Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2019, 20:46   #163
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
IX.07; śr; zmierzch; Nice City; burdel “Fleurs du mal”; apartament Kristi; ciepło, sucho, jasno na zewnątrz mżawka



Vesna



Wydawało się jakby Vesna wracała do domu. Albo przynajmniej do świetnie sobie znanego miejsca, świetnie znaną trasą gdzie i ona rozpoznaje domowników i oni rozpoznają ją. Na recepcji sympatyczna dziewczyna nie stawiała żadnych blokad przed wizytą na piętrze przybytku gdzie zatrzymała się największa gwiazda i żywa legenda tego miasteczka, podobnie jak ochroniarz stojący na wejściu przed trzewiami budynku. Potem jeszcze całkiem nieźle rozpoznawalne schody gdzie czasem minęły jakąś dziewczynę co pewnie tutaj pracuje aż w końcu korytarz gdzie przed jednymi drzwiami stał krawaciarz. Też całkiem znany.

- Ale to wszystko wielkie. - dziewczyny jakie przyprowadziła tutaj Vesna wydawały się i trochę przytłoczone i bardzo podekscytowane eleganckim wystrojem budynku. Takiego z działającym światłem i bordowymi dywanami na schodach i korytarzach. Zupełnie jak na dawnych filmach i jakiś dawnych hotelach ze sporą ilością gwiazdek na swoim koncie.

Za to Steve który był z dziennej zmiany stał przed apartamentem Kristi zupełnie tak samo gdy Vesna z Alexem odchodzili tędy kilka dni temu. Zupełnie jakby przez te wszystkie dni stał przed tymi drzwiami udając żywy posąg. Ale on też przywitał się z Vesną z ciepłym uśmiechem.

- Cześć Ves. - przywitał się zerkając z sympatią na starą znajomą i ciekawością na jej dwie nowe towarzyszki. Trochę się chyba zdziwił gdy usłyszał od nich, że “wygląda bardzo zdrowo” co chyba miało być jakimś komplementem. I oczywiście domyślił się, że trójka dziewczyn nie przyszła oglądać jego albo pustego korytarza.

- Ah tak. Tylko Kristi ma teraz ważne spotkanie. Z Kay. - uprzedził zerkając na trójkę młodych dziewczyn. I Ves wyczuła, że pewnie gdyby była sama albo z samym Alexem to ta rozmowa inaczej by wyglądała. Steve wyraźnie namyślał się chwilę po czym kazał im zaczekać. Sam odwrócił się w stronę drzwi i zapukał szybkim, zdecydowanym ruchem. - Zapytam. - wyjaśnił nieco odwracając się przez ramię a Marisa i Lee czekały jakby zaraz miał zza tych drzwi wyskoczyć jakiś królik z kapelusza. Przez kilka oddechów nic się nie działo ale w końcu doszedł ich odgłos szybkich, zdecydowanych kroków. Drzwi zgrzytnęły otwieranym zamkiem i nieco się uchyliły. Ale na tyle wąską szczeliną, że ochroniarz zasłonił sobą tego kto wyjrzał na zewnątrz.

- Ves przyjechała. Ale nie jest sama. - Steve lakonicznie streścił o co chodzi. Szczelina uchyliła się szerzej a jednocześnie on sam się odsunął by osoba ze środka mogła rzucić spojrzeniem na zewnątrz. I wtedy ukazała się czarnowłosa głowa Kay. Miała mocny makijaż i włosy ciasno spięte w surowy, czarny ogon. Ale na widok gości też uśmiechnęła się ciepłym, przyjaznym uśmiechem.

- Cześć kochanie. - Kay wyszła na korytarz przymykając dyskretnie drzwi, że nie dało się zajrzeć do środka i zrobiła krok aby pocałować i objąć Vesnę jak dawno nie widzianą przyjaciółkę. A dwójka nowych dziewczyn aż prawie dosłownie otworzyła buzie i oczy z wrażenia bo Kay miała na sobie komplet kostiumu dominy. Począwszy od wysokich butów na jeszcze wyższym obcasie, przez czarny, błyszczący gorset aż na tym surowym, końskim ogonie skończywszy.

- Jak dobrze, że wróciłaś. Normalnie z nieba mi spadłaś. - Kay szczebiotała ciepło a z bliska Vesna wyczuła ładny aromat jej perfum, promieniujący żar z żywego ciała i przyśpieszony oddech. Wyglądała na podnieconą. - A kogo tym razem przyprowadziłaś? Alexa nie ma? - zapytała wciąż obejmując Vesnę i szybko oceniającym wzrokiem skanując dwie nowe dziewczyny. Po szybkiej prezentacji co jest co westchnęła cicho.

- No ale wbrew pozorom nie ja tu rządzę. Wejdź i zapytaj Kristi. Właśnie omawiałyśmy terapię wałeczkową. A ja tutaj zabawię naszych gości. - rzekła lekko popychajac Vesnę w stronę niedomkniętych drzwi a sama podeszła do dwóch nowych dziewczyn które wydawały się nadal być pod jej wielkim wrażeniem. Albo jej stroju.

A gdy Vesna pchnęła drzwi i znalazła się w też całkiem znanym i swojskim apartamencie jakiego i w samym “Ambasadorze” by się pewnie nie powstydzili. I zastała samą gospodynię tego przybytku. Nagusieńką jak ją Pan Bóg stworzył. Rozciągniętą na płask na tym wieloosobowym łożu które przy rozmiarach jednej osoby wydawało się nienaturalnie wielkie. Blondynka miała przekręconą głowę w kierunku wejścia więc od razu się spotkały spojrzeniami a na twarzy Kristi wykwitła radosne zaskoczenie jakby akurat Vesny kompletnie się nie spodziewała ale jak już była to niemożebnie ją to cieszyło.

Powitanie ze strony Kristi było jednak mocno ograniczone do niewyraźnego memłania i gorączkowego machania rączką na przywitanie. Było to spowodowane pewnie tymi sznurami jakie krępowały każdą z jej kończyn do ramy łożna skutecznie ją do niego przykuwając. Więc z bliska Vesna widziała rozkrzyżowaną zgrabną blond sylwetkę. Dało się poznać o jakich wałeczkach mówiła Kay. Jeden Kristi miała pod swoimi biodrami przez co jej tylne wdzięki były w takiej pozycji idealnie wyeksponowane. Tam samo jak ostatni autograf tuż nad tyłkiem jaki Vesna jej zostawiła przed ostatnim rozstaniem. “Największa zdzira NC 2050” jak głosił osobiście zrobiony nad pośladkami podpis. Te dwa jakie zrobiły z Roxy na pośladkach i łopatce Kristi były już właściwie nieczytelne. Ot, dlatego, że sama je robiła albo wiedziała co tam było to jeszcze mogła domyślić się jakie pamiątki zostawiły gwieździe estrady ze swoich negocjacji z szefową “Petro” w jej biurze.

Sądząc po zaczerwienionych pośladkach gospodyni Kay już musiała zacząć zabawę którą wszyscy goście gospodyni tak lubili bawić się z nią w takie właśnie zabawy. No a z bliska dało się zorientować dlaczego Kristi nie może się tak dosłownie przywitać. Bo w ustach tkwił jej drugi wałeczek w roli knebla. Ale rozpromienione spojrzenie blondynki na widok tego specjalnego gościa i tak był wystarczająco wymowny.




IX.07; śr; popołudnie; droga w dżungli; zarwany most; obsada kombi; gorąc, wilgotno, jasno na zewnątrz mżawka



Marcus i Anton



No i gdyby kogoś to zaskoczyło no to zaczęło padać. Chociaż mżawka a nie coś groźniejszego. Mżawka przynajmniej przegoniła latających krwiopijców. I chociaż dawała uczucie ochłody. Złudne bo i tak było tak samo gorąco jak wcześniej no ale chociaż wilgoć monotnonnie padała na rozgrzane ciała i resztę okolicy.

Bruce nie miał dla pozostałej trójki zbyt dobrych wieści. Bród no to nie. Na pewno nie przy tym stanie wód. Wskazał na szeroki na kilkaset metrów pas brązowej wody w jakiej mogło się kryć cokolwiek. Ale według niego nie bród. Dawniej podobno był tutaj uregulowany brzeg. Ale obecnie wody przybywało i przybywało więc woda dawno rozlała się po okolicy. Dlatego nawet jak przy brzegach mogła być względnie płytka to tam, w dawnym korycie było właśnie całe dawne koryto do pokonania. Więc nie było co liczyć na to, że da się przejść po dnie.

Łódką, tak mieli łodzie. No ale nie tutaj tylko w dżungli. Nie tak daleko od miejsca gdzie stoczyli walkę z dzikunami. Właściwie to nawet trochę daleko ale mniej więcej w tym kierunku. Więc aby dostać się do tych łódek należałoby cofnąć się samochodem do osady a potem pokonać na przełaj kawałek dżungli. Jeden z tych etapów były możliwe do wykonania przed zmierzchem ale nie oba na raz. Może daliby wrócić samochodem do osady przed zmierzchem i tyle. I w ten sposób właśnie zazwyczaj miejscowi przeprawiali się przez tą i kolejne rzeki. Ale od początku zaczynali trasę łodzią a nie samochodem. No i nawet jakby mieli łódź to nie zapakowaliby na nią kombiaka.

Z tych wszystkich opcji, jeśli mieli ochotę kontynuować rozpoznanie no to pozostawało sklecić jakąś tratwę i przeprawić się na drugi brzeg. Na szczęście jeśli nie trzeba było budować tratwy na cały pojazd to na cztery osoby nie musiała być strasznie duża. A materiału dżungla i bezludna wioska dostarczała bez ograniczeń. Przez jakąś godzinę czy dwie buszowali po okolicy aby uzbierać czego się tylko dało, powiązać to lianami, przyciąć narzędziami jakie Lamay woził w samochodzie no i jakaś pływająca płachta z pieńków i gałęzi była gotowa. Okazało się, że Bruce ma całkiem niezłą wprawę w przygotowywaniu takich improwizowanych środków przeprawowych więc nie mógł się pierwszy raz znaleźć w takiej sytuacji.

Ten improwizowany środek przeprawowy nie sprawiał zbyt solidnego wrażenia. Takie bezkształtne, przeciekające coś, zbite z byle czego i powiązane byle jak. Wyglądało jakby się miało rozpaść ledwo na to ktoś wejdzie. A jednak wszedł najpierw Bruce, potem pozostała trójka i chociaż pływająca platforma zachybotała się to jednak utrzymała ich ciężar. Potem zostało odpychać się żerdziami albo improwizowanymi wiosłami zrobionymi też z czego się dało.

- Nie bujajcie bo łatwo wypaść. I uważajcie, na środku nie ma dna i prąd jest dość silny. - ostrzegł ich przewodnik. No i było jak mówił. Chybotliwa konstrukcja jeszcze bardziej zaczęła się chybotać gdy ruszyli forsować tą przeszkodę wodną. Każdy ruch kogoś z tej czwóki wydawała się absorbować cała platforma. Z początku szło dość gładko gdy płynęli przez prawie stojącą wodę jaka była przy brzegu. A żerdziami dało się wyczuć grunt od jakiego się odpychali. Ale przy środku przeprawy rzeczywiście prąd ich zaczął bez trudu znosić. Bez trudu zniósł och w pobliże rumowiska z zawalonego mostu i nieprzyjemnie wyglądających wirów jakie się wokół nich tworzyły. Ale od nich dało się odbijać chociaż wymagało do wspólnego wysiłku całej czwórki.

A jednak się udało. Pokonali te kilkaset metrów burej wody i w końcu dobili do przeciwległego brzegu. Gdy minęli główny nurt rzeki woda znów się uspokoiła i niewiele różniła się od stojącej wody w jeziorze. Ale gdy powiązane lianami bale i gałęzie uderzyły wreszcie w przydenny muł to cała czwórka była już mocno zziajana. A jednak udało im się pokonać tą przeszkodę chociaż wygodny samochód został na tamtym brzegu.

- Trzeba poszukać schronienia na noc. Niedaleko jest pusta wioska. - Bruce udzielił kolejnych wskazówek co do dalszej trasy gdy złapali oddech i odpoczęli po tej wodnej przeprawie. Na drugim brzegu też widać było rozjeżdżone kołami błoto świadczące, że jakieś samochody dały radę przeprawić się na ten brzeg.

Bruce pokierował dalszą trasą. Do owej wioski o jakiej mówił było jeszcze ze dwa czy trzy kwadranse marszu przez tą mżawkę. Na szczęście jak na potrzeby własnych nóg to asfaltu na drodze zostało na tyle, że szło się o niebo lepiej niż na przełaj przez dżunglę. Aż doszli do zjazdu z dawnej głównej drogi do owej wioski o jakiej mówił Bruce. Widok był bardzo podobny jak ta osada w jakiej rozbiło się plemię Johansena. Czyli utopione w dżungli budynki. Ale nadal dawały jakieś schronienie przed mżawką i resztą sił natury. A dzień się już kończył. Mieli ostatnie kwadranse zmroku przed nadejściem ciężkiej zasłony nocy aby znaleźć miejsce na nocne obozowisko.





Tylko, że do tej wioski też prowadziły ślady opon jakie zostały w błocie. Chociaż nie wyglądały na zbyt świeże. Sprzed kilku dni, pewnie podobne czasowo do tych po obu stronach rzeki. Wyglądało więc na to, że konkurencja również wpadła na podobny pomysł.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline