Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2019, 20:28   #14
Nanatar
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
12 czerwca 2595 Montpellier późny poranek

Młody wynalazca starannie układał w rozstawionych kufrach i walizach wszystko co wydawało się mu potrzebne w nadchodzącej podróży, a właściwie nie tyle potrzebne, co mogło być użyteczne. W jednej skrzyni spoczywał rozłożony sztucer, amunicja, oleje i smary do konserwacji, części zamienne. Kolejny prezentował pozawijane w skóry narzędzia i zestawy naprawcze, w kraciastej walizie pyszniły się pęsety, pióra, arkusze czerpanego papieru, korkowane szklane buteleczki, dopiero na końcu znajdowała się najmniejsza walizka mieszcząca pedantycznie poskładane ubrania i przybory osobiste. Leon Thibaut siedział na krześle i oszczędnymi ruchami rozkręcał na trzy części stalowy piorunnik, wyraźnie zadowolony z tej ułatwiającej transport przeróbki. Dzięki odpowiedniemu nagwintowaniu, długi wołacz piorunów, można było rozłożyć teraz na trzy części i ukryć w bagażach przed wścibskimi oczyma. W okiennej wnęce siedziała wpatrzona w niego Loretta, na zmianę podnosząc do ust filiżankę z parująca jeszcze cieczą, a w przerwach między orzeźwiającymi łykami miętowej herbaty głaszcząc kota.

- Jesteś pewny mężu, że to nie za dużo? - powiedziała wskazując stosy bagaży - Czyżbyś chciał inwentarzem przebić kuzyna Abdela?

Szlachcic niepospiesznie oderwał wzrok od stalowego pręta, który nawet rozłożony na części nie znajdował miejsca w żadnym z kufrów, czy waliz. - Kochana, ja muszę zabrać to o czym kuzyn nie pomyśli, to wszystko będzie niezbędne na tej wyprawie, znasz przecież jego niefrasobliwe usposobienie, będę mógł pożyczyć od niego ubranie, czy wodę kolońską, ale wiesz, o te wszystkie inne rzeczy, to muszę się zatroszczyć ja.

- I to też jest niezbędne? - Szlachcianka wyjęła z jednego z kufrów lśniący, cylindryczny metalowy przedmiot, długi na dłoń, niewiele cieńszy od jej nadgarstka, a zakończony na końcu półkuliście.

- Ach to, wiesz to nie łatwo wytłumaczyć. Służy, to znaczy będzie służyć jak to zmontuję, do zbierania na powierzchni ładunków. - widząc wysoko uniesione brwi żony, a do tego pełgający w kącikach ust uśmiech, wynalazca próbował tłumaczyć dalej - Może jeszcze trzeba to będzie wydrążyć w środku, a później oblec w siatkę.. -urwał gdy ciężarna piękność parsknęła śmiechem. Tej opresji wyratował go stający w drzwiach lokaj.


- Panienka Angeline Lea Sanguine. - zapowiedział i otworzył drzwi przed dostojną szlachcianką. Ta weszła bez pośpiechu do salonu, obrzuciła lokaja chłodnym spojrzeniem.
- Możesz odejść, umiem mówić za siebie.
- Możesz odejść Pierre - potwierdził gospodarz - proszę spocznij droga kuzynko, czemu zawdzięczamy to szczęście?

- To miło z twej strony kuzynie, ale możesz darować sobie fałszywy zachwyt. Ktoś z tak trzeźwym umysłem jak twój z pewnością wolałby cieszyć się przed wyjazdem względami żony, niż przyjmować rodzinę, tym bardziej, że zabiorę ci więcej czasu niż chwilę. - twarz Angeline pozostała nienagannie uprzejma, zaś gospodyni wciągnąwszy ze świstem powietrze zeskoczyła z parapetu, nadzwyczaj sprawnie zważywszy na jej stan.

- Chciana czy nie, wizyta rodziny to małe święto, a najgorsze co możemy zrobić to zapomnieć o manierach. Rozkażę służkom przygotować herbatę i ciasto. - to rzekłszy ciężarna szlachcianka skierowała się do wyjścia, Leon Thibaut wciąż dzierżąc w ręce poskładany piorunnik ruszył za żoną, ta zatrzymała go w drzwiach.

- Poradzę sobie najdroższy, będę to robiła przez najbliższe kilka miesięcy, więc zbyteczny Twój trud. Zajmij się gościem, wszak nie chcesz chyba żeby córka Ventricule czekała. - i ciszej już dodała na ucho - Mam nadzieję, że propozycja nie do odrzucenia, którą ci złoży nie będzie obejmowała łożnicy.

Leon obrócił się do Angeline, która już siedziała na sofie, kładąc na niej zgrabne nogi dla odpoczynku. U stóp mebla złożyła duży prostokątny futerał, dopiero teraz zauważony przez wynalazcę.
- Leonie Thibaut Sanguine, jakież piekielne dzieło dokonałeś dla mego ojca, że nagrodził cię takim skarbem. Nie każdy ma tyle szczęścia, gdybym była mężczyzną życzyłabym sobie takiej żony.
- Dziękuje ci Pani w imieniu swoim i Loretty.
- I kota - przerwała - daj spokój Leonie, przestań być tak układny, jesteś na to zbyt mądry i przystojny, a ta zachowawczość obdziera cię z czaru. - Cóż to za diabelny przyrząd trzymasz w ręku? - utkwiła w kuzynie obdzierające z tajemnic spojrzenie, lewą ręką muskając futro kota.

- Umbee. To...trudne...

- Tak wiem, to trudne do wytłumaczenia. Nie musisz odpowiadać, pytałam przez grzeczność.

Do salonu weszła poprzedzana brzuchem Loretta, a za niż służba z tacą herbaty i ciastek. Kot niespodziewanie fuknął na dziedziczkę rodu, wyczuwając zmianę nastroju i czmychnął na parapet. Angelina przeniosła ciężar swych pięknych oczu na brzemienny brzuch gospodyni.

- Czy wybraliście już imię? - spytała głosem podobnym mruczeniu kota.
- Jeśli chłopak to Filip, albo Ludwik, a dziewczynce Beatrycze - zapalił się do odpowiedzi młody szlachcic - to imiona...
- Zmityguj mężu - upomniała go żona - Angeline nie przyszła wysłuchiwać legend o starożytnych władcach. - spojrzeniem odesłała służbę, ujęła w delikatne dłonie koloru kości słoniowej filiżankę z herbatą i ostrożnie podała kuzynce - Co tak na prawdę sprowadza Cię droga kuzynko? - spytała.

Angeline Lea bez pośpiechu przyjęła pozycję siedzącą, przejęła filiżankę z rąk gospodyni i odstawiła na niewielki stolik obok. Następnie zginając swe wysportowane ciało, sięgnęła do futerału, szczęknęły zamki i kobieta podniosła wieko ukazując karabin myśliwski. Może i nieco podobny do tego spoczywającego w kufrach wynalazcy, ale o niebo piękniej zdobiony.

Leon wymienił z żoną podejrzliwe spojrzenia.

-Czy to broń Abdela? Nie powinnaś go niańczyć, mógłby mnie sam odwiedzić. - majsterkowicz podszedł do broni, zważył, przyłożył do strzału - świetna robota, ale dla niego za ciężki.

- Nie dla niego, dla mnie. - kobieta świdrowała Leona wzrokiem, ten zaś powtórnie wpatrzył się w białolicą Lorettę, szukając wytłumaczenia, a nie znajdując go, włączył praktyczny zmysł majsterkowicza. Zmierzył wzrokiem dziedziczkę, jak chłop kupowaną na targu klacz, zmrużył oczy.

- Jak dla ciebie kuzyneczko, za długa kolba, szkoda ją ruszać, śliczna robota, ale jak zdejmiemy ciężar z kolby trzeba będzie ująć go i z przodu. Coś wymyślimy! Przejdźmy do pracowni. - mówiąc to wynalazca wyraźnie się zapalał, obracał śliczny grawerowany sztucer ze zręcznością cyrkowego żonglera.

- Wyglądem się nie martw. Ma zabijać, nie przyciągać kawalerów. - odpowiedziała zimno i szybko dziedziczka Sanguine, być może nieco za szybko, co nie umknęło uwagi małżeństwa.

Następnie młoda kobieta z nieznanym Leonowi entuzjazmem wyrzuciła z siebie potok dokładnych uwag technicznych obejmujących szczegóły modyfikacji karabinu. Mimowolnie wynalazca spoglądał na kuzynkę z rosnącym podziwem. Zdjął miary, kalkulując gdzie dołożyć wagi i jak wyregulować spuścik. Już nie spust, spuścik, by nie zrywał. Wypił w tym czasie stygnącą herbatę. Chwilę trwało, gdy po jędrnych ustach na policzku i trzaśnięciu drzwi popatrzył znów na żonę. Znał tą minę i wiedział co oznaczała. Brwi ściśnięte blisko, tworzyły wzgórek nad nosem.

- Co ta smarkula sobie wyobraża? - fuknęła gryząca nerwowo ciasteczko Loretta.
- Przepraszam Cię Lorit.
- Skoro nie będziesz mnie kochał cały dzień, to pozwól mi popatrzeć jak pracujesz.
- Wiesz, że Twa obecność mnie rozprasza, poza tym tam sypią się opiłki metalu, opary, to złe dla dziecka.
- Dla dziecka? A co jest dobre dla mnie?!
- Ciesz się, że to karabin, a nie łoże i dzień, nie noc. - I w tym momencie Leon wiedział, że przesadził, to musiało ją zaboleć. Uznał, że naprawi broń, a później stosunki z żoną, w takiej kolejności, od rzeczy małych do ważnych.

Wezwał sługę i zlecił poszukiwania pięciu dobrych układów optycznych, a tym czasem sprawdził, co może sprawić w pracowni.




Pracownia

Leon skrupulatnie szlifował, zdejmował drewno i metal delikatnymi pociągnięciami freza, jakby pieścił kochankę, jego skupiona twarz przywodziła na myśl demiurgów z dawnych legend, tworzących życie z gliny i popiołu. Kobieta patrząca przez dziurkę od klucza, czuła dumę, złość i podziw. Wiedziała, że muzyka pomaga mu się skupić, a wtedy skończy wcześniej. Zasiadła w okiennej wnęce i zagrała nauczoną ostatnio balladę.


Kiedy wynalazca usłyszał muzykę wstąpił w niego nowy duch, harmonia muzyki, zręcznych, przemyślanych ruchów, miar i wag. Kilka razy bezceremonialnie strącał długowłosego kocura, próbującego wchodzić mu w paradę. Kiedy w powietrzu rozszedł się zapach lubrykantu i lakierów do konserwacji, potężny zegar z odważnikami wybił godzinę kolacji.



Keth, Leon specjalnie stara się dla pięknej i usytuowanej kuzynki. Jeśli może powtórzyć test z modyfikatorami, to trzeba to uwzględnić. No z tymi wymaganiami to osądź pan jak będzie, ale opis był dokładny, do się może pannie należy. A okoliczności sprzyjają sukcesowi.

Pisane wspólnie z Karganem!!!

 
Załączone Grafiki
File Type: jpg sztucer Angeline Lei.jpg (25.0 KB, 31 wyświetleń)
lastinn player
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem