16-11-2019, 15:36 | #81 |
Reputacja: 1 | Winter Corax przyjęła Pierwszego jako jedynego do tej pory sam na sam. Stała zapatrzona w pustą ciemność za szybą okna. Gdy Pierwszy wszedł drgnęła nieco i odwróciła się do Maurice'a: - Dziękuję, że znalazłeś dla mnie chwilę, szanowny kuzynie.Podsumowanie? Przy tych słowach wskazała mężczyźnie fotel. Przekraczając próg komnaty Maurice zasalutował sprężyście po czym podszedł do siedziska ściągając po drodze kapelusz i maskę. Nie usiadł jednak, tylko uśmiechnął się. - Walka z piratami, mon oiselet? Dobrze się spisałaś. Prawdziwy Rogue Trader musi być stanowczy, trzymaj tak dalej, a będzie z ciebie dobra Lady Kapitan. - rzekł a na jego twarzy pojawił się łagodny uśmiech. Czekał aż Lady Corax zasiądzie pierwsza. Tego wymagało dobre wychowanie. Tyle chociaż zdołał wynieść ze scintilliańskiego domu. Winter uśmiechnęła się lekko na słowa pochwały i wyciągnęła dłonie by pomóc kuzynowi z kapeluszem. Nawyk wbijany od małego był silniejszy. -Czy napijesz się wina? - dopytywała zakrzątawszy się wokół Maurice oszczędnymi ruchami - Stanowczość, tak. Muszę nad tym pracować. Czyli… nie powinnam była próbować najpierw negocjacji ? - wyraźnie męczyło ją to. - Bardzo chętnie. - Maurice nigdy nie odmawiał napitku, szczególnie jeżeli było nim dobre wino. Już po chwili Winter podała mu kielich z rubinowym napojem - Nie powinnaś. “Dobry żołnierz wykonuje rozkazy bez dyskusji. Dobry oficer dowodzi bez wahania”, jak mówi podręcznik imperialnego gwardzisty. Piraci… szanują siłę. Mają też specyficzne charaktery. Mogą być na słabszej pozycji, ale powiesz coś nie tak i wychodzisz na mięczaka. Zdrowie pięknej Pani. - wzniósł kielich i wypił. - Masz może ten podręcznik? Chętnie bym się zapoznała z zasadami. - Winter spuściła gardę w obecności Pierwszego, ukłonem i uśmiechem dziękując za komplement. Pierwszy zaśmiał się serdecznie. - Oczywiście że mam. Komisariat karze chłostą za nie posiadanie go przy sobie. Ale radzę podchodzić do niego z… dystansem. - Maurice sięgnął do wewnętrznej kieszeni munduru. - Dobrze - Winter pokiwała, niemal jak dziecko przyglądając się z wyczekiwaniem Maurice'owi. To było lepsze niż czekolada. Kopalnia wiedzy i to tuż tuż na wyciągnięcie palców. - W razie pytań, znajdziesz chwilę dla mnie? - poprosiła sięgając po karawkę by dolać trunku do kielicha Maurice'a. Wydobył z kieszeni małą książeczkę, odrobinę już sfatygowaną przez lata służby. Miała dorobioną dodatkową skórzaną okładkę. Podał podręcznik piechura Lady-Kapitan. - Czasem ją czytam dla przypomnienia. Nie raz nieźle mnie rozbawia… choć czasem jest to niezbyt wesoły śmiech. Brunetka przyjęła książeczkę i z niejakim namaszczeniem przesunęła palcami po okładce. - Zróbmy tak. Jeśli się zgodzisz. Po każdym przestudiowanym rozdziale zjemy wspólny posiłek. Ty opowiesz mi o swoich wojskowych doświadczeniach a ja dopytam w razie wątpliwości. Odpowiada ci taka propozycja? Winter miała nadzieję, że wizja skusi kuzyna. Ona sama była głodna i spragniona wiedzy. - Z wielką chęcią przystaję na Pani warunki Lady-Kapitan. - uśmiechnął się i upił wina. On również wyglądał na rozluźnionego. - Musisz uczyć się szybko. Wszyscy musimy. Jeżeli chcemy wyrąbać swój kawałek profitu w Koronus musimy działać jak zgrany oddział, którym ty będziesz dowodzić. Niestety ja się do tego niezbyt nadaję. Jedyne co umiem w tej kwestii to naśladować swojego byłego komisarza. Młoda Kapitan usiadła w fotelu obok kuzyna: - Załoga zdaje się cię szanować. Ale rozumiem co masz na myśli. To ogromna odpowiedzialność. - ciche westchnienie wyrwało się jej mimowolnie - Ale postaram się nie zawieść ani ciebie ani pozostałych członków załogi. Po chwili milczenia dodała: - Maurice… Czy sądzisz… Czy sądzisz, że znajdziemy odpowiedzialnych za… Za Morderstwa? Maurice odstawił kielich, spojrzał dziewczynie głęboko w oczy i położył swoją dużą, pokrytą bliznami dłoń na jej ramieniu. - Winter. Prawdopodobnie odpowiedzialni za dewastację naszego domu odnajdą nas szybciej niż my będziemy w stanie podjąć kroki do odnalezienia ich. - powiedział spokojnie, w jego oczach dostrzec można było zarówno smutek jak i skrywaną furię - Musimy się dobrze przygotować, być czujni i zaradni. Na pewno podążą za nami do Ekspansji. Gdy tam dotrą musimy być w stanie odeprzeć atak i wyprowadzić kontrę. Śmiercionośną kontrę. Winter z wysiłkiem przełknęła rosnącą w gardle gulę. Zacisnęła dłonie na książeczce i skinęła raz głową: - Będziemy. Nie dopuszczę by było inaczej. - mimo słów pobladła nieco. Maurice przyciągnął dziewczynę ostrożnie do siebie i objął. - Tak trzymaj, Oiselet. - uśmiechnął się półgębkiem - Pamiętaj, że nie jesteś jedynym Coraxem na tym okręcie. Póki żyję będę cię wspierał. Uścisk byłego gwardzisty trwał jeszcze moment po czym puścił Lady Kapitan i uśmiechnął się trochę szerzej. Winter odpowiedziała uśmiechem. Niespodziewane wsparcie de Coraxa przyniosło brunetce ulgę i pociechę. - Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym ci przekazać. - powiedział spokojnie i sięgnął znów w poły swojego płaszcza. - Co takiego? - Winter odsunęła od kuzyna na powrót prostując się odruchowo. - Inspirację. - wyjął z kieszeni niewielki obrazek i podał go Winter - Znalazłem go w katechizmie mojego ojca gdy jeszcze mieszkałem na Scintilli. Nie przywiązywałem do tego wielkiej wagi, ale… Ale ten od którego nasz dom wziął swoje imię też przeżył cios zadany w plecy. Dziewczyna długo wpatrywała się w portrecik Corvus Coraxa, Wyzwoliciela. Zamrugała rozpoznając rycinę. Jego też znaleziono na totalnym zaścianku, a dokonał tak wiele. Obiecała sobie w duchu by przypomnieć sobie historię imiennika w całości. - Dziękuję, kuzynie. - w geście śmiałości i rozczulenia przykryła dłoń Maurice'a swoją dłonią - Za wszystko co zrobiłeś do tej pory. Ród przetrwa. I jestem pewna, że z Twoim wsparciem rozsławię nasze imię na nowo. Przy ostatnich słowach zacisnęła pewnie wypielęgnowaną dłoń na palcach kuzyna. Z jej uśmiechu promieniowała rosnąca pewność siebie. *** Maurice de Corax siedział na fotelu pośrodku widokowej galerii usytuowanej na jednym z wyższych poziomów wieży i popijał z pucharu amasec. Jak zwykle był w pełnym karapaksie i mundurze, tylko dolną część maski zdjął odsłaniając usta i część blizny, by móc swobodnie pić. Obok stała na stoliczku butelka szlachetnego trunku oraz drugi pusty puchar. Znawca mógłby rozpoznać, że trunek nie jest żadnej ekskluzywnej marki - ot smaczny trunek bez jakiejś wielkiej głębi smakowej. Spojrzeniem kontemplował bezkresną czarną pustkę kosmosu. Gdzieś tam pozostawił swoje przeszłe życie. Wzniósł puchar do kosmosu i wychylił. Za żołnierskie lata, a co! Lecąca przez obrzeża Pobojowiska fregata oddaliła się zbyt bardzo od morza szczątków, by tworzące je wraki były dostrzegalne gołym okiem, ale pierwszy oficer czuł, że unosiły się gdzieś w oddali, tuż poza zasięgiem jego wzroku. Słysząc stukot butów na perforowanej metalowej podłodze galerii odwrócił głowę w prawo, powitał nie zdradzającym żadnych emocji wzrokiem zbliżającego się seneszala. Naczelny intrygant Błysku przybył na spotkanie w pojedynkę, chociaż Maurice pewien był, że przywlecze ze sobą zgraję zauszników. Miał na sobie ten sam czarny uniform bez dystynkcji, który założył na powitanie pani Corax i jej krewniaka w dniu ich przylotu na fregatę, uzupełniony o jeden nowy element. Maurice uniósł nieznacznie jedną brew, kiedy jego wzrok spoczął na przytroczonej do pasa Christo Barcy kaburze. Charakterystyczny kształt broni zdradził pierwszemu z miejsca jej rzadki charakter. Seneszal nosił przy sobie pistoletową meltę - kosztowną i śmiertelnie niebezpieczną - bez wątpienia chcąc dodać sobie powagi w oczach człowieka, który na żołnierskim fachu zjadł już dawno zęby. I przyprawił go o szczere rozbawienie. - Panie Corax, dziękuję za przyjęcie zaproszenia do spotkania – powiedział pozornie życzliwym tonem Barca – Gratuluję niedawnego zwycięstwa. Zniszczenie piratów podniosło morale całej załogi, a Imperator mi świadkiem, że bardzo nam było to potrzebne. Teraz musimy się przygotować na inne wyzwanie, być może jeszcze poważniejsze. Corax milczał. Zlustrował czerwonymi wizjerami Barcę i uśmiechnął się. Wskazał fotel obok stolika i drugi puchar. - Salut, seignieur Barca. Merci bien, że macie seneszalu takie wysokie mniemanie o mojej żywotności. Czuję się wielce doceniony i zakłopotany, że na spotkanie z tobą wziąłem tylko to. - poklepał się po swojej kaburze u pasa w której spoczywał najzwyklejszy autopistolet, chociaż przy pasie z drugiej strony zwinięty był nieodłączny batog. Maurice choć był wojakiem z krwi i kości to lubił etykietę. Można było strzelić nią nadwrażliwych szlachciców w pysk bez podnoszenia ręki. - Félicitations należą się natomiast wszystkim. - to już powiedział bez rozbawienia, bowiem pochlebstwo seneszala zakrawało o bezczelne wazeliniarstwo - Co chciałbyś ze mną omówić? - Nie mam zbyt dużej wiedzy o charakterze pływów Osnowy w tym regionie – wyznał seneszal, tonem sugerującym szczere rozczarowanie brakiem niezbędnych informacji – Jest to jednakże pogranicze sektora, słabo zmapowane. Wolę się przygotować na najgorsze w trakcie tranzytu przez Osnowę. Zna pan zapewne zwyczajowe niebezpieczeństwa, jakie czyhają na podróżnych w Immaterium? Maurice nie poruszył ustami. Czerwone wizjery były dalej wlepione w Christo, który nie skorzystał ani z zaproszenia do picia, ani z siądnięcia w fotelu. Maurice upił kolejny łyk z pucharu by nie dać po sobie poznać, że jego oczekiwania co do tej rozmowy ostro się wyminęły z tym co dostał. Spodziewał się po Barce jakiejś słownej szermierki, meandrów dyplomacji, a tu dostawał potwarze raz za razem. A to Barca nie czekał na niego, tylko on na Barcę. Barca nie przyniósł nic do picia. Barca przyszedł z bronią przeciwpancerną na rozmowę (no dobrze, Maurice zabrał na rozmowę grox-bicz który też bardzo odstawał od etykiety). Barca przywitał go wazeliniarskim pochlebstwem, bo jeżeli już komuś gratulować to Lady Kapitan. W tym wszystkim de Corax nie wiedział czy seneszal gra mu na nosie czy wykazuje niekompetencję czy ignorancję. Wszak rozmawiał z Pierwszym i członkiem rodu RT, a że obaj byli wysoko urodzeni to... - Coś nie tak, panie de Barca? - Chciałem zaproponować zwiększenie ilości patroli na wszystkich pokładach fregaty w czasie transferu. Liczę na to, że zostaniemy wspomożeni przez świtę świątobliwego Ahalliona, chociaż czekam jeszcze na definitywne potwierdzenie ze strony czcigodnego. W chłodniach wciąż znajdują się ciała marynarzy poległych w hangarze. Przeczucie podpowiada mi, że lepiej nie podróżować w Osnowie ze zbyt dużym ładunkiem martwej organicznej materii. Jeśli podziela pan moją opinię, proponowałbym wystrzelić ciała w próżnię jeszcze tutaj albo je skremować w reaktorze, z zachowaniem pełnego ceremoniału. Maurice kiwnął głową powoli. bo sugestia była jak najbardziej zrozumiała. Z resztą i tak cały dzień zajmie odprawianie ceremoniału przed translacją, czemu więc przy okazji nie pochować poległych voidsmenów. - Szczegółowe procedury bezpieczeństwa obowiązujące na Błysku znajdują się w pamięci tabletu – seneszal wyciągnął z kieszeni płaszcza okazał elektronotes, wyciągnął go w stronę Maurice’a – Jeśli byłby pan zainteresowany ich przejrzeniem, są do dyspozycji. Z pewnym zdziwiniem Maurice spojrzał na data-slate. Już miał odmówić, kiedy tknięty przeczuciem wziął urządzenie i zaczął przeglądać. Z procedurami zapoznał się na samym początku i to było coś co każdy pierwszy musi mieć wykute prawie na blachę. Jak Gwardzista musi znać Primer. Fakt, że seneszal mu pokazał “szczegółowe procedury” właśnie był niepokojący. Tymczasem Seneszal kontynuował. - Wracając na chwilę do kwestii załogantów poległych w hangarze. Czy chce pan ich w jakiś sposób wyróżnić? Wydać oświadczenie jako najwyższy zwierzchnik zbrojnego ramienia rodu? Przedstawić kogoś do pośmiertnego awansu lub odznaczenia? Myślę, że pozytywnie by to wpłynęło na poziom morale, a dodatkowo przedstawiło w wyśmienitym świetle pańską osobę. Na ostatnim zdaniu Maurice zacisnął usta w kreskę i zaczął się trząść. Policzki mu się wydęły. Zdjął resztę maski zakrył dłonią twarz. Położył data-slate na stolik. A potem zaczął radośnie rechotać jakby właśnie ktoś mu powiedział bardzo dobry dowcip. I śmiał się tak, aż go rozbolał brzuch, zagłuszając seneszala, który wpatrywał się teraz w niego z kamienną twarzą. - Co to za pierdolenie? - rzucił Pierwszy i pociągnął z gwinta butelki kilka głębszych łyków - Tego się nie da czytać na trzeźwo. - Christo… to to na poważnie czy jaja sobie robisz ze mnie? - zapytał z rozbawieniem na twarzy, które znikło gdy zobaczył poważną minę seneszala - O kurwa. Na poważnie. Pierwszy musiał pokręcił jeszcze chwilę głową po czym odsapnął ciężko. - Ufff… no to żeś chłopie zacynił. - Maurice klepnął się w kolano i zaczął czytać na głos - Dodatkowe badania, przerabianie ciężkochorych na servitory, współżycie tylko w obecności kapłana, całkowity zakaz hazardu, całkowity zakaz agresywnych sportów, całkowity zakaz rozpowszechniania pornografii, całkowity zakaz bójek… - Maurice wymieniał kolejne rzeczy - Ty to sam wymyśliłeś? Bo gdy tu przyleciałem i czytałem cały ten regulamin to nic takiego nie było. Podczas skoku do Pobojowiska też nic takiego nie było wprowadzone. Maurice patrzył badawczo na Christo, który najwyraźniej nie był przyzwyczajony do krytyki swoich pomysłów, a jego twarz wyrażała sporo. A raczej to jak bardzo Barca starał się trzymać emocje na wodzy nie odpowiadając. - Taaak… widzę… chcesz się popisać przed nową Dziedziczką, prawda? - zapytał Maurice - Stąd ta nadgorliwość. - pokiwał znacząco głową. Położywszy na stoliku data-slate Pierwszy podniósł się z fotela. - Odłóżmy na bok potwarze na tle etykiety jakie mi zaserwowałeś na dzień dobry i to że próbujesz wpieprzać się w moje kompetencje bez wstępnej konsultacji ze mną. - rzekł Maurice dużo poważniejszym tonem - Zależy mi byśmy dobrze współpracowali dla dobra Lady Winter, twojego, mojego oraz całego Błysku Cieni. Stary miał o tobie dobre zdanie, uważał cię za rozsądnego i inteligentnego człowieka. Ja też nie miałem póki co zastrzeżeń, bo swoje obowiązki wykonujesz dobrze. Zmiany które tutaj “proponujesz” biją w morale jak młotek w jajko. Zakazujesz rzeczy które już teraz są karane albo ładujesz się załogantom do łóżek. To z lobotomizowaniem chorych to już kompletne przegięcie pały. Nie próbuj być świętszy od Eklezjarchy, ani wiedzieć więcej o podróżach w Osnowie niż Nawigatorzy i Mistrzowie Próżni. To tylko wkurwi załogę, pożytku nie przyniesie, a ludzie zamiast pożytkować energię i umysły na pracę i chwałę Imperium, będą kombinować jak ukryć się ze swoimi drobnymi przyjemnościami, jedynymi jakie mają w swoim życiu. - Ceremoniał przed wejściem i nieustające modły w kaplicy podtrzymywane przez zmieniających się kapłanów i wachty. To się sprawdza na milionach imperialnych okrętów od tysięcy lat. Jeżeli chcesz wymyśleć coś skuteczniejszego to zasięgnij rady u Misjonarzy, Mistrzów Próżni i Nawigatorów. Myślę, że wszyscy mniej więcej powiedzą to samo: Imperator chroni, tak jak wiara, dyscyplina, praca i utrzymane w dobrym stanie pole Gellera - tu wskazał w kierunku gdzie znajdowała się na kadłubie 50 metrowa figura Boga Imperatora z której generowane było pole osłaniające ich okręt. Zapadło długie milczenie. Maurice patrzył się w tym czasie w gwiazdy, potem zwrócił się z powrotem do Seneszala. - Cofnij te zmiany i nie wracajmy do tego. Nie ma nic gorszego niż wysocy oficerowie wpieprzający się do życia szeregowych żołnierzy i marynarzy. Ani ty, ani ja nie jesteśmy Próżniakami, ani nie zasuwaliśmy jako załoganci, ani nawet jako midshipmeni. - Co do pogrzebów, standardowy ceremoniał. Odczytam nad trumnami co trzeba z katechizmu, a potem oddam honory. Żadnych wielkich przemów. Między patosem, a groteską jest cienka linia. Kolejna chwila milczenia. - Coś jeszcze? - Czy przesłuchania jeńców przyniosły jakieś istotne informacje? Wiedzę o aktywności tego rajdera, kryjówkach, potencjalnych sojusznikach? Czy w tej grupie znajduje się ktokolwiek, kto mógłby zostać poddany wzmocnionym technikom przesłuchań jako potencjalne źródło informacji? Maurice pokręcił stanowczo głową. - Nie. Sami majtkowie i bosmani. Ludzie bez dostępu do istotnych informacji. Dostali wybór - ciężko pracują i są traktowani jak nasi załoganci, albo nie pracują lub robią problemy i lądują za śluzą. Wszyscy chętnie się zgodzili na ciężką pracę. Kazałem bosman-szefowi wyznaczyć odpowiednich ludzi do ich nadzorowania. - Myślę, że w tej chwili to wszystko – seneszal przez całą rozmowę nie odrywał wzroku od twarzy Maurice’a, teraz jednak odprężył się nieznacznie, a kolor jego twarzy powracał do normy, przeniósł spojrzenie na czarny bezkres rozciągający się poza podniesionymi osłonami galerii – Nie będę panu zajmował cennego czasu, o ile nie ma pan żadnych własnych pytań. - Tylko jedno. Dlaczego nie pijesz? - zapytał Maurice patrząc z wyrzutem na pusty kielich po stronie seneszala. *** Pierwszy pozostał jeszcze na pokładzie obserwacyjnym. Kiedy Christo de Barca poszedł sobie Maurice zastanawiał się nad osobą seneszala. Tak. Z jednej strony Barca reprezentował to czego Maurice nie znosił w szlachcie, ale rzeczywiście swoje rzeczy robił jak należy. Wprowadzając zmiany na swoją rękę postąpił nierozsądnie, jednak Maurice miał nadzieję, że reprymenda nauczy seneszala odrobiny pokory. Pytanie tylko jak głęboka jest szlachecka arogancja Christo, by ten nie mógł zrozumieć że na wszystko jest odpowiednia pora i nie wszystkie pomysły muszą być dobre. De Corax wsadził dłonie w kieszenie płaszcza i zabujał się na obcasach stojąc przed bezkresem kosmosu. Przyciskiem wyłączył nagrywanie w kieszonkowym vox-rekorderze. Brzydziła go sytuacja że nie mogli ufać własnemu seneszalowi i miał nadzieję, że Barca nie będzie dawał kolejnych powodów by mu przywalić pysk. Nadzieja jest pierwszym krokiem do rozczarowania, jak na zawołanie z jego pamięci wypłynęła jedna z imperialnych maksym. Wzruszył ramionami, zgarnął butelkę i puchary po czym poszedł do siebie. **** Kiedy do dotarcia na skraj systemu pozostała jedna doba Pierwszy ogłosił rozpoczęcie ceremoniałów mających odpędzić zły los od okrętu, udobruchać duchy zamieszkujące Pustkę i zapewnić im przychylne spojrzenie Boga Imperatora. Procesja miała okrążyć cały statek i wszystkie pokłady. Kapłani mieli ją prowadzić na zmiany, załoganci mogli dołączyć i odejść kiedy chcieli jednak "tłum zawsze musiał być". Jak się okazało pośród okrętowego rytuału było również wyrzucenie przez śluzę beczki amasecu dla Duchów Pustki. Rytuał ten bardzo się Pierwszemu podobał, szczególnie że słyszał o takich praktykach jak zarzynanie załogantów czy ogólnookrętowy post. Dopiero kiedy modły się zakończyły, a procesja znów weszła do kaplicy by rozpocząć nieustanne modły na czas podróży w Osnowie Pierwszy wydał pozwolenie Navigatrix, aby ta zainicjowała skok w Morze Dusz. Następny przystanek: Temple Ostatnio edytowane przez Stalowy : 16-11-2019 o 16:36. |
