Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2019, 15:03   #135
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
ytuacja stawała się coraz bardziej napięta z każdym kolejnym padającym słowem czy to z ust dziwnych jegomości spod znaku złotego miecza, czy też ze strony awanturników i ich towarzyszy. Nieustępliwość skrzydlatego oraz niechęć jego kompanów względem nosicieli czarciego pierwiastka jedynie zaogniała sprawę, tak samo jak postawa Dagoneta gotowego grozić gniewem bogów i swą pozycją. Tamci jednak nie słuchali, a ich nastawienie jedynie się pogorszyło. Niemal można było usłyszeć napinające się mięśnie, dłonie zaciskające się na rękojeściach oręża czy pierwsze sylaby magicznych formuł. Na moment niemal wszyscy zamarli taksując się wzajemnie wzrokiem, jak gdyby wyczekując znaku czy okazji do rzucenia się jedni na drugich. Tę zaś znalazł Pelaios i wówczas wszystko potoczyło się błyskawicznie.

Zawołanie diablęcia jak na znak wywołało magiczne szepty z jednej i drugiej strony oraz szczęk pancerzy zbrojnych, którzy ruszyli w ich kierunku. Tymczasem awanturnicy zwarli się w jedną masę, Dagonet wraz z Hanah cofnęli się o krok, z drugiej strony przywarła do nich Cely oraz Zaszir. Wszyscy spoglądali jeden na drugiego z wyjątkiem Pelaiosa, który został zgnieciony w samym środku. Szlachetnie urodzone diablę miało przed oczyma jedynie falujące włosy oraz przemykające głowy. Zrobił więc ostatnią rzecz jaka mu pozostała, ścisnął perłę w dłoni z całej siły, próbował ją zgnieść z taką zapalczywością, że miał wrażenie jakby ta wręcz rosła mu między palcami. Wokół zaś rozpętała się kakofonia inkantacji, szczęku metalu, przesuwającego się kamiennego cielska żywiołaków oraz nawoływania, kiedy to nastała cisza.

Ogarnęła ich ciemność, a ciała ich przeszyło niezwykle specyficzne, nieporównywalne z niczym innym wrażenie bycia rozciąganym w przestrzeni tak dalekiej, że nie do ogarnięcia umysłem. Trwało to bliżej nieokreśloną chwilę, która mogła być uderzeniem serca bądź mgnieniem oka. Tak czy inaczej wrażenie to zniknęło tak nagle jak się pojawiło, kiedy ich ciała, zamroczone od swoistego impetu teleportacji, znów poczuły stałość podłoża pod stopami…



łocisty blask słońca przebił się przez zalegające na niebie chmury, a dmący od strony Wybrzeża Mieczy wicher rozganiał resztki zalegającej nad Złotym Łanem mgły. Podróżni, którzy zatrzymali się nieopodal w wielkim obozowisku na skraju traktu podnieśli się ze swych siedzisk i legowisk, każdy co do jednego wyczuł, że coś się zmieniło. Wiatr zmienił smak oraz kierunek, a po mglistej ścianie po chwili nie było już śladu. Dwójka kupców popatrzyła po sobie i jeden z nich przemówił do drugiego:
Ha! Mówiłem ci, że to będzie dobra inwestycja! Mam nosa do takich!
Tamten zbył przechwałki swego towarzysza prychnięciem, lecz musiał przyznać przed samym sobą, że mylił się co do kompetencji tamtej bandy. Jednak im się udało.

Żaden z nich nie mógł być jednak świadomy tego, jak ważne było to co się wydarzyło. Nie byli oni świadkami tego, jak ogarniający Łan blask słońca momentalnie wypalał i zmieniał w proch wszelkie przejawy plugawego jestestwa, tak w postaci rozciągających się na całą okolicę pędów oraz poruszających się potwornych dyń. Ich skrzek słabł z każdą chwilą, a pył jaki po nich pozostawał był rozdmuchiwany przez wiatr. Ten sam los spotkał też latającą szkaradę, która krążyła nad wejściem do ruin, a teraz rozpadła się między jednym machnięciem skrzydeł a drugim. Nie dane im było zobaczyć, jak pomiędzy zszarzałymi, martwymi źdźbłami traw z boskim błogosławieństwem Wielkiej Matki wyrasta zielony liść.

Z zupełnie innych powodów nie dane im też było zobaczyć, jak gdzieś w lesie, pomiędzy martwymi drzewami otwiera się pokryta mchem klapa i z spod linii gleby wychodzi grupka zmęczonych postaci, gdzie pomiędzy starym krasnoludem z potężną kuszą i parą elfich bliźniaczek stała młoda kobieta ubrana po szlachecku, chociaż jej postawa, nawet pomimo zmęczenia, nie pasowała do jej stroju czy zachowania, kiedy pozostali napadali na jej powóz. Z podziemia wygramolił się również młody mężczyzna o wychudzonej, bladej twarzy. Specyficzna szlachcianka podała mu rękę, a następnie złożyła pocałunek na jego policzku. Chłopak spąsowiał i aż zaniemówił, lecz tamta nie zaszczyciła go dalszą uwagą, którą to przeniosła na starego krasnoluda. Oboje spojrzeli sobie w oczy.
Jak będziesz czegoś potrzebował daj znać, nie lubię mieć u kogoś długów. Kiedy już urządzę się w Waterdeep dowiesz się o tym. – Dziewczyna uśmiechnęła się po czym w kilku ruchach nadszarpnęła sukienkę tu i tam, doprawiła się o kilka zadrapań na kolanach i dłoniach, nie za głębokich by nie pozostał po nich ślad, po czym ruszyła w kierunku drogi.
Do nie zobaczenia – rzuciła na odchodne z idealnym amnijskim akcentem.



cho donośnego walenia we wrota wyrwało wszystkich z letargu, szczególnie Silę, która trwała do tej pory w czymś w rodzaju półsnu. Natychmiast podniosła się z ziemi i lekko otępiała wpatrywała się w barykadę blokującą wejście do świątyni. Wtem rozległy się kolejne głuche uderzenia o okute drzwi i zawtórowało im wołanie. W pierwszym odruchu dziewczyna pomyślała, że się przesłyszała, że może to były jakieś omamy lub resztki snu, lecz spojrzenie na ocaleńców i ich równie zaskoczone twarze rozwiały te wątpliwości. Ktoś rzeczywiście walił do wrót.

Najpierw z trudem, a potem już wyraźnie zawołała, że są tutaj. Żywi. Z pomocą kilku mężczyzn odwaliła fragment barykady na bok i ostrożnie postąpiła ku na wpół wyrwanej zasuwie, będącej świadectwem jednego z ataków dyń. Ze zgrzytem podniosła ją, a ktoś z zewnątrz pociągnął i jedno ze skrzydeł stanęło otworem. Wnętrze świątyni zalało światło słońca, a także wpadł wiatr, który pachniał świeżością. Ocaleńcy natychmiast się cofnęli do cienia, blask był dla nich wręcz bolesny po tylu dniach pośród mroku. Sila jednak wpatrywała się dalej, jej przysłonięte dłonią oczy zaczynały wyłapywać szczegóły tego co było na zewnątrz i wówczas to dopiero zdała sobie sprawę, że stoi przed nią ktoś kogo nie zna. Mężczyzna o białych włosach i oczach wypełnionych światłem, w srebrnym pancerzu oraz parą białych, pierzastych skrzydeł wyrastających z pleców. Za nim zaś rysowały się kolejne sylwetki.
Ja myś… myślałam, że to… kim jesteście? – Słowa Sili łamały się ze zmęczenia i zaskoczenia.
Jesteśmy z Zakonu Świetlistego Ostrza, położyliśmy kres pladze, która zawładnęła tymi ziemiami. Co się zaś tyczy tych o których myślałaś, to wiedz, że ku nieszczęściu nas wszystkich polegli w ostatecznej potyczce, w której nas wsparli.
Sila stała z niedowierzającym wyrazem twarzy, niemal zamarła w miejscu, a przynajmniej do chwili, kiedy kilkoro towarzyszy skrzydlatego nie przeprosiło jej i nie weszło do świątyni, z której poczęły docierać odgłosy leczniczej magii i głosy wdzięczności. Akolitka skołowana podniosłą tylko wzrok na twarz aasimara, a ten położył rękę na jej ramieniu.
Nie masz się czego obawiać, wysłannicy niebios są z wami.
Dziewczyna wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym przytaknęła.



amroczeni teleportacją rozbili się na zimnej posadzce, niektórzy padając na kolano lub łapiąc się jedno drugiego. Jednocześnie zrobiło się cicho i głośno, kiedy harmider, z którego się wyrwali został zastąpiony ciszą, a teraz znów rozlegającym się dźwiękiem ocierającego się o siebie metalu i… klaskaniem? Bardzo powolnym, ale jednak klaskaniem. Otrząsnąwszy się z szoku i mentalnego zamętu zaczęli otwierać oczy i podnosić się z ziemi by spostrzec, że nie byli już w ruinach, a w owalnym pomieszczeniu bez okien ani mebli. Pod sobą zauważyli rozrysowany skomplikowany magiczny wzór, który właśnie gasł. Były też wysunięte w ich stronę glewie mężczyzn i kobiet, których piersi zdobiły czerwone narzuty z symbolem siedmiu gwiazd tworzących okrąg.


Osobą, która klaskała był stary mężczyzna z pokaźną siwą brodą, odziany w raczej bogate szkarłatne szaty i z dymiącą fajką w kąciku ust. Widząc, że zdobył ich uwagę wypuścił pokaźną chmurkę dymu i przemówił jakby nigdy nic:
Dzień dobry.
Strażnicy zerknęli na niego skonfundowani. Wtem Pelaios poczuł, że ktoś pociąga go za ramię, ostrożnie zerknął za siebie i zobaczył Zaszira z nietęgim wyrazem twarzy.
Nie ma Roweny i Lig’gora...


 
Zormar jest offline