Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2019, 15:05   #88
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Retrospekcje

Kolacja z Seneszalem. Kilkadziesiąt minut po zanurzeniu w osnowę

Czcigodny prezbiter Ramirez był autentycznie zadowolony z zaproszenia do apartamentów seneszala. Z Christo Barcą miał sposobność współpracować niemal cztery lata i jak dotąd było to dopiero drugie zaproszenie techminencji w progi zaufanego doradcy Gunnara Coraxa. Ramirez nie ukrywał przed sobą, że zwykł czerpać wielką przyjemność z luksusowego jedzenia. W opinii bardziej ortodoksyjnych członków Adeptus Mechanicus mogło to uchodzić za wyraźne świadectwo słabości jego ciała., ale przyznał sam przed sobą, że właśnie z brakiem rarytasów będzie mu najtrudniej się zmierzyć gdy już osiągnie ascendencję i stanie się jednością z maszyną. Jak nie przymierzając Leon.

Presbiter Deus Machinaes przybył w tym samym stroju, który założył wcześniej na spotkanie z lady Winter. Czerwona szata ze złotym i czarnym wstawkami. Nigdy nie używana w maszynowni. Odprawił swoją serwiczaszkę i czekał na reakcję służby senaszela.

Ubrana w prostą czarną suknię faworyta Barcy - wysoka szczupła kobieta nosząca imię Dalii - powitała gościa w progach apartamentu, wprowadziła go do wielkiego salonu urządzonego w opinii techkapłana z nutą nieco przesadnej dekadencji. Gospodarz już czekał, z założonymi za plecy rękami i uprzejmym uśmiechem na ustach. W pomieszczeniu unosiły się dyskretne dźwięki muzyki. Prezbiter skinął ponownie głową bezbłędnie rozpoznając rytmy binariki - specyficznego gatunku muzyki polegającego na przypisywaniu ciągu kodu zerojedynkowego do palety losowych nut, tworzącego z pozoru chaotyczne melodie, w których ortodoksyjni czciciele Boga-Maszyny odnajdywali ukryty kojący zmysły sens.

Ramirez wątpił, by seneszal gustował w podobnej muzyce, a zatem zadbał o tę oprawę wyłącznie w celu wywarcia stosownego wrażenia na gościu.

- Pan Barca jak zwykle dba o najdrobniejsze szczegóły - powiedział Tech-Kapłan zginając swój nienawykły do podobnych ruchów kręgosłup w powitalnym ukłonie. Prezbiter nie był na co dzień przyzwyczajony do okazywania innym równie głębokiej uprzejmości, toteż ukłon sam w sobie nie okazał się aż tak oficjalny, jakby Ramirez sobie tego życzył.

Seneszal nie dał po sobie w żaden sposób znać, że poczuł się tym urażony.

- To wielki zaszczyt móc gościć techminencję w moich skromnych progach - Barca uśmiechnął się promiennie, poprowadził przybysza ku zarezerwowanemu dla niego miejscu przy stole. Kobieta w eleganckiej sukni usiadła obok Ramireza, bawiąc go zwyczajowymi uprzejmościami i dbając o to, by kryształowa karafka techkapłana ciągle pozostawała pełna.

Szaman Maszyn uśmiechał się i zastanawiał, czemuż to on zawdzięcza taki zaszczyt. Ocenił kobietę występującą w charakterze podczaszego wnikliwym spojrzeniem, powstrzymując się przy tym od nawyku sięgnięcia mechadendrytem w jej stronę i przeanalizowania uzębienia oraz posiadanych implantów. Uśmiechał się tylko, co sama Dalia mogła odczytać jako zachwyt nad jej urodą.

- Dla mnie to również zaszczyt. Minęły chyba dwa lata odkąd ostatnio mieliśmy okazję wspólnie zjeść.

Elegancko ubrani lokaje podali przystawki, później umieścili na stole danie główne: podsmażane serce aurocha w aromatycznym sosie na bazie jaskiniowych grzybów hodowanych w jaskiniach pod polarnymi biegunami Junosu. Prezbiter słyszał o tym specyfiku, zwłaszcza zaś o lekko psychoaktywnym oddziaływaniu grzybów, powstrzymał się zatem przed skonsumowaniem sosu do samego końca.

Nie znając prawdziwych intencji kryjących się za zaproszeniem nie zamierzał tracić czujności w obliczu niezmiennie uprzejmego gospodarza.

Doceniał elegancję w każdej jej aspekcie, nie tylko w wymiarze mechaniki i budowy maszyn. Maleńkie, niemal degustacyjne porcje miały w sobie wielki atut. Jedząc je nie myślało się nad zapchaniem żołądka. Można było zachwycać się każdą sekundą spożywania posiłku.

Konwersacja w trakcie posiłku obracała się wokół tematu niedawnej potyczki. Seneszal nie omieszkał skomplementować w jej trakcie imponującego manewru prezbitera, w efekcie którego Błysk w błyskawicznym tempie zdołał oddalić się od zagrażającego mu napastnika. Dalia dołączyła do pochwał demonstrując zwyczajową dla dam nieznajomość kwestii technicznych. Była czarująca i elokwentna. I ewidentnie grała rolę uroczej dobrze wychowanej trzpiotki.

Tak, oboje z Christo stanowili świetnie zgrany duet, umiejętnie pracujący nad doskonałym samopoczuciem czcigodnego gościa.

Kapłan pozwalał parze prowadzić rozmowę kiwając głową. Wtrącił jedynie wyraz ubolewania nad „śmiercią” dwóch dużych Duchów Maszyn. Jednego w transporterze gazu i drugiego w pirackim riderze.

Kiedy posiłek dobiegł końca, Dalia przywołała służbę nakazując uprzątnąć naczynia, potem zaś pożegnała się z techkapłanem w czarujący sposób i pozostawiła obu mężczyzn samych oddalając się do innej części apartamentów. Prezbiter odprowadził ją uważnym spojrzeniem, zastanawiając się w duchu, jak wielkim nietaktem byłoby w stosunku do gospodarza pytanie o potencjalne terapie odmładzające, którym najpewniej poddawała się jego faworyta. Koniec końców postanowił nie pytać.

- Techminencja wybaczy, że w trakcie jego spotkania z milady zachowałem milczenie - powiedział Christo sadzając Ramireza na wygodnej skórzanej sofie i podając mu kieliszek mocnego amasecu - Kwestie protokolarne nie pozwalały mi na wyrażenie własnej opinii, niemniej jednak mam dobrą wiadomość. Miałem okazję ponownie spotkać się z panią Corax i sądzę, iż nader dobitnie uzmysłowiłem jej znaczenie inwestycji w elektrograft techminencji. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w niedługim czasie uzyskamy ten komponent.

Dopiero w tym momencie Ramirez dostrzegł dysonans całego spotkania. Czy to alkohol, czy uroda Dalii przyćmiły jego osąd? Zerojedynkowa muzyka przypominała o prostocie - tak innej niż zawoalowane gierki szlachty. Gdy seneszal opowiadał o Elektrografcie Ramirez odruchowo zaczął bawić się złączem na swoim nadgarstku.

- Cieszę się. Powiedz mi jedną rzecz, Barca - Techkapłan przeszedł znienacka do konkretów - czy lady Corax wie o Runecasterze? Czy wie, że statek nawigujemy w oparciu o technologię obcych?

- Uznałem za konieczne ujawnienie jej tej informacji - odparł ostrożnym tonem seneszal - Bez wchodzenia w zbędne szczegóły i umniejszając ksenotechnologiczną naturę tego komponentu tak bardzo jak to tylko było możliwe. Myślę, że zdaje sobie sprawę z komplikacji, jakie mogą się pojawić, gdyby wiedza o jego istnieniu ujrzała światło dzienne, ale nie zadawała pytań. Przynajmniej do tej pory ich nie zadała. To rozsądna, dobrze wykształcona kobieta. Myślę, że wie, iż pewnych spraw lepiej nie zgłębiać, przede wszystkim dla własnego dobra.

Seneszal upił nieco trunku z swej karafki, założył nogę na nogę. Mowa jego ciała zdradzała pewne rozluźnienie, aczkolwiek Ramirez nie był pewien, ile było w niej autentyczności, a ile wyreżyserowanej pozy.

- Mam do techminencji inne pytanie, jeśli można - powiedział Christo - Zamierzam poświęcić nieco czasu na przygotowanie analizy potencjalnego profitu, który można uzyskać z eksploatacji Pobojowiska. Potrzebowaliśmy zaledwie kilkunastu godzin, by zlokalizować odpowiedni wrak, a jego eksploracja okazała się nader zadowalająca. Zastanawiam się, czy lady Corax nie powinna rozważyć bardziej zaplanowanej eksploatacji tego miejsca. To naprawdę gigantyczne cmentarzysko, wywarło na mnie niesamowite wrażenie. Na myśl o artefaktach, które może w sobie skrywać czuję nieposkromione podniecenie. Obawiam się jedynie tego, że reszta kadry oficerskiej nie poprze mojego pomysłu. Każdy członek naszej koterii kieruje się swoimi priorytetami i sądzę, że jeśli miałbym wskazać bez wahania jednego człowieka, który mógłby poprzeć moje argumenty, to jest nim właśnie techminencja.

- Barca… - Ramirez pokręcił przecząco głową - czy Gunner by się połasił na Pobojowisko? Duchy Maszyn… to co tam zostało… to tysiące zwykłych statków Imperium. Z załogami takimi jak ta banda piratów, którą wzięliśmy pod skrzydła. Nie. Ten statek ma inne przeznaczenie - zakończył niemal z patosem.

- Obawiam się, że techminencja nie dysponuje aż taką rozległą wiedzą na temat aktywów naszego rodu jak ja sam - seneszal pokiwał z przejmującym smutkiem głową - Co zrozumiałe, albowiem są to krytycznie istotne informacje, które nie mogą trafić do niepożądanych uszu. Niestety, nasze finanse są wyjątkowo… niezadowalające. Moim obowiązkiem jest poszukiwanie wszelkich rozwiązań, które pozwoliłyby je wzmocnić. Nawet, jeśli to inicjatywy mogące stać w pewnej sprzeczności z rodowym etosem. Niemniej jednak żywię ogromny szacunek do opinii techminencji, choćby i stała ona w sprzeczności z moimi poglądami na daną sprawę. Być może uda nam się znaleźć w niedalekiej przyszłości inne źródła profitu, które pozwoliłyby na poprawę płynności finansowej. Oraz umożliwiły niezbędne inwestycje, choćby takie jak rzeczony elektrograft, na który obecnie prawdopodobnie milady nie znajdzie funduszy. Jeszcze kieliszeczek?

Ramirez westchnął ciężko i uniósł dłoń dzierżącą kieliszek.

- Przepraszam, że się uniosłem. Rzeczywiście nie pomyślałem nad losem rodu. W zasadzie nie wiem do końca, cóż się stało. Specyfika mojej pracy wymaga skupienia na nieco innych aspektach. Nie mniej upraszam, jeśli będziemy niczym hieny grasować po Pobojowisku, to róbmy to tak krótko jak tylko to będzie możliwe.

Gdy kieliszek został ponownie napełniony, techeminencja kontynuował. Nie chciał dopytywać o sprawy rodu. Nie interesowało go to. Wywoływało też irracjonalny lęk, że Barca zacznie wypytywać o rodzaje i specyfikacje smaru w tłokach albo stosowane do błogosławieństw oleje, w szczególności zaś o ceny ich zakupu oraz potencjalnie tańsze substytuty. Nikt nie chciał, żeby ktoś inny z butami wchodził mu w jego obszar odpowiedzialności.

- Niepokoi mnie inna sprawa. Dość mocno martwią mnie działania związane z pogrzebami. Zakładałem, że zmarli trafią najpierw do nas. Wiesz, że co trzecia operacja produkcji serwitora-zabójcy kończy się powodzeniem? Wiem, że pracujesz mocno nad morale załogi, ale w bitwie to właśnie te istoty mogą dać nam zwycięstwo. A nie ma chwały większej niźli wiekuista służba Panu Maszyn. To samo dotyczy ciał z Gazowego Olbrzyma - alkohol zdawał się odblokować pewne hamulce w eksploratorze - Może mógłbym zerknąć na tamtą mutantkę? Zważyć i skatalogować jej organy? Sekcja nie zabije jej bardziej.

- Chodzi o zwłoki czcigodnej Nawigatorki z tankowca? - Christo pojął natychmiast, o co został zapytany, zachmurzył się ledwie zauważalnie, chociaż na jego twarzy wciąż gościł uprzejmy uśmiech - Obawiam się, że to niemożliwe. Oczywiście ogromnie nad tym ubolewam. Rzecz w tym, że odpowiednio zabezpieczone ciało zostanie na życzenie lady Corax oddane przedstawicielom Domu Modar w Port Wander, a jeśli nie przebywa tam ich konsulariusz, odeślemy zwłoki we właściwe miejsce. Modarowie bez trudu zorientują się, że Nawigatorka poddana została sekcji, nawet ktoś tak biegły w operowaniu skalpelem jak techminencja nie zdoła zamaskować wszystkich śladów swych poczynań. Obaj wiemy jaki stosunek mają członkowie Navis Nobilite do swoich sekretów. Takie praktyki naraziłyby nas na srogie reperkusje. Żywię nadzieję, że techminencja nie ma mi tej decyzji za złe?

- Nie - odpowiedział popijając z kielicha. Badał granice. Zastanawiał się na ile Barca zmienił się w obliczu Lady Kapitan. Sytuacja w jakiej się znaleźli była nowa dla wszystkich.
- A czy w kwestii odzysku poległych wrócimy do standardowych procedur? Czy też będziemy teraz już zawsze urządzać pogrzeby i kremacje?
Techeminencja wyraźnie niepokoił się faktem nie tworzenia nowych servitorów.


- To kwestia, którą już kiedyś chciałem z techminencją poruszyć - Christo odłożył opróżniony kieliszek na stolik, ale wbrew oczekiwaniom prezbitera tym razem nie napełnił go ponownie. W zamian złączył dłonie, splótł je palcami - Do moich obowiązków należy monitoring nastrojów załogi. Akceptowane przez świętej pamięci kapitana Coraxa praktyki budziły czasami kontrowersje. Czegoż zresztą oczekiwać od zwyczajnych przesądnych ludzi, którzy nie pojmują zaszczytu ukrytego w procesie transformacji w serwitora? Wiem, że wizja takiego zabiegu czynionego na osobie zmarłego bliskiego może budzić ogromne emocje. Kapitan Corax nie przywiązywał do tych kwestii wagi, ponieważ żywił ogromne upodobanie do żelaznej dyscypliny. Nie znam jeszcze przekonań lady Corax w tej kwestii, ale czynię wszystko, co w mej mocy, by zjednać jej przychylność tysięcy marynarzy i ich rodzin. Stąd moja propozycja, abyśmy nadal korzystali z możliwości tworzenia nowych serwitorów, ale tylko z wyselekcjonowanych komponentów. Zmarłych pozbawionych rodziny. Jeńców albo niewolników. Ochotników. Jestem pewien, że nie zabraknie nam odpowiednich ciał, ale dzięki bardziej dyskretnej naturze tych poczynań nie będziemy wywoływali kontrowersji. Niedawna rozmowa z pierwszym oficerem nieco mi naświetliła punkt widzenia nowych Coraxów na tego rodzaju sprawy.

Sięgając ku jednemu z bocznych stolików seneszal podniósł położony tam wcześniej elektronotes, włączył urządzenie i uruchomił przeglądarkę plików.

- Proszę spojrzeć na te cyfry. Maurice de Corax nie ma o nich pojęcia… - seneszal ściszył znacząco głos, a słuchający go uważnie prezbiter pochylił się do przodu, by nie uronić ani jednego słowa.
Ramirez nie przyjął więcej alkoholu. Od tego momentu był wyraźnie skupiony. Spotkanie przeciągnęło się jeszcze godzinę.


Serwis techniczny kapłana. Ranek. Półtorej godziny przed wyjściem z osnowy.

Adept Mechanicus ciężko spał po alkoholu. Budził się wiele razy nie mogąc znaleźć sobie właściwego miejsca. W końcu wypił blisko litr wody i postanowił popracować.

Gdy Ahalion przybył do maszynowni Ramirez siedział w jednej z pracowni, których można było znaleźć kilkanaście w segmencie maszynowni. Technicy zajmowali się w nich różnymi drobniejszymi naprawami. Wszystkie pracownie były otwarte z jednej strony, a łączyły je windy przemysłowe. Z pracowni zajmowanej przez techkapłana widok rozciągał się na baterię reaktorów. Na oku Szamana Maszyn znajdował się pojedynczy okular przez który zerkał do skomplikowanego mechanizmu. W obu rękach trzymał małe aparaty, z których co jakiś czas na przemian buchały iskry i czerwone smugi lasera. Jeden z Mechadendrytów zwijał się na plecach mężczyzny kompletnie uśpiony. Drugi wygięty w łuku dwoma wziernikami również grzebał w urządzeniu znajdującym się przed Ramirezem.
Urządzeniem była proteza przedramienia. Toporna. O krzywych palcach. Lekko zardzewiała.

- Czy czcigodny kapłan maszyn Ramirez znajdzie czas dla skromnego sługi Imperatora w potrzebie? -
Ahalion Cane Iss stał w drzwiach windy, trzymając w obydwu dłoniach swój miecz. Na ustach mężczyzny błąkał się niewinny uśmiech chłopca który właśnie coś przeskrobał a teraz musi się do tego przyznać przed swym rodzicem.
- Nie przeszkadzam, Ramirez? - dopiero teraz czcigodny kościoła Imperatora zapukał w metalową futrynę.
Metalowa proteza ręki poleciała w kąt z hukiem.
- Nie, nie przeszkadzacie - wstając Ramirez wyjął okular z oka - ta maszyna nie żywi nadziei na godną egzystencję.
Po tych słowach Eksplorator rzucił protezę w kąt pomieszczenia.
- Pomyślałem sobie, że dawno nie zaglądałem do ciebie a ty nie miałeś okazji zrobić przeglądu mego ostrza. - Misjonarz podszedł do stołu na którym pracował kapłan maszyn, powoli i z namszczeniem kładąc na nim swój miecz. Ahaliona zawsze fascynowała pracownia Ramireza. Pełna nieodkrytych, niezrozumiałych dla niego skarbów. Zawsze próbował dotykać i badać nowe twory adepta maszyn, znalezione w trakcie wizyty. Z ostrzeżeniem lub bez tego ostatniego.
Lewitująca czaszka znająca przyzwyczajenia Ahaliona zaczęła unosić się wokół niego. Gdy zbliżał się do czegoś za bardzo to czerwone oko zdawało się rozpalać mocniej, jakby w niemym ostrzeżeniu. Sam Ramirez zdawał się nie zwracać uwagi ani na chęci poznawcze misjonarza, ani też na buzujące gniewem oko Leona.
Sięgnął po miecz. Nie wziął go do ręki, a jedynie wodził po nim swoim palcem.
- Piękna broń - powiedział niemal rytualnie. Powtarzał to za każdym razem gdy było mu dane ją dotykać. Ahalion również za każdym razem odpowiadał lekkim skinieniem głowy.

Techniczny mechadendryt zbliżył się do broni. Z jednej z dysz na jego końcu zaczął wydobywać się dym kadzidła.
- Dawno nie smakował, krwi, prawda?

Kapłan Imperatora, odwrócony plecami i szperający pomiędzy zgromadzonymi skarbami, znieruchomiał.
- Znasz odpowiedź. - Misjonarz odwrócił się bokiem i zapatrzony w jakiś przedmiot, wyciągnięty z całej ich sterty, wyszeptał. - Jest głodny. Marcus… Ukoisz go?*
Ramirez szybkim ruchem podłączył przewód ze swojego nadgarstka do gniazda ukrytego w rękojeści. Broń włączyła się nagle, a eksplorator przewrócił oczyma.
- To stary serwitor pajęczy. Używaliśmy ich do przeglądu szybów wentylacyjnych. Nowszy model jest większy i ma zestaw naprawczy. A co do miecza… Nie wiem. On naprawdę potrzebuje przelać krew. I to nie na treningu.
Graft został odłączony, a broń nagle zgasła. Ramirez przeszedł obok sterty z pająkiem do rzędu regałów. Wyraźnie czegoś szukał.

Duchowny podszedł do stołu, odrzucając metalowe znalezisko. Mężczyzna podwinął rękawy i jedną z dłoni przytrzymując uchwyt, drugą powoli głaskał ostrze broni jakby próbował uspokoić jakieś zwierzę.

Po chwili wrócił spomiędzy regałów niosąc w lewej ręce małe pudełko wyglądające jak pasta do butów, a w prawej zwitek pergaminu wielkości dwóch palców.

- Co to? - Ahalion z pewną dozą nieufności przyglądał się poczynaniom kapłana maszyn. Szczególnie, że nie rozpoznawał żadnego ze składników, które jak się domyślał będą potrzebne duchownemu Mechanicusa do jego rytuału.

- To - Ramirez wręczył Ahalionowi kartkę zapisaną drobnym maczkiem - jest modlitwa do Omnisjasza. Trzeba ją odczytać na głos. A to - wyciągnąl drugą rękę i otworzył maleńką puszkę. Wewnątrz znajdowało się tłuste mazidło - to jest święty olej. Przed walką, w której spodziewasz się zabić kogoś nasmaruj nim łańcuch. I odczytaj modlitwę. Imperator może i prowadzi twą dłoń do celu, ale święte łańcuchy napędza Omnisjasz. Jeśli po tym miecz zasmakuje krwi, to będziesz mieć spokój na długie miesiące.

- To stara broń. Pamięta wszystko. Tak jak było. Tak jak jest. Wszystkie Imiona. - Cane wpatrywał się w broń jak zahipnotyzowany. Tylko na chwilę przestał dotykać metalowych ostrzy. Tylko po to by przyjąć dary Ramireza, skłonić się głęboko i powrócić do przerwanej czynności.
- Rozmawiałeś z nią? - misjonarz nie oderwał wzroku od miecza.
Szaman maszyn pokiwał przecząco głowa.
- Nie chce ze mną mówić. Nie dziś. Jest niespokojna.
Spojrzał ma stertę części na której leżał serwipająk.
- Maszyny mają swoje przeznaczenie. Gdy go nie wypełniają, to zamykają się na mój głos. Przeznaczeniem broni… każdej broni, jest zabijanie. A im starsza tym bardziej szuka swego przeznaczenia. Ile ta broń ma dekad?

Ahalion uśmiechnął się jak by dotyk metalu, uspokajał nie tylko ducha ostrza ale również i rozchwiany umysł sługi Imeperatora.
- Nie miałem na myśli broni, Ramirez. Mówiłem o Winter Corax.

- Rozmawiałem? Zdawałem raport raczej. Jest dla mnie zagadką. Nie wiem czego się po niej spodziewać. - Powiedział siwowłosy i zamyślił się przy tym nieco.

- Tak, jest zgadywanką. - brodacz nie był pewny czy to był dobry dobór słów. - Nie ma krwi. Ale ma drogę. Ma nas. Ma pytania. Mnóstwo pytań. - duchowny rzucał słowami jak by smakował i próbował znaleźć to jedno, które odda to co chciał przekazać swemu rozmówcy.
- Jak to jest budować coś bez wiedzy, co budujesz i czego potrzebujesz do tej budowy, adepcie Mechanicusa? Nie, nie, nie… nie chcę by się zgubiła. Rozumiesz? - misjonarz spojrzał na Ramireza szukając znaku, że ten pojął jego paplaninę.
- Nie możemy jej prowadzić za rączkę. To uczyni z niej marionetkę na sznurkach. I nie zgodzę się, że nie ma krwi. Ma krew Gunnara. Ilu znałeś szlachciców, którzy mieli w posiadaniu takie statki? - Ramirez rozłożył szeroko ręce chcąc pokazać statek. Tymczasem pokazał przerdzewiałą ścianę i wiszące części zamienne jednego z servitorów.

- Hmmm będę ciął sznurki. Upadła by powstać. Tylko czasem potrzebujesz modlitwy. I mazidła, by działać lepiej. - Ahalion uśmiechał się do swego rozmówcy. - Nie jest gotowa na krew. Jest? Na płacz? Na ból? Na wrzaski? Na błagania? Na ciemność? Ojciec był. On cię pamięta. Wie, że o niego dbasz. Ale to nie wystarczy, prawda? Znów bredzę? - misjonarz spojrzał na kapłana Omnissiaha przepraszająco.

- Tnij. Tnij wszelkie nici. Nikt nią nie może manipulować. Nie ważne jak szlachetnie urodzony - Ramirez spojrzał na Ahaliona - Jasne, że będzie potrzebować rad. Od każdego z nas w wielu aspektach.

Eksplorator odwrócił się na moment znów do regału. Sięgnął po długi sztych. Stary i uszkodzony chainsword. Pokręcił nosem, odłożył broń i zaczął szukać głębiej.

- Dostaliśmy w nasze ręce kawałek gliny, który musimy ukształtować. Tak, żeby stał się wytrzymałym naczyniem. A nie prywatnym kielichem Barcy.

Sługa Eklezjarchii przyglądał się zwiniętym mechandrytom na plecach swego rozmówcy, gdy ten szperał w zakamarkach pracowni.
- Nie chcę jej kształtować. Chcę być przy niej gdy upadnie. Pomóc jej wstać.

W ręce kapłana znalazł się szeroki długi nóż. Wygięty z jednej strony.
- To się nada? - wywinął ostrzem z pewną nieporadnością.

Brodacz wyjął delikatnie sztylet z rąk towarzysza. Sprawdził uchwyt. Obrócił kilka razy w dłoni.
- Chowasz tu wiele skarbów. Tak, nada się.
- Oddaj - Ramirez wyciągnął rękę po broń - do pierwszej krwi.
- Nie, pierwszej. Pierwszą już ktoś przelał.- nastrój duchownego zmienił się gwałtownie. Minęła chwila zanim zorientował się, że Ramirez nadal czeka z wyciągniętą dłonią. Ahalion oddał ostrze.
- W takim razie po czym poznamy koniec pojedynku? - Dopytał siwowłosy.
- Pojedynku? - Cane spojrzał zaskoczony - To będzie błogosławieństwo Imperatora. Dla nas i naszej sprawiedliwośći. Będziemy kroczyć do przodu, skąpani w krwi naszych wrogów, pewni, że nie pozostał żaden by stanąć na naszej drodze.
- „A żeby zemsta mogła się dopełnić trzeba będzie przelać dwa razy więcej krwi, albo trzy razy więcej krwi. I może wtedy byłoby dość krwi… ale raczej nie” - z patosem Techkapłan wyrecytował poznaną kiedyś wyliczankę.
- Chodziło mi o coś jak próbny oblot po serwisie myśliwca. - Odłożył broń na półkę na której wcześniej ją znalazł.
- Choć myślę, że lepiej będzie jeśli odwiedzę cię w kaplicy i tam potrenujemy.
Potoczył wzrokiem po wnętrzu swojej pracowni. Rozsypane części i narzędzia czyniły z tego miejsca prawdziwy tor przeszkód.
- Mojej kaplicy…? Mam miejsce. To kaplica. Też. Tylko inna. Przypomina dom. Dawno temu. Przyjdź. Posłuchasz jęku stali i żelaza.
- Jęk stali i żelaza jest muzyką dla mych uszu. Bądź pewny, że w końcu przyjdę.


Gdy Kapłan odszedł Ramirez sięgnął z kąta odrzuconą wcześniej protezę ręki i rzucił ją niedbale na stół roboczy. Może miała jednak szansę na drugie życie?


Proszę o przeniesienie z ekwipunku Ramireza do ekwipunku Ahaliona sacred unguents
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline