Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2019, 03:45   #87
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację

Lady Kapitan w Oranżerii

Poranek po całonocnej rozmowie z misjonarzem był trudny. Po wczesnym śniadaniu, zapoznaniu się z raportami, Winter zdecydowała się na krótką wizytę w oranżerii na środkowym pokładzie Błysku Cieni. Siedziała obecnie przy jednej z kamiennych fontann przedstawiających małego łobuza załatwiającego swe potrzeby do sadzawki i grzała twarz w promieniach sztucznego światła. Popiskujące w tle ptaki i inne dźwięki naśladujące naturę przynosiły niejakie ukojenie.

Spodziewała się spokoju, ciszy i samotności. Możliwości dojścia do siebie, a przede wszystkim nie nadwyrężania zmęczonej głowy koniecznością obcowania z bytami żywymi, które miały tę paskudną przypadłość, że nie umiały egzystować w milczeniu. Przynajmniej wydawało się, że jedna dusza tego nie potrafi.

Wpierw między roślinami oranżerii rozległo się wesołe pogwizdywanie, do którego doszedł odgłos przetrząsania gałęzi. Doszło też mamrotanie kobiecego głosu, rozmawiającego przyciszonym tonem i chichoczącego od czasu do czasu. Wreszcie na horyzoncie pojawiła się wychudzona sylwetka o mlecznobiałych włosach, poruszająca się od krzaka do krzaka i grzebiąca między liśćmi z zapamiętaniem. Dzierżyła w dłoni pękaty szklany słój, zatopiona w poszukiwaniach… czegoś. Oraz mówieniem do siebie. Skończyła gwizdać, przechodząc w natarczywe mamrotanie, naczynie postawiła na ziemi żeby kucnąć i do połowy torsu zanurzyć w chaszczach rzut beretem od fontanny.

Winter obserwowała Nawigatorkę spod wpół przymkniętych powiek. Obecność białowłosej przyjęła z lekką irytacją wzmożoną pulsującym bólem w skroniach. Doprawdy co też ją napadło by tyle wypić? Postanowiła się lekko poruszyć i odchrząknęła cicho. W jej mniemaniu była to czytelna informacja, że ona się tu znajduje. Może trójoka zdecyduje się na inną ścieżkę?
Na wszelki wypadek jednak, Winter wygładziła falbany sukni.

Zamieszanie w krzakach ucichło, mutantka znieruchomiała, chociaż mamrotać nie przestała. Nie ruszała się za to aż do momentu, gdy powoli wycofała się z zieleniny i wróciła w całości na ścieżkę. Przybierając podejrzliwą minę rozejrzała się po okolicy, marszcząc przy tym czoło, zaś memłanie pod nosem przeszło w ciche nucenie.
Widok Lady Kapitan w pierwszej chwili ją zaskoczył. Jasne brwi wystrzeliły wysoko do góry, wąskie usta ściągnęły się w kreskę, aby naraz rozchylić się w wybuchu szczerego śmiechu. Szybki rzut oka wystarczył, aby upewnić się, że nigdzie w okolicy nie ma knującego seneszala… czyli nikt nie będzie robił zniesmaczonych min skrywanych głęboko pod maską perfekcyjnego uśmiechu.
- Pani! - jasnowłosa podniosła się, otrzepując ubranie. Słoik powędrował pod pachę, a ona w paru szybkich krokach przemierzyła odcinek pod siedzisko nestorki. Ukłoniła się jak nakazywała etykieta i chciała wyrazić radość ze spotkania, lecz zanim to zrobiła, z jej ust wydostały się kompletnie inne słowa - Nie zjadamy przez sen ośmiu pająków rocznie, to mit. Nieprawda. Bujda… - nabrała powietrza aby powiedzieć coś jeszcze, na szczęście rozsądek się obudził, więc chrząknęła i dodała - Cieszę się widząc was milady w… - skrzywiła się, rozglądając po okolicy i westchnęła cicho, chociaż wciąż z szerokim uśmiechem. Zza kokonu z jedwabnej chusty w kolorze ciemnego bordo, wyciągnęła piersiówkę - Nie mam dla was nic… nie wiedziałam że będę mogła na ciebie popatrzeć, Pani… ale mam to - potrząsnęła flaszeczką.

Winter poczuła się jak walnięta obuchem. Wczoraj wieczorem misjonarz dzielił się swą porcją szaleństwa i dziwactw. Z tym przyszło jej sobie poradzić dość skutecznie - alkohol pomagał. Teraz zaś kolejna pokładowa indywidualność. Tym razem na kacu.
Winter jęknęła w duchu.
Imperatorze, daj siły!
- Nie daję wiary plotkom - stwierdziła nieco mniej lodowym tonem niż zazwyczaj. Może to sztuczne słońce go topiło? - A co do podarunku, nie ma potrzeby się martwić.
Sama myśl o procentowym trunku zatchnęła szlachciankę. Zamachała dłonią starając się nie poblednąć.
- Jest ciut za wcześnie na to, ma pani. Może kiedy indziej. Czy przeszkadzam ci w… - urwała wpatrując się w słoik. -... Poszukiwaniach?

Nawigator posmutniała, patrząc to na buteleczkę, to na Lady Kapitan, aż wreszcie westchnęła, chowając poczęstunek z powrotem między sploty chusty.
- To już wcześnie? - spytała, ale zaraz machnęła ręką - Dopiero co było późno… - zerknęła na słoik i wyjaśniła - Nie mam czym malować.

-Zbierasz pani rośliny? Sama wyrabiasz barwniki do malunków?
- grunt po którym kroczyła dziedziczka stał się nieco pewniejszy - Jaki styl preferujesz?

- Też, ale pająki mi się skończyły
- Trójoka powiedziała zmęczonym tonem, rozglądając się po najbliższych krzakach… na razie wzrokiem. - Styl? Wyrażam wizualnie percepcję wewnętrzną. Tylko błagam… proszę nie mówić Brodzie z Księgą… - przeniosła umęczony wzrok na szlachciankę - I tak za często wspomina o herezji… po co ma źle spać. Niewyspany stanie się bardziej… - wzruszyła ramionami i nagle zaśmiała się wesoło - Koncentracja to dobra rzecz, ale od ciągłego bicia głową w mur, może cię ona w końcu rozboleć. Dlatego czasami lepiej odpuścić.

- Brodzie z Księgą?
- Winter nie zdołała opanować zdumienia - Chodzi o Ahaliona? Ależ… Ależ co może być herezyjnego w malunkach percepcji wewnętrznej?
Brunetka była coraz bardziej skołowana.

- Nie ma niczego… on sobie dworuje, ale i tak czasem nie wiem czy to na poważnie, czy jeszcze rozstraja żarty. - Alecto z Domu Xan’Tai rozłożyła trochę bezradnie ręce - Zapraszam w wolnej chwili, chętnie milady pokażę moje obrazy. Będzie też później niż za wcześnie… to i poczęstować będzie czym. Powinien być prezent - mruknęła, koncentrując naraz uwagę na Lady Kapitan - Nie musisz być alfą i omegą oraz perfekcyjnie zaprogramowanym robotem. Każdy czasem popełnia błędy. Ważne, by umieć wyciągać z nich wnioski na przyszłość. Będzie dobrze, świetnie sobie radzisz, pani. - uśmiech mutantki stał się smutny - Bardzo go przypominasz.

- Kogo? Misjonarza?
- prędkość zmian tematu wybijała Winter z resztek kontroli jaką próbowała utrzymać. - Chętnie zobaczę kolekcję Twych malunków, moja droga. Gdzieś je przetrzymujesz? Czy może są już gdzieś wystawione?

- Na razie są u mnie, nie za często wychodzę z Sanktuarium… chyba że się pająki kończą
- Xan’Tai rozejrzała się po okolicznych roślinach - Byłam głupia… jestem… nie mnie oceniać. Jesteśmy dla nich przerażającymi istotami. Ze względu na nasz rozmiar prawdopodobnie nie uważają nas nawet za zwierzę, a jedynie za część krajobrazu. Niektórzy wysuwają porównanie do głazu, za jaki miałyby nas uważać. Jesteśmy jednak głazem nietypowym, ponieważ nasze funkcje życiowe wywołują wibracje naszych ciał. Bicie serca, oddech, ruchy wewnątrz układu pokarmowego – wszystko to powoduje, że nasze ciała lekko drżą, a pająki unikają takich wibracji, uważając je za coś niebezpiecznego. Tak są zaprogramowane. Przypominasz go. - znowu spojrzała na szlachciankę - Lorda Kapitana.

- Szczerze mówiąc -
skołowana Winter przycisnęła palce do skroni - nigdy nie zastanawiałam się nad postrzeganiem pająków. Acz kilka razy, przyznam, czułam się jakby złapana przez jednego w sieć.
Smutek wypełnił spojrzenie brunetki:
- To… mało prawdopodobne, ale miłe, pani Alecto. Daleko mi do mego szanownego ojca.

- W większości przypadków uciekają też od poruszających się przedmiotów, nie próbują na nie wejść, a w skrajnych przypadkach, kiedy nie udaje im się uciec, po prostu zwijają się w kulkę i udają, że ich nie ma.
- Nawigator kucnęła obok nestorki rodu Corax, opierając policzek o dłoń ramienia wspartego na kolanie - Ciągle tu jesteś, nie poddajesz się. Nieważne jak bardzo jest źle. Lord też martwił się wszystkim, chociaż tego nie pokazywał. Był… Lordem Kapitanem. Ty też taka byłaś… jesteś. - wzruszyła ramionami - Nie możesz stać się więźniem swojej przeszłości. Wyciągaj wnioski z tego, co cię spotkało, by nie popełniać podobnych błędów w przyszłości, ale nie żyj w przekonaniu, że to co raz cię spotkało, będzie miało stale wpływ na twoje życie i będzie wiecznie się powtarzać jak na zaciętej taśmie. Pisz swoją historię. Pani - posłała jej pokrzepiający uśmiech lecz nim Winter zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, nagle wyprostowała plecy, pstrykając palcami dwa razy. Odczekała chwilę, a potem westchnęła, spuszczając głowę.
- Tak… nie ma ich. Nie tu - wymamrotała, aby sięgnąć po coś za pazuchę. Chwilę tam grzebała, zaciskając usta w wąską kreskę, aż rozpromieniła się, wyciągając rękę i wcisnęła drobny okrągły przedmiot w dłoń Lady Kapitan.

Winter pamiętała wyraźnie lekcje z dzieciństwa.
'Damy nigdy nie otwierają ust i się nie gapią'.
Najwyraźniej ktokolwiek pisał te zasady nie miał wcześniej styczności z Alecto. Otworzywszy dłoń ujrzała złoty guzik od munduru.
- Czy… czy to mego ojca? Skąd go masz?
Szlachcianka uniosła zamglone spojrzenie i zacisnęła dłoń na prezencie aż zbielały jej kłykcie. Zdumienie jej wzrosło gdy dostrzegła niezwykły kolor oczu rozmówczyni.

- Kiedyś Lord chciał aby mu powróżyć, a że jeśli chce się czegoś, coś również trzeba dać… dał go w ramach zapłaty - Trójoka wskazała ruchem brody na zaciśnięte ręce w czarnych rękawiczkach - A może dał mi go, bo ciągle się w niego wgapiałam gdy był obok? - wzruszyła ramionami - Albo może spytał kiedyś czy mi czegoś potrzeba… powiedziałam że ma naprawdę piękne guziki. - rozłożyła ramiona - Grunt że to na szczęście. Niech i tobie przyniesie go trochę.

Wyraz chciwości, łaknienia ustąpił z oczu Lady Kapitan przy słowach Nawigatorki. Skinęła głową.
- Dziękuję Ci, pani Alecto. To cenniejsze niż Ci się zdaje.
Winter nie odważyła się oglądać pamiątki po ojcu w obecności białowłosej. Już i tak nie panowała w pełni nad sobą. Zamiast tego podniosła się i wygładziła pedantycznie suknię.
- Mam nadzieję, że pokażesz mi swe malunki już wkrótce. A może i mnie uda Ci się złożyć przepowiednię. - Winter dotknęła delikatnie dłoni Alecto w uścisku pełnym wdzięczności i pełnym czaru spokojnym tonem dodała:
- Dziękuję i za twą służbę i oddanie dla mego ojca. Z pewnością sam to mówił, ale chciałabym byś wiedziała, że i ja to doceniam.

Zrobiło się poważnie, oficjalnie nawet. Mutantka też wstała, prostując się, a potem skłoniła głowę. Pod wpływem chwili i tego, że nigdzie nie węszył żaden węszący spiski element, skorzystała z okazji i nagle jej ramiona wystrzeliły do przodu, przyciągając do siebie kruczowłosą. Uścisnęła ją mocno i trzymała tak przez mgnienie oka albo trzech.
- Teraz jestem twoim problemem, Lady Kapitan - powiedziała wesołym tonem, zabierając ręce i robiąc trzy kroki do tyłu, gdzie wykonała pełen ukłon. - Zawsze do usług.

- Nie problemem, droga Navigatrice. Żaden członek załogi Błysku Cieni nie jest problemem
. - Winter wykrztusiła nieco sztywniejąc. Nagły uścisk zaskoczył ją ponownie chociaż sprawił jakąś dziwną przyjemność. Ucisk w skroniach nasilił się jednak. Rozmowa z Alecto nie należała do najłatwiejszych.
- Nie będę Ci dłużej przeszkadzać w polowaniu na pająki. Zarezerwuj jednak któryś z wieczorów dla mnie, proszę.
Winter skinęła lekko głową Alecto ujmując brzeg sukni w palce. Obdarzyła białowłosą lekkim uśmiechem na odchodne. Odchodząc słyszała jeszcze szelest liści, a gdy blada postać zniknęła między roślinami, rozległ się tryumfalny krzyk, po którym zapanowała wreszcie upragniona przez nią cisza.


Pierwszy na Pokładzie Obserwacyjnym

Przechodząc w okolicy pokładu obserwacyjnego Błysku, Alecto z domu Xan’Tai nie umiała minąć go ot tak i biec dalej. Nieważne jakby się nie spieszyła, zawsze przystawała przy olbrzymiej, panoramicznej szybie aby móc podziwiać kosmos na wyciągnięcie dłoni, raptem za parometrową warstwą przezroczystego pancernego szkła która gdyby pękła, szybko wessałaby jej ciało w próżnię, pozbawiając życia szybciej niż dałaby radę zmówić ostatnią modlitwę do Boga-Imperatora.
Stałaby się jednym z zimnych, ciemnych punktów na sonarach statków żyjących, przemierzających dany rejon. Następna mikra drobinka lodowo-skalna, zawieszona w świecie innych lodowo-skalnych drobinek i drastycznie niskich temperatur.

