Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 22:21   #427
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Jednak odpowiedziała jej tylko goła ściana.

Beatrix… Beatrix…
Emma poczuła się nagle bardzo zmęczona. Siły wypływały z niej tak, jak gdyby ktoś naciął jej nadgarstki i krew wylewała się poza jej ciało.
Beatrix.

Beatrix.

***

Bee obudziła się.
Poczuła obcą, a jednak dziwnie znajomą energię. Przepływała przez jej ciało. Budziła jej zmysły i wołała do życia.
Rozejrzała się. Znajdowała się w ogromnym lodowym pokoju, który był wypełniony belami materiału. Na jednym z nich, rozwiniętym, leżeli nieprzytomni detektywi. Ona jednak nie mogła się na nich skoncentrować.
Skąd w niej ta moc? Ruszyła po pokoju, niepewna i zestresowana, co takiego ma uczynić. Obejrzała się. Ujrzała że w miejscach, w których jej stopy dotknęły lodu, wyrastały wysokie róże, maki, szałwie… Zamilkła i otworzyła usta, kompletnie zszokowana.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=3dm_5qWWDV8[/media]

Opadła na kolana.
Kompletnie oszalała.
Przecież to niemożliwe, żeby kwiaty wyrastały na lodzie. To tak, jak przedtem, kiedy widziała Abby kupującą jej kwiaty w Wiszących Ogrodach Barnettów. To wszystko działo się tylko w jej umyśle...
Zaczęła płakać. Jej łzy skapywały na lód. Wyrastały z niego wysokie kwiatostany czerwonego łubinu.

Była sama. Teraz już kompletnie sama. I nie mogła nic na to poradzić. Odchodziła od zmysłów. Tak właściwie dziwiło ją tylko to, że tak późno do tego doszło. Położyła się na lodzie, łkając. Była sama w wielkiej, zapomnianej przez Boga górze śmierci. Łzy płynęły z jej oczu i skapywały na lód. Wnet linie kwiatów zaczęły porastać korytarze Lofthellir. Pięły się i pięły. Wyśnione, wyimaginowane kwiaty, które jednak każdy mógł zobaczyć. Doszły aż do dziury, przez którą tutaj weszli. Pokryły ją…
A następnie zaczęły rozprzestrzeniać po skutej lodem ziemi pod gołym niebem.
Pokryły całą górę.

Maki, szałwie, firletki.
Dalie, łubinny, a także mieczyki.
Ostrogowce, świerzbieńce, pelargonie.
Również pięciorniki o pięciu płatkach w kształcie serc.

One wszystkie wzrastały w mgnieniu oka.
Końcem grudnia.
Na dalekiej północy Islandii.

“Alice, pomóż mi”, płakała Bee, aż znów straciła przytomność.

***

- Dla mnie kawę… Z mlekiem… - zamówiła Harper. Siedziała w hotelowej restauracji, wraz z dwójką detektywów i Jen. Byli już w trakcie posiłku, ale Alice nie była zbyt rozmowna. W przeciwieństwie do Fanny i Brandona, ona właśnie w tej chwili była w kompletnie innym wymiarze w swoim własnym umyśle.
Szukała odpowiedzi.
Co miała teraz zrobić?
Poznała bardzo mroczną stronę IBPI, paskudną, oślizgłą i czarną jak smoła. Dowiedziała się kim był Zola Zaira. Co mu zrobiono. Czemu był jaki był. Odpowiedź była prosta - to wszystko wina cholernego IBPI. Patrzyła na kromkę świeżej bułki, której nie była w stanie w siebie wcisnąć. Nie miała apetytu, choć czuła głód, ciężko jej ten posiłek przechodził przez gardło. Odebrano jej całą rodzinę oraz trzy bliskie przyjaciółki. Kirill leżał nieprzytomny, pewnie w szpitalu, a Wataha? Pewnie załatwiała sprawę samolotu, ale nie mieli jak się z nią skontaktować, bo cholerna sieć leżała martwa. Alice zerknęła na telefon swój i Bee. Oba… Bezużyteczne. Była blada, wyglądała na co najmniej wykończoną, a to była zaledwie połowa dnia. Ile godzin temu porwano jej bliskich? Co się właśnie z nimi działo? Jaką chorą grę przygotuje dla niej Zola w związku z ich zniknięciem? Czy następny punkt programu będzie złożony z ich odrąbanych palców? Czuła się niemal chora.
- Alice… Fanny… - Brandon zaczął szeptem. - Obejrzyjcie się za siebie. Ale za chwilę. I nie obydwie razem.
Harper chwilę odczekała i to zrobiła. Za oknem znajdował się skuter śnieżny. Czerwony, całkiem nowoczesny. Ktoś na nim siedział w kombinezonie. Miał na głowie kask.
- Jest tam już od dwudziestu minut. Może jestem przewrażliwiony, ale… czemu miałby tutaj stać w takiej śnieżycy? Na kogoś czeka? Albo… śledzi nas? To kolejna zagadka… to znaczy chora gra… Zairy? - zapytał z przyciskiem.
- To może zaprośmy go na kawę… Pewnie już mu tyłek odmarzł… - zauważyła Harper. Obserwowała chwilę postać w kombinezonie. Czy Brandon był przewrażliwiony? A może to naprawdę był kolejny punkt programu Zoli? Alice rozejrzała się po restauracji, odrobinę bardziej świadomie. Czy był tu w ogóle ktoś poza nimi? Czy mógł czekać na kogoś innego? Raz już zaatakowała kiedyś człowieka na przystanku, bo myślała, że robił zdjęcia jej, kiedy tak naprawdę był zwykłym turystą…
- Dobra, zaraz wrócę - powiedział Brandon. Wstał i podszedł do stojaka, na którym wisiał jego płaszcz. Zaczął się w niego ubierać. Wnet wyszedł z restauracji. Musiał przejść przez korytarz do drzwi głównych, aby znaleźć się na ulicy.
Alice spostrzegła trzy osoby. Starsza pani czytała gazetę. Zimna kawa czekała na jej pierwszy łyk, jednak serniczek był już zjedzony do połowy. Znudzony dwudziestolatek jadł makaron, spoglądając to na okna, to na stoliki z ludźmi. Znajdował się tu też mężczyzna w starszym wieku, który mieszał kawę i rozmawiał przez telefon z partnerką, jak się spodziewała po kilku podsłuchanych zdaniach.
Rozmawiał przez telefon… Wzdrygnęła się.
Alice złapała swoją komórkę i sprawdziła, czy miała zasięg sieci. Czy to oznaczało, że ta działała już normalnie? Czy nie zauważyła, kiedy została aktywowana? Poczuła gorąco w klatce piersiowej.
Nie, wciąż nie posiadała zasięgu.
Alice podniosła się i ostrożnie podeszła do mężczyzny. Nie zamierzała mu przerywać, ale pojawiła się w zasięgu jego wzroku, uśmiechając się ostrożnie i nieśmiało. Miała nadzieję, że zwróci na siebie jego uwagę, żeby odpowiedział jej na podstawowe pytanie… Jak u licha rozmawiał przez telefon?
- Tak? - zapytał, odkładając na moment aparat.
- Przepraszam najmocniej… Zauważyłam, że rozmawia pan przez telefon… Jak się to panu udało? Moja sieć padła i nie podnosi się już drugi dzień… - wyjaśniła Harper.
- Przepraszam skarbie - powiedział jeszcze do głośnika. - Za chwilę się zobaczymy.
Następnie rozłączył się.
- Rozmawiam z żoną przez komunikator internetowy. Niestety hotel nie ma dostępu do internetu. Padł razem z siecią. Tutaj na takim zadupiu wszyscy łączą się z siecią tylko przez operatora. Jednak samo hotelowe wifi działa i mogę połączyć się z żoną, która również jest do niego podłączona. Jest chora i leży w naszym apartamencie, natomiast ja wyszedłem coś zjeść. Czy zaspokoiłem pani ciekawość? - zapytał.
- Tak… Jeszcze raz przepraszam… Sądziłam, że może pomoże mi pan skontaktować się z kimś, kto zapewne za granicą odchodzi od zmysłów na brak kontaktu ze mną… Życzę zdrowia małżonce - powiedziała Harper. Przypomniała sobie tę starszą kobietę z poprzedniego dnia. Alice wróciła do stolika. Spojrzała na Fanny i Jen, a potem rozejrzała się, czy Brandon wracał. Wróciła do swojego poprzedniego, przygaszonego i oszołomionego stanu bycia.
- Nie ma za co - usłyszała za sobą.
Jen nachyliła się nieco do Alice, kiedy ta usiadła.
- Mam do ciebie cichą prośbę… - zawiesiła głos i wydęła usta.
Tymczasem Harper spostrzegła, że Brandon wciąż rozmawiał z mężczyzną na skuterze. Ten coś pokazywał mu na telefonie w tej właśnie chwili.
Rudowłosa zerknęła przelotnie na Jen.
- Mm? Jaką? - zapytała. Jej większa część uwagi była teraz jednak na Brandonie. Jaką miał minę? Przechyliła się, by może go lepiej zobaczyć.
To była mina Detektywa Brandona. Przez duże “D”. Zadawał mężczyźnie pytania i oczekiwał odpowiedzi. Tymczasem Jen zagryzła wargę.
- Czy ja też mogłabym spróbować takiego ciastka? Takiego, które je ta pani - spojrzała na staruszkę.
Wargi zaczęły jej drżeć. Bez cienia wątpliwości bardzo jej na tym zależało, ale bała się odmowy.
- Jasne… Jeśli masz ochotę… Chyba nie ma w nim związków, które mogłyby ci zaszkodzić, jak alkohol… - stwierdziła. Alice rozejrzała się i poprosiła ręka kelnera, by złożyć zamówienie na ciastko dla Jen. Chciała w ten sposób zabić czas, nim Brandon wróci.
Minął jakiś kwadrans. Wnet blondynka otrzymała porcję ciasta, natomiast Alice otrzymała Brandona.
- Ciekawe - mruknął, zerkając na skuter, którego silnik został zapalony. Mężczyzna mobilizował się do odjazdu. - Mamy kolejnego szaleńca widzącego szalone, nieistniejące rzeczy. To turysta z Irlandii. Tyle że nie spostrzegł wcale czarnej mazi, która sama się poruszała… - zawiesił głos.
- A co? - zapytała Alice, bo skoro miał to nagrane na telefonie, i pokazywał je Brandonowi, to ten suspens, który zbudował detektyw, był tu zbędny i tylko wzbudzał w niej delikatną irytację.
- Robił właśnie okrążenia wokół góry, w której znajduje się lodowa jaskinia Lofthellir. Na niej całej w przeciągu kilku minut rozkwitły czerwone kwiaty. Zrobił zdjęcie, jednak nie widać ich na nim. Pokazywał mi, jakbym potrzebował przekonywania, że na górze nie ma kwiatów. To chyba on sam siebie chciał przekonać. Przyjechał do miasta i kompletnie nie wiedział, co z sobą zrobić. Uważa, że oszalał. Odradziłem mu jazdę do telewizji w Akureyri. Zasugerowałem, że wtrącą go do psychiatryka. Ma mieć gębę zamkniętą na kłódkę. Wrócił do swojego apartamentu. Szaleniec? Czy nad Lofthellir rozkwitły czerwone kwiaty końcem grudnia, które są niewidzialne dla kamer?
Harper zastanawiała się. Góra nie była stąd zbyt daleko… Zaledwie osiem minut drogi, gdyby przejechać w pobliżu uśpionego wulkanu, po prostu go omijając… Czerwone kwiaty… Kolejna anomalia? A może źródło pomocy?
- Cóż… To nie jest daleko, a mamy samochód… - zauważyła. - I tak czekamy na jakiś znak od tego szaleńca, równie dobrze możemy się przejechać i rozejrzeć… - zaproponowała.
Fanny zerknęła Alice, a potem na Brandona.
- Musimy coś zrobić. Jednak jechać prosto w nieznane?
- Czyż to nie esencja bycia detektywem? - Baird uśmiechnął się lekko.
Brice również, jednak nie zdawała się tak naprawdę wcale rozbawiona.
- Czy wiemy, co mogło sprawić, że rozkwitły kwiaty w zimie? Myślę, że to poza Zolą Zairą. Ma inne zdolności. Któryś z detektywów? - zapytała. - Któryś z Konsumentów?
Zastanowiła się.
- Nikt z naszych nie posiada władzy nad naturą.
- To też może być jakieś wydarzenie właściwe tylko i wyłącznie dla Lofthellir, tamtej góry. To Paraspatium. Przynajmniej Alice tak tę górę oznaczyła.
- W każdym razie - Brice spojrzała na Alice. - Co zamierzamy? Jedziemy tam po prostu naszym… w sumie nie naszym… samochodem?
- Mam jeszcze pewien pomysł… Pojedziemy tam, ale najpierw… Zaproszę was do swojego pokoju. Musimy coś sprawdzić… Minęła doba, myślę, że mogę to zrobić już po raz drugi… - powiedziała w zadumie. Detektywi w końcu nie widzieli jak korzystała ze swoich zdolności. Skoro jednak zamierzali pozostać z nią, powinni wiedzieć, co było tak wyjątkowego i specjalnego w Dubhe.
- Cholera… Tylko że pinezki zostały w torbie… Mapę mam, ale nie mam narzędzi… Potrzebujemy pinezek… - powiedziała i cmoknęła, uświadamiając sobie, że jej bagaż pojechał wraz z Arthurem i Thomasem… Czy może bardziej… Poleciał.
- Hmm… ale co chciałabyś tym osiągnąć? - zapytała Fanny. - Masz jakieś przesłanki sugerujące, że trafiłabyś w jakieś inne punkty, niż te, co wcześniej?
- W jakieś nowe? Czy może oczekiwałabyś, że pinezki nie zagłębią się w któreś z wcześniej wytypowanych punktów? - zapytał Brandon.
- Moje wyczuwanie energii pozwala skontrolować miejsca, gdzie jest duże skupisko Fluxu. więc, jeśli w jakimś miejscu z wcześniej, ta energia stała się rzadsza, a pinezek będzie mniej, będziemy mogli zweryfikować, które punkty mają teraz większe znaczenie. Spodziewam się, że wbije się w jezioro, jako zsyp na kosmiczne ekskrementy, w elektrownię, jako główne rury zrzutu, ale dalej? W tym miejscu, gdzie były zlepione ciała, już raczej nic nie ma, więc może tam wygaśnie, a dalej? Kto wie gdzie wbiją się dalej. Może znów w wulkan i w tę górę. Może dlatego, bo jeden z tych obiektów jest wart odwiedzenia. Bo na przykład wypluwa kwiaty pod koniec grudnia… Ostatnim razem, kiedy widziałam kwiaty, których nie łapały aparaty, to było na Isle of Man i zdarzyło mi się spotkać istoty, które były dość pomocne. Może tym razem będzie tak samo? - zaproponowała Alice, chyba chcąc wierzyć, że te kwiaty, był oznaką czegoś dobrego… A nie ogrodu Piekielnego, który sprowadza sam Lucyfer, by zwieść ich na pokusę, w końcu… Ponoć w tamtym obszarze upadł, czyż nie? Czerwone kwiaty by do niego pasowały…
- Ale jeśli wbiją się w te same miejsca, to nie będziemy wiedzieć nic więcej - powiedziała Fanny.
- To swoją drogą - powiedział Brandon. - Bardziej zastanawia mnie coś innego. Bo Alice zakłada, że w miejscach o największym PWF powinniśmy się znaleźć, gdyż najpewniej to tam dzieje się coś ciekawego. Może tak jest rzeczywiście, jednak nie musi być tak naprawdę. Może podzielimy się? Żeby nie marnować już więcej czasu? Ja spróbuję wynająć jakiś skuter i udam się nim w okolice Lofthellir, aby przekonać się, czy naprawdę znajdują się tam czerwone kwiaty. Natomiast ty, Alice, oraz ty, Fanny, zajmiecie się mapą i pinezkami - zaproponował.
 
Ombrose jest offline