Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2019, 22:30   #20
Surelion
 
Surelion's Avatar
 
Reputacja: 1 Surelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputację
Gabriel czuł się źle. W najczarniejszych koszmarach nie mógł przypuszczać, iż to właśnie kompletny brak światła będzie nie tylko powodować jego dyskomfort, ale wręcz strach. Jakaś ponura ironia tkwiła w tym fakcie, iż ten kto szczycił się byciem koszmarem bezksiężycowej nocy, żywą inkarnacją władcy podziemnego świata, ponurym strażnikiem Koła.

Głucha cisza. Jedyny dźwięk który słyszał od wielu dni był własny oddech, lekko świszczący od wilgoci w jamie. Z czasem słyszał też bicie serca i szum słodkiej krwi w żyłach. Czasem aby nie zwariować, stukał palcami w ostre, wilgotne skały tworzące jego więzienie. Ten dźwięk dodawał otuchy, był z tego świata.
Na pewno z tego świata nie były kształty w ciemności, cienie czarniejsze niż absolutny brak światła, czekające na progu świadomości. Gdyby tylko zasnął, czuł, iż nie będzie mógł się bronić. Musiał zatem czuwać w mroku. Nawet mistyczne zmysły zdawały się być spowite w ciemności.


***


- Trzeba go zabić. Niech jego dusza odrodzi się w szlachetniejszej postaci.
Mulaty staruszek powtórzył swój osąd pod raz kolejny z tą samą żelazną pewnością oraz surowością w głosie. Jego kaprawe oczy przyglądały się Odysowi z zapiekłą nienawiścią. Ignorował Morrisa.

- Mam prerogatywy rady, nade między innymi przez waszego przedstawiciela…

- Nie – eutanatos burknął żywo gestykulując palcem – Gabriel nosi w sobie Mictlāntēcutli. Oczywiście, nie jest całym majestatem Głodziciela, ale jest jego najwspanialszym wspomnieniem od lat. To wy go zabiliście Razem z tymi, którzy teraz oplatają świat swymi pajęczynami… Nie możecie zabrać nam naszego dziedzictwa. Gabriel umrze aby Mictlāntēcutli narodził się w pełni.

Odys przyglądał się pomarszczonemu mistrzowi z zastanowieniem. Milczał. Starzec się unosił.

- Konkwistadorzy przychodzili jak teraz ty z tym swoim hermetyckim pachołkiem. To tyle, skończyłem. Tam są drzwi.

Odys wstał i skłonił się bez słowa.


***


Potem Gabriel czuł zapach krwi. Jama nie była duża, nie widział jej ujścia, lecz od góry czuł krew. Potem zgniłe mięso. Słodka, paskudna woń zgnilizny była tak samo monotonna jak wrażenia oczu i uszu. Jak tamo przyprawiające o utratę poczytalności.
Nie czuł swego avatara. Pocił się. Początkowo myślał, że to to tylko wilgoć jaskini. Lecz nie, pocił się jak mysz. Nie czuł głodu, pragnienia, tylko znużenie i strach. Stracił rachubę czasu.
Powietrze. Ciepły powiew mdlej woni… czyjś oddech? Przed twarzą. Usłyszał czyjś szept. Miał szczerą nadzieję, że to nie jest wynik szaleństwa.

- Ciiii... Jak się czujesz Gabrielu?

Szum własnej krwi w żyłach. Ciasno i duszno. Nieprzenikniona ciemność, niemal pustka. Tylko skała pod opuszkami palców, mówiła mu, że nadal jeszcze istnieje. Kiedy nie ma się punktu odniesienia, nie wiadomo czy się jest naprawdę. Toteż Torrez zdarł palce do krwi macając co jakiś czas ścianę, tylko po to by upewnić się, że coś tam jest. A zatem istnieje i on. Jak długo to trwało, sam nie wiedział, ale robił to cyklicznie, głównie po to by nie oszaleć. Do tej pory zapewne pozostawił już krwawe ślady dłoni na całej powierzchni jego więzienia. Strzępy pokrwawionych palców pulsowały bólem w ciemności, ale każdy kolejny dotyk ostrych krawędzi skały był kojący niczym krwawy pocałunek. Ból mówił mu, że nadal istnieje. Ból był dobry. Ból pozwalał mu nie usnąć. Gdyby do tego dopuścił, straszna ciemność by go pochłonęła na zawsze, był tego pewien.

Jednak najbardziej przerażał go brak, samego siebie. Boskiej iskry która do tej pory go prowadziła.

Teraz słysząc szept umilkł, nie mając do końca pewności czy to aby nie omam, nie mara jaka, mówiąca że balansując nad przepaścią szaleństwa zrobił o jeden krok za daleko. Próbował skupić się by ustalić czy należy on do kobiety czy mężczyzny, czy dziecka...

- Źle bardzo... – wychrypiał. Jego głos od dawna nieużywany, teraz zabrzmiał zdradziecko i zardzewiale. - Wygląda na to... że wpadłem w dół, który sam wykopałem...

Rozmyślając przez nieokreślony czas samotnego przebywania w ciemności, Torrez doszedł do pewnych, nieco szalonych wniosków. W jego mniemaniu, dół był w istocie pułapką przeznaczoną dla Quetzalcoatla. Istniał, od zarania początków piątej ery, kiedy tamten zszedł do podziemnego królestwa po kości ludzi z poprzedniego cyklu. Dół był tu, czyli nigdzie. Jego przeznaczeniem było bowiem uwięzić złodzieja kości. Po to go wykopał. Teraz zaś, sam został skazany na ów los przez starszych Euthantosów. Na pobyt w dole.
To tłumaczyło też dlaczego ciemność, była tak straszna. Nie była bowiem częścią Quequma-ha , czyli matki ciemności w znanym mu królestwie. Należała do Nigdziebądź, obcego i niezrozumiałego miejsca gdzieś spoza tego co poznane.

- A na kogo go wykopałeś, Gabrielu? Czy powinieneś to robić…

Głos był spokojny, pozornie beznamiętny, lecz żywy. Poza Gabrielem, był drugą najbardziej żywą rzeczą w tym więzieniu. Wszystko inne zaczynało się od śmierci, a kończyło gdzieś jeszcze głębiej niż ona, w ohydnej brei całkowitego nihilizmu.

- Słyszałem, iż uważasz się za boga śmierci. Proszę, powiedz mi tylko, co powinno być po śmierci? Jaki jest jej cel.

Pułapka przeznaczona była dla innego boga, a że jak wiadomo bogów nader ciężko jest schwytać, była dosyć sprytnie przemyślana. Mictlāntēcutli przygotował ją wówczas by nikt nie zabrał kości z jego królestwa. Należały do zmarłych z poprzedniej ery a przebiegły Pierzasty Wąż planował ich przywrócić do życia. Wszystko zaś co zmarło, musiało wrócić do Kręgu by się odrodzić w zgodzie z formułą, z naturalnym odwiecznym prawem życia i śmierci. Wskrzeszanie kogokolwiek, było w ocenie Torreza oszustwem przeciw tej pierwotnej zasadzie. Krąg odrodzeń dotyczył wszakże i bogów. Tymi wszystkimi spostrzeżeniami nie zamierzał się jednak dzielić z kimś kogo zupełnie nie znał, to były sprawy celestialne, tajemne.

- Nie jestem bogiem... lecz staję się nim, poprzez połączenie, z moim odwiecznym i lepszym Ja. Kim jesteś i czego od Nas chcesz?

- Ci którzy władają tym miejscem i tak już są na drodze do uświadomienia sobie, że tutaj jestem. Wypowiedzenie imienia byłoby jak uderzenie we wszystkie dzwony alarmowe.

Chwila ciszy. Gabriel słyszał oddech drugiej osoby. Powolny, skupiony.

- Cieszy mnie ta deklaracja. Zatem nie jest to dążenie ku jednemu, lecz spotkanie w połowie drogi. Ludzie doświadczenia są potrzebne bogom, dodają im perspektywy. Tym jest właśnie Cykl.

Eutanatos poczuł ciepłą dłoń na ramieniu. Ktoś stojący przed nim położył ją. Dalej nie widzieli się w mroku, ledwo czuli.

- Możemy stąd wyjść. Jako pan podziemi lecz jako człowiek, zbóż to miejsce. Osobiście proponuję światło, lecz masz swe preferencje. Będę cię wspierał, przewodniku.

Torrez nadal nie uzyskał odpowiedzi z kim rozmawiał. W powietrzu unosił się odór słodkiej, paskudnej zgnilizny. Był to dla niego zapach ani przyjemny ani przykry. Przywodził mu na myśl skojarzenie, że musi zatem rozmawiać z jednym z czterech Ahpop Achich, posłańców śmierci roznoszących wieści pomiędzy bogami podziemnego Xibalba. A co jeśli nie? Co jeśli jest to jeden z nephandi, namawiający go do opuszczenia więzienia, w którym umieścili go starsi jego Tradycji. Jego wolą było poddać się ich sprawiedliwemu osądowi i to się nie zmieniło. Jednak, miejsce w którym go zamknięto doprowadzało go na skraj szaleństwa, a szaleństwo nie było celem i przeznaczeniem Torreza w Kreacji. Tego był pewien. W jego odczuciu obłąkany umysł wypaczyłby Dharmę tego cyklu, a to przecież nie mogło być celem Starszych.
Podjął decyzję. Wyjdzie stąd i stanie z godnością przed ich kręgiem, by czekać na sprawiedliwy wyrok. Sięgnął lewą ręką po naszyjnik z ludzkich kości. Uderzył dłonią w ścianę chcąc przełamać jej materialny opór, poczuł świdrujący ból.

- Ts'a paso (1) - rzucił chrapliwe w starożytnym języku Majów. Uderzył raz jeszcze nie zważając na ból. Ściana przyjęła jego dłoń z głośnym mlaśnięciem. Wcześniej ciało musiało ustąpić kamieniowi, teraz miało być odwrotnie...

Przebudzony poczuł opór. Nie opór skały, ona wydawała się miękka jak glina. Opór całego tego miejsca, uderzenie gorąca, Kręciło się mu w głowie. Bolała go głowa, ręce, nogi, serce… wszystko. Czuł się jak przerzuty, wypluty, jeszcze raz przeżuty i ponownie pożarty.

Lecz wszystko szło zgodnie z jego wolą.

Czerń przerodziła się w biel. Jasne, południowe słońce świeciło ostro pośród polany siłą wydartej dżungli. Wokół kręcili się różni ludzie. Gabriel stał na środku wypalonej, błotnistej ziemi. Czuł zapach roślin, dostrzegał ślady niedawnej walki. Zgromadzeni byli chyba zwycięzcami, opatrywali rany, popijali wodę, jakaś para grała w karty. Niektórzy wyglądali na czujnych, spod łba patrzyli w dżunglę. Niemal każdy miał broń palną. Widział kilku białych, ale też ciemniejsza karnacja się zdarzała. Co najmniej jedna osoba, młoda kobieta, musiała być cywilizowaną członkinią dzikich plemion. Zawsze pozna te rysy, kolczyki czy tatuaże na twarzy. Szamanka.

Zdjęto dłoń z jego ramienia. Po chwili ponownie spoczęła na nim w geście poklepania.
- Dobra robota – Odys powiedział ciepło.

Morris został wzbogacony o kilka gustownych, białych opatrunków oraz potencjalnych blizn. Wysoki blondyn z kałasznikowy właśnie zbierał pieniądze od kilku magów aby obdarować pulą Morrisa oraz szamankę.

Ciężkie lepkie powietrze wprost wibrowało od życia. Duszny zapach dżungli wdarł mu się w nozdrza słodką wonią kwiatów, rozkładających się owoców, przemieszaną z ludzkim potem pełnym ekscytacji towarzyszącej walce. Torres patrzył bez emocji na człowieka trzymającego dłoń na jego ramieniu. Pamiętał, że śmierdział rozkładającym się mięsem jakże innej od woni życia jaką czuł teraz. Nie ufał mu.

- Con quién tengo el gusto?(2) Co tu robią ci ludzie? – Drugie pytanie zadał już po angielsku.

- Połączone siły templariuszy Niebiańskiego Chóru - Odys kiwnął głową z szacunkiem w stronę starszego dowódcy w kamizelce kulodpornej - oraz eutanatosów - poszukał wzrokiem szefa magów śmierci, odnalazł go dopiero opatrującego rannych - akolitów oraz innych tradycji - przelotnie spojrzał na Morrisa i szamankę - doprowadziły do pomyślnego szturmu na zgromadzenie barabbich które cię przetrzymywało.

Chórzysta wyszedł do przodu, trzymał w dłoni długi, prosty kij, jakby pasterski. Wyglądał na zamyślonego.

- Rozumiem, że wszyscy z naszych cali - w jego głosie czuć było ulgę - ja jestem Odys - zwrócił się do Gabriela. Powinieneś odpocząć. Na razie nie jedz za dużo bo będziesz rzygać jak kot.

Wyraźnie wesoły hermetyk, którego opatrunki tylko były dumą najwyraźniej, zebrawszy całą pulę podszedł do Odysa i Gabriela.

- Jak to dobrze, że wyszedłeś... i ty też. - zwrócił się także do Eutanatosa - Gdybyście nie wrócili byłbym uboższy o całą pulę, a tak nic nie straciłem, a tylko zarobiłem!

- Postawiłeś też pewnie moją kasę - Odys raczej stwierdził niż zapytał - należy się mi działka w takim układzie.

Torrez spojrzał na przywódcę Eytanatosów,a kiedy ich spojrzenia się spotkały, skinął lekko głową. Nic więcej nie było potrzebne. Przeniósł spojrzenie na Chórzystę. Przez, krótką chwilę świdrował go wzrokiem, jakby chciał przejrzeć jego duszę. Dostrzegł gęsty rdzeń ciemności, nie tylko spowijający wzorzec napotkanego chórzysty, lecz zdający się stanowić jedną, spójną całość z jego bytem. Zatem specjalista w entropii? Lub w czymś jeszcze. Może usłyszałby coś gdyby nie to, że zakamarki duszy przepełniała cisza.

- Gracias, Padre… zwą cię Odys. Zapamiętam to imię, a teraz… - spojrzał w dżunglę, jakby zobaczył tam coś, co leży gdzieś bardzo daleko. - A teraz Padre, żegnaj może jeszcze się zobaczymy.

Odys uśmiechnął się delikatnie. Nic nie odpowiedział, w zasadzie nie musiał. Patykowaty młodzieniec o ciemnej karnacji i twarzy zaoranej bliznami stanął między Gabrielem a punktem w lesie w który się wpatrywał. Tymczasem dowódca chórzystów powstał, nie podchodząc do nich. Nie musiał nawet szczególnie podnosić głosu.

- Jesteś zatrzymany - dowódca powiedział do Gabriela spokojnie.

- Wszystko, co powiesz będzie użyte przeciwko tobie. - odezwał się beztrosko Morris, podchodząc do Odysa i wręczając mu kawałek papieru - Zapisałem ile ci mam dać. Pilnuj, proszę, bo zapomnę.

Odys spojrzał na kartę na czas dwóch, może trzech wdechów i oddał ją Morrisowi.

- Zapamiętam - powiedział patrząc już tylko na reakcje Gabriela.
Morris przybliżył się jeszcze i szepnął.

- Będziemy się z nim bić?

Euthanatos milczał przez chwilę, mierząc tylko wzrokiem zastępującego mu drogę Przebudzonego. Atmosfera odczuwalnie stężała.

- Nie mam nic do ukrycia przed Starszymi mej Tradycji. Idę, dobrą drogą.

- Głupio byłoby zabić kogoś po kogo schodziło się, no, sam wiesz gdzie - Odys powiedział cicho, lecz nie przejmując się jakoś szczególnie głośnością.

W prowizorycznym obozowisku dostrzegalne było zaniepokojenie. Dowódca chórzystów oraz Eutanatosów ruszyli ku Gabrielowi. Odys starał się zachować powściągliwość.

- Masz nawet szczęście - Odys zaczął powoli - starszy twej tradycji został pojmany żywcem, być może czeka go los gorszy od śmierci. Na obecną chwilę szanowny Adam - spojrzał na dowódcę sił Eutanatosów - jest najstarszym z twoich.

Wspomniany Adam był rosłym mulatem, uzbrojony jak komandos, poważny i zimny - to można było o nim powiedzieć. Bo mówiąc starszy człowiek odczuwał dysonans z racji na jego wyjątkowo młody wygląd.

- Jesteś zatrzymany - powtórzył po chórzyście - oskarżenie nie zostało wycofane. Te dwa przypadki, twoje zatrzymanie oraz nephandi, są niezależne.

Życie w samotności odcisnęło swoje piętno na Torresie. Nie był zwyczajny do takiej ilości osób. Żywych, osób. Przez kilka lat żył w dżungli samotnie, wychodząc jedynie wówczas kiedy miał konkretny cel. Oduczył się zatem przebywania z innymi i nie bardzo wiedział czego dokładnie teraz od niego oczekują. Wiedział za to inną rzecz, nie zamierzał łatwo ginąć. Stał więc i spokojnie czekał na dalszy rozwój wypadków.

- Siądziecie z nami i odpowiecie na kilka pytań. To na początek - templariusz powiedział z pewnym znużeniem w głosie.

Zatrzymany Euthanatos stał przez chwilę, bez słowa. W końcu przykucnął w miejscu tak jak stał, jak zwykli czynić buszmeni kiedy musieli na coś poczekać. Nie robił kompletnie nic. Po prostu trwał, wpatrując się w swoje podarte buty, przez które tu i ówdzie widać było palce stóp. Lekko zdziwiony ich wyglądem, stwierdził, że w ciągu tych lat spędzonych w dżungli.nawet nie zauważył kiedy zdążyły mu się tak bardzo zużyć. A może to nie przez czas? Może zużyły mu się dopiero teraz, kiedy był pożerany przez barabbi? Może zaczęli od nóg właśnie. Poruszał palcami stóp, czuł wszystkie. To dobrze rokowało uznał więc, że nie było potrzeby zajmować tą błahą rzeczą dalej.
Przykucnięty oszczędzał energię. Przymknął powieki i czekał, co też mądrzy uradzą. Wolałby nie tracić już czasu i zająć się znowu tym co zwykle robił, miał dzisiaj w planach dwie osoby.


***


Oczekiwanie upłynęło Gabrielowi w sposób jakiego nie do końca mógł się spodziewać. Zamiast dać mu poczekać, wzięto go pod bronią na bok, osadzono na zwalonym pniu drzewa który chyba już wcześniej robił tutaj za ławkę, wnioskując po zdartej korze oraz wysokich taboretach przy nim. Podczas pierwszego etapu przesłuchania towarzyszył mu zarówno dowódca Eutanatosów jak i templariuszy. Wypytywali o ogólną historię zajść. Od nich natomiast dowiedział się, iż jest dalej oskarżony. Fundacja Eutanatosów faktycznie miała za cel pochwycenie go i osądzenie. Problem był taki, iż była spaczona. Dziura w której siedział miała wywrócić Gabriela i jego avatara na drugą stronę. Zapoczątkować drogę zstąpienia. Spaczyć.

Obaj przebudzeni wyglądali jakby nie chcieli dłużej pozostać w tym miejscu. Spieszyli się. Gabriel dostrzegał, iż inni magowie i akolici szykują się do jakiejś większej magy w tym miejscu. Ze względu na wspomniany pośpiech, szybko przeszli do drugiego etapu rozmowy. Templariusz opuścił Gabriela, kierując się w stronę rozmawiającego z ludźmi Odysa. Został sam z adeptem Adamem (sądząc po braku pewności, pewnie ledwo adeptem Adamem, chociaż może była to przebiegła maska?) który w gruncie rzeczy powtórzył te same pytania, które zadano mu, z przyczyn formalnych, tuż po zatrzymaniu. Rezultat był ten sam, bez większego zaskoczenia - nie zostanie uwolniony.
Pozytywną rzeczą na koniec rozmowy było samopoczucie Gabriela. Początkowo miał mdłości, bolały go mięśnie i ścięgna, a w głowie dudnił jakiś męczący dźwięko-ból. To wszystko przemijało.
Chociaż czuł, że to nie koniec.

- Można?- Zimny głos Odysa padł zza jego pleców. Adam głową wskazał chórzyście na stołek. - Rozumiem, że skończyliście. Kiepska sytuacja, Gabrielu, prawda?

Zmusili go by usiadł w miejscu przez nich wyznaczonym. Zachowywali się jak biali którzy tu przybyli lata temu, na swych okrętach i pod bronią, też narzucali miejscowym jak mają siadać, co mówić, i do kogo wznosić modły. Nic się nie zmieniło.
Torres odpowiadał na pytania beznamiętnym głosem. Chciał by to wszystko już się w końcu skończyło. By biali sobie stąd poszli, pozwalając mu nadal robić to co umiał najlepiej. Pytanie dosiadającego się Odysa było dziwne, wyrwało go z zadumy.
Kiepska sytuacja… Powtórzył w myślach, mieląc te dwa słowa. W sumie nie. Nadal służę Kołu i jego zasadom, jestem mu wierny tak jak wcześniej byłem, więc…

- Mylisz się magu, sytuacja jest taka jaka była wcześniej.

- Śmiem zauważyć, iż już nie siedzicie w dupie szatana - Odys uśmiechnął się delikatnie - sądzicie, iż wywiniecie się?

- Z czego?

- Z tego za co was przymknięto, o ile jestem w temacie.
Torresa schwytano i skazano winnym aktów kanibalizmu, robienie z części ciał zmarłych ozdób i czynów pokrewnych.

- Masz na myśli zjadanie ludzkich serc?

- Silne podejrzenie korupcji - Adam wtrącił z miną “nie lubię się powtarzać” - którego wasz pobyt tam - spojrzał ukradkiem na pole wypalonej ziemi - nie czyni bezzasadnym.

Odys kiwnął głową w milczeniu jakby nie musiał więcej dodawać do słów Eutanatosa.

- Idę drogą Koła i zasad, które przekazali mi moi poprzedni mistrzowie.
Torres wzruszył ramionami. Najwyraźniej osądzono go i skazano. Słowa nie były potrzebne.

Odys pokręcił głową. Jeszcze brakowało mu autystyka w fundacji…
- Nie chcę aby była to pułapka na was, Gabrielu - chórzysta zaczął powoli, starannie ważąc słowa - lecz istnieje pewna droga. Zakładam nową fundację, posiadam odpowiednie przywileje rady pozwalające mi was oczyścić z zarzutów. Będziecie czyści. Ceną za to jest pięć lat służby podparte osobistą, wiążącą przysięgą wierności. Oczywiście, możecie poczekać na proces, wszak nie jesteście jeszcze skazani, to co zaszło w tej fundacji - Odys skrzywił się - to było bestialstwo.

Torres nie bał się procesu, nie bał się kary i tak samo nie bał się umrzeć. Było też coś co podpowiadało mu, że Odys nie jest najbielszym z białych magów. Mimo to…

- Co mam ci podpisać?

- Szybko się godzisz - Odys delikatnie podniósł powiekę.

Ostatecznie, te same Dobre Rzeczy można robić wszędzie. Pomyślał Euthanatos. Za pięć lat wrócę tutaj, mądrzejszy...

- Jest tylko jedną rzecz. Służba nie będzie przeciwna prawom Chodony, obiecujesz Padre?

- Nie mogę… Ale pamiętaj, nie jesteś niewolnikiem. Przysięgać będziesz wierność, nie bezwarunkowe posłuszeństwo. To istotna różnica, nie róbcie ze mnie nadzorcy niewolników.

Odys przyglądał się magowi śmierci spokojnym, nieco odległym wzrokiem.
Euthanatos powoli wstał i podszedł do Chórzysty, stając z nim twarzą w twarz.
Przez chwilę nie mówił nic. Tylko patrzył.

- Bądź zatem pewien, że ich nie złamię Cudotwórco.

Odys również wstał. Milczał kilka chwil. Adam przyglądał się im badawczo, chyba domyślał się, że tak się to skończy, a próżne protesty uznał za dziecinne. Odys podał Gabrielowi dłoń.

- Zatem przysięgnij na Imię i Moc.

Stali przez chwilę wpatrzeni w swoje oczy, a cały świat jakby wstrzymał na tą krótką chwilę oddech.

- Przysięgam.. - wychrypiał Euthanatos - Na imię. I na Moc.

Czas spadł.

Powietrze zatrzymało się, wiatr ucichł, szum dżungli zdawał się być daleko. Zatrzymała się ziemia, zatrzymał odwieczny cykl przyrody, zatrzymało serce, płuca, umysł. Zatrzymał się wreszcie świat, to wszystko, może i więcej pozostało w bezruchu, schwytane w gęstej siatce fatum i fortuny oplatającej teraz dłonie przebudzonych.

Świat został wzięty na świadka, a potem świat ruszył z kopyta z bolesnym szarpnięciem. Gabriel poczuł nieprzyjemny, lodowaty chłód w ramieniu, sięgający korzeniami kości. Odys chyba wyczuł to samo. Powoli puścił jego dłoń. Dowódca Eutanatosów wpatrywał się w nich nie kryjąc zaskoczenia. Dopiero widząc, że się mu przyglądając, przybrał bardziej profesjonalną minę.

- Gotowe - Odys uśmiechnął się smętnie - ze szczegółami wyślę ci… papugę.
Spojrzał ponownie na polanę. - Chodźmy wreszcie zrównać to miejsce z ziemią.




Przypisy:
(1) w yucatec-maya znaczy „ustąp”
(2) hiszp. z kim mam przyjemność?
 
__________________
"Gdy chcesz opisać prawdę, elegancję pozostaw krawcom. " A. Einstein
Surelion jest offline