Dziś jednak miejsce które wybrała na chwilę zadumy okazało się… zajęte. O tym, że nie jest sama, zorientowała się dość późno, prawie wpadając na żywą ścianę która wyrosła równie nagle co niespodziewanie tuż przed jej nosem.

- Ekhm… - rozległo się donośne chrząknięcie.

Zapatrzona w przestrzeń Nawigatorka nie dostrzegła Pierwszego Oficera, który stał podziwiając widok gwiazd. Jak zwykle w pancerzu, płaszczu i trójgraniastym kapeluszu. Tylko dolna część maski została odjęta, by mógł pociągać z butelki amasecu którą trzymał w dłoni.

Czerwone wizjery maski wlepione były w Nawigatorkę.

- Navigatrix. - usta uśmiechnęły się - Nie sądziłem że lubisz podziwiać gwiazdy świata materialnego...

- Tak… nie można…
- odkaszlnęła, kryjąc zmieszanie i zaskoczenie dość nieudolnie. Wyrwana ze swojego świata brutalnie oraz nagle, potrzebowała chwili aby ogarnąć gdzie jest i do kogo należy zabawna czapka. Prawie też zaczęła od krótkiego krzyku, zamaskowanego atakiem nagłego kaszlu.

- Nie można całej uwagi poświęcać Ogrodowi - powiedziała spokojnie i nagle zaśmiała się wesoło - Tu też są godne uwagi kwiaty, chociaż czasami daleko, daleko poza zasięgiem ręki. - obróciła twarz ku szybie - Chciałabym je sięgnąć… nie starczy życia. Mimo tego dobrze na nie popatrzeć, chociaż przez chwilę - zachichotała, wracając uwagą i spojrzeniem do rozmówcy - Pierwszy raz cię tu widzę, Pierwszy. Nie przegapiłabym… prędzej się potknęła - wzruszyła ramionami i wypuściła powietrze, aby przestać gadać jak nakręcona - Nie za wcześnie na alkohol? Podobno za wcześnie… albo za późno.

- Każda pora jest dobra na odrobinę wina.
- odparł po czym ostentacyjnie spojrzał na dość pękatą butelkę jaką trzymał w ręce.

Odwrócił się z powrotem do widoku jaki rozciągał się przed nimi.

- Nigdy nie spotkałem nikogo kto nazywałby Osnowę... Ogrodem. Słyszałem akademickie, ponure i wulgarne określenia, ale tak… poetyckie? Nie przypominam sobie. - rzekł i chciał unieść szyjkę butelki do ust, ale zmitygował się i podał ją Nawigatorce z niewypowiedzianym pytaniem.

Naczynie szybko zmieniło właściciela, lądując w bladej dłoni. Zaraz też mutantka podniosła szyjkę pod nos, wąchając zaciekawiona.
- Wino… - szeroki uśmiech stał się jeszcze szerszy, a w szybkim spojrzeniu złotych oczu na czerwień wizjerów pojawiło się ciepło. Szyjka zetknęła się z wargami Nawigator i rozległo się echo głośnego żłopania. Dobre, słodkie, nie za ciężkie.
- Bez posmaku pretensjonalności - mruknęła, oddając butelkę. Też spojrzała na gwiazdy,a rysy jej twarzy złagodniały - Gdybym mogła, pokazałabym ci Ogród… jest piękny, gdy nie ma w nim wichru. Ani wulkanów. Ani… czarnego deszczu. Uznasz to za… upierdliwe, jeśli spytam o te wulgarne określenia które słyszałeś? Może teraz ja nauczę się czegoś nowego.

Pierwszy napił się prosto z gwinta i odetchnął. Widok złotych oczu Navigatrix go zaskoczył.

- Weź dowolne przekleństwo i powiąż z dowolnym określeniem na krainę lub morze. Pierwsze co mi przychodzi do głowy natomiast to: Skurwolandia, Kraina Pojebania, Diabelska Pizda… ale to marynarze i żołnierze. Nie wiem czy jakikolwiek Nawigator wymyśliłby takie określenia. - zdjął górę maski odsłaniając całkiem twarz, przypiął ją obok dolnej połówki przy pasie - A jeżeli nie będzie to zbyt prywatne pytanie… skąd ta zmiana wizerunku?

