Gwendoline nie była zadowolona z tego, że trzeba pomagać jej chodzić. Z raną nogi czuła się mniej użyteczna, ale wciąż potrafiła wykorzystać swój potencjał i taki też miała zamiar. Mimo iż inni debatowali nad - w jej mniemaniu - głupotami, ona znalazła sobie przydatne zajęcie.
Kuśtykając po wiosce zaczepiała znanych jej walczących mieszkańców i dopytywała o to, czy byliby w stanie dać jej strzały, które wykorzystałaby w walce. Trzeba było przyznać, że zajęło jej to trochę czasu, zdecydowanie zbyt wiele, w jej mniemaniu. Nie miała pomocy kogoś, na kim mogłaby się wesprzeć, a znaleziony byle-jaki-badyl, był kiepską prowizorką. Co prawda nie czuła wstydu, aby spytać kogokolwiek o pomoc, jednakże czuła zbędność takiego działania. Zawracanie komuś dupy, tylko po to, żeby uzyskać wcale nie niezbędną pomoc, byłoby bardzo egoistyczne.
- Musicie tak to roztrząsać i marnować czas? - rzuciła mimochodem, kiedy już wróciła ze swej przechadzki i wciąż słyszała rozmowy, które stawały się coraz większym marnotrawstwem.
- Trupy idą tutaj, nie ma sensu nad tym debatować. Zwiad? Dla masochisty samobójcy coś pięknego, jeśli takiego mamy to śmiało, można ruszać - spauzowała na moment rzucając spojrzenie zmęczonych oczu na wioskę.
- To wszystko jest proste w swym skomplikowaniu. Kto może ten wartuje, do tego nie potrzeba być wojakiem z krwi i kości. Ranni powinni niestety sobie darować i zregenerować siły. Czystą głupotą jest pchać się i robić za mięso armatnie czy też żywy mur, przez który prędzej wróg się przebije. Lepiej być przydatnym po odpoczynku, niż się dobijać - tutaj spojrzała na Grimma, a jej mimika pozostała obojętna. Wszystko co mówiła, objęła swoim nudnym tonem głosu.
- Słuchaj się Dietmara i doceń to, że masz kogoś takiego jak on w ciężkiej chwili. Bitwy często toczą się bez mądrych głów. - zabrała zawieszony na khazadzie wzrok.
- Będziemy bronić się tak długo, jak to możliwe, a potem się wycofamy. Musimy grać na zwłokę, bo wygać - nie wygramy. Przykro mi - rozłożyła bezradnie ręce - Niezdolni do walki muszą być gotowi do odwrotu pierwsi, walczący zrobią to w biegu. Powinniśmy wycofać się w stronę klasztoru. Dziwi mnie zlecenie, jakie przeor nam zlecił, po tym co tu widziałam. - Gwen przetarła zmęczoną twarz i zawierciła się podpierając się na lichym kiju. Nawet słowem nie pisnęła, jak bardzo wolałaby na czyimś twardym ramieniu, gdyż miała wciąż wrażenie, że spróchniałe gówno lada moment trzaśnie.
- Nekromanta; to pewne. Horda umarłych; bez wątpienia. Obrona wioski; oczywiście, ale nie liczcie na cuda. Jeśli nie dostaniemy głowy "władcy marionetek", nie jesteśmy w stanie wygrać. Pamiętacie za dzieciaka uliczne teatrzyki z laleczkami? Ta wojna będzie porównywalna. Póki żyje ten, kto steruje lalkami, one zawsze będą się pojawiać. - Gwendoline skrzywiła się z bólu i opuściła głowę zerkając na udo. Owinięta wokół niego szmata nabierała szkarłatnego odcienia. Kobieta syknęła, być może przeklęła pod nosem.
- I tak wystarczająco dużo powiedziałam. Po prostu... miejcie wiarę, nadzieja nie uratuje bezbronnych. I odpocznijcie, póki możecie. Każdy szanujący życie bezbronnych wojak potrafi docenić chwilę spokoju i czas, jaki dano na odnowienie sił. A możecie mi wierzyć, że nie dostaliśmy tego wiele - ostatni raz Strażniczka Grobów kiwnęła głową do Grimma, potem nawet z niezmiennie kamiennym wyrazem twarzy skinęła Rorekowi. Postanowiła oddalić się skacząc na jednej, zdrowej nodze i znaleźć kawałek miejsca na to, aby usiąść i odsapnąć, sprawdzić swój stary łuk, który używany był tak rzadko oraz przeliczyć strzały jakie jej zostały i te, które udało jej się zebrać.