Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2019, 10:35   #84
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację



Drzwi do kwater Lady Corax zdawały się tak samo zamknięte jak kilka minut temu, zanim Ahalion stanął przed nimi. Mężczyzna stał spokojnie, wpatrując się w zimną stal z wyczekiwaniem, jakby spodziewając się, że ta sam roztopi się przed nim, wpuszczając go do środka. Czas który upłynął od ostatniej bitwy dał kapłanowi możliwość wielu modlitw. Wielu refleksji. Wielu przemyśleń. Misjonarz powoli podniósł dłoń i zapukał. Pamiętał dokładnie gdy ostatni raz został wezwany do tych komnat. Pamiętał doskonale ostatnią spowiedź Lorda Kapitana Corax.

- Zapraszam - dobiegło ze środka przy wtórze szumu rozsuwających się drzwi. Winter była w gabinecie sama i siedziała przy rozłożystym stole swego ojca. Stole wyjątkowo uporządkowanym z różnego rodzaju śmieci. Cały "gabinet" jak nazywała tę kajutę był ugładzony i posegregowany lecz brakowało w nim śladów obecności samej Corax. Było to czwarte spotkanie z cyklu rozmów jakie zaplanowała sobie Winter. Tym razem jednak bez obecności Seneszala, który miał inne zobowiązania.

- Cieszę się z pańskiej wizyty, mości Misjonarzu. Nie mieliśmy do tej pory okazji pomówić na spokojnie. - Winter wysunęła się zza biurka by przywitać gościa.

Kapłan odczekał chwilę zanim powoli wsunął się do pomieszczenia. Dłonią gładząc rękojeść miecza, mężczyzna spokojnie rozejrzał się po komnacie zanim zwrócił się do kobiety.
- Niewiele tu zmieniłaś. Pani. Mów mi Ahalion. On tak mówił. Sługa Eklezjarchii nie jest panem. Nie mam tytułów w jego oczach. Tylko wiarę. - misjonarz zbliżył się do pani kapitan. Zdecydowanie za blisko jak na dozwoloną etykietę.
- Pragniesz spowiedzi? Córko Imperatora. - Ahalion przekrzywił lekko głowę w bok czekając na odpowiedź.

- Spowiedzi? - Winter zaskoczona cofnęła się odruchowo o pół kroku. Natychmiast jednak wyprostowała się i ściągnęła ramiona. Chwilowy niepokój wywołany bliskością nawiedzonego i jakże odmiennego mężczyzny zastąpił błysk uporu w oczach brunetki. - Nie. Teraz nie czuję by był dobry czas na spowiedź, Ahalionie. Za to chciałabym byś to ty opowiedział mi o ojcu i o tym jak pomagałeś jemu.

- Boisz się mnie? - Kapłan opuścił nieznacznie głowę zawstydzony. Jego wzrok niczym zaklęty był skupiony na broni, która była przytroczona do jego pasa.
- To miecz. Prawda? Nie byłem pewny czemu mnie wezwałałaś. Dlatego go zabrałem. Nie bój się, nie śmiałbym skrzywdzić jego córki. - oczy duchownego zwęziły się przypatrując się kobiecie. Kapłan kontynuował.
- Opowieść o ojcu czy opowieść o pomocy? To dwie różne historie. Są rzeczy których nie wiem. Te będą w dziennikach okrętu. Jak mu pomagałem? Nie wiem. Spowiadałem go. Byłem jego spowiednikiem. To mu pomagało, tak mówił. On… - misjonarz zawahał się. Przerwał na chwilę ważąc słowa, których miał użyć.
- To było też inaczej. Słowa nie są moją mocną stroną. Długie opowieści. Rozmawialiśmy. On mnie rozumiał. Rozumiesz, prawda? - twarz Ahaliona zastygła w natchnionym oczekiwaniu. Tak bardzo pragnął by ona również, jak jej ojciec, zaakceptowała go.

Winter przez dłuższą chwilę milczała, obserwując zmieszanie misjonarza, a następnie westchnęła i jakby nieco rozluźniła.

- Może usiądziesz, Ahalionie? Czy napijesz się czegoś? - spytała mężczyzny z troską, sama siadając i wskazując misjonarzowi fotel obok. Wiedziała, że sprawy duchowe były dla wielu osób szczególnie ważne. Ona sama nie była szczególnie potrzebującą spowiedzi, dzielenia się najskrytszymi myślami z obcymi ludźmi. Może przez brak zaufania? Ale była też ciekawa ojca, którego praktycznie nie znała.

- Wiesz, że nie znałam mego ojca zbyt dobrze. - lekkie niedomówienie przechodziło jakże gładko - Był… zajętym człowiekiem. Skoro ufał tobie do tego stopnia, że spowiadał się Tobie, to znaczy, że znałeś go bardzo dobrze. Zgodzisz się zatem opowiedzieć mi o nim? Jakim był człowiekiem? Jakie wartości były mu najbliższe?
WInter wychyliła się ku Ahalionowi nieco z wyrazem zaciekawienia i niemej prośby.

Duchowny praktycznie opadł na podłogę tam gdzie stał. Siadając ze skrzyżowanymi nogami umieścił miecz na kolanach, robił to powoli, z uszanowaniem dużo większym niż można się było spodziewać po zwykłej broni. Mężczyzna wziął głęboki oddech.
- Nie mogę pić. Nie powinienem. - Kapłan podniósł wzrok na Lady Corax, nie przestając głaskać ostrza miecza, co zdawało się robił całkiem nieświadomie. Ten mężczyzna w brudnych, znoszonych szatach, kiwający się lekko do przodu i tyłu. Obwieszony modlitwami do Imperatora. Z ciałem pokrytym symbolami, z których tylko nieliczne miały związek z jego wiarą. Pierwsze wrażenie jakie wywoływał, na pewno nie wiązało się ze słowem zaufanie. A jednak twierdził, że były kapitan Błysku Cieni, głowa rodu Corax, mężczyzna, który jeszcze do niedawna dzierżył władzę nad milionami ludzi. Ten sam mężczyzna wybrał go na swego spowiednika.
- Twój ojciec był osobą o wielkim skupieniu. Pełnym zaangażowaniu. Niespotykanej sile woli. Nie bał się ryzyka ale nie był w tym szalony jak niektórzy. - kąciki ust kapłana wyraźnie się podniosły na tą wzmiankę. - Konsekwentny. I jak każdy miał swoje wady i słabości. Jednak ci, którzy mieli go szanować, wielbili go. Ci którzy mieli się go bać, wymawiali jego imię z trwogą, jeśli w ogóle się na to odważyli. - misjonarz nie zająknął się ani razu w tym krótkim wywodzie. Jego głos był spokojny i opanowany. Sprawiał wrażenie jakby recytował jedną ze swoich wyuczonych na pamięć modlitw.
- Może dlatego nasz układ działał tak dobrze.
W czasie wywodu Ahaliona oczy Winter powiększały się stopniowo z każdym słowem.
Postać ojca rosła do rozmiaru gigantycznego postumentu, niemal nieosiągalnego ideału.
Ostatecznie szlachcianka przełknęła z trudem i by pokryć zażenowanie podniosła się by nalać dwie szklanki wody. Jedną z nich podała misjonarzowi uciekając wzrokiem. Upiła łyk wody zaciskając palce na szklance by pokryć drżenie dłoni.
Cała ledwo nowonabyta pewność siebie jakby się ulotniła gdy Winter siadła w fotelu, wolną dłonią prostując nieistniejące fałdy na sukni.
- Tak… - szepnęła najpierw by natychmiast powtórzyć mocniejszym głosem - Tak. Brzmi jak ojciec. Długo go wspierałeś? Podejrzewał coś na temat swoich morderców? Komu z obsługi ufał poza Tobą? Jakie trapiły go wątpliwości przed… Przed śmiercią?
Ciemne włosy opadły nieco na twarz Winter gdy wpatrywała się w niewielką taflę wody w szklance.
- Rok. Rok czasu. Rok od kiedy moje stopy przekroczyły próg jego domu. Rok czasu od kiedy mnie zaakceptował i powitał. - Kapłan na moment przerwał. Wspomnienia przeszłych miesięcy zalały go nagłą falą. Głęboki oddech wystarczył by wrócić do teraźniejszości. Winter nie chciała przerywać mężczyźnie, który zdawał się być w żałobie po jej ojcu. Tak jak ona. Różnica była jedna: on znał starego Coraxa lepiej niż jego własna córka.
- Nie spodziewał się zamachu. Nikt z nas się go nie spodziewał. Gdyby było inaczej, walczyłby z nami u swego boku. Gdybyśmy wiedzieli, na Złoty Tron, inaczej by to wyglądało. - ostatnie słowa duchowny praktycznie wysapał przez zaciśnięte zęby. Kontrolki na spuście miecza zapaliły się, gdy dłoń kapłana zacisnęła się mocniej a zęby samego ostrza drgnęły nieznacznie. Zdawało się, że Ahalion nawet nie zwrócił na to uwagi. Brunetka jednak owszem.
- Wiele o nim mówiono, po jego śmierci. Ale możesz mi zaufać w jednym. Nie był heretykiem. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby było inaczej. Ecclesiarchy by o to zadbało. To skomplikowane, ale oni byliby pierwsi na okręcie. To bardzo długa rozmowa. Dla ciebie i dla mnie. Czy na pewno to jest to co chcesz usłyszeć? Od szaleńca? Wiem co o mnie szepczą. Ja też mam swoje sekrety, Winter Corax. Czy na pewno jesteś nie gotowa? - Ahalion Cane Iss nie przerywał kiwać się w przód i w tył, cały czas wpatrując w twarz pani kapitan.

- Drogi Ahalionie - zaczęła Winter czując się przewiercana na wskroś wzrokiem Misjonarza - gdy poznasz mnie lepiej mam nadzieję, że zauważysz, że lubię wyrabiać sobie zdanie samodzielnie. Po tym wszystkim...każdy nosi w sobie odrobinę szaleństwa. A Ty… zdaje mi się kochałeś mego ojca.
W słowach szlachcianki brzmiało to zupełnie bez podtekstów, naturalnie i jakby oczywiste. Ona sama była uczona, że jej poddani ją uwielbiają za sam fakt istnienia. Nie miała też powodów przypuszczać by było inaczej w przypadku jej ojca.
- Co więcej z twej opowieści do tej pory wynika, że ojciec zasłużył na to. - dziewczyna uśmiechnęła się i jej twarz nagle nabrała ciepła, a ostre rysy złagodniały. Chciała naśladować Gunnara. - Będę modlić się, bym i ja potrafiła zyskać miłość i szacunek załogi. Oby On wskazał mi drogę.

- Jeżeli nie jesteś pewien, czy jesteś gotowy lub uznałeś, że to ja nie jestem gotowa, uszanuję to. Liczę jednak, że podzielisz się ze mną wiedzą i spostrzeżeniami w stosownym czasie.

- Odpowiedz mi w takim razie na pytanie. Jaki jest twój cel? Co chcesz osiągnąć? Nie znam cię a ty nie znasz mnie. Jedynym co nas łączy jest Gunnar Corax. Jeśli chcesz mi zaufać, jeśli chcesz bym ja zaufał tobie, musisz się w tym zanurzyć po czubek głowy. I jeśli to zrobisz, na Imperatora przysięgam, pójdę za tobą aż na samo dno jeśli będzie trzeba lub użyczę ci mych ramion, mych pleców, mej wiary by cię wesprzeć. By dźwigać ciężar, którego ty sama nie będziesz w stanie. Tak jak to robiłem dla twojego ojca. - misjonarz sięgnął po szklankę z wodą. Nie powiedział nowej kapitan okrętu, że nie pił tyłko dlatego, że jedyna osoba z która sobie na to pozwalał była zwyczajnie martwa.

- Ród musi zawsze wygrywać. - odparła Winter z kolei odstawiając swą szklankę. Teraz to ona brzmiała jakby recytowała formułkę - Słyszałam to powtarzane do znużenia od najmłodszych lat. - wyjaśniła zamyślona i spoglądająca nieobecnym spojrzeniem na rozmówcę. - Do niedawna było to ledwie pustym zdaniem. Workiem, do jakiego można było upchnąć wszystko, Ahalionie. Teraz… teraz zaś stało się wszystkim. - brunetka poszukała spojrzenia misjonarza prostując się jakby zbierała siły - Rozumiesz? To jest cel i droga do niego. Dla mnie…

- To nie była jego droga. Ale skąd masz to wiedzieć, nawet go nie znałaś. Myśl. Myśl. Myśl… - kołysanie kapłana, które towarzyszyło rozmowie przez cały czas, natężyło się do tego stopnia, że ciężko było stwierdzić czy mężczyzna nie zrobi sobie krzywdy. I nagle misjonarz znieruchomiał całkowicie. Zaczął przemawiać, jakby nagle ktoś wyjawił mu oczywistą prawdę, która była odpowiedzią na wszystkie możliwe pytania ludzkości.
- Nie rozumiesz. Nie znałaś go. To proste. Tak bardzo proste. Na Imperatora. - był podekscytowany jak małe dziecko, które właśnie dostało nową zabawkę. Winter wpatrywała się w niego ze ściągniętymi brwiami - Ty jesteś rodem. Nie rozumiesz? Nie ma nikogo innego. Tylko ty. Została tylko Winter Corax. Tylko ona może mówić czym jest ród. Tylko ona może decydować czego ród potrzebuje. Nikt inny, bo innych nie ma. To proste, prawda?

Winter gwałtownie wstała z fotela. Była wyraźnie wzburzona. Szumiąc czarną suknią podeszła do okna i wróciła ponownie kilka kroków.
- Nie chodzi jedynie o mnie, na Imperatora! Ahalionie! - wydawała się o wiele bardziej ludzka bez lodowej maski prezentowanej do tej pory. - Ród to o wiele więcej! - delikatna dłoń zwinięta w pięść, uderzyła w równie wypielęgnowaną drugą dłoń. - To imię, to dziedzictwo, to odpowiedzialność za Ciebie, za wszystkich na pokładzie. Nawet za sam statek! To konieczność pomszczenia i przedłużenia linii!

Winter przyłożyła dłonie płasko do opiętej gorsetem przepony. Starała się uspokoić. Nie podobało jej się to, że straciła kontrolę.

- Uwierz mi. Zdaję sobie sprawę ze swych zobowiązań. Mimo, że wytykasz mi w twarz brak osobistej znajomości własnego ojca. By przysporzyć rodowi dumy, nie jest to konieczne. On żyje w każdym z was. Dlatego rozmawiamy.

Brunetka zakończyła i dla wsparcia oparła się dłonią o biurko.

Duchowny podniósł się z klęczek. Podszedł do okna, przy którym jeszcze chwilę temu stała jego rozmówczyni. Minęła chwila ciszy, zanim duchowny zdał sobie sprawę, że zwyczajnie zapatrzył się w pustkę otchłani. Winter obserwowała misjonarza z bliskiej odległości. Robił trudne do określenia wrażenie. Drgnęła gdy w końcu przemówił.
- Nie. Rozmawiamy dlatego bo mnie wezwałeś a ja się zgodziłem przyjść. A on jest martwy. Imperator przyjął go do siebie w jego nieskończonej łasce, by walczył u jego boku w ostatecznej bitwie. Rozmawiamy dlatego, bo chcemy. Ty i ja. Tu i teraz. I nie wytykam ci niczego, córko Gunnara. Nie znałaś go i tyle. Tak jak i ja sam. Dlatego pytam się jeszcze raz, czego ty chcesz.
- Odnowić ród, umocnić imię i dokonać zemsty na zabójcach ojca. - Winter odpowiedziała ponownie zdecydowanym głosem - Tylko tyle. - uśmiechnęła się smutno.

Ahalion pokiwał głową w zrozumieniu.
- Zgoda. - odwrócił się do niej i pewnym krokiem podszedł do jednego z regałów. Po chwili lady Corax usłyszał brzęk lodu odbijającego się od brzegów szkła i odgłos odkorkowywanej butelki. Chyba jednej z tych, której zawartości sama kobieta nie była do końca pewna.
- Dobrze, że niewiele tu zmieniłaś. Szkoda by było gdybym nie mógł znaleźć tej butelki. - kapłan podszedł do pani kapitan i podał jej jedną ze szklanek. Winter przyjęła alkohol z lekkim zdziwieniem na twarzy. Misjonarz nie przestawał jej zaskakiwać. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek przestanie?

- Byłem nie tylko spowiednikiem twojego ojca. Był dokładnie taki jak powiedziałem ci na samym początku. Ale też był człowiekiem. Tutaj właśnie nim był. W tych czterech ścianach mógł w końcu przestać być dowódcą, gubernatorem, kapitanem, kupcem. przywódcą czy głową rodu. Tutaj powierzał mi swoje sekrety, tutaj ja powierzałem mu swoje. - duchowny upił spory łyk ze swojej szklanki. - Więc pozwól mi zdradzić mi swój pierwszy. Mam na imię Ahalion Cane Iss. Ahalion z imienia nadanego mi przez Ecclesiarchy. Cane z imienia nadanego mi przez moje plemię w rytuale odrodzenia. Iss z pamięci dla mych poległych braci, z obietnicy i przysięgi dla tych, którzy przetrwali. Iss jest święte. Iss znaczy... - kapłan pochylił się do ucha swej rozmówczyni. Czynność tak dziwna, zważając że w pomieszczeniu była ich tylko dwójka. Wyszeptał jej swoje przeznaczenie.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdziwienia gdy spoglądała w twarz misjonarza z bliska. W końcu odsunęła się i wypiła haustem zawartość szklaneczki. Zatchnęło ją choć nie wiedziała czy bardziej z szoku czy z powodu silnego alkoholu.

- Tak. Ta rozmowa trochę nam zajmie, Ahalionie. - to musiał być znak. Nabierała o tym coraz więcej przekonania.

Nim kontynuowali rozmowę Winter anulowała resztę spotkań umówionych na ten wieczór, włączając to Seneszala Barca i zaordynowała przyniesienie posiłku dla dwóch osób do gabinetu, wszak damie nie wypadało się upajać alkoholem.

Gdy służba ustawiła nakrycia i zostali ponownie we dwójkę z misjonarzem, dziewczyna podjęła rozmowę rozlewając kolejną porcję alkoholu. Wypytywała Ahaliona o najważniejsze dla niej sprawy, słuchając uważnie jego odpowiedzi.

Rozmowa toczyła się długo w noc, a Winter czuła, że w końcu widzi światło w tunelu.

Obydwoje z misjonarzem zostali odprowadzeni do swych prywatnych kajut przez służbę na krótko przed świtem.

 
corax jest offline