16-11-2019, 17:54 | #82 |
Reputacja: 1 |
|
16-11-2019, 19:46 | #83 |
Reputacja: 1 | Nawigator Od samego początku tego skoku miała jakieś... dobre przeczucie. To, że wracała w ogrody na Morzu Dusz było jednym źródłem zadowolenia (pogłębionym o wynik starcia z piratami i ulgę, że nie przyłożyła ręki do śmierci członka rodu Xan'Tai), ale było coś... coś jeszcze. Niewysłowione. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Jmnp0xV2P3E[/MEDIA] Przez nieco ponad godzinę zgłębiała tajniki dokumentów. Część odkrywała dopiero pierwszy czy drugi raz. Mapy Przesmyku (tudzież Cieśniny, vel Pasażu) Koronus, Paszczy, Szczęk. Pobojowisko było jedną z pierwszych Stacji Przejścia. Było ich więcej. Dokładnie sprawdzanych, wytyczanych, katalogowanych i użytkowanych przez dziesięciolecia, wieki. Aż w pewnym momencie doszło do przełomu i doświadczeni Nawigatorzy byli w stanie pokonywać szybko cały Przesmyk za pomocą jednego skoku. Ale zawsze wszyscy "nowicjusze" korzystali ze starych, nieco już zapomnianych "wysp stabilności" w rejonie słynącym z nieprzewidywalności, ciągłego wzburzenia i zagrożenia płynącego z Osnowy. Skacząc w te miejsca statki nie były narażone na przedłużający się kontakt z Immaterium... a mniej doświadczeni Nawigatorzy nie gubili się. Zazwyczaj. Część tych wysp została porzucona - niektóre wchłonęły Wielkie Burze Osnowy, inne okazały się być w zbyt nieprzychylnych koordynatach bądź całkiem ślepymi zaułkami. Część natomiast była słynna na całą okolicę. Pobojowisko. Świątynia. Przeklęty Wiedźmi Świat. Ermitaż. Pobojowisko było często wykorzystywane jako punkt wejściowy do Paszczy. Prowadziło bezpośrednio do najczęściej odwiedzanej miejscówki - Świątyni. Na niektórych mapach była oznaczana jako druga w kolejności po Pobojowisku. W innych opisach stała jako najbliższa względem Port Wander. Określenie relatywnego miejsca dla miejsc tak nierozerwalnie związanych z Osnową w tak specyficznym miejscu jak Pasaż Koronus było... trudne. Niejednoznaczne. Ale, najważniejsze, że Świątynia istniała i znane były jej "koordynaty" w Immaterium. Na dotarciu tam skupiła się Alecto. Już podpięta do aparatury i wprowadzona w trans, już patrzywszy na Osnowę swym trzecim okiem, widziała to wielkie drzewo. Astronomican - a przynajmniej interpretacja podyktowana jej podświadomością. Oko było niezbędne nie tylko dlatego, że pozwalało patrzeć na Morze Dusz... ale przede wszystkim dlatego, bo filtrowało obraz, nadając mu abstrakcyjne, acz możliwe do zrozumienia barwy. Wspólnie z podświadomością przetwarzało czyste szaleństwo na abstrakcyjny ład dzieła sztuki. Chroniło umysł patrzącego przed wypaleniem. Określiła pozycję drzewa i oceniła odległość. Dzień, może dwa w Osnowie. Normalnie, bo ten... ten Runecaster, ten plugawy acz intrygujący Xenotech, wpięty był w maszynerię nawigatorskiego tronu. Ułatwiał, skracał, ukazywał - nawet nieproszony. Na razie dała mu "pracować" w koniunkcji z ImperialTechem i jej zdolnościami. Będzie musiała mu się potem bliżej przyjrzeć... W niedalekiej oddali widziała charakterystyczną, zamgloną dolinę. Pasaż Koronus. Po bokach dwa olbrzymie klify. Jeden pokryty tak gęstymi chaszczami wijących się czarnych cierniokrzewów o ciągle rosnących, więdnących i na powrót rosnących różach formujących dziwaczne kształty i nieopisane kolory - Void Dancer's Roil. Drugi ociekający lawą i magmą, buchający wyziewami dymu i siarki, eksplodujący w erupcjach - Screaming Vortex. Ona była tu. Na... cmentarzu. Ogród tutaj oddawał pola wielkiemu, zapuszczonemu i staremu cmentarzysku przepełnionym kruszejącymi nagrobkami. Pobojowisko, tak to wyglądało. Przygnębiająco i... niebezpiecznie, im bliżej serca cmentarza padał jej wzrok. Ale czyste, bez chaszczy. Po jednej stronie było coś innego. Wielki, świetlisty czerwony kwiat. Stary kwiat. A w nim pojedyncza drobina jaśniejącego, złotego pyłku. To musiało być Port Wander w układzie Rubycon II. Nieco dalej ledwo co dostrzegła niknący w cieniu młodszego brata układ Rubycon I. Tam nie świecił żaden wielki czerwony kwiatostan, ledwo pojedynczy kwiatek - malutka biała smagliczka albo gęsiówka. Nieco bliżej Pobojowiska, w równej odległości do ust kanionu, cmentarza i wielkiego kwiata, było... pole. Puste pole. Nawet nie porośnięte trawą. Ubite klepisko, gdzie aż na odległość widać było tysiące, setki tysięcy śladów obuwia, idące ze strony kanionu lub w jego stronę. To była tak zwana Pierwsza Stacja. "Kawałek" międzysystemowej próżni z łatwym dostępem tak w Materium, jak i Immaterium. Nie było tam nic... oprócz dogodnych warunków do wejścia lub wyjścia z Paszczy, może nawet lepszych niż na Polu Bitwy. Słyszała oznaki burzy. Ciernie po lewej stronie kanionu (od jej wschodniej pozycji patrząc, czyli na południe) rozrastały się i zaczynały wściekle biczować okolicę. Wulkany po drugiej stronie wybuchały, chlapiąc lawą i miotając piroklastyczne głazy. A do tego zbierały się czarne chmury, spojrzenie na świetliste drzewo było zamglone. Ale nie dla niej. Jeszcze nie teraz. Tym bardziej, że od strony drzewa przyleciał... świetlik. Przez moment Alecto była sparaliżowana strachem. Nie wiedziała, czy to jakieś zagrożenie. Rzadko kiedy widziała w ogrodach żywe istoty inne od flory. A tutaj ten owad, poruszający się powoli, prawie leniwie - ale pokonujący w jedną myśl nieskończone dystanse - podleciał do niej. Mogła tylko patrzyć w jego wielkie, wielofasetkowe oczy. A potem jego światło ją oślepiło. Zamrugała. Robaczek zniknął, a ona raz jeszcze powiodła wzrokiem. Wszystko było jak we śnie. Drzewo jaśniało jakoś inaczej. Wiedziała gdzie jest, nawet jak spojrzała na inne miejsca. Powidok na jej oczach wskazywał jego pozycję i uczulał na jego obecność. Mając tą wiedzę, mogła iść gdziekolwiek. Wciąż nie chroniło to przed burzą, jednak. Musiała albo ryzykować ucieczkę, albo pójść gdzieś, gdzie było bezpieczniej. Bezpieczniej niż na cmentarzu w czarnej wichurze, gdzie szalały bryzgi lawy i smagnięcia cierni. Spojrzała bardziej wgłąb kanionu. Widziała wyraźnie kolejną ze Stacji - tą określaną mianem Świątyni. Zaczęła tam iść. Pomimo nadciągającej burzy była pewna siebie, pełna spokoju, zadowolona. Nie minęło kilka kroków, a dotarła na miejsce. Po bokach potężne ściany klifów. Przez chwilę stała tak, pogrążona w lęku. Lawa i ciernie leciały ku niej. I... nic. Spłynęły po szklanej kuli, nawet jej nie zarysowując. Była w szklanej kuli, w której fruwały mniejsze kule. Jak w astrolabium, przytwierdzone do podłogi usłanej... sztucznym śniegiem? W powietrzu fruwały drobinki tegoż, dopełniając obrazu śnieżnej kuli z osobliwym wnętrzem. Wiedziała, że cierniokrzewy, erupcje i szkwał nie spenetrują kuli... ale samo patrzenie na nie sprawiało, że przepełniała ją burza najgorszych emocji. Zamrugała. Skupiła się. Widziała powidoki map. Wnętrza sanktuarium na wieży nawigatorskiej Błysku Cieni. Okolicę w Materium. Wnętrze The Temple w realspace. "Rozgarnęła" widziadła ogrodów, wkraczając w wyrwę do mroźnej, ciemnej Pustki kosmosu. Wyszli w idealnym miejscu - wystarczająco daleko od skraju systemu by zaoszczędzić czas na loty i skany, oraz wystarczająco daleko od studni grawitacyjnych i wszelakich innych potencjalnych zagrożeń dla okrętu. Odłączono ją od aparatury, napojono, zmieniono jej odzienie, postawiono na nogi. Dopiero wtedy otworzyła oczy, mrugając wściekle. Jej służący sapnęli. A potem padli przed nią na twarz, z namaszczeniem szarpiąc za poły jej płaszcza i dotykając butów. - Oczy! Jej oczy... - Namaszczona! - Astronomican ją prześwietlił! - Bóg-Imperator łaskę... łaskę zesłał! O co im chodziło? Poszła do łazienki i spojrzała w lustro. I była w szoku. Jej "zwyczajowy" niebieski kolor ustąpił pola... złotemu, jakby nawet promieniując lekko, "dymiąc" złotym blaskiem. Słyszała o takich przypadkach. Gold within gold. Promienista energia Astronomicanu prześwietliła jej wzrok. Ciężko jej było go skupić - widziała wypalony powidok drzewa, błysk odwłoku tamtego świetlika. Pod zamkniętymi powiekami kontury jarzyły się czerwienią. Wszyscy Podróż w Osnowie była... komfortowa. Dodatkowe środki ostrożności, spolegliwość Duchów Maszyny i kunszt nawigatorski Alecto z Domu Xan'Tai posłużyły, czyniąc podróż bardzo krótką. Dwanaście godzin, plus dwie dodatkowe na technikalia związane z maszynerią, przejściami plazma-warp i void-Gellar (i vice versa) oraz samym otwieraniem/zamykaniem ryftu i Translacją (wlotem/wylotem z kontrolowanego rozdarcia Zasłony w Materium). Trafili tam, gdzie mieli trafić. Do Stacji Przejścia "Świątynia". [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=icms6Y1ChxI[/MEDIA] Interesujące miejsce, zupełnie odmienne od Pobojowiska. Niewielki mini-systemik gwiezdny, w centrum którego była bardzo mała, prawie całkiem wypalona, starożytna gwiazda w typie białego karła. A wokół niej fruwało mnóstwo skał. Asteroid? Planetoid? Ciężko było powiedzieć o nich cokolwiek prócz tego, że było ich dużo, miały raptem po kilkaset metrów średnicy i były... perfekcyjnie wyrzeźbione. Nie były geoidami, a dosłownie sferami, kulami. I poruszały się w perfekcyjnie zaplanowanych orbitach, tańcząc wokół gwiazdy z choreograficzną precyzją. Były zbudowane tylko z martwej kosmicznej skały. Skany nie wskazywały żadnych godnych uwagi surowców mineralnych na nich czy w nich. Augery natomiast wykryły coś jeszcze. Drugi statek. Postawiono mostek w stan gotowości. Szybko odebrano sygnał z transpondera IFF - więc był to okręt imperialnej konstrukcji. Krążownik klasy Lunar Righteous Crusader, należący do Rodu RT Umboldt, pod kapitanatem RT o imieniu Wrath Umboldt. Błysk Cieni otrzymał wezwanie z mostku "Prawego Krzyżowca" w chwilę później. Mechanika Objaśnienie rzutów na pierwszą podróż w Osnowie: Determining Duration of the Passage - Navigation [Warp] 02/84 (Int 44 + 10 Talented + 30 komponenty, test +0), 7 DoS 1 dzień podróży w Warp, cięty przez Runecaster na równe 12 godzin - czyli 6 dni czasu w realu mija w międzyczasie. Locating the Astronomican - Awareness 01/60 (Per 50 + 10 test), 6 DoS Rzut MG: Charting the Course - NavWarp 30/94 (84 + 10 test), 7 DoS MG: Warp Travel Encounters - 76 - All's Well (rzut 56 + 20 za Astronomican Degrees of Success) lub wybrany przez MG wynik 54 - Warp Storm. Alecto bezbłędnie wszystko rozpracowuje i, Captain Obvious, wybiera opcję nr 1. Rzut na zdarzenia w Osnowie jest raz na 5 dni podróży na Morzu Dusz (min. 1) i zazwyczaj jeden losowy lub wybrany przez MG, ale statek ma xenotechniczny Runecaster - dwa rzuty i wybór jednego z nich przez Nawigatora. Steering the Vessel - NavWarp 06/134 (84 - 10 test + 60 Astronomican DoS), 13 DoS Leaving the Warp - NavWarp 30/124 (j.w. ale -20 test), 10 DoS Statek wyjdzie z Osnowy tam i wtedy, gdzie sobie tego NAV / RT zażyczy. Z dokładnością co do milimetra i sekundy. Specyfika Stacji Przejścia "Świątynia" - Dzięki dobrym warunkom "immaterialnym" w tym regionie, Nawigatorom jest łatwiej wytyczać kursy przez Osnowę; +10 do wszystkich testów na Warp Jumps wykonywane z tego systemu gwiezdnego, - W odległości równej i niższej niż 1 AU (Astronomical Unit) od gwiazdy, przelatujący statek musi wykonać test Pilot (Spacecraft) -10 + Manoeuvrability aby nie nadziać się na te fruwające skały (zasady podobne jak przy wlocie w Asteroid Field, ale test dużo trudniejszy).
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 18-11-2019 o 12:43. Powód: Mechanika. |
17-11-2019, 10:35 | #84 |
Krucza Reputacja: 1 |
|
17-11-2019, 17:38 | #85 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 | Fabularka napisana wspólnie z milady
Ostatnio edytowane przez Ketharian : 17-11-2019 o 18:00. Powód: nieznośne literówki |
18-11-2019, 21:03 | #86 | |
Krucza Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez corax : 19-11-2019 o 05:48. | |
20-11-2019, 03:45 | #87 |
Reputacja: 1 |
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
21-11-2019, 15:05 | #88 |
Reputacja: 1 | Retrospekcje Kolacja z Seneszalem. Kilkadziesiąt minut po zanurzeniu w osnowę Proszę o przeniesienie z ekwipunku Ramireza do ekwipunku Ahaliona sacred unguents
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
22-11-2019, 19:21 | #89 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 | Zagubiony, a wyczekiwany post Aiko
|
23-11-2019, 00:20 | #90 |
Reputacja: 1 | SPOTKANIE Z WRATHEM UMBOLDTEM Wreszcie nadszedł czas spotkania. Rogue Trader Winter Corax, jej pierwszy oficer i kuzyn Maurice de Corax oraz reszta entourage przygotowali się należycie - odpowiednie podarki, kunsztowne stroje, wyselekcjonowane uzbrojenie i dodatki. Dobrali także reprezentacyjnie (acz funkcjonalnie) odzianych, opancerzonych i uzbrojonych ochroniarzy, głównie z tak zwanej kompanii “life guards” - jednostki armsmenów zajmujących się ochroną kapitana i osób czy miejsc przezeń wskazanych. Dobrze wyszkoleni i wyposażeni, a przede wszystkim wierni oraz cholernie twardzi. “Kompania” była tu zwyczajowym nadużyciem - w tym przypadku była to raptem rozszerzona drużyna (wg nomenklatury gwardyjskiej), licząca piętnastu protektorów. W takim oporządzeniu zapakowali się do lądownika Aquila i opuścili hangar Błysku Cienia, kierując się na pokład Righteous Crusader. Lot był dość krótki, raptem kilkanaście minut, dzięki bliskości obydwu “zaparkowanych” statków - tak względem siebie, jak i gwiazdy. Lunar Umboldtów był majestatycznym potworem ze stali i adamantytu. Pięciokilometrowej długości i maksymalnej rozpiętości ośmiuset metrów oraz goszczący na pokładach prawie stu tysięcy załogantów, stanowił “latające miasto” znacznie większe aniżeli wcale niemała fregata uderzeniowa klasy Tempest. Lunary były znane z tego, że były stosunkowo najprostszą i najpowszechniejszą, podstawową wręcz odmianą krążownika służącego w marynarce wojennej Imperium, i najbardziej rozpowszechnioną (jeśli można to tak nazwać…) pośród majętnych lub po prostu fuksiarskich Rogue Traders. “Cywilne” wersje były praktycznie zawsze poprzerabiane, i tak było i tym razem. Dziobowe wyrzutnie torped ustąpiły pola lancy - o dziwo tylko jednej - typu Starbreaker. Burty natomiast gościły makrobaterie rodzaju Thunderstrike. Jednak ilość armat nie wyczerpywała potencjału krążownika. Obrazu pewnej ułomności (jeśli “ułomnością” można było nazwać 50% stanu uzbrojenia w ilości o wciąż ponad 100% przekraczającej ten z Błysku) dopełniał fakt, że okręt był wielokrotnie naprawiany i łatany - mimo, iż na pierwszy rzut oka był znacznie młodszy od Błysku. Wyglądało to, jakby ktoś kiedyś wyciągnął ten kadłub ze złomowiska i poddał gruntownemu refit & rearm po kosztach, używszy “cywilnego” uzbrojenia. Hangar nie był przestronny - był w zasadzie niewiele większy od tego na Tempeście i w bardzo podobnym układzie. Typowy cywilny refit okrętów wojskowych, umożliwiający jakiekolwiek transportowanie towarów w sensownej ilości, a także garści promów. Tych ostatnich, z racji samego dostępnego miejsca, Righteous Crusader miał więcej - acz w podobnej jakości, co Tempest. Przewaga była lichtug typu Arvus, w powszechnej klasie/konfiguracji wz. Bakka. Systemy bezpieczeństwa oraz ilość i uzbrojenie armsmenów porównywalne do Błysku. Brakło jedynie bojowych serwitorów, a i niebojowych nie było aż tyle, co na coraxowym Tempeście. Jak tylko zakończono procedurę dokowania i pasażerowie opuścili lądownik, przywitał ich niejaki Grimaldus Phinn, osoba piastująca pozycję niejakiego Stewarda Statku. Po uroczystym przywitaniu i archaicznych słowach-formułkach, Steward pod eskortą garści umboldtowych lifeguardów niespiesznie zaprowadził gości w głąb okrętu. Jego konstrukcja wydawała się być bardzo podobna do tej na Błysku Cieni. Imperialtech bazujący na STC nadawał pewne wspólne mianowniki obydwu okrętom Imperium (czy każdemu, w zasadzie), ale aż tak duże podobieństwo było warte odnotowania. Niemniej jednak Righteous Crusader był kilkukrotnie większy. Sporą część wciąż pożerały napędy oraz znacznie zwiększone zapotrzebowania, nomen omen, znacznie większej załogi - ale znalazło się na pokładach miejsce dla wielu rzeczy, których na Tempeście trudno było uświadczyć w takim rozmiarze i majestacie - pełnoprawna świątynia (nawet katedra) ku czci Boga-Imperatora, kompleks Munitorium do przechowywania i modyfikacji amunicji do armat, przepastne Librarium, obszerna sala trofeów wypełniona łupami, łbami bestii i dziełami sztuki zdobytymi nie tylko przez Wratha ale i jego poprzedników, wreszcie przepastne i fantastycznie wykończone obserwatorium. Gdy tak wędrowali Techkapłan Ramirez kilkukrotnie wyciągnął dłoń w stronę ściany. Chcąc poczuć wibracje Ducha Maszyny tego okrętu. Nie był jednak w stanie wyczuć nic więcej oprócz… właśnie owych wibracji. Do obserwatorium skierował się na koniec “obchodu” steward Phinn. I tamże czekał na nich Lord-kapitan Righteous Crusader, RT Wrath Umboldt. Przyodziany w stare, podniszczone, acz mimo to zadbane i wyczyszczone ciuchy (z pewnością skrywające w sobie nitki pancerza typu mesh), uzbrojony w przypasany miecz oraz pokaźny kostur zwieńczony stylizowaną głowicą z czaszki i dwugłowego orła. Dość wysoki i postawny, zdradzający podeszły wiek kompletnie siwymi włosami i zarostem o budzących szacunek gęstości, długości i zadbaniu. Lewa noga była solidną, bojowej wręcz jakości protezą bioniczną z hartowanej stali. Kontrastowała z nią lewa dłoń - również wszczep, acz zgoła innego stylu - bardziej delikatna, której palce i śródręcze było wyłożone brązem, a nadgarstek zastępował obrotowy mechanizm. Steward po raz kolejny dał popis znajomości RTowych archaizmów, pośrednicząc w formalnym przywitaniu obydwu Lordów-kapitanów, po czym usunął się w cień pod jedną ze ścian, razem ze strażą. Lifeguards Coraxów postąpili podobnie, acz stanęli w innym miejscu. Sklepienie i zewnętrzna ściana obserwatorium stworzone były ze wzmacnianego superszkła o właściwościach