Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-11-2019, 15:36   #81
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Winter Corax przyjęła Pierwszego jako jedynego do tej pory sam na sam.
Stała zapatrzona w pustą ciemność za szybą okna. Gdy Pierwszy wszedł drgnęła nieco i odwróciła się do Maurice'a:

- Dziękuję, że znalazłeś dla mnie chwilę, szanowny kuzynie.Podsumowanie?

Przy tych słowach wskazała mężczyźnie fotel.
Przekraczając próg komnaty Maurice zasalutował sprężyście po czym podszedł do siedziska ściągając po drodze kapelusz i maskę. Nie usiadł jednak, tylko uśmiechnął się.

- Walka z piratami, mon oiselet? Dobrze się spisałaś. Prawdziwy Rogue Trader musi być stanowczy, trzymaj tak dalej, a będzie z ciebie dobra Lady Kapitan. - rzekł a na jego twarzy pojawił się łagodny uśmiech.

Czekał aż Lady Corax zasiądzie pierwsza. Tego wymagało dobre wychowanie. Tyle chociaż zdołał wynieść ze scintilliańskiego domu.
Winter uśmiechnęła się lekko na słowa pochwały i wyciągnęła dłonie by pomóc kuzynowi z kapeluszem. Nawyk wbijany od małego był silniejszy.

-Czy napijesz się wina? - dopytywała zakrzątawszy się wokół Maurice oszczędnymi ruchami - Stanowczość, tak. Muszę nad tym pracować. Czyli… nie powinnam była próbować najpierw negocjacji ? - wyraźnie męczyło ją to.

- Bardzo chętnie. - Maurice nigdy nie odmawiał napitku, szczególnie jeżeli było nim dobre wino. Już po chwili Winter podała mu kielich z rubinowym napojem - Nie powinnaś. “Dobry żołnierz wykonuje rozkazy bez dyskusji. Dobry oficer dowodzi bez wahania”, jak mówi podręcznik imperialnego gwardzisty. Piraci… szanują siłę. Mają też specyficzne charaktery. Mogą być na słabszej pozycji, ale powiesz coś nie tak i wychodzisz na mięczaka. Zdrowie pięknej Pani. - wzniósł kielich i wypił.

- Masz może ten podręcznik? Chętnie bym się zapoznała z zasadami. - Winter spuściła gardę w obecności Pierwszego, ukłonem i uśmiechem dziękując za komplement.

Pierwszy zaśmiał się serdecznie.

- Oczywiście że mam. Komisariat karze chłostą za nie posiadanie go przy sobie. Ale radzę podchodzić do niego z… dystansem. - Maurice sięgnął do wewnętrznej kieszeni munduru.

- Dobrze - Winter pokiwała, niemal jak dziecko przyglądając się z wyczekiwaniem Maurice'owi. To było lepsze niż czekolada. Kopalnia wiedzy i to tuż tuż na wyciągnięcie palców. - W razie pytań, znajdziesz chwilę dla mnie? - poprosiła sięgając po karawkę by dolać trunku do kielicha Maurice'a.

Wydobył z kieszeni małą książeczkę, odrobinę już sfatygowaną przez lata służby. Miała dorobioną dodatkową skórzaną okładkę. Podał podręcznik piechura Lady-Kapitan.

- Czasem ją czytam dla przypomnienia. Nie raz nieźle mnie rozbawia… choć czasem jest to niezbyt wesoły śmiech.


Brunetka przyjęła książeczkę i z niejakim namaszczeniem przesunęła palcami po okładce.

- Zróbmy tak. Jeśli się zgodzisz. Po każdym przestudiowanym rozdziale zjemy wspólny posiłek. Ty opowiesz mi o swoich wojskowych doświadczeniach a ja dopytam w razie wątpliwości. Odpowiada ci taka propozycja?

Winter miała nadzieję, że wizja skusi kuzyna. Ona sama była głodna i spragniona wiedzy.

- Z wielką chęcią przystaję na Pani warunki Lady-Kapitan. - uśmiechnął się i upił wina.

On również wyglądał na rozluźnionego.

- Musisz uczyć się szybko. Wszyscy musimy. Jeżeli chcemy wyrąbać swój kawałek profitu w Koronus musimy działać jak zgrany oddział, którym ty będziesz dowodzić. Niestety ja się do tego niezbyt nadaję. Jedyne co umiem w tej kwestii to naśladować swojego byłego komisarza.

Młoda Kapitan usiadła w fotelu obok kuzyna:

- Załoga zdaje się cię szanować. Ale rozumiem co masz na myśli. To ogromna odpowiedzialność. - ciche westchnienie wyrwało się jej mimowolnie - Ale postaram się nie zawieść ani ciebie ani pozostałych członków załogi.

Po chwili milczenia dodała:

- Maurice… Czy sądzisz… Czy sądzisz, że znajdziemy odpowiedzialnych za… Za Morderstwa?

Maurice odstawił kielich, spojrzał dziewczynie głęboko w oczy i położył swoją dużą, pokrytą bliznami dłoń na jej ramieniu.

- Winter. Prawdopodobnie odpowiedzialni za dewastację naszego domu odnajdą nas szybciej niż my będziemy w stanie podjąć kroki do odnalezienia ich. - powiedział spokojnie, w jego oczach dostrzec można było zarówno smutek jak i skrywaną furię - Musimy się dobrze przygotować, być czujni i zaradni. Na pewno podążą za nami do Ekspansji. Gdy tam dotrą musimy być w stanie odeprzeć atak i wyprowadzić kontrę. Śmiercionośną kontrę.

Winter z wysiłkiem przełknęła rosnącą w gardle gulę.
Zacisnęła dłonie na książeczce i skinęła raz głową:

- Będziemy. Nie dopuszczę by było inaczej. - mimo słów pobladła nieco.
Maurice przyciągnął dziewczynę ostrożnie do siebie i objął.

- Tak trzymaj, Oiselet. - uśmiechnął się półgębkiem - Pamiętaj, że nie jesteś jedynym Coraxem na tym okręcie. Póki żyję będę cię wspierał.

Uścisk byłego gwardzisty trwał jeszcze moment po czym puścił Lady Kapitan i uśmiechnął się trochę szerzej. Winter odpowiedziała uśmiechem. Niespodziewane wsparcie de Coraxa przyniosło brunetce ulgę i pociechę.

- Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym ci przekazać. - powiedział spokojnie i sięgnął znów w poły swojego płaszcza.

- Co takiego? - Winter odsunęła od kuzyna na powrót prostując się odruchowo.

- Inspirację. - wyjął z kieszeni niewielki obrazek i podał go Winter - Znalazłem go w katechizmie mojego ojca gdy jeszcze mieszkałem na Scintilli. Nie przywiązywałem do tego wielkiej wagi, ale… Ale ten od którego nasz dom wziął swoje imię też przeżył cios zadany w plecy.

Dziewczyna długo wpatrywała się w portrecik Corvus Coraxa, Wyzwoliciela.
Zamrugała rozpoznając rycinę. Jego też znaleziono na totalnym zaścianku, a dokonał tak wiele. Obiecała sobie w duchu by przypomnieć sobie historię imiennika w całości.

- Dziękuję, kuzynie. - w geście śmiałości i rozczulenia przykryła dłoń Maurice'a swoją dłonią - Za wszystko co zrobiłeś do tej pory. Ród przetrwa. I jestem pewna, że z Twoim wsparciem rozsławię nasze imię na nowo.

Przy ostatnich słowach zacisnęła pewnie wypielęgnowaną dłoń na palcach kuzyna.
Z jej uśmiechu promieniowała rosnąca pewność siebie.


***

Maurice de Corax siedział na fotelu pośrodku widokowej galerii usytuowanej na jednym z wyższych poziomów wieży i popijał z pucharu amasec. Jak zwykle był w pełnym karapaksie i mundurze, tylko dolną część maski zdjął odsłaniając usta i część blizny, by móc swobodnie pić. Obok stała na stoliczku butelka szlachetnego trunku oraz drugi pusty puchar. Znawca mógłby rozpoznać, że trunek nie jest żadnej ekskluzywnej marki - ot smaczny trunek bez jakiejś wielkiej głębi smakowej. Spojrzeniem kontemplował bezkresną czarną pustkę kosmosu. Gdzieś tam pozostawił swoje przeszłe życie. Wzniósł puchar do kosmosu i wychylił. Za żołnierskie lata, a co! Lecąca przez obrzeża Pobojowiska fregata oddaliła się zbyt bardzo od morza szczątków, by tworzące je wraki były dostrzegalne gołym okiem, ale pierwszy oficer czuł, że unosiły się gdzieś w oddali, tuż poza zasięgiem jego wzroku.

Słysząc stukot butów na perforowanej metalowej podłodze galerii odwrócił głowę w prawo, powitał nie zdradzającym żadnych emocji wzrokiem zbliżającego się seneszala. Naczelny intrygant Błysku przybył na spotkanie w pojedynkę, chociaż Maurice pewien był, że przywlecze ze sobą zgraję zauszników. Miał na sobie ten sam czarny uniform bez dystynkcji, który założył na powitanie pani Corax i jej krewniaka w dniu ich przylotu na fregatę, uzupełniony o jeden nowy element.

Maurice uniósł nieznacznie jedną brew, kiedy jego wzrok spoczął na przytroczonej do pasa Christo Barcy kaburze. Charakterystyczny kształt broni zdradził pierwszemu z miejsca jej rzadki charakter. Seneszal nosił przy sobie pistoletową meltę - kosztowną i śmiertelnie niebezpieczną - bez wątpienia chcąc dodać sobie powagi w oczach człowieka, który na żołnierskim fachu zjadł już dawno zęby. I przyprawił go o szczere rozbawienie.

- Panie Corax, dziękuję za przyjęcie zaproszenia do spotkania – powiedział pozornie życzliwym tonem Barca – Gratuluję niedawnego zwycięstwa. Zniszczenie piratów podniosło morale całej załogi, a Imperator mi świadkiem, że bardzo nam było to potrzebne. Teraz musimy się przygotować na inne wyzwanie, być może jeszcze poważniejsze.

Corax milczał. Zlustrował czerwonymi wizjerami Barcę i uśmiechnął się. Wskazał fotel obok stolika i drugi puchar.

- Salut, seignieur Barca. Merci bien, że macie seneszalu takie wysokie mniemanie o mojej żywotności. Czuję się wielce doceniony i zakłopotany, że na spotkanie z tobą wziąłem tylko to. - poklepał się po swojej kaburze u pasa w której spoczywał najzwyklejszy autopistolet, chociaż przy pasie z drugiej strony zwinięty był nieodłączny batog.

Maurice choć był wojakiem z krwi i kości to lubił etykietę. Można było strzelić nią nadwrażliwych szlachciców w pysk bez podnoszenia ręki.

- Félicitations należą się natomiast wszystkim. - to już powiedział bez rozbawienia, bowiem pochlebstwo seneszala zakrawało o bezczelne wazeliniarstwo - Co chciałbyś ze mną omówić?

- Nie mam zbyt dużej wiedzy o charakterze pływów Osnowy w tym regionie – wyznał seneszal, tonem sugerującym szczere rozczarowanie brakiem niezbędnych informacji – Jest to jednakże pogranicze sektora, słabo zmapowane. Wolę się przygotować na najgorsze w trakcie tranzytu przez Osnowę. Zna pan zapewne zwyczajowe niebezpieczeństwa, jakie czyhają na podróżnych w Immaterium?

Maurice nie poruszył ustami. Czerwone wizjery były dalej wlepione w Christo, który nie skorzystał ani z zaproszenia do picia, ani z siądnięcia w fotelu. Maurice upił kolejny łyk z pucharu by nie dać po sobie poznać, że jego oczekiwania co do tej rozmowy ostro się wyminęły z tym co dostał. Spodziewał się po Barce jakiejś słownej szermierki, meandrów dyplomacji, a tu dostawał potwarze raz za razem. A to Barca nie czekał na niego, tylko on na Barcę. Barca nie przyniósł nic do picia. Barca przyszedł z bronią przeciwpancerną na rozmowę (no dobrze, Maurice zabrał na rozmowę grox-bicz który też bardzo odstawał od etykiety). Barca przywitał go wazeliniarskim pochlebstwem, bo jeżeli już komuś gratulować to Lady Kapitan. W tym wszystkim de Corax nie wiedział czy seneszal gra mu na nosie czy wykazuje niekompetencję czy ignorancję. Wszak rozmawiał z Pierwszym i członkiem rodu RT, a że obaj byli wysoko urodzeni to...

- Coś nie tak, panie de Barca?

- Chciałem zaproponować zwiększenie ilości patroli na wszystkich pokładach fregaty w czasie transferu. Liczę na to, że zostaniemy wspomożeni przez świtę świątobliwego Ahalliona, chociaż czekam jeszcze na definitywne potwierdzenie ze strony czcigodnego. W chłodniach wciąż znajdują się ciała marynarzy poległych w hangarze. Przeczucie podpowiada mi, że lepiej nie podróżować w Osnowie ze zbyt dużym ładunkiem martwej organicznej materii. Jeśli podziela pan moją opinię, proponowałbym wystrzelić ciała w próżnię jeszcze tutaj albo je skremować w reaktorze, z zachowaniem pełnego ceremoniału.

Maurice kiwnął głową powoli. bo sugestia była jak najbardziej zrozumiała. Z resztą i tak cały dzień zajmie odprawianie ceremoniału przed translacją, czemu więc przy okazji nie pochować poległych voidsmenów.

- Szczegółowe procedury bezpieczeństwa obowiązujące na Błysku znajdują się w pamięci tabletu – seneszal wyciągnął z kieszeni płaszcza okazał elektronotes, wyciągnął go w stronę Maurice’a – Jeśli byłby pan zainteresowany ich przejrzeniem, są do dyspozycji.

Z pewnym zdziwiniem Maurice spojrzał na data-slate. Już miał odmówić, kiedy tknięty przeczuciem wziął urządzenie i zaczął przeglądać. Z procedurami zapoznał się na samym początku i to było coś co każdy pierwszy musi mieć wykute prawie na blachę. Jak Gwardzista musi znać Primer. Fakt, że seneszal mu pokazał “szczegółowe procedury” właśnie był niepokojący. Tymczasem Seneszal kontynuował.

- Wracając na chwilę do kwestii załogantów poległych w hangarze. Czy chce pan ich w jakiś sposób wyróżnić? Wydać oświadczenie jako najwyższy zwierzchnik zbrojnego ramienia rodu? Przedstawić kogoś do pośmiertnego awansu lub odznaczenia? Myślę, że pozytywnie by to wpłynęło na poziom morale, a dodatkowo przedstawiło w wyśmienitym świetle pańską osobę.

Na ostatnim zdaniu Maurice zacisnął usta w kreskę i zaczął się trząść. Policzki mu się wydęły. Zdjął resztę maski zakrył dłonią twarz. Położył data-slate na stolik. A potem zaczął radośnie rechotać jakby właśnie ktoś mu powiedział bardzo dobry dowcip.
I śmiał się tak, aż go rozbolał brzuch, zagłuszając seneszala, który wpatrywał się teraz w niego z kamienną twarzą.

- Co to za pierdolenie? - rzucił Pierwszy i pociągnął z gwinta butelki kilka głębszych łyków - Tego się nie da czytać na trzeźwo.

- Christo… to to na poważnie czy jaja sobie robisz ze mnie? - zapytał z rozbawieniem na twarzy, które znikło gdy zobaczył poważną minę seneszala - O kurwa. Na poważnie.

Pierwszy musiał pokręcił jeszcze chwilę głową po czym odsapnął ciężko.

- Ufff… no to żeś chłopie zacynił. - Maurice klepnął się w kolano i zaczął czytać na głos - Dodatkowe badania, przerabianie ciężkochorych na servitory, współżycie tylko w obecności kapłana, całkowity zakaz hazardu, całkowity zakaz agresywnych sportów, całkowity zakaz rozpowszechniania pornografii, całkowity zakaz bójek… - Maurice wymieniał kolejne rzeczy - Ty to sam wymyśliłeś? Bo gdy tu przyleciałem i czytałem cały ten regulamin to nic takiego nie było. Podczas skoku do Pobojowiska też nic takiego nie było wprowadzone.

Maurice patrzył badawczo na Christo, który najwyraźniej nie był przyzwyczajony do krytyki swoich pomysłów, a jego twarz wyrażała sporo. A raczej to jak bardzo Barca starał się trzymać emocje na wodzy nie odpowiadając.

- Taaak… widzę… chcesz się popisać przed nową Dziedziczką, prawda? - zapytał Maurice - Stąd ta nadgorliwość. - pokiwał znacząco głową.

Położywszy na stoliku data-slate Pierwszy podniósł się z fotela.

- Odłóżmy na bok potwarze na tle etykiety jakie mi zaserwowałeś na dzień dobry i to że próbujesz wpieprzać się w moje kompetencje bez wstępnej konsultacji ze mną. - rzekł Maurice dużo poważniejszym tonem - Zależy mi byśmy dobrze współpracowali dla dobra Lady Winter, twojego, mojego oraz całego Błysku Cieni. Stary miał o tobie dobre zdanie, uważał cię za rozsądnego i inteligentnego człowieka. Ja też nie miałem póki co zastrzeżeń, bo swoje obowiązki wykonujesz dobrze. Zmiany które tutaj “proponujesz” biją w morale jak młotek w jajko. Zakazujesz rzeczy które już teraz są karane albo ładujesz się załogantom do łóżek. To z lobotomizowaniem chorych to już kompletne przegięcie pały. Nie próbuj być świętszy od Eklezjarchy, ani wiedzieć więcej o podróżach w Osnowie niż Nawigatorzy i Mistrzowie Próżni. To tylko wkurwi załogę, pożytku nie przyniesie, a ludzie zamiast pożytkować energię i umysły na pracę i chwałę Imperium, będą kombinować jak ukryć się ze swoimi drobnymi przyjemnościami, jedynymi jakie mają w swoim życiu.

- Ceremoniał przed wejściem i nieustające modły w kaplicy podtrzymywane przez zmieniających się kapłanów i wachty. To się sprawdza na milionach imperialnych okrętów od tysięcy lat. Jeżeli chcesz wymyśleć coś skuteczniejszego to zasięgnij rady u Misjonarzy, Mistrzów Próżni i Nawigatorów. Myślę, że wszyscy mniej więcej powiedzą to samo: Imperator chroni, tak jak wiara, dyscyplina, praca i utrzymane w dobrym stanie pole Gellera - tu wskazał w kierunku gdzie znajdowała się na kadłubie 50 metrowa figura Boga Imperatora z której generowane było pole osłaniające ich okręt.

Zapadło długie milczenie. Maurice patrzył się w tym czasie w gwiazdy, potem zwrócił się z powrotem do Seneszala.

- Cofnij te zmiany i nie wracajmy do tego. Nie ma nic gorszego niż wysocy oficerowie wpieprzający się do życia szeregowych żołnierzy i marynarzy. Ani ty, ani ja nie jesteśmy Próżniakami, ani nie zasuwaliśmy jako załoganci, ani nawet jako midshipmeni.

- Co do pogrzebów, standardowy ceremoniał. Odczytam nad trumnami co trzeba z katechizmu, a potem oddam honory. Żadnych wielkich przemów. Między patosem, a groteską jest cienka linia.

Kolejna chwila milczenia.

- Coś jeszcze?

- Czy przesłuchania jeńców przyniosły jakieś istotne informacje? Wiedzę o aktywności tego rajdera, kryjówkach, potencjalnych sojusznikach? Czy w tej grupie znajduje się ktokolwiek, kto mógłby zostać poddany wzmocnionym technikom przesłuchań jako potencjalne źródło informacji?

Maurice pokręcił stanowczo głową.

- Nie. Sami majtkowie i bosmani. Ludzie bez dostępu do istotnych informacji. Dostali wybór - ciężko pracują i są traktowani jak nasi załoganci, albo nie pracują lub robią problemy i lądują za śluzą. Wszyscy chętnie się zgodzili na ciężką pracę. Kazałem bosman-szefowi wyznaczyć odpowiednich ludzi do ich nadzorowania.

- Myślę, że w tej chwili to wszystko – seneszal przez całą rozmowę nie odrywał wzroku od twarzy Maurice’a, teraz jednak odprężył się nieznacznie, a kolor jego twarzy powracał do normy, przeniósł spojrzenie na czarny bezkres rozciągający się poza podniesionymi osłonami galerii – Nie będę panu zajmował cennego czasu, o ile nie ma pan żadnych własnych pytań.

- Tylko jedno. Dlaczego nie pijesz? - zapytał Maurice patrząc z wyrzutem na pusty kielich po stronie seneszala.

***

Pierwszy pozostał jeszcze na pokładzie obserwacyjnym. Kiedy Christo de Barca poszedł sobie Maurice zastanawiał się nad osobą seneszala. Tak. Z jednej strony Barca reprezentował to czego Maurice nie znosił w szlachcie, ale rzeczywiście swoje rzeczy robił jak należy. Wprowadzając zmiany na swoją rękę postąpił nierozsądnie, jednak Maurice miał nadzieję, że reprymenda nauczy seneszala odrobiny pokory. Pytanie tylko jak głęboka jest szlachecka arogancja Christo, by ten nie mógł zrozumieć że na wszystko jest odpowiednia pora i nie wszystkie pomysły muszą być dobre.
De Corax wsadził dłonie w kieszenie płaszcza i zabujał się na obcasach stojąc przed bezkresem kosmosu. Przyciskiem wyłączył nagrywanie w kieszonkowym vox-rekorderze.
Brzydziła go sytuacja że nie mogli ufać własnemu seneszalowi i miał nadzieję, że Barca nie będzie dawał kolejnych powodów by mu przywalić pysk.

Nadzieja jest pierwszym krokiem do rozczarowania, jak na zawołanie z jego pamięci wypłynęła jedna z imperialnych maksym.

Wzruszył ramionami, zgarnął butelkę i puchary po czym poszedł do siebie.


****


Kiedy do dotarcia na skraj systemu pozostała jedna doba Pierwszy ogłosił rozpoczęcie ceremoniałów mających odpędzić zły los od okrętu, udobruchać duchy zamieszkujące Pustkę i zapewnić im przychylne spojrzenie Boga Imperatora.
Procesja miała okrążyć cały statek i wszystkie pokłady. Kapłani mieli ją prowadzić na zmiany, załoganci mogli dołączyć i odejść kiedy chcieli jednak "tłum zawsze musiał być". Jak się okazało pośród okrętowego rytuału było również wyrzucenie przez śluzę beczki amasecu dla Duchów Pustki.
Rytuał ten bardzo się Pierwszemu podobał, szczególnie że słyszał o takich praktykach jak zarzynanie załogantów czy ogólnookrętowy post.

Dopiero kiedy modły się zakończyły, a procesja znów weszła do kaplicy by rozpocząć nieustanne modły na czas podróży w Osnowie Pierwszy wydał pozwolenie Navigatrix, aby ta zainicjowała skok w Morze Dusz.

Następny przystanek:

Temple
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 16-11-2019 o 16:36.
Stalowy jest offline  
Stary 16-11-2019, 17:54   #82
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Dywanik Pani Kapitan:
-Pani Kapitan Tytus Garlik melduje się na rozkaz.- wypowiedział te słowa stojąc na baczność jak na gwardzistę imperium przystało. Choć wygląd VM był niechlujny, jak to typowo u niego bywało to meldując się u Szefowej na przysłowiowym dywaniku oddał pełne honory.
~ Ciekawe co chce?~ myślał czekając co takiego zrobi RT.

- Panie Garlik - Winter podniosła się ze swego siedziska i szumiąc czarną suknią podeszła do oficera. Z dłońmi złożonymi na sobie w dystyngowanym uścisku, zadarła ledwo głowę mimo, że należała do dość wysokich kobiet - Czy jest pan zadowolony ze służby na Błysku Cieni? - spytała z zainteresowaniem.

-Tak jest Sir. Służba dla rodu de Corax i powierzone mi obowiązki na pokładzie “Błysku Cieni” to wielki zaszczyt, który napawa me serce radością Sir.-

- Ma'am - Winter odruchowo poprawiła rozmówcę i ciągnęła chłodnym głosem - Czy jest coś, co zmieniłby Pan gdyby mógł?

-Tak jest Ma`am. Nie Ma`am. Pod Pani światłym przywództwem osiągniemy wielkości i zasłużymy na łaskę Imperatora Ma`am.- gadał dalej stojąc na baczność i patrząc wzrokiem w bliżej nieokreślone miejsce.

Winter przesunęła spojrzeniem po sylwetce Garlika. Ściągnęła lekko brwi na jego słowa:
- Ja… - zaczęła z lekką nutą wątpliwości w głosie… - zapewne nie uwierzy pan byłam uczona by dążyć do perfekcji. Wiem, że na statku takim jak Błysk Cieni wydaję się najmniej wykwalifikowaną osobą. W dodatku z racji mej płci stwarzam zapewne kontrowersje. - Winter urwała lecz kontakt wzrokowy wciąż trwał.

Tytus przed odpowiedzią zawahał się z lekka i zastygł w zamyśleniu uważnie patrząc w oczy Pani Kapitan. Zrywając kontakt wzrokowy zaczął mówić.
-Jeśli można to na moje to jeszcze parę sukcesów to… to to wszystko z budzenia kontrowersji zacznie działać na Pani dobro. Ludzie lubią zwycięzców, a jeśli ktoś ma początkowo trudniej, ale i tak odniósł sukces to tym lepiej.-
Podczas swej mowy porzucił pozycje na baczność i przybrał pozę “spocznij”, choć dalej unikał wzroku Winter.

Brunetka uniosła jedną dłoń, w lekkim zamyśleniu przykładając palec do ust.
Odeszła kilka kroków szumiąc trenem sukni.
-Czyli jesteśmy na dobrej drodze ku osiągnięciu ideału. Zapewne wiele nauczę się od Pana w przyszłości, panie Garlik. - Corax uśmiechnęła ciepło - I dzisiejsze manewry pójdą w niepamięć w obliczu kolejnych zwycięstw. Prawda, panie Garlik?
Lady Kapitan uniosła brwi w wyrazie lekkiego zadowolenia lub też pytania.

-Tak jest Ma`am. Jak duch Błysku da.- mówiąc powrócił do starej pozycji na baczność.
- Doskonale, panie Garlik, polegam na pana słowie. Gdyby miał pan jakiekolwiek sugestie w kwestii udoskonalania naszej wspólnej drogi ku ideałom, proszę nie wahać się mnie poinformować. - Winter złożyła ponownie dłonie - A teraz to z mojej strony wszystko. Chociaż nie…jeszcze jedno. Gdyby był pan tak dobry i wprowadził stosowne poprawki do - Winter zrobiła lekki ruch palcem wskazując ogólnie stan ubrania VMa - Oficerowie są wszak postaciami na postumencie, celem, do którego inni mają dążyć. - brunetka uśmiechnęła się zachęcająco - Byłabym doprawdy wdzięczna.

W drodze na sterniczy fotel po spotkaniu.
Tytus myślał o dopiero co odbytej rozmowie. Szczerze ciężko coś mu o niej powiedzieć. Jedno jest pewne swojej płaszczo-pelerynki po mateczce nie odda, ale fryzurę, zarost i inne części garderoby za to grzeczne proszę może ogarnąć.
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 16-11-2019, 19:46   #83
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Nawigator

Od samego początku tego skoku miała jakieś... dobre przeczucie. To, że wracała w ogrody na Morzu Dusz było jednym źródłem zadowolenia (pogłębionym o wynik starcia z piratami i ulgę, że nie przyłożyła ręki do śmierci członka rodu Xan'Tai), ale było coś... coś jeszcze. Niewysłowione.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Jmnp0xV2P3E[/MEDIA]

Przez nieco ponad godzinę zgłębiała tajniki dokumentów. Część odkrywała dopiero pierwszy czy drugi raz. Mapy Przesmyku (tudzież Cieśniny, vel Pasażu) Koronus, Paszczy, Szczęk. Pobojowisko było jedną z pierwszych Stacji Przejścia. Było ich więcej. Dokładnie sprawdzanych, wytyczanych, katalogowanych i użytkowanych przez dziesięciolecia, wieki. Aż w pewnym momencie doszło do przełomu i doświadczeni Nawigatorzy byli w stanie pokonywać szybko cały Przesmyk za pomocą jednego skoku. Ale zawsze wszyscy "nowicjusze" korzystali ze starych, nieco już zapomnianych "wysp stabilności" w rejonie słynącym z nieprzewidywalności, ciągłego wzburzenia i zagrożenia płynącego z Osnowy. Skacząc w te miejsca statki nie były narażone na przedłużający się kontakt z Immaterium... a mniej doświadczeni Nawigatorzy nie gubili się. Zazwyczaj.
Część tych wysp została porzucona - niektóre wchłonęły Wielkie Burze Osnowy, inne okazały się być w zbyt nieprzychylnych koordynatach bądź całkiem ślepymi zaułkami. Część natomiast była słynna na całą okolicę. Pobojowisko. Świątynia. Przeklęty Wiedźmi Świat. Ermitaż.

Pobojowisko było często wykorzystywane jako punkt wejściowy do Paszczy. Prowadziło bezpośrednio do najczęściej odwiedzanej miejscówki - Świątyni. Na niektórych mapach była oznaczana jako druga w kolejności po Pobojowisku. W innych opisach stała jako najbliższa względem Port Wander. Określenie relatywnego miejsca dla miejsc tak nierozerwalnie związanych z Osnową w tak specyficznym miejscu jak Pasaż Koronus było... trudne. Niejednoznaczne. Ale, najważniejsze, że Świątynia istniała i znane były jej "koordynaty" w Immaterium. Na dotarciu tam skupiła się Alecto.

Już podpięta do aparatury i wprowadzona w trans, już patrzywszy na Osnowę swym trzecim okiem, widziała to wielkie drzewo. Astronomican - a przynajmniej interpretacja podyktowana jej podświadomością. Oko było niezbędne nie tylko dlatego, że pozwalało patrzeć na Morze Dusz... ale przede wszystkim dlatego, bo filtrowało obraz, nadając mu abstrakcyjne, acz możliwe do zrozumienia barwy. Wspólnie z podświadomością przetwarzało czyste szaleństwo na abstrakcyjny ład dzieła sztuki. Chroniło umysł patrzącego przed wypaleniem.

Określiła pozycję drzewa i oceniła odległość. Dzień, może dwa w Osnowie. Normalnie, bo ten... ten Runecaster, ten plugawy acz intrygujący Xenotech, wpięty był w maszynerię nawigatorskiego tronu. Ułatwiał, skracał, ukazywał - nawet nieproszony. Na razie dała mu "pracować" w koniunkcji z ImperialTechem i jej zdolnościami. Będzie musiała mu się potem bliżej przyjrzeć...

W niedalekiej oddali widziała charakterystyczną, zamgloną dolinę. Pasaż Koronus. Po bokach dwa olbrzymie klify. Jeden pokryty tak gęstymi chaszczami wijących się czarnych cierniokrzewów o ciągle rosnących, więdnących i na powrót rosnących różach formujących dziwaczne kształty i nieopisane kolory - Void Dancer's Roil. Drugi ociekający lawą i magmą, buchający wyziewami dymu i siarki, eksplodujący w erupcjach - Screaming Vortex.

Ona była tu. Na... cmentarzu. Ogród tutaj oddawał pola wielkiemu, zapuszczonemu i staremu cmentarzysku przepełnionym kruszejącymi nagrobkami. Pobojowisko, tak to wyglądało. Przygnębiająco i... niebezpiecznie, im bliżej serca cmentarza padał jej wzrok. Ale czyste, bez chaszczy.

Po jednej stronie było coś innego. Wielki, świetlisty czerwony kwiat. Stary kwiat. A w nim pojedyncza drobina jaśniejącego, złotego pyłku. To musiało być Port Wander w układzie Rubycon II. Nieco dalej ledwo co dostrzegła niknący w cieniu młodszego brata układ Rubycon I. Tam nie świecił żaden wielki czerwony kwiatostan, ledwo pojedynczy kwiatek - malutka biała smagliczka albo gęsiówka. Nieco bliżej Pobojowiska, w równej odległości do ust kanionu, cmentarza i wielkiego kwiata, było... pole. Puste pole. Nawet nie porośnięte trawą. Ubite klepisko, gdzie aż na odległość widać było tysiące, setki tysięcy śladów obuwia, idące ze strony kanionu lub w jego stronę. To była tak zwana Pierwsza Stacja. "Kawałek" międzysystemowej próżni z łatwym dostępem tak w Materium, jak i Immaterium. Nie było tam nic... oprócz dogodnych warunków do wejścia lub wyjścia z Paszczy, może nawet lepszych niż na Polu Bitwy.

Słyszała oznaki burzy. Ciernie po lewej stronie kanionu (od jej wschodniej pozycji patrząc, czyli na południe) rozrastały się i zaczynały wściekle biczować okolicę. Wulkany po drugiej stronie wybuchały, chlapiąc lawą i miotając piroklastyczne głazy. A do tego zbierały się czarne chmury, spojrzenie na świetliste drzewo było zamglone.

Ale nie dla niej. Jeszcze nie teraz. Tym bardziej, że od strony drzewa przyleciał... świetlik. Przez moment Alecto była sparaliżowana strachem. Nie wiedziała, czy to jakieś zagrożenie. Rzadko kiedy widziała w ogrodach żywe istoty inne od flory. A tutaj ten owad, poruszający się powoli, prawie leniwie - ale pokonujący w jedną myśl nieskończone dystanse - podleciał do niej. Mogła tylko patrzyć w jego wielkie, wielofasetkowe oczy. A potem jego światło ją oślepiło.

Zamrugała. Robaczek zniknął, a ona raz jeszcze powiodła wzrokiem. Wszystko było jak we śnie. Drzewo jaśniało jakoś inaczej. Wiedziała gdzie jest, nawet jak spojrzała na inne miejsca. Powidok na jej oczach wskazywał jego pozycję i uczulał na jego obecność. Mając tą wiedzę, mogła iść gdziekolwiek. Wciąż nie chroniło to przed burzą, jednak. Musiała albo ryzykować ucieczkę, albo pójść gdzieś, gdzie było bezpieczniej. Bezpieczniej niż na cmentarzu w czarnej wichurze, gdzie szalały bryzgi lawy i smagnięcia cierni.

Spojrzała bardziej wgłąb kanionu. Widziała wyraźnie kolejną ze Stacji - tą określaną mianem Świątyni. Zaczęła tam iść. Pomimo nadciągającej burzy była pewna siebie, pełna spokoju, zadowolona.

Nie minęło kilka kroków, a dotarła na miejsce. Po bokach potężne ściany klifów. Przez chwilę stała tak, pogrążona w lęku. Lawa i ciernie leciały ku niej. I... nic. Spłynęły po szklanej kuli, nawet jej nie zarysowując.

Była w szklanej kuli, w której fruwały mniejsze kule. Jak w astrolabium, przytwierdzone do podłogi usłanej... sztucznym śniegiem? W powietrzu fruwały drobinki tegoż, dopełniając obrazu śnieżnej kuli z osobliwym wnętrzem. Wiedziała, że cierniokrzewy, erupcje i szkwał nie spenetrują kuli... ale samo patrzenie na nie sprawiało, że przepełniała ją burza najgorszych emocji. Zamrugała. Skupiła się. Widziała powidoki map. Wnętrza sanktuarium na wieży nawigatorskiej Błysku Cieni. Okolicę w Materium. Wnętrze The Temple w realspace. "Rozgarnęła" widziadła ogrodów, wkraczając w wyrwę do mroźnej, ciemnej Pustki kosmosu.

Wyszli w idealnym miejscu - wystarczająco daleko od skraju systemu by zaoszczędzić czas na loty i skany, oraz wystarczająco daleko od studni grawitacyjnych i wszelakich innych potencjalnych zagrożeń dla okrętu. Odłączono ją od aparatury, napojono, zmieniono jej odzienie, postawiono na nogi. Dopiero wtedy otworzyła oczy, mrugając wściekle.

Jej służący sapnęli. A potem padli przed nią na twarz, z namaszczeniem szarpiąc za poły jej płaszcza i dotykając butów.

- Oczy! Jej oczy...

- Namaszczona!

- Astronomican ją prześwietlił!

- Bóg-Imperator łaskę... łaskę zesłał!

O co im chodziło?

Poszła do łazienki i spojrzała w lustro. I była w szoku. Jej "zwyczajowy" niebieski kolor ustąpił pola... złotemu, jakby nawet promieniując lekko, "dymiąc" złotym blaskiem. Słyszała o takich przypadkach. Gold within gold. Promienista energia Astronomicanu prześwietliła jej wzrok. Ciężko jej było go skupić - widziała wypalony powidok drzewa, błysk odwłoku tamtego świetlika. Pod zamkniętymi powiekami kontury jarzyły się czerwienią.

Wszyscy

Podróż w Osnowie była... komfortowa. Dodatkowe środki ostrożności, spolegliwość Duchów Maszyny i kunszt nawigatorski Alecto z Domu Xan'Tai posłużyły, czyniąc podróż bardzo krótką. Dwanaście godzin, plus dwie dodatkowe na technikalia związane z maszynerią, przejściami plazma-warp i void-Gellar (i vice versa) oraz samym otwieraniem/zamykaniem ryftu i Translacją (wlotem/wylotem z kontrolowanego rozdarcia Zasłony w Materium).

Trafili tam, gdzie mieli trafić. Do Stacji Przejścia "Świątynia".

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=icms6Y1ChxI[/MEDIA]

Interesujące miejsce, zupełnie odmienne od Pobojowiska. Niewielki mini-systemik gwiezdny, w centrum którego była bardzo mała, prawie całkiem wypalona, starożytna gwiazda w typie białego karła. A wokół niej fruwało mnóstwo skał. Asteroid? Planetoid? Ciężko było powiedzieć o nich cokolwiek prócz tego, że było ich dużo, miały raptem po kilkaset metrów średnicy i były... perfekcyjnie wyrzeźbione. Nie były geoidami, a dosłownie sferami, kulami. I poruszały się w perfekcyjnie zaplanowanych orbitach, tańcząc wokół gwiazdy z choreograficzną precyzją. Były zbudowane tylko z martwej kosmicznej skały. Skany nie wskazywały żadnych godnych uwagi surowców mineralnych na nich czy w nich.

Augery natomiast wykryły coś jeszcze. Drugi statek. Postawiono mostek w stan gotowości. Szybko odebrano sygnał z transpondera IFF - więc był to okręt imperialnej konstrukcji. Krążownik klasy Lunar Righteous Crusader, należący do Rodu RT Umboldt, pod kapitanatem RT o imieniu Wrath Umboldt.

Błysk Cieni otrzymał wezwanie z mostku "Prawego Krzyżowca" w chwilę później.



Mechanika

Objaśnienie rzutów na pierwszą podróż w Osnowie:
Determining Duration of the Passage - Navigation [Warp] 02/84 (Int 44 + 10 Talented + 30 komponenty, test +0), 7 DoS
1 dzień podróży w Warp, cięty przez Runecaster na równe 12 godzin - czyli 6 dni czasu w realu mija w międzyczasie.
Locating the Astronomican - Awareness 01/60 (Per 50 + 10 test), 6 DoS
Rzut MG: Charting the Course - NavWarp 30/94 (84 + 10 test), 7 DoS
MG: Warp Travel Encounters - 76 - All's Well (rzut 56 + 20 za Astronomican Degrees of Success) lub wybrany przez MG wynik 54 - Warp Storm. Alecto bezbłędnie wszystko rozpracowuje i, Captain Obvious, wybiera opcję nr 1. Rzut na zdarzenia w Osnowie jest raz na 5 dni podróży na Morzu Dusz (min. 1) i zazwyczaj jeden losowy lub wybrany przez MG, ale statek ma xenotechniczny Runecaster - dwa rzuty i wybór jednego z nich przez Nawigatora.
Steering the Vessel - NavWarp 06/134 (84 - 10 test + 60 Astronomican DoS), 13 DoS
Leaving the Warp - NavWarp 30/124 (j.w. ale -20 test), 10 DoS
Statek wyjdzie z Osnowy tam i wtedy, gdzie sobie tego NAV / RT zażyczy. Z dokładnością co do milimetra i sekundy.

Specyfika Stacji Przejścia "Świątynia"
- Dzięki dobrym warunkom "immaterialnym" w tym regionie, Nawigatorom jest łatwiej wytyczać kursy przez Osnowę; +10 do wszystkich testów na Warp Jumps wykonywane z tego systemu gwiezdnego,
- W odległości równej i niższej niż 1 AU (Astronomical Unit) od gwiazdy, przelatujący statek musi wykonać test Pilot (Spacecraft) -10 + Manoeuvrability aby nie nadziać się na te fruwające skały (zasady podobne jak przy wlocie w Asteroid Field, ale test dużo trudniejszy).
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 18-11-2019 o 12:43. Powód: Mechanika.
Micas jest offline  
Stary 17-11-2019, 10:35   #84
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację



Drzwi do kwater Lady Corax zdawały się tak samo zamknięte jak kilka minut temu, zanim Ahalion stanął przed nimi. Mężczyzna stał spokojnie, wpatrując się w zimną stal z wyczekiwaniem, jakby spodziewając się, że ta sam roztopi się przed nim, wpuszczając go do środka. Czas który upłynął od ostatniej bitwy dał kapłanowi możliwość wielu modlitw. Wielu refleksji. Wielu przemyśleń. Misjonarz powoli podniósł dłoń i zapukał. Pamiętał dokładnie gdy ostatni raz został wezwany do tych komnat. Pamiętał doskonale ostatnią spowiedź Lorda Kapitana Corax.

- Zapraszam - dobiegło ze środka przy wtórze szumu rozsuwających się drzwi. Winter była w gabinecie sama i siedziała przy rozłożystym stole swego ojca. Stole wyjątkowo uporządkowanym z różnego rodzaju śmieci. Cały "gabinet" jak nazywała tę kajutę był ugładzony i posegregowany lecz brakowało w nim śladów obecności samej Corax. Było to czwarte spotkanie z cyklu rozmów jakie zaplanowała sobie Winter. Tym razem jednak bez obecności Seneszala, który miał inne zobowiązania.

- Cieszę się z pańskiej wizyty, mości Misjonarzu. Nie mieliśmy do tej pory okazji pomówić na spokojnie. - Winter wysunęła się zza biurka by przywitać gościa.

Kapłan odczekał chwilę zanim powoli wsunął się do pomieszczenia. Dłonią gładząc rękojeść miecza, mężczyzna spokojnie rozejrzał się po komnacie zanim zwrócił się do kobiety.
- Niewiele tu zmieniłaś. Pani. Mów mi Ahalion. On tak mówił. Sługa Eklezjarchii nie jest panem. Nie mam tytułów w jego oczach. Tylko wiarę. - misjonarz zbliżył się do pani kapitan. Zdecydowanie za blisko jak na dozwoloną etykietę.
- Pragniesz spowiedzi? Córko Imperatora. - Ahalion przekrzywił lekko głowę w bok czekając na odpowiedź.

- Spowiedzi? - Winter zaskoczona cofnęła się odruchowo o pół kroku. Natychmiast jednak wyprostowała się i ściągnęła ramiona. Chwilowy niepokój wywołany bliskością nawiedzonego i jakże odmiennego mężczyzny zastąpił błysk uporu w oczach brunetki. - Nie. Teraz nie czuję by był dobry czas na spowiedź, Ahalionie. Za to chciałabym byś to ty opowiedział mi o ojcu i o tym jak pomagałeś jemu.

- Boisz się mnie? - Kapłan opuścił nieznacznie głowę zawstydzony. Jego wzrok niczym zaklęty był skupiony na broni, która była przytroczona do jego pasa.
- To miecz. Prawda? Nie byłem pewny czemu mnie wezwałałaś. Dlatego go zabrałem. Nie bój się, nie śmiałbym skrzywdzić jego córki. - oczy duchownego zwęziły się przypatrując się kobiecie. Kapłan kontynuował.
- Opowieść o ojcu czy opowieść o pomocy? To dwie różne historie. Są rzeczy których nie wiem. Te będą w dziennikach okrętu. Jak mu pomagałem? Nie wiem. Spowiadałem go. Byłem jego spowiednikiem. To mu pomagało, tak mówił. On… - misjonarz zawahał się. Przerwał na chwilę ważąc słowa, których miał użyć.
- To było też inaczej. Słowa nie są moją mocną stroną. Długie opowieści. Rozmawialiśmy. On mnie rozumiał. Rozumiesz, prawda? - twarz Ahaliona zastygła w natchnionym oczekiwaniu. Tak bardzo pragnął by ona również, jak jej ojciec, zaakceptowała go.

Winter przez dłuższą chwilę milczała, obserwując zmieszanie misjonarza, a następnie westchnęła i jakby nieco rozluźniła.

- Może usiądziesz, Ahalionie? Czy napijesz się czegoś? - spytała mężczyzny z troską, sama siadając i wskazując misjonarzowi fotel obok. Wiedziała, że sprawy duchowe były dla wielu osób szczególnie ważne. Ona sama nie była szczególnie potrzebującą spowiedzi, dzielenia się najskrytszymi myślami z obcymi ludźmi. Może przez brak zaufania? Ale była też ciekawa ojca, którego praktycznie nie znała.

- Wiesz, że nie znałam mego ojca zbyt dobrze. - lekkie niedomówienie przechodziło jakże gładko - Był… zajętym człowiekiem. Skoro ufał tobie do tego stopnia, że spowiadał się Tobie, to znaczy, że znałeś go bardzo dobrze. Zgodzisz się zatem opowiedzieć mi o nim? Jakim był człowiekiem? Jakie wartości były mu najbliższe?
WInter wychyliła się ku Ahalionowi nieco z wyrazem zaciekawienia i niemej prośby.

Duchowny praktycznie opadł na podłogę tam gdzie stał. Siadając ze skrzyżowanymi nogami umieścił miecz na kolanach, robił to powoli, z uszanowaniem dużo większym niż można się było spodziewać po zwykłej broni. Mężczyzna wziął głęboki oddech.
- Nie mogę pić. Nie powinienem. - Kapłan podniósł wzrok na Lady Corax, nie przestając głaskać ostrza miecza, co zdawało się robił całkiem nieświadomie. Ten mężczyzna w brudnych, znoszonych szatach, kiwający się lekko do przodu i tyłu. Obwieszony modlitwami do Imperatora. Z ciałem pokrytym symbolami, z których tylko nieliczne miały związek z jego wiarą. Pierwsze wrażenie jakie wywoływał, na pewno nie wiązało się ze słowem zaufanie. A jednak twierdził, że były kapitan Błysku Cieni, głowa rodu Corax, mężczyzna, który jeszcze do niedawna dzierżył władzę nad milionami ludzi. Ten sam mężczyzna wybrał go na swego spowiednika.
- Twój ojciec był osobą o wielkim skupieniu. Pełnym zaangażowaniu. Niespotykanej sile woli. Nie bał się ryzyka ale nie był w tym szalony jak niektórzy. - kąciki ust kapłana wyraźnie się podniosły na tą wzmiankę. - Konsekwentny. I jak każdy miał swoje wady i słabości. Jednak ci, którzy mieli go szanować, wielbili go. Ci którzy mieli się go bać, wymawiali jego imię z trwogą, jeśli w ogóle się na to odważyli. - misjonarz nie zająknął się ani razu w tym krótkim wywodzie. Jego głos był spokojny i opanowany. Sprawiał wrażenie jakby recytował jedną ze swoich wyuczonych na pamięć modlitw.
- Może dlatego nasz układ działał tak dobrze.
W czasie wywodu Ahaliona oczy Winter powiększały się stopniowo z każdym słowem.
Postać ojca rosła do rozmiaru gigantycznego postumentu, niemal nieosiągalnego ideału.
Ostatecznie szlachcianka przełknęła z trudem i by pokryć zażenowanie podniosła się by nalać dwie szklanki wody. Jedną z nich podała misjonarzowi uciekając wzrokiem. Upiła łyk wody zaciskając palce na szklance by pokryć drżenie dłoni.
Cała ledwo nowonabyta pewność siebie jakby się ulotniła gdy Winter siadła w fotelu, wolną dłonią prostując nieistniejące fałdy na sukni.
- Tak… - szepnęła najpierw by natychmiast powtórzyć mocniejszym głosem - Tak. Brzmi jak ojciec. Długo go wspierałeś? Podejrzewał coś na temat swoich morderców? Komu z obsługi ufał poza Tobą? Jakie trapiły go wątpliwości przed… Przed śmiercią?
Ciemne włosy opadły nieco na twarz Winter gdy wpatrywała się w niewielką taflę wody w szklance.
- Rok. Rok czasu. Rok od kiedy moje stopy przekroczyły próg jego domu. Rok czasu od kiedy mnie zaakceptował i powitał. - Kapłan na moment przerwał. Wspomnienia przeszłych miesięcy zalały go nagłą falą. Głęboki oddech wystarczył by wrócić do teraźniejszości. Winter nie chciała przerywać mężczyźnie, który zdawał się być w żałobie po jej ojcu. Tak jak ona. Różnica była jedna: on znał starego Coraxa lepiej niż jego własna córka.
- Nie spodziewał się zamachu. Nikt z nas się go nie spodziewał. Gdyby było inaczej, walczyłby z nami u swego boku. Gdybyśmy wiedzieli, na Złoty Tron, inaczej by to wyglądało. - ostatnie słowa duchowny praktycznie wysapał przez zaciśnięte zęby. Kontrolki na spuście miecza zapaliły się, gdy dłoń kapłana zacisnęła się mocniej a zęby samego ostrza drgnęły nieznacznie. Zdawało się, że Ahalion nawet nie zwrócił na to uwagi. Brunetka jednak owszem.
- Wiele o nim mówiono, po jego śmierci. Ale możesz mi zaufać w jednym. Nie był heretykiem. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby było inaczej. Ecclesiarchy by o to zadbało. To skomplikowane, ale oni byliby pierwsi na okręcie. To bardzo długa rozmowa. Dla ciebie i dla mnie. Czy na pewno to jest to co chcesz usłyszeć? Od szaleńca? Wiem co o mnie szepczą. Ja też mam swoje sekrety, Winter Corax. Czy na pewno jesteś nie gotowa? - Ahalion Cane Iss nie przerywał kiwać się w przód i w tył, cały czas wpatrując w twarz pani kapitan.

- Drogi Ahalionie - zaczęła Winter czując się przewiercana na wskroś wzrokiem Misjonarza - gdy poznasz mnie lepiej mam nadzieję, że zauważysz, że lubię wyrabiać sobie zdanie samodzielnie. Po tym wszystkim...każdy nosi w sobie odrobinę szaleństwa. A Ty… zdaje mi się kochałeś mego ojca.
W słowach szlachcianki brzmiało to zupełnie bez podtekstów, naturalnie i jakby oczywiste. Ona sama była uczona, że jej poddani ją uwielbiają za sam fakt istnienia. Nie miała też powodów przypuszczać by było inaczej w przypadku jej ojca.
- Co więcej z twej opowieści do tej pory wynika, że ojciec zasłużył na to. - dziewczyna uśmiechnęła się i jej twarz nagle nabrała ciepła, a ostre rysy złagodniały. Chciała naśladować Gunnara. - Będę modlić się, bym i ja potrafiła zyskać miłość i szacunek załogi. Oby On wskazał mi drogę.

- Jeżeli nie jesteś pewien, czy jesteś gotowy lub uznałeś, że to ja nie jestem gotowa, uszanuję to. Liczę jednak, że podzielisz się ze mną wiedzą i spostrzeżeniami w stosownym czasie.

- Odpowiedz mi w takim razie na pytanie. Jaki jest twój cel? Co chcesz osiągnąć? Nie znam cię a ty nie znasz mnie. Jedynym co nas łączy jest Gunnar Corax. Jeśli chcesz mi zaufać, jeśli chcesz bym ja zaufał tobie, musisz się w tym zanurzyć po czubek głowy. I jeśli to zrobisz, na Imperatora przysięgam, pójdę za tobą aż na samo dno jeśli będzie trzeba lub użyczę ci mych ramion, mych pleców, mej wiary by cię wesprzeć. By dźwigać ciężar, którego ty sama nie będziesz w stanie. Tak jak to robiłem dla twojego ojca. - misjonarz sięgnął po szklankę z wodą. Nie powiedział nowej kapitan okrętu, że nie pił tyłko dlatego, że jedyna osoba z która sobie na to pozwalał była zwyczajnie martwa.

- Ród musi zawsze wygrywać. - odparła Winter z kolei odstawiając swą szklankę. Teraz to ona brzmiała jakby recytowała formułkę - Słyszałam to powtarzane do znużenia od najmłodszych lat. - wyjaśniła zamyślona i spoglądająca nieobecnym spojrzeniem na rozmówcę. - Do niedawna było to ledwie pustym zdaniem. Workiem, do jakiego można było upchnąć wszystko, Ahalionie. Teraz… teraz zaś stało się wszystkim. - brunetka poszukała spojrzenia misjonarza prostując się jakby zbierała siły - Rozumiesz? To jest cel i droga do niego. Dla mnie…

- To nie była jego droga. Ale skąd masz to wiedzieć, nawet go nie znałaś. Myśl. Myśl. Myśl… - kołysanie kapłana, które towarzyszyło rozmowie przez cały czas, natężyło się do tego stopnia, że ciężko było stwierdzić czy mężczyzna nie zrobi sobie krzywdy. I nagle misjonarz znieruchomiał całkowicie. Zaczął przemawiać, jakby nagle ktoś wyjawił mu oczywistą prawdę, która była odpowiedzią na wszystkie możliwe pytania ludzkości.
- Nie rozumiesz. Nie znałaś go. To proste. Tak bardzo proste. Na Imperatora. - był podekscytowany jak małe dziecko, które właśnie dostało nową zabawkę. Winter wpatrywała się w niego ze ściągniętymi brwiami - Ty jesteś rodem. Nie rozumiesz? Nie ma nikogo innego. Tylko ty. Została tylko Winter Corax. Tylko ona może mówić czym jest ród. Tylko ona może decydować czego ród potrzebuje. Nikt inny, bo innych nie ma. To proste, prawda?

Winter gwałtownie wstała z fotela. Była wyraźnie wzburzona. Szumiąc czarną suknią podeszła do okna i wróciła ponownie kilka kroków.
- Nie chodzi jedynie o mnie, na Imperatora! Ahalionie! - wydawała się o wiele bardziej ludzka bez lodowej maski prezentowanej do tej pory. - Ród to o wiele więcej! - delikatna dłoń zwinięta w pięść, uderzyła w równie wypielęgnowaną drugą dłoń. - To imię, to dziedzictwo, to odpowiedzialność za Ciebie, za wszystkich na pokładzie. Nawet za sam statek! To konieczność pomszczenia i przedłużenia linii!

Winter przyłożyła dłonie płasko do opiętej gorsetem przepony. Starała się uspokoić. Nie podobało jej się to, że straciła kontrolę.

- Uwierz mi. Zdaję sobie sprawę ze swych zobowiązań. Mimo, że wytykasz mi w twarz brak osobistej znajomości własnego ojca. By przysporzyć rodowi dumy, nie jest to konieczne. On żyje w każdym z was. Dlatego rozmawiamy.

Brunetka zakończyła i dla wsparcia oparła się dłonią o biurko.

Duchowny podniósł się z klęczek. Podszedł do okna, przy którym jeszcze chwilę temu stała jego rozmówczyni. Minęła chwila ciszy, zanim duchowny zdał sobie sprawę, że zwyczajnie zapatrzył się w pustkę otchłani. Winter obserwowała misjonarza z bliskiej odległości. Robił trudne do określenia wrażenie. Drgnęła gdy w końcu przemówił.
- Nie. Rozmawiamy dlatego bo mnie wezwałeś a ja się zgodziłem przyjść. A on jest martwy. Imperator przyjął go do siebie w jego nieskończonej łasce, by walczył u jego boku w ostatecznej bitwie. Rozmawiamy dlatego, bo chcemy. Ty i ja. Tu i teraz. I nie wytykam ci niczego, córko Gunnara. Nie znałaś go i tyle. Tak jak i ja sam. Dlatego pytam się jeszcze raz, czego ty chcesz.
- Odnowić ród, umocnić imię i dokonać zemsty na zabójcach ojca. - Winter odpowiedziała ponownie zdecydowanym głosem - Tylko tyle. - uśmiechnęła się smutno.

Ahalion pokiwał głową w zrozumieniu.
- Zgoda. - odwrócił się do niej i pewnym krokiem podszedł do jednego z regałów. Po chwili lady Corax usłyszał brzęk lodu odbijającego się od brzegów szkła i odgłos odkorkowywanej butelki. Chyba jednej z tych, której zawartości sama kobieta nie była do końca pewna.
- Dobrze, że niewiele tu zmieniłaś. Szkoda by było gdybym nie mógł znaleźć tej butelki. - kapłan podszedł do pani kapitan i podał jej jedną ze szklanek. Winter przyjęła alkohol z lekkim zdziwieniem na twarzy. Misjonarz nie przestawał jej zaskakiwać. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek przestanie?

- Byłem nie tylko spowiednikiem twojego ojca. Był dokładnie taki jak powiedziałem ci na samym początku. Ale też był człowiekiem. Tutaj właśnie nim był. W tych czterech ścianach mógł w końcu przestać być dowódcą, gubernatorem, kapitanem, kupcem. przywódcą czy głową rodu. Tutaj powierzał mi swoje sekrety, tutaj ja powierzałem mu swoje. - duchowny upił spory łyk ze swojej szklanki. - Więc pozwól mi zdradzić mi swój pierwszy. Mam na imię Ahalion Cane Iss. Ahalion z imienia nadanego mi przez Ecclesiarchy. Cane z imienia nadanego mi przez moje plemię w rytuale odrodzenia. Iss z pamięci dla mych poległych braci, z obietnicy i przysięgi dla tych, którzy przetrwali. Iss jest święte. Iss znaczy... - kapłan pochylił się do ucha swej rozmówczyni. Czynność tak dziwna, zważając że w pomieszczeniu była ich tylko dwójka. Wyszeptał jej swoje przeznaczenie.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdziwienia gdy spoglądała w twarz misjonarza z bliska. W końcu odsunęła się i wypiła haustem zawartość szklaneczki. Zatchnęło ją choć nie wiedziała czy bardziej z szoku czy z powodu silnego alkoholu.

- Tak. Ta rozmowa trochę nam zajmie, Ahalionie. - to musiał być znak. Nabierała o tym coraz więcej przekonania.

Nim kontynuowali rozmowę Winter anulowała resztę spotkań umówionych na ten wieczór, włączając to Seneszala Barca i zaordynowała przyniesienie posiłku dla dwóch osób do gabinetu, wszak damie nie wypadało się upajać alkoholem.

Gdy służba ustawiła nakrycia i zostali ponownie we dwójkę z misjonarzem, dziewczyna podjęła rozmowę rozlewając kolejną porcję alkoholu. Wypytywała Ahaliona o najważniejsze dla niej sprawy, słuchając uważnie jego odpowiedzi.

Rozmowa toczyła się długo w noc, a Winter czuła, że w końcu widzi światło w tunelu.

Obydwoje z misjonarzem zostali odprowadzeni do swych prywatnych kajut przez służbę na krótko przed świtem.

 
corax jest offline  
Stary 17-11-2019, 17:38   #85
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Fabularka napisana wspólnie z milady

10 Ianuarius 816.M41, apartamenty seneszala

Dyskretna muzyka sączyła się cicho z ukrytych przemyślnie głośników uprzyjemniając parze zasiadających w saloniku arystokratów wspólny posiłek. Przez dłuższy czas lady Winter i Christo Barca nie rozmawiali o niczym, rozkoszując w zamian swe podniebienia smakiem doskonale przyrządzonego spectoriańskiego kraba. Błysk Cieni mógł był trapiony przejściowymi kłopotami z zaopatrzeniem, ale sekretarz Barcy starannie dbał o to, by jego pryncypał nie odczuł owych niedogodności na własnej skórze. Podczas ostatniego postoju w cywilizowanej przestrzeni kosmicznej, na wysokiej orbicie Junosu, skrupulatny w pełnieniu swych obowiązków Percival zadbał o to, aby do osobistej chłodni seneszala trafiły najbardziej wyszukane kulinarne specjały, o których istnieniu zwyczajni załoganci Błysku często nawet nie wiedzieli.

Seneszal odczekał, aż Winter Corax dokończy własnego kraba, po czym odsunął od siebie półmisek i wytarł usta i palce jedwabną chusteczką, którą przez cały posiłek trzymał na kolanach. Upiwszy z kryształowej karafki łyk wina zmienił swą pozycję w krześle gotowiąc się do prywatnej w swoim charakterze rozmowy. Jeden ze stojących w rogach saloniku lokajów podszedł czym prędzej do stołu, skłonił głowę w wyrazie szacunku, po czym zebrał poplamione resztkami sosu naczynia.

- Żywię ogromną nadzieję, że posiłek przypadł milady do gustu - powiedział uprzejmie gospodarz - W przeciwnym razie będę zmuszony wyrzucić swego kucharza przez śluzę, aby zadośćuczynić rozczarowaniu pani kapitan.

Winter uniosła spojrzenie na czarnowłosego seneszala.

- Posiłek był wyśmienity - odparła z lekkim uśmiechem - Doprawdy nie ma potrzeby marnować zasobów ludzkich, mości seneszalu. Mogę jedynie zgadywać, ile czasu zabrało znalezienie równie utalentowanego cuisiniera jak i składników na samą potrawę. Dziękuję za zaangażowanie w dbałość o wszystkie szczegóły. Nie mówię jedynie o dzisiejszym przyjęciu - Winter skłoniła lekko głową a grube loki opadły nieco na jej ramię. - Czy jest coś, czego panu samemu w tej chwili brakuje?

- To możliwość rozmowy z milady jest dla mnie rzeczą, jakiej mi ostatnio najbardziej brakowało - Christo przyjął kulinarny komplement uprzejmym skinięciem głowy, spojrzał wymownie na lokajów. Odziani w karmazynowe liberie służący natychmiast uprzątnęli resztę naczyń, po czym opuścili salonik zamykając za sobą drzwi. Gospodarz wstał od stołu, poprowadził swego gościa do dużo wygodniejszych skórzanych kanap, na których piętrzyły się haftowane misternie poduszki.

Skromnie i prosto ubrana Dalia przeszła przez próg sąsiedniego pomieszczenia, z upiętymi w kok włosami, w szacie dość luźnej, by nie podkreślała zbyt wyraziście jej linii ciała. Przyniosła ustawiona na srebrnej tacy butelkę złocistego koniaku oraz dwie kryształowe karafki. Seneszal podchwycił jej badawcze spojrzenie, kiedy nalewając trunku do karafek jednocześnie kątem oka przyglądała się nowej pani okrętu. Podziękowawszy kobiecie ruchem dłoni Christo odczekał, aż ta opuści pomieszczenie, po czym podjął dalszą rozmowę.

Wiedział doskonale, że Dalia i tak usłyszy każde wypowiedziane w saloniku słowo dzięki miniaturowym mikrofonom umieszczonym w różnych punktach pomieszczenia.

- Zanim przejdziemy do pewnych frapujących mnie kwestii, chciałbym wpierw raz jeszcze złożyć gratulacje. Spektakularne zwycięstwo w bardzo dogodnym momencie. Załoga okrętu bardzo tego potrzebowała, morale zauważalnie się zwiększyło. Rzecz jasna pomógł w tym również łup zdobyty na wraku tankowca. Raz jeszcze gratuluję milady, to doskonały pierwszy krok na ścieżce chwalebnej kariery.

Winter jak do tej pory nosiła się na czarno. Pozorna prostota stroju widzianego z przodu zmieniała się całkowicie gdy można było podziwiać odzienie z tyłu. Na wizytę u Christo Barcy, Corax przywdziała ciemną suknię o wiele bardziej ekstrawagancką niż noszone do tej pory dzienne propozycje. Na cześć statusu gospodarza suknia była mocno dopasowana i opinająca smukłą postać Winter niemal jak rękawiczka. Sznurowanie spódnicy kończyło się na linii bioder w formie kokardy a misternie zdobiony gorset haftowany był w znaki roku Coraxów. Luźno rozpuszczone włosy opadały ciemnymi falami aż za linię pasa kobiety podkreślając wąziutką talię, zapewne ćwiczoną od lat noszeniem gorsetów.

Winter opadła na jedną z kanap z wyraźną przyjemnością opierając się o poduchy. Siedziała nieco bokiem do swego rozmówcy, obserwując go uważnie. Przy jej ruchu do mężczyzny dolatywał delikatny zapach jaśminu.

A kobieca intuicja podpowiadała dziedziczce, że Barca nie pozostał na jej wygląd i strój obojętny - co było efektem jak najbardziej zamierzonym z strony Winter.

- To zwycięstwo to zasługa przede wszystkim pana, pierwszego oficera i całej załogi. Ja zaledwie raczkuję w rzemiośle. Cieszę się jednak, że wyprawa przyniosła odpowiednie profity, te wymierne i te mniej - wypielęgnowane dłonie Winter spoczęły złożone na jej udzie.

- Jeśli mi wolno, chciałbym wpierw zapytać jakie plany ma pani na przyszłość swoją i Błysku, milady? - spytał Christo upijając wpierw łyczek koniaku - Wiem, że Patent Kupiecki spadł na panią nieoczekiwanie i złożył na pani barkach brzemię zupełnie dotąd nieznane. Czy zastanawiała się już pani, w którym kierunku pójdziemy jako lennicy Patentu? Ekspancja Koronusa to zupełnie nieznane nam miejsce na mapie galaktyki. Co zamierza pani uczynić, jeśli się tam udamy? Eksploracja, kolonizacja nowych ziem? Ekspansja handlowa? Krzewienie wiary w porozumieniu z Ministorum?

- Na początek wolałabym skoncentrować się na dwóch pierwszych tak, aby wypracować jak największy profit i zaplecze dla nas i aby tymczasowo nie zwracać na siebie uwagi przeciwników rodu. Potem przyjdzie czas na bardziej agresywne działania. Czy ta strategia jest zbieżna z sugestią jaką trzyma pan dla mnie w zanadrzu? - Winter uśmiechnęła się dając tym samym znak, że pozwala sobie droczyć z groźnym seneszalem. Tym razem uśmiech sięgnął oczu kobiety.

- Nie śmiałbym niczego wprost sugerować, wszak jestem jedynie skromnym sługą. Jestem głęboko przeświadczony o tym, że podoła pani bez trudu każdemu wyzwaniu w Koronusie - powiedział Christo - Zwłaszcza z tak doświadczoną kadrą oficerską. Jeśli potrzebuje pani rekomendacji z mojej strony odnośnie każdego z członków koterii kapitańskiej, służę poradą. Z swej strony chciałbym podkreślić wielkie zaufanie jakie pokładam w wiedzy i umiejętnościach jego techminencji czcigodnego prezbitera Ramireza. Jego więź z Duchem Błysku jest niezwykła, nawet jeśli okręt demonstruje czasami swą bardziej kapryśną część natury. Jestem pewien, że inwestując w cybernetykę, o której wspomniał podczas audiencji, w ów uświęcony mocą Boga-Maszyny elektrograft, czcigodny prezbiter mógłby milady oczarować kompatybilnością swej symbiozy z Błyskiem.

- Chętnie wysłucham rekomendacji. - Winter przytaknęła mocząc usta w kieliszku - Co zaś do udoskonaleń cybernetycznych… - brunetka zawahała się zanim dokończyła - … chciałabym najpierw zapoznać się z raportem zapotrzebowań nie tylko pana Ramireza. Z pewnością lista jest długa i chciałabym móc oszacować priorytety i związane z tym koszty. Czy jest to coś, w czym mogłabym prosić o pańską pomoc, szanowny panie Barca?

- Przygotuję jak najszybciej wykaz zapotrzebowania na niezbędne materiały - zapewnił natychmiast seneszal - Większość informacji jest już w moim posiadaniu, na bieżąco kontroluję nasze zasoby i poziom aktywów. Raport dostarczę pani bezzwłocznie, najdalej w przeciągu następnych sześciu godzin. Jeśli zaś mowa o duchownych, miała milady okazję zaszczycić swą uwagą świątobliwego Ahalliona. Czy wolno mi spytać, jakie nasz arcykapłan wywarł na pani wrażenie? Jest on z natury człowiekiem surowym w manierach i nieco na bakier z etykietą, o czym nie zdążyłem niestety milady uprzedzić. Mogę zatem jedynie żywić nadzieję, że niechcący nie uczynił niczego, co mogłoby uchodzić za nietakt.

- Czy mogę liczyć na pańską dyskrecję? - Winter pochyliła się nieco ku seneszalowi obniżając głos odruchowo.

- Milady, każde pani życzenie jest dla mnie rozkazem.

Winter ponownie się uśmiechnęła.

- Jestem szczerze zaskoczona. Przyznam całkowicie otwarcie - zwrot jaki sam w sobie nosił znamiona ironii acz w światku szlacheckim był niemal kodem na ‘plotkę’ - że szanowny Ahallion był całkowitą niespodzianką. Pierwsze wrażenie umknęło całkowicie gdy przełamane zostały pierwsze lody - brunetka pokiwała przy tym jakby przytakiwała sama sobie - Cieszy mnie, że stanowi on część najbliższej załogi. A co pan sądzi o naszym drogim misjonarzu? - Winter utrzymywała kontakt wzrokowy z Christo.

Jeśli nawet Christo poczuł się zaskoczony słowami Winter, w najmniejszym stopniu nie dał tego po sobie poznać. W zamian pochylił się ku kobiecie i napełnił jej karafkę koniakiem.

- Podzielam pani opinię, milady. Czcigodny Ahallion od lat pozostaje dla mnie niezmiennie niespodzianką, wszelako jeszcze większą niespodzianką mogą być formy pokuty, jaką zadaje on w trakcie spowiedzi - seneszal zmrużył przelotnie jedno oko dając w ten sposób do zrozumienia, że pozwolił sobie właśnie na zakamuflowany żart. Następnie zmienił pozycję na sofie, założył nogę na nogę opierając się bokiem o podłokietnik mebla - Cieszę się, że nie wywarł na pani złego wrażenia. Jest bez wątpienia człowiekiem wielkiej, choć nieokrzesanej wiary. Proszę wziąć tylko pod uwagę, że posiada on inne priorytety niż większość z nas, zwłaszcza w kwestii profitu. Jeśli zaś wspomniałem o proficie, mam dla milady pewną sugestię do rozważenia.

Seneszal urwał na chwilę pozwalając, by jego słowa wybrzmiały powagą tego, co właśnie miał zamiar powiedzieć. A Winter wykonała zachęcający gest dłonią czując, że nadchodzi lekcja.

- Zniszczenie rajdera było słuszną decyzją, ponieważ pozwoliło załodze poczuć smak nieco już zapomnianego zwycięstwa. Dopilnowałem, aby to starcie otrzymało odpowiednią oprawę propagandową, ale myślę, że nie od rzeczy byłoby wygłoszenie przez milady małego orędzia do całej załogi. Coś krótkiego, ale treściwego, co moglibyśmy wyemitować w audycjach na całym Błysku. Chciałbym milady przypomnieć, że ma jej zaszczyt służyć prawie trzydzieści tysięcy ludzi. Wszyscy oni pragną choćby na chwilę ujrzeć swą nową panią, choćby tylko na ekranach videoprojektorów.

- Och - Winter najwyraźniej nie spodziewała się takiej uwagi - Tak. Oczywiście. Przygotuję treść prawdopodobnie na jutro rano, jeżeli nie będzie żadnych innych priorytetów. Czy mogę z kolei ja mieć sugestię?

- Zamieniam się w słuch, milady - seneszal ponownie zmienił pozycję, pochylił się do przodu demonstrując całkowitą koncentrację na słowach gościa.

- Nie wiem jakie dokładnie były zasady protokołu pomiędzy panem, a mym świętej pamięci ojcem, ale chciałabym zasugerować przejście na nieco mniej formalny poziom kontaktów między nami. Oczywiście na stopie prywatnej. Czy odpowiadałoby to… tobie, Christo? - Winter uniosła nieco swój kieliszek jak do proponowanego toastu. Studiowała przy tym wyraz twarzy mężczyzny.

Chociaż wcześniej seneszal wprawnie ukrywał swe emocje za wystudiowaną maską, teraz na ułamek chwili nie zdołał się powstrzymać od wyrazu zaskoczenia. A może także autentycznego zakłopotania.

- Milady, czuję się zaszczycony tak ogromną poufałością - odparł po chwili - Jeśli to faktycznie nie będzie pani uchybiać, z ogromną przyjemnością przystaję na tę propozycję, jednakże faktycznie będę nalegał, aby ta forma pozostała zarezerwowana dla prywatnych spotkań. W obecności innych wolałbym trzymać się ceremoniału, przede wszystkim po to, by nie uchybić powadze i czci milady.

- Myślę, że ułatwi to wiele spraw - Winter skinęła głową z poważną miną choć gdy odwróciła chwilowo wzrok od rozmówcy w jej oczach błysnęło niejakie rozbawienie. - Mam nadzieję, że nie będzie to zbyt wielkim wyzwaniem dla mężczyzny tak wielu talentów jak ty.

Brunetka rozejrzała się po pomieszczeniu podziwiając jego wystrój i atencję do szczegółów.

- Piękny wystrój. Czy sam urządzałeś? - zrobiła delikatny gest dłonią.

- Przyłożyłem do aranżacji znacząco rękę, aczkolwiek ostatnie słowo w takich kwestiach ma zawsze mój sekretarz, droga Winter. Piękne imię, bardzo rzadkie. To będzie zaszczyt móc się do ciebie tak zwracać, Winter - seneszal uśmiechnął się kącikami ust, po czym natychmiast powrócił do charakterystycznej dla siebie powagi - Chciałbym jeszcze na chwilę powrócić do naszego niedawnego starcia z piratami. Już wspomniałem jak bardzo to zwycięstwo było nam potrzebne, teraz zaś musimy pomyśleć o kolejnym kroku, jakim jest dalekosiężna strategia w przypadku takich incydentów. Jeśli zechcesz się przychylić do mojej sugestii, proponowałbym od następnego razu próbować w pierwszej kolejności wymuszenia kapitulacji. Profit oferowany przez pryzy jest ogromny, a przejęty okręt wroga zawsze można zniszczyć po ogołoceniu go z wszystkiego, co jest wartościowe. Więźniowie sami w sobie stanowią ogromną wartość. Na pograniczu sektora, a tym bardziej w Ekspansji rynek niewolniczy jest praktycznie nienasycony, lecz jeśli wizja ta razi twe przekonania etyczne, możemy zawsze zaskarbić sobie przychylność Floty przekazując jeńców jako przymusowy zaciąg marynarce. Zresztą istnieje wiele innych możliwości zagospodarowania takich zasobów, to tylko niewielki ich wycinek.

- Tak. Masz całkowitą rację, Christo - Winter przyznała otwarcie - Też rozważałam tę opcję. Na swoje usprawiedliwienie i wyłącznie dla twej wiadomości, trudności manewrowe jakie doświadczyliśmy przeważyły w decyzji. Ale tak. Na przyszłość zastosuję podejście jakie sugerujesz, mimo, że nie jest ono zgodne z sugestiami pozostałych doradców - Winter rzucila lekkim tonem. - Obecni jeńcy jednak zostali wcieleni do obsługi Błysku Cieni, więc tuszę, że nie jest to całkowita strata.

Ciemne oczy spoczęły na dłoniach rozmówcy a następnie wróciły na jego twarz.

- Szanuję opinię pozostałych doradców - w głosie seneszala nie zadźwięczała najmniejsza nawet nuta dezaprobaty - Każdy z nich posiada własne obowiązki i trzyma pieczę nad interesami rodu wedle reguł, które nie zawsze muszą się pokrywać z moimi priorytetami. Wszelako jednak my wszyscy i każdy z nas osobna pełnimy służbę dla dobra i chwały rodu Coraxów. Decyzja o wcieleniu więźniów w szeregi załogi była słusznym posunięciem, ponieważ tak mała liczba pojmanych znacząco zredukowała inne opcje ich wykorzystania…

Christo drgnął, kiedy przypięty do stroju dziedziczki mikrokomunikator wydał z siebie cichutkie piśnięcie. Winter uniosła do ust karafkę, dopiła do końca wypełniający ją trunek.

- Obawiam się, że pilne obowiązki nie pozwolą mi dokończyć tej rozmowy, ale chętnie spotkam się ponownie w niedalekiej przyszłości, Christo - powiedziała lady Corax.

- Winter, jestem do dyspozycji o każdej porze dnia i nocy - odparł seneszal nie potrafiąc ukryć cienia rozczarowania w głosie - Liczę na to, że dokończymy naszą rozmowę już niebawem. Tymczasem pozostaje mi życzyć bezpiecznego tranzytu. Imperator strzeże.

- Imperator strzeże - odparła lady de Corax.
 

Ostatnio edytowane przez Ketharian : 17-11-2019 o 18:00. Powód: nieznośne literówki
Ketharian jest offline  
Stary 18-11-2019, 21:03   #86
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Nie miała ani chwili czasu dla siebie – dziwne bo stwierdziła to z radością. Miała cel, była zajęta a to pozwalało trzymać się w jednym kawałku i nie poddać żałobie. Seria spotkań indywidualnych z załogą a potem ...
Drogę na mostek po pierwszym pilnym wezwaniu pamiętała jak przez mgłę. Pierwszy napotkany oficjalnie statek. Pierwszy napotkany inny Rogue Trader i to nie kto inny jak Wrath Umboldt. Jeden a niewielkiej grupki, co do którego podejrzeń o udział w zamachu na swą rodzinę Winter nie miała.

To była szansa, której nie mogła zaprzepaścić.
Wsparcie, nauka, umowy handlowe...


Krótka rozmowa zakończyła się zaproszeniem na pokład „Prawego Krzyżowca” i rozpętało się istne piekło przygotowań.

Winter wydawała na szybko obliczane i przeliczane rozkazy: cała najbliższa kadra oficerska miała przygotować się do wizyty na pokładzie włączając to Ramireza i Ahalliona. Wspomnienie pierwszego kontaktu z tym ostatni przywiodło natychmiast kolejną część polecenia: wszyscy mieli prezentować się godnie i przywdziać stroje galowe. Winter wiedziała z własnego doświadczenia jak wiele zależało od utrzymywania pozorów.
Każdy z nich mógł zabrać jednego ochroniarza, odpowiednio reprezentacyjnego, rzecz jasna.

Winter wystosowała również ścisły protokół do przestrzegania podczas wizyty na Krzyżowcu:

Cytat:
Żadnych niestosownych zachowań czy wypowiedzi.
Żadnego przeklinania.
Żadnych przejawów agresji czy prób prowokacji.
Spożycie jadła lub alkoholu w moderacji.
Służba RT przekazała również seneszalowi prośbę o przygotowanie dwóch skrzynek najlepszego alkoholu jaki mieli na pokładzie. Nie mogła wszak pozwolić, by ruszyli z wizytą z pustymi rękami.

Sama Winter ostatnie chwile przed wyruszeniem na pokład statku Umboldta spędziła na upewnieniu się, że ona sama również reprezentuje godnie ród Corax i załogę Błysku Cieni.



 

Ostatnio edytowane przez corax : 19-11-2019 o 05:48.
corax jest offline  
Stary 20-11-2019, 03:45   #87
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację

Lady Kapitan w Oranżerii

Poranek po całonocnej rozmowie z misjonarzem był trudny. Po wczesnym śniadaniu, zapoznaniu się z raportami, Winter zdecydowała się na krótką wizytę w oranżerii na środkowym pokładzie Błysku Cieni. Siedziała obecnie przy jednej z kamiennych fontann przedstawiających małego łobuza załatwiającego swe potrzeby do sadzawki i grzała twarz w promieniach sztucznego światła. Popiskujące w tle ptaki i inne dźwięki naśladujące naturę przynosiły niejakie ukojenie.

Spodziewała się spokoju, ciszy i samotności. Możliwości dojścia do siebie, a przede wszystkim nie nadwyrężania zmęczonej głowy koniecznością obcowania z bytami żywymi, które miały tę paskudną przypadłość, że nie umiały egzystować w milczeniu. Przynajmniej wydawało się, że jedna dusza tego nie potrafi.

Wpierw między roślinami oranżerii rozległo się wesołe pogwizdywanie, do którego doszedł odgłos przetrząsania gałęzi. Doszło też mamrotanie kobiecego głosu, rozmawiającego przyciszonym tonem i chichoczącego od czasu do czasu. Wreszcie na horyzoncie pojawiła się wychudzona sylwetka o mlecznobiałych włosach, poruszająca się od krzaka do krzaka i grzebiąca między liśćmi z zapamiętaniem. Dzierżyła w dłoni pękaty szklany słój, zatopiona w poszukiwaniach… czegoś. Oraz mówieniem do siebie. Skończyła gwizdać, przechodząc w natarczywe mamrotanie, naczynie postawiła na ziemi żeby kucnąć i do połowy torsu zanurzyć w chaszczach rzut beretem od fontanny.

Winter obserwowała Nawigatorkę spod wpół przymkniętych powiek. Obecność białowłosej przyjęła z lekką irytacją wzmożoną pulsującym bólem w skroniach. Doprawdy co też ją napadło by tyle wypić? Postanowiła się lekko poruszyć i odchrząknęła cicho. W jej mniemaniu była to czytelna informacja, że ona się tu znajduje. Może trójoka zdecyduje się na inną ścieżkę?
Na wszelki wypadek jednak, Winter wygładziła falbany sukni.

Zamieszanie w krzakach ucichło, mutantka znieruchomiała, chociaż mamrotać nie przestała. Nie ruszała się za to aż do momentu, gdy powoli wycofała się z zieleniny i wróciła w całości na ścieżkę. Przybierając podejrzliwą minę rozejrzała się po okolicy, marszcząc przy tym czoło, zaś memłanie pod nosem przeszło w ciche nucenie.
Widok Lady Kapitan w pierwszej chwili ją zaskoczył. Jasne brwi wystrzeliły wysoko do góry, wąskie usta ściągnęły się w kreskę, aby naraz rozchylić się w wybuchu szczerego śmiechu. Szybki rzut oka wystarczył, aby upewnić się, że nigdzie w okolicy nie ma knującego seneszala… czyli nikt nie będzie robił zniesmaczonych min skrywanych głęboko pod maską perfekcyjnego uśmiechu.
- Pani! - jasnowłosa podniosła się, otrzepując ubranie. Słoik powędrował pod pachę, a ona w paru szybkich krokach przemierzyła odcinek pod siedzisko nestorki. Ukłoniła się jak nakazywała etykieta i chciała wyrazić radość ze spotkania, lecz zanim to zrobiła, z jej ust wydostały się kompletnie inne słowa - Nie zjadamy przez sen ośmiu pająków rocznie, to mit. Nieprawda. Bujda… - nabrała powietrza aby powiedzieć coś jeszcze, na szczęście rozsądek się obudził, więc chrząknęła i dodała - Cieszę się widząc was milady w… - skrzywiła się, rozglądając po okolicy i westchnęła cicho, chociaż wciąż z szerokim uśmiechem. Zza kokonu z jedwabnej chusty w kolorze ciemnego bordo, wyciągnęła piersiówkę - Nie mam dla was nic… nie wiedziałam że będę mogła na ciebie popatrzeć, Pani… ale mam to - potrząsnęła flaszeczką.

Winter poczuła się jak walnięta obuchem. Wczoraj wieczorem misjonarz dzielił się swą porcją szaleństwa i dziwactw. Z tym przyszło jej sobie poradzić dość skutecznie - alkohol pomagał. Teraz zaś kolejna pokładowa indywidualność. Tym razem na kacu.
Winter jęknęła w duchu.
Imperatorze, daj siły!
- Nie daję wiary plotkom - stwierdziła nieco mniej lodowym tonem niż zazwyczaj. Może to sztuczne słońce go topiło? - A co do podarunku, nie ma potrzeby się martwić.
Sama myśl o procentowym trunku zatchnęła szlachciankę. Zamachała dłonią starając się nie poblednąć.
- Jest ciut za wcześnie na to, ma pani. Może kiedy indziej. Czy przeszkadzam ci w… - urwała wpatrując się w słoik. -... Poszukiwaniach?

Nawigator posmutniała, patrząc to na buteleczkę, to na Lady Kapitan, aż wreszcie westchnęła, chowając poczęstunek z powrotem między sploty chusty.
- To już wcześnie? - spytała, ale zaraz machnęła ręką - Dopiero co było późno… - zerknęła na słoik i wyjaśniła - Nie mam czym malować.

-Zbierasz pani rośliny? Sama wyrabiasz barwniki do malunków?
- grunt po którym kroczyła dziedziczka stał się nieco pewniejszy - Jaki styl preferujesz?

- Też, ale pająki mi się skończyły
- Trójoka powiedziała zmęczonym tonem, rozglądając się po najbliższych krzakach… na razie wzrokiem. - Styl? Wyrażam wizualnie percepcję wewnętrzną. Tylko błagam… proszę nie mówić Brodzie z Księgą… - przeniosła umęczony wzrok na szlachciankę - I tak za często wspomina o herezji… po co ma źle spać. Niewyspany stanie się bardziej… - wzruszyła ramionami i nagle zaśmiała się wesoło - Koncentracja to dobra rzecz, ale od ciągłego bicia głową w mur, może cię ona w końcu rozboleć. Dlatego czasami lepiej odpuścić.

- Brodzie z Księgą?
- Winter nie zdołała opanować zdumienia - Chodzi o Ahaliona? Ależ… Ależ co może być herezyjnego w malunkach percepcji wewnętrznej?
Brunetka była coraz bardziej skołowana.

- Nie ma niczego… on sobie dworuje, ale i tak czasem nie wiem czy to na poważnie, czy jeszcze rozstraja żarty. - Alecto z Domu Xan’Tai rozłożyła trochę bezradnie ręce - Zapraszam w wolnej chwili, chętnie milady pokażę moje obrazy. Będzie też później niż za wcześnie… to i poczęstować będzie czym. Powinien być prezent - mruknęła, koncentrując naraz uwagę na Lady Kapitan - Nie musisz być alfą i omegą oraz perfekcyjnie zaprogramowanym robotem. Każdy czasem popełnia błędy. Ważne, by umieć wyciągać z nich wnioski na przyszłość. Będzie dobrze, świetnie sobie radzisz, pani. - uśmiech mutantki stał się smutny - Bardzo go przypominasz.

- Kogo? Misjonarza?
- prędkość zmian tematu wybijała Winter z resztek kontroli jaką próbowała utrzymać. - Chętnie zobaczę kolekcję Twych malunków, moja droga. Gdzieś je przetrzymujesz? Czy może są już gdzieś wystawione?

- Na razie są u mnie, nie za często wychodzę z Sanktuarium… chyba że się pająki kończą
- Xan’Tai rozejrzała się po okolicznych roślinach - Byłam głupia… jestem… nie mnie oceniać. Jesteśmy dla nich przerażającymi istotami. Ze względu na nasz rozmiar prawdopodobnie nie uważają nas nawet za zwierzę, a jedynie za część krajobrazu. Niektórzy wysuwają porównanie do głazu, za jaki miałyby nas uważać. Jesteśmy jednak głazem nietypowym, ponieważ nasze funkcje życiowe wywołują wibracje naszych ciał. Bicie serca, oddech, ruchy wewnątrz układu pokarmowego – wszystko to powoduje, że nasze ciała lekko drżą, a pająki unikają takich wibracji, uważając je za coś niebezpiecznego. Tak są zaprogramowane. Przypominasz go. - znowu spojrzała na szlachciankę - Lorda Kapitana.

- Szczerze mówiąc -
skołowana Winter przycisnęła palce do skroni - nigdy nie zastanawiałam się nad postrzeganiem pająków. Acz kilka razy, przyznam, czułam się jakby złapana przez jednego w sieć.
Smutek wypełnił spojrzenie brunetki:
- To… mało prawdopodobne, ale miłe, pani Alecto. Daleko mi do mego szanownego ojca.

- W większości przypadków uciekają też od poruszających się przedmiotów, nie próbują na nie wejść, a w skrajnych przypadkach, kiedy nie udaje im się uciec, po prostu zwijają się w kulkę i udają, że ich nie ma.
- Nawigator kucnęła obok nestorki rodu Corax, opierając policzek o dłoń ramienia wspartego na kolanie - Ciągle tu jesteś, nie poddajesz się. Nieważne jak bardzo jest źle. Lord też martwił się wszystkim, chociaż tego nie pokazywał. Był… Lordem Kapitanem. Ty też taka byłaś… jesteś. - wzruszyła ramionami - Nie możesz stać się więźniem swojej przeszłości. Wyciągaj wnioski z tego, co cię spotkało, by nie popełniać podobnych błędów w przyszłości, ale nie żyj w przekonaniu, że to co raz cię spotkało, będzie miało stale wpływ na twoje życie i będzie wiecznie się powtarzać jak na zaciętej taśmie. Pisz swoją historię. Pani - posłała jej pokrzepiający uśmiech lecz nim Winter zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, nagle wyprostowała plecy, pstrykając palcami dwa razy. Odczekała chwilę, a potem westchnęła, spuszczając głowę.
- Tak… nie ma ich. Nie tu - wymamrotała, aby sięgnąć po coś za pazuchę. Chwilę tam grzebała, zaciskając usta w wąską kreskę, aż rozpromieniła się, wyciągając rękę i wcisnęła drobny okrągły przedmiot w dłoń Lady Kapitan.

Winter pamiętała wyraźnie lekcje z dzieciństwa.
'Damy nigdy nie otwierają ust i się nie gapią'.
Najwyraźniej ktokolwiek pisał te zasady nie miał wcześniej styczności z Alecto. Otworzywszy dłoń ujrzała złoty guzik od munduru.
- Czy… czy to mego ojca? Skąd go masz?
Szlachcianka uniosła zamglone spojrzenie i zacisnęła dłoń na prezencie aż zbielały jej kłykcie. Zdumienie jej wzrosło gdy dostrzegła niezwykły kolor oczu rozmówczyni.

- Kiedyś Lord chciał aby mu powróżyć, a że jeśli chce się czegoś, coś również trzeba dać… dał go w ramach zapłaty - Trójoka wskazała ruchem brody na zaciśnięte ręce w czarnych rękawiczkach - A może dał mi go, bo ciągle się w niego wgapiałam gdy był obok? - wzruszyła ramionami - Albo może spytał kiedyś czy mi czegoś potrzeba… powiedziałam że ma naprawdę piękne guziki. - rozłożyła ramiona - Grunt że to na szczęście. Niech i tobie przyniesie go trochę.

Wyraz chciwości, łaknienia ustąpił z oczu Lady Kapitan przy słowach Nawigatorki. Skinęła głową.
- Dziękuję Ci, pani Alecto. To cenniejsze niż Ci się zdaje.
Winter nie odważyła się oglądać pamiątki po ojcu w obecności białowłosej. Już i tak nie panowała w pełni nad sobą. Zamiast tego podniosła się i wygładziła pedantycznie suknię.
- Mam nadzieję, że pokażesz mi swe malunki już wkrótce. A może i mnie uda Ci się złożyć przepowiednię. - Winter dotknęła delikatnie dłoni Alecto w uścisku pełnym wdzięczności i pełnym czaru spokojnym tonem dodała:
- Dziękuję i za twą służbę i oddanie dla mego ojca. Z pewnością sam to mówił, ale chciałabym byś wiedziała, że i ja to doceniam.

Zrobiło się poważnie, oficjalnie nawet. Mutantka też wstała, prostując się, a potem skłoniła głowę. Pod wpływem chwili i tego, że nigdzie nie węszył żaden węszący spiski element, skorzystała z okazji i nagle jej ramiona wystrzeliły do przodu, przyciągając do siebie kruczowłosą. Uścisnęła ją mocno i trzymała tak przez mgnienie oka albo trzech.
- Teraz jestem twoim problemem, Lady Kapitan - powiedziała wesołym tonem, zabierając ręce i robiąc trzy kroki do tyłu, gdzie wykonała pełen ukłon. - Zawsze do usług.

- Nie problemem, droga Navigatrice. Żaden członek załogi Błysku Cieni nie jest problemem
. - Winter wykrztusiła nieco sztywniejąc. Nagły uścisk zaskoczył ją ponownie chociaż sprawił jakąś dziwną przyjemność. Ucisk w skroniach nasilił się jednak. Rozmowa z Alecto nie należała do najłatwiejszych.
- Nie będę Ci dłużej przeszkadzać w polowaniu na pająki. Zarezerwuj jednak któryś z wieczorów dla mnie, proszę.
Winter skinęła lekko głową Alecto ujmując brzeg sukni w palce. Obdarzyła białowłosą lekkim uśmiechem na odchodne. Odchodząc słyszała jeszcze szelest liści, a gdy blada postać zniknęła między roślinami, rozległ się tryumfalny krzyk, po którym zapanowała wreszcie upragniona przez nią cisza.


Pierwszy na Pokładzie Obserwacyjnym

Przechodząc w okolicy pokładu obserwacyjnego Błysku, Alecto z domu Xan’Tai nie umiała minąć go ot tak i biec dalej. Nieważne jakby się nie spieszyła, zawsze przystawała przy olbrzymiej, panoramicznej szybie aby móc podziwiać kosmos na wyciągnięcie dłoni, raptem za parometrową warstwą przezroczystego pancernego szkła która gdyby pękła, szybko wessałaby jej ciało w próżnię, pozbawiając życia szybciej niż dałaby radę zmówić ostatnią modlitwę do Boga-Imperatora.
Stałaby się jednym z zimnych, ciemnych punktów na sonarach statków żyjących, przemierzających dany rejon. Następna mikra drobinka lodowo-skalna, zawieszona w świecie innych lodowo-skalnych drobinek i drastycznie niskich temperatur.

Dziś jednak miejsce które wybrała na chwilę zadumy okazało się… zajęte. O tym, że nie jest sama, zorientowała się dość późno, prawie wpadając na żywą ścianę która wyrosła równie nagle co niespodziewanie tuż przed jej nosem.

- Ekhm… - rozległo się donośne chrząknięcie.

Zapatrzona w przestrzeń Nawigatorka nie dostrzegła Pierwszego Oficera, który stał podziwiając widok gwiazd. Jak zwykle w pancerzu, płaszczu i trójgraniastym kapeluszu. Tylko dolna część maski została odjęta, by mógł pociągać z butelki amasecu którą trzymał w dłoni.

Czerwone wizjery maski wlepione były w Nawigatorkę.

- Navigatrix. - usta uśmiechnęły się - Nie sądziłem że lubisz podziwiać gwiazdy świata materialnego...

- Tak… nie można…
- odkaszlnęła, kryjąc zmieszanie i zaskoczenie dość nieudolnie. Wyrwana ze swojego świata brutalnie oraz nagle, potrzebowała chwili aby ogarnąć gdzie jest i do kogo należy zabawna czapka. Prawie też zaczęła od krótkiego krzyku, zamaskowanego atakiem nagłego kaszlu.

- Nie można całej uwagi poświęcać Ogrodowi - powiedziała spokojnie i nagle zaśmiała się wesoło - Tu też są godne uwagi kwiaty, chociaż czasami daleko, daleko poza zasięgiem ręki. - obróciła twarz ku szybie - Chciałabym je sięgnąć… nie starczy życia. Mimo tego dobrze na nie popatrzeć, chociaż przez chwilę - zachichotała, wracając uwagą i spojrzeniem do rozmówcy - Pierwszy raz cię tu widzę, Pierwszy. Nie przegapiłabym… prędzej się potknęła - wzruszyła ramionami i wypuściła powietrze, aby przestać gadać jak nakręcona - Nie za wcześnie na alkohol? Podobno za wcześnie… albo za późno.

- Każda pora jest dobra na odrobinę wina.
- odparł po czym ostentacyjnie spojrzał na dość pękatą butelkę jaką trzymał w ręce.

Odwrócił się z powrotem do widoku jaki rozciągał się przed nimi.

- Nigdy nie spotkałem nikogo kto nazywałby Osnowę... Ogrodem. Słyszałem akademickie, ponure i wulgarne określenia, ale tak… poetyckie? Nie przypominam sobie. - rzekł i chciał unieść szyjkę butelki do ust, ale zmitygował się i podał ją Nawigatorce z niewypowiedzianym pytaniem.

Naczynie szybko zmieniło właściciela, lądując w bladej dłoni. Zaraz też mutantka podniosła szyjkę pod nos, wąchając zaciekawiona.
- Wino… - szeroki uśmiech stał się jeszcze szerszy, a w szybkim spojrzeniu złotych oczu na czerwień wizjerów pojawiło się ciepło. Szyjka zetknęła się z wargami Nawigator i rozległo się echo głośnego żłopania. Dobre, słodkie, nie za ciężkie.
- Bez posmaku pretensjonalności - mruknęła, oddając butelkę. Też spojrzała na gwiazdy,a rysy jej twarzy złagodniały - Gdybym mogła, pokazałabym ci Ogród… jest piękny, gdy nie ma w nim wichru. Ani wulkanów. Ani… czarnego deszczu. Uznasz to za… upierdliwe, jeśli spytam o te wulgarne określenia które słyszałeś? Może teraz ja nauczę się czegoś nowego.

Pierwszy napił się prosto z gwinta i odetchnął. Widok złotych oczu Navigatrix go zaskoczył.

- Weź dowolne przekleństwo i powiąż z dowolnym określeniem na krainę lub morze. Pierwsze co mi przychodzi do głowy natomiast to: Skurwolandia, Kraina Pojebania, Diabelska Pizda… ale to marynarze i żołnierze. Nie wiem czy jakikolwiek Nawigator wymyśliłby takie określenia. - zdjął górę maski odsłaniając całkiem twarz, przypiął ją obok dolnej połówki przy pasie - A jeżeli nie będzie to zbyt prywatne pytanie… skąd ta zmiana wizerunku?

- Skurwolandia… podoba mi się.
- Alecto pokiwała powoli głową, a potem już bez cienia skruchy i udawanie że wcale nie, gapiła się na twarz Pierwszego pierwszy raz bez maski.
- Hmm - zmarszczyła brwi, przechodząc w bok aby móc stanąć bezpośrednio przed de Coraxem i móc mu się przyglądać od frontu. Przekręcała przy tym głowę raz w prawo, raz w lewo, mrużyła oczy i marszczyła nos, albo ściągała usta w wąską kreskę, lub przygryzała dolną wargę. Wreszcie uśmiechnęła się ponownie.
- Wyżyna Spierdolenia też ma sens… lepiej ci bez niej - puknęła palcami w maskę przy jego pasie - Dobrze jak widać oczy. Idzie wyczuć czy ktoś jest zły. Albo nie. Jeśli ma zamiast oczu dwie krwawiące jamy to może być martwy - wzruszyła ramionami i w jednej chwili spoważniała, odgarniając pojedynczy włos z okolic przepaski na czole - To… Bóg był łaskawy. Jego światło na mnie padło… - pstrykała palcami szukając odpowiedniego zwrotu - Prześwietliło… prześwietliło mi oczy. Minie, ale na razie - uśmiech Nawigator stał się odrobinę zażenowany - Teraz łatwiej, dostrzec we mgle Ogrodu Stare Drzewo… chwilowo. Przez trochę. Astronomican - dokończyła zrozumiale i zaraz rzuciła swoje pytanie - Czemu maska?

Maurice nie znał się dokładnie na kwestiach Nawigatorów i Astronomicanu więc mógł tylko kiwnąć głową na wyjaśnienie Alecto. Bo to że dostała światłem Astronomicanu po oczach… to chyba całkiem dobrze.
- Odłamki nie haratają po twarzy, a i broń mniejszego kalibru nie lubi się z solidnym kawałkiem karapaksu - wzruszył ramionami.

Kobieta skrzywiła się, przymykając powątpiewająco lewe oko, a potem pokręciła głową.
- Gdzie tu się spodziewasz odłamków? Albo na mostku - prychnęła krótko, żeby nagle roześmiać się w głos całkiem pogodnie. Odchyliła przy tym tułów do tyłu i zmrużyła z owej radości oczy.
- Przyznaj się, chodzi o grozę. Powagę - pacnęła Pierwszego w pierś dłonią. Tą samą dłoń uniosła do góry aby przejechać palcem po dole blizny w okolicach brody mężczyzny - Nie może chodzić o to, pasuje ci. Twarzowa. Nie każdemu pasują blizny. - pokiwała mądrze jasnowłosą głową - Miałam kuzyna, daleka rodzina i nie najlepsza generacja. Błędnie zaplanowane geny... był dziwny - dorzuciła wymownym szeptem - Kiedyś... hm... miał wypadek w którym nie brałam udziału - zastrzegła trochę za szybko i dalej gadała - Została mu blizna, ale wyglądał tragicznie. A może to był inny kuzyn? Ten chyba jednak zjadał służbę... Ty wyglądasz dobrze, szkoda że łazisz w masce... ekhem - teraz to ona odchrząknęła - Często tu przychodzisz i... masz tam coś jeszcze? - łypnęła na butelkę aby nagle wyciągnąć oskarżająco palec prosto na pierś w mundurze - Jesteś tu od niedawna, dlaczego ci nie wróżyłam, piękny panie?!

Ostre rozgadanie Nawigatorki zaskoczyło Maurice’a. Navis Nobilite zawsze wydawali mu się… odlegli, tajemniczy i wycofani. Alecto kiedy nie była spięta wydawała się wprost tryskać energią i radością życia.

- Czasem tutaj przychodzę… i tak jest tam coś jeszcze. - potrząsnął butelką która wydała wyraźny chlupot - Wróżby z Imperialnego Tarota. Nikt mi jeszcze nie wróżył. I nie wiem czy chcę znać swoją przyszłość… choćby i w formie mglistych wskazówek.

- Zawsze dobrze wiedzieć skąd dochodzi blask Drzewa -
Xan’Tai wzruszyła beztrosko ramionami, aby unieść jedno do góry. Ze śmiechem zerwała mężczyźnie kapelusz - Nie martw się, nic złego ci nie powiem. Pierwszy raz nie taki straszny, a kto wie? Może Bóg-Imperator szepnie coś jasnego? Albo i tobie wyśle świetlika - z miną szczęśliwego mutanta wsadziła sobie kapelusz na głowę - Skąd go masz? Pewnie z wojska. Nie jesteś… albo inaczej - prychnęła, poważniejąc w jednej sekundzie i tylko w ściskanym pod pachą słoiku coś nieustannie się poruszało - Jesteś dziwny. Jak na Coraxa.

- Tak, z wojska.
- rzekł Maurice przyglądając się Alecto - Do twarzy ci w nim, też powinnaś sobie taki sprawić.
Po chwili dodał.
- Dziwny? Sprecyzuj.

- Chrząkasz całkiem jak inni, dziś Lady Kapitan też na mnie nachrząkała
- Nawigator zwierzyła się Pierwszemu, pochylając się w jego stronę aby móc ściszyć głos. Po komplemencie wyglądała na jeszcze szczęśliwszą - Seneszal chrząka całkiem często, ale jemu ciągle coś nie pasuje - machnęła zbywająco ręką - Nie jesteś sztywny, nie chowasz się za etykietą - łypnęła do góry, gdzie głowa żołnierza a w szczególności oczy. Zamiast czerwonych wizjerów - To dobrze. Bardzo dobrze.

Szczery śmiech wyrwał się z ust Maurice’a.

- Czytać ludzi po chrząknięciu. Hah! Ja mam w zwyczaju czytać ludzi z odgłosu ich kroków. Tego jak stąpają, ile hałasu wydają… a co do etykiety… - odetchnął - Też jestem szlachetnie urodzony, a ponadto wychowałem się w stołecznym kopcu Scintilli. Całe życie byłem otoczony etykietą która mnie drażni, ale nauczyłem się jej. Teraz lubię jej używać jako obucha do tłuczenia po łbach wysoko urodzonych bufonów.

- I nikt ci nigdy nie wróżył?
- Alecto nie wiedziała czy ma być bardziej zdumiona czy niedowierzająca. Wybrała trzecią opcję. Rzeczywiście jak na Coraxa Pierwszy sprawiał swojskie wrażenie. Żadnego “ą” i “ę”, albo tego wszystkiego co tylko utrudniało życie, lecz niestety było wymagane… czasem.
- Chodź, chodź! Nie daj się prosić piękny panie - złapała rozmówcę za rękę, ciągnąc pod szklaną taflę szyby za jaką znajdował się kosmos - Tłuczenie po łbach wysoko urodzonych bufonów… chciałabym to zobaczyć - parsknęła.

Bez oporu Pierwszy dał się pociągnąć na środek sali.
- Nie wygląda to niestety tak efektownie jak strzelenie kogoś batogiem po twarzy. Ale obserwowanie jak się oponent czerwieni na gębie też jest przyjemne.

- Na pewno jest przy tym mniej bałaganu. Krew ciężko zmyć - Nawigator kiwała głową, chichocząc pod nosem aż nagle się zatrzymała. Odłożyła słoik na ziemię, a stworzenie w nim zamajtało odnóżami wyrażając złość.
- Siadaj - poleciła, ciągnąc Pierwszego w dół. Sama przysiadła na piętach, kolana opierając o posadzkę. Szukała przy tym czegoś w kieszeniach albo raczej splotach chusty.
- Ewentualnie… możemy pograć w pokera. - ściszyła głos - Tylko nie mów nic Brodzie z Księgą.

- Broda z Księgą? - zapytał szczerze zdziwiony Maurice siadając na ziemi.
Obrzucił zamkniętego w słoiku pająka niezbyt przychylnym spojrzeniem.

Białowłosa głowa w trójgraniastym kapeluszu pokiwała energicznie
- Świętą Księgą. - kobieta doprecyzowała, wyplątując się z ciemnoczerwonej chusty. Wytrząsnęła z niej na kolana worek z czarnego aksamitu wielkości dłoni dorosłego człowieka.
- Albo mieczem. Albo tym i tym - mruknęła, na powrót owijając ramiona materiałem. Ścisnęła jedną ręką zawiniątko, drugą zaś sięgnęła ku zamykającym je troczkom - Dobrze Maurice. Maurice… ładne imię. Lepsze niż Abelard. Kto daje dziecku na imię Abelard? - prychnęła, biorąc uspokajający oddech.
- Dobrze Maurice… pomyśl o pytaniach które chciałbyś zadać odnośnie przyszłości. - popatrzyła na Pierwszego lekko szalonym wzrokiem - Ale tylko pomyśl! Nie mów na głos… a potem poproś Imperatora o oświetlenie twojej drogi - wyjaśniła, z błękitnej chusty jaką miała okręcony pas, wyjęła niewielką butelczynę i zdrowo z niej pociągnęła. Momentalnie się skrzywiła, sapnęła i kaszlnęła w pięść, a następnie podała żołnierzowi aby się poczęstował.

Maurice bez zastanowienia wziął buteleczkę, pociągnął i oddał. Zapaliło, ale gardło miał zaprawione. A i nie pomyślał nawet że może być to trucizna. Jeżeli nie mógł ufać ich Nawigatorce to komu mógłby?
By sformułować pytanie musiał się moment zastanowić. O co właściwie chciałby zapytać Imperatora?
W końcu pomyślał o bardzo prozaicznych rzeczach. O bezpieczeństwie swoim i Winter. O tym czy na Błysku Cieni nie kryją się ich wrogowie. Oraz o… Proficie.
Skinął głową.

W tym czasie Nawigator przeszła pełną przemianę z roztrzepanego obłąkańca w skupioną, poważną personę. Klęczała z zawiniątkiem w dłoniach, zamykając oczy i tylko usta poruszały się jej rytmicznie. Po minucie czy dwóch, do Pierwszego doszło, że kobieta się modli. Powoli wyciągnęła z woreczka talię lśniących kart o czarno-granatowych grzbietach.
- Panie który spoglądasz łaskawie na nas śmiertelnych ze swego Złotego Tronu, ześlij nam dar mądrości, abyśmy swymi niedoskonałymi umysłami zdołali pojąć wskazówki które zsyłasz swym wiernym sługom - powiedziała głośniej, odrzucając woreczek i kładąc karty między złożone do modlitwy dłonie - Błogosławię cię moja talio kart, abyś służyła mi tylko do dobrych celów i przyniosła pozytywne rezultaty. Ześlij nam szczęśliwy uśmiech i blask Tronu… chroń od złego… - dokończyła, tasując talię powoli aż do momentu, gdy zamarła z zaciśniętymi powiekami. Wtedy też jej dłonie po kolei zaczęły rozkładać karta po karcie na podłodze pomiędzy nią, a Pierwszym.

Umysł Alecto zespolił się z delikatną psycho-energią przepływającą przez nią do talii. Wyjmowała karty, wiedziona medytacyjnym instynktem. Trzy. Z ust de Coraxa nie padło ani jedno pytanie, ale karty i tak wiedziały. Trzy pytania. Trzy karty. Przez jej dłoń przepływał ledwie wyczuwalny prąd - jakby włożyła rękę do płytkiego, letniego strumienia.

Trzy karty. Nie byle papier, karton czy plastik, a specjalny psychoaktywny ciekły kryształ w ultracienkiej obudowie. Zamglony, ciemny, mętny obraz zaczął się rozwiewać, po kolei ukazując odpowiedzi na pytania jakie zrodziły lęki Maurice’a de Coraxa.

- Jesteśmy więźniami swojego losu, choć czasem Imperator daje nam szansę, aby walczyć o swoje. Jego łaska jest wieczna, a blask niechaj zawsze oświetla drogę jego wiernych sług. Owady zatopione w bursztynie na które padło święte światło. Śmiertelne dusze podatne na pasję, namiętności, lęki i nienawiść. Czerń mieszka w każdym z nas, nie każdy jednak jest gotów aby stanąć z nią twarzą w twarz. Trzy ciernie orają twą duszę. Trzy cienie chłodzą kark gdy idziesz do przodu, starając się nie upaść. Czasem docieramy na rozdroże i tam już zostajemy, nie chcąc wybrać żadnej z dróg, świadomi, że błędna decyzja będzie oznaczać koniec... i że tyle jest rzeczy wartych uratowania. - Alecto z domu Xan’Tai zmrużyła oczy, głaszcząc pierwszą z kart, a potem powoli ją odwróciła. Ukazał się obraz przedstawiający niszczoną nuklearnymi wybuchami planetę. Kobieta westchnęła.
- Pierwszy cierń jest potężny. Jego moc sieje zniszczenie, nie daje kompromisów. Zabiera bez pytania i nie daje szansy na odwołanie. Zostawia pożogę, śmierć i pustkę. Ciągnące się w nieskończoność pola popiołu. Chłód w miejscu, gdzie niegdyś panowało niepodzielnie ciepło życia… lecz każdy koniec jest zarazem początkiem. Nic nie jest stałe, za wyjątkiem samego prawa zmiany. Równania nie lubią pustki, na popielnej ziemi wyrośnie nowa trawa, nowe życie… lecz nic na siłę, rozpaczliwa miotanina nie pomoże. Należy przyjąć z pokorą i cierpliwością nadchodzące zmiany, a któregoś dnia tam gdzie szary popiół dojrzysz zielone pola cudownego ogrodu. Nawet teraz, w ciemności, gdy wszyscy jesteśmy tak przerażeni… to jeszcze nie koniec, Maurcie. Uwierz w to, dobrze? - uśmiechnęła się delikatnie, podnosząc wzrok znad karty na oczy Pierwszego jakby chciała wlać w niego otuchę na swój pokrętny sposób - Uwierz, że to jeszcze nie koniec.

Zrobiła krótką przerwę aby zawiesić dłoń nad kolejną kartą i wziąć głęboki oddech.
- Drugi cierń, drugie pytanie… druga niewiadoma - wyszeptała, odwracając kartę licem do góry i skrzywiła się, sapiąc przez nos. Obraz przedstawiał kosmiczny wir, równie piękny co niebezpieczny.
- Człowiek bez twarzy zszedł wtedy między nas. Budząc nadzieje w tych, którym było źle. Krew z jego ust spijaliśmy, ogłuchli od braw… - wzdrygnęła się, wodząc nieobecnym wzrokiem po karcie - Prawda jest zazdrosną, porywczą kochanką, która nigdy nie śpi… gdy raz się sprzeda, zawsze już będzie można ją kupić. Kwestia ceny… nie honoru, nie miłości. Czysty zysk, zimna kalkulacja. Mądrość i wyrachowanie, skrywane za pięknym uśmiechem i mądrymi słowami - wyszeptała, wlepiając wzrok w kartę - Jest blisko, bystra, szczera… trzymasz ją blisko, dajesz podejść i się pochłonąć. To coś nie ma kształtu ani imienia, ale ktokolwiek tędy przechodzi, ten czuje, że się wyłania i idzie za plecami krok w krok, niczym rwący potok. Strzeż się, aby wir cię nie pochłonął. Zachowaj rozsądek i patrz nie sercem, a głową. - Trójoka przestrzegła mężczyznę, sięgając po ostatnią kartę.

Tutaj też minęła chwila, zanim jej nie dotknęła i nie odwróciła, ukazując kolosalną maszynę. Jej widok przywołał na bladej twarzy cień uśmiechu.
- Trzeci lęk, trzeci cierń… zachowaj rozsądek i samokontrolę, a szybko zniknie… rozwieje we mgle jakby nigdy nie istniał. Kieruj się wytrwałością, bądź zdeterminowany, lecz nie okrutny. Wymierzaj sprawiedliwość wedle przewin. Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest siła woli. Użyj jej aby skoncentrować swoją siłę i pamiętaj: tłum to moc, lecz jednostka to potęga - wyprostowała plecy, kładąc dłonie na kolanach - Bądź jak skała o którą rozbijają się fale sztormy. Niewzruszona, cierpliwa. Zdeterminowana aby piąć się w górę, do celu. Twoja wewnętrzna siła sama zwycięży niesprawiedliwość… i cokolwiek by się nie działo nie poddawaj się. Przetrwasz, zwyciężysz… zyskasz to, o czym marzysz. Co ci przeznaczone - zgarnęła karty, z pietyzmem chowając je do jedwabnego woreczka.
- Nie lubię początków i końców. - powiedziała nagle martwym głosem, mechanicznie splatając troczki worka. Wzrok miała zamglony, wpatrzony gdzieś za szybę, gdzie odległe gwiazdy - Wolałabym wiecznie dryfować gdzieś pośrodku. Najgorsze w tym konkretnym końcu i początku jest to, że po raz pierwszy w życiu nie mam pojęcia dokąd zmierzam. - ledwo to powiedziała coś w jej twarzy drgnęło. Zerknęła szybko na de Coraxa i roześmiała się sztucznie.
- Na pierwszy raz wystarczy, mój piękny panie. Niechaj Bóg-Imperator trzyma nas wszystkich w wytrwałości i prowadzi na drodze do zbawienia.

- I niech nas chroni. - Maurice złożył dłonie w aquilę i skłonił głowę.

Posiedzieli chwilę w milczeniu, chłonąc powagę chwili... a potem Nawigator zachichotała jak opętana i zerwała się na równe nogi, gnając przed siebie wciąż rechocząc. Pod pacha niosła słoik z pająkiem, a drugą ręką trzymała trójgraniasty kapelusz wciąż tkwiący na jej głowie.




Drugi RT w układzie, drugi statek szlacheckiego rodu równie unieruchomiony burzą co Błysk - nic dziwnego, Świątynia oferowała bezpieczne schronienie każdemu kto go potrzebował... o wiele bardziej Nawigator zdziwiła decyzja Lady Kapitan. Czytając przesłaną wiadomość mrugała raz po raz i dopiero za czwartym razem chrząknęła znacząco. Zaraz nad jej ramieniem pojawiła się głowa służącego, który szybko przeleciał wzrokiem wiadomość.

- Napij się pani - w dłoni mutantki wylądował puchar doprawionego chemią wina.

- Przygotujemy szaty - głowa nad ramieniem Alecto szybko oceniła sytuację. Tak... powinna się ubrać jak na oficera przystało. Bo chyba też miała iść. Sama myśl o wycieczce na obcy statek przyprawiła trójoką o ból głowy, więc szybko wychyliła cały kielich, a zaraz czyjeś troskliwe ręce zrobiły dolewkę.

Może nastąpiła pomyłka? Nawigator popatrzyła tęsknie na słoik z pająkiem stojący na blacie stołu tuż obok sztalugi...
- Marcus - mruknęła do głowy która zdążyła się cofnąć znad jej ramienia.

- Tak pani? - sługa zatrzymał się, dając już sobie spokój z przypominaniem, że nazywa się Brutus, nie Marcus.

- W razie czego idziesz ze mną, przygotuj się - Alecto z domu Xan'Tai przechyliła puchar i nadstawiła go po dolewkę - Do tego czasu nie ma mnie dla nikogo... chyba że dla Lady Kapitan- westchnęła, pochylając głowę z pokorą pogodzonego z losem skazańca, lecz szybko się roześmiała. Z nowym kapeluszem wszystko wydawało się proste. Może była szansa że to pomyłka, nie chodzi akurat o Nawigator. Zresztą... nie mogło pójść aż tak źle, prawda?
Prawda?

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 21-11-2019, 15:05   #88
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Retrospekcje

Kolacja z Seneszalem. Kilkadziesiąt minut po zanurzeniu w osnowę

Czcigodny prezbiter Ramirez był autentycznie zadowolony z zaproszenia do apartamentów seneszala. Z Christo Barcą miał sposobność współpracować niemal cztery lata i jak dotąd było to dopiero drugie zaproszenie techminencji w progi zaufanego doradcy Gunnara Coraxa. Ramirez nie ukrywał przed sobą, że zwykł czerpać wielką przyjemność z luksusowego jedzenia. W opinii bardziej ortodoksyjnych członków Adeptus Mechanicus mogło to uchodzić za wyraźne świadectwo słabości jego ciała., ale przyznał sam przed sobą, że właśnie z brakiem rarytasów będzie mu najtrudniej się zmierzyć gdy już osiągnie ascendencję i stanie się jednością z maszyną. Jak nie przymierzając Leon.

Presbiter Deus Machinaes przybył w tym samym stroju, który założył wcześniej na spotkanie z lady Winter. Czerwona szata ze złotym i czarnym wstawkami. Nigdy nie używana w maszynowni. Odprawił swoją serwiczaszkę i czekał na reakcję służby senaszela.

Ubrana w prostą czarną suknię faworyta Barcy - wysoka szczupła kobieta nosząca imię Dalii - powitała gościa w progach apartamentu, wprowadziła go do wielkiego salonu urządzonego w opinii techkapłana z nutą nieco przesadnej dekadencji. Gospodarz już czekał, z założonymi za plecy rękami i uprzejmym uśmiechem na ustach. W pomieszczeniu unosiły się dyskretne dźwięki muzyki. Prezbiter skinął ponownie głową bezbłędnie rozpoznając rytmy binariki - specyficznego gatunku muzyki polegającego na przypisywaniu ciągu kodu zerojedynkowego do palety losowych nut, tworzącego z pozoru chaotyczne melodie, w których ortodoksyjni czciciele Boga-Maszyny odnajdywali ukryty kojący zmysły sens.

Ramirez wątpił, by seneszal gustował w podobnej muzyce, a zatem zadbał o tę oprawę wyłącznie w celu wywarcia stosownego wrażenia na gościu.

- Pan Barca jak zwykle dba o najdrobniejsze szczegóły - powiedział Tech-Kapłan zginając swój nienawykły do podobnych ruchów kręgosłup w powitalnym ukłonie. Prezbiter nie był na co dzień przyzwyczajony do okazywania innym równie głębokiej uprzejmości, toteż ukłon sam w sobie nie okazał się aż tak oficjalny, jakby Ramirez sobie tego życzył.

Seneszal nie dał po sobie w żaden sposób znać, że poczuł się tym urażony.

- To wielki zaszczyt móc gościć techminencję w moich skromnych progach - Barca uśmiechnął się promiennie, poprowadził przybysza ku zarezerwowanemu dla niego miejscu przy stole. Kobieta w eleganckiej sukni usiadła obok Ramireza, bawiąc go zwyczajowymi uprzejmościami i dbając o to, by kryształowa karafka techkapłana ciągle pozostawała pełna.

Szaman Maszyn uśmiechał się i zastanawiał, czemuż to on zawdzięcza taki zaszczyt. Ocenił kobietę występującą w charakterze podczaszego wnikliwym spojrzeniem, powstrzymując się przy tym od nawyku sięgnięcia mechadendrytem w jej stronę i przeanalizowania uzębienia oraz posiadanych implantów. Uśmiechał się tylko, co sama Dalia mogła odczytać jako zachwyt nad jej urodą.

- Dla mnie to również zaszczyt. Minęły chyba dwa lata odkąd ostatnio mieliśmy okazję wspólnie zjeść.

Elegancko ubrani lokaje podali przystawki, później umieścili na stole danie główne: podsmażane serce aurocha w aromatycznym sosie na bazie jaskiniowych grzybów hodowanych w jaskiniach pod polarnymi biegunami Junosu. Prezbiter słyszał o tym specyfiku, zwłaszcza zaś o lekko psychoaktywnym oddziaływaniu grzybów, powstrzymał się zatem przed skonsumowaniem sosu do samego końca.

Nie znając prawdziwych intencji kryjących się za zaproszeniem nie zamierzał tracić czujności w obliczu niezmiennie uprzejmego gospodarza.

Doceniał elegancję w każdej jej aspekcie, nie tylko w wymiarze mechaniki i budowy maszyn. Maleńkie, niemal degustacyjne porcje miały w sobie wielki atut. Jedząc je nie myślało się nad zapchaniem żołądka. Można było zachwycać się każdą sekundą spożywania posiłku.

Konwersacja w trakcie posiłku obracała się wokół tematu niedawnej potyczki. Seneszal nie omieszkał skomplementować w jej trakcie imponującego manewru prezbitera, w efekcie którego Błysk w błyskawicznym tempie zdołał oddalić się od zagrażającego mu napastnika. Dalia dołączyła do pochwał demonstrując zwyczajową dla dam nieznajomość kwestii technicznych. Była czarująca i elokwentna. I ewidentnie grała rolę uroczej dobrze wychowanej trzpiotki.

Tak, oboje z Christo stanowili świetnie zgrany duet, umiejętnie pracujący nad doskonałym samopoczuciem czcigodnego gościa.

Kapłan pozwalał parze prowadzić rozmowę kiwając głową. Wtrącił jedynie wyraz ubolewania nad „śmiercią” dwóch dużych Duchów Maszyn. Jednego w transporterze gazu i drugiego w pirackim riderze.

Kiedy posiłek dobiegł końca, Dalia przywołała służbę nakazując uprzątnąć naczynia, potem zaś pożegnała się z techkapłanem w czarujący sposób i pozostawiła obu mężczyzn samych oddalając się do innej części apartamentów. Prezbiter odprowadził ją uważnym spojrzeniem, zastanawiając się w duchu, jak wielkim nietaktem byłoby w stosunku do gospodarza pytanie o potencjalne terapie odmładzające, którym najpewniej poddawała się jego faworyta. Koniec końców postanowił nie pytać.

- Techminencja wybaczy, że w trakcie jego spotkania z milady zachowałem milczenie - powiedział Christo sadzając Ramireza na wygodnej skórzanej sofie i podając mu kieliszek mocnego amasecu - Kwestie protokolarne nie pozwalały mi na wyrażenie własnej opinii, niemniej jednak mam dobrą wiadomość. Miałem okazję ponownie spotkać się z panią Corax i sądzę, iż nader dobitnie uzmysłowiłem jej znaczenie inwestycji w elektrograft techminencji. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w niedługim czasie uzyskamy ten komponent.

Dopiero w tym momencie Ramirez dostrzegł dysonans całego spotkania. Czy to alkohol, czy uroda Dalii przyćmiły jego osąd? Zerojedynkowa muzyka przypominała o prostocie - tak innej niż zawoalowane gierki szlachty. Gdy seneszal opowiadał o Elektrografcie Ramirez odruchowo zaczął bawić się złączem na swoim nadgarstku.

- Cieszę się. Powiedz mi jedną rzecz, Barca - Techkapłan przeszedł znienacka do konkretów - czy lady Corax wie o Runecasterze? Czy wie, że statek nawigujemy w oparciu o technologię obcych?

- Uznałem za konieczne ujawnienie jej tej informacji - odparł ostrożnym tonem seneszal - Bez wchodzenia w zbędne szczegóły i umniejszając ksenotechnologiczną naturę tego komponentu tak bardzo jak to tylko było możliwe. Myślę, że zdaje sobie sprawę z komplikacji, jakie mogą się pojawić, gdyby wiedza o jego istnieniu ujrzała światło dzienne, ale nie zadawała pytań. Przynajmniej do tej pory ich nie zadała. To rozsądna, dobrze wykształcona kobieta. Myślę, że wie, iż pewnych spraw lepiej nie zgłębiać, przede wszystkim dla własnego dobra.

Seneszal upił nieco trunku z swej karafki, założył nogę na nogę. Mowa jego ciała zdradzała pewne rozluźnienie, aczkolwiek Ramirez nie był pewien, ile było w niej autentyczności, a ile wyreżyserowanej pozy.

- Mam do techminencji inne pytanie, jeśli można - powiedział Christo - Zamierzam poświęcić nieco czasu na przygotowanie analizy potencjalnego profitu, który można uzyskać z eksploatacji Pobojowiska. Potrzebowaliśmy zaledwie kilkunastu godzin, by zlokalizować odpowiedni wrak, a jego eksploracja okazała się nader zadowalająca. Zastanawiam się, czy lady Corax nie powinna rozważyć bardziej zaplanowanej eksploatacji tego miejsca. To naprawdę gigantyczne cmentarzysko, wywarło na mnie niesamowite wrażenie. Na myśl o artefaktach, które może w sobie skrywać czuję nieposkromione podniecenie. Obawiam się jedynie tego, że reszta kadry oficerskiej nie poprze mojego pomysłu. Każdy członek naszej koterii kieruje się swoimi priorytetami i sądzę, że jeśli miałbym wskazać bez wahania jednego człowieka, który mógłby poprzeć moje argumenty, to jest nim właśnie techminencja.

- Barca… - Ramirez pokręcił przecząco głową - czy Gunner by się połasił na Pobojowisko? Duchy Maszyn… to co tam zostało… to tysiące zwykłych statków Imperium. Z załogami takimi jak ta banda piratów, którą wzięliśmy pod skrzydła. Nie. Ten statek ma inne przeznaczenie - zakończył niemal z patosem.

- Obawiam się, że techminencja nie dysponuje aż taką rozległą wiedzą na temat aktywów naszego rodu jak ja sam - seneszal pokiwał z przejmującym smutkiem głową - Co zrozumiałe, albowiem są to krytycznie istotne informacje, które nie mogą trafić do niepożądanych uszu. Niestety, nasze finanse są wyjątkowo… niezadowalające. Moim obowiązkiem jest poszukiwanie wszelkich rozwiązań, które pozwoliłyby je wzmocnić. Nawet, jeśli to inicjatywy mogące stać w pewnej sprzeczności z rodowym etosem. Niemniej jednak żywię ogromny szacunek do opinii techminencji, choćby i stała ona w sprzeczności z moimi poglądami na daną sprawę. Być może uda nam się znaleźć w niedalekiej przyszłości inne źródła profitu, które pozwoliłyby na poprawę płynności finansowej. Oraz umożliwiły niezbędne inwestycje, choćby takie jak rzeczony elektrograft, na który obecnie prawdopodobnie milady nie znajdzie funduszy. Jeszcze kieliszeczek?

Ramirez westchnął ciężko i uniósł dłoń dzierżącą kieliszek.

- Przepraszam, że się uniosłem. Rzeczywiście nie pomyślałem nad losem rodu. W zasadzie nie wiem do końca, cóż się stało. Specyfika mojej pracy wymaga skupienia na nieco innych aspektach. Nie mniej upraszam, jeśli będziemy niczym hieny grasować po Pobojowisku, to róbmy to tak krótko jak tylko to będzie możliwe.

Gdy kieliszek został ponownie napełniony, techeminencja kontynuował. Nie chciał dopytywać o sprawy rodu. Nie interesowało go to. Wywoływało też irracjonalny lęk, że Barca zacznie wypytywać o rodzaje i specyfikacje smaru w tłokach albo stosowane do błogosławieństw oleje, w szczególności zaś o ceny ich zakupu oraz potencjalnie tańsze substytuty. Nikt nie chciał, żeby ktoś inny z butami wchodził mu w jego obszar odpowiedzialności.

- Niepokoi mnie inna sprawa. Dość mocno martwią mnie działania związane z pogrzebami. Zakładałem, że zmarli trafią najpierw do nas. Wiesz, że co trzecia operacja produkcji serwitora-zabójcy kończy się powodzeniem? Wiem, że pracujesz mocno nad morale załogi, ale w bitwie to właśnie te istoty mogą dać nam zwycięstwo. A nie ma chwały większej niźli wiekuista służba Panu Maszyn. To samo dotyczy ciał z Gazowego Olbrzyma - alkohol zdawał się odblokować pewne hamulce w eksploratorze - Może mógłbym zerknąć na tamtą mutantkę? Zważyć i skatalogować jej organy? Sekcja nie zabije jej bardziej.

- Chodzi o zwłoki czcigodnej Nawigatorki z tankowca? - Christo pojął natychmiast, o co został zapytany, zachmurzył się ledwie zauważalnie, chociaż na jego twarzy wciąż gościł uprzejmy uśmiech - Obawiam się, że to niemożliwe. Oczywiście ogromnie nad tym ubolewam. Rzecz w tym, że odpowiednio zabezpieczone ciało zostanie na życzenie lady Corax oddane przedstawicielom Domu Modar w Port Wander, a jeśli nie przebywa tam ich konsulariusz, odeślemy zwłoki we właściwe miejsce. Modarowie bez trudu zorientują się, że Nawigatorka poddana została sekcji, nawet ktoś tak biegły w operowaniu skalpelem jak techminencja nie zdoła zamaskować wszystkich śladów swych poczynań. Obaj wiemy jaki stosunek mają członkowie Navis Nobilite do swoich sekretów. Takie praktyki naraziłyby nas na srogie reperkusje. Żywię nadzieję, że techminencja nie ma mi tej decyzji za złe?

- Nie - odpowiedział popijając z kielicha. Badał granice. Zastanawiał się na ile Barca zmienił się w obliczu Lady Kapitan. Sytuacja w jakiej się znaleźli była nowa dla wszystkich.
- A czy w kwestii odzysku poległych wrócimy do standardowych procedur? Czy też będziemy teraz już zawsze urządzać pogrzeby i kremacje?
Techeminencja wyraźnie niepokoił się faktem nie tworzenia nowych servitorów.


- To kwestia, którą już kiedyś chciałem z techminencją poruszyć - Christo odłożył opróżniony kieliszek na stolik, ale wbrew oczekiwaniom prezbitera tym razem nie napełnił go ponownie. W zamian złączył dłonie, splótł je palcami - Do moich obowiązków należy monitoring nastrojów załogi. Akceptowane przez świętej pamięci kapitana Coraxa praktyki budziły czasami kontrowersje. Czegoż zresztą oczekiwać od zwyczajnych przesądnych ludzi, którzy nie pojmują zaszczytu ukrytego w procesie transformacji w serwitora? Wiem, że wizja takiego zabiegu czynionego na osobie zmarłego bliskiego może budzić ogromne emocje. Kapitan Corax nie przywiązywał do tych kwestii wagi, ponieważ żywił ogromne upodobanie do żelaznej dyscypliny. Nie znam jeszcze przekonań lady Corax w tej kwestii, ale czynię wszystko, co w mej mocy, by zjednać jej przychylność tysięcy marynarzy i ich rodzin. Stąd moja propozycja, abyśmy nadal korzystali z możliwości tworzenia nowych serwitorów, ale tylko z wyselekcjonowanych komponentów. Zmarłych pozbawionych rodziny. Jeńców albo niewolników. Ochotników. Jestem pewien, że nie zabraknie nam odpowiednich ciał, ale dzięki bardziej dyskretnej naturze tych poczynań nie będziemy wywoływali kontrowersji. Niedawna rozmowa z pierwszym oficerem nieco mi naświetliła punkt widzenia nowych Coraxów na tego rodzaju sprawy.

