robienie na drutach. Tak, robię teraz na drutach - uśmiechnęła się lekko. - Gdybyś powiedziała coś takiego młodej Fanny, zapewne by się roześmiała, a potem ci przywaliła. Ale teraz jestem elegancką i poważną panią w średnim wieku.
Alice kiwnęła głową.
- To bardziej pasuje, niż babcia… Która w wieku dziewięćdziesięciu lat dalej trenowałaby sztuki walki i rozwalała młodszych zawodników na wytrzymałość - zauważyła Harper.
- Nazwij mnie babcią jeszcze raz… - mruknęła Fanny, ale kąciki jej ust powędrowały lekko w górę.
- Pozwolisz, że wezmę prysznic? Skoro i tak czekamy, muszę trochę ochłonąć po tej elektrowni, a to mi zawsze pomaga - powiedziała. Zdjęła płaszcz, wzięła telefon i ruszyła do łazienki. Zasunęła jej drzwi i zniknęła w pomieszczeniu. Położyła telefon na szafce, w razie gdyby ‘zasięg wrócił’. Rozebrała się i weszła pod prysznic, nie moczyła włosów, które zebrała w kok. Potrzebowała po prostu ochłonąć. Dodatkowo, spożytkować jakoś czas. Pomyśleć. Co powinna teraz zrobić. Nie miała za wiele, co mogłaby wykorzystać przeciw Zoli. Miał cholernie zbyt wielką przewagę…
Po kilku minutach usiadła, trzymając w dłoni słuchawkę, którą oblewała swoje ciało ciepłą wodą. Zamknęła oczy. W pomieszczeniu było ciemno. Głównie z powodu braku okien, natomiast Alice nie zapaliła światła. Jednak go nie potrzebowała. Półmroki były kojące, podobnie jak strumień spływający po jej ciele.
- Alice… - usłyszała cichy szept, jakby echo. Dochodziło znikąd i jednocześnie zewsząd. W jakiś dziwny, niepewny sposób było to możliwe. - Alice… - usłyszała jeszcze raz. Dopiero teraz rozpoznała głos Kirilla.
Wzięła spokojny wdech i oparła się plecami o ścianę prysznica. Zamknęła nieco mocniej oczy i zagłębiła się w Iter, bo to właśnie z niego wołał ją Kaverin. Nie miała wiele czasu, ale pewnie dość, by zamienić z nim dwa słowa…
Wsiąkła w inny wymiar. Jej psychika zmieniła stan skupienia niczym kostki lodu włożone do ciepłej herbaty. Stopiła się wlała przez szczeliny do białego, okrągłego pomieszczenia. Kirill leżał nagi na samym jego środku.
- Archiwum B, szafka dwunasta, katalog A23E88 - powiedział. - Nie wiem, co to, nie wiem dlaczego… jednak przyszła do mnie wizja… tego pomieszczenia - mruknął.
Zamilkł i Alice spostrzegła, że zaczął tracić przytomność. W hotelu w Reykjaviku najpewniej cały czas spał. Zaatakował go szczególny sen, którym chciał podzielić się z Harper. Po wykonanej misji chciał… czy może raczej musiał… wrócić do spoczynku.
- A23E88… Archiwum B… 20 szafka… Trochę parzystych… Dam radę zapamiętać - powiedziała, po czym wyszła z Iteru, nie miała po co w nim pozostawać. Nie chciała znów wpaść na Praserta… Obawiała się co mógłby jej jeszcze polecić w zamian za swą pomoc.
Wróciła do siebie i westchnęła. Podniosła się i wyszła spod prysznica. Zerknęła na telefon, by sprawdzić, która jest godzina.
Dochodziła osiemnasta. Brandon akurat wszedł do środka. Fanny chyba drzemała, ale kiedy tylko obydwoje pojawili się, od razu usiadła i spojrzała na nich przytomnie.
- Trzy samochody na zewnątrz - powiedział. - Możemy ruszać - dodał.
Fanny nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wstała i zaczęła ubierać się. Alice też wzięła ze sobą wszystko, czego potrzebowała. Następnie ruszyli na dół.
- Powodzenia - powiedział Baird, wsiadając do środka. - Widzimy się tutaj najpóźniej o dziewiętnastej trzydzieści - powiedział, patrząc na zegarek.
- Dokładnie tak. Uważajcie na siebie - poprosiła, zapinając swój płaszcz i chowając telefon do kieszeni. Zerknęła na Jen.
- Gotowa na naszą wycieczkę? - zapytała ją.
- Co? Hmm… tak - powiedziała. - Przepraszam, że jestem taka małomówna i zamyślona - powiedziała. - Od czasu wizyty w elektrowni trochę boli mnie głowa - powiedziała. - Chcesz, żebym cię przytuliła? - zaproponowała.
- To do potem - powiedziała Fanny i odjechała.
Brandon też tak planował, ale zahamował i opuścił szybę. Spojrzał przez nią na Alice.
- Na pewno dasz sobie radę? - zapytał.
- Tak samo jak i ty… - powiedziała Alice.
Baird uśmiechnął się delikatnie w odpowiedzi i odjechał, podnosząc szybę.
- Poza tym, mam przy sobie Jen… Więc nie będę sama. Bardziej martwię się o was - powiedziała i wsiadła do swojego, a zarazem trzeciego i ostatniego auta. Poczekała, aż Jen do niej dołączy, by mogły ruszyć w swoją drogę. Czekało ich osiem minut jazdy na miejsce. No przez śnieg może odrobinę więcej. Była ciekawa co było na tym odludziu, że Dubhe tak bardzo przykuwała do tego uwagę.
Alice wyjechała z Reykjahlid. Detektywi ruszyli na południe, ona jednak miała drogę skierowaną na północny zachód. Następnie skręciła w lewo. Ruszyła na południe. Jeszcze raz wybrała drogę w lewo oznaczoną szyldem Ptasiego Muzeum Sigurgeira. Już wcześniej jechała tędy. To była droga do muzeum. Spojrzała na nie, po czym je minęła. Gdyby ruszyła dalej prosto, ujrzałaby najpierw jedną posiadłość, a potem drugą. Jednak skręciła przed nimi w lewo. Kilometr dalej znajdował się cel jej jazdy. Droga rozszerzała się. Po lewej stronie znajdował się większy dom, natomiast po prawej drugi budynek, nieco mniejszy. Może był szopą, magazynem… choć wyglądał bardziej jak dodatkowa budowla zarezerwowana albo dla niewielkiej rodziny, albo służby…
Alice zaparkowała samochód, po czym wysiadła i rozejrzała się. Czy był tu jeszcze jakieś auta poza nimi? Czy ktoś jeszcze gościł w tym przybytku?
- Chodźmy się rozejrzeć - zarządziła, machając zachęcająco ręką na Jen.
Zamierzała najpierw obejrzeć magazyn, a potem dom. Więc gdy blondynka wysiadła i zamknęły auto, Alice skierowała ich w stronę dodatkowej budowli.
Minęła po drodze trzy samochody, które przykryły się dużym już kożuszkiem śniegu. Dwa czarne dżipy. Trzeci nieco niższy i niezbyt przystosowany do jazdy terenowej. Czerwone lamborghini.
- Jaki ładny samochód - powiedziała Jen. - Kiedyś ci taki kupię, Alice!
Bez wątpienia osoby mieszkające w tej posiadłości posiadały pieniądze. Harper weszła po kilku schodkach na podwyższenie, na którym znajdowały się drzwi frontowe. Chciała złapać za klamkę?
Owszem, chciała sprawdzić, czy wejście jest otwarte. Interesowało ją co na tym terenie mogło promieniować taką energią. Jakiś rodzinny artefakt bogatych właścicieli? Jeśli tak, to po prostu odpuści. Jeśli jednak było to coś innego, po prostu znajdującego się na tym terenie… Chciała rzucić okiem.
Ujrzała w środku dwa piętrowe łóżka. Dwie duże szafy i kilka mniejszych. Dwa biurka na którym znajdowało się pięć monitorów oraz dwa komputery. Poza tym na podłodze walały się różne papierki, folie, kartki i inne tego typu śmieci. Alice dostrzegła niewielką lodówkę, na której znajdował się twardy już chleb pokrojony w kromki. Śmierdziało z otwartej konserwy rybnej, która została zjedzona do połowy, natomiast druga pokryła się białym kożuszkiem. Oprócz tego niedopita kawa oraz dwie herbaty z łyżeczkami na stole. Był tam również czajnik, toster i ekspres do kawy. Dużo okruszków, nieco plam po keczupie. Półotwarte drzwi prowadziły do łazienki, jednak wzrok Alice dużo bardziej przykuły inne elementy otoczenia. Nie tylko z konserwy śmierdziało. Cztery rozkładające się trupy. Wszyscy mężczyźni. Wysocy i potężnie zbudowani. Krótko ostrzyżone włosy, czarne koszulki i takie same spodnie. Tylko jeden wyłamywał się wzorem moro. Byli do siebie bardzo podobni, jednak nie w sposób sugerujący pokrewieństwo.
- Och - Jen nieco zasmuciła się, widząc wnętrze pokoju. - Słoik nutelli, ale nie ma dobrego chleba…
Z pomieszczenianie prowadziły drzwi do żadnego innego pokoju, nie licząc łazienki.
Alice zmarszczyła nieco brwi.
- Słoik nutelli… Potem ci kupię świeży słoik nutelli - obiecała i weszła, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Podeszła do jednego z komputerów i sprawdziła, czy jest może włączony.
- Widziałam w hotelu reklamę nutelli - powiedziała Jen. - Była tam czwórka ludzi. Mężczyzna, kobieta, chłopiec i dziewczynka. Wszyscy siedzieli przy okrągłym stole i uśmiechali się. Byli bardzo szczęśliwi. Pomyślałam więc, że muszę kupić dla nas wszystkich dużo nutelli. Bo chciałabym jej nie dla siebie, ale dla was - powiedziała. - Podobno dobra na śniadanie i z ciepłym mlekiem.
- To miłe Jen… Wolę ja jednak zjeść z tobą - odpowiedziała zamyślona Harper.
Komputery były włączone. Jeden z nich poprosił ją o hasło, natomiast drugi rozświetlił się i nie zdawał się wymagać od Alice niczego. Podłączono do niego trzy monitory. Wszystkie przedstawiały zapis z dwudziestu siedmiu kamer znajdujących wokół posiadłości a także w jej środku. Tylko jedna ukazywała, co znajdowało się w pokoju, w którym obecnie znajdowała się z Jen.
Alice złapała podgląd tej konkretnej kamery i zaczęła cofać w czasie dni. Chciała sprawdzić kiedy ci ludzie zginęli i z czyjej ręki.
Trzy dni temu czarnoskóry mężczyzna po prostu wszedł do środka. Przez chwilę rozmawiał z mężczyznami. Niestety nie było zapisu audio. Następnie podniósł dłoń. Nie zdołał wyciągnąć niczego z kieszeni płaszcza, kiedy jeden z mężczyzn wyszarpnął pistolet i wycelował bezbłędnie trzy kule w tors Zoli. Ten się tylko lekko zachwiał po czym wrócił do pionu. Przez chwilę wyglądał tak, jak gdyby miał zwymiotować. Zamiast tego jednak wypluł pierwszą kulę, dziurawiąc nią mózg mężczyzny, który ośmielił się go zaatakować. Dwie kolejne ofiary nie miały szans. Podszedł do czwartej. Mężczyzna cofał się, lecz nie miał szans. Zaira wyciągnął z kieszeni rękę, na której końcu znajdowało się działo laserowe. Szybki przebłysk zielonego światła. Jak gdyby Zola rzucił Avada Kadavrę. Następnie wzruszył ramionami. Podszedł do monitoringu. Sprawdzał coś, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Alice zaczęła śledzić pozostałe kamery, obserwując dokąd Zola się udał. Po pierwsze, wreszcie mogła mu się lepiej przyjrzeć, po drugie interesowało ją czego szukał w tym miejscu. To jego obecność zostawiła tę energię? Czegoś tu szukał, czy może coś tu ukrył? Chciała się dowiedzieć.
Skierował się prosto do pokoju na najwyższym piętrze. Znajdował się tam fotel na biegunach, na którym ktoś siedział. Był jednak odwrócony tyłem, więc Alice nie widziała tej osoby. Ciało jej było jednak podłączone do szeregu maszyn i rurek. Zola zamordował jeszcze dwóch strażników, którzy znajdowali się w środku. Gdyż najpewniej oni wszyscy byli właśnie ochroniarzami tej osoby. Rozmawiał potem z nią dobre pół godziny. Śmiał się, cieszył. Następnie zostawił jakąś siatkę i poszedł. Wyszedł z posiadłości i już do niej nie wrócił. Od tego czasu już nikt nie wszedł do środka, ani też stamtąd nie wyszedł.
Alice kiwnęła głową, po czym spojrzała na Jen.
- Chodź. W tym domu ktoś mieszka i może jeszcze żyje… Może… - powiedziała, po czym ruszyła w stronę domu, gdzie zaszedł wcześniej Zola. Ciekawiło ją, czemu tej osoby po prostu nie zabił. To dlatego, że był pewny że bez opieki sama umrze? Harper chciała się przekonać.

Posiadłość okazała się czysta, wręcz nadmiernie czysta. Zupełnie jak gdyby nikt tu nie mieszkał. Lub też sprzątaczka regularnie ustawiała wszystko we właściwym miejscu każdego dnia. Alice nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała tak bogate wnętrze. Trafford Mansion również było luksusowe, jednak w taki naturalny sposób, w jaki posiadłość może bogacić się na przestrzeni dekad, a może i wieków. Natomiast ten budynek wyglądał tak, jak gdyby ktoś celowo i z uporem maniaka chciał uczynić go najpiękniejszym i najcudowniejszym we wszechświecie. W każdym wolnym miejscu znajdowała się wspaniała rzeźba, bogate lustro, porcelanowa waza, złote kinkiety, drogie obrazy… Sama podłoga ułożona z różnokolorowych desek wyglądała na niezwykle kosztowną. Sufit również nie mógł być prosty. Ta wytworność aż zaduszała.
- Ile książek - mruknęła Jen, zbaczając w stronę biblioteki.


- Poczytać ci coś, Alice? - zapytała.
- Może, jeśli właściciel pozwoli nam pożyczyć jakąś książkę… Poszukaj czegoś ciekawego - poleciła jej i udała się do pokoju, gdzie znajdowała się przykuta do maszyn osoba. Harper chciała dowiedzieć się, co się tu tak właściwie odbyło i dlaczego to miejsce było wyjątkowe na tyle, by pinezka wskazywała je na mapie.
Opuściła parter. Wnet okazało się, że pierwsze piętro było nie mniej bogate. Jak gdyby spacerowała nie po jakimś opuszczonym domu na kompletnym uboczu, lecz po rezydencji Króla Słońce, Ludwika XIV. Wersal ciągnął się aż do schodów na strych. Kiedy Alice ruszyła nimi, znalazła się na najwyższym piętrze budynku. Jego wystrój wręcz oszałamiał… jednakże pustką. Prosta podłoga, szare ściany… pojedyncze trójkątne okno na samym końcu, przez które wyglądała podłączona do aparatury osoba. Alice widziała otoczenie w słabej lampce, która paliła się chyba cały czas tuż przy wejściu. Światełka monitorów i działających maszyn również rzucały nieco światła. Harper rozpoznała podstawową aparaturę do mierzenia parametrów życiowych, ale też stację dializ i jakieś inne machiny, których przeznaczenia nawet się nie domyślała. Oprócz tego na strychu znajdowały się również szafki oraz lodówka, w których najpewniej przechowywano wszelkie leki oraz środki konieczne do pielęgnacji. Ujrzała również łóżko medyczne oraz kilka materacy. W środku było kompletnie cicho, nie licząc szumu aparatury… oraz pojedynczego oddechu…
Harper przechyliła głowę.
- Przepraszam… - odezwała się po islandzku, chcąc zagadnąć osobę, która patrzyła przez okno. Kim była? Jak przeżyła te trzy dni sama? Czy przeżyła? Czy mogła dać jej jakieś odpowiedzi? Alice rozejrzała się za torbą, którą pozostawił tu wcześniej Zola. Nadal tu była?
Znajdowała się, jednak w naruszonym stanie. Zdawałą się dużo pustsza, niż na nagraniu.
Harper przybliżyła się nieco. Ujrzała piękną kobietę. Miała może trzydzieści lat, niewiele więcej. Miała na sobie białą, koronkową sukieneczkę oraz krzyżyk na szyi. Oprócz tego kroplówki prowadzące do wkłucia centralnego przy jej szyi. Z innego miejscu ciągnęły się rurki prowadzące z jej ciała krew do maszyny, która ją oczyszczała i wprowadzała z powrotem do organizmu. Kobieta bez wątpienia była dobrze zadbana. Musiała czuwać nad nią najbardziej wyspecjalizowana opieka, jaka tylko istniała na Ziemi. Jej ramiona były jednak szczupłe i wychudzone. Podobnie jak reszta ciała. Skóra wyglądała jak guma naciągnięta na kości. Bez śladu tłuszczu i ze szczątkowymi tylko mięśniami, których objętość zdawała się stanowczo zbyt mała, pomimo stałej opieki fizjoterapeutów i rehabilitantów. Jedynie na jej twarzy nie było widać choroby. Choć z drugiej strony dobry makijaż mógł ukrywać cienie pod oczami czy bladą cerę. Wyglądał na kilkudniowy, ale wciąż jakoś się trzymał. Nieznajoma poruszyła się. Chyba drzemała. Obudziła się jednak, słysząc głos Alice.
- Och nie… - szepnęła.

 
Ombrose jest offline  
Stary 09-11-2019, 22:29   #430
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa uniosła brwi.
- Co masz na myśli, przez ‘Oh nie…’? - zapytała i weszła nieco głębiej do pomieszczenia, przyglądając się uważnie postaci w wózku. Zerknęła na jej energię, ciekawa, czy to ona była tym źródłem, które wskazywała mapa.
Tak, bez wątpienia była Paranormalium. Dużo bardziej przypominała swoją energetyką Konsumentów, niż Parapersonum Detektywów. Choć energia w jej ciele zdawała się dodatkowo dzika, nieustabilizowana i dziwna.
- Moja siostra cię tu wysłała, czyż nie? - zapytała, wzdychając. - Dowiedziała się o moim małym wybryku, czyż nie?
- Jakim wybryku… Przykro mi, ale nie przysyła mnie tu twoja siostra… Jestem tu z innych powodów. Chciałabym zrozumieć kilka rzeczy… Na przykład. Czemu Zola Zaira cię nie zabił, choć zabił wszystkich twoich ochroniarzy… - zwróciła się wprost do dziewczyny.
- Jestem Alice, a ty? - zapytała, przypominając sobie o grzeczności.
- Emilia - odpowiedziała dziewczyna. - Nie rozumiem. Skąd tu przybyłaś? Czy jesteś jego wspólniczką? I to nie jest tak, że mnie nie zabił… To byłoby zbyt wielkim darem. Przyszykował dla mnie szereg niezbędników, żebym mogła przetrwać kilka dni. I kiedy się skończą, wtedy umrzeć. Tak mi podziękował, spełniając moje życzenie. A jednak nie skręcił mi karku tak, jak go o to prosiłam. Bawi go cierpienie innych. Skoro moja śmierć ma być powolna i w męczarniach, to niech tak będzie… niech po prostu już nadejdzie… Może to dobry los mi cię zesłał… - mówiła.
Alice milczała.
- Nie współpracuję z nim. Nęka mnie. Porwał moich bliskich. Czegoś chce ode mnie, ale zamiast powiedzieć mi wprost, terroryzuje mnie. Nie dam ci śmierci, jeśli tego oczekiwałaś. Mogę natomiast spróbować dać ci życie… Jeśli chcesz. Co ci dolega? - zapytała i podeszła jeszcze bliżej do kobiety. Zatrzymała się może trzy metry od niej.
Emilia uśmiechnęła się smutno.
- Nie pomożesz mi. Moja siostra próbowała wszystkiego. Widziałam szamanów, wróżki, wiedźmy, znachorów, księdzy… dosłownie każdego. Również wszystkich normalnych lekarzy. Jednak nikt mi nie może pomóc. Bo nie jestem chora, nie dręczy mnie choroba. Dręczy mnie to, kim jestem. Kim się stałam. Czym się stałam… - zawiesiła głos. - Czy zabijesz mnie, jeśli ci powiem, że to ja doprowadziłam do uwolnienia Gryli i Zairy? - zapytała. - Że to przeze mnie porwał ci bliskich? Odłącz aparaturę. Ja mam zbyt miękki charakter, aby to uczynić. Co nie zmienia faktu, że już od ponad piętnastu lat prawdziwie pragnę śmierci - powiedziała.
- A kim jest twoja siostra? W jaki sposób ich uwolniłaś? Co ci tak właściwie dolega… Jesteś w ogóle świadoma zdolności, które posiadasz? - zapytała Alice. Była ciekawa czym tak właściwie była Emilia. Kolejną trzymaną przez IBPI osobą, jako obiekt badań? Alice zastanawiała się. Czy powinna zabić Emilię? Mogłaby, ale co by to dało. Nic by nie zyskała, a jedynie straciła odrobinę człowieczeństwa.
- Najpierw powiedz, kim ty jesteś. I dlaczego tu przyszłaś - powiedziała Emilia. - Wtedy odpowiem na twoje pytania.
Była słaba i chorowita, ale posiadała w sobie pewną hardość oraz pewność siebie. I to wyjątkowego rodzaju. Jakby była osobą, która nie miała nic do stracenia. Która nie obawiała się śmierci, ale jej pragnęła.
- Twój dom wskazała mi moja zdolność. Jestem w stanie wytropić ogromne źródła skupisk energii. Chciałam sprawdzić co jest jego źródłem i trafiłam na zwłoki strażników. Przejrzałam monitoring i znalazłam ciebie. Zaira nie dał mi jeszcze kolejnego okruszka, po którym miałabym iść w jego pułapkę, więc postanowiłam, że spróbuję zrobić coś sama i podzieliłam się z dwójką innych ludzi trzema punktami na mapie. Ja i moja towarzyszka jesteśmy tu. Został na dole, spodobała jej się twoja biblioteka. Pozostała dwójka pojechała w inne dwa miejsca, mamy się spotkać ponownie za jakąś godzinę. Tyle - wytłumaczyła dość jasno Alice. Miała nadzieję, że to Emilii wystarczy.
- To nie jest moja biblioteka - powiedziała kobieta. - Moja siostra zbudowała dla mnie złotą klatkę. Zatrudniła najlepszych designerów, zakupiła najdroższe materiały i antyki. Ale ja nic z tego nie chciałam. Nigdy nie chciałam. Nie jestem tego typu dziewczyną. Dlatego kazałam przenieść mnie tutaj, do skromnego i cichego wnętrza, w którym mogłabym spokojnie gnić aż do śmierci, która nie chce przychodzić.
Zamilkła na chwilę.
- Jesteś Konsumentką, prawda? Nie wyglądasz mi na detektywa IBPI.
- Skąd wiesz o IBPI i o Konsumentach? - zapytała uważnie obserwując dziewczynę. To było zaskakujące pytanie. Alice nie spodziewała się takiego usłyszeć. Postanowiła, że jeszcze nie odpowie na nie.
- Nazywam się Emilia van den Allen - powiedziała kobieta. - Moja siostra to Alicia van den Allen, dyrektor IBPI. Na dodatek jestem pierwszą Konsumentką. Oczywiście, że wiem o IBPI i Konsumentach.
Alice otworzyła i zamknęła usta. Przełknęła ślinę i przegarnęła usta.
- Jestem Dubhe. Powód, dla którego Kościół Konsumentów istnieje - powiedziała i pozwoliła, by jej oczy stały się złote, a kosmyki włosów zalśniły.
Emilia poruszyła się. Starała się ukryć swoje emocje, jednak bez wątpienia jakieś nią targnęły.
- To od Gwiazdy we mnie cały Kościół posiada swe moce. Obecnie kieruję nim, w formie tymczasowego zastępstwa… - powiedziała i przyjrzała się uważnie Emilii. Nie sądziła, że pozna kiedyś… Byłą szwagierkę Joakima. Doznała lekkiego szoku. Weszła do złotej klatki stworzonej przez Alicię dla swej siostry… I przez moment rozważała zabicie jej. Teraz… Tak właściwie te wątpliwości nie zmalały.
- A więc ty jesteś odpowiedzialna za mój stan - powiedziała Emilia. - Jeśli naprawdę jesteś Dubhe. A więc to twój obowiązek mnie zabić i skrócić moje męki. Byłam zdrowym i normalnym dzieckiem. Ile miałam lat, kiedy Joakim dał mi swojej krwi? Piętnaście? Szesnaście? Nie do końca go winię, bo nie wiedział, co czyni, a ja też nie do końca się wzbraniałam. Potem najwyraźniej nauczył się, jak poprawnie tworzyć Konsumentów, jednak pierwsza jego robota była kompletną porażką. Ja jestem kompletną porażką. Nie mogę przejść nawet trzech kroków, żeby nie stracić przytomności. Moje narządy umierają po kolei, choć czasami doznają cudownych ozdrowień. Aktualnie cierpię na zniszczone nerki. Codziennie wymiotuję, boli mnie głowa, nie mogę jeść normalnych rzeczy, żywię się specjalną jogurtową papką o smaku wanilii, czekolady lub kurczaka. Jeżeli to twoja sprawa, to miej odwagę uczynić to, co powinnaś uczynić.
Alice milczała przez chwilę. Nie miała pojęcia, że tak to wyglądało. Że nie od początku wszystko szło gładko. Że Joakimowi kiedyś nie powiodło się stworzenie Konsumenta. Jej to przyszło naturalnie… On dostał moc od wizji Dubhe w swym śnie… Zakładała, że mogło to być w jakimś poziomie Iteru… Mogła zrozumieć więc, że mogło mu nie wyjść, skoro na początku nie wiedział jak. Harper przechyliła głowę.
- Przykro mi to słyszeć. Czemu oh… Chciałaś zostać Konsumentką, by mu pomóc? Czy był inny powód? - zapytała w zadumie.
- Nie wiedziałam nic na temat zostania Konsumentką. To były w ogóle czasy, kiedy Kościół Konsumentów jeszcze nie istniał, a Joakim nie miał w głowie nawet nazwy. Alicia kiedyś pogardliwie nazwała sam akt Konsumowaniem. Joakim pragnął czegoś bardziej naukowo, jak Asymilacja, albo romantycznego. Potem jednak postanowił zrobić jej na złość i przyjąć nazwę Konsumowania oraz nosić ją z dumą. To było trudne małżeństwo - powiedziała Emilia. - Joakim przez kilka tygodni śnił o pojeniu ludzi swoją krwią. Rzecz jasna nie zaczął tego robić od razu, tylko jak każda w miarę zdrowa psychicznie osoba ignorował sny. Potem zaczął o nich opowiadać. Ja zgodziłam się mu w tym pomóc. Powiedział, że nie ma pojęcia, jak to może mnie odmienić. Ja myślałam wtedy, że ma na myśli zabranie mojego dziewictwa - uśmiechnęła się jakoś krzywo. - Mam na myśli, że jak odmieni mnie mój pierwszy raz - dodała po chwili, żeby sprostować. - Nie przyszło mi do głowy, że to z krwią to coś więcej niż tylko fetysz.
Alice potarła skroń dwoma palcami swojej lewej dłoni.
- Ciekawiło mnie zawsze, czy jego ego zostało tak rozdmuchane, czy takie po prostu miał… Ale jak dosłownie każda kobieta w dowolnym wieku pragnęła złożyć mu swój wianek… Nieważne… Nie chcę teraz o tym myśleć… Czyli… Rozumiem, że spróbował, nie wyszło jak powinno… Pozwól, że ci się przyjrzę, dobrze? - poprosiła Alice i podeszła do niej teraz bliżej. Zsunęła rękawiczkę z jednej z dłoni i wyciągnęła ją do Emilii.
- Podasz mi proszę dłoń? - poprosiła. Wcześniej chciała w ten sposób pomóc jednemu z detektywów, ale wystraszył się. Chciała przyjrzeć się energii Dubhe w ciele Emilii, może mogła to jakoś naprawić? Przynajmniej nic nie szkodziło jej spróbować.
Emilia wyciągnęła ją w jej stronę.
- Wydaje mi się, że już nigdy więcej nie poił ludzi swoją krwią w trakcie seksu - powiedziała. - Bo tylko ja jedna tak skończyłam. Byłam skomplikowaną nastolatką. Chciałam go głównie dlatego, bo pokłóciłam się wcześniej mocno z siostrą, której był mężem - mruknęła. - A że nie był obrzydliwy, to swoją drogą - dodała. - Jednak nie było warto - skrzywiła się. - Zniszczył mi życie. I też Alicia dobrze nie przyjęła, że jej mąż rozdziewiczył jej młodszą siostrzyczkę, praktycznie dziecko na granicy legalności i tym zniszczył jej całe życie. I chciałabym mieć tu na myśli niespodziewaną ciążę - parsknęła gorzkim śmiechem. - Nawet nie była na mnie zła, wszystko skupiło się na Joakimie. Była przekonana, że Konsumowanie jest złem wcielonym i zapewne on również. Zabrał jej córkę, siostrę… - mruknęła.
Alice słuchała jej, ale jej oczy znów zajaśniały złotem, kiedy zaczęła powoli badać energię w ciele Emilii. Chciała zrozumieć co było z nią nie tak. Czy jako matka tego Konsumenckiego Ula mogła coś zaradzić, na wypadek swojego pierwszego, głównego generała? Chciała poznać energię w Emilii, by ocenić całą sytuację okiem królowej Pszczół, a nie lekko zazdrosnej o relacje wszystkich naokoło z Joakimem Dahlem, kobiety.
Czynienie drugiego człowieka Konsumentem było skomplikowanym procesem. Dla niej zdawało się naturalne, gdyż posiadała w sobie Dubhe, która wszystkim idealnie kierowała. Miała wgrane sterowniki i nawet nie musiała o niczym myśleć. Joakim nie posiadał takiego ułatwienia. Musiał dużo bardziej skupić się i wymagało to od niego szczególnej siły woli. A każdy przypadek był różny. Ludzie różnili się między sobą charakterami, wiekiem, kondycją ciała, zdrowiem… Także PWF. Zarówno normalny człowiek, jak i Parapersonum mogli stać się Konsumentami. To była wielka zmiana przebiegająca w stosunkowo krótkim okresie. Nowy Konsument nie tylko zaczynał mieć własną nową moc, ale również nabywał kolejną polegającą na czerpaniu samej esencji wyjątkowości z innych istot. Należało też wykształcić połączenie pomiędzy daną duszą i Dubhe, która stała za tym wszystkim. Joakim, jak Alice uznała, zafundował Emilii nie tyle delikatny zastrzyk energii, ale elektrowstrząsy. Wybiły one naturalne rytmy kobiety, w zgodzie z którymi funkcjonowało całe jej ciało. Najpewniej duże znaczenie miało również to, że Emilia miała stać się Konsumentką w tej samej chwili, kiedy traciła dziewictwo, które samo w sobie było dość znaczącym wydarzeniem. Na wszystko było czas i miejsce, natomiast Joakim wybrał bardzo złą chwilę na przeprowadzenie bardzo misternego i delikatnego rytuału.
Alice uznała, że mogła uczynić tylko jedną rzecz. Dać jej swoją własną krew. Mogło to mieć dwa skutki. Albo ją uzdrowi i wygładzi chaotyczne wiry Fluxu niszczące i naprawiające szkody w jej organizmie… albo nastąpi przeładowanie i Emilia umrze. Szansa wynosiła… pół na pół.
Harper zastanawiała się.
- Są dwie opcje… Wiem, co poszło nie tak, kiedy Joakim dał ci swoją krew. Widzę to w twoim organizmie. Jako źródło energii, rozumiem, skąd błędy w działaniu twego ciała. Mogę ci więc zaoferować takie oto rozwiązanie. Podam ci moją krew. Krew od samego źródła, od Dubhe. Albo ustabilizuje ona to, co krew Joakima zaburzyła, całkowicie wyzdrowiejesz i staniesz się Konsumentką w najczystszym tego słowa znaczeniu, poprzez bezpośrednie połączenie ze mną… Albo moja krew przeładuje cię i umrzesz. Wybierz Emilio. Nie zabiję cię w sposób zwyczajny, nie jestem morderczynią, ale mogę spróbować ci pomóc. Jeśli śmierć w formie nieudanej próby cię satysfakcjonuje, to jest jedną z opcji - wyjaśniła Alice i czekała teraz na decyzję kobiety.
Emilia słuchała.
- Niby czemu miałabyś chcieć mi pomóc…? - zawiesiła głos niepewnie.
Bała się tylko jednej rzeczy, o której Alice nie wspomniała. Że w jakiś sposób ją zniewoli i zacznie używać jak marionetki. Alicia mówiła, że właśnie tak to działało. Ten wielki zachwyt i dziwna, niespodziewana miłość. Jeśli tak naprawdę miał to być pół na pół wybór między śmiercią i zostaniem marionetką, to wolała skończyć z sobą na sto procent, w standardowy sposób. Nie powiedziała tego wszystkiego na głos, bo Alice i tak nie mogłaby powiedzieć czegoś, po czym miałaby jej na bank zaufać. Emilia tylko nie wiedziała, dlaczego Harper miałaby chcieć jej pomóc. Wiedziała tylko, dlaczego powinna… ale czy to było motywem Alice?
- Ponieważ chcę udowodnić twojej siostrze, że myli się co do Kościoła… Ponieważ jest mi przykro, że spędziłaś tyle lat cierpiąc i ponieważ pragnę, zabrać z głowy Joakima choć jeden wyrzut sumienia, których ma tyle, że topi się w alkoholu. Jeśli mogłabym zrobić te wszystkie rzeczy, poprzez prosty gest pomocy, to byłoby naprawdę świetne. Jeśli jednak by mi się nie powiodło, ty nadal nic byś na tym nie straciła, tylko ja. W obu rozwiązaniach zyskujesz, bo albo otrzymasz swoje życie dla siebie, albo stracisz je, tak jak pragniesz - wzruszyła lekko ramionami.
Emilia zastanowiła się. Zagryzła wargę. Mimo wszystko Alice udało się obudzić w niej coś, czego nie czuła przez połowę swojego życia nawet przez chwilę… Nadzieję. A może to mogło skończyć się dobrze…?
- Czy to będzie bolało? - zapytała po chwili wahania.
Rudowłosa przysunęła sobie jakieś krzesło obok niej i zdjęła obie rękawiczki.
- Chciałabym odpowiedzieć ci, że tak, lub nie, ale nie wiem. Według osób, które zostały przemienione poprawnie, to tydzień cudownej, niesamowitej i najlepszej w ich życiach ekstazy. Niestety, nie wiem jak zareaguje twoje ciało. Jeśli się nie uda, nie wiem jakie to będzie miało skutki poza śmiercią… A jeśli się uda, to znów nie wiem, co będziesz czuła, kiedy twoja gospodarka energii będzie się naprawiała. Więc po prostu trudno mi odpowiedzieć ci na to pytanie Emilio… Ale wolę być z tobą szczera, niż nie. Zawsze staram się być szczera ze swymi Konsumentami, w końcu… Jakby na to nie patrzeć, we wszystkich płynie moja energia, a więc jesteśmy jedną wielką rodziną… A ja nie chcę, by któryś z jej członków cierpiał niepotrzebnie - powiedziała i lekko uśmiechnęła się do niej, nieco zmęczonym uśmiechem.
Emilia nie uśmiechnęła się w odpowiedzi. Dubhe zafundowała jej ponad piętnaście lat niepełnosprawności, więc gadki o byciu jedną wielką rodziną nie trafiały do niej szczególnie.
- Dobrze. Zrób to - powiedziała. - Jednak musisz mi obiecać, że zabijesz mnie, jeśli krzyczałabym w agonii lub jeśli sparaliżowałoby mnie i patrzyłabym się tylko w jeden punkt nieruchomo do końca życia. Jak nie, to pójdź i zostaw mnie samą. Zginę tak czy tak, choćby z powodu samotności.
Śmierć z samotności w jej przypadku miała dosłowne znaczenie.
- Spróbujemy… jeśli będziesz cierpieć, albo wpadniesz w katatonię… Dobrze… To będzie wyjątek i wtedy ukrócę twoje męki - obiecała Harper. Rozejrzała się za jakimś ostrym przedmiotem, w końcu musiała teraz naciąć swoją skórę, by podać Emilii swą krew.
Na stoliku z akcesoriami medycznymi znajdowały się nożyczki oraz pudełko skalpeli.
- W porządku… czy muszę się jakoś przygotować? Coś robić? Czegoś nie robić? O czymś myśleć? Nie myśleć w ogóle? Po poprzednim razie wolę się dopytać… - zawiesiła głos.
Pokręciła głową. Nie mogła uwierzyć, że wkrótce znów spróbuje krwi… magicznej krwi… Najwyraźniej niczego nie nauczyła się po poprzednim razie i piętnastoletniej karze…
Alice podeszła do stolika i wzięła jeden ze skalpeli. Rozejrzała się i podeszła do szafki, szukała jakiejś wody utlenionej, by może go nią zdezynfekować, chociaż względnie.
- Po prostu rozluźnij się. Najlepiej by może było, gdybyś położyła się na łóżku. Napijesz się i zobaczymy - odpowiedziała Harper.
- To musisz pomóc mi przenieść się. Męczy mnie już ta nasza długa rozmowa. Zazwyczaj tyle nie mówię… - mruknęła. - Od wielu miesięcy unikam rozmów z kimkolwiek - dodała.
Alice zlokalizowała zapakowany, jednorazowy skalpel. Wzięła go i przeniosła bliżej łóżka. Następnie podeszła do samej Emilii. Pomogła jej się dostać w pobliże mebla, a potem przedostać na niego. Pomagała czasem Marthcie w przenoszeniu Esmeraldy, miała więc w tym nieco wprawy.
- W takim razie leż i już nic nie mów - powiedziała i wyjęła skalpel, po czym spojrzała na swoje dłonie. W która powinna się skaleczyć? Zdecydowała, że w lewą. Prawa, po Isle musiała jeszcze odpoczywać. Syknęła. Nigdy nie przepadała za bólem, ale już po chwili na wnętrzu jej dłoni pojawiły się pierwsze krople szkarłatu, które powoli zaczynały nasilać się. Alice obróciła dłoń i skoncentrowała się na ciepłej energii Dubhe, po czym przysunęła dłoń do ust Emilii i pozwoliła jej podjąć ostateczną decyzje napicia się.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172