- Skurwolandia… podoba mi się.
- Alecto pokiwała powoli głową, a potem już bez cienia skruchy i udawanie że wcale nie, gapiła się na twarz Pierwszego pierwszy raz bez maski.
- Hmm - zmarszczyła brwi, przechodząc w bok aby móc stanąć bezpośrednio przed de Coraxem i móc mu się przyglądać od frontu. Przekręcała przy tym głowę raz w prawo, raz w lewo, mrużyła oczy i marszczyła nos, albo ściągała usta w wąską kreskę, lub przygryzała dolną wargę. Wreszcie uśmiechnęła się ponownie.
- Wyżyna Spierdolenia też ma sens… lepiej ci bez niej - puknęła palcami w maskę przy jego pasie - Dobrze jak widać oczy. Idzie wyczuć czy ktoś jest zły. Albo nie. Jeśli ma zamiast oczu dwie krwawiące jamy to może być martwy - wzruszyła ramionami i w jednej chwili spoważniała, odgarniając pojedynczy włos z okolic przepaski na czole - To… Bóg był łaskawy. Jego światło na mnie padło… - pstrykała palcami szukając odpowiedniego zwrotu - Prześwietliło… prześwietliło mi oczy. Minie, ale na razie - uśmiech Nawigator stał się odrobinę zażenowany - Teraz łatwiej, dostrzec we mgle Ogrodu Stare Drzewo… chwilowo. Przez trochę. Astronomican - dokończyła zrozumiale i zaraz rzuciła swoje pytanie - Czemu maska?

Maurice nie znał się dokładnie na kwestiach Nawigatorów i Astronomicanu więc mógł tylko kiwnąć głową na wyjaśnienie Alecto. Bo to że dostała światłem Astronomicanu po oczach… to chyba całkiem dobrze.
- Odłamki nie haratają po twarzy, a i broń mniejszego kalibru nie lubi się z solidnym kawałkiem karapaksu - wzruszył ramionami.

Kobieta skrzywiła się, przymykając powątpiewająco lewe oko, a potem pokręciła głową.
- Gdzie tu się spodziewasz odłamków? Albo na mostku - prychnęła krótko, żeby nagle roześmiać się w głos całkiem pogodnie. Odchyliła przy tym tułów do tyłu i zmrużyła z owej radości oczy.
- Przyznaj się, chodzi o grozę. Powagę - pacnęła Pierwszego w pierś dłonią. Tą samą dłoń uniosła do góry aby przejechać palcem po dole blizny w okolicach brody mężczyzny - Nie może chodzić o to, pasuje ci. Twarzowa. Nie każdemu pasują blizny. - pokiwała mądrze jasnowłosą głową - Miałam kuzyna, daleka rodzina i nie najlepsza generacja. Błędnie zaplanowane geny... był dziwny - dorzuciła wymownym szeptem - Kiedyś... hm... miał wypadek w którym nie brałam udziału - zastrzegła trochę za szybko i dalej gadała - Została mu blizna, ale wyglądał tragicznie. A może to był inny kuzyn? Ten chyba jednak zjadał służbę... Ty wyglądasz dobrze, szkoda że łazisz w masce... ekhem - teraz to ona odchrząknęła - Często tu przychodzisz i... masz tam coś jeszcze? - łypnęła na butelkę aby nagle wyciągnąć oskarżająco palec prosto na pierś w mundurze - Jesteś tu od niedawna, dlaczego ci nie wróżyłam, piękny panie?!

Ostre rozgadanie Nawigatorki zaskoczyło Maurice’a. Navis Nobilite zawsze wydawali mu się… odlegli, tajemniczy i wycofani. Alecto kiedy nie była spięta wydawała się wprost tryskać energią i radością życia.

- Czasem tutaj przychodzę… i tak jest tam coś jeszcze. - potrząsnął butelką która wydała wyraźny chlupot - Wróżby z Imperialnego Tarota. Nikt mi jeszcze nie wróżył. I nie wiem czy chcę znać swoją przyszłość… choćby i w formie mglistych wskazówek.

- Zawsze dobrze wiedzieć skąd dochodzi blask Drzewa -
Xan’Tai wzruszyła beztrosko ramionami, aby unieść jedno do góry. Ze śmiechem zerwała mężczyźnie kapelusz - Nie martw się, nic złego ci nie powiem. Pierwszy raz nie taki straszny, a kto wie? Może Bóg-Imperator szepnie coś jasnego? Albo i tobie wyśle świetlika - z miną szczęśliwego mutanta wsadziła sobie kapelusz na głowę - Skąd go masz? Pewnie z wojska. Nie jesteś… albo inaczej - prychnęła, poważniejąc w jednej sekundzie i tylko w ściskanym pod pachą słoiku coś nieustannie się poruszało - Jesteś dziwny. Jak na Coraxa.

- Tak, z wojska.
- rzekł Maurice przyglądając się Alecto - Do twarzy ci w nim, też powinnaś sobie taki sprawić.
Po chwili dodał.
- Dziwny? Sprecyzuj.

- Chrząkasz całkiem jak inni, dziś Lady Kapitan też na mnie nachrząkała
- Nawigator zwierzyła się Pierwszemu, pochylając się w jego stronę aby móc ściszyć głos. Po komplemencie wyglądała na jeszcze szczęśliwszą - Seneszal chrząka całkiem często, ale jemu ciągle coś nie pasuje - machnęła zbywająco ręką - Nie jesteś sztywny, nie chowasz się za etykietą - łypnęła do góry, gdzie głowa żołnierza a w szczególności oczy. Zamiast czerwonych wizjerów - To dobrze. Bardzo dobrze.

Szczery śmiech wyrwał się z ust Maurice’a.

- Czytać ludzi po chrząknięciu. Hah! Ja mam w zwyczaju czytać ludzi z odgłosu ich kroków. Tego jak stąpają, ile hałasu wydają… a co do etykiety… - odetchnął - Też jestem szlachetnie urodzony, a ponadto wychowałem się w stołecznym kopcu Scintilli. Całe życie byłem otoczony etykietą która mnie drażni, ale nauczyłem się jej. Teraz lubię jej używać jako obucha do tłuczenia po łbach wysoko urodzonych bufonów.

- I nikt ci nigdy nie wróżył?
- Alecto nie wiedziała czy ma być bardziej zdumiona czy niedowierzająca. Wybrała trzecią opcję. Rzeczywiście jak na Coraxa Pierwszy sprawiał swojskie wrażenie. Żadnego “ą” i “ę”, albo tego wszystkiego co tylko utrudniało życie, lecz niestety było wymagane… czasem.
- Chodź, chodź! Nie daj się prosić piękny panie - złapała rozmówcę za rękę, ciągnąc pod szklaną taflę szyby za jaką znajdował się kosmos - Tłuczenie po łbach wysoko urodzonych bufonów… chciałabym to zobaczyć - parsknęła.

Bez oporu Pierwszy dał się pociągnąć na środek sali.
- Nie wygląda to niestety tak efektownie jak strzelenie kogoś batogiem po twarzy. Ale obserwowanie jak się oponent czerwieni na gębie też jest przyjemne.

- Na pewno jest przy tym mniej bałaganu. Krew ciężko zmyć - Nawigator kiwała głową, chichocząc pod nosem aż nagle się zatrzymała. Odłożyła słoik na ziemię, a stworzenie w nim zamajtało odnóżami wyrażając złość.
- Siadaj - poleciła, ciągnąc Pierwszego w dół. Sama przysiadła na piętach, kolana opierając o posadzkę. Szukała przy tym czegoś w kieszeniach albo raczej splotach chusty.
- Ewentualnie… możemy pograć w pokera. - ściszyła głos - Tylko nie mów nic Brodzie z Księgą.

- Broda z Księgą? - zapytał szczerze zdziwiony Maurice siadając na ziemi.
Obrzucił zamkniętego w słoiku pająka niezbyt przychylnym spojrzeniem.

Białowłosa głowa w trójgraniastym kapeluszu pokiwała energicznie
- Świętą Księgą. - kobieta doprecyzowała, wyplątując się z ciemnoczerwonej chusty. Wytrząsnęła z niej na kolana worek z czarnego aksamitu wielkości dłoni dorosłego człowieka.
- Albo mieczem. Albo tym i tym - mruknęła, na powrót owijając ramiona materiałem. Ścisnęła jedną ręką zawiniątko, drugą zaś sięgnęła ku zamykającym je troczkom - Dobrze Maurice. Maurice… ładne imię. Lepsze niż Abelard. Kto daje dziecku na imię Abelard? - prychnęła, biorąc uspokajający oddech.
- Dobrze Maurice… pomyśl o pytaniach które chciałbyś zadać odnośnie przyszłości. - popatrzyła na Pierwszego lekko szalonym wzrokiem - Ale tylko pomyśl! Nie mów na głos… a potem poproś Imperatora o oświetlenie twojej drogi - wyjaśniła, z błękitnej chusty jaką miała okręcony pas, wyjęła niewielką butelczynę i zdrowo z niej pociągnęła. Momentalnie się skrzywiła, sapnęła i kaszlnęła w pięść, a następnie podała żołnierzowi aby się poczęstował.

Maurice bez zastanowienia wziął buteleczkę, pociągnął i oddał. Zapaliło, ale gardło miał zaprawione. A i nie pomyślał nawet że może być to trucizna. Jeżeli nie mógł ufać ich Nawigatorce to komu mógłby?
By sformułować pytanie musiał się moment zastanowić. O co właściwie chciałby zapytać Imperatora?
W końcu pomyślał o bardzo prozaicznych rzeczach. O bezpieczeństwie swoim i Winter. O tym czy na Błysku Cieni nie kryją się ich wrogowie. Oraz o… Proficie.
Skinął głową.

W tym czasie Nawigator przeszła pełną przemianę z roztrzepanego obłąkańca w skupioną, poważną personę. Klęczała z zawiniątkiem w dłoniach, zamykając oczy i tylko usta poruszały się jej rytmicznie. Po minucie czy dwóch, do Pierwszego doszło, że kobieta się modli. Powoli wyciągnęła z woreczka talię lśniących kart o czarno-granatowych grzbietach.
- Panie który spoglądasz łaskawie na nas śmiertelnych ze swego Złotego Tronu, ześlij nam dar mądrości, abyśmy swymi niedoskonałymi umysłami zdołali pojąć wskazówki które zsyłasz swym wiernym sługom - powiedziała głośniej, odrzucając woreczek i kładąc karty między złożone do modlitwy dłonie - Błogosławię cię moja talio kart, abyś służyła mi tylko do dobrych celów i przyniosła pozytywne rezultaty. Ześlij nam szczęśliwy uśmiech i blask Tronu… chroń od złego… - dokończyła, tasując talię powoli aż do momentu, gdy zamarła z zaciśniętymi powiekami. Wtedy też jej dłonie po kolei zaczęły rozkładać karta po karcie na podłodze pomiędzy nią, a Pierwszym.

Umysł Alecto zespolił się z delikatną psycho-energią przepływającą przez nią do talii. Wyjmowała karty, wiedziona medytacyjnym instynktem. Trzy. Z ust de Coraxa nie padło ani jedno pytanie, ale karty i tak wiedziały. Trzy pytania. Trzy karty. Przez jej dłoń przepływał ledwie wyczuwalny prąd - jakby włożyła rękę do płytkiego, letniego strumienia.

Trzy karty. Nie byle papier, karton czy plastik, a specjalny psychoaktywny ciekły kryształ w ultracienkiej obudowie. Zamglony, ciemny, mętny obraz zaczął się rozwiewać, po kolei ukazując odpowiedzi na pytania jakie zrodziły lęki Maurice’a de Coraxa.

- Jesteśmy więźniami swojego losu, choć czasem Imperator daje nam szansę, aby walczyć o swoje. Jego łaska jest wieczna, a blask niechaj zawsze oświetla drogę jego wiernych sług. Owady zatopione w bursztynie na które padło święte światło. Śmiertelne dusze podatne na pasję, namiętności, lęki i nienawiść. Czerń mieszka w każdym z nas, nie każdy jednak jest gotów aby stanąć z nią twarzą w twarz. Trzy ciernie orają twą duszę. Trzy cienie chłodzą kark gdy idziesz do przodu, starając się nie upaść. Czasem docieramy na rozdroże i tam już zostajemy, nie chcąc wybrać żadnej z dróg, świadomi, że błędna decyzja będzie oznaczać koniec... i że tyle jest rzeczy wartych uratowania. - Alecto z domu Xan’Tai zmrużyła oczy, głaszcząc pierwszą z kart, a potem powoli ją odwróciła. Ukazał się obraz przedstawiający niszczoną nuklearnymi wybuchami planetę. Kobieta westchnęła.
- Pierwszy cierń jest potężny. Jego moc sieje zniszczenie, nie daje kompromisów. Zabiera bez pytania i nie daje szansy na odwołanie. Zostawia pożogę, śmierć i pustkę. Ciągnące się w nieskończoność pola popiołu. Chłód w miejscu, gdzie niegdyś panowało niepodzielnie ciepło życia… lecz każdy koniec jest zarazem początkiem. Nic nie jest stałe, za wyjątkiem samego prawa zmiany. Równania nie lubią pustki, na popielnej ziemi wyrośnie nowa trawa, nowe życie… lecz nic na siłę, rozpaczliwa miotanina nie pomoże. Należy przyjąć z pokorą i cierpliwością nadchodzące zmiany, a któregoś dnia tam gdzie szary popiół dojrzysz zielone pola cudownego ogrodu. Nawet teraz, w ciemności, gdy wszyscy jesteśmy tak przerażeni… to jeszcze nie koniec, Maurcie. Uwierz w to, dobrze? - uśmiechnęła się delikatnie, podnosząc wzrok znad karty na oczy Pierwszego jakby chciała wlać w niego otuchę na swój pokrętny sposób - Uwierz, że to jeszcze nie koniec.

Zrobiła krótką przerwę aby zawiesić dłoń nad kolejną kartą i wziąć głęboki oddech.
- Drugi cierń, drugie pytanie… druga niewiadoma - wyszeptała, odwracając kartę licem do góry i skrzywiła się, sapiąc przez nos. Obraz przedstawiał kosmiczny wir, równie piękny co niebezpieczny.
- Człowiek bez twarzy zszedł wtedy między nas. Budząc nadzieje w tych, którym było źle. Krew z jego ust spijaliśmy, ogłuchli od braw… - wzdrygnęła się, wodząc nieobecnym wzrokiem po karcie - Prawda jest zazdrosną, porywczą kochanką, która nigdy nie śpi… gdy raz się sprzeda, zawsze już będzie można ją kupić. Kwestia ceny… nie honoru, nie miłości. Czysty zysk, zimna kalkulacja. Mądrość i wyrachowanie, skrywane za pięknym uśmiechem i mądrymi słowami - wyszeptała, wlepiając wzrok w kartę - Jest blisko, bystra, szczera… trzymasz ją blisko, dajesz podejść i się pochłonąć. To coś nie ma kształtu ani imienia, ale ktokolwiek tędy przechodzi, ten czuje, że się wyłania i idzie za plecami krok w krok, niczym rwący potok. Strzeż się, aby wir cię nie pochłonął. Zachowaj rozsądek i patrz nie sercem, a głową. - Trójoka przestrzegła mężczyznę, sięgając po ostatnią kartę.

Tutaj też minęła chwila, zanim jej nie dotknęła i nie odwróciła, ukazując kolosalną maszynę. Jej widok przywołał na bladej twarzy cień uśmiechu.
- Trzeci lęk, trzeci cierń… zachowaj rozsądek i samokontrolę, a szybko zniknie… rozwieje we mgle jakby nigdy nie istniał. Kieruj się wytrwałością, bądź zdeterminowany, lecz nie okrutny. Wymierzaj sprawiedliwość wedle przewin. Najpotężniejszą siłą we wszechświecie jest siła woli. Użyj jej aby skoncentrować swoją siłę i pamiętaj: tłum to moc, lecz jednostka to potęga - wyprostowała plecy, kładąc dłonie na kolanach - Bądź jak skała o którą rozbijają się fale sztormy. Niewzruszona, cierpliwa. Zdeterminowana aby piąć się w górę, do celu. Twoja wewnętrzna siła sama zwycięży niesprawiedliwość… i cokolwiek by się nie działo nie poddawaj się. Przetrwasz, zwyciężysz… zyskasz to, o czym marzysz. Co ci przeznaczone - zgarnęła karty, z pietyzmem chowając je do jedwabnego woreczka.
- Nie lubię początków i końców. - powiedziała nagle martwym głosem, mechanicznie splatając troczki worka. Wzrok miała zamglony, wpatrzony gdzieś za szybę, gdzie odległe gwiazdy - Wolałabym wiecznie dryfować gdzieś pośrodku. Najgorsze w tym konkretnym końcu i początku jest to, że po raz pierwszy w życiu nie mam pojęcia dokąd zmierzam. - ledwo to powiedziała coś w jej twarzy drgnęło. Zerknęła szybko na de Coraxa i roześmiała się sztucznie.
- Na pierwszy raz wystarczy, mój piękny panie. Niechaj Bóg-Imperator trzyma nas wszystkich w wytrwałości i prowadzi na drodze do zbawienia.

- I niech nas chroni. - Maurice złożył dłonie w aquilę i skłonił głowę.

Posiedzieli chwilę w milczeniu, chłonąc powagę chwili... a potem Nawigator zachichotała jak opętana i zerwała się na równe nogi, gnając przed siebie wciąż rechocząc. Pod pacha niosła słoik z pająkiem, a drugą ręką trzymała trójgraniasty kapelusz wciąż tkwiący na jej głowie.




Drugi RT w układzie, drugi statek szlacheckiego rodu równie unieruchomiony burzą co Błysk - nic dziwnego, Świątynia oferowała bezpieczne schronienie każdemu kto go potrzebował... o wiele bardziej Nawigator zdziwiła decyzja Lady Kapitan. Czytając przesłaną wiadomość mrugała raz po raz i dopiero za czwartym razem chrząknęła znacząco. Zaraz nad jej ramieniem pojawiła się głowa służącego, który szybko przeleciał wzrokiem wiadomość.

- Napij się pani - w dłoni mutantki wylądował puchar doprawionego chemią wina.

- Przygotujemy szaty - głowa nad ramieniem Alecto szybko oceniła sytuację. Tak... powinna się ubrać jak na oficera przystało. Bo chyba też miała iść. Sama myśl o wycieczce na obcy statek przyprawiła trójoką o ból głowy, więc szybko wychyliła cały kielich, a zaraz czyjeś troskliwe ręce zrobiły dolewkę.

Może nastąpiła pomyłka? Nawigator popatrzyła tęsknie na słoik z pająkiem stojący na blacie stołu tuż obok sztalugi...
- Marcus - mruknęła do głowy która zdążyła się cofnąć znad jej ramienia.

- Tak pani? - sługa zatrzymał się, dając już sobie spokój z przypominaniem, że nazywa się Brutus, nie Marcus.

- W razie czego idziesz ze mną, przygotuj się - Alecto z domu Xan'Tai przechyliła puchar i nadstawiła go po dolewkę - Do tego czasu nie ma mnie dla nikogo... chyba że dla Lady Kapitan- westchnęła, pochylając głowę z pokorą pogodzonego z losem skazańca, lecz szybko się roześmiała. Z nowym kapeluszem wszystko wydawało się proste. Może była szansa że to pomyłka, nie chodzi akurat o Nawigator. Zresztą... nie mogło pójść aż tak źle, prawda?
Prawda?

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline