Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2019, 00:20   #90
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
SPOTKANIE Z WRATHEM UMBOLDTEM

Wreszcie nadszedł czas spotkania. Rogue Trader Winter Corax, jej pierwszy oficer i kuzyn Maurice de Corax oraz reszta entourage przygotowali się należycie - odpowiednie podarki, kunsztowne stroje, wyselekcjonowane uzbrojenie i dodatki. Dobrali także reprezentacyjnie (acz funkcjonalnie) odzianych, opancerzonych i uzbrojonych ochroniarzy, głównie z tak zwanej kompanii “life guards” - jednostki armsmenów zajmujących się ochroną kapitana i osób czy miejsc przezeń wskazanych. Dobrze wyszkoleni i wyposażeni, a przede wszystkim wierni oraz cholernie twardzi. “Kompania” była tu zwyczajowym nadużyciem - w tym przypadku była to raptem rozszerzona drużyna (wg nomenklatury gwardyjskiej), licząca piętnastu protektorów. W takim oporządzeniu zapakowali się do lądownika Aquila i opuścili hangar Błysku Cienia, kierując się na pokład Righteous Crusader.

Lot był dość krótki, raptem kilkanaście minut, dzięki bliskości obydwu “zaparkowanych” statków - tak względem siebie, jak i gwiazdy. Lunar Umboldtów był majestatycznym potworem ze stali i adamantytu. Pięciokilometrowej długości i maksymalnej rozpiętości ośmiuset metrów oraz goszczący na pokładach prawie stu tysięcy załogantów, stanowił “latające miasto” znacznie większe aniżeli wcale niemała fregata uderzeniowa klasy Tempest. Lunary były znane z tego, że były stosunkowo najprostszą i najpowszechniejszą, podstawową wręcz odmianą krążownika służącego w marynarce wojennej Imperium, i najbardziej rozpowszechnioną (jeśli można to tak nazwać…) pośród majętnych lub po prostu fuksiarskich Rogue Traders. “Cywilne” wersje były praktycznie zawsze poprzerabiane, i tak było i tym razem. Dziobowe wyrzutnie torped ustąpiły pola lancy - o dziwo tylko jednej - typu Starbreaker. Burty natomiast gościły makrobaterie rodzaju Thunderstrike. Jednak ilość armat nie wyczerpywała potencjału krążownika. Obrazu pewnej ułomności (jeśli “ułomnością” można było nazwać 50% stanu uzbrojenia w ilości o wciąż ponad 100% przekraczającej ten z Błysku) dopełniał fakt, że okręt był wielokrotnie naprawiany i łatany - mimo, iż na pierwszy rzut oka był znacznie młodszy od Błysku. Wyglądało to, jakby ktoś kiedyś wyciągnął ten kadłub ze złomowiska i poddał gruntownemu refit & rearm po kosztach, używszy “cywilnego” uzbrojenia.

Hangar nie był przestronny - był w zasadzie niewiele większy od tego na Tempeście i w bardzo podobnym układzie. Typowy cywilny refit okrętów wojskowych, umożliwiający jakiekolwiek transportowanie towarów w sensownej ilości, a także garści promów. Tych ostatnich, z racji samego dostępnego miejsca, Righteous Crusader miał więcej - acz w podobnej jakości, co Tempest. Przewaga była lichtug typu Arvus, w powszechnej klasie/konfiguracji wz. Bakka. Systemy bezpieczeństwa oraz ilość i uzbrojenie armsmenów porównywalne do Błysku. Brakło jedynie bojowych serwitorów, a i niebojowych nie było aż tyle, co na coraxowym Tempeście.

Jak tylko zakończono procedurę dokowania i pasażerowie opuścili lądownik, przywitał ich niejaki Grimaldus Phinn, osoba piastująca pozycję niejakiego Stewarda Statku. Po uroczystym przywitaniu i archaicznych słowach-formułkach, Steward pod eskortą garści umboldtowych lifeguardów niespiesznie zaprowadził gości w głąb okrętu.

Jego konstrukcja wydawała się być bardzo podobna do tej na Błysku Cieni. Imperialtech bazujący na STC nadawał pewne wspólne mianowniki obydwu okrętom Imperium (czy każdemu, w zasadzie), ale aż tak duże podobieństwo było warte odnotowania. Niemniej jednak Righteous Crusader był kilkukrotnie większy. Sporą część wciąż pożerały napędy oraz znacznie zwiększone zapotrzebowania, nomen omen, znacznie większej załogi - ale znalazło się na pokładach miejsce dla wielu rzeczy, których na Tempeście trudno było uświadczyć w takim rozmiarze i majestacie - pełnoprawna świątynia (nawet katedra) ku czci Boga-Imperatora, kompleks Munitorium do przechowywania i modyfikacji amunicji do armat, przepastne Librarium, obszerna sala trofeów wypełniona łupami, łbami bestii i dziełami sztuki zdobytymi nie tylko przez Wratha ale i jego poprzedników, wreszcie przepastne i fantastycznie wykończone obserwatorium. Gdy tak wędrowali Techkapłan Ramirez kilkukrotnie wyciągnął dłoń w stronę ściany. Chcąc poczuć wibracje Ducha Maszyny tego okrętu. Nie był jednak w stanie wyczuć nic więcej oprócz… właśnie owych wibracji.

Do obserwatorium skierował się na koniec “obchodu” steward Phinn. I tamże czekał na nich Lord-kapitan Righteous Crusader, RT Wrath Umboldt. Przyodziany w stare, podniszczone, acz mimo to zadbane i wyczyszczone ciuchy (z pewnością skrywające w sobie nitki pancerza typu mesh), uzbrojony w przypasany miecz oraz pokaźny kostur zwieńczony stylizowaną głowicą z czaszki i dwugłowego orła. Dość wysoki i postawny, zdradzający podeszły wiek kompletnie siwymi włosami i zarostem o budzących szacunek gęstości, długości i zadbaniu. Lewa noga była solidną, bojowej wręcz jakości protezą bioniczną z hartowanej stali. Kontrastowała z nią lewa dłoń - również wszczep, acz zgoła innego stylu - bardziej delikatna, której palce i śródręcze było wyłożone brązem, a nadgarstek zastępował obrotowy mechanizm.

Steward po raz kolejny dał popis znajomości RTowych archaizmów, pośrednicząc w formalnym przywitaniu obydwu Lordów-kapitanów, po czym usunął się w cień pod jedną ze ścian, razem ze strażą. Lifeguards Coraxów postąpili podobnie, acz stanęli w innym miejscu.

Sklepienie i zewnętrzna ściana obserwatorium stworzone były ze wzmacnianego superszkła o właściwościach diamentowych. Podobnie jak analogiczne miejsce na Błysku i w wielu oknach czy iluminatorach na każdej stacji bądź statku w Imperium. Ale te tutaj powalało ogromem i kunsztem. Modyfikowalne astrolabium i inne narzędzia astromancyjne, szereg map gwiezdnych i traktów w Osnowie, tapestrie i mozaiki z motywami religijnymi oraz historycznymi (a konkretnie mówiące o historii Rodu Umboldt), odpowiednie oświetlenie.

Pan na Lunarze stał blisko środka okrągłej, posadzkowej mozaiki. Z sufitu, nieco przed nim, padał snop światła bijący wprost na centrum misternej układanki - stylizowane słońce. *Te* Słońce, Sol, świętą gwiazdę - pierwszą, na którą padł ludzki wzrok.

-Dziękuję za zaproszenie, Lordzie Umboldt. Pozwoliłam sobie przygotować niewielki i skromny podarunek.

Winter skinęła na ochronę by złożyli skrzynie trunku przed siwowłosym RT. Nakazane też mieli by otworzyć jedną ze skrzyń.

- Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że trunek sprawi Lordowi przyjemność równą memu zadowoleniu z naszego spotkania.

Uśmiechając się urokliwie, Winter podeszła nieco bliżej, utrzymując równowagę na niebotycznych obcasach, które miały jej dodać wzrostu i pewności siebie.

Spojrzał na flaszki i bezwiednie potarł brodę jak rasowy pijak. Przemówił szorstkim, oschłym głosem, w którym wibrowały zmęczenie, starość i coś… nie mogli określić co.

- Niech wam Bóg-Imperator odpłaci szczodrze za ten przedni dar, młoda Lady Corax.

Kiwnął głową na stewarda. Spod ziemi zmaterializowali się silnoręcy marynarze, którzy zabrali skrzynie. Mistrz na Righteous Crusader natomiast ustawił się bokiem do kobiety, wskazując cyberneticzną lewicą bezmiar kosmosu rozpościerający się za szybą. I widok na Wielkie Burze Osnowy, obejmujące swym rozmiarem całe parseki przestrzeni, rozlane i paskudne niczym krwiaki po tęgim laniu.

- Witamy Ród Corax w Paszczy.

Wychwycił spojrzenia Winter i reszty.

- Tak. Wiem, że to wasz pierwszy raz. Na półkach nie mam zbyt wiele papierów o Coraxach… Wasze tradycyjne miejsce to Peryferia Calixis i Dzika Przestrzeń między tymi, a Sektorem Scarus. Gunnar Corax prowadził dochodowe zajęcie? Front Spinward jest niebezpieczny, ale można na nim zbić okrągły profit. Handel bronią, zapasami, prefabrykatami. Logistyka, rajdy, zwiad, inna pomoc dla wojska. Departamento Munitorium płaci na czas. Zazwyczaj.

Zmierzył ich surowym, badawczym wzrokiem.

- Skąd zatem Ród Corax tutaj? I skąd pani na kapitańskim tronie? Bez urazy. Córka Gunnara?

- Świętej pamięci Gunnara Coraxa, Lordzie Umboldt. Prawa sukcesji mają to do siebie, że czasem potrafią zaskakiwać w najmniej spodziewanym momencie. - Winter ponownie uśmiechnęła się, obserwując na przemian to gospodarza to widoki jakie pokazywał - I tych najbardziej na zaskoczenie nieprzygotowanych. Niestety stało się tak i tym razem. Ot i cała tajemnica naszego pojawienia się w tych rejonach. - przy słowie naszego Corax wskazała dłonią swą załogę, po czym założyła dłonie za plecami, prostując się.

- Niech wieczerza u stóp Złotego Tronu. - skwitował słowa Winter o zmarłym - A pani, i pani świta, przybyliście na skraj Koronus aby szukać tu profitu na swój sposób.

Spojrzał po reszcie ekipy Odkrywców, mrużąc oczy, przyjął do wiadomości lekki ukłon zlustrowanego wzrokiem seneszala.

- Szukać sprzymierzeńców - Winter podjęła kontynuując ton wypowiedzi Umboldta. Skłoniła też lekko głową w jego kierunku zaznaczając swe intencje co do rozmówcy - nawiązywać kontakty handlowe i przygotowywać się na kolejne uderzenie niespodziewanego.

Umboldt może i chciał coś odpowiedzieć ale jeden z członków koterii Lady Corax podszedł do niej i pochyliwszy się wyszeptał kilka słów. Zapewne, sądząc po bogatych szatach, wysoko postawiony sługa Ecclesiarchy, chciał podsunąć swojej patronce kilka wskazówek lub zwyczajnie wspomnieć by miała uwagę na Imperatora i jego wiarę.
- Mogłem założyć moje szaty i nie byłoby różnicy. Jesteś mi dłużna. Spytaj się go o jakieś wskazówki czy porady i odejdźmy stąd. Albo zacznę się modlić do Złotego Tronu.
Kapłan pochylił zakapturzoną głowę zarówno przed swoją panią jak i gospodarzem, próbując oddać tym samym wyraz szacunku i przeprosiny za interwencję. Nie opuścił jednak boku pani kapitan.
Winter opanowała zaskoczenie argumentacją misjonarza, zauważając kątem oka, że Christo Barca nie zdołał ukryć do końca wyrazu wzburzenia na swej twarzy. Chyba zaczynała nawykać do wszystkich indywidualności jakie zebrały się na pokładzie Błysku Cieni. I choć miała ochotę nadepnąć szpilką na jego stopę, to jedynie ledwo zauważalnie przymknęła powieki jakby przytakując. Dłużna? Doprawdy…
Ostatecznie zwróciła się ku Lordowi z przepraszającym wyrazem twarzy:

- Czy jako doświadczony kapitan zechciałby pan podzielić się swym doświadczeniem, Lordzie? Poczytywałabym to sobie jako zaszczyt.

Przez dłuższą chwilę świdrował ich wzrokiem, aż poczuli się niezręcznie. Wreszcie wypalił:

- Z chęcią pomogę młodym Odkrywcom. Pod jednym warunkiem. Opowiedzcie mi najpierw swoją historię. Tutaj, na granicy Imperium i Koronus. Podjęliście się już jakiejś wyprawy? Byliście w Port Wander? Bez tego nie zaczniemy.

Winter skinęła lekko na znak, że przyjmuje ten warunek. Dłoń zaciśnięta na nadgarstku drugiej zacisnęła się nieco mocniej. Dotyk aksamitu i koronek niósł Corax pewną pociechę, dodawał pewności siebie. W rozmowach salonowych nie miała kłopotów. To było jej uniwersum. Winter rozluźniła się a ramiona opadły luźno wzdłuż ciała.

Rzuciła spojrzeniem na milczących dotychczas doradców i podjęła:

- Do Portu Wander dopiero zmierzamy, lecąc z krótkiej wyprawy na Pobojowisko, gdzie odnaleźliśmy wrak Harvesta #10. Odlatując napotkaliśmy się na niejakiego Czarnego Jacka i jego załogę na pokładzie Jolly Roger. Niestety muszę z żalem przyznać, że nie udało się nam rozwiązać tego tete a tete w cywilizowany sposób. - choć mina Winter wyrażała dokładnie nic jednak ton głosu nabierał coraz mroźniejszych tonów, gdy opowiadała o napaści piratów. Dziwnie czuła się mając u swego boku nie Pierwszego czy seneszala ale właśnie Ahaliona. Z nim obiecała sobie w duchu policzyć się na spokojnie na pokładzie Błysku Cieni - Jednak dotychczasowe ćwiczenia pozwoliły mi zaznać przedsmaku tego, czym zajmował się tak udanie mój ojciec.

Wrath Umboldt zmrużył brwi i kiwał nieznacznie głową, słuchając skróconego wywodu Winter.

- Rozumiem. Mieliście kłopoty finansowe typowe dla młodego Rogue Tradera i polecieliście na Pobojowisko celem szabru, bo to najszybsza opcja żeby zarobić zgodnie z prawami dowolnego rodowego Upoważnienia. Po zakończeniu tego przedsięwzięcia chcieliście już lecieć do Port Wander sprzedać znaleźne i spłacić należności, ale po drodze przeszkadzali wam jacyś piraci… i niespodziewane wzburzenie w Osnowie. Mam rację?

Spojrzał w przestrzeń, kierując swój wzrok na paskudny “siniak” Wrzeszczącego Wiru.

- Wasz Nawigator podjął decyzję o skoku do Świątyni, gdyż wiedział… wiedziała - zreflektował się, wyłapując Alecto w małym tłumie gości - że tu będzie najbezpieczniej. Cóż, miała rację.

W odpowiedzi Trójoka wyszczerzyła się szeroko co radośnie i entuzjastycznie pokiwała głową, aż prawie zgubiła trójgraniasty kapelusz. Przytrzymała go dłonią, aby znów odwrócić twarz ku szybie gdy jej uwaga uciekła na powrót do panoramy kosmosu.
Gospodarz skinął jej głową w szacunku, potem spojrzał znów na Winter. Już miał coś powiedzieć, kiedy usłyszeli delikatne chrząknięcie. Steward Phinn. Wymienili się spojrzeniami z Umboldtem.

- A cóż takiego znaleźliście na tym… Harveście, czcigodna Lady Corax? Jeśli można wiedzieć - głośno podjął Grimaldus Phinn - jakie towary wieziecie na sprzedaż?

- Głównie dużo złomu i skromne resztki tego co pozostało z Harvesta. Wybaczy pan mą ciekawość: czym jest pan szczególnie zainteresowany, panie Phinn? Z chęcią zapoznam się z listą zapotrzebowań i jeśli będziemy w stanie z przyjemnością dopełnimy niezbędnych kroków by wesprzeć Lorda Umboldta.

- Młoda Lady Corax wybaczy staremu Grimaldusowi. Zawsze szuka okazji do handlu. Ale, dość się tutaj nastaliśmy. Pójdźmy do komnat gościnnych. Skosztujemy waszych podarków.

Machnął dłonią. Służba otworzyła jedne z bocznych wrót. Lord-kapitan ruszył pierwszy. Po chwili przystanął i wykonał niemy, zapraszający gest. Towarzyszyli im lifeguards Rodu Umboldt i Grimaldus Phinn. Wkrótce znaleźli się w salonie na pokładzie oficerskim, niedaleko - jak sam steward wygadał - sali narad i komnat najważniejszych członków załogi krążownika.

Salon był… zadbany, ale wcale pozbawiony przepychu. Trąciło od niego wiekiem, praktycznością i surowością, jednak można go było nazwać przytulnym. Fotele wokół niskiego stołu były wygodne. Służba zaraz się zakręciła z poczęstunkiem i napitkami, otworzywszy pierwsze z butelek podarowanych Wrathowi przez Błysk Cienia.

W międzyczasie, w trakcie przechadzki do owego salonu, Phinn bezbłędnie określił kto jest tutaj “typem od cyferek” i zaraz dostawił się do seneszala. Spod pochlebstw i formalności wyłaniał się jednoznaczny obraz. Chciał wiedzieć, co takiego zalegało w ładowniach Błysku po ostatniej wyprawie. Righteous Crusader wracał z wyprawy handlowo-zaopatrzeniowej i zawsze można było “ubić jakiś interesik na boku”, jak to zobrazował Steward. Christo Barca podjął uprzejmą konwersację z Phinnem, ostrożnie formułując zdania i bacząc na to, aby seneszal Umboldta nie zorientował się w złej kondycji finansowej Coraxów. Stojąca u jego boku Dalia przysłuchiwała się rozmowie mężczyzn z kamienną miną, bez trudu grając rolę zwyczajnej przybocznej strażniczki.

Winter na szybko kalkulowała czy Wrath Umboldt jest po prostu typem minimalisty czy też może jest to pokazówka. Surowość, starość i brak… powietrza - bo z tym kojarzył się jej obecnie stan statku - sprawiały, że pojawiły się wątpliwości. Jak i dlaczego?

Sunęła jednak obok Umboldta z uprzejmą miną słuchając opowieści o miejscu narad i usiadła na wskazanym jej przez stewarda miejscu w pozycji typowej dla dam z dobrego domu wysokiego rodu. Wyprostowana i miała nadzieję niedostępna z twarzą nie wyrażającą emocji.

Skomentowała wystrój salonu przyznając, że sama nie jest zbyt wielką smakoszką przepychu, czekając aż służba rozleje trunek. Obserwowała też dyskretnie zachowanie swoich ludzi, mając nadzieję, że ani Alecto ani Garlik nie walną przaśnym żartem czy komentarzem.

- Lordzie Umboldt, zdaje się, że miał pan wcześniej okazję spotkać mego ojca? - zaczęła by przerwać ciszę.

- Nie. - od razu wypalił RT - O Coraxach wiem jedynie z księgi heraldycznej. Możecie ją sobie potem obejrzeć w moim librarium. Jesteście tu nowi, a my wszyscy spędzimy w tym układzie kilka dni, więc dam wam akces i współpracę moich kopistów. Potrzebujecie informacji, jeśli chcecie przeżyć w Koronus. A i przed nim… bo Paszcza bywa zdradliwa. A Port Wander jeszcze zdradliwsze.

Cały czas kiedy Winter szła przez okręt Wratha Umboldta towarzyszył jej Maurice. Słuchał uważnie wymiany zdań między dwójką RT nie dając po sobie poznać, że obchodzi go to dużo więcej ponad kwestię tego by jego Lady Kapitan była bezpieczna i nic jej się nie stało. Lustrował wszystko co działo się wokół. Było to w sumie mu na rękę, że nie spieszono z przedstawieniem jego osoby. Ukryta siła. Taka była maksyma niejednego szlacheckiego rodu.
Umboldt był zdecydowanie ciekawą postacią i kimś z kim znajomość zdecydowania mogła pomóc Rodowi. Co prawda jego okręt wyglądał opłakanie (jak na krążownik), ale on sam jako RT miał potężną porcję doświadczeń. Nic tylko słuchać i się uczyć.


Garlik poprowadził i przeczekał grzecznie tą bardziej oficjalną część spotkania, ale jak już poszli na biesiadę to od razu poszukał wzrokiem czy nie ma gdzie kumpli po fachu z załogi Umboldta. Takowych jednak nie uświadczył. Oprócz służby, stewarda i samego Umboldta, w salonie byli tylko Coraxowie.
Nikogo nie widząc zawiedziony Tytus usiadł w wyznaczonym u miejscu. Widząc jednak rozlewających trunek lokajów zwrócił się szeptem do McKaya.

- Możesz prowadzić z powrotem? Będę ci wisiał przysługę.

Lucius McKay uśmiechnął się półgębkiem, przekazując niemy komunikat “ty stary pijaku” i kiwnął głową. Garlik odwzajemnił uśmiech i zaczepił przechodzącego obok kelnera.

-Podwójną z lodem prosze.

Zostało już tylko poczekać, aż gospodarz wzniesie powitalny toast i można się bawić. Jedynie jedna rzecz mąciła myśli Tytusa. Dlaczego jest tak mało oficerów od gospodarza?

Pomieszczenie nie podobało się Alecto, było dla niej zbyt… zamknięte. Brakowało okien, spojrzenia w próżnię, ale przynajmniej mieli alkohol. Odkąd trafili wreszcie na afterparty po pierwszym spotkaniu, Nawigator zagnieździła się w fotelu i nucąc pod nosem skubała rant wyjściowej szaty do chwili, gdy pojawiły się cienie sług z tacami wypełnionymi napitkiem. Szybko jeden z kielichów został porwany i wypity, po nim drugi. Dopiero trzeci zagościł dłużej w bladej dłoni, jakby jego właścicielka przypomniała sobie o czymś istotnym. O kulturze chociażby. Westchnęła cicho.

- Przeciętny człowiek spędza około trzydziestu lat denerwując się na członka rodziny - mruknęła do bujanego w dłoni pucharu.
 
Stalowy jest offline