Yarislav zaparł się jak mógł, ale choć pchał wystający nogami wystający kawałek skały, nie udało mu się oderwać i zrzucić na głowy goblinów. Gnimnyr zgarnął za to dwa większe kamienie, które mogły posłużyć za pociski. Nie namyślając się, obaj zrzucili je w dół, a kolejne skrzeki świadczyły o tym, że udało im się trafić w stwora albo dwa.
Dumni z siebie rozejrzeli się za kolejnymi odłamkami, gdy na dnie jaskini coś rozbłysło na zielono. Mały płomyczek, drżące światełko na końcu drewnianego kostura oderwało się i poleciało do góry, w locie przyśpieszając i rosnąc. Dołganin wykazał się refleksem łapiąc krasnoluda za ramię i ciągnąc go w głąb korytarza. Dosłownie chwilę później kula zielonego ognia wybuchła na górnej krawędzi otworu, rzucając nimi na ziemię, zasypując ich gradem kamiennych odłamków z popękanej skały i opalając końcówki ich włosów, bród, wąsów, brwi i rzęs. Uszy wypełniał im jednostajny pisk, korytarz wypełniał kurz i pył ograniczający widoczność.
Rusłan uspokoił zwierzęta zaniepokojone niezbyt głośnym w tym miejscu, ale jednak nagły wybuchem. Złapał za broń, ale po jakimś czasie rozluźnił uchwyt widząc wychodzących z jaskini towarzyszy. Żywych jeszcze, choć kaszlących i z twarzami pokrytymi jakąś sadzą.