Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2019, 02:26   #165
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Wszechobecne błoto i robaki nie zachęcały do dalszej podróży, ani tym bardziej noclegu w zatopionych ruinach. Niestety Iwanow i reszta zwiadu wyboru za dużego nie mieli, a dach nad głową to jednak dach nad głową. Całe ściany w pakiecie też były sporym plusem. Gdyby tylko nie ta przeklęta wilgoć. Na usta żołnierzowi cisnęły się mniej lub bardziej dosadne określenia najbliższej okolicy, ale niebywałym cudem zachował milczenie. Bywało gorzej, nie pierwszyzna niby… jedynie on nie robił się młodszy i coś, co niegdyś kwitował splunięciem jako dopust boży, teraz niezmiernie go irytowało. Jak choćby chmara moskitów, albo powietrze tak wilgotne, że dało się je wyżymać. Czuł jak ubranie pod pancerzem lepi mu się od potu który nie miał szans wyschnąć, zaś poza pancerzem cały był wysmarowany ciemnobrunatną mazią oraz zielonym roślinnym sokiem.

Rusek splunął z bezsilności i pokręcił głową. Mógł teraz siedzieć z córką w suchym lokalu z dala od dżungli, albo jechać spokojnie dalej w kierunku Teksasu… oddałby cały mag do klamki żeby móc chociaż na chwilę zanurzyć palce w rudych włosach Arii i poczuć jej ciepłe ciało tuż przy swoim.

- Ja jebu… - warknął pod nosem, podchodząc do badającego ślady Bruce’a. Ponoć Armia była tu parę dni wcześniej, ryzyko kontaktu zostawało znikome. Każdy kto wiedział gdzie przeklęty czołg zatopiono, parł do przodu.
- Dawno tu byli? Wiesz ilu?

- Nie dzisiaj ani wczoraj. Kilka dni temu. Błoto zaschło na koleinach ale kolejne deszcze jeszcze ich nie zmyły ale już zaczynają. Dlatego myślę, że kilka dni. - Bruce wskazał na koleiny które dla Antona wyglądały jak jakieś kolejne, bezimienne koleiny odciśnięte w błocie. No nie wyglądały na świeże ale od jak dawna tu były to już nie miał pojęcia.

- A ilu… - tubylec z dżungli podrapał się po szczecinie na szczęce zanim odpowiedział. - Myślę, że więcej niż jeden samochód. Może dwa lub trzy. Trudno powiedzieć. Były też jakieś konie. Bo mijaliśmy koński nawóz. Też sprzed paru dni. - autochton wskazał kciukiem gdzieś na drogę jaką przeszli od rzeki gdy mówił o tym nawozie. Mówił z zastanowieniem i dość wolno jakby sam się wciąż nad tym zastanawiał.

- Myślę, że skoro ślady prowadzą do tej wioski to pewnie szukali tam schronienia. Pewnie na noc albo przed ulewą. Może znajdziemy ich obóz wewnątrz. - w końcu wskazał na zjazd z głównej drogi który miał prowadzić do tej bezludnej osady o jakiej mówił wcześniej. - Ale potem pewnie pojechali dalej. Bo tam też prowadzą ślady. No ale noc się zbliża i i tak musimy gdzieś rozbić się na noc. - w końcu wzruszył ramionami w obszernym ponczo jakie miał narzucone dla ochrony przed kroplami mżawki i popatrzył na całą trójkę jakby oczekiwał ich decyzji w tej sprawie.

Konie możliwe że z Teksasu. Auta zapewne z Nowego Jorku. Pobliska okolica zrobiła się wielokulturowa… jak na zapadła, bagienną dziurę pośrodku bagien. Niestety nikt nie dawał gwarancji, że całe zamieszanie skupia na okolicy jedynie ludzką uwagę.

- Sprawdźmy gdzie nocowali, ale na własny nocleg weźmy budynek, albo dwa obok - Anton mruknął do tropiciela, podnosząc rękę i z głośnym klaśnięciem uderzając dłonią o kark. - Pośpieszmy się, bo ciemność ciemnością, ale zaraz te duraki nas zeżrą żywcem. - wytarł łapsko z rozgniecionym moskitem o uwalone błotem spodnie, przez co i skóra ufajdała się szaro burą masą.

- No job twoju… - Rusek jęknął i splunął pod nogi aby w jakikolwiek sposób dać upust frustracji - Znajdźmy coś z w miarę całą piwnicą. Łatwiej się obronić… poza tym nie będzie widać przez szczeliny w murze ognia. Nie podoba mi się ta okolica - skrzywił się - Ruch przyciąga uwagę, nie tylko nas mogą zainteresować ślady.

- Duży ruch. Dawno takich wycieczek tu nie było.
- Bruce wzruszył ramionami a potem ruszył odnogą drogi prowadzącą do pochłoniętą przez dżunglę wioski. Do najbliższych budynków nie było tak daleko. Doszli do nich może po kwadransie. Ukazała się ulica i okolica rodem z dawnych przedmieść. Może więc dawniej było to coś więcej niż dwie farmy na krzyż. Ale teraz i tak straszyło bezludnością a zarośnięte przez drzewa, liany, krzaki i bluszcz budynki sprawiały odpychające i obce wrażenie. Jakby chciały przypomnieć, że ludzie już nie są tutaj ani gospodarzami ani mile widziani. Przeszli tak ulicę i kolejną. W pewnym momencie Bruce się zatrzymał.

- Chyba tutaj zrobili jakiś postój. - wskazał na jakiś większy budynek. Może jakiś dawny magazyn albo skład o czym świadczyły duże, towarowe drzwi jak od garażu albo magazynu właśnie. Takie przez jakie może nawet wjechać furgonetka a może i ciężarówka. Rzeczywiście w kończącym się świetle dnia widać było sporo śladów opon na zawalonym błotem parkingu przed tym budynkiem. Nadal częściowo był ogrodzony płotem z rdzewiejącej siatki. Raczej nie stanowiła poważnej zawalidrogi bo po prostu nie była kompletna i miała widoczne dziury albo leżała niewidoczne wśród krzaków i zarośli. Okolica oczywiście porosła młodnikiem i krzewami, zdawało się, że ta cholerna dżungla potrafi się ukorzenić nawet na gołym betonie czy asfalcie. Trawa, mech i bluszcz porastały nawet ściany i dachy. Ale Bruce mówił, że właśnie ten budynek ich poprzednicy wybrali na schronienie.

- Zaraz będzie ciemno a rozbicie obozu też trochę zajmuje. Jak chcecie to sobie sprawdzać to sprawdzajcie ale albo też się tam rozbijamy albo gdzieś po sąsiedzku. - Bruce wskazał dłonią na okolicę. Gdyby mieli samochód to byłaby inna rozmowa. Nawet do budynków na końcu ulicy czy nawet kolejnych ulic podjechałoby się chwila moment. A tak to minuty uciekały na dotarcie do kolejnych budynków. W środku dnia nie grało to większej roli ale o zmierzchu, gdy lada chwila mogła ich zastać nocna, ciemność dżungli te minuty robiły się dość wymowne.

Noc zapadała szybciej niżby sobie tego życzyli, nie było co wybrzydzać. Jeśli na środku ulicy widzieli jeszcze siebie nawzajem, to pod budynkami i w samych budynkach ochoczo rozłożyły się czarne cienie nie do przebicia dla ludzkich oczu bez pomocy światła.

- Sprawdzimy to jutro rano - wreszcie Anton podjął decyzję, drapiąc się po pogryzionym karku. Nie jego rolą był taniec ze śladami. On miał robić użytek z broni, czyli dbać o bezpieczeństwo reszty. Szwendanie nocą po obcym, podtopionym i groźnym terenie nie brzmiało rozsądnie - Jak obóz leży tam od paru dni, to niech leży. Jedna noc mu różnicy nie zrobi, a my przygotujemy obóz. Sprawdźmy czy któryś z tych domów nie ma zalanej piwnicy - wskazał na rząd budynków po lewo.

- Dobra. - Bruce zgodził się bez oporów i całą czwórką skierowali się w kierunku zarośniętych chaszczami, bluszczem i młodnikiem posesji. Na zewnątrz było jeszcze względnie jasno ale pod drzewami czy wewnątrz budynków już panował półmrok. Bez światła nie widać było wszystkich detali a z każdą minutą mrok miał się pogłębiać aż nad okolicą nie zapanuje pełnoprawna noc. Niemniej pierwszy budynek do jakiego weszli przedstawiał sobą typowe, zrujnowane wnętrze Ruin. Takie już każdy z czwórki widział wielokrotnie w swoim życiu. Obdrapane ściany, odpadające i zapleśniałe resztki tapet, porozwalane sprzęty, przegniłe sofy i zdezelowane plazmowe tv na ścianach. Nic niecodziennego. Może poza tym, że w kuchni, na podłodze wyrósł krzak nie wiadomo na czym a drzwi leżały na podłodze. Trudno było stwierdzić czy ktoś je kiedyś wyłamał czy poddały się pogodzie i upływowi czasu. Bruce trochę kręcił nosem na takie wnętrze i w końcu przeszli do następnego budynku. Ten jednak nie miał piwnicy o jakiej marzyło się Antonowi. Trzeci zaś z budynków miał piwnicę chociaż panował w niej zapach zgnilizny i pleśni a pod butami była cienka warstewka wody. Nic specjalnie groźnego ale Bruce stwierdził, że w takiej stojącej, bagiennej wodzie robactwo lęgnie się na potęgę więc lepiej sobie darować kontakt, zwłaszcza przez całą noc. Radził rozbić się na parterze albo spróbować wrócić do któregoś z poprzednich domów.

Nie mieli co liczyć na kąpiel ze zgrabną czarnulką w zestawie. Ani na suche sienniki… Iwanow zdusił kolejną porcję przekleństw, tym razem pod swoim adresem. Kiedy tak zramolał i stetryczał? Zaczynał zachowywać się jak stary dziad emeryt. Dobra, był już emerytem, ale bez przesady!

- Weźmy ten drugi. Lepiej żeby nic w nocy nam nie wypełzło z tego bajora w bagaże - powiedział, darując sobie komentarz odnośnie pieprzonej, wszechobecnej wilgoci. Mieliby szczęście, padłoby na zwykłe pijawki, tylko coś Anton nie wierzył w szczęście. Pospiesznym marszem wrócili do poprzedniego domu, sprawdzając kąty zanim zrzucili w jeden z nich plecaki. Nie minęło wiele czasu, gdy pod jedną ze ścian zatańczył wesoły, ciepły płomień ogniska Anton patrzył w niego jak zaklęty przez długą minutę.
- Biorę psią wartę - rzucił do pozostałych.
 
Dydelfina jest offline