diamentowych. Podobnie jak analogiczne miejsce na Błysku i w wielu oknach czy iluminatorach na każdej stacji bądź statku w Imperium. Ale te tutaj powalało ogromem i kunsztem. Modyfikowalne astrolabium i inne narzędzia astromancyjne, szereg map gwiezdnych i traktów w Osnowie, tapestrie i mozaiki z motywami religijnymi oraz historycznymi (a konkretnie mówiące o historii Rodu Umboldt), odpowiednie oświetlenie. Pan na Lunarze stał blisko środka okrągłej, posadzkowej mozaiki. Z sufitu, nieco przed nim, padał snop światła bijący wprost na centrum misternej układanki - stylizowane słońce. *Te* Słońce, Sol, świętą gwiazdę - pierwszą, na którą padł ludzki wzrok. -Dziękuję za zaproszenie, Lordzie Umboldt. Pozwoliłam sobie przygotować niewielki i skromny podarunek. Winter skinęła na ochronę by złożyli skrzynie trunku przed siwowłosym RT. Nakazane też mieli by otworzyć jedną ze skrzyń. - Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że trunek sprawi Lordowi przyjemność równą memu zadowoleniu z naszego spotkania. Uśmiechając się urokliwie, Winter podeszła nieco bliżej, utrzymując równowagę na niebotycznych obcasach, które miały jej dodać wzrostu i pewności siebie. Spojrzał na flaszki i bezwiednie potarł brodę jak rasowy pijak. Przemówił szorstkim, oschłym głosem, w którym wibrowały zmęczenie, starość i coś… nie mogli określić co. - Niech wam Bóg-Imperator odpłaci szczodrze za ten przedni dar, młoda Lady Corax. Kiwnął głową na stewarda. Spod ziemi zmaterializowali się silnoręcy marynarze, którzy zabrali skrzynie. Mistrz na Righteous Crusader natomiast ustawił się bokiem do kobiety, wskazując cyberneticzną lewicą bezmiar kosmosu rozpościerający się za szybą. I widok na Wielkie Burze Osnowy, obejmujące swym rozmiarem całe parseki przestrzeni, rozlane i paskudne niczym krwiaki po tęgim laniu. - Witamy Ród Corax w Paszczy. Wychwycił spojrzenia Winter i reszty. - Tak. Wiem, że to wasz pierwszy raz. Na półkach nie mam zbyt wiele papierów o Coraxach… Wasze tradycyjne miejsce to Peryferia Calixis i Dzika Przestrzeń między tymi, a Sektorem Scarus. Gunnar Corax prowadził dochodowe zajęcie? Front Spinward jest niebezpieczny, ale można na nim zbić okrągły profit. Handel bronią, zapasami, prefabrykatami. Logistyka, rajdy, zwiad, inna pomoc dla wojska. Departamento Munitorium płaci na czas. Zazwyczaj. Zmierzył ich surowym, badawczym wzrokiem. - Skąd zatem Ród Corax tutaj? I skąd pani na kapitańskim tronie? Bez urazy. Córka Gunnara? - Świętej pamięci Gunnara Coraxa, Lordzie Umboldt. Prawa sukcesji mają to do siebie, że czasem potrafią zaskakiwać w najmniej spodziewanym momencie. - Winter ponownie uśmiechnęła się, obserwując na przemian to gospodarza to widoki jakie pokazywał - I tych najbardziej na zaskoczenie nieprzygotowanych. Niestety stało się tak i tym razem. Ot i cała tajemnica naszego pojawienia się w tych rejonach. - przy słowie naszego Corax wskazała dłonią swą załogę, po czym założyła dłonie za plecami, prostując się. - Niech wieczerza u stóp Złotego Tronu. - skwitował słowa Winter o zmarłym - A pani, i pani świta, przybyliście na skraj Koronus aby szukać tu profitu na swój sposób. Spojrzał po reszcie ekipy Odkrywców, mrużąc oczy, przyjął do wiadomości lekki ukłon zlustrowanego wzrokiem seneszala. - Szukać sprzymierzeńców - Winter podjęła kontynuując ton wypowiedzi Umboldta. Skłoniła też lekko głową w jego kierunku zaznaczając swe intencje co do rozmówcy - nawiązywać kontakty handlowe i przygotowywać się na kolejne uderzenie niespodziewanego. Umboldt może i chciał coś odpowiedzieć ale jeden z członków koterii Lady Corax podszedł do niej i pochyliwszy się wyszeptał kilka słów. Zapewne, sądząc po bogatych szatach, wysoko postawiony sługa Ecclesiarchy, chciał podsunąć swojej patronce kilka wskazówek lub zwyczajnie wspomnieć by miała uwagę na Imperatora i jego wiarę. - Mogłem założyć moje szaty i nie byłoby różnicy. Jesteś mi dłużna. Spytaj się go o jakieś wskazówki czy porady i odejdźmy stąd. Albo zacznę się modlić do Złotego Tronu. Kapłan pochylił zakapturzoną głowę zarówno przed swoją panią jak i gospodarzem, próbując oddać tym samym wyraz szacunku i przeprosiny za interwencję. Nie opuścił jednak boku pani kapitan. Winter opanowała zaskoczenie argumentacją misjonarza, zauważając kątem oka, że Christo Barca nie zdołał ukryć do końca wyrazu wzburzenia na swej twarzy. Chyba zaczynała nawykać do wszystkich indywidualności jakie zebrały się na pokładzie Błysku Cieni. I choć miała ochotę nadepnąć szpilką na jego stopę, to jedynie ledwo zauważalnie przymknęła powieki jakby przytakując. Dłużna? Doprawdy… Ostatecznie zwróciła się ku Lordowi z przepraszającym wyrazem twarzy: - Czy jako doświadczony kapitan zechciałby pan podzielić się swym doświadczeniem, Lordzie? Poczytywałabym to sobie jako zaszczyt. Przez dłuższą chwilę świdrował ich wzrokiem, aż poczuli się niezręcznie. Wreszcie wypalił: - Z chęcią pomogę młodym Odkrywcom. Pod jednym warunkiem. Opowiedzcie mi najpierw swoją historię. Tutaj, na granicy Imperium i Koronus. Podjęliście się już jakiejś wyprawy? Byliście w Port Wander? Bez tego nie zaczniemy. Winter skinęła lekko na znak, że przyjmuje ten warunek. Dłoń zaciśnięta na nadgarstku drugiej zacisnęła się nieco mocniej. Dotyk aksamitu i koronek niósł Corax pewną pociechę, dodawał pewności siebie. W rozmowach salonowych nie miała kłopotów. To było jej uniwersum. Winter rozluźniła się a ramiona opadły luźno wzdłuż ciała. Rzuciła spojrzeniem na milczących dotychczas doradców i podjęła: - Do Portu Wander dopiero zmierzamy, lecąc z krótkiej wyprawy na Pobojowisko, gdzie odnaleźliśmy wrak Harvesta #10. Odlatując napotkaliśmy się na niejakiego Czarnego Jacka i jego załogę na pokładzie Jolly Roger. Niestety muszę z żalem przyznać, że nie udało się nam rozwiązać tego tete a tete w cywilizowany sposób. - choć mina Winter wyrażała dokładnie nic jednak ton głosu nabierał coraz mroźniejszych tonów, gdy opowiadała o napaści piratów. Dziwnie czuła się mając u swego boku nie Pierwszego czy seneszala ale właśnie Ahaliona. Z nim obiecała sobie w duchu policzyć się na spokojnie na pokładzie Błysku Cieni - Jednak dotychczasowe ćwiczenia pozwoliły mi zaznać przedsmaku tego, czym zajmował się tak udanie mój ojciec. Wrath Umboldt zmrużył brwi i kiwał nieznacznie głową, słuchając skróconego wywodu Winter. - Rozumiem. Mieliście kłopoty finansowe typowe dla młodego Rogue Tradera i polecieliście na Pobojowisko celem szabru, bo to najszybsza opcja żeby zarobić zgodnie z prawami dowolnego rodowego Upoważnienia. Po zakończeniu tego przedsięwzięcia chcieliście już lecieć do Port Wander sprzedać znaleźne i spłacić należności, ale po drodze przeszkadzali wam jacyś piraci… i niespodziewane wzburzenie w Osnowie. Mam rację? Spojrzał w przestrzeń, kierując swój wzrok na paskudny “siniak” Wrzeszczącego Wiru. - Wasz Nawigator podjął decyzję o skoku do Świątyni, gdyż wiedział… wiedziała - zreflektował się, wyłapując Alecto w małym tłumie gości - że tu będzie najbezpieczniej. Cóż, miała rację. W odpowiedzi Trójoka wyszczerzyła się szeroko co radośnie i entuzjastycznie pokiwała głową, aż prawie zgubiła trójgraniasty kapelusz. Przytrzymała go dłonią, aby znów odwrócić twarz ku szybie gdy jej uwaga uciekła na powrót do panoramy kosmosu. Gospodarz skinął jej głową w szacunku, potem spojrzał znów na Winter. Już miał coś powiedzieć, kiedy usłyszeli delikatne chrząknięcie. Steward Phinn. Wymienili się spojrzeniami z Umboldtem. - A cóż takiego znaleźliście na tym… Harveście, czcigodna Lady Corax? Jeśli można wiedzieć - głośno podjął Grimaldus Phinn - jakie towary wieziecie na sprzedaż? - Głównie dużo złomu i skromne resztki tego co pozostało z Harvesta. Wybaczy pan mą ciekawość: czym jest pan szczególnie zainteresowany, panie Phinn? Z chęcią zapoznam się z listą zapotrzebowań i jeśli będziemy w stanie z przyjemnością dopełnimy niezbędnych kroków by wesprzeć Lorda Umboldta. - Młoda Lady Corax wybaczy staremu Grimaldusowi. Zawsze szuka okazji do handlu. Ale, dość się tutaj nastaliśmy. Pójdźmy do komnat gościnnych. Skosztujemy waszych podarków. Machnął dłonią. Służba otworzyła jedne z bocznych wrót. Lord-kapitan ruszył pierwszy. Po chwili przystanął i wykonał niemy, zapraszający gest. Towarzyszyli im lifeguards Rodu Umboldt i Grimaldus Phinn. Wkrótce znaleźli się w salonie na pokładzie oficerskim, niedaleko - jak sam steward wygadał - sali narad i komnat najważniejszych członków załogi krążownika. Salon był… zadbany, ale wcale pozbawiony przepychu. Trąciło od niego wiekiem, praktycznością i surowością, jednak można go było nazwać przytulnym. Fotele wokół niskiego stołu były wygodne. Służba zaraz się zakręciła z poczęstunkiem i napitkami, otworzywszy pierwsze z butelek podarowanych Wrathowi przez Błysk Cienia. W międzyczasie, w trakcie przechadzki do owego salonu, Phinn bezbłędnie określił kto jest tutaj “typem od cyferek” i zaraz dostawił się do seneszala. Spod pochlebstw i formalności wyłaniał się jednoznaczny obraz. Chciał wiedzieć, co takiego zalegało w ładowniach Błysku po ostatniej wyprawie. Righteous Crusader wracał z wyprawy handlowo-zaopatrzeniowej i zawsze można było “ubić jakiś interesik na boku”, jak to zobrazował Steward. Christo Barca podjął uprzejmą konwersację z Phinnem, ostrożnie formułując zdania i bacząc na to, aby seneszal Umboldta nie zorientował się w złej kondycji finansowej Coraxów. Stojąca u jego boku Dalia przysłuchiwała się rozmowie mężczyzn z kamienną miną, bez trudu grając rolę zwyczajnej przybocznej strażniczki. Winter na szybko kalkulowała czy Wrath Umboldt jest po prostu typem minimalisty czy też może jest to pokazówka. Surowość, starość i brak… powietrza - bo z tym kojarzył się jej obecnie stan statku - sprawiały, że pojawiły się wątpliwości. Jak i dlaczego? Sunęła jednak obok Umboldta z uprzejmą miną słuchając opowieści o miejscu narad i usiadła na wskazanym jej przez stewarda miejscu w pozycji typowej dla dam z dobrego domu wysokiego rodu. Wyprostowana i miała nadzieję niedostępna z twarzą nie wyrażającą emocji. Skomentowała wystrój salonu przyznając, że sama nie jest zbyt wielką smakoszką przepychu, czekając aż służba rozleje trunek. Obserwowała też dyskretnie zachowanie swoich ludzi, mając nadzieję, że ani Alecto ani Garlik nie walną przaśnym żartem czy komentarzem. - Lordzie Umboldt, zdaje się, że miał pan wcześniej okazję spotkać mego ojca? - zaczęła by przerwać ciszę. - Nie. - od razu wypalił RT - O Coraxach wiem jedynie z księgi heraldycznej. Możecie ją sobie potem obejrzeć w moim librarium. Jesteście tu nowi, a my wszyscy spędzimy w tym układzie kilka dni, więc dam wam akces i współpracę moich kopistów. Potrzebujecie informacji, jeśli chcecie przeżyć w Koronus. A i przed nim… bo Paszcza bywa zdradliwa. A Port Wander jeszcze zdradliwsze. Cały czas kiedy Winter szła przez okręt Wratha Umboldta towarzyszył jej Maurice. Słuchał uważnie wymiany zdań między dwójką RT nie dając po sobie poznać, że obchodzi go to dużo więcej ponad kwestię tego by jego Lady Kapitan była bezpieczna i nic jej się nie stało. Lustrował wszystko co działo się wokół. Było to w sumie mu na rękę, że nie spieszono z przedstawieniem jego osoby. Ukryta siła. Taka była maksyma niejednego szlacheckiego rodu. Umboldt był zdecydowanie ciekawą postacią i kimś z kim znajomość zdecydowania mogła pomóc Rodowi. Co prawda jego okręt wyglądał opłakanie (jak na krążownik), ale on sam jako RT miał potężną porcję doświadczeń. Nic tylko słuchać i się uczyć. Garlik poprowadził i przeczekał grzecznie tą bardziej oficjalną część spotkania, ale jak już poszli na biesiadę to od razu poszukał wzrokiem czy nie ma gdzie kumpli po fachu z załogi Umboldta. Takowych jednak nie uświadczył. Oprócz służby, stewarda i samego Umboldta, w salonie byli tylko Coraxowie. Nikogo nie widząc zawiedziony Tytus usiadł w wyznaczonym u miejscu. Widząc jednak rozlewających trunek lokajów zwrócił się szeptem do McKaya. - Możesz prowadzić z powrotem? Będę ci wisiał przysługę. Lucius McKay uśmiechnął się półgębkiem, przekazując niemy komunikat “ty stary pijaku” i kiwnął głową. Garlik odwzajemnił uśmiech i zaczepił przechodzącego obok kelnera. -Podwójną z lodem prosze. Zostało już tylko poczekać, aż gospodarz wzniesie powitalny toast i można się bawić. Jedynie jedna rzecz mąciła myśli Tytusa. Dlaczego jest tak mało oficerów od gospodarza? Pomieszczenie nie podobało się Alecto, było dla niej zbyt… zamknięte. Brakowało okien, spojrzenia w próżnię, ale przynajmniej mieli alkohol. Odkąd trafili wreszcie na afterparty po pierwszym spotkaniu, Nawigator zagnieździła się w fotelu i nucąc pod nosem skubała rant wyjściowej szaty do chwili, gdy pojawiły się cienie sług z tacami wypełnionymi napitkiem. Szybko jeden z kielichów został porwany i wypity, po nim drugi. Dopiero trzeci zagościł dłużej w bladej dłoni, jakby jego właścicielka przypomniała sobie o czymś istotnym. O kulturze chociażby. Westchnęła cicho. - Przeciętny człowiek spędza około trzydziestu lat denerwując się na członka rodziny - mruknęła do bujanego w dłoni pucharu. |