Sięgając ku jednemu z bocznych stolików seneszal podniósł położony tam wcześniej elektronotes, włączył urządzenie i uruchomił przeglądarkę plików.

- Proszę spojrzeć na te cyfry. Maurice de Corax nie ma o nich pojęcia… - seneszal ściszył znacząco głos, a słuchający go uważnie prezbiter pochylił się do przodu, by nie uronić ani jednego słowa.
Ramirez nie przyjął więcej alkoholu. Od tego momentu był wyraźnie skupiony. Spotkanie przeciągnęło się jeszcze godzinę.


Serwis techniczny kapłana. Ranek. Półtorej godziny przed wyjściem z osnowy.

Adept Mechanicus ciężko spał po alkoholu. Budził się wiele razy nie mogąc znaleźć sobie właściwego miejsca. W końcu wypił blisko litr wody i postanowił popracować.

Gdy Ahalion przybył do maszynowni Ramirez siedział w jednej z pracowni, których można było znaleźć kilkanaście w segmencie maszynowni. Technicy zajmowali się w nich różnymi drobniejszymi naprawami. Wszystkie pracownie były otwarte z jednej strony, a łączyły je windy przemysłowe. Z pracowni zajmowanej przez techkapłana widok rozciągał się na baterię reaktorów. Na oku Szamana Maszyn znajdował się pojedynczy okular przez który zerkał do skomplikowanego mechanizmu. W obu rękach trzymał małe aparaty, z których co jakiś czas na przemian buchały iskry i czerwone smugi lasera. Jeden z Mechadendrytów zwijał się na plecach mężczyzny kompletnie uśpiony. Drugi wygięty w łuku dwoma wziernikami również grzebał w urządzeniu znajdującym się przed Ramirezem.
Urządzeniem była proteza przedramienia. Toporna. O krzywych palcach. Lekko zardzewiała.

- Czy czcigodny kapłan maszyn Ramirez znajdzie czas dla skromnego sługi Imperatora w potrzebie? -
Ahalion Cane Iss stał w drzwiach windy, trzymając w obydwu dłoniach swój miecz. Na ustach mężczyzny błąkał się niewinny uśmiech chłopca który właśnie coś przeskrobał a teraz musi się do tego przyznać przed swym rodzicem.
- Nie przeszkadzam, Ramirez? - dopiero teraz czcigodny kościoła Imperatora zapukał w metalową futrynę.
Metalowa proteza ręki poleciała w kąt z hukiem.
- Nie, nie przeszkadzacie - wstając Ramirez wyjął okular z oka - ta maszyna nie żywi nadziei na godną egzystencję.
Po tych słowach Eksplorator rzucił protezę w kąt pomieszczenia.
- Pomyślałem sobie, że dawno nie zaglądałem do ciebie a ty nie miałeś okazji zrobić przeglądu mego ostrza. - Misjonarz podszedł do stołu na którym pracował kapłan maszyn, powoli i z namszczeniem kładąc na nim swój miecz. Ahaliona zawsze fascynowała pracownia Ramireza. Pełna nieodkrytych, niezrozumiałych dla niego skarbów. Zawsze próbował dotykać i badać nowe twory adepta maszyn, znalezione w trakcie wizyty. Z ostrzeżeniem lub bez tego ostatniego.
Lewitująca czaszka znająca przyzwyczajenia Ahaliona zaczęła unosić się wokół niego. Gdy zbliżał się do czegoś za bardzo to czerwone oko zdawało się rozpalać mocniej, jakby w niemym ostrzeżeniu. Sam Ramirez zdawał się nie zwracać uwagi ani na chęci poznawcze misjonarza, ani też na buzujące gniewem oko Leona.
Sięgnął po miecz. Nie wziął go do ręki, a jedynie wodził po nim swoim palcem.
- Piękna broń - powiedział niemal rytualnie. Powtarzał to za każdym razem gdy było mu dane ją dotykać. Ahalion również za każdym razem odpowiadał lekkim skinieniem głowy.

Techniczny mechadendryt zbliżył się do broni. Z jednej z dysz na jego końcu zaczął wydobywać się dym kadzidła.
- Dawno nie smakował, krwi, prawda?

Kapłan Imperatora, odwrócony plecami i szperający pomiędzy zgromadzonymi skarbami, znieruchomiał.
- Znasz odpowiedź. - Misjonarz odwrócił się bokiem i zapatrzony w jakiś przedmiot, wyciągnięty z całej ich sterty, wyszeptał. - Jest głodny. Marcus… Ukoisz go?*
Ramirez szybkim ruchem podłączył przewód ze swojego nadgarstka do gniazda ukrytego w rękojeści. Broń włączyła się nagle, a eksplorator przewrócił oczyma.
- To stary serwitor pajęczy. Używaliśmy ich do przeglądu szybów wentylacyjnych. Nowszy model jest większy i ma zestaw naprawczy. A co do miecza… Nie wiem. On naprawdę potrzebuje przelać krew. I to nie na treningu.
Graft został odłączony, a broń nagle zgasła. Ramirez przeszedł obok sterty z pająkiem do rzędu regałów. Wyraźnie czegoś szukał.

Duchowny podszedł do stołu, odrzucając metalowe znalezisko. Mężczyzna podwinął rękawy i jedną z dłoni przytrzymując uchwyt, drugą powoli głaskał ostrze broni jakby próbował uspokoić jakieś zwierzę.

Po chwili wrócił spomiędzy regałów niosąc w lewej ręce małe pudełko wyglądające jak pasta do butów, a w prawej zwitek pergaminu wielkości dwóch palców.

- Co to? - Ahalion z pewną dozą nieufności przyglądał się poczynaniom kapłana maszyn. Szczególnie, że nie rozpoznawał żadnego ze składników, które jak się domyślał będą potrzebne duchownemu Mechanicusa do jego rytuału.

- To - Ramirez wręczył Ahalionowi kartkę zapisaną drobnym maczkiem - jest modlitwa do Omnisjasza. Trzeba ją odczytać na głos. A to - wyciągnąl drugą rękę i otworzył maleńką puszkę. Wewnątrz znajdowało się tłuste mazidło - to jest święty olej. Przed walką, w której spodziewasz się zabić kogoś nasmaruj nim łańcuch. I odczytaj modlitwę. Imperator może i prowadzi twą dłoń do celu, ale święte łańcuchy napędza Omnisjasz. Jeśli po tym miecz zasmakuje krwi, to będziesz mieć spokój na długie miesiące.

- To stara broń. Pamięta wszystko. Tak jak było. Tak jak jest. Wszystkie Imiona. - Cane wpatrywał się w broń jak zahipnotyzowany. Tylko na chwilę przestał dotykać metalowych ostrzy. Tylko po to by przyjąć dary Ramireza, skłonić się głęboko i powrócić do przerwanej czynności.
- Rozmawiałeś z nią? - misjonarz nie oderwał wzroku od miecza.
Szaman maszyn pokiwał przecząco głowa.
- Nie chce ze mną mówić. Nie dziś. Jest niespokojna.
Spojrzał ma stertę części na której leżał serwipająk.
- Maszyny mają swoje przeznaczenie. Gdy go nie wypełniają, to zamykają się na mój głos. Przeznaczeniem broni… każdej broni, jest zabijanie. A im starsza tym bardziej szuka swego przeznaczenia. Ile ta broń ma dekad?

Ahalion uśmiechnął się jak by dotyk metalu, uspokajał nie tylko ducha ostrza ale również i rozchwiany umysł sługi Imeperatora.
- Nie miałem na myśli broni, Ramirez. Mówiłem o Winter Corax.

- Rozmawiałem? Zdawałem raport raczej. Jest dla mnie zagadką. Nie wiem czego się po niej spodziewać. - Powiedział siwowłosy i zamyślił się przy tym nieco.

- Tak, jest zgadywanką. - brodacz nie był pewny czy to był dobry dobór słów. - Nie ma krwi. Ale ma drogę. Ma nas. Ma pytania. Mnóstwo pytań. - duchowny rzucał słowami jak by smakował i próbował znaleźć to jedno, które odda to co chciał przekazać swemu rozmówcy.
- Jak to jest budować coś bez wiedzy, co budujesz i czego potrzebujesz do tej budowy, adepcie Mechanicusa? Nie, nie, nie… nie chcę by się zgubiła. Rozumiesz? - misjonarz spojrzał na Ramireza szukając znaku, że ten pojął jego paplaninę.
- Nie możemy jej prowadzić za rączkę. To uczyni z niej marionetkę na sznurkach. I nie zgodzę się, że nie ma krwi. Ma krew Gunnara. Ilu znałeś szlachciców, którzy mieli w posiadaniu takie statki? - Ramirez rozłożył szeroko ręce chcąc pokazać statek. Tymczasem pokazał przerdzewiałą ścianę i wiszące części zamienne jednego z servitorów.

- Hmmm będę ciął sznurki. Upadła by powstać. Tylko czasem potrzebujesz modlitwy. I mazidła, by działać lepiej. - Ahalion uśmiechał się do swego rozmówcy. - Nie jest gotowa na krew. Jest? Na płacz? Na ból? Na wrzaski? Na błagania? Na ciemność? Ojciec był. On cię pamięta. Wie, że o niego dbasz. Ale to nie wystarczy, prawda? Znów bredzę? - misjonarz spojrzał na kapłana Omnissiaha przepraszająco.

- Tnij. Tnij wszelkie nici. Nikt nią nie może manipulować. Nie ważne jak szlachetnie urodzony - Ramirez spojrzał na Ahaliona - Jasne, że będzie potrzebować rad. Od każdego z nas w wielu aspektach.

Eksplorator odwrócił się na moment znów do regału. Sięgnął po długi sztych. Stary i uszkodzony chainsword. Pokręcił nosem, odłożył broń i zaczął szukać głębiej.

- Dostaliśmy w nasze ręce kawałek gliny, który musimy ukształtować. Tak, żeby stał się wytrzymałym naczyniem. A nie prywatnym kielichem Barcy.

Sługa Eklezjarchii przyglądał się zwiniętym mechandrytom na plecach swego rozmówcy, gdy ten szperał w zakamarkach pracowni.
- Nie chcę jej kształtować. Chcę być przy niej gdy upadnie. Pomóc jej wstać.

W ręce kapłana znalazł się szeroki długi nóż. Wygięty z jednej strony.
- To się nada? - wywinął ostrzem z pewną nieporadnością.

Brodacz wyjął delikatnie sztylet z rąk towarzysza. Sprawdził uchwyt. Obrócił kilka razy w dłoni.
- Chowasz tu wiele skarbów. Tak, nada się.
- Oddaj - Ramirez wyciągnął rękę po broń - do pierwszej krwi.
- Nie, pierwszej. Pierwszą już ktoś przelał.- nastrój duchownego zmienił się gwałtownie. Minęła chwila zanim zorientował się, że Ramirez nadal czeka z wyciągniętą dłonią. Ahalion oddał ostrze.
- W takim razie po czym poznamy koniec pojedynku? - Dopytał siwowłosy.
- Pojedynku? - Cane spojrzał zaskoczony - To będzie błogosławieństwo Imperatora. Dla nas i naszej sprawiedliwośći. Będziemy kroczyć do przodu, skąpani w krwi naszych wrogów, pewni, że nie pozostał żaden by stanąć na naszej drodze.
- „A żeby zemsta mogła się dopełnić trzeba będzie przelać dwa razy więcej krwi, albo trzy razy więcej krwi. I może wtedy byłoby dość krwi… ale raczej nie” - z patosem Techkapłan wyrecytował poznaną kiedyś wyliczankę.
- Chodziło mi o coś jak próbny oblot po serwisie myśliwca. - Odłożył broń na półkę na której wcześniej ją znalazł.
- Choć myślę, że lepiej będzie jeśli odwiedzę cię w kaplicy i tam potrenujemy.
Potoczył wzrokiem po wnętrzu swojej pracowni. Rozsypane części i narzędzia czyniły z tego miejsca prawdziwy tor przeszkód.
- Mojej kaplicy…? Mam miejsce. To kaplica. Też. Tylko inna. Przypomina dom. Dawno temu. Przyjdź. Posłuchasz jęku stali i żelaza.
- Jęk stali i żelaza jest muzyką dla mych uszu. Bądź pewny, że w końcu przyjdę.


Gdy Kapłan odszedł Ramirez sięgnął z kąta odrzuconą wcześniej protezę ręki i rzucił ją niedbale na stół roboczy. Może miała jednak szansę na drugie życie?


Proszę o przeniesienie z ekwipunku Ramireza do ekwipunku Ahaliona sacred unguents
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 22-11-2019, 19:21   #89
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Zagubiony, a wyczekiwany post Aiko

10 Ianuarius, świątynia Boga-Imperatora na Błysku

Niewidoczni chórzyści śpiewali przez całą okrętową dobę wymieniając się co dwanaście godzin, siedem dni w tygodniu. Bellita wiedziała, że było ich trzystu trzydziestu ośmiu i że najmłodszy miał zaledwie pięć lat, a najstarszy sto dwadzieścia osiem. Kiedy jeden z nich umierał, zastępował go kolejny, najczęściej związany krwią ze zmarłym i traktujący swoją pracę jako prawdziwie uświęcony obowiązek i zaszczyt, dziedziczony z ojca na syna i z matki na córkę.

Wyśpiewywane anielskimi głosami psalmy niosły się pod wysoko sklepioną nawę świątyni, tonącą w wiecznym półmroku. Obwieszone kadzidłami serwoczaszki unosiły się w powietrzu pomiędzy masywnymi filarami świątyni wypełniając jej wnętrze oddziaływującym na zmysły aromatem spalanych proszków. Obrazy przedstawiające świętych i błogosławionych Imperium przykuwały oczy bogactwem szczegółów, ale największą uwagę skupiał na sobie ołtarz. Usytuowana w jego środku pozłacana figura Boga-Imperatora spoglądała z wysokości piedestału na rzędy ław i klęczników, flankowana z obu stron nieco mniejszymi posągami przedstawiającymi świętych Drususa i Angevina. Ów majestatyczny widok niezmiennie wywierał porażające wrażenie na wiernych i przyprawiał wielu z nich o szczere łzy zachwytu.

Bellita nie dostrzegała tak wielu prozaicznych detali swego otoczenia jak zwyczajni śmiertelnicy, ale potrafiła w zamian sycić się kojącą aurą promieniującą od ołtarza. Lubiła przychodzić w to miejsce w czasie pomiędzy nabożeństwami, kiedy wnętrze świątyni przemierzały niewielkie grupki rozmodlonych załogantów, a tłok nie doskwierał astropatce tak bardzo jak podczas mszy. W trakcie tych bardziej prywatnych wizyt przed ołtarzem Bellita mogła oddać się nie tylko modlitwie, ale i uspokajającej zmysły medytacji. Czuła w tym miejscu obecność Boga i świadomość ta przynosiła jej spokój, zwłaszcza przed niosącą zrozumiały niepokój podróżą w Osnowie.

Bellita odczuwała skrywany strach za każdym razem, kiedy jej okręt zagłębiał się w Morze Dusz. Wszyscy zwyczajni ludzie podróżujący poprzez Immaterium odczuwali w trakcie lotu mniejszy lub większy dyskomfort, uzależniony od ich predyspozycji psychicznych oraz głębokości wiary, czasami ograniczający się do lekkiej migreny lub napadów irracjonalnego niepokoju, czasami objawiany koszmarnymi snami bądź atakami ślepej agresji. Ludzie obdarzeni darem psioniki doświadczali efektów ubocznych transferu niewspółmiernie mocniej, ponieważ lot poprzez Osnowę rzucał ich w samo jądro mocy stanowiącej fundamenty ich talentu. A także stawiał eteryczną twarzą w twarz z tym, co egzystowało po przeciwnej stronie Zasłony. Zwykli przesądni załoganci zdawali sobie sprawę z tego, że w Osnowie czają się drapieżcy, ale tylko ludzie pokroju Bellity czy Alecto w pełni zdawali sobie sprawę z ich przyprawiającej o obłęd prawdziwej natury.

Chór dokończył łagodne zwrotki hymnu wychwalającego miłosierdzie Pana Złotego Tronu, przeszedł płynnie do kolejnego utworu. Zasłuchana w harmonijne dźwięki Bellita drgnęła, kiedy nad jej głową przeleciała świecąca czerwonymi diodami sensorów serwoczaszka. Noszony na lewym nadgarstku mechaniczny chronometr szczęknął cicho wieszcząc wybicie pełnej godziny i kobieta pozwoliła sobie na melancholijne westchnięcie. Siedziała na piętrze świątyni, w loży przeznaczonej dla wysokich rangą dygnitarzy oddających się modłom daleko od gniotącego się na posadzce pospólstwa. Całkowicie opustoszała o tym czasie loża zapewniała Bellicie namiastkę poczucia prywatności, chociaż nie mogła w tym względzie rywalizować z intymnością pomieszczeń pokładowego Chóru. Było tu… odrobinę ciszej niż w części dolnej, gdzie architekt zadbał o to by lud słyszał dokładnie słowa ich Pana. Nie była to jej kajuta, w której panował spokój, ale… potrzebowała tej chwili w obliczu Imperatora… choćby jej namiastki. Zadrżała słysząc kolejny wysoki ton.

Astropatka wyjęła z kieszeni swych obszernych szat drewniane pudełko z rzeźbionym wieczkiem, otworzyła je wprawnymi ruchami, wyciągnęła ze środka talię siedemdziesięciu ośmiu kart wykonanych z cieniutkiego psychoaktywnego materiału, który delikatnie mrowił opuszki jej palców. Imperialny Tarot, instrument woli Boga i źródło natchnienia dla biegłych w sztuce wieszczenia z kart teomantów.

Przetasowała talię ruchami zdradzającymi wieloletnią praktykę, a potem położyła ją rewersami ku górze. Ujmując pierwszą z wierzchu kartę zawahała się na ułamek chwili, po czym położyła ją na pulpicie modlitewnej ławy. Na nieprzezroczystej mlecznej powierzchni karty zmaterializował się powoli kształt, który przyjął postać stojącego na mównicy oratora w uniformie gwiezdnej floty.

Mówca w oficerskim mundurze. Osnowa znów zaczęła układać się w dobrze jej znany kształt, wywołując na jej twarzy rzadko spotykany uśmiech. Postać mężczyzny spoglądała na psioniczkę, jakby go odwzajemniała. Obietnica podróży w nowe nieznane miejsce, pełna tajemnic i nieznanych dotąd doświadczeń. Druga karta spoczęła na pulpicie ponad pierwszą, przybierając znajomy kształt Widzącego. Postać adepta pochylała się nad podobną do tej talią. Ku radości Bellity nie objawiła się obrócona do góry nogami, co wlało w serce kobiety jakże pożądaną otuchę. Pomyślna podróż, z dala od niebezpieczeństw Osnowy, pod opieką miłosiernego Boga. Wytchnienie od drapieżców przemierzających Morze Dusz, bezpieczna przystań po przeciwnej stronie.

Po trzecią kartę sięgnęła szybciej, już bez wahania. Tytan. Ogromna wojenna machina zdawała się przeszywać ją bezimiennym spojrzeniem płynącym zza opancerzonych wizjerów człekokształtnej głowy. Wielka siła… konsekwencja… cierpliwość. Bellita zmarszczyła czoło próbując przypomnieć sobie wszystkie znaczenia tej karty, po czym sięgnęła po czwartą, ostatnią w cyklu wieszczenia. Przez chwilę trzymała ją w dłoni zwróconą awersem ku posadzce loży, potem powolnym gestem odwróciła i położyła ponad Tytanem.

Immaterium… na szczęście odwrócone, acz nadal niepokojące. Lubiła tą kartę. Oznaczała nieprzewidywalność kosmosu, jego… cudowną chaotyczność, w której Imperator wytyczał swe szlaki. Oznaczała błędy… niespodziewane. Jednak odwrócona. Mogła oznaczać odpowiednie decyzje acz podjęte nieświadomie. Powoli gładziła kartę Tytana i towarzyszące jej Immaterium.

Astropatka pogładziła opuszkami palców powierzchnie trzeciej i czwartej karty próbując zgłębić szóstym zmysłem ich tajemniczą symbiozę, a potem mimowolnie drgnęła wyczuwając za sobą czyjąś obecność.

- Przepraszam za najście – powiedział uprzejmym tonem Christo Barca, stojący w progu świątynnej loży – Jeśli jej magnificencja nie ma nic przeciwko, byłbym niezmiernie wdzięczny za poświęcenie mi chwili uwagi.

Bellita odwróciła w kierunku seneszala głowę, ujrzała w swym umyśle jego widmową sylwetkę, obrysowaną konturami silnej aury, promieniującą życiową energią.

Białe pozostałości po tym co dawniej było oczami astropatki nieśpiesznie przesunęły się po sylwetce mężczyzny, nie mogła nie dostrzec jego czarnego płaszcza ani kaptura, który w wyrazie szacunku zsunął z głowy siadając na ławie tuż obok mentatki.

- Nie śmiałabym odmówić naszemu seneszalowi - odpowiedziała szeptem, po czym opuściła wzrok na talię, wiedząc iż większość osób nie lubiła być przez nią obserwowana.

- Sprowadza mnie specyficzna prośba, magnificencjo - wyznał seneszal - Po pomyślnym przylocie do jakiegokolwiek punktu przejściowego chciałbym prosić o wysłanie pilnej astropatycznej wiadomości o wysokim stopniu poufności.

Bellita nic nie odrzekła, ale spojrzała na Christo swymi niewidomymi oczami.

- To przekaz na ręce konsuliusza Domu Modarów, list kondolencyjny połączony z informacją o zwłokach, które chcemy przekazać w ich posiadanie. Pozwoliłem sobie skomponować wstępną treść...

Seneszal wyciągnął z kieszeni płaszcza niewielki elektronotes i zaczął czytać przyciszonym głosem treść swej żałobnej wiadomości.
 
Ketharian jest offline  
Stary 23-11-2019, 00:20   #90
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
SPOTKANIE Z WRATHEM UMBOLDTEM

Wreszcie nadszedł czas spotkania. Rogue Trader Winter Corax, jej pierwszy oficer i kuzyn Maurice de Corax oraz reszta entourage przygotowali się należycie - odpowiednie podarki, kunsztowne stroje, wyselekcjonowane uzbrojenie i dodatki. Dobrali także reprezentacyjnie (acz funkcjonalnie) odzianych, opancerzonych i uzbrojonych ochroniarzy, głównie z tak zwanej kompanii “life guards” - jednostki armsmenów zajmujących się ochroną kapitana i osób czy miejsc przezeń wskazanych. Dobrze wyszkoleni i wyposażeni, a przede wszystkim wierni oraz cholernie twardzi. “Kompania” była tu zwyczajowym nadużyciem - w tym przypadku była to raptem rozszerzona drużyna (wg nomenklatury gwardyjskiej), licząca piętnastu protektorów. W takim oporządzeniu zapakowali się do lądownika Aquila i opuścili hangar Błysku Cienia, kierując się na pokład Righteous Crusader.

Lot był dość krótki, raptem kilkanaście minut, dzięki bliskości obydwu “zaparkowanych” statków - tak względem siebie, jak i gwiazdy. Lunar Umboldtów był majestatycznym potworem ze stali i adamantytu. Pięciokilometrowej długości i maksymalnej rozpiętości ośmiuset metrów oraz goszczący na pokładach prawie stu tysięcy załogantów, stanowił “latające miasto” znacznie większe aniżeli wcale niemała fregata uderzeniowa klasy Tempest. Lunary były znane z tego, że były stosunkowo najprostszą i najpowszechniejszą, podstawową wręcz odmianą krążownika służącego w marynarce wojennej Imperium, i najbardziej rozpowszechnioną (jeśli można to tak nazwać…) pośród majętnych lub po prostu fuksiarskich Rogue Traders. “Cywilne” wersje były praktycznie zawsze poprzerabiane, i tak było i tym razem. Dziobowe wyrzutnie torped ustąpiły pola lancy - o dziwo tylko jednej - typu Starbreaker. Burty natomiast gościły makrobaterie rodzaju Thunderstrike. Jednak ilość armat nie wyczerpywała potencjału krążownika. Obrazu pewnej ułomności (jeśli “ułomnością” można było nazwać 50% stanu uzbrojenia w ilości o wciąż ponad 100% przekraczającej ten z Błysku) dopełniał fakt, że okręt był wielokrotnie naprawiany i łatany - mimo, iż na pierwszy rzut oka był znacznie młodszy od Błysku. Wyglądało to, jakby ktoś kiedyś wyciągnął ten kadłub ze złomowiska i poddał gruntownemu refit & rearm po kosztach, używszy “cywilnego” uzbrojenia.

Hangar nie był przestronny - był w zasadzie niewiele większy od tego na Tempeście i w bardzo podobnym układzie. Typowy cywilny refit okrętów wojskowych, umożliwiający jakiekolwiek transportowanie towarów w sensownej ilości, a także garści promów. Tych ostatnich, z racji samego dostępnego miejsca, Righteous Crusader miał więcej - acz w podobnej jakości, co Tempest. Przewaga była lichtug typu Arvus, w powszechnej klasie/konfiguracji wz. Bakka. Systemy bezpieczeństwa oraz ilość i uzbrojenie armsmenów porównywalne do Błysku. Brakło jedynie bojowych serwitorów, a i niebojowych nie było aż tyle, co na coraxowym Tempeście.

Jak tylko zakończono procedurę dokowania i pasażerowie opuścili lądownik, przywitał ich niejaki Grimaldus Phinn, osoba piastująca pozycję niejakiego Stewarda Statku. Po uroczystym przywitaniu i archaicznych słowach-formułkach, Steward pod eskortą garści umboldtowych lifeguardów niespiesznie zaprowadził gości w głąb okrętu.

Jego konstrukcja wydawała się być bardzo podobna do tej na Błysku Cieni. Imperialtech bazujący na STC nadawał pewne wspólne mianowniki obydwu okrętom Imperium (czy każdemu, w zasadzie), ale aż tak duże podobieństwo było warte odnotowania. Niemniej jednak Righteous Crusader był kilkukrotnie większy. Sporą część wciąż pożerały napędy oraz znacznie zwiększone zapotrzebowania, nomen omen, znacznie większej załogi - ale znalazło się na pokładach miejsce dla wielu rzeczy, których na Tempeście trudno było uświadczyć w takim rozmiarze i majestacie - pełnoprawna świątynia (nawet katedra) ku czci Boga-Imperatora, kompleks Munitorium do przechowywania i modyfikacji amunicji do armat, przepastne Librarium, obszerna sala trofeów wypełniona łupami, łbami bestii i dziełami sztuki zdobytymi nie tylko przez Wratha ale i jego poprzedników, wreszcie przepastne i fantastycznie wykończone obserwatorium. Gdy tak wędrowali Techkapłan Ramirez kilkukrotnie wyciągnął dłoń w stronę ściany. Chcąc poczuć wibracje Ducha Maszyny tego okrętu. Nie był jednak w stanie wyczuć nic więcej oprócz… właśnie owych wibracji.

Do obserwatorium skierował się na koniec “obchodu” steward Phinn. I tamże czekał na nich Lord-kapitan Righteous Crusader, RT Wrath Umboldt. Przyodziany w stare, podniszczone, acz mimo to zadbane i wyczyszczone ciuchy (z pewnością skrywające w sobie nitki pancerza typu mesh), uzbrojony w przypasany miecz oraz pokaźny kostur zwieńczony stylizowaną głowicą z czaszki i dwugłowego orła. Dość wysoki i postawny, zdradzający podeszły wiek kompletnie siwymi włosami i zarostem o budzących szacunek gęstości, długości i zadbaniu. Lewa noga była solidną, bojowej wręcz jakości protezą bioniczną z hartowanej stali. Kontrastowała z nią lewa dłoń - również wszczep, acz zgoła innego stylu - bardziej delikatna, której palce i śródręcze było wyłożone brązem, a nadgarstek zastępował obrotowy mechanizm.

Steward po raz kolejny dał popis znajomości RTowych archaizmów, pośrednicząc w formalnym przywitaniu obydwu Lordów-kapitanów, po czym usunął się w cień pod jedną ze ścian, razem ze strażą. Lifeguards Coraxów postąpili podobnie, acz stanęli w innym miejscu.

Sklepienie i zewnętrzna ściana obserwatorium stworzone były ze wzmacnianego superszkła o właściwościach diamentowych. Podobnie jak analogiczne miejsce na Błysku i w wielu oknach czy iluminatorach na każdej stacji bądź statku w Imperium. Ale te tutaj powalało ogromem i kunsztem. Modyfikowalne astrolabium i inne narzędzia astromancyjne, szereg map gwiezdnych i traktów w Osnowie, tapestrie i mozaiki z motywami religijnymi oraz historycznymi (a konkretnie mówiące o historii Rodu Umboldt), odpowiednie oświetlenie.

Pan na Lunarze stał blisko środka okrągłej, posadzkowej mozaiki. Z sufitu, nieco przed nim, padał snop światła bijący wprost na centrum misternej układanki - stylizowane słońce. *Te* Słońce, Sol, świętą gwiazdę - pierwszą, na którą padł ludzki wzrok.

-Dziękuję za zaproszenie, Lordzie Umboldt. Pozwoliłam sobie przygotować niewielki i skromny podarunek.

Winter skinęła na ochronę by złożyli skrzynie trunku przed siwowłosym RT. Nakazane też mieli by otworzyć jedną ze skrzyń.

- Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że trunek sprawi Lordowi przyjemność równą memu zadowoleniu z naszego spotkania.

Uśmiechając się urokliwie, Winter podeszła nieco bliżej, utrzymując równowagę na niebotycznych obcasach, które miały jej dodać wzrostu i pewności siebie.

Spojrzał na flaszki i bezwiednie potarł brodę jak rasowy pijak. Przemówił szorstkim, oschłym głosem, w którym wibrowały zmęczenie, starość i coś… nie mogli określić co.

- Niech wam Bóg-Imperator odpłaci szczodrze za ten przedni dar, młoda Lady Corax.

Kiwnął głową na stewarda. Spod ziemi zmaterializowali się silnoręcy marynarze, którzy zabrali skrzynie. Mistrz na Righteous Crusader natomiast ustawił się bokiem do kobiety, wskazując cyberneticzną lewicą bezmiar kosmosu rozpościerający się za szybą. I widok na Wielkie Burze Osnowy, obejmujące swym rozmiarem całe parseki przestrzeni, rozlane i paskudne niczym krwiaki po tęgim laniu.

- Witamy Ród Corax w Paszczy.

Wychwycił spojrzenia Winter i reszty.

- Tak. Wiem, że to wasz pierwszy raz. Na półkach nie mam zbyt wiele papierów o Coraxach… Wasze tradycyjne miejsce to Peryferia Calixis i Dzika Przestrzeń między tymi, a Sektorem Scarus. Gunnar Corax prowadził dochodowe zajęcie? Front Spinward jest niebezpieczny, ale można na nim zbić okrągły profit. Handel bronią, zapasami, prefabrykatami. Logistyka, rajdy, zwiad, inna pomoc dla wojska. Departamento Munitorium płaci na czas. Zazwyczaj.

Zmierzył ich surowym, badawczym wzrokiem.

- Skąd zatem Ród Corax tutaj? I skąd pani na kapitańskim tronie? Bez urazy. Córka Gunnara?

- Świętej pamięci Gunnara Coraxa, Lordzie Umboldt. Prawa sukcesji mają to do siebie, że czasem potrafią zaskakiwać w najmniej spodziewanym momencie. - Winter ponownie uśmiechnęła się, obserwując na przemian to gospodarza to widoki jakie pokazywał - I tych najbardziej na zaskoczenie nieprzygotowanych. Niestety stało się tak i tym razem. Ot i cała tajemnica naszego pojawienia się w tych rejonach. - przy słowie naszego Corax wskazała dłonią swą załogę, po czym założyła dłonie za plecami, prostując się.

- Niech wieczerza u stóp Złotego Tronu. - skwitował słowa Winter o zmarłym - A pani, i pani świta, przybyliście na skraj Koronus aby szukać tu profitu na swój sposób.

Spojrzał po reszcie ekipy Odkrywców, mrużąc oczy, przyjął do wiadomości lekki ukłon zlustrowanego wzrokiem seneszala.

- Szukać sprzymierzeńców - Winter podjęła kontynuując ton wypowiedzi Umboldta. Skłoniła też lekko głową w jego kierunku zaznaczając swe intencje co do rozmówcy - nawiązywać kontakty handlowe i przygotowywać się na kolejne uderzenie niespodziewanego.

Umboldt może i chciał coś odpowiedzieć ale jeden z członków koterii Lady Corax podszedł do niej i pochyliwszy się wyszeptał kilka słów. Zapewne, sądząc po bogatych szatach, wysoko postawiony sługa Ecclesiarchy, chciał podsunąć swojej patronce kilka wskazówek lub zwyczajnie wspomnieć by miała uwagę na Imperatora i jego wiarę.
- Mogłem założyć moje szaty i nie byłoby różnicy. Jesteś mi dłużna. Spytaj się go o jakieś wskazówki czy porady i odejdźmy stąd. Albo zacznę się modlić do Złotego Tronu.
Kapłan pochylił zakapturzoną głowę zarówno przed swoją panią jak i gospodarzem, próbując oddać tym samym wyraz szacunku i przeprosiny za interwencję. Nie opuścił jednak boku pani kapitan.
Winter opanowała zaskoczenie argumentacją misjonarza, zauważając kątem oka, że Christo Barca nie zdołał ukryć do końca wyrazu wzburzenia na swej twarzy. Chyba zaczynała nawykać do wszystkich indywidualności jakie zebrały się na pokładzie Błysku Cieni. I choć miała ochotę nadepnąć szpilką na jego stopę, to jedynie ledwo zauważalnie przymknęła powieki jakby przytakując. Dłużna? Doprawdy…
Ostatecznie zwróciła się ku Lordowi z przepraszającym wyrazem twarzy:

- Czy jako doświadczony kapitan zechciałby pan podzielić się swym doświadczeniem, Lordzie? Poczytywałabym to sobie jako zaszczyt.

Przez dłuższą chwilę świdrował ich wzrokiem, aż poczuli się niezręcznie. Wreszcie wypalił:

- Z chęcią pomogę młodym Odkrywcom. Pod jednym warunkiem. Opowiedzcie mi najpierw swoją historię. Tutaj, na granicy Imperium i Koronus. Podjęliście się już jakiejś wyprawy? Byliście w Port Wander? Bez tego nie zaczniemy.

Winter skinęła lekko na znak, że przyjmuje ten warunek. Dłoń zaciśnięta na nadgarstku drugiej zacisnęła się nieco mocniej. Dotyk aksamitu i koronek niósł Corax pewną pociechę, dodawał pewności siebie. W rozmowach salonowych nie miała kłopotów. To było jej uniwersum. Winter rozluźniła się a ramiona opadły luźno wzdłuż ciała.

Rzuciła spojrzeniem na milczących dotychczas doradców i podjęła:

- Do Portu Wander dopiero zmierzamy, lecąc z krótkiej wyprawy na Pobojowisko, gdzie odnaleźliśmy wrak Harvesta #10. Odlatując napotkaliśmy się na niejakiego Czarnego Jacka i jego załogę na pokładzie Jolly Roger. Niestety muszę z żalem przyznać, że nie udało się nam rozwiązać tego tete a tete w cywilizowany sposób. - choć mina Winter wyrażała dokładnie nic jednak ton głosu nabierał coraz mroźniejszych tonów, gdy opowiadała o napaści piratów. Dziwnie czuła się mając u swego boku nie Pierwszego czy seneszala ale właśnie Ahaliona. Z nim obiecała sobie w duchu policzyć się na spokojnie na pokładzie Błysku Cieni - Jednak dotychczasowe ćwiczenia pozwoliły mi zaznać przedsmaku tego, czym zajmował się tak udanie mój ojciec.

Wrath Umboldt zmrużył brwi i kiwał nieznacznie głową, słuchając skróconego wywodu Winter.

- Rozumiem. Mieliście kłopoty finansowe typowe dla młodego Rogue Tradera i polecieliście na Pobojowisko celem szabru, bo to najszybsza opcja żeby zarobić zgodnie z prawami dowolnego rodowego Upoważnienia. Po zakończeniu tego przedsięwzięcia chcieliście już lecieć do Port Wander sprzedać znaleźne i spłacić należności, ale po drodze przeszkadzali wam jacyś piraci… i niespodziewane wzburzenie w Osnowie. Mam rację?

Spojrzał w przestrzeń, kierując swój wzrok na paskudny “siniak” Wrzeszczącego Wiru.

- Wasz Nawigator podjął decyzję o skoku do Świątyni, gdyż wiedział… wiedziała - zreflektował się, wyłapując Alecto w małym tłumie gości - że tu będzie najbezpieczniej. Cóż, miała rację.

W odpowiedzi Trójoka wyszczerzyła się szeroko co radośnie i entuzjastycznie pokiwała głową, aż prawie zgubiła trójgraniasty kapelusz. Przytrzymała go dłonią, aby znów odwrócić twarz ku szybie gdy jej uwaga uciekła na powrót do panoramy kosmosu.
Gospodarz skinął jej głową w szacunku, potem spojrzał znów na Winter. Już miał coś powiedzieć, kiedy usłyszeli delikatne chrząknięcie. Steward Phinn. Wymienili się spojrzeniami z Umboldtem.

- A cóż takiego znaleźliście na tym… Harveście, czcigodna Lady Corax? Jeśli można wiedzieć - głośno podjął Grimaldus Phinn - jakie towary wieziecie na sprzedaż?

- Głównie dużo złomu i skromne resztki tego co pozostało z Harvesta. Wybaczy pan mą ciekawość: czym jest pan szczególnie zainteresowany, panie Phinn? Z chęcią zapoznam się z listą zapotrzebowań i jeśli będziemy w stanie z przyjemnością dopełnimy niezbędnych kroków by wesprzeć Lorda Umboldta.

- Młoda Lady Corax wybaczy staremu Grimaldusowi. Zawsze szuka okazji do handlu. Ale, dość się tutaj nastaliśmy. Pójdźmy do komnat gościnnych. Skosztujemy waszych podarków.

Machnął dłonią. Służba otworzyła jedne z bocznych wrót. Lord-kapitan ruszył pierwszy. Po chwili przystanął i wykonał niemy, zapraszający gest. Towarzyszyli im lifeguards Rodu Umboldt i Grimaldus Phinn. Wkrótce znaleźli się w salonie na pokładzie oficerskim, niedaleko - jak sam steward wygadał - sali narad i komnat najważniejszych członków załogi krążownika.

Salon był… zadbany, ale wcale pozbawiony przepychu. Trąciło od niego wiekiem, praktycznością i surowością, jednak można go było nazwać przytulnym. Fotele wokół niskiego stołu były wygodne. Służba zaraz się zakręciła z poczęstunkiem i napitkami, otworzywszy pierwsze z butelek podarowanych Wrathowi przez Błysk Cienia.

W międzyczasie, w trakcie przechadzki do owego salonu, Phinn bezbłędnie określił kto jest tutaj “typem od cyferek” i zaraz dostawił się do seneszala. Spod pochlebstw i formalności wyłaniał się jednoznaczny obraz. Chciał wiedzieć, co takiego zalegało w ładowniach Błysku po ostatniej wyprawie. Righteous Crusader wracał z wyprawy handlowo-zaopatrzeniowej i zawsze można było “ubić jakiś interesik na boku”, jak to zobrazował Steward. Christo Barca podjął uprzejmą konwersację z Phinnem, ostrożnie formułując zdania i bacząc na to, aby seneszal Umboldta nie zorientował się w złej kondycji finansowej Coraxów. Stojąca u jego boku Dalia przysłuchiwała się rozmowie mężczyzn z kamienną miną, bez trudu grając rolę zwyczajnej przybocznej strażniczki.

Winter na szybko kalkulowała czy Wrath Umboldt jest po prostu typem minimalisty czy też może jest to pokazówka. Surowość, starość i brak… powietrza - bo z tym kojarzył się jej obecnie stan statku - sprawiały, że pojawiły się wątpliwości. Jak i dlaczego?

Sunęła jednak obok Umboldta z uprzejmą miną słuchając opowieści o miejscu narad i usiadła na wskazanym jej przez stewarda miejscu w pozycji typowej dla dam z dobrego domu wysokiego rodu. Wyprostowana i miała nadzieję niedostępna z twarzą nie wyrażającą emocji.

Skomentowała wystrój salonu przyznając, że sama nie jest zbyt wielką smakoszką przepychu, czekając aż służba rozleje trunek. Obserwowała też dyskretnie zachowanie swoich ludzi, mając nadzieję, że ani Alecto ani Garlik nie walną przaśnym żartem czy komentarzem.

- Lordzie Umboldt, zdaje się, że miał pan wcześniej okazję spotkać mego ojca? - zaczęła by przerwać ciszę.

- Nie. - od razu wypalił RT - O Coraxach wiem jedynie z księgi heraldycznej. Możecie ją sobie potem obejrzeć w moim librarium. Jesteście tu nowi, a my wszyscy spędzimy w tym układzie kilka dni, więc dam wam akces i współpracę moich kopistów. Potrzebujecie informacji, jeśli chcecie przeżyć w Koronus. A i przed nim… bo Paszcza bywa zdradliwa. A Port Wander jeszcze zdradliwsze.

Cały czas kiedy Winter szła przez okręt Wratha Umboldta towarzyszył jej Maurice. Słuchał uważnie wymiany zdań między dwójką RT nie dając po sobie poznać, że obchodzi go to dużo więcej ponad kwestię tego by jego Lady Kapitan była bezpieczna i nic jej się nie stało. Lustrował wszystko co działo się wokół. Było to w sumie mu na rękę, że nie spieszono z przedstawieniem jego osoby. Ukryta siła. Taka była maksyma niejednego szlacheckiego rodu.
Umboldt był zdecydowanie ciekawą postacią i kimś z kim znajomość zdecydowania mogła pomóc Rodowi. Co prawda jego okręt wyglądał opłakanie (jak na krążownik), ale on sam jako RT miał potężną porcję doświadczeń. Nic tylko słuchać i się uczyć.


Garlik poprowadził i przeczekał grzecznie tą bardziej oficjalną część spotkania, ale jak już poszli na biesiadę to od razu poszukał wzrokiem czy nie ma gdzie kumpli po fachu z załogi Umboldta. Takowych jednak nie uświadczył. Oprócz służby, stewarda i samego Umboldta, w salonie byli tylko Coraxowie.
Nikogo nie widząc zawiedziony Tytus usiadł w wyznaczonym u miejscu. Widząc jednak rozlewających trunek lokajów zwrócił się szeptem do McKaya.

- Możesz prowadzić z powrotem? Będę ci wisiał przysługę.

Lucius McKay uśmiechnął się półgębkiem, przekazując niemy komunikat “ty stary pijaku” i kiwnął głową. Garlik odwzajemnił uśmiech i zaczepił przechodzącego obok kelnera.

-Podwójną z lodem prosze.

Zostało już tylko poczekać, aż gospodarz wzniesie powitalny toast i można się bawić. Jedynie jedna rzecz mąciła myśli Tytusa. Dlaczego jest tak mało oficerów od gospodarza?

Pomieszczenie nie podobało się Alecto, było dla niej zbyt… zamknięte. Brakowało okien, spojrzenia w próżnię, ale przynajmniej mieli alkohol. Odkąd trafili wreszcie na afterparty po pierwszym spotkaniu, Nawigator zagnieździła się w fotelu i nucąc pod nosem skubała rant wyjściowej szaty do chwili, gdy pojawiły się cienie sług z tacami wypełnionymi napitkiem. Szybko jeden z kielichów został porwany i wypity, po nim drugi. Dopiero trzeci zagościł dłużej w bladej dłoni, jakby jego właścicielka przypomniała sobie o czymś istotnym. O kulturze chociażby. Westchnęła cicho.

- Przeciętny człowiek spędza około trzydziestu lat denerwując się na członka rodziny - mruknęła do bujanego w dłoni pucharu.
 
Stalowy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172