Spokojną kontemplację cyfrowych krajobrazów przerwał mu jakiś osioł. „Boże ponad 130 miejsc na świecie gdzie mówią po hiszpańsku i nigdy nosz kurna nigdy nie mogą trafić. Tosz po jakiemu ja gadam? Po południowoamerykańsku?” - Gringo Amerikano, si?
Zapytał zmęczonym głosem i odwrócił się w stronę wysokiego jegomościa. Wysoki koleś ubrany jakoś tak po wojskowemu. Zdecydowanie nie wyglądał na krajana szanownego Kayaba. Zakłopotanie wypisane na gębie dobitnie świadczyło że facet po prostu próbował zagadać.
„Biedak, z taką gadką to chyba z dziewczynami mu najlepiej nie idzie.”
Zrobiło mu się głupio że to w sumie on potraktował go stereotypowo. - Lo siento mucho* - otrząsną się potrząsając dredami i uśmiechną się przepraszająco – Przepraszam. Nie, jestem oryginał ze słonecznej Hiszpanii. – Wyciągną rękę na przywitanie – Don Koyote. Faktycznie coś jakby odstajemy.
Stojąc obok dryblasa tworzyli osobliwą parę. Esteban dumny ze swoich długich na dwa łokcie grubych dredów hołubił je jak ostatnie wspomnienie młodości. Pracując w korpo zdawał sobie sprawę że w końcu będzie musiał je kiedyś ściąć jeżeli będzie chciał awansować i wpasować się w firmową machinę, ale jeszcze nie był na to gotów. Wyższy niż otaczający go Japończycy ale do dryblasa brakło mu z 15-20 cm. Oliwkowa cera, ciemne oczy, typowa kastylijska uroda. Średnio wysportowany. Nie był danem siłowni ale bliskość plaż zobowiązywała, musiał dbać o siebie jeżeli miał się pokazać między „ludźmi”. Kolorowa pstrokata koszulka, zielona bundezwerka i porządne szarawary z krokiem tam gdzie powinien być dopełniały wizerunku. - No, wielu takich jak my – wskazał na siebie i Mor Deytana – nie widziałem. A ty skąd? – Zapytał mówiąc z silnym hiszpańskim akcentem przeciągając r. – też drewniany? - Wskazał na rękojeść zakrzywionej szabli.
______________________
* Przepraszam cię bardzo
__________________ Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka. |