Jadłodajnia w pobliżu Czarnego Klubu, Terres Putain, Tulon
Słońce mocno paliło szerokie portowe nabrzeże, na którym uwijali się pokrzykując głośno dokerzy. Na zacumowanych łodziach, małych stateczkach marynarze też w większości nie próżnowali. Dokonywali drobnych napraw, zwijali liny. Niektórzy mieli więcej szczęścia, byli zwolnieni z obowiazków. Nieliczni odpoczywali śpiąc na hamakach rozpostartcyh pod pokładami, grali w kości, albo pili w tawernach i łajdaczyli się z dziwkami. Okolica obfitowała we wszystko co mogło zaspokoić potrzeby morskich ludzi, jeśli miało się tylko w kieszeni parę dinarów.
Pod dziurawymi, potarganymi bryzą baldachimami tawerny Le Espadon serwowano głównie ryby, ale nie brakowało też bardziej kontynentalnego jadłospisu w przystępnych cenach. Nic więc też dziwnego, że podwoje jadłodajni były niemal zawsze pełne.
Dwóch, choć mocno opalonych blondynów w jadłodajni wyraźnie odcinało się na tle ogorzałego od słońca tłumu ciemnowłosych tubylców. Nie tylko zresztą to, odróżniało ich od większości. Nawet mniejszy z nich mógł z powodzeniem uchodzić za wysokiego i szerokiego w barach, ale większy jawił się już prawdziwym olbrzymem, a zwoje twardych mięśni jednoznacznie mogły umacniać w przekonaniu, że człowiek ten oparłby się nawet neolibijskiemu tankowi. Ich ubiór i oporządzenie jednoznacznie świadczyły, że parali się wojaczką i widać było, że w sprzęt musieli kiedyś zainwestować sporą sumę dinarów. Na mocno znoszonych i uszkodzonych, polimerowych pancerzach widać było prawdawne runy P.L.ZEI. Każdy miał przy boku broń palną i wyglądający na dobrej jakości oręż do walki wręcz.
Obaj siedzieli przy miskach pełnych cienko krojonej baraniny i warzyw, sarkając cicho w obcym języku.
- Kurwości Yuran. Nie wiem czyśmy dobrze zrobili, żeśmy się do tego obcego zaciągnęli...
- Jaki kurwa obcy Dragan, tośmy już przecie dla niego robili dwa razy. Płacił zawsze co do dinara... - uspokajał brata olbrzym.
- No wiesz, po naszemu nie gada, to obcy. A jeszcze paczaj, będziem z tym czornym robić, co w kącie siedzi. Bój się Koronapana, w jakich nam czasach Yuran przyszło żyć. Co innego jakiego czarnego pana na polowanie na kineta zabrać za dobrą monetę... Ale, żeby z nami czarny robił? Se tylko tak dumam.
- To żryj nie dumaj, bo ci zara sam miske opierdaczę. Kiszki jeszcze mi marsza grają.
- Odwal się od mojego żarcia. - obruszył się na poważnie Dragan, przysuwając jedzenie bliżej siebie: - Chesz to se zamów kolejną porcję, przecie na koszt Bartheza się stołujem tutaj.
Olbrzym zwany przez drugiego Yuranem popił wina rozcieńczonego wodą, otarł usta rękawem i głośno beknął. Nikt nie zwrócił uwagi na to zachowanie. To nie było miejsce gdzie stołowały się wyższe sfery. Polanie rozejrzeli się po ludziach z którymi będą pracować już za kilka godzin.
Tuzin ludzi gadał w różnych językach. Najgłośniej zachowywało się trzech południowców z Balkan. Żywo gestykulowali i wygladali jakby mieli się zaraz nawzajem pozabijać. Nic bardziej mylnego. Dragan dobrze już wiedział z bolesnego doświadczenia, że gdyby choć jednemu z nich włos spadł z głowy reszta utworzyłaby wspólny front przeciw nowemu wrogowi. Dwóch przybyszów z Borki cicho rozmawiało w częściowo zrozumiałym dla Polan języku, chyba głównie o ostatnich wydarzeniach w Justynianie, ale ani Dragan, ani Yuran nie przysłuchiwali im się z uwagą. Trzech Franków w ciszy i skupieniu konserwowało broń, zajadając się małżami. Nie można było zapomnieć o siedzącym z boku murzynie o rękach i twarzy pociętych rytualnymi bliznami. Ten obserwował tylko wszystko wokół z nieudawaną dumą ale i dziwnym smutkiem. Nikt jednak nie próbował nawet zagaić rozmowy z przybyszem z Afryki, choć Polanie byli niemal pewni, że każdy zachodził w głowę, co tu robił czarny.
- Ale powiem ci bracie, że nigdy bym nie myślał, że nas los tak daleko wygoni od Koronapanu. - filozoficznie stwierdził Yuran, co zdarzało mu się nieczęsto. Bracia równoczesnie sięgnęli po kubki i dopili je do dna. Nikt nie wiedział, czy to z tęsknoty za domem, czy z radości, że znaleźli się tak daleko. Taka mała scenka rodzajowa z Tulonu. |