Pokład Anabelle, delta Rhone
Ludzie widziani przez układ polerowanych soczewek, wydawali się stać na rzut kamieniem. Skromnie odziani biedacy nie mieli przy sobie nawet wiklinowych koszy. Stali w pokorze bez ruchu, jakby tylko czekając na drgnięcie palca któregoś z żołnierzy. Beztroski żart arystokraty i żołnierska chuć złota mogły pozbawić życia bezimiennych żywicieli Montpellier. A oni stali bez ruchu jakby posłuszni myślom panów z miasta i czekali na egzekucję.
Bez ruchu, kompletnie bez ruchu z wzrokiem utkwionym w niewidzialny punkt. Nieobecnym wzrokiem, bez myśli - uświadomił sobie Leon Thibaut. Ku swemu zdziwieniu zdał sobie sprawę, że już kiedyś widział podobne przypadki, ale to nie byli ludzie, tylko...drony.
- Kuzynie - rzekł odejmując lornetkę od oczu - Twój pierścień może jeszcze dziś zmienić właściciela. I dalej kontynuując już głośniej - kapitanie nie ruszają się i nie maja narzędzi. Widzieliście tu już coś takiego? - Wsunął lornetkę w wyciągniętą doń. - To mogą być drony, ale skoro się nam pokazali, to może być zasadzka.
Młody szlachcic uważnie obserwował pozostałe brzegi, szczególnie miejsca, gdzie ktoś mógłby się ukrywać. Znajomy wąż zwisał teraz z gałęzi, zaś Thibaut odruchowo szczelniej zawinął się szalem.