11-11-2019, 21:01
|
#140 |
| Horst stał chwilę i zastanawiał się, jak zripostować Heńka, ale... widząc co się czyni i jakie słowa padły był spokojny. Usiał i chwycił dłoń żony patrząc na fanatyka z mieszanką politowania smutku. Od zawsze wiedział, że z nim będą problemy... nie wiedział tylko jak wielkie...
Dlaczego milczał, kiedy jak by się zdawało unieść się powinien i satysfakcji żądać za rodziny zniewagę? Z bardzo prostego powodu... Zawsze był wiernym uczniem swego dziada i jego słowu bardziej wierzał niż komu innemu. Nauki były nader proste i choć nie pamiętał dokładnie słów to ich przekaz rozumiał i miał wykuty w sercu. Grolschowa droga nie należała do łatwych, ale teraz... teraz okazywała się tą słuszną.
Albowiem trza być filarem społeczeństwa i spory rozsądzać przy tym bezstronność utrzymywać. Nigdy przeciw swemu nie stawać gdy obcy witają, a szczerością i prawdą, raz opieką swoich otaczać. Być dla nich w dobrych i w tych złych momentach. Traktować ich jak rodzinę i być niczym dobry ojciec.
Były też słowa o byciu złym. By karać i porządek utrzymywać. Za gardło trzymać i nauczać ciężkie prawdy w drodze do jedności. Choć Horst był znany z twardej ręki i surowych, acz sprawiedliwych sądów... To rolę złego przejął Jeremi. Co było wygodne. Nie martwił się o siebie ani o rodzinę, bo wiedział, że miał pewne poparcie starej społeczności liczącej pół Drzewiec. Miał też wsparcie nowo przybyłych, acz jej pewności miał się dowiedzieć jak widać dnia dzisiejszego.
Tak, był to czas. Czas w którym słuszność jego dziada i jego wierności naukom miała dać plon. Jak wielki jednak, tego nie wiedział. Nie oszukiwał się, z tego co mu było wiadomo zarówno Otton jak i Wielebny, aż nadto dobrze orientowali się w Drzewcach. Pan wiedział, kto o karczmę dbał, wiedział, że Luther karczmarzem po nim był. Wiedział o rzeczach które dla społeczności robili...
...pytanie tylko pozostawało... czy Otton ukarze, choć raczej jak bardzo surowo jego rodzinę. Tak, zarówno zły jak i dobry dla niego ten ruch by był. Wielebny? Jak nic o władzę się upominał nadaną mu od fałszywego bożka... Spaleniec jak każdy inny... Jednakże... do tej pory nie poruszył ich spotkania... a to wróżyło dobrze. Kto wie? Może jednak nie był jak oni wszyscy?
Dlaczego jednak Stary Grolsch nie bronił syna? Dlaczego prawdę powiadał i tylko prawdę? Ponieważ, o ile kochał syna i chciał dla niego dobrze musiał chronić całą rodzinę. Tylko ukorzenie się przed Wielmożem mogło dać na to nadzieję i wyglądało na to, że dało to zalążek nadziei sądząc po jego reakcji...
Teraz jednak nie wypadało wchodzić w słowo i w "domu boga" burd robić, czy inaczej ubliżać "jego" majestatu. Jeremi zrobił dobrą robotę, Juzwa też. Nie był to czas i miejsce na jego słowa. Pan na włościach najpewniej się już niecierpliwił tą sceną. Nie było co dolewać oliwy do ognia i zrażać go do siebie...
Pozostało czekać i mieć nadzieję na lepsze. Grolszowie byli jak ten stary dąb zasadzony u zarania dziejów. Korzenie sięgały głęboko, a korona liści dawała cień i schronienie społeczności. Stabilność i spokój...
A jednak, Horst miał obawy. Bał się o syna, Luthera, dlaczegóż nogę dał bez słowa? Zaiste, jeśli wróci będzie musiał go wybatożyć. Nawet jeśli wróci zwycięsko... lecz w jakiej bitwie? Będzie musiał, bo młody zdradził i naraził rodzinę, a rodzina i jej bezpieczeństwo... było najważniejsze. Horst był tylko jeden i całe życie wypruwał sobie flaki, by to bezpieczeństwo zapewnić. Luther...? Luther najwidoczniej zapomniał o swoim obowiązku...
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
| |