Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2019, 14:00   #21
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Reaktywacja sesji

[MEDIA][/MEDIA]

Wśród Wiedzących istnieje potępiona przez eklezjastów Siedmiu teoria o niekończącym się cyklu, w który świat został zapętlony przez bogów. Miałby brać swój początek wśród małych, odizolowanych osad, powstających z mroków barbarzyństwa. Łącząc się dla wzajemnej ochrony pod rządami jednego władcy, wioski te powoli zaczynają dominować otaczające tereny i stają się wielkimi państwami. Ich armie, coraz większe i silniejsze, podbijają sąsiadujące plemiona i tworzą imperium. Jednak prędzej czy później cesarstwo się rozpada, dzieląc na wiele skłóconych prowincji. Poddani rozpraszają się jak szczury, a rozpalone w morderczych trudach światło cywilizacji ustępuje pierwotnym mrokom dziczy. Na samym końcu cyklu pozostaje znowu tylko kilka punktów światła, które podtrzymują wątły ogień Prawa dopóki, dopóty cykl nie będzie mógł rozpocząć się od nowa.

Ale co powoduje, że te imperia upadają raz po raz? Dlaczego Zahara, Thrassia czy Argolla nie osiągały coraz wyższych poziomów rozwoju, by w końcu rozciągnąć się na cały świat i ogłosić koniec historii?

Czasami są osłabione po dziesięcioleciach wojny z innym, równie zachłannym cesarstwem, co pozostawia każde zbyt wyczerpane, by mogło przetrwać. Innymi razy rozdzierane są przez szaleńcze, bratobójcze walki o sukcesję i w skutku pozbawiane władcy zdolnego kontynuować rządy. Zbyt często też klasy rządzące obrastają w tłuszcz i gniją od środka, wyczerpawszy skarbiec dla ich własnych dekadenckich przyjemności, aż imperium zostaje wyssane i zwiędłe.

Ale najczęstszą przyczyną upadku są potwory.

Niektóre z nich o potędze pozwalającej im w pojedynkę wygrywać z całymi garnizonami. Drugie rozmnażają się tak szybko, że są w stanie pokonać wszelki opór przerażającą liczebnością, jeśli ich populacja wymknie się spod kontroli. Jeszcze inne mogą podstępnie ukrywać się wśród mieszkańców wsi i miast. Nigdy nie ujawniając prawdziwej tożsamości, żerują na ciałach i plugawią dusze zwykłych ludzi aż nie jest za późno na ratunek.

Wszystko to może się połączyć w jeden niszczycielski atak na cywilizację, niszczący ją zarówno od wewnątrz, jak i od zewnątrz. Nawet ogromne imperia pozostają podatne na takie ataki, gdyż, jak na ironię, przez poczucie bezpieczeństwa za murami wielkich miast przestają być ostrożne, na co mniejsze państewka nigdy by sobie nie pozwoliły.

Być może istnieją także ciemniejsze, bardziej zorganizowane siły knujące w celu obalenia nawet najpotężniejszych bastionów Prawa - tajne, potworne kulty czy legiony Chtonicznych Otchłani. Być może są nawet aktywnie sterowane przez bóstwa o zakazanych imionach. Niektórzy uczeni szeptają, że może potwory mają swoich bohaterów, czempionów Chaosu, odpowiadających na wezwanie potwornego ludu, cierpiącego pod twardym obcasem imperium i spiskującym, aby się spod niego jak najszybciej wyzwolić.

Cywilizacja zawsze wisi na włosku. Ignorowanie zagrożenia ze strony potworów powoduje tylko, że z czasem to zagrożenie tylko rośnie. Aby społeczeństwo przetrwało, prosperowało i wciąż rosło, potwory żerujące na nim muszą być nieustannie zwalczane. Same armie nie są w stanie tego zrobić - podczas gdy mogą stać twardo przeciwko całym hordom najeżdżających potworów, są zbyt powolne, zbyt defensywne, zbyt ograniczone w doświadczeniu z ogromną różnorodnością stworów i zbyt skupione na patrolowaniu i ochronie własnych domen.

Wszakże potwory nie uznają żadnych granic za niedozwolone, a więc Prawo potrzebuje własnych obrońców, którzy mogą iść wszędzie tam, gdzie są akurat potrzebni. Aby dać cywilizacji szansę w tej nierównej walce, na przestrzeni wielu cyklów wyłoniła się nowa kasta wojowników, którzy nie tylko bronią punktów światła przed atakami potworów, ale również uderzają mocno i szybko, prześladując potwory na ich ziemiach, w ich własnych legowiskach. Niektórzy nazywają ich poszukiwaczami przygód czy żołnierzami fortuny, ale ich właściwe imię to Pogromcy, gdyż zabijanie potworów zdaje się być ich ostatecznym powodem istnienia.

Większości z nich nie przeżywa dłużej niż jeden rok.

Trzy lata temu tarkaun imperium Aury odpowiedział na wezwanie imperatora Somirei. Wysłano statkami na zachód siły stacjonujące na wschodniej granicy, aby wspólnie stawić czoła barbarzyńskim hordom Skysostańczyków zagrażającym cywilizowanemu światu. Wschodnia część Magerum Menotürum, “nieprzerwanej linii” pięćdziesięciu sześciu fortów, wzniesionych zniewolonymi rękami Kryseańskich separatystów, nagle opustoszała. Z trzydziestu trzech tysięcy legionistów został zaledwie ułamek tej potęgi. Kiedy zwierzoludzie zdobywali i grabili jeden pograniczny fort po drugim, Jutlandzcy najeźdźcy i Celdoreańscy piraci przeprawili się przez morze Ammasaurëan, paląc i łupiąc imperialne wybrzeża. Niedawno pojawiły się opóźnione (i miejmy nadzieję, że zniekształcone) pogłoski o okrążeniu aurańsko-somireańskich sił przez Skysostańczyków i ich ostatecznym unicestwieniu. Jeśli teoria Wiedzących była prawdą, obecny cykl wchodził właśnie w swą najniebezpieczniejszą fazę…

Po brutalnych atakach potworów na wioski i karawany podjęto kroki na tyle stanowcze, na ile osłabione Pogranicza były zdolne. Legat fortu Turos Tëm, Ulrand Valerian, obiecał wysoką nagrodę dwóch tysięcy aurańskich złotych słońc temu, kto stłumi w zarodku najazdy zwierzoludzi. Motywowani przez imperialne złoto lub z dowolnie innych pobudek, właśnie tutaj rozpoczynaliście swą opowieść…

[MEDIA][/MEDIA]

Kwatera główna fortu Turos Tëm
Calefadras, 16 Pendaelen 381 Roku Imperialnego
Ranek, pogoda nijaka

Ogłoszenie zamieszczone w imieniu legata przykuwało dzisiejszego dnia nie tylko waszą uwagę. Od pewnego czasu w forcie Turos Tëm było głośno i ludno. Moment, od którego to się zaczęło, był nawet możliwy do określenia. Kiedy dwóch śmiałków, niejaki fechtmistrz Klaudiusz i złodziejaszek Tercjusz wrócili z lasu Viaspen, z kłami i łuskami purpurowego smoka, a także niewyobrażalnym łupem pilnowanym przez tą legendarną bestię, nic nie było już takie jak przedtem. Po niedawnym złupieniu i spaleniu wioski Tibur przez człekokształtne stwory, ich bohaterska wyprawa wydawała się pogrążonym w beznadziei pogranicznikom pierwszym krokiem ku lepszemu jutru, nawet gdy ataki dzikich band nie ustawały, a niewielu naśladowcom heroicznego duetu udało się powrócić, nie mówiąc o powtórzeniu podobnego wyczynu.

Cały fort żył opowieścią o ogromnej, granitowej kopule leżącej gdzieś w cieniu starych drzew Viaspen, wciąż zamieszkałych przez ostatnich elfów, ponoć zdziczałych i nie pragnących niczego ponad kęs człowieczego mięsa. Pod popękaną skałą, skryta w ciemnościach miała znajdować się świątynia zła, wzniesiona w starożytnych czasach, a dzisiaj będąca legowiskiem plugawych zwierzoludzi, znanych pod różnymi nazwami: cynocefali, kobaloi, gnolli… Istnienie przeklętego miejsca poniekąd potwierdzała Genelen. Kapłanka sprawująca opiekę nad fortowym szpitalem ponoć znała legendę o miejscu tak przepełnionym złem, że zostało zapieczętowane wielką skałą przez samego Ammonara, kiedy świat był jeszcze młody...

Wspomnianych zwierzoludzi wyróżniało to, że nie atakowali zza Strzały, rzeki zwanej po argollańsku Krysivor. Przedostali się przez wodę i imperialne fortyfikacje. Aby to w pełni zrozumieć, trzeba by się cofnąć z dobre sto lat wstecz. Po zaciętych i brutalnych kampaniach aurańskie legiony wyparły pierwotnych, potwornych mieszkańców Pogranicz za tą rzekę, która stała się nową granicą, a na podbitych terenach zorganizowano najdalej wysuniętą na wschód prowincję imperium. Nowe ziemie wnet podzielono między kilka tireneańskich rodów. Rozpoczęła się migracja, nieraz przymusowa, osadników z głębi kraju, głównie Kryseańczyków, karczowanie pradawnych, argollańskich puszcz pod pola uprawne, wytyczanie traktów, zakładanie wsi i miasteczek, pośród których najdumniej błyszczy stolica Cyfaraun. Ziemia była żyzna, tania jak przysłowiowy barszcz, a czynsze niskie. Oprócz patrycjuszy - pragnących zwiększyć swoje dochody z ziemi - interes zwęszyły również gildie kupieckie, zainteresowane futrami dzikich zwierząt, od których roiło się w puszczy. Wokół fortów i wież obronnych prędko rosły osady o charakterze służebnym i usługowym, choć nawet dzisiaj teren Pogranicz nie został w pełni zagospodarowany. Komendę nad fortyfikacjami powierzano zawodowym wojskowym, niekoniecznie szlacheckiego pochodzenia, weteranom walk ze zwierzoludźmi. Do dziś reprezentują oni władzę prefekta Cyfaraun w terenie - strzegą granicy, spełniają funkcje policyjno-sądownicze oraz zbierają podatki. Z powodu przerzucenia znacznej części wojsk na zachodnią granicę imperium do walki z hordami Skysostańczyków, zrezygnowano z planów przejścia przez Krysivor i kolonizacji terenów zarzecznych, nad którymi w oddali majaczy bazaltowy płaskowyż zwany Tenebris Murum, czy też Czarnym Murem - dawna granica czarnoksięskiego imperium Zaharańczyków. Niestety, opróżnienie fortów z wojsk zbiegło się to w czasie z coraz agresywniejszymi atakami potworów, raz po raz zapuszczających się za rzekę i napadających na osadników. Zawsze mówiło się, że gdyby jakiś charyzmatyczny wódz zjednoczył rozproszone i wiecznie zwaśnione plemiona, taka siła byłaby nie do pokonania. Czy nadszedł już ten moment? Oby nie...

Na kolumnadzie kwatery głównej znajdowały się też inne ogłoszenia. Ciężko byłoby się do nich dostać bez użycia łokci w brutalny sposób. Wśród tych wszystkich najemnych szumowin nie uważaliście również tego miejsca za najbezpieczniejsze do snucia planów. Ściany, no i kolumny, miały uszy. A kiedy wczoraj kładliście się po raz pierwszy do łóżek w zajeździe wzniesionym w cieniu fortu, naiwnie spodziewaliście się mniejszego ruchu. Za kolumnadą znajdował się pusty plac, na którym każdego świtu musztrujący żołnierze odbierali rozkazy od legata, a pod samą ścianą kilka pomieszczeń: kantyna legionistów, biuro kwatermistrza, strzeżona na okrągło najświętsza kaplica przechowująca sztandar fortu, gabinet kronikarza i archiwum garnizonu.

Usłyszeliście za plecami donośne kichnięcie. Co więcej, Septymus poczuł spływającą nieprzyjemnie po karku wilgotną wydzielinę. Przepychający się w stronę wyjścia zakapturzony plebejusz nie raczył za nią przeprosić...

- Bodajby ci kuśka uschła w pysku zwierzoludzia. - Warknął z cicha Septimus za odchodzącym przechodniem.

…ani odszczeknąć Septymusowi.

Sarius stał w pobliżu. Jego strój - pocerowany, w kolorach zieleni i brązu - oraz wytłuszczona skórznia - wskazywał na człowieka lasu. Uzbrojony był w długi łuk i miecz. Widząc “przygodę” Septimusa odezwał się do niego:

- I pomyśleć, że mówią, że to po lasach pleni się plugastwo.

- Spokojnie chłopaki! - niecierpliwie warknął Karl, zwinny były zwiadowca jak zwykle dobrze przygotowany do drogi. - Mieliśmy się rozejrzeć na pograniczu, a nie szukać guza pod okiem wojsk legata! A zatem pomóżcie mi się dostać do miejscowej listy ogłoszeń. - po wygłoszeniu tej tyrady Karl zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku kolumnady.

Karl nie rozpychał się łokciami, a i tak zniknął w tłumie, zostawiając was w tyle. Prześlizgiwał się zręcznie między najemnymi mieczami, hałaśliwymi kupcami i plotkującymi miejscowymi, aż nie trafił na gołe, muskularne plecy olbrzyma wspartego jedną ręką o kolumnę. Pochylał się nad jednym z ogłoszeń. Jego prawy biceps opasała kunsztownie wykonana branzoleta z brązu, chyba w kształcie węża. Wielkolud pokiwał zawiedziony na boki głową i odwrócił się, stając oko w oko z Karlem. Minę miał nietęgą, ale nagle uśmiechnął się, zaskoczony.

- Na swego trafić, to mi niespodzianka! - Huknął w jutlandzkim. - Bogowie, w samą porę... Znacie się może na literach? - Zauważyłeś, że w ręku trzymał topór, jutlandzki skeg, którego ostrze polerował ogłoszeniem zerwanym z kolumny. - Weźcie mi to przeczytajcie. - Podał ci pergamin. Usłyszałeś z tłumu kilka niezadowolonych głosów. Niezadowolonych i na obnażoną broń, i na zachowanie cudzoziemca. Nie po to wywieszano w kwaterze ogłoszenia, aby pierwszy lepszy interesant je sobie zrywał i pakował pod tunikę... tudzież do sakiewki.

Karlowi na ten obrót sytuacji zrobiło się gorąco... jednak spojrzał tekst zamieszczony na kartce zerwanej przez narwanego rodaka i powoli wyciągnął po nią swą dłoń. Robiwszy tą czynność powiedział głośniej niż zwykle, w nadziei, że usłyszą go towarzysze - Tak! Trochę znam się na literach. Pozwól panie się przyjrzeć tym tutaj.

Gaius Caepio Strabo ubrany był jak na kapłana przystało. Fakt, że czcił akurat Calefę, Panią Losu i Matkę Żałoby było swego rodzaju uśmiechem ehkm... losu. Ciekawe czasy nastały, a w takich to, chcąc nie chcąc, dużo się umierało, więc i o datki było łatwiej.

- Ehkm. Chyba nasz drogi Karl znalazł swojego guzodawcę. - młody mężczyzna widząc, że osiłek jest raczej przyjaźnie nastawiony, podszedł nieco bliżej, by słyszeć co Karl ma do powiedzenia.

- Synu! - Gaius uśmiechnął się pod nosem, zwracając się do swego towarzysza przy ogłoszeniach. - Przeczytaj no i inne ogłoszenia, by każdy poczciwy człowiek spośród tu zebranych mógł usłyszeć. Pozwólcie mu czytać dobzi ludzie!

- Nie musicie mnie od panów wyzywać - zażartował do Karla olbrzym. - Jestem Olf. Olf Asmundsson.

Karl w skupieniu przeczytał kilka przesadnie wyszukanej składni zdań o niejakim “Maguriusie Wspaniałym”. Poszukiwał on śmiałków gotowych udać się “do samego jądra bagien Viamir” w poszukiwaniu “wiedzy niebywale cennej historycznie i ezoterycznie zarazem”. “Zdeterminowanych i gotowych do działania” prosił w skrupulatnie wykaligrafowanym ogłoszeniu o przybycie do jego pracowni położonej w osadzie zwanej Cochleae, czyli potocznie Ślimakami.

Nie wspominał nic o nagrodzie, ale powszechnym, w imperium nawet skodyfikowanym prawem waszej nietypowej profesji było prawo do zachowania wszystkich zdobytych łupów. Nie mogły być też obciążone żadnym podatkiem, nawet najmniejszym. Poza tym, według prawa zwyczajowego zleceniodawca powinien zapłacić adekwatnie do zadania, a przynajmniej tyle, ile był w stanie. Skoro miał pracownię i zdawał się być Wiedzącym, to można było się spodziewać chociaż wiktu i opierunku, nawet jeśli mieszkał w jakiejś biednej wiosce na głuchej, bagnistej prowincji. Ogłoszenie sugerowało, jakby planował odkupić przynajmniej część łupów, co już brzmiało bardziej obiecująco niż tylko ciepła micha i kąt do spania. A jeśli Magurius był jednym z tych uczonych, których nazywano potocznie “latarnikami”, pewnie sam zamierzał brać udział w tej wyprawie, aby zdobyć pożądane informacje z pierwszej ręki, na co bardziej stateczni patroni pokroju legata nigdy by się nie odważyli. Pytanie, jakie niebezpieczeństwa mogły czyhać na bagnach Viamir? Niestety niewiele o nich wiedziałeś.

Karla doszły krzyki Gajusza zachęcające do przeczytania, a raczej z uwagi na panujący hałas - wykrzyczenia wszystkich wiadomości z pergaminów przybitych do licznych kolumn. Jednak ludzie zebrani w kwaterze zareagowali na ten pomysł obojętnie. Czyli nie zareagowali wcale. Wnioskowałeś, że większość mieszkańców cesarstwa w przeciwieństwie do twojego nieokrzesanego rodaka musiała potrafić czytać (przynajmniej w jakimś stopniu), mimo utartej, pesymistycznej opinii, iż dzisiejsze imperium składa się już tylko z cudzoziemskich najemników i niewolników.

- Chyba nie zamierzasz zabrać tego świstka ze sobą, hę? - Zapytał podejrzliwie mężczyzna, który w międzyczasie wyłonił się z tłumu. Świdrował Karla prawym okiem. Na lewym zaś miał czarną przepaskę. Olf stanął między wami, górując nad nieznajomym jak wilk nad psem.

- Ty czekasz. Najpierw moja kolej. - Wycedził wielki Jutlandczyk. Spojrzał na Karla wcale niecierpliwie, ciekaw, co wyczytałeś z pogniecionego ogłoszenia.

- Spokojnie mości panowie! Spokojnie! - odrzekł Karl - Najpierw oznajmię co na niej jest, a następnie panowie zrobią co sobie żywnie życzą.

Po tej deklaracji zwiadowca odprawił rytuał jaki odprawiają heroldowie i uroczyście odczytał ogłoszenie. Gdy skończył deklamację zamarkował gest wyciągnięcia ręki z kartką ku mężczyznom. - Zanim panowie się pozabijają o tę kartkę pozwolę sobie przedstawić pewną propozycję. Za drobną opłatą jestem w stanie poszukać dla panów zleceniodawców i waszmości do nich doprowadzić.

Septimus, który może wątłej postury i w zniszczonym nieco płaszczu legionowego zwiadowcy, też przebił się w końcu do olbrzyma, dorzucił swoje trzy miedziaki. - Bagna są paskudne, są tam pewnie zwierzoludzie, ale tych można i zabić, ino juchę mają jakąś dziwną. Tylko drogę łatwo pogubić. - Powiedział do dwóch Jutlandczyków.

Luccius spokojnie obserwował rozgrywającą się scenę, z niemalże stoickim spokojem, starając się tłumić na swojej młodej twarzy ironiczny uśmieszek. Barbarzyńskie zachowanie, szczególnie tu, na pograniczu było komentowane w stolicy w dosyć niewybrednych epitetach. Tutaj jednak, z dala od stolicy młody magister łączył właśnie teorię z praktyką, słuchając kubła inwektyw i barbarzyńskiej mowy. Spokojnie podszedł do słupa z ogłoszeniami, zapoznając się z nimi jak i resztą imperialnych dokumentów. Odziany w brązowy, wełniany płaszcz spięty broszą ze zdobieniami świątyni Istreusa, okrywający białą szatę, związaną w pasie zdobionym sznurkiem, postukiwał w mokre klepisko trzymaną w dłoni, długą laską z jesionowego drewna, jakby zastanawiając się nad pozyskanymi informacjami. Zza pazuchy wystawała torba, z różnymi utensyliami, zdradzającymi uczonego, medykusa sądząc z zapachu ziół i rozmaitych ingrediencji plamiących brzegi owej torby. Luccius, będąc wysokim młodzieńcem, nieledwie dorosłym obecnie, kręcił kędzierzawą głową raz to w lewo, raz w prawo, ciekawie wypatrując w tłumie ciekawych osób lub zdarzeń. Co jakiś czas przestępywał z nogi na nogę, mlaskając obutymi w sandały stopami po grząskim w tym miejscu majdanie strażnicy.

Do przodu wysunął się śmiało młody mężczyzna, nieco kościsty, lecz solidnie umięśniony, o krótko, po żołniersku, obciętych włosach. Dość marne ubranie i skórzana zbroja wskazywały na najemnika, lecz na szyi nosił dumnie słoneczny symbol Ammonara.

- Zawsze chętnie pomogę w walce ze zwierzoludźmi, trzeba to plugastwo wygnać z imperialnych ziem. A ogłoszenia są dla wszystkich, nie zrywajcie ich dla siebie jak banda dzikich. - Zgromił spojrzeniem Jutlandczyka.

Jednooki przechwycił pergamin i oddalił się w kierunku kolumny, ignorując ofertę Karla. Mruknął tylko jakieś przekleństwo pod nosem, pewnie na temat tych zasranych cudzoziemców. Natomiast Olf zmrużył oczy. Błysnęła w nich iskierka gniewu. Odpowiedział Kwintusowi, cedząc słowa:

- Ogłoszenia może i są dla wszystkich, ale sama robota - barbarzyńca zrobił pauzę - tylko dla najlepszych. Ha, najdzikszych! Gdyby fortowe psy takie jak wy miały w sobie choć odrobinę tej dzikości, łby zwierzoludzi już dawno zdobiłyby cały trakt stąd do Cyfaraun.

Kiedy wyładował złość, olbrzym zwrócił się w stronę Karla. - Viamir… Znacie drogę na te bagna? Prowadźcie. Dostaniecie nawet dwie “drobne opłaty”, jeśli przestaniecie mnie w końcu wyzywać od panów. - Parsknął śmiechem.

Moja pierwotna oferta obejmowała doprowadzenie do Maguriusa - przemówił Karl - ale tak się składa, że ja sam i moi towarzysze jesteśmy z tych co poszukują podobnych zleceń, a do tego się składa, że doprowadzę cię jako pełnoprawny towarzysz podróży na koszt tego męża. Stoi? Eee, jak się ziomku zwiesz?

Jutlandczyk nie zastanawiał się zbyt długo. - Umowa stoi. Nazywam się Olf, mówiłem już. Prawie jak “pan”, tylko musisz przestawić kilka liter. - Błysnął zębami w szczerym uśmiechu.

[MEDIA][/MEDIA]

- No to fajnie! - rzekł Karl i wyciągnął rękę na znak zawarcia umowy - Muszę zebrać jeszcze towarzyszy, a i ty Olfie masz pewnie jakieś przygotowania do drogi. Zatem przydałoby się umówić przy bramie wychodzącej na drodze do Cochleae... powiedzmy za godzinę.

- Tylko nie każcie mi za długo czekać! Poranna chwila ma złoto w ustach - rzucił na odchodnym, choć jego ostatnie spojrzenie w stronę Kwintusa sugerowało raczej skysostański strzał pokroju: “im więcej kucharzy, tym gorsza zupa”... Wyszedł z kwatery pogwizdując zadowolony, z ostrzem skega opartym o goły bark.

Kwintus odprowadził dzikusa zimnym spojrzeniem, jego zdaniem tamten do niczego nie był im potrzebny, ale skoro i Karl i pozostali się z nim dogadali…

- Mam nadzieję że w walce ze zwierzoludźmi będzie równie mocny jak w gębie - syknął cicho do towarzyszy.

Na takie odchodne pozostało tylko wzruszyć ramionami. Gdy już było po wszystkim Karl rozejrzał się za Gajuszem. A zauważywszy go podszedł do niego i rzekł - Złapałem dla nas robotę... trzeba tylko szybko się zebrać.

Gaius przeżegnał się według standardów Matki Żałoby.

- Już strach mną znieruchomiał Karl. Co tym razem? Silny, nie wygląda na zbyt majętnego. - Gaius krytycznie spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał rosły Olf. - Ekhm... sam pomysł dobry, ale… ja wiem… - oderwał wzrok i spojrzał na swojego towarzysza. Ten znał niedoszłego kapłana już na tyle dobrze, że wiedział jak Gaius zinterpretował jego zamiary. Wyruszyć razem z Olfem w byle głusz, okraść i w nogi.

- Jeszcze nie zauważyłeś druhu, że wolę żerować na mieniu porzuconym? - obruszył się Karl. - A poza tym ta robota jest naprawdę na tych przeklętych bagnach i dotyczy tej całej tajemniczej wiedzy. I jeśli jesteś łaskawy pójść na uczciwy zarobek to zbierz resztę przy naszych zapasach za trzy kwadranse, ja w tym czasie muszę zorientować się gdzie jest te całe Ślimaki...

Gaius wyszczerzył zęby w głupkowatym na pokaz uśmiechu.

- Jak zwykle wymagający, ale jakoś podołam. Chyba... - Chyba tylko obecność wielu obcych mu osób spowodowała, że nie kontynuował swoich tradycyjnych wygłupów, zamiast tego zaczął rozglądać się po kwaterze. Wszyscy byli na miejscu. Septimus, Sarius, Kwintus , a nawet Luccius. Stali ledwie kilka kroków dalej.

Luccius zerknął na resztę towarzyszy, i wygodnie rozparł się na stołku, trzymając w ręku swoją księgę, aby po chwili zatopić się w lekturze.

Zwiadowca po rozmowie udał się do gabinetu kronikarza z założeniem, że jeśli Magurius jest faktycznie Latarnikiem, to kronikarz powinien podać jakąś wskazówkę na temat lokalizacji jego siedziby albo chociaż naprowadzić na wysłannika, który dostarczył ogłoszenie o wyprawie.

Gaius zaś oznajmił czterem pozostałym przyjacielom, co zamierzają i poprosił by nie odchodzili za daleko, bowiem mają się niedługo spotkać z Karlem.

- Trzebaby kupić zapasy. A jak gotówki starczy, to i muła, co by je niósł? - powiedział Sarius.

- Osiołka mam, ale jeden sam wiele nie uniesie. - Rzucił Septimus, który wolał dźwiganie zrzucać na osiołka niż swoje własne plecy.

- Muła chceta? Mam jednego na sprzedaż - odezwał się baryłkowaty miejscowy. Ściany faktycznie miały uszy. Lucjusz w tym czasie, kiedy wy zastanawialiście się nad tym, co kupić i w jakiej ilości, przeczytał pozostałe ogłoszenia: o nagrodzie legata za zwierzoludzi, o zaginionych kupcach Darosie i Odysiosie, rekrutację do “Dzikiej Braci”, list gończy za bandytą Drususem, zalecenie w sprawie bezsenności nękającej żołnierzy fortu.

Biuro kronikarza fortu Turos Tëm
Calefadras, 16 Pendaelen 381 Roku Imperialnego
Ranek, pogoda nijaka

Biuro pogrążone było w zwojach, kodeksach, woskowych tabliczkach, piórach, kałamarzach i stosach niezapisanych pergaminów. Za długim, dębowym stołem, na wyplecionym krześle siedział pochłonięty codziennymi obowiązkami kronikarz, w kwiecie wieku i, sądząc po sylwetce, lubiący dobre wino i syty posiłek. Zasiadał jednak z godnością odpowiednią dla imperialnego urzędnika i historyka najdumniejszej, największej cywilizacji znanego świata. Na widok strażnika prowadzącego gościa oderwał się od pracy. Zdezorientowany i trochę zdenerwowany niezapowiedzianą wizytą, schował pospiesznie pergamin, na którym pisał, pod togę, ale powitał Karla i jego pytania przyjaznym uśmiechem.

- Magurius Wspaniały, mój przyjacielu… - Kronikarz zamyślił się. Z uśmiechem kontynuował: - Wspaniałość jeszcze przed nim, ale to utalentowany Wiedzący. Do tego stopnia, że nigdy nie rozumiałem, co go trzyma na tych bagnach, kiedy mógłby przebywać w takim Cyfaraun. A tu proszę, może ta zagadka się niedługo dzięki wam wyjaśni.

- Sam nigdy tam nie byłem, ale powinniście kierować się traktem do Siadanos, a następnie dróżką w stronę Viamir. - Kontynuował kronikarz.

- Magurius, poniekąd znany w towarzystwie z częstych zmian poglądów na różne sprawy, kiedyś doszedł do wniosku, że prawdziwy mędrzec nie powinien opuszczać swojej pracowni, więc pewnie rozumiecie, jak wyglądał nasz kontakt przez ostatnie lata. - Kontynuował kronikarz. - Pamiętam tyle, że wybrał się tam kierowany różnymi przedziwnymi pogłoskami: legendami o elfiej panience, doniesieniami o przerażająco zniekształconych ludziach z bagien czy starożytnym miejscu pochówków... tylko pytanie kogo? Zaharańczyków? Thrassiańczyków? Argollańczyków? - Rozłożył ręce. - Ile w tym zresztą może być prawdy? Wystarczy dla porównania posłuchać, ile do powiedzenia mają miejscowi o pierwszym lepszym wzgórzu po drugiej stronie rzeki, czy innym miejscu, gdzie nigdy nie postanęła ich stopa. Smok leży na smoku. - Zażartował. - Moim zdaniem prawdziwym utrapieniem Pogranicz od zawsze było to, co zostało po eksperymentach zaharańskich czarnoksiężników. Zwierzoludzie. Więc kiedy skończycie uganiać się za fanaberiami mojego drogiego przyjaciela, wróćcie proszę do nas. - Westchnął.

- Do archiwum zapraszam, przychodźcie śmiało w czasie mojej pracy, ale o bagnach niewiele tu znajdziecie. Jak podczas wypraw znajdziecie coś ciekawego, to też mogę rzucić okiem, doradzić. A teraz zrobię to, co kronikarz może. Wyślę list. Zapowiem was, skoro tam ruszacie. - Zakończył.

Po zakończonej audiencji Karl solennie podziękował kronikarzowi i udał się do zajazdu gdzie oczekiwała go reszta drużyny szykująca się do drogi.

Trakt imperialny Turos Tëm - Siadanos
Calefadras, 16 Pendaelen 381 Roku Imperialnego
Ranek, pogoda nijaka

[media][/media]

Z Olfem ponownie spotkaliście się już pod zajazdem leżącym w cieniu położonego na wzgórzu fortu, nazwanym pewnie z tego powodu “W cieniu legata”. Mimo że przybyliście punktualnie, Jutlandczyk i tak się niecierpliwił. Ruszyliście w drogę, kierując się na zachód, do miasteczka Siadanos. Niedaleko od strażnicy minęliście rów z rozkładającymi się, ograbionymi do cna zwłokami czterech człekokształtnych, żółtoskórych potworów, nie większych niż karły, jakie czasami można było zobaczyć w wędrownym cyrku. Walki na Pograniczach wciąż trwały i nieprędko miało się to zmienić.

Przez jakiś czas aurański trakt prowadził wzdłuż rzeki, która niedawno wylała; pośród pól z uprawami zrujnowanymi przez powódź. A kiedy gospodarstwa pod opieką fortu Turos Tem zostały daleko w tyle, szliście ostrożnie pośród powbijanych w ziemię, drzewa czy porozrzucanych pocisków, jakie zostały po salwach wystrzelonych przez jakichś wojujących kuszników. Niektóre z nich, niepołamane, można było nawet pozbierać, gdyż nadawały się do ponownego użytku. Na rozwidleniu dróg minęliście mocno zwietrzały i porośnięty mchem kamień, który wieki temu musiał być pomnikiem i szliście dalej traktem wiodącym między lasami Lusaun i Viaspen, mając tylko dziką naturę za towarzyszkę.

Upłynęła już trochę ponad połowa dnia pieszej wędrówki, kiedy minęliście zagrodę wyglądającą, jakby była opuszczona przynajmniej od dekady. I wtedy w oddali spostrzegliście mały, ciemny punkt blokujący drogę w miejscu, gdzie nieco zawijała z uwagi na ukształtowanie terenu. Jakby barykada czy wóz postawiony obok traktu, choć z tej odległości nie mogliście być pewni, czym dokładnie był.

- Zabrałbym więcej piwa, gdybym wiedział, jak długa będzie nasza wspólna wędrówka! - Rzekł Olf, kiedy oderwał wzrok od przykuwającego uwagę wszystkich punktu. Z jego miny można było jednak wyczytać więcej determinacji niż z żartobliwych słów. A obok determinacji, zniecierpliwienie. - To kiedy zamierzamy coś z tym zrobić? - Wskazał na horyzont.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 20-11-2019 o 18:22.
Lord Cluttermonkey jest offline