Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2019, 21:20   #22
Ketharian
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Doki miejskie w Montpellier

Biało-turkusowy pełnomorski jacht wyrastał ponad stojącą opodal na cumach Anabelle. Abdel przeciągnął ożywionym spojrzeniem po pięknych obłych liniach jednostki, zbudowanej gdzieś w północnoafrykańskich stoczniach przez prawdziwego znawcę tematu. Łódź nie miała wiele wspólnego z prefabrykowanymi masowo jednostkami o topornych kształtach i dymiących kominach, emanowała elegancją i oczywistym zbytkiem.

Młody Sanguine nie wątpił, że musiała należeć do wyjątkowo bogatego armatora z Trypolisu, podobnie jak trzy silnie uzbrojone mniejsze motorowe łodzie, wszystkie tych samych rozmiarów co największa we flocie rodziny Anabelle. Afrykańskie statki nie były w Montpellier niczym zaskakującym, chociaż największe z nich zwykły ze względu na płycizny zatrzymywać się raczej w Tulonie. Lecz ten jacht z pewnością nie służył do przewozu towarów ani zwykłych osadników z Afryki emigrujących za ziemią i pracą do Nowego Świata.

Przemierzając żwawym krokiem kamienne nabrzeże, mijając zgromadzonych przy poręczach przystani gapiów i promieniując władczą aurą stosowną do swego szlacheckiego tytułu, Abdel Sanguine podszedł bliżej krawędzi doku. Jeden rzut oka na ustawiony w dole trap wystarczył mu, by zyskać ostatecznie pewność co do wysokiego statusu właściciela jachtu.

Wstępu na jednostkę pilnowała grupa wysokich i silnie zbudowanych mężczyzn, noszących szyte na miarę panterki i piaskowe kamizelki przeciwodłamkowe. Abdel nie wątpił, ze czterej stojący na rufie Anabelle Sangowie dosłownie pożerali wzrokiem matowoczarne szturmowe karabinki przewieszone przez ramiona Afrykanów, ale on sam poświęcił większą uwagę noszonym przez przybyszów maskom. Dzieląc ulice miasta ze stacjonującymi w pałacu konsula harapami, znał takie metalowe maski doskonale z widzenia i niezmiennie podziwiał indywidualny charakter każdej z nich, unikatowej względem pozostałych.

Harapowie, legendarni afrykańscy wojownicy - zdycyplinowana, ale jednocześnie nieludzko dzika armia Trypolisu - podobno nigdy nie zdejmowali tych masek w obecności obcych. Poświęcający swe życie wyłącznie żołnierskiemu rzemiosłu, fanatycznie wyznający kult fizycznej sprawności i siły ducha, nie bez powodu budzili lęk nie tylko wśród innych Afrykanów, ale również białych sojuszników z północy. Barwne opowieści o ich okrucieństwie i pogardzie dla słabości powtarzano bez końca w zadymionych knajpach i przy obozowych ogniskach. Abdel słyszał też pewne fantastycznie brzmiące historie o kodeksie etycznym harapów, traktującym każdy rodzaj wyzwania za uczciwą próbę sił. To dlatego ci dzicy czarnoskórzy polowali na dziki z włóczniami, a nie sztucerami, a kiedy ścigali zbiegłych niewolników, zabijali ich nie ołowiem, a nożami i gołymi rękami. W opinii pragmatycznego dziedzica było to postępowanie na równi fascynujące, co idiotyczne, ale dowodziło niezbicie tego jak niebezpiecznymi ludźmi byli afrykańscy wojownicy.

Ponad muskaną pasmami mgły wodą popłynął piekielny wizg rozjuszonego zwierzęcia. Pierworodny Sanguine wzdrygnął się słysząc ten dźwięk, promieniujący półświadomą złośliwością i ledwie trzymaną na wodzy agresją. Dwaj harapowie szarpnęli za smycze ogromnych pręgowanych hien, odciągnęli na boki próbujące skoczyć sobie do gardeł bestie. Z pysków obu drapieżników popłynął upiorny skowyt zakończony wysokimi nutami równie przerażającego zwierzęcego chichotu.

- Na świętą krew! - wstrząśnięty kakofonią niecodziennych dźwięków Alfred omal nie upuścił przewieszonej przez ramię torby, wlepił szeroko otwarte oczy w pręgowane gibkie kształty rozzłoszczonych hien. Żadna z nich nie nosiła kagańca, prezentując całemu światu najeżone białymi kłami pyski.

- Zadbaj przynajmniej o nędzną namiastkę opanowania, Alfredzie - skarcił swego sługę dziedzic rodu - W twoim wieku nie wypada tak otwarcie okazywać zgrozy. Przynosisz wstyd nie tylko przodkom, ale i potomstwu.

Jeden z Sangów spostrzegł na nabrzeżu postać dziedzica, zeskoczył z pokładu łodzi wspinając się w górę kamiennych schodów. Prawdopodobnie zamierzał się przedstawić, ale zaintrygowany afrykańskimi gośćmi Abdel uciszył go machnięciem ręki i podsunął do ucałowania swój rodowy sygnet.

Wysoki ciemnowłosy oficer o przeciętej blizną twarzy nie okazał wahania, chociaż młody Sanguine mógłby przysiąc, że na ułamek sekundy dostrzegł błysk niechęci w ciemnych oczach żołnierza. To zresztą dlatego Abdel lubił praktykować ów nieco już zapomniany obyczaj. Szlachta mająca za sobą wojskową służbę unikała takich praktyk przez szacunek dla towarzyszy broni, tym bardziej zatem nie lubiący tępych głupich żołdaków dziedzic uwielbiał podobne okazje do utarcia im nosa i pokazania swej przynależnej z tytułu urodzenia wyższości.

- Wiadomo, kto przypłynął? - zapytał przenosząc spojrzenie z powrotem na piękny jacht i strzegących go harapów.

- Nie, wasza miłość - odrzekł noszący na płaszczu insygnia kapitana oficer - Przybyli późnym wieczorem, zeszli dużą grupą na ląd. Słyszałem, że cała delegacja udała się do pałacu konsula.

Abdel pokiwał w zamyśleniu głową, pojmując znienacka ewidentny powód nieobecności ojca w przystani. List skreślony ręką Casimira Lavelle i dostarczony do apartamentu pierworodnego przez lokaja nie zawierał żadnych powodów absencji Emmanuela Geoffroya Sanguine w porcie, a jedynie życzył dziedzicowi rodu powodzenia w jego misji, ale teraz pewne elementy układanki nagle zaczęły pasować do siebie.

To zaś wywołało przelotną złość Abdela, bo młodzieniec wolałby odwołać na nieokreślony czas swój wyjazd po to tylko, by w gronie najznamienitszej szlachty Montpellier bawić się na bizantyjskim bankiecie w pałacu konsula.

Z wolą patriarchy nie mógł jednak w żadnym względzie polemizować.

Z porannych mgieł wyłonił się orszak prowadzony przez Leona Thibauta Sanguine i jego brzemienną żonę, apetyczną w opinii dziedzica nawet w stanie zaawansowanej ciąży. Krewniak powitał pierworodnego uprzejmym kiwnięciem głowy, a potem ku rosnącej uciesze Abdela posłał swych służących na cudzoziemski jacht.

- Czy mam coś uczynić, wasza miłość? - oficer Sangów pojął chyba, że oczywiste nieporozumienie przy zaokrętowaniu może skończyć się poważnymi reperkusjami i zrobił nawet krok w stronę świty Leona. Abdel zatrzymał go stanowczym ruchem ręki i oparty o poręcz nabrzeża jął przyglądać się biegowi wydarzeń.

Niosący walizki lokaje wynalazcy schodzili na przystań w coraz wolniejszym tempie, nie odrywając szeroko otwartych oczu od przyglądających im się przez otwory w maskach harapów. Obie pręgowane bestie natychmiast przestały na siebie warczeć, odwróciły łby w stronę białych intruzów odsłaniając obślinione szczęki.

Ku zrozumiałemu rozczarowaniu Abdela służący Leona nie podjęli wyzwania. Nawet nie próbując przedrzeć się przez harapów i ich czworonożne potwory, zawrócili z połowy drogi, znacznie szybciej wspinając się po schodach w górę niźli wcześniej po nich schodzili.


Nieporozumienie nieporozumieniem, ale myślę, że nawet żyjący z głową w chmurach Leon w ułamku chwili pojmie, że zadarcie z ochroną jachtu nie jest dobrym pomysłem. Harapowie służą wyłącznie swym czarnoskórym patronom, białych Europejczyków traktują z wyniosłą pogardą potrafiącą czasami doprowadzić do szewskiej furii błękitnokrwistych z Montpellier. Prawdę mówiąc, ci niezrównani wojownicy najchętniej widzieliby wszystkich białych w niewolniczych kajdanach, ale pozostają posłuszni wizji sponsorujących ich Neolibijczyków... przynajmniej na razie.

 
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem