Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2019, 22:28   #429
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Półtorej brzmi dobrze - rzekła Fanny. - Masz rację, tu są nieduże odległości, ale zbiera się śnieżyca i najlepiej byłoby nie pędzić na złamanie karku. Tylko bezpiecznie dojechać na miejsce.
- Wydaje mi się, że w ulotce hotelowej była informacja, że można w recepcji zamówić samochody - mruknął Brandon. - Siedźcie tutaj, ja to załatwię - rzekł, wstał i poszedł.
- Świetnie - rzuciła Fanny.
Następnie spojrzała na Alice.
- Ogólnie… gdybym nie pojawiła się… to rzecz jasna miło by mi było, gdybyście się zaniepokoili. Jednak nie musisz odchodzić od zmysłów. Moja moc… to duża wytrzymałość. Była przydatna, kiedy pracowałam jako detektyw, ale dla Koordynatora to niewielka pomoc. W każdym razie nie odnoszę obrażeń od uderzeń bronią obuchową, natomiast kule odbieram jak uderzenia pięściami. Bolesne, ale od kilku nie umrę. Mogę trochę czasu spędzić w ogniu i udusić mnie też jest trudno. Raz połamał się o mnie nóż, jednak noży akurat boję się najbardziej - mruknęła. - Jeżeli ktoś będzie chciał mnie zabić, to mogę bardzo szybko udać, że mu się to… udało.
Alice uniosła brwi.
- Myślę, że w obecnym czasie to bardzo dobra zdolność… Mam nadzieję, że nie będziesz musiała jej wykorzystać i pewnie i tak zmartwię się, jeśli znikniesz, ale chociaż będę wiedziała, że jesteś silniejsza i wytrzymalsza, niż można sądzić… W końcu po wyglądzie nie widać, że masz akurat taką zdolność - powiedziała i zerknęła w stronę wyjścia.
- To prawda. Tylko proszę nie rzucaj żartów o tym, że jestem gruboskórna. Przez kilka dekad słyszałam je nie raz, nie dwa. Nie tysiąc.
- A jaką moc ma Brandon? - Alice zapytała w celach informacyjnych, plus dla zabicia czasu.
- To prosty mężczyzna, więc ma też prostą moc. Supersiła. Potrafi nieźle przywalić, choć zazwyczaj tego nie robi… gdyż nie posiada mojej struktury. Mógłby połamać sobie rękę. Zapewne jego przeciwnik byłby jednak dużo bardziej połamany. Zazwyczaj stara się mieć pod ręką nóż lub pałkę, bo jakikolwiek oręż znacznie pomaga mu nie naruszyć swojego własnego ciała podczas ataku. Teraz nie ma takich rzeczy, ale na misje zazwyczaj udaje się z rękawicami bokserskimi, łomem i tego typu zabawkami.
- Super siła, super wytrzymałość… Brzmi jakby ten skład był niepełny o kilka innych super cech… Ale nadrabiamy charyzmą i pomysłowością - spróbowała zażartować Harper. Pozbierała pinezki i mapę. Złożyła i schowała ją do płaszcza. W tym pokoju nie pozostało nic z jej bagażu, wszystko zostało zabrane wcześniej. To było męczące, nie mieć świeżych ubrań, w które mogłaby się nazajutrz przebrać. O ile jutro w ogóle miało dla niej nadejść.
- Dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat temu byliśmy naprawdę… interesujący - mruknęła. - Jak już wspomniałam, znam Brandona od dłuższego czasu z powodu kontroli Portali. Tak się złożyło, że byliśmy na dwóch wspólnych misjach. Były trudne i obfitujące w walkę… Mogliby nakręcić o nas jeden z tych seriali lub filmów o superbohaterach - uśmiechnęła się lekko. - Byliśmy naprawdę wyjęci wprost z komiksu Marvela. Jednak takie postacie nigdy się nie starzeją, natomiast my się nieco postarzaliśmy - powiedziała. - Praca za biurkiem również nie poprawiła mojej kondycji. W pewnym wieku każdy człowiek przestaje cieszyć się skakaniem po dachach budynków z pistoletami, bo chce zwolnić i nieco odpocząć. Z odpoczynkiem krucho, będąc Koordynatorem, jednak zamieniłam sztuki walki, pływalnię i bieżnię na ogrodnictwo, gotowanie i robienie na drutach. Tak, robię teraz na drutach - uśmiechnęła się lekko. - Gdybyś powiedziała coś takiego młodej Fanny, zapewne by się roześmiała, a potem ci przywaliła. Ale teraz jestem elegancką i poważną panią w średnim wieku.
Alice kiwnęła głową.
- To bardziej pasuje, niż babcia… Która w wieku dziewięćdziesięciu lat dalej trenowałaby sztuki walki i rozwalała młodszych zawodników na wytrzymałość - zauważyła Harper.
- Nazwij mnie babcią jeszcze raz… - mruknęła Fanny, ale kąciki jej ust powędrowały lekko w górę.
- Pozwolisz, że wezmę prysznic? Skoro i tak czekamy, muszę trochę ochłonąć po tej elektrowni, a to mi zawsze pomaga - powiedziała. Zdjęła płaszcz, wzięła telefon i ruszyła do łazienki. Zasunęła jej drzwi i zniknęła w pomieszczeniu. Położyła telefon na szafce, w razie gdyby ‘zasięg wrócił’. Rozebrała się i weszła pod prysznic, nie moczyła włosów, które zebrała w kok. Potrzebowała po prostu ochłonąć. Dodatkowo, spożytkować jakoś czas. Pomyśleć. Co powinna teraz zrobić. Nie miała za wiele, co mogłaby wykorzystać przeciw Zoli. Miał cholernie zbyt wielką przewagę…
Po kilku minutach usiadła, trzymając w dłoni słuchawkę, którą oblewała swoje ciało ciepłą wodą. Zamknęła oczy. W pomieszczeniu było ciemno. Głównie z powodu braku okien, natomiast Alice nie zapaliła światła. Jednak go nie potrzebowała. Półmroki były kojące, podobnie jak strumień spływający po jej ciele.
- Alice… - usłyszała cichy szept, jakby echo. Dochodziło znikąd i jednocześnie zewsząd. W jakiś dziwny, niepewny sposób było to możliwe. - Alice… - usłyszała jeszcze raz. Dopiero teraz rozpoznała głos Kirilla.
Wzięła spokojny wdech i oparła się plecami o ścianę prysznica. Zamknęła nieco mocniej oczy i zagłębiła się w Iter, bo to właśnie z niego wołał ją Kaverin. Nie miała wiele czasu, ale pewnie dość, by zamienić z nim dwa słowa…
Wsiąkła w inny wymiar. Jej psychika zmieniła stan skupienia niczym kostki lodu włożone do ciepłej herbaty. Stopiła się wlała przez szczeliny do białego, okrągłego pomieszczenia. Kirill leżał nagi na samym jego środku.
- Archiwum B, szafka dwunasta, katalog A23E88 - powiedział. - Nie wiem, co to, nie wiem dlaczego… jednak przyszła do mnie wizja… tego pomieszczenia - mruknął.
Zamilkł i Alice spostrzegła, że zaczął tracić przytomność. W hotelu w Reykjaviku najpewniej cały czas spał. Zaatakował go szczególny sen, którym chciał podzielić się z Harper. Po wykonanej misji chciał… czy może raczej musiał… wrócić do spoczynku.
- A23E88… Archiwum B… 20 szafka… Trochę parzystych… Dam radę zapamiętać - powiedziała, po czym wyszła z Iteru, nie miała po co w nim pozostawać. Nie chciała znów wpaść na Praserta… Obawiała się co mógłby jej jeszcze polecić w zamian za swą pomoc.
Wróciła do siebie i westchnęła. Podniosła się i wyszła spod prysznica. Zerknęła na telefon, by sprawdzić, która jest godzina.
Dochodziła osiemnasta. Brandon akurat wszedł do środka. Fanny chyba drzemała, ale kiedy tylko obydwoje pojawili się, od razu usiadła i spojrzała na nich przytomnie.
- Trzy samochody na zewnątrz - powiedział. - Możemy ruszać - dodał.
Fanny nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wstała i zaczęła ubierać się. Alice też wzięła ze sobą wszystko, czego potrzebowała. Następnie ruszyli na dół.
- Powodzenia - powiedział Baird, wsiadając do środka. - Widzimy się tutaj najpóźniej o dziewiętnastej trzydzieści - powiedział, patrząc na zegarek.
- Dokładnie tak. Uważajcie na siebie - poprosiła, zapinając swój płaszcz i chowając telefon do kieszeni. Zerknęła na Jen.
- Gotowa na naszą wycieczkę? - zapytała ją.
- Co? Hmm… tak - powiedziała. - Przepraszam, że jestem taka małomówna i zamyślona - powiedziała. - Od czasu wizyty w elektrowni trochę boli mnie głowa - powiedziała. - Chcesz, żebym cię przytuliła? - zaproponowała.
- To do potem - powiedziała Fanny i odjechała.
Brandon też tak planował, ale zahamował i opuścił szybę. Spojrzał przez nią na Alice.
- Na pewno dasz sobie radę? - zapytał.
- Tak samo jak i ty… - powiedziała Alice.
Baird uśmiechnął się delikatnie w odpowiedzi i odjechał, podnosząc szybę.
- Poza tym, mam przy sobie Jen… Więc nie będę sama. Bardziej martwię się o was - powiedziała i wsiadła do swojego, a zarazem trzeciego i ostatniego auta. Poczekała, aż Jen do niej dołączy, by mogły ruszyć w swoją drogę. Czekało ich osiem minut jazdy na miejsce. No przez śnieg może odrobinę więcej. Była ciekawa co było na tym odludziu, że Dubhe tak bardzo przykuwała do tego uwagę.
Alice wyjechała z Reykjahlid. Detektywi ruszyli na południe, ona jednak miała drogę skierowaną na północny zachód. Następnie skręciła w lewo. Ruszyła na południe. Jeszcze raz wybrała drogę w lewo oznaczoną szyldem Ptasiego Muzeum Sigurgeira. Już wcześniej jechała tędy. To była droga do muzeum. Spojrzała na nie, po czym je minęła. Gdyby ruszyła dalej prosto, ujrzałaby najpierw jedną posiadłość, a potem drugą. Jednak skręciła przed nimi w lewo. Kilometr dalej znajdował się cel jej jazdy. Droga rozszerzała się. Po lewej stronie znajdował się większy dom, natomiast po prawej drugi budynek, nieco mniejszy. Może był szopą, magazynem… choć wyglądał bardziej jak dodatkowa budowla zarezerwowana albo dla niewielkiej rodziny, albo służby…
Alice zaparkowała samochód, po czym wysiadła i rozejrzała się. Czy był tu jeszcze jakieś auta poza nimi? Czy ktoś jeszcze gościł w tym przybytku?
- Chodźmy się rozejrzeć - zarządziła, machając zachęcająco ręką na Jen.
Zamierzała najpierw obejrzeć magazyn, a potem dom. Więc gdy blondynka wysiadła i zamknęły auto, Alice skierowała ich w stronę dodatkowej budowli.
Minęła po drodze trzy samochody, które przykryły się dużym już kożuszkiem śniegu. Dwa czarne dżipy. Trzeci nieco niższy i niezbyt przystosowany do jazdy terenowej. Czerwone lamborghini.
- Jaki ładny samochód - powiedziała Jen. - Kiedyś ci taki kupię, Alice!
Bez wątpienia osoby mieszkające w tej posiadłości posiadały pieniądze. Harper weszła po kilku schodkach na podwyższenie, na którym znajdowały się drzwi frontowe. Chciała złapać za klamkę?
Owszem, chciała sprawdzić, czy wejście jest otwarte. Interesowało ją co na tym terenie mogło promieniować taką energią. Jakiś rodzinny artefakt bogatych właścicieli? Jeśli tak, to po prostu odpuści. Jeśli jednak było to coś innego, po prostu znajdującego się na tym terenie… Chciała rzucić okiem.
Ujrzała w środku dwa piętrowe łóżka. Dwie duże szafy i kilka mniejszych. Dwa biurka na którym znajdowało się pięć monitorów oraz dwa komputery. Poza tym na podłodze walały się różne papierki, folie, kartki i inne tego typu śmieci. Alice dostrzegła niewielką lodówkę, na której znajdował się twardy już chleb pokrojony w kromki. Śmierdziało z otwartej konserwy rybnej, która została zjedzona do połowy, natomiast druga pokryła się białym kożuszkiem. Oprócz tego niedopita kawa oraz dwie herbaty z łyżeczkami na stole. Był tam również czajnik, toster i ekspres do kawy. Dużo okruszków, nieco plam po keczupie. Półotwarte drzwi prowadziły do łazienki, jednak wzrok Alice dużo bardziej przykuły inne elementy otoczenia. Nie tylko z konserwy śmierdziało. Cztery rozkładające się trupy. Wszyscy mężczyźni. Wysocy i potężnie zbudowani. Krótko ostrzyżone włosy, czarne koszulki i takie same spodnie. Tylko jeden wyłamywał się wzorem moro. Byli do siebie bardzo podobni, jednak nie w sposób sugerujący pokrewieństwo.
- Och - Jen nieco zasmuciła się, widząc wnętrze pokoju. - Słoik nutelli, ale nie ma dobrego chleba…
Z pomieszczenianie prowadziły drzwi do żadnego innego pokoju, nie licząc łazienki.
Alice zmarszczyła nieco brwi.
- Słoik nutelli… Potem ci kupię świeży słoik nutelli - obiecała i weszła, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Podeszła do jednego z komputerów i sprawdziła, czy jest może włączony.
- Widziałam w hotelu reklamę nutelli - powiedziała Jen. - Była tam czwórka ludzi. Mężczyzna, kobieta, chłopiec i dziewczynka. Wszyscy siedzieli przy okrągłym stole i uśmiechali się. Byli bardzo szczęśliwi. Pomyślałam więc, że muszę kupić dla nas wszystkich dużo nutelli. Bo chciałabym jej nie dla siebie, ale dla was - powiedziała. - Podobno dobra na śniadanie i z ciepłym mlekiem.
- To miłe Jen… Wolę ja jednak zjeść z tobą - odpowiedziała zamyślona Harper.
Komputery były włączone. Jeden z nich poprosił ją o hasło, natomiast drugi rozświetlił się i nie zdawał się wymagać od Alice niczego. Podłączono do niego trzy monitory. Wszystkie przedstawiały zapis z dwudziestu siedmiu kamer znajdujących wokół posiadłości a także w jej środku. Tylko jedna ukazywała, co znajdowało się w pokoju, w którym obecnie znajdowała się z Jen.
Alice złapała podgląd tej konkretnej kamery i zaczęła cofać w czasie dni. Chciała sprawdzić kiedy ci ludzie zginęli i z czyjej ręki.
Trzy dni temu czarnoskóry mężczyzna po prostu wszedł do środka. Przez chwilę rozmawiał z mężczyznami. Niestety nie było zapisu audio. Następnie podniósł dłoń. Nie zdołał wyciągnąć niczego z kieszeni płaszcza, kiedy jeden z mężczyzn wyszarpnął pistolet i wycelował bezbłędnie trzy kule w tors Zoli. Ten się tylko lekko zachwiał po czym wrócił do pionu. Przez chwilę wyglądał tak, jak gdyby miał zwymiotować. Zamiast tego jednak wypluł pierwszą kulę, dziurawiąc nią mózg mężczyzny, który ośmielił się go zaatakować. Dwie kolejne ofiary nie miały szans. Podszedł do czwartej. Mężczyzna cofał się, lecz nie miał szans. Zaira wyciągnął z kieszeni rękę, na której końcu znajdowało się działo laserowe. Szybki przebłysk zielonego światła. Jak gdyby Zola rzucił Avada Kadavrę. Następnie wzruszył ramionami. Podszedł do monitoringu. Sprawdzał coś, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Alice zaczęła śledzić pozostałe kamery, obserwując dokąd Zola się udał. Po pierwsze, wreszcie mogła mu się lepiej przyjrzeć, po drugie interesowało ją czego szukał w tym miejscu. To jego obecność zostawiła tę energię? Czegoś tu szukał, czy może coś tu ukrył? Chciała się dowiedzieć.
Skierował się prosto do pokoju na najwyższym piętrze. Znajdował się tam fotel na biegunach, na którym ktoś siedział. Był jednak odwrócony tyłem, więc Alice nie widziała tej osoby. Ciało jej było jednak podłączone do szeregu maszyn i rurek. Zola zamordował jeszcze dwóch strażników, którzy znajdowali się w środku. Gdyż najpewniej oni wszyscy byli właśnie ochroniarzami tej osoby. Rozmawiał potem z nią dobre pół godziny. Śmiał się, cieszył. Następnie zostawił jakąś siatkę i poszedł. Wyszedł z posiadłości i już do niej nie wrócił. Od tego czasu już nikt nie wszedł do środka, ani też stamtąd nie wyszedł.
Alice kiwnęła głową, po czym spojrzała na Jen.
- Chodź. W tym domu ktoś mieszka i może jeszcze żyje… Może… - powiedziała, po czym ruszyła w stronę domu, gdzie zaszedł wcześniej Zola. Ciekawiło ją, czemu tej osoby po prostu nie zabił. To dlatego, że był pewny że bez opieki sama umrze? Harper chciała się przekonać.

Posiadłość okazała się czysta, wręcz nadmiernie czysta. Zupełnie jak gdyby nikt tu nie mieszkał. Lub też sprzątaczka regularnie ustawiała wszystko we właściwym miejscu każdego dnia. Alice nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała tak bogate wnętrze. Trafford Mansion również było luksusowe, jednak w taki naturalny sposób, w jaki posiadłość może bogacić się na przestrzeni dekad, a może i wieków. Natomiast ten budynek wyglądał tak, jak gdyby ktoś celowo i z uporem maniaka chciał uczynić go najpiękniejszym i najcudowniejszym we wszechświecie. W każdym wolnym miejscu znajdowała się wspaniała rzeźba, bogate lustro, porcelanowa waza, złote kinkiety, drogie obrazy… Sama podłoga ułożona z różnokolorowych desek wyglądała na niezwykle kosztowną. Sufit również nie mógł być prosty. Ta wytworność aż zaduszała.
- Ile książek - mruknęła Jen, zbaczając w stronę biblioteki.


- Poczytać ci coś, Alice? - zapytała.
- Może, jeśli właściciel pozwoli nam pożyczyć jakąś książkę… Poszukaj czegoś ciekawego - poleciła jej i udała się do pokoju, gdzie znajdowała się przykuta do maszyn osoba. Harper chciała dowiedzieć się, co się tu tak właściwie odbyło i dlaczego to miejsce było wyjątkowe na tyle, by pinezka wskazywała je na mapie.
Opuściła parter. Wnet okazało się, że pierwsze piętro było nie mniej bogate. Jak gdyby spacerowała nie po jakimś opuszczonym domu na kompletnym uboczu, lecz po rezydencji Króla Słońce, Ludwika XIV. Wersal ciągnął się aż do schodów na strych. Kiedy Alice ruszyła nimi, znalazła się na najwyższym piętrze budynku. Jego wystrój wręcz oszałamiał… jednakże pustką. Prosta podłoga, szare ściany… pojedyncze trójkątne okno na samym końcu, przez które wyglądała podłączona do aparatury osoba. Alice widziała otoczenie w słabej lampce, która paliła się chyba cały czas tuż przy wejściu. Światełka monitorów i działających maszyn również rzucały nieco światła. Harper rozpoznała podstawową aparaturę do mierzenia parametrów życiowych, ale też stację dializ i jakieś inne machiny, których przeznaczenia nawet się nie domyślała. Oprócz tego na strychu znajdowały się również szafki oraz lodówka, w których najpewniej przechowywano wszelkie leki oraz środki konieczne do pielęgnacji. Ujrzała również łóżko medyczne oraz kilka materacy. W środku było kompletnie cicho, nie licząc szumu aparatury… oraz pojedynczego oddechu…
Harper przechyliła głowę.
- Przepraszam… - odezwała się po islandzku, chcąc zagadnąć osobę, która patrzyła przez okno. Kim była? Jak przeżyła te trzy dni sama? Czy przeżyła? Czy mogła dać jej jakieś odpowiedzi? Alice rozejrzała się za torbą, którą pozostawił tu wcześniej Zola. Nadal tu była?
Znajdowała się, jednak w naruszonym stanie. Zdawałą się dużo pustsza, niż na nagraniu.
Harper przybliżyła się nieco. Ujrzała piękną kobietę. Miała może trzydzieści lat, niewiele więcej. Miała na sobie białą, koronkową sukieneczkę oraz krzyżyk na szyi. Oprócz tego kroplówki prowadzące do wkłucia centralnego przy jej szyi. Z innego miejscu ciągnęły się rurki prowadzące z jej ciała krew do maszyny, która ją oczyszczała i wprowadzała z powrotem do organizmu. Kobieta bez wątpienia była dobrze zadbana. Musiała czuwać nad nią najbardziej wyspecjalizowana opieka, jaka tylko istniała na Ziemi. Jej ramiona były jednak szczupłe i wychudzone. Podobnie jak reszta ciała. Skóra wyglądała jak guma naciągnięta na kości. Bez śladu tłuszczu i ze szczątkowymi tylko mięśniami, których objętość zdawała się stanowczo zbyt mała, pomimo stałej opieki fizjoterapeutów i rehabilitantów. Jedynie na jej twarzy nie było widać choroby. Choć z drugiej strony dobry makijaż mógł ukrywać cienie pod oczami czy bladą cerę. Wyglądał na kilkudniowy, ale wciąż jakoś się trzymał. Nieznajoma poruszyła się. Chyba drzemała. Obudziła się jednak, słysząc głos Alice.
- Och nie… - szepnęła.

 
Ombrose jest offline