Trudny do ogarnięcia bajzel w kabinie powoli przelewał czarę goryczy, a wreszcie odczuwalne ciepło w mieszkalnej części "Alstera" kusiło Birgit, żeby po prostu usiąść na swojej koi (nadal myślała: swojej), owinąć się skotłowanym kocem i zasnąć, odłożyć wszystko na później, przestać myśleć o Theissie, o Brytyjczykach i o tym, że... Właściwie powinna się cieszyć, iż jeszcze ma wolne ręce. Nie usiadła.
Anglicy nie musieli zabraniać jej odpoczynku. Wcześniej, szybciej zrobił to wewnętrzny opór wobec świadomości niewoli i wobec tak zastanego potraktowania prywatności pomieszczenia. I nieme pytanie:
Kto?
Niemka roztarła ciągle zmarznięte palce. Po chwili odsunęła tylko z metalowego stolika jakieś części garderoby. Bezsensownie równo położyła tam zdjęte z rąk, pobrudzone smarem, męskie rękawice zdobyte z ciężarówki w ładowni i z grymasem niedowierzania rozejrzała się jeszcze raz, i jeszcze, po wybebeszonej kabinie. Spojrzała na rzuconą na ziemię pośród innych rzeczy książkę Kurta i uzmysłowiła sobie, że gdyby przewrócić wstecz pustą pierwszą kartę, będzie tam odręczna dedykacja Klemensa i Dory Hirshów. Wydało jej się to jakąś koszmarną, nierealną wręcz niesprawiedliwością. To, że Kurt już nie zdobędzie następnego dyplomu, z biologii. Nie potrafiła przywołać w pamięci ostatnich żartów swojego towarzysza, ale pamiętała przecież nieruchome ciało i kałużę krwi, nieco tylko mniejszą niż przy trupie angielskiego marynarza rozszarpanego przez hybrydę.
Cholera. Kto? Musiała przywołać się do porządku.
Pierwsza myśl: Anglicy, po wejściu na pokład, ale wtedy nie powinni się dziwić przynajmniej oni. Ani ci żołnierze, ani kobieta-kapitan. W dotychczas poukładanym świecie Birgit przeoczenie takiej informacji od własnej załogi byłoby absurdem. Kto? Załoga niemiecka raczej nie miała czasu na grzebanie naukowcom w walizkach w czasie wrogiego abordażu, więc...? Równie ważne: dlaczego? Theiss? Nie ukrywali tutaj dowodów eksperymentu... Czy na pewno?
Kiedy? Jak?
Kto jeszcze mógłby...?
Dwa stracone dni. Cholerne stracone dni.
Chciała schylić się po książkę.
Nagle znalazła się w tej samej perspektywie, co na wpół zakryty przewróconą walizką tom. Na podłodze?
Zbierała się powoli, znowu łapiąc, jak w przeklętej ładowni, najbliższe ranty sprzętów i znów czując, jak w skroń wbijają się igły bólu. Mrugając patrzyła na wstającą obok brytyjską kapitan i chciała jej powiedzieć, że nie zamierza uciekać, ale nic nie słyszała. Odwróciła się. Z paskudnym poczuciem poruszania się jak w smole, zbyt wolno, zatoczyła się do drzwi, przytrzymała futryny i próbowała zrozumieć.
Kto? Dlaczego? Z jakiegoś powodu te pytania wciąż były strasznie ważne, ale...
Na korytarzu leżeli ludzie.
Wybuch... obok... Rąbnęło w kabinie Theissa?
Ulga, że to nie cały statek... Chyba...
Nie.
Birgit już się nie przejmowała, tu i teraz, kto następny wyceluje w nią lufę broni. Mundury powalonych eksplozją osób przestały mieć dla niej znaczenie. Nie miała czasu analizować, czy to tylko bunt przeciw poczuciu bezsilności i strachu, które zbyt długo towarzyszyło jej w ładowni i ciemnych przejściach pod pokładem, czy może zwykła choć niepraktyczna ludzka przyzwoitość, albo skutek szoku, ale - do diabła! Uklękła przy wyraźnie ciężej rannym żołnierzu, próbując jakoś pomóc. Tylko pomóc, na ile będzie